Nie kłam - Freida McFadden - ebook
NOWOŚĆ

Nie kłam ebook

Freida McFadden

4,0

34 osoby interesują się tą książką

Opis

Nowożeńcy Tricia i Ethan w poszukiwaniu idealnego miejsca do życia trafiają do położonego na odludziu domu. Dawniej należał do doktor Adrienne Hale – znanej psychiatrki, która zniknęła bez śladu cztery lata temu. Gdy nadciąga gwałtowna śnieżyca i odcina im drogę powrotu, para zostaje uwięziona w posiadłości.

Znudzona Tricia zaczyna badać zakamarki budynku i przypadkiem odkrywa ukryty pokój. W środku znajduje kasety z nagraniami sesji terapeutycznych doktor Hale. Każda kolejna taśma ukazuje szokujące szczegóły, a sieć kłamstw zaczyna się rozpadać.

W końcu Tricia dociera do ostatniej kasety.

Kasety, która zmienia wszystko.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 281

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
p10run

Dobrze spędzony czas

najlepsza książka tej autorki!
00



 

 

 

 

Tytuł oryginału: Never Lie

Copyright © 2022, 2024 by Freida McFadden

First published by Poisoned Pen Press, an imprint of Sourcebook

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025

Copyright © for the Polish translation by Elżbieta Pawlik, 2025

 

Redaktorka prowadząca: Joanna Zalewska

Marketing i promocja: Karolina Guzik

Redakcja: Paulina Jeske-Choińska

Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska

Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński

Projekt okładki i stron tytułowych: Tomasz Majewski

Fotografie na okładce: © Hrant Khachatryan | Unsplash,

© Immo Wegmann | Unsplash, © 4x6 | Getty Images

Fotografia autorki na skrzydełku: © Mira Whiting

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-68370-90-4

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojej rodzinie

 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

 

 

Adrienne

Wszyscy kłamią.

Lata temu przeprowadzono eksperyment psychologiczny mający na celu oszacowanie częstości występowania nieuczciwych zachowań. Dotyczył zepsutego automatu do zakupu przekąsek.

Biorący udział w badaniu zostali poinformowani, że automat jest zepsuty. Jeśli wrzucą do niego monetę, uszkodzona maszyna wyda im przekąskę, ale także zwróci pieniądze. Osoby korzystające z automatu szybko zorientowały się, że jest to absolutna prawda. Wyciągali jedną, dwie, trzy, a nawet cztery przekąski, a następnie odbierali wrzucone monety.

Na automacie wisiała kartka z informacją. Było na niej napisane: „Aby zgłosić nieprawidłowości w funkcjonowaniu urządzenia, proszę zadzwonić pod wskazany numer”. Nieświadomi uczestnicy nie wiedzieli oczywiście, że numer należy do jednego z badaczy przeprowadzających eksperyment.

Zgadnijcie, ile osób zadzwoniło pod ten numer, żeby zgłosić awarię maszyny.

Zero.

Dokładnie tak. Ani jeden z kilkudziesięciu uczestników nie był na tyle uczciwy, żeby zadzwonić pod podany numer i zgłosić awarię automatu. Każdy zabrał darmową przekąskę i zajął się swoimi sprawami.

Jak już powiedziałam, wszyscy kłamią.

Istnieje wiele łatwych do zidentyfikowania oznak, że osoba kłamie, zwłaszcza jeśli nie jest wykwalifikowanym kłamcą. Jako psychiatra muszę być wyczulona na te objawy. Wychwycenie ich wydaje się zresztą banalnie proste.

Kłamcy się wiercą.

Ton ich głosu lub sposób mowy się zmienia.

Przekazują zbyt wiele informacji, skupiają się na nadmiernej liczbie szczegółów, by przekonać siebie lub swojego rozmówcę do swoich słów.

W celu rozpoznania tych wzorców i ich identyfikacji zbudowano maszyny. Jednak nawet najlepszy wykrywacz kłamstw ma dwudziestopięcioprocentowy margines błędu. Ja jestem o wiele skuteczniejsza.

Jeśli posłuchasz nagrań ze spotkań z moimi pacjentami, nie zawsze będziesz w stanie to stwierdzić. Na taśmie brakuje ważnych wskazówek wizualnych, takich jak unikanie kontaktu wzrokowego czy zakrywanie ust lub oczu. Ale jeśli jesteś moim pacjentem i siedzisz w moim gabinecie, rozmawiając ze mną, mogę patrzeć na twoją twarz, gesty i słuchać brzmienia twojego głosu.

Zawsze rozpoznam prawdę. Ja zawsze wiem.

Nigdy mnie nie okłamuj.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

Tricia

Obecnie

 

Zgubiliśmy się, lecz mój mąż nie chce się do tego przyznać.

Nie powiem, żeby to było nietypowe dla Ethana. Jesteśmy małżeństwem od sześciu miesięcy – wciąż nowożeńcy – i przez dziewięćdziesiąt procent czasu wydaje się idealnym mężem. Zna wszystkie najbardziej romantyczne restauracje w mieście, wciąż zaskakuje mnie kwiatami, a kiedy pyta, jak mi minął dzień, naprawdę słucha mojej odpowiedzi i zadaje właściwe pytania.

Natomiast w pozostałych dziesięciu procentach jest taki uparty, że mam ochotę krzyczeć.

– Przegapiłeś skręt w Cedar Lane – mówię do niego. – Minęliśmy go niecały kilometr temu.

– NIE. – Przerażająco wyglądająca żyła pulsuje na szyi Ethana. – Jest przed nami. Nie minęliśmy go.

Wydaję z siebie poirytowane prychnięcie, ściskając w ręce wydrukowane wskazówki dojazdu do domu w Westchester, otrzymane dzięki uprzejmości naszej agentki nieruchomości, Judy. Owszem, mamy nawigację, ale sygnał zanikł jakieś dziesięć minut temu. Teraz możemy polegać jedynie na tych wydrukowanych zapiskach. Jakbyśmy żyli w epoce kamienia łupanego.

Cóż, Ethan marzył o czymś na uboczu. Jego życzeniu staje się zadość.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że sypie śnieg. Zaczęło padać kilka godzin temu, kiedy wyjeżdżaliśmy z Manhattanu. Z początku były to urocze małe płateczki, które znikały zaraz po zetknięciu się z ziemią. W ciągu ostatniej godziny czterokrotnie zwiększyły swoje rozmiary. Nie są już ani trochę urocze.

Teraz, gdy zjechaliśmy z autostrady, ta opuszczona wąska droga jest śliska od zalegającej na niej warstwy śniegu. A Ethan przecież nie prowadzi ciężarówki. Jego BMW jest wyposażone w cudowne skórzane fotele, ale ma napęd tylko na przednie koła, on sam zaś nie jest mistrzem kierownicy w zimowych warunkach. Gdybyśmy wpadli w poślizg, pewnie nawet nie wiedziałby, czy kręcić kierownicą zgodnie z kierunkiem poślizgu, czy w drugą stronę. (W drugą, prawda?)

Jak na zawołanie BMW wpada w poślizg na rozmokłym lodzie. Ethan zaciska zbielałe palce na kierownicy. Opanowuje pojazd, ale moje serce wciąż dziko łomocze. Śnieg sypie coraz mocniej. Ethan zjeżdża na pobocze i wyciąga do mnie rękę.

– Pokaż mi te wskazówki.

Posłusznie podaję mu pogniecioną kartkę. Wolałabym sama prowadzić. Ethan nigdy nie przyzna, że jestem lepszym kierowcą niż on.

– Uważam, że przejechaliśmy zjazd, Ethan.

Wczytuje się w zapisane uwagi. Następnie zmrużonymi oczami spogląda przez przednią szybę. Nawet przy włączonych wycieraczkach i długich światłach widoczność jest koszmarnie słaba. Teraz, gdy słońce już zaszło za horyzont, widzimy na odległość zaledwie trzech metrów przed sobą. Poza tym wszędzie panuje nieprzenikniona biel.

– Nie. Już wiem, jak się tam dostać.

– Jesteś pewien?

Zamiast odpowiedzieć na moje pytanie, narzeka:

– Powinnaś była sprawdzić prognozę pogody przed wyjazdem.

– Może zawróćmy? – Wciskam dłonie między kolana. – Możemy obejrzeć ten dom innym razem. – Kiedy nie będzie tej wściekłej śnieżycy.

Mój mąż odwraca gwałtownie głowę i patrzy na mnie, jakbym straciła rozum.

– Tricio, jedziemy już prawie dwie godziny. Zostało nam dziesięć minut do celu, a ty chcesz zawracać?

To kolejna rzecz, jakiej się dowiedziałam o Ethanie w ciągu naszego półrocznego małżeństwa. Kiedy wbije sobie jakiś pomysł do głowy, nie spocznie, dopóki go nie zrealizuje. Podejrzewam, że powinnam to traktować jako zaletę. Nie chciałabym za męża człowieka, który zostawia na wpół rozgrzebane sprawy w domu.

Wciąż jeszcze uczę się Ethana. Wszystkie moje przyjaciółki odradzały mi wychodzenie za niego za mąż tak szybko. Poznaliśmy się pewnego dnia w kawiarni – potknęłam się i rozlałam swoją kawę prosto na jego stolik, a on uparł się, że kupi mi nową.

To była miłość od pierwszego wejrzenia. Kiedy go zobaczyłam, natychmiast się zakochałam w jego jasnoblond włosach z jeszcze jaśniejszymi pasemkami. Jego niebieskie oczy mają kolor nieba w bezchmurny dzień i są otoczone jasnymi rzęsami, a rzymski nos jest jedyną skazą na jego nieskazitelnej urodzie. Kiedy się do mnie uśmiechnął, przepadłam. Spędziliśmy ze sobą sześć godzin, pijąc kawę, a potem, jeszcze tego samego wieczoru, zabrał mnie na kolację. Tamtej nocy zerwałam ze swoim chłopakiem, z którym byłam ponad rok, wyjaśniając przepraszająco, że poznałam mężczyznę, za którego zamierzam wyjść za mąż.

Dziewięć miesięcy później mój kawiarniany Romeo i ja byliśmy już małżeństwem. A pół roku później przeprowadzamy się na przedmieścia. Cały nasz związek rozwija się w przyspieszonym tempie.

Ale jak na razie niczego nie żałuję. Im więcej dowiaduję się o Ethanie, tym bardziej się w nim zakochuję. A on czuje to samo do mnie. Dzielenie z nim życia jest niesamowite.

Poza jednym dużym sekretem, o którym jeszcze nie wie.

– W porządku – kapituluję. – Poszukajmy tego domu.

Ethan oddaje mi kartkę ze wskazówkami. Wrzuca bieg i BMW rusza.

– Doskonale wiem, gdzie jechać. Jest tuż przed nami.

To się jeszcze okaże.

Jedzie teraz wolniej, zarówno z uwagi na śnieg, jak i dlatego, że nie chce przeoczyć zakrętu, chociaż ja jestem przekonana, że minęliśmy go prawie kilometr temu. Ja również wpatruję się w drogę, mimo że przednia szyba jest cała pokryta śniegiem. Staram się odgonić rzeczywistość ciepłymi myślami.

– Tam! – krzyczy Ethan. – Widzę go!

Nachylam się do przodu, naciągając pas. On coś widzi? Ale co dokładnie? Czyżby miał na sobie jakieś magiczne gogle pozwalające widzieć w śniegu/ciemnościach? Bo ja dostrzegam wyłącznie śnieg, potem jeszcze więcej śniegu, a potem już tylko ciemność. Ale po chwili Ethan zwalnia i rzeczywiście jest tam wąska ścieżka prowadząca do zalesionego terenu, a długie światła naszego samochodu oświetlają niemal w całości zakryty śniegiem znak. Ledwie udaje mi się przeczytać słowa, gdy mój mąż nieco zbyt szybko wchodzi w zakręt.

Cedar Lane.

Cóż mam powiedzieć – Ethan przez cały czas miał rację. Byłam przekonana, że minął zjazd na Cedar Lane, ale myliłam się. To tutaj. Chociaż teraz, gdy znajdujemy się na wąskiej ścieżynie prowadzącej do domu, obawiam się, że BMW sobie nie poradzi. Kiedy spoglądam w twarz mojego męża, widzę, że martwi się tym samym. Dróżka wiodąca do domu jest prawie nieutwardzona, a teraz kompletnie zasypana grubą pokrywą śniegu.

– Powinniśmy poprosić Judy o szybką rundkę po domu – mówię. – Nie chcemy tu utknąć.

Ethan kiwa głową na zgodę.

– Muszę być z tobą szczery. Chciałem czegoś na uboczu, ale to jest jakieś szaleństwo. Przecież jesteśmy pośrodku…

Zawiesza głos w pół zdania. Mogę sobie tylko wyobrażać, że chciał powiedzieć, że jesteśmy pośrodku niczego. Ale zanim zdąży dokończyć, otwiera szeroko usta. Ponieważ przed nami w końcu pojawia się dom.

Jest niesamowity.

Opis na stronie Judy głosił, że to dwupiętrowy budynek ze strychem, ale nie oddawał sprawiedliwości tej rozległej posesji. Sufity muszą być ekstremalnie wysokie, ponieważ szczyt dachu, obecnie ciężki od śniegu, zdaje się sięgać nieba. Po bokach domu znajdują się duże łukowate okna, nadające budynkowi raczej katedralnego niż mieszkalnego wyglądu. Szczęka Ethana wygląda, jakby miała mu opaść na podłogę.

– Jezu – szepcze. – Wyobrażasz sobie mieszkanie w takim miejscu?

Może i znam mojego męża od zaledwie roku z kawałkiem, ale rozpoznaję ten wyraz jego twarzy. Jego pytanie nie było retoryczne. On CHCE mieszkać w tym domu. Przeciągnęliśmy biedną Judy przez połowę Westchesteru i Long Island, bo żadne z miejsc, które nam pokazywała, nie spełniało wyobrażeń Ethana. Ale teraz…

– Podoba ci się? – pytam.

– Nie sądzisz, że jest wspaniały? No popatrz!

Otwieram usta, żeby się z nim zgodzić. Dom jest niewątpliwie piękny. Wielki, elegancki i położony na uboczu – spełnia wszystkie nasze wymagania. Idealny do wypełnienia go dziećmi, co przecież stanowi nasz cel. Chcę powiedzieć Ethanowi, że dom podoba mi się tak samo jak jemu. Że kiedy Judy przybędzie, powinniśmy z miejsca złożyć ofertę.

Ale nie mogę tego zrobić.

Ponieważ gdy spoglądam na tę rozległą posiadłość, nachodzi mnie dławiące uczucie. Tak dławiące, że zakrywam usta dłonią, żeby nie zwrócić lunchu na drogie wyposażenie BMW. Nigdy wcześniej się tak nie czułam. W żadnym z dziesiątek pustych domów, które oglądaliśmy przez kilka ostatnich miesięcy. Nigdy nie miałam tak silnego odczucia.

W tym domu stało się coś strasznego.

– Szlag – mruczy Ethan.

Biorę drżący oddech, odsuwając od siebie kolejną falę mdłości. I wtedy zauważam, że przestaliśmy jechać. Przednie koła obracają się, ale auto nie jedzie. Utknęło.

– Jest za ślisko – zauważa Ethan. – Nie ma przyczepności.

Obejmuję się rękami i drżę, chociaż ogrzewanie jest włączone.

– Co teraz?

– Hm… – Wyciera ręką skroploną parę z szyby. – Jesteśmy dość blisko domu. Możemy tam podejść.

Łatwo mu mówić. Nie ma na sobie botków od Manolo Blahnika. – Wygląda na to, że Judy już jest – dodaje.

– Serio? Nie widzę jej auta.

– Tak, ale świeci się światło. Musiała zaparkować w garażu.

Mrużę oczy i próbuję spojrzeć przez zaparowaną szybę na dom. Teraz, gdy się przyglądam, dostrzegam lekką poświatę w jednym z okien na piętrze. Dziwne. Kiedy agentka nieruchomości pokazuje dom, czy nie powinna zapalić światła na dole? Tu cały parter jest pogrążony w ciemności. Świeci się tylko w tym jednym oknie na piętrze.

Ponownie drżę.

– Chodź – zachęca mnie Ethan. – Lepiej wejdźmy do środka. Przecież nie spędzimy nocy w samochodzie. Skończy nam się benzyna i zamarzniemy na śmierć.

Mało kusząca perspektywa. Zaczynam żałować tej całej wyprawy. Co ja sobie myślałam, przyjeżdżając tutaj? Ale Ethan pokochał ten dom. Może wszystko się jakoś ułoży.

– Dobra – zgadzam się. – Chodźmy.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

 

Chryste, ale jest zimno.

Kiedy tylko otwieram drzwi naszego BMW, natychmiast żałuję, że zgodziłam się pójść pieszo do domu. Mam na sobie wełniany płaszcz od Ralpha Laurena, który sięga mi do kolan, ale równie dobrze mogłabym być ubrana w papierową torbę, bo wiatr zdaje się przenikać mnie na wskroś, nawet gdy naciągam kaptur.

Ale najgorsze są stopy. Założyłam skórzane botki, jednak to nie są buty na śnieg, jeśli wiecie, co mam na myśli. Dodają mi parę upragnionych centymetrów i wyglądają przepięknie z niebieskimi, obcisłymi dżinsami, ale ani odrobinę nie chronią moich stóp od parocentymetrowej warstwy śniegu, w której się zapadają.

Dlaczego, och dlaczego, kupiłam sobie parę eleganckich botków, które tak naprawdę nie spełniają funkcji butów? W tej chwili zaczynam głęboko żałować wszystkich życiowych decyzji. Matka zawsze mi powtarzała, żeby nie wychodzić z domu w butach, w których nie da rady przejść kilometra.

– Wszystko w porządku, Tricio? – pyta Ethan. – Zimno ci, prawda?

Marszczy czoło, zaniepokojony moimi szczękającymi zębami i ustami, które powoli zmieniają barwę na siną. On ma na sobie czarną kurtkę narciarską, którą kupił w zeszłym miesiącu, i chociaż nie widzę jego stóp, jestem przekonana, że jego buty są wielkie i ciepłe. Mam ochotę skręcić mu kark za to, że mnie do tego zmusza, ale to wymagałoby wyciągnięcia rąk schowanych głęboko w kieszeniach i prawdopodobnie skutkowałoby odmrożeniami, ponieważ w przeciwieństwie do niego nie mam rękawiczek. Muszę to przyznać – Ethan jest dużo bardziej przygotowany na zaistniałe warunki niż ja.

– Trochę – zgadzam się. – Moje buty nie są odpowiednie na śnieg.

Ethan spogląda na swoje śniegowce i z powrotem na mnie. Po chwili zastanowienia okrąża samochód i przykuca przy mnie.

– Dobra, wskakuj na barana.

Zapomnijcie o wszystkim, co mówiłam. Kocham mojego męża. Prawdziwie.

Resztę ścieżki pokonuję na jego plecach. Mijamy znak z napisem NA SPRZEDAŻ, zaśnieżony trawnik przed domem i podchodzimy do drzwi. Weranda jest zadaszona i osłonięta przed śniegiem i tam właśnie odstawia mnie na ziemię. Strząsa płatki śniegowe ze swoich wilgotnych blond włosów i mruga powiekami, by pozbyć się kropelek z rzęs.

– Dziękuję. – Uśmiecham się do niego, przepełniona uczuciem do mojego silnego, przystojnego męża. – Jesteś moim bohaterem.

– Cała przyjemność po mojej stronie. – A potem mi się kłania. Uroczo. Uwielbiam tę fazę miesiąca miodowego w naszym małżeństwie.

Ethan ściąga wełniane rękawice i przyciska kciuk do dzwonka. Słyszymy rozlegający się w całym domu gong, ale po kilku chwilach czekania okazuje się, że do drzwi nie zbliżają się żadne kroki, by nas wpuścić.

Inną dziwną rzeczą jest to, że na całym parterze domu panuje kompletna ciemność. Oboje widzieliśmy to światło na piętrze, więc uznaliśmy, że ktoś jest w domu. Założyliśmy, że to Judy. Ale gdyby to była Judy, znajdowałaby się na dole, prawda? Nie siedziałaby na górze w którejś z sypialni. Na parterze panuje śmiertelna cisza.

– Może właściciele są w domu – konstatuje Ethan, wyciągając szyję, by spojrzeć na wysoką budowlę.

– Może…

Ale w tym wszystkim jeszcze coś innego jest dziwne. Na terenie posiadłości nie ma żadnego auta. Przynajmniej ja żadnego nie widzę. Właściciel w czasie śnieżycy oczywiście zaparkowałby w garażu. Judy raczej by tego nie zrobiła, więc brak jej samochodu jest wyraźnym dowodem na to, że jeszcze nie przyjechała.

Ethan ponownie naciska na dzwonek, a ja wyciągam telefon z torebki.

– Nie ma żadnej wiadomości od Judy – informuję. – Chociaż straciłam zasięg ze dwadzieścia minut temu, więc możliwe, że próbuje się z nami skontaktować.

Ethan wyciąga z kieszeni swój telefon i ze zmarszczonymi brwiami wpatruje się w wyświetlacz.

– Ja też nie mam zasięgu.

W domu wciąż panuje cisza. Ethan podchodzi do okna obok drzwi i osłania oczy dłonią, by zajrzeć do środka. Kręci głową.

– Na parterze zdecydowanie nikogo nie ma. W ogóle nie jestem przekonany, czy ktokolwiek tam jest. – Wzrusza ramionami. – Może Judy zostawiła zapalone światło na piętrze, gdy była tu ostatnio.

Nie sądzę. Judy Teitelbaum to profesjonalistka w każdym calu. Zajmuje się pokazywaniem domów od czasów jeszcze przed moimi narodzinami i każde miejsce, które nam zaprezentowała, było nieskazitelne. Chyba sama je sprząta. Kiedy jestem w jakimś domu, który nam pokazuje, boję się czegokolwiek dotknąć. Gdybym odstawiła szklankę z napojem, nie używszy podkładki, Judy mogłaby dostać zawału. Więc nie, nie sądzę, żeby Judy zostawiła zapalone światło w domu na piętrze. Ale nie potrafię wymyślić innego wytłumaczenia.

Ethan stawia kołnierz swojej puchowej kurtki, a ja obejmuję się ramionami, by się ogrzać.

– Nie wiem, co robić. Ewidentnie jej tu nie ma.

Wyrywa mi się sfrustrowane westchnienie.

– Świetnie. Więc co teraz zrobimy?

– Poczekaj. – Opuszcza wzrok na wycieraczkę. Widnieje na niej wypisane wymyślnymi zawijasami słowo WITAMY, teraz częściowo zasypane śniegiem. – Może jest tu gdzieś zapasowy klucz.

Pod wycieraczką nic nie ma – to by było zbyt oczywiste – ale dogłębniejsze poszukiwania skutkują znalezieniem zapasowego klucza pod dużą donicą stojącą obok drzwi wejściowych. Klucz jest lodowato zimny i nieco wilgotny, gdy kładę go na dłoni.

– Więc… – Patrzę na Ethana z uniesionymi brwiami. – Powinniśmy wejść bez niej? Myślisz, że to w porządku?

– Lepiej to zróbmy. Kto wie, jak długo zajmie jej dojazd, a tu jest lodowato. – Obejmuje mnie troskliwie ramieniem. – Nie chcę, żebyś złapała zapalenie płuc.

Ma rację. Bez zasięgu w telefonach i z samochodem coraz bardziej zakopywanym pod śniegiem potrzebujemy schronienia. W domu przynajmniej będziemy bezpieczni.

Wkładam klucz do zamka i słyszę, jak się obraca. Kładę rękę na gałce, która jest równie lodowato zimna jak klucz. Próbuję ją przekręcić, ale drzwi ani drgną. Cholera. Przenoszę wzrok na klucz, nadal tkwiący w zamku.

– Myślisz, że jest tam zasuwa?

– Ja spróbuję.

Odsuwam się, by zrobić miejsce Ethanowi. Mocuje się przez chwilę z kluczem, a potem próbuje z gałką. Nic. Odsuwa się nieco na chwilę, po czym znów chwyta za gałkę i rzuca się całym ciężarem ciała na drewniane drzwi. Uchylają się z głośnym skrzypieniem.

– Udało ci się!

Mój bohater. Uroczo.

W domu panuje nieprzenikniona ciemność. Ethan pstryka przełącznikiem na ścianie, a mnie skręca w żołądku, gdy nie wywołuje to żadnego efektu. Lecz po chwili lampa nad naszymi głowami migocze, po czym rozświetla się na dobre. Jest prąd, chwała Bogu. Światło jest przytłumione – kilka żarówek chyba się przepaliło – ale wystarczające, by oświetlić rozległą przestrzeń mieszkalną.

Opada mi szczęka.

Przede wszystkim salon jest przeogromny, a otwarta przestrzeń parteru sprawia, że wygląda na jeszcze większy. Po kilku latach gnieżdżenia się w mieszkaniu na Manhattanie każdy dom wydaje się nam potężny. Ale ten tutaj jest wielki jak muzeum. Jak lotnisko. I chociaż już jego powierzchnia sama z siebie jest ogromna, wydaje się jeszcze większy z powodu wysokich sufitów.

– Jezu – szepcze Ethan. – To miejsce jest niesamowite. Przypomina katedrę.

– No.

– I jest takie tanie. Ten dom powinien kosztować cztery razy tyle.

Chociaż zgadzam się z nim kiwnięciem głowy, znów dopadają mnie mdłości. W tym domu stało się coś strasznego.

– Może być pleśń – mówi Ethan z namysłem. – Albo fundamenty są byle jakie. Powinniśmy poprosić o inspekcję jakiegoś profesjonalistę, zanim cokolwiek podpiszemy.

Nie odpowiadam. Nie mówię mu, że w głębi duszy mam nadzieję, że dom jest cały zagrzybiony albo kruszy się u podstawy czy jeszcze coś innego, przez co będę mogła odmówić zamieszkania tutaj, nie brzmiąc jak nierozsądna kobieta, niechcąca kupić domu, który pokochał jej mąż, ponieważ ma co do niego ZŁE PRZECZUCIA.

W tym domu dostrzegam jeszcze coś dziwnego.

Jest w pełni umeblowany. W salonie stoi sofa, fotel, stolik kawowy i regał wypełniony książkami. Podchodzę do przepięknej brązowej sofy i muskam dłonią jedną z poduch. Napięta skóra sugeruje, że nikt od bardzo dawna nie korzystał z siedziska, a moje palce pokrywają się brudem, kurz musiał się tu zbierać latami.

Niektóre oglądane przez nas domy były umeblowane, ponieważ właściciele wciąż tam mieszkali, ale tamte domy wyglądały na zamieszkane. Ten nie. Na każdym meblu w salonie znajduje się gruba warstwa kurzu. A mimo to te meble nie wyglądają na takie, które zostawia się przy przeprowadzce. Skórzana sofa musiała kosztować majątek. I kto zostawia wszystkie swoje książki?

Zresztą, cały parter wygląda na zakurzony, jakby nikt nie przebywał tu przez długi czas. Kiedy podnoszę wzrok, zauważam gęstą sieć pajęczyn w każdym kącie. Niemal potrafię sobie wyobrazić pająki pomykające po tych cieniutkich niteczkach, tylko czekające, żeby zatopić we mnie swoje szczękoczułki.

To też kolejny dowód na to, że Judy tutaj nie było. Nie ma takiej możliwości, żeby Judy zostawiła tak zakurzony dom. A pajęczyny? Nie ma mowy. To wbrew jej przekonaniom.

Odwracam się do Ethana, żeby przekazać mu swoje spostrzeżenia, ale on jest czymś zajęty. Nad kominkiem wisi gigantyczny portret kobiety. Wpatruje się w niego z dziwnie mrocznym wyrazem twarzy.

– Hej – odzywam się. – Co się stało?

Mruga swoimi jasnymi rzęsami. Wydaje się zaskoczony, że nagle stoję obok niego, jak gdyby zapomniał, że tu jestem.

– Och. Eee, nic. Tylko… Jak myślisz, kim ona jest?

Podążam za jego spojrzeniem do portretu. Jest gigantyczny – większy niż cokolwiek. A kobieta przedstawiona na obrazie jest oszałamiająca. Nie ma na nią innego określenia – to typ osoby, na której widok na ulicy zatrzymujesz się i odwracasz się za nią. Wygląda na mniej więcej trzydzieści, trzydzieści pięć lat i ma proste włosy, które opadają jej tuż poniżej ramion. Z początku chciałam nazwać kolor jej włosów kasztanowym, ale gdy przechylam głowę, zmieniają się w jaskrawy odcień czerwieni. Jej skóra jest blada i nieskazitelna, ale podejrzewam, że na obrazach wszyscy mają piękną cerę. Jedną z jej najbardziej uderzających cech są żywe zielone oczy. Wiele osób ma zielone oczy z brązowymi lub niebieskimi plamkami, ale jej mają tak intensywny odcień zieleni, jakby miały wyskoczyć z płótna.

– Może tu mieszkała? – sugeruję.

Usta Ethana wykrzywiają się w szyderczym grymasie.

– Co za arogancka, zapatrzona w siebie osoba umieściłaby swój portret nad kominkiem?

– Znaczy nie chcesz, żebym zawieszała moją gigantyczną podobiznę na ścianie naszego domu? – droczę się z nim.

Ethan rzuca mi kpiący uśmiech. Coś w tym obrazie go zaniepokoiło, ale wygląda na to, że nie chce o tym rozmawiać.

Podchodzę do regału z książkami stojącego obok kominka, wciąż w moim wełnianym płaszczu, ponieważ jest zbyt zimno, by go zdjąć. Ktokolwiek tu mieszkał, musiał kochać czytanie, gdyż w salonie znajduje się kilka regałów z książkami i wszystkie są zapełnione po brzegi. Zerkam na parę tytułów na półce, na wypadek gdybyśmy tu utknęli i potrzebowałabym czegoś, czym mogłabym zająć czas. Na jednej z półek stoją książki o tym samym tytule.

Anatomia strachu.

Po kręgosłupie przebiega mi dreszcz i przyciągam płaszcz do piersi. Zdejmuję jeden z tomów w twardej oprawie z półki, na której znajduje się warstwa kurzu, jak na wszystkim w tym domu. Anatomia strachu autorstwa Adrienne Hale, doktor nauk medycznych. Na okładce widnieje zdjęcie ociekającego noża. Super. Dokładnie to chciałam właśnie zobaczyć.

Odwracam książkę. Na tylnej obwolucie jest kilka cytatów ze znanych autorów oraz profesjonalistów wychwalających książkę. A w lewym dolnym rogu znajduje się fotografia autorki. To to samo zdjęcie, które wisi nad kominkiem.

– Ethan – mówię. – Patrz na to.

Odrywa wzrok od portretu i dołącza do mnie przy regale. Zerka mi przez ramię na zdjęcie na okładce książki.

– Adrienne Hale – czyta. – Czy to nie ta psychiatra, która została zamordowana?

Ma rację. Trzy lata temu zniknięcie doktor Adrienne Hale było najważniejszym tematem we wszystkich wiadomościach. Zwłaszcza że zdarzyło się to wkrótce po premierze jej najnowszego hitu pop-psychologicznego, który utrzymywał się na szczycie listy bestsellerów „New York Timesa” przez ponad rok, a na pierwszym miejscu przez kilka miesięcy. Każdy w kraju czytał tę książkę, w tym także ja. Oczywiście tak miażdżący sukces publikacji był w dużej mierze spowodowany sensacyjnym zniknięciem autorki.

– Zniknęła – poprawiam go. – Nie wydaje mi się, żeby jej ciało zostało odnalezione.

Zabiera mi tom i kartkuje go.

– Założę się, że w końcu ją znaleźli. Gdzieś wypłynęła.

– Może. – Adrienne Hale zniknęła z obiegu co najmniej dwa lata temu, jej książka także spadła z rankingów. – Czytałeś ją, prawda?

Jego wzrok wciąż jest utkwiony w stronicach, gdy kręci przecząco głową.

– Nienawidzę tego psychologicznego bełkotu.

– No coś ty, była naprawdę dobra. – Stukam palcem w otwartą stronę. – To o jej pacjentach, wiesz? O ich okropnych doświadczeniach, przez które przeszli, i o tym, jak sobie z nimi poradzili.

– Cóż, nie jestem zainteresowany. – Odkłada książkę na przypadkową półkę, nagle nią znudzony. Ethan nie przepada za czytaniem. – Jej chłopak ją zabił, tak? Coś mi się majaczy. Był jakimś informatykiem czy coś?

– Oskarżyli go, ale nie sądzę, by trafił do więzienia.

– Ale pewnie to zrobił.

– Prawdopodobnie – potakuję. – Świat jest pełen niebezpiecznych mężczyzn.

Chwyta mnie za rękę i przyciąga do siebie blisko, aż czuję jego ciepły oddech na policzku.

– Nie cieszysz się, że obroniłem cię przed tymi wszystkimi szaleńcami?

Przewracam oczami, ale w sumie się nie myli. Zdarzało mi się umawiać z dupkami. Nie z jakimś szalonym zabójcą jak chłopak doktor Adrienne Hale, ale jeden z moich chłopaków zdradził mnie z moją najlepszą przyjaciółką. Co za banał. Natomiast Ethan jest niesamowicie lojalny przez cały czas, gdy jesteśmy razem. Nigdy nawet nie patrzy na inne kobiety, chociaż one przez cały czas rzucają mu powłóczyste spojrzenia.

– Czyli myślisz, że to jej dom? – pytam. – Doktor Adri­enne Hale?

– Bardzo prawdopodobne. – Zerka znów na portret. – Albo jej, albo kogoś, kto ma na jej punkcie niebezpieczną obsesję.

Pomimo płaszcza wciąż jest mi okropnie zimno. Pocieram rękami ramiona, żeby się ogrzać. Gdybyśmy mieli tu zostać na dłużej, będziemy musieli włączyć ogrzewanie. Ethan jest dobry w tych sprawach.

– Przeszkadzałoby ci, gdybyś miał mieszkać w domu po zmarłej kobiecie?

– Nie bardzo. – Wzrusza ramionami. – Wszyscy w końcu umierają, co nie? Więc o ile nie kupimy całkiem nowego domu, w zasadzie mamy gwarancję, że ktoś, kto w nim mieszkał, jest teraz martwy. I co z tego?

Nowy zabawny fakt, którego dowiaduję się o mężczyźnie, który sześć miesięcy temu został moim mężem: nie jest specjalnie uduchowiony.

Przeczesuję wzrokiem zawartość regału i zatrzymuję go na książce, którą Ethan odłożył niedbale na samą górę. Mam dziwne przeczucie, że Adrienne Hale nie spodobałoby się, że zrobił bałagan w jej biblioteczce – jakby zakłócił energię w jej domu. Biorę tom i odstawiam go na miejsce, z którego go wyciągnęłam. Być może to tymczasowo zadowoli jej ducha, nawet jeśli jej zabójca wciąż chodzi na wolności.

Z mojego brzucha wydobywa się żenujące burczenie.

– Jak myślisz, kiedy Judy tu dotrze? Jestem głodna.

– Nie mam pojęcia. – Ethan zerka na swojego rolexa. – Sprawdzę, czy jej samochód jest w garażu.

Kiedy Ethan wyrusza na poszukiwanie drzwi do garażu, ja opuszczam wzrok na podłogę pod moimi stopami. Drewno jest tak brudne, że nie chciałabym tu chodzić boso – podeszwy stóp z całą pewnością już po chwili byłyby czarne. Jednak kiedy tak się przyglądam podłodze w migającym świetle lampy sufitowej, zauważam zmianę w układzie kurzu w pobliżu regału z książkami. Wygląda niemal jak…

Ślad buta.

Przykucam, aby przyjrzeć się z bliska, i mrużę oczy w przytłumionym świetle. Zdecydowanie wygląda jak ślad buta. Przykładam swoją stopę obok odcisku – ktokolwiek go zostawił, miał o wiele większe stopy od moich. Czy to może być ślad Ethana? Rozmiar wydaje się zbliżony, ale nie przypominam sobie, żeby tu stawał.

– Garaż jest pusty. – Ethan wyłania się z drzwi w pobliżu kuchni, strzepując z ramion coś, co wygląda na pajęczynę. – Judy tu nie ma.

Drżę mimo wciąż założonego płaszcza.

– Hej, popatrz na to.

Ethan podchodzi do mnie, a ja zdaję sobie sprawę, że zostawiamy świeże ślady wszędzie, gdzie się przemieszczamy.

– Co? Co się stało?

– Czy to ślad buta?

Zmrużonymi oczami przygląda się wzorkowi w kurzu.

– Być może.

– Więc kto go zostawił?

– Nie wiem. Judy?

Unoszę brwi.

– Uważasz, że Judy nosi męski rozmiar czterdzieści trzy?

Ethan wypuszcza powietrze i przysięgam, że z jego ust wydobywa się obłoczek pary.

– No to może ktoś inny oglądał dom?

Tyle tylko, że nie ma szans, żeby Judy komukolwiek pokazywała tak zakurzone wnętrze. Przyglądam się podłodze, ale nie zauważam żadnego innego śladu tak wyraźnego jak ten.

– Jak myślisz, kiedy Judy przyjedzie?

Marszczy czoło.

– Nie wiem, czy Judy w ogóle tu dotrze, Tricio.

– Nie wystawiłaby nas.

– Owszem, ale na zewnątrz szaleje śnieżyca. Ledwie udało nam się dojechać, a robi się coraz gorzej. Szczerze, uważam, że to było bardzo nieodpowiedzialne z jej strony, żeby umawiać się na tę wizytę właśnie dziś.

– Więc – przygryzam czubek kciuka – uważasz, że tu utknęliśmy? W sensie, na całą noc?

Nasze głowy zgodnym ruchem obracają się w stronę jednego z panoramicznych okien. Śnieg sypie jeszcze gęstszy niż wcześniej. Wygląda to tak, jakby ściana bieli spadała z nieba. Nasze auto prawdopodobnie jest już całkiem zasypane, a przecież już wcześniej nie najlepiej radziło sobie w śniegu.

– Myślę, że to możliwe – odpowiada. – Ale nie martw się. Popatrz tylko na to miejsce. Założę się, że kuchnia jest zaopatrzona w jedzenie. A nawet jeśli nie, to mamy ten zestaw awaryjny, który każesz mi wozić w bagażniku. Nie ma tam paru batoników energetycznych?

– Chyba… chyba tak.

– Więc chodźmy coś zjeść.

Ethan kieruje się w stronę kuchni. Nie mogę uwierzyć, że ani trochę się nie martwi, chociaż utknęliśmy w obcym domu pełnym pajęczyn i przerażających śladów butów. Taki właśnie jest Ethan. Zawsze pewny siebie. Kocham w nim to.

Podążam więc za moim małżonkiem do kuchni. Jednak przez cały czas nie mogę otrząsnąć się z tego okropnego wrażenia, że te zielone oczy z portretu nad kominkiem mnie obserwują.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej