Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najbardziej niewygodne prawdy o niemieckiej historii, kontynuacja bestsellerowych „Żydów” i „Sowietów”
Trzecia po bestsellerowych Żydach i Sowietach książka z niepoprawnego politycznie cyklu autora Obłędu ’44 i Paktu Ribbentrop–Beck. W Niemcach Piotr Zychowicz jak zwykle zmusza czytelnika do przemyślenia i ponownej oceny spraw – jak nam wmawiano – nie podlegających dyskusji. Burzy mit Hitlera ultraprawicowca, w rzeczywistości zatwardziałego lewaka. Pisze o fatalnych błędach Niemców we wschodniej Europie, gdzie początkowo witani jak wyzwoliciele, swoją ludobójczą polityką zaprzepaścili szansę na błyskawiczne pokonanie Sowietów. Szuka źródeł niemieckiego rasizmu w południowej Afryce i spiera się z Davidem Irvingiem, historykiem skazanym za negowanie Holokaustu. Pisze o Polakach w Afrikakorps, domu publicznym w Auschwitz oraz o hinduskich esesmanach. Prowadzi czytelnika przez pola bitew i obozy śmierci, zagląda do gabinetów nazistowskich ideologów i sztabów sił zbrojnych. A nade wszystko zastanawia się, jak do tego wszystkiego mogło dojść…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 523
Piotr Zychowicz w REBISIE
PAKT PIŁSUDSKI-LENIN
PAKT RIBBENTROP-BECK
OBŁĘD '44
OPCJA NIEMIECKA
SKAZY NA PANCERZACH
WOŁYŃ ZDRADZONY
GERMANOFIL
NIEMCY
SOWIECI
ŻYDZI
ŻYDZI 2
ALIANCI
Jacek Bartosiak i Piotr Zychowicz
NADCHODZI III WOJNA ŚWIATOWA
Jak Pan Bóg chce kogo ukarać, to mu najpierw rozum odbiera.
Fiodor Dostojewski, Idiota
Książka, którą trzymają państwo w rękach, poświęcona jest najbardziej ponuremu i tragicznemu okresowi w historii Niemiec – rządom Adolfa Hitlera i jego partyjnych towarzyszy. Opowiada o ich zbrodniach, szaleństwach i straszliwej klęsce, którą sprowadzili na Niemcy, Polskę i Europę.
W takim razie dlaczego pańska książka nie nazywa się Naziści? – mógłby zapytać dociekliwy czytelnik.
Dlatego, że nie znoszę określenia „nazizm”. Uważam je za kamuflaż, który ma wyprzeć prawidłową, używaną w tamtych czasach, nazwę ideologii stworzonej przez Adolfa Hitlera – czyli „narodowy socjalizm”. Chodzi o ukrycie tego, że była to ideologia lewicowa, a nie – jak nam się wmawia – „skrajnie prawicowa”.
Dlaczego w takim razie – mógłby drążyć temat wspomniany czytelnik – nie zatytułował pan książki Narodowi socjaliści?
Dlatego, że tylko niewielka część oprawców, którzy dokonywali masowych mordów pod znakiem swastyki, miała legitymacje partyjne NSDAP i była fanatycznymi wyznawcami brunatnej doktryny. Większość była zwykłymi ludźmi. Zwykłymi Niemcami.
Nie przypadkiem użyłem akurat tego określenia. Moim największym autorytetem w kwestiach dotyczących III Rzeszy jest bowiem amerykański historyk profesor Christopher Browning. A jedną z najważniejszych książek, jakie czytałem, są jego Zwykli ludzie. 101. Policyjny Batalion Rezerwy i „ostateczne rozwiązanie” w Polsce.
Tytułowy batalion był jednostką policyjną z Hamburga złożoną z podtatusiałych panów w średnim wieku, którzy zostali odrzuceni przez komisje poborowe Wehrmachtu. Uznano ich za zbyt słabych i za starych, aby mogli znieść trudy służby frontowej. Odsetek członków NSDAP był w jej szeregach znikomy, byli to wybrani przypadkowo przeciętni obywatele. W większości – powszechnie szanowani ojcowie dzieciom.
Gdy w Generalnym Gubernatorstwie rozpoczęła się ludobójcza akcja „Reinhard” – czyli wielka operacja eksterminacyjna, od której rozpoczęło się „fabryczne” mordowanie Żydów – niemieckie władze policyjne postanowiły rzucić do akcji 101. Batalion. Wynikało to z problemów kadrowych, po prostu nikogo lepszego nie było pod ręką.
Gdy batalion musiał wykonać pierwszą egzekucję kobiet i dzieci – było to 13 lipca 1942 roku w Józefowie w okolicach Biłgoraja – jego dowódca, major Wilhelm Trapp, płakał. Głos mu się łamał, był wyraźnie wstrząśnięty otrzymanymi rozkazami. Mimo to nie odmówił ich wykonania. Podobnie było ze zdecydowaną większością jego ludzi.
Choć to, czego się dopuścili, poważnie nimi wstrząsnęło – ojczulkowie z Hamburga dokonali masowego mordu.
Z każdym tygodniem, z każdą pacyfikacją i masakrą coraz bardziej obojętnieli. Przelewanie niewinnej krwi robiło na nich coraz mniejsze wrażenie. Aż stali się bezlitosnymi, zawodowymi zabójcami Żydów i Polaków. Co najciekawsze, większość z nich nie tylko nie była narodowymi socjalistami. Większość nie była nawet antysemitami. Byli po prostu zbrodniarzami.
Major Wilhelm Trapp już na wstępie zapowiedział, że każdy policjant, który nie czuje się na siłach mordować, nie musi brać udziału w tym procederze. Przez cały czas trwania ludobójczej operacji wytyczne te pozostały w mocy. Ten, kto nie chciał naciskać na spust, był z tego obowiązku zwolniony i nie wyciągano wobec niego żadnych konsekwencji. Mimo to udziału w eksterminacji odmówiło zaledwie 20 procent rezerwistów ze 101. Batalionu. Reszta zakasała rękawy i wzięła się do „roboty”.
Podobnie było z niemieckimi pielęgniarkami i lekarzami dokonującymi eutanazji upośledzonych i nieuleczalnie chorych. Oni także nie byli narodowosocjalistycznymi fanatykami. A mimo to na dyżurach aplikowali pacjentom śmiertelne zastrzyki i wypisywali sfałszowane świadectwa zgonu.
Podobnie było z niemieckimi kolejarzami, urzędnikami, żołnierzami i przedstawicielami niezliczonych innych profesji. Holokaust i inne niemieckie zbrodnie nie byłyby możliwe bez udziału setek tysięcy zwykłych Niemców. Winy za to wszystko, co się stało, nie sposób tak po prostu zrzucić na Hitlera, Himmlera i garstkę narodowosocjalistycznych przywódców.
Dlatego właśnie postanowiłem, że ta książka będzie nosiła tytuł Niemcy.
Nie oznacza to oczywiście, że cały naród niemiecki ponosił winę za straszliwe krzywdy, jakie wyrządziła ludzkości III Rzesza. Zawsze podkreślam, że jestem przeciwnikiem zasady odpowiedzialności zbiorowej. Dotyczy to także narodowego socjalizmu.
Naród niemiecki, tak jak każdy inny, nie wyłączając polskiego, nie stanowił monolitu. Wśród Niemców było wielu zbrodniarzy, ale było również wielu ludzi przyzwoitych i bohaterów. Żeby wymienić choćby konserwatywnych oficerów Wehrmachtu, którzy podjęli kilka prób zabicia Adolfa Hitlera i dokonania prawicowego zamachu stanu.
Narodowy socjalizm był ideologią reprezentującą wszystko to, co w narodzie niemieckim najgorsze. Gdy Hitler przejął władzę i dokonał swojej nihilistycznej rewolucji, postawił Niemcy na głowie. Tak jak bolszewicy postawili na głowie Rosję. Tradycyjne elity musiały ustąpić pola, a na wierzch wypłynęły szumowiny.
Niemcy to książka o tych szumowinach.
Uważny czytelnik dostrzeże, że jedynie marginalnie poruszam w niej problem cierpień, jakie stały się udziałem narodu niemieckiego podczas II wojny światowej i po jej zakończeniu. Chodzi przede wszystkim o ludobójcze bombardowania dywanowe dokonane przez alianckie lotnictwo. A także drastyczne zbrodnie, których na niemieckiej ludności cywilnej dopuścili się Sowieci oraz polscy i czechosłowaccy komuniści.
Brak tej tematyki nie oznacza, że uważam, iż niemieccy cywile „zasłużyli sobie na ten los”. Przeciwnie. Pogląd taki, który niestety często słyszałem z ust rodaków, uważam za obrzydliwy i haniebny. Każde cierpienie niewinnych ludzi, niezależnie od tego, czy mówili po polsku, rosyjsku, ukraińsku, w jidysz czy po niemiecku, zasługuje bowiem na taką samą empatię i współczucie. A ich sprawcy na potępienie.
Sprawy te traktuję więc marginalnie nie dlatego, że są mi obojętne, ale dlatego, że mam nadzieję szerzej poruszyć je w innej publikacji.
Niemcy są trzecią – po Żydach i Sowietach – częścią cyklu „Opowieści niepoprawne politycznie”. Tak jak poprzednie zawierają wywiady i artykuły, które w ostatnich kilkunastu latach opublikowałem w gazetach i które chciałbym ocalić od zapomnienia. Tym razem jednak znaczną część książki stanowi premierowy, nigdy do tej pory nie publikowany materiał.
Piotr Zychowicz
Norymberga, 1936. Führer przemawia do towarzyszy w mundurach.
Rozmowa z południowoafrykańskim historykiem CASPREM W. ERICHSENEM
W Polsce i całej Europie panuje przekonanie, że pierwszy niemiecki obóz koncentracyjny powstał wiosną 1933 roku w Dachau.
To nieprawda. Pierwszy obóz koncentracyjny, a właściwie całą sieć obozów, Niemcy zbudowali w roku 1904 w Niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej, czyli w obecnej Namibii.
Kogo w nich zamknęli?
Przedstawicieli dwóch afrykańskich ludów – Herero i Nama.
Co się działo w tych obozach?
Prowadzono w nich masową, niezwykle brutalną i bestialską eksterminację. Było to piekło na ziemi, w którym odbywało się ludobójstwo. Obozy te nazywały się Konzentrationslagern.
Brzmi znajomo.
One rzeczywiście wyglądały bardzo podobnie do tych, które kilkadziesiąt lat później w Europie zbudował Hitler. Składały się z szeregu prymitywnych chat, często szałasów skleconych z patyków i szmat. Otoczono je posterunkami uzbrojonych strażników i drutem kolczastym. Albo zwałami ściętych suchych krzewów najeżonymi kolcami, których do dziś rośnie bardzo dużo na namibijskiej sawannie.
Jakie panowały tam warunki?
Potworne przeludnienie, brak wody, koców, lekarstw, ubrań. A przede wszystkim żywności. Ludzie byli głodzeni. Czasami rzucano im jakieś odpadki albo wydawano po garści ryżu. Nie pomyślano jednak przy tym, żeby zaopatrzyć ich w garnki, więc ryż ten był zjadany na surowo. Zamiast ubrań wydano worki po materiałach budowlanych, w których wycinano dziury na głowę i ręce. Efekty nietrudno sobie wyobrazić. Choroby, robactwo, gnijące rany. A wreszcie masowe zgony. Średnia życia w niemieckich obozach w Afryce nie przekraczała kilku miesięcy.
Jak zachowywali się strażnicy?
Jak „rasa panów”. Herero i Nama byli traktowani gorzej niż zwierzęta. Katowanie, wrzaski, tortury, morderstwa. Wykorzystywanie seksualne młodych kobiet i dziewcząt. Wszyscy więźniowie byli używani do niewolniczej pracy przy budowie infrastruktury niemieckiej kolonii. Dróg, kolei, budynków. Ten, kto nie mógł podołać niezwykle ciężkiej pracy, był bity, zabijany.
Najgorszy ze wszystkich obozów znajdował się na Shark Island – Wyspie Rekinów.
Shark Island to niewielka skała położona w pobliżu portowego miasteczka Lüderitz. Z lądem łączył ją wtedy niewielki mostek. Straszne miejsce. Bez drzew, bez żadnego schronienia. Zimą z powodu lodowatych prądów oceanicznych, wiatrów i rozbijających się o wyspę fal jest tam niezwykle zimno. Niemcy umieścili na niej kilka tysięcy tubylców. Mężczyzn, kobiet i dzieci. Wykorzystywali ich do budowy nabrzeża. Więźniowie cały dzień brodzili w lodowatej wodzie. Nadzorcy byli przy tym wyjątkowo brutalni. Niekiedy więźniowie woleli sobie rozerwać gardło gołymi rękami, niż trafić na Shark Island.
Jaka była śmiertelność w tym obozie?
Niemal wszyscy więźniowie zginęli. Warunki były ludobójcze, eksterminacyjne. Wyjątkowo drastyczne jest to, że ciała zmarłych i zamordowanych wrzucano prosto do morza. I często dryfowały one wzdłuż wspaniałego, rozświetlonego nabrzeża Lüderitz, na którym w licznych piwiarniach i ekskluzywnych restauracjach bawili się Niemcy. Więźniowie na Shark Island słyszeli dochodzącą stamtąd muzykę i kobiecy śmiech…
Jest jeszcze jeden aspekt funkcjonowania niemieckich obozów koncentracyjnych w Afryce. Eksperymenty medyczne…
To również brzmi znajomo, prawda? W Afryce wyglądało to tak: na początku w obozach nie było żadnych lekarzy. Ludzie po prostu umierali. Ewentualnie pomoc mogli nieść tylko misjonarze, których czasami wpuszczano za bramy. Dopiero później pojawili się niemieccy lekarze wojskowi i… zrobiło się jeszcze gorzej.
Dlaczego?
Bo nie interesowało ich ratowanie życia Herero i Nama. Uznali, że istnienie obozów i wysoka śmiertelność więźniów są dla nich okazją do prowadzenia eksperymentów medycznych. Robili rzeczy drastyczne. Wstrzykiwali ludziom rozmaite substancje, otwierali brzuchy. Przodował w tym wzbudzający przerażenie doktor Hugo Bofinger. Najbardziej haniebne było jednak masowe preparowanie fragmentów ciał więźniów.
Masowe…?
Na niemieckich uniwersytetach zapanowała wówczas moda na badania rasowe. Mierzono czaszki, kości, mózgi i wyciągano z tego bzdurne wnioski o wyższości jednych ras nad drugimi. Zastępy naukowców i studentów, którzy się tym zajmowali, potrzebowały preparatów. Władze Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej postanowiły im je tanio dostarczyć. Pochodziły one oczywiście z obozów koncentracyjnych.
Co wysyłano do Niemiec?
Wszystko: mózgi, wątroby, dłonie, uszy, oczy, narządy rodne, penisy. Wszystko wycięte i zapeklowane w słojach. Przede wszystkim wysyłano jednak czaszki. W obozie Swakopmund zmuszono więźniarki do gotowania obciętych głów, a następnie oskrobywania ich z resztek mięsa kawałkami szkła. Te głowy często należały do najbliższych krewnych tych kobiet. Czaszki trafiały do instytutów naukowych, ale również do prywatnych kolekcjonerów. Do dzisiaj w zbiorach w Niemczech można znaleźć wiele czaszek i zasuszonych głów Herero i Nama.
Obozy koncentracyjne, o których mówimy, były elementem wojny między Niemcami a tubylcami, która wybuchła w roku 1904. Według ówczesnej niemieckiej prasy spiralę przemocy nakręcili Herero, którzy mordowali oraz gwałcili białe kobiety i dzieci.
To zwykła propaganda. Przyczyny wojny były znacznie bardziej skomplikowane. Przed wojną Niemcy w Afryce Południowo-Zachodniej znajdowali się w kiepskiej sytuacji. Choć przyjeżdżało ich coraz więcej, mieli bardzo mało ziemi. Większość pastwisk i gruntów nadających się pod uprawę należała do Herero i Nama. Podobnie było ze stadami bydła, które stanowiły główną gałąź gospodarki kolonii. Niemieccy farmerzy musieli dzierżawić ziemię od tubylczych wodzów…
Co zapewne nie bardzo im się podobało.
Delikatnie mówiąc. Niemcy bowiem byli przy tym nastawieni skrajnie rasistowsko. Uważali Nama i Herero za Untermenschen, a siebie za Übermenschen. Traktowali więc tubylców niezwykle arogancko. Bili ich, okradali, często gwałcili ich kobiety. Wszystko to powodowało, że sytuacja stawała się niezwykle napięta. Niemcy chcieli zagrabić ziemię Herero i Nama. Herero i Nama mieli dosyć upokorzeń ze strony przybyszy zza oceanu.
Wystarczyła jedna iskra, żeby doszło do powstania.
Tak. W końcu Herero, a potem Nama chwycili za broń i wystąpili przeciwko Niemcom. Wracając do pańskiego poprzedniego pytania – przez całą wojnę, która trwała do 1908 roku, tubylcy zamordowali czworo dzieci i jedną czy dwie niemieckie kobiety. Zdarzało się, że po zabiciu lub przepędzeniu z jakiejś farmy mężczyzn wojownicy konwojowali niemieckie kobiety i dzieci do najbliższego miasteczka.
A jak postępowała z nimi druga strona?
W samych obozach koncentracyjnych Niemcy wymordowali około 20 tysięcy kobiet i dzieci. Do tego trzeba dodać masakry i pacyfikacje osad oraz wiosek. Mówimy o dziesiątkach tysięcy ludzi. Życie Herero i Nama – niezależnie od tego, czy był to wojownik, kobieta czy dziecko – nie miało dla Niemców najmniejszej wartości. Ocenia się, że w sumie wymordowali 80 procent całej populacji Herero i 50 procent Nama. A mówimy o ludach, które liczyły odpowiednio ponad 100 tysięcy i 20 tysięcy członków.
To zakrawa na paradoks: „cywilizowani” Europejczycy zachowywali się jak barbarzyńcy, a „dzicy” tubylcy prowadzili wojnę w sposób przyzwoity.
Tak, może się to wydawać zaskakujące. Rdzenni mieszkańcy tej części Afryki nie byli jednak dzikusami, ale ludźmi, którzy przestrzegali zasad wojny. W dużej mierze miała na to wpływ wieloletnia działalność misjonarzy oraz prastare tradycje. W namibijskich wojnach plemiennych prowadzonych na długo przed przybyciem Niemców zdarzało się, że wieczorem, po bitwie, przeciwnicy razem siadali przy ogniskach i spożywali wieczerzę. Rano wracali do walki.
A dlaczego Niemcy nie przestrzegali praw wojny?
Bo dla nich Herero i Nama nie byli równorzędnymi przeciwnikami. Byli podludźmi, wobec których nie obowiązywały żadne zasady. Uważali, że do „dzikusów” może przemówić tylko naga, brutalna siła. Niemcy prowadzili przeciwko Herero i Nama wojnę totalną, na wyniszczenie. Nie dopuszczali najmniejszej myśli o porażce czy rozejmie. Chodziło o względy prestiżowe: Niemcy bali się, że jeżeli nie zdławią brutalnie rebelii, staną się pośmiewiskiem całego świata.
Wojna jednak wcale nie okazała się spacerkiem.
Tak, tubylcy mieli broń palną. Świetnie znali teren, byli mistrzami walki podjazdowej. 11 sierpnia 1904 roku pod Waterbergiem doszło do walnej bitwy między Herero a siłami niemieckimi generała Lothara von Trothy. Niemcy planowali unicestwić przeciwnika, ale afrykańscy wojownicy – wraz z kilkudziesięcioma tysiącami kobiet i dzieci oraz stadami bydła – wyrwali się z okrążenia. Niemcy wówczas wypchnęli ich na straszliwą pustynię Omaheke.
Co się stało na tej pustyni?
Ludzie nie mieli wody, padali jak muchy. Pili krew swego bydła, ale powiększało to tylko pragnienie. Cała pustynia była usłana trupami. Najpierw umarli starcy i dzieci. Powrotu nie było, bo generał von Trotha wydał tak zwany rozkaz eksterminacyjny.
Słucham?
Rozkaz eksterminacyjny. To jeden z niewielu wypadków w dziejach, gdy zbrodniarz pozostawił na piśmie coś takiego. Trotha w odezwie do tubylców, którą wydał 3 października 1904 roku, stwierdził, że każdy członek ludu Herero, który zostanie napotkany na terytorium Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej, zostanie zastrzelony. Niezależnie od tego, czy nosi broń, czy nie. Rozkaz ten stał się katalizatorem rzezi. Niemieckie patrole zaczęły polować na Herero. Masakrowano wioski i osady, mordowano całe rodziny i klany. Przy okazji z rozpędu zabitych zostało wielu tubylców nie należących do Herero. Niemcy – szczególnie ochotnicy, którzy przybyli niedawno na wojnę z Europy – nie bardzo bowiem rozróżniali tubylców… To właśnie Herero, którzy przeżyli tę orgię mordów, trafili do obozów koncentracyjnych.
Czy cesarz Wilhelm II wiedział, co wyrabiają jego generałowie w Afryce?
Nie ma co do tego wątpliwości. Był naczelnym zwierzchnikiem sił zbrojnych. Regularnie otrzymywał raporty o tym, co się dzieje w jego kolonii. Gdy von Trotha wrócił do Niemiec, otrzymał od kajzera najwyższe wojskowe odznaczenie – order Pour le Mérite – i pochwałę za wielkie zasługi dla ojczyzny.
Kiedy zakończyła się gehenna Herero i Nama?
Wojna skończyła się w 1908 roku, a nowe – nieco liberalniejsze – władze kolonii nakazały zamknąć Shark Island. Niedobitki Herero i Nama zostały rozparcelowane po niemieckich farmach i przedsiębiorstwach jako tania siła robocza. Przywódcy Nama, którzy przeżyli Shark Island, zostali jednak skierowani do innego obozu, znajdującego się w głębi lądu. Trzymano ich jeszcze sześć lat w straszliwych warunkach w stajniach. Uwolniły ich dopiero wojska brytyjskiego Związku Południowej Afryki (dziś RPA), które zajęły niemiecką kolonię w 1914 roku, gdy wybuchła I wojna światowa. Namibia znajdowała się pod protektoratem RPA do roku 1990.
Czy wojna z Herero i Nama była dla Niemców wojną o Lebensraum?
Bez wątpienia. To było zresztą sformułowanie, którego wówczas oficjalnie używano. Określenie Lebensraum wywodzi się właśnie z tego kolonialnego okresu w historii Niemiec. Stworzył je słynny niemiecki geograf Friedrich Ratzel. Na przełomie XIX i XX wieku w niemieckim świecie intelektualnym zapanowała moda na darwinizm społeczny. Zgodnie z nim słabsze rasy i narody powinny ustąpić miejsca rasie germańskiej. Rzesza była wówczas przeludniona i w Berlinie marzono o zdobyciu nowej przestrzeni życiowej w Afryce.
Kilkadziesiąt lat później Hitler szukał jej w Polsce, na Ukrainie i Białorusi.
Nie ma żadnych wątpliwości, że wszystkie ekspansjonistyczne teorie rasowe rozwijały się w Niemczech na długo przed tym, nim ktokolwiek usłyszał o Hitlerze. Przywódca NSDAP czerpał pełnymi garściami z niemieckich doświadczeń w Afryce. Był produktem swoich czasów, ukształtowanym przez ducha epoki. Sam w jednym z przemówień stwierdził, że Europa Wschodnia będzie dla Niemców kolonią. To nie było przypadkowe przejęzyczenie. Hitler próbował w Europie Wschodniej zrealizować te same cele co jego poprzednicy w Afryce. I używał do tego takich samych metod.
Czy są jakieś bezpośrednie związki między Niemiecką Afryką Południowo-Zachodnią a NSDAP?
Oczywiście. Pierwszym niemieckim gubernatorem tej kolonii był Heinrich Ernst Göring, ojciec przyszłego dowódcy Luftwaffe. Nie ma wątpliwości, że w dużej mierze ukształtował on syna. Przede wszystkim jednak – szczególnie w pierwszym okresie istnienia NSDAP – przez szeregi partii Hitlera przewinęło się wielu weteranów wojny z Herero i Nama. I nie były to wcale postacie drugoplanowe.
Na przykład?
Franz von Epp. Niemiecki oficer, który brał czynny udział w ludobójstwie Herero i Nama, a po I wojnie światowej stworzył słynny monachijski Freikorps. Jego podwładnym był między innymi przywódca SA Ernst Röhm. Epp był jednym z filarów, na których oparł się Hitler. To on wyłożył pieniądze na kupno „Völkischer Beobachter”, czołowej gazety narodowych socjalistów. Mało kto wie, ale to von Epp dostarczył NSDAP słynne brunatne koszule. Pochodziły z… kolonialnych mundurów, które miały zostać wysłane do Afryki Południowo-Zachodniej i zalegały w magazynach.
A eksperymenty naukowe na więźniach obozów? Analogia wręcz się narzuca.
Tu także występuje ciągłość. Jeden z „naukowców”, którzy eksperymentowali na dzieciach Herero i Nama, nazywał się Eugen Fischer. W III Rzeszy stał się on czołowym specem od higieny rasy Hitlera. Zaangażowany był w program sterylizacji i zabijania niepełnosprawnych oraz w „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”. Warto podkreślić, że w Afryce Południowo-Zachodniej wprowadzono ustawy rasowe zabraniające zawierania mieszanych małżeństw i szykanujące kolorowych „podludzi”.
Co nie przeszkodziło Niemcom gwałcić kobiet Herero i Nama.
Tutaj rasistowska ideologia musiała ustąpić instynktom. Wśród niemieckiej populacji kolonii było bardzo wielu mężczyzn, a bardzo niewiele kobiet. Dla Niemców znajdujących się tysiące kilometrów od domu jedynym sposobem zaspokojenia potrzeb seksualnych były więc miejscowe kobiety.
Jeżeli strażnik obozowy zgwałcił więźniarkę z ludu Herero i za drutami urodziła ona mieszane dziecko, jak było ono traktowane?
Jak Herero. Niemcy byli przerażeni perspektywą wymieszania ras. Uważali, że jeżeli do ich puli genowej dostaną się pierwiastki murzyńskie, rasa germańska zostanie zepsuta. Trzeba jednak przyznać, że niektórzy Niemcy starali się ratować takie mieszane dzieci. Miały one znacznie większe szanse na przeżycie niż dzieci tubylczych rodziców. Niewykluczone, że Herero w ogóle ocaleli jako lud tylko dzięki tym gwałtom i zrodzonym z nich dzieciom. Do dzisiaj spotyka się wśród nich wielu ludzi o niebieskich oczach i nieco jaśniejszej skórze.
Niemcy na każdym kroku przepraszają za Holokaust. Jak pan ocenia ich stosunek do eksterminacji Nama i Herero?
Podejście do tych dwóch zbrodni jest zupełnie inne. Niemiecki rząd nigdy oficjalnie nie przeprosił za to, co się stało w Afryce. Nigdy nie przyznał, że Niemcy dokonali tam ludobójstwa. Nigdy nie próbował w żaden sposób zadośćuczynić potomkom ofiar. Plemiona, którym na początku XX wieku odebrano pastwiska i stada, żyją dzisiaj w skrajnej nędzy. Wygląda na to, że Niemcy dzielą swoje ofiary na lepsze i gorsze. Herero i Nama najwyraźniej na współczucie nie zasługują.
A Niemcy w Namibii? Jaki mają stosunek do zbrodni swoich przodków?
To zależy. Są ludzie, którzy mają poczucie winy, ale nie jest tajemnicą, że w Namibii wciąż mieszka wielu Niemców, którzy są dumni z tego, co się stało. Gdy zamieszkałem w Windhuku, stolicy tego kraju, moim sąsiadem przy Bismarck-Strasse był osiemdziesięcioletni Niemiec. W jego salonie wisiał olbrzymi portret, na którym był przedstawiony w mundurze oficera SS, z trupią główką na czapce. Ten facet miał przyjaciela, który przyjeżdżał do niego olbrzymim terenowym pikapem. Z tyłu tego auta łopotała flaga ze swastyką.
Brzmi to jak ponury żart.
Niestety, to nie żart. Widziałem to na własne oczy. Do późnych lat dziewięćdziesiątych piekarze w Namibii w dniu urodzin Hitlera na bułkach wycinali małe swastyki, a przed niektórymi farmami wywieszano flagi III Rzeszy. Gdy w 2005 roku umarł Szymon Wiesenthal, w jednym z namibijskich czasopism pojawił się artykuł, którego autorzy wyrażali radość z powodu śmierci „potwora”.
Po tym wszystkim, co pan powiedział, zastanawiam się, jak biali i czarni Namibijczycy mogą dziś spokojnie żyć obok siebie i tworzyć jedno społeczeństwo.
Nie mam pojęcia, jak to jest możliwe.
CASPER W. ERICHSEN jest duńskim historykiem, który od 15 lat mieszka i pracuje w Afryce. Współautor książki Zbrodnia kajzera, która ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Wielka Litera.
Źródło: „Historia Do Rzeczy”, kwiecień 2013
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Copyright © by Piotr Zychowicz 2017
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2017, 2022
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Grzegorz Dziamski
Projekt i opracowanie graficzne okładki: Zbigniew Mielnik
Fotografia na okładce
© AKG / Agencja BE&W
Fotografie na stronach działowych:
Część I © Bettmann/Getty Images Poland
Część II © Narodowe Archiwum Cyfrowe
Część III © Associated Press/East News
Część IV © Universal History Archive/Getty Images Poland
Część V © Heinrich Hoffmann/Getty Images Poland
Część VI © TASS/Getty Images Poland
Wydanie II e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Niemcy, wyd. I dodruk, Poznań 2022)
ISBN 978-83-8062-841-0
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer