Wojna o Ukrainę. Wojna o świat - Jacek Bartosiak, Piotr Zychowicz - ebook + książka

Wojna o Ukrainę. Wojna o świat ebook

Jacek Bartosiak, Piotr Zychowicz

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kontynuacja bestsellerowej książki Nadchodzi III wojna światowa.

Historia dzieje się na naszych oczach. To, co jeszcze wczoraj wydawało się nie do pomyślenia, dziś stało się faktem. Rosja dokonała inwazji na Ukrainę, za wschodnią granicą Polski toczy się zacięty konflikt zbrojny.

Jacek Bartosiak w rozmowie z Piotrem Zychowiczem analizuje genezę obecnego kryzysu. Według niego Ukraina to dopiero początek – pierwsze starcie wielkiej wojny mocarstw, która zmieni układ sił na Ziemi.

Czy USA obronią swą pozycję globalnego hegemona? Czy Chiny sięgną po supremację na Pacyfiku? Kto wygra wojnę na Ukrainie? Czy Putin użyje broni jądrowej? Czy Rosja się rozpadnie? Jaka przyszłość czeka Europę?

Autorzy skupiają się na bezpieczeństwie Polski. Jaką strategię powinniśmy przyjąć, żeby uniknąć wojny? Jak nie stać się strefą zgniotu? Jak zmodernizować armię, aby odstraszyć agresora?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 355

Oceny
4,3 (23 oceny)
10
10
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
SerCahir

Nie oderwiesz się od lektury

Warto, naprawdę, warto.
00
TBekierek

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, można się zgadzać lub nie ale na pewno warto się zapoznać i przemyśleć
01
zulusy

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, którą trzeba przeczytać
01
kajko2015

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ciekawa pozycja można się z panami zgadzać lub nie ale na pewno warto przeczytać
01

Popularność



Kolekcje


Podobne


Mapy

INWA­ZJA NA UKRA­INĘ

24 LUTEGO 2022

PRZE­SMYK SUWAL­SKI

WSTĘP

Dwa lata. Tyle czasu minęło od wyda­nia naszej poprzed­niej książki – Nad­cho­dzi III wojna świa­towa. Wyda­wa­łoby się, że to nie­wiele. Tym­cza­sem przez te dwa lata świat wywró­cił się do góry nogami. Zie­mia w roku 2023 jest zupeł­nie inną pla­netą, niż była w roku 2021.

Tytuł poprzed­niej naszej książki wzbu­dził sporo kon­tro­wer­sji. Według kry­tycz­nych komen­ta­to­rów duża wojna w XXI wieku była czymś nie do pomy­śle­nia. Była nie­moż­li­wo­ścią, fan­ta­zją. Żyli­śmy rze­komo w epoce końca histo­rii. Tym­cza­sem zale­d­wie kilka mie­sięcy po wyda­niu tej książki Rosja doko­nała peł­no­ska­lo­wej inwa­zji na Ukra­inę.

W Euro­pie, za wschod­nią gra­nicą Rze­czy­po­spo­li­tej, roz­po­czął się wielki kon­flikt zbrojny. Kon­flikt, który trwa do dziś. Naprze­ciw sie­bie sta­nęły dwie kil­ku­set­ty­sięczne armie uzbro­jone w tysiące czoł­gów, bojo­wych wozów pie­choty, rakiet, śmi­głow­ców i samo­lo­tów.

Bom­bar­do­wa­nia, wiel­kie bitwy, okopy, śmierć tysięcy żoł­nie­rzy i cywi­lów. Wypa­lone sko­rupy czoł­gów na ste­pie, mia­sta obró­cone w morze ruin. Stary kon­ty­nent nie był areną takich dra­ma­tycz­nych wyda­rzeń od 1945 roku.

Wojna na Ukra­inie – według nas, auto­rów tej książki – jest tylko ele­men­tem szer­szego, glo­bal­nego zja­wi­ska. Mię­dzy­na­ro­dowy ład się kru­szy. Dotych­cza­sowa supre­ma­cja Sta­nów Zjed­no­czo­nych została pod­wa­żona. Mocar­stwa przy­stą­piły do wiel­kiej rywa­li­za­cji o świa­tową hege­mo­nię.

Chiny, Rosja, Indie i inni gra­cze dążą do zmiany układu sił i prze­obra­że­nia sys­temu mię­dzy­na­ro­do­wego. Do zbu­do­wa­nia nowych prze­pły­wów stra­te­gicz­nych i wyty­cze­nia nowych stref wpły­wów. Mocar­stwa super­kon­ty­nentu eura­zja­tyc­kiego otwo­rzyły kolejny roz­dział odwiecz­nej rywa­li­za­cji z mocar­stwami oce­anicz­nymi. Glo­balne Połu­dnie ma dość domi­na­cji Pół­nocy.

O co toczy się ta gra? Kto ma naj­więk­sze szanse na zwy­cię­stwo? Jaki ład wyłoni się z obec­nego cha­osu? Czy agre­sja na Ukra­inę jest tylko pierw­szą kam­pa­nią nowych wojen napo­le­oń­skich? Czy doj­dzie do wojny na Pacy­fiku? Jaki los czeka Europę? Jaką poli­tykę powinna pro­wa­dzić Pol­ska, żeby nie stać się znowu strefą zgniotu? To tylko część pytań, które sobie sta­wiamy.

Na wiel­kie wyda­rze­nie mię­dzy­na­ro­dowe nakłada się rewo­lu­cja tech­no­lo­giczna. Roz­wój sztucz­nej inte­li­gen­cji, robo­tyka, postę­pu­jąca cyfry­za­cja, upo­wszech­nie­nie dro­nów, eks­plo­ra­cja kosmosu. Świat, w któ­rym żyjemy, zmie­nia się na naszych oczach, i to w bły­ska­wicz­nym tem­pie. Jak się w tym odna­leźć? Jakie są zagro­że­nia, a jakie korzy­ści?

Pod­stawą naszej książki Nacho­dzi III wojna świa­towa były roz­mowy prze­pro­wa­dzone na kanale „Histo­ria Realna” na YouTu­bie. Znacz­nie posze­rzone i zre­da­go­wane na potrzeby druku. Tym razem odda­jemy do rąk czy­tel­ni­ków mate­riał pre­mie­rowy.

Roz­mowy, które zna­la­zły się w książce Wojna o Ukra­inę. Wojna o świat, nagra­li­śmy na War­mii i na war­szaw­skim Powi­ślu w czerwcu–wrze­śniu 2023 roku. Przed samym dru­kiem zostały przej­rzane i uzu­peł­nione, tak aby były jak naj­bar­dziej aktu­alne.

Spe­cjalne podzię­ko­wa­nia należą się Patry­kowi Gro­cho­wal­skiemu, który brał udział we wszyst­kich sesjach i nagry­wał nasze roz­mowy.

Liczymy, że książka ta – tak jak poprzed­nia – wzbu­dzi zain­te­re­so­wa­nie czy­tel­ni­ków. Nie cho­dzi nam o to, żeby czy­tel­nicy we wszyst­kim się z nami zgo­dzili. Wprost prze­ciw­nie – naszym celem jest pobu­dze­nie do dys­ku­sji, oży­wie­nie debaty publicz­nej, wywo­ła­nie reflek­sji na temat kul­tury stra­te­gicz­nej Rze­czy­po­spo­li­tej. Zain­te­re­so­wa­nie jak naj­więk­szej rze­szy Pola­ków geo­po­li­tyką i rela­cjami mię­dzy­na­ro­do­wymi.

Czasy są nie­bez­pieczne. Histo­ria wście­kle przy­spie­szyła. Pol­ska musi być bez­pieczna. Nie stać nas na powtó­rze­nie błę­dów prze­szło­ści.

War­szawa, paź­dzier­nik 2023

ROZMOWA 1

BITWA O KIJÓW

Piotr Zycho­wicz: Pamię­tasz, co robi­łeś rano 24 lutego 2022 roku?

Jacek Bar­to­siak: Pamię­tam. Noco­wa­łem w hotelu w Kra­ko­wie. Tuż przy rynku. Już poprzed­niego dnia wyglą­dało na to, że wybuch­nie wojna. Leżąc w łóżku, patrzy­łem w tele­fon, prze­glą­da­łem Twit­tera i jed­no­cze­śnie mia­łem włą­czony tele­wi­zor. Zdrzem­ną­łem się godzinę i tak minęła pół­noc. Gdy obu­dzi­łem się nad ranem, choć jesz­cze w nocy, wszystko było już wia­domo. Wojna. W Kra­ko­wie byłem dla­tego, że bra­łem udział w odpra­wie w Dowódz­twie Kom­po­nentu Wojsk Spe­cjal­nych. Wcze­śniej prze­pro­wa­dzi­li­śmy tam grę wojenną dla naszego woj­ska.

PZ: Jak się kon­kret­nie dowie­dzia­łeś?

JB: Z mediów, wsze­la­kich, od Twit­tera po tele­wi­zję oczy­wi­ście. Już po prze­mó­wie­niu Putina wia­domo było, że zaraz się coś zacznie. A potem nade­szły pierw­sze donie­sie­nia o rosyj­skich poci­skach i rakie­tach sypią­cych się na Kijów i inne mia­sta na Ukra­inie.

PZ: Twoja pierw­sza reak­cja…

JB: Nie mogę powie­dzieć, żebym był zasko­czony. W końcu razem z kole­gami ze Stra­tegy&Future ostrze­ga­li­śmy od dłuż­szego czasu, że wojna w naszej czę­ści świata nie­ubła­ga­nie nad­ciąga. My, Pio­trze, też prze­cież nagra­li­śmy na ten temat kilka pro­gra­mów, napi­sa­li­śmy nawet książkę…

PZ:Nad­cho­dzi III wojna świa­towa.

JB: Tak. Ale z dru­giej strony nie sądzi­łem, że w wypadku Ukra­iny rosyj­ski atak będzie na taką ogromną skalę, na tylu osiach ope­ra­cyj­nych i z tak ambit­nymi zało­że­niami woj­sko­wymi i celami poli­tycz­nymi. Wyda­wało mi się, że Rosja­nie mogliby osią­gnąć cel geo­stra­te­giczny ina­czej. Że ta wojna będzie ogra­ni­czona. To jest zresztą wielki temat: dla­czego Rosja­nie pod­jęli taką, a nie inną decy­zję? Dla­czego poszli na całość?

PZ: Jesz­cze o tym poroz­ma­wiamy. Ale wróćmy do 24 lutego. Do dnia, który zmie­nił nasz świat.

JB: Tak, mia­łem poczu­cie, że to jest abso­lut­nie fun­da­men­talny moment. Prze­ło­mowy moment w histo­rii Europy. Naj­waż­niej­szy po 1945 roku. Waż­niej­szy niż upa­dek Związku Sowiec­kiego i roz­pad Układu War­szaw­skiego. Wojna toczyła się na Ukra­inie, ale ja myśla­łem o Pol­sce. Bo muszę uczci­wie przy­znać: zakła­da­łem, że armia ukra­iń­ska szybko prze­gra, a pań­stwo ukra­iń­skie szybko upad­nie. Bar­dzo się nie­po­ko­iłem, co wtedy się sta­nie z nami. To uczu­cie było bar­dzo dziwne, bo w końcu pisa­łem książki, mówi­łem od lat o tym, że nad­cho­dzi rywa­li­za­cja i w rezul­ta­cie wojna, która prze­trans­for­muje sys­tem mię­dzy­na­ro­dowy. Że rywa­li­za­cja wiel­kich mocarstw musi dopro­wa­dzić do kon­fron­ta­cji. I to się wyda­rzyło.

PZ: A nie mia­łeś satys­fak­cji – patrz­cie, nie mówi­łem?

JB: Nie, wręcz prze­ciw­nie. Trudno mieć poczu­cie satys­fak­cji z powodu wybu­chu wojny, z cier­pie­nia ludzi. W ogóle muszę powie­dzieć, że w pierw­szych kilku dniach nie­chęt­nie udzie­la­łem wywia­dów. Bo niby mówi­łem, że nad­cho­dzi wojna, ale gdy nade­szła – byłem jed­nak w szoku.

PZ: Pew­nie jak więk­szość naszych czy­tel­ni­ków. Co innego toczyć geo­po­li­tyczne roz­wa­ża­nia, a co innego mieć świa­do­mość, że za naszą wschod­nią gra­nicą toczy się wojna. Taka praw­dziwa. Nie jakaś „misja” czy „inter­wen­cja” na odle­głych pusty­niach Bli­skiego Wschodu. Wojna mię­dzy dwoma euro­pej­skimi pań­stwami, dwiema regu­lar­nymi armiami wypo­sa­żo­nymi w czołgi, rakiety, samo­loty, arty­le­rię. O woj­nach takich jak ta do tej pory czy­ta­li­śmy w pod­ręcz­ni­kach do histo­rii, a teraz możemy ją śle­dzić w mediach spo­łecz­no­ścio­wych.

JB: No i ta bli­skość Pol­ski. Tego pierw­szego dnia wojny, będąc w Dowódz­twie Kom­po­nentu Wojsk Spe­cjal­nych, mia­łem głę­bo­kie prze­ko­na­nie, że to będzie potężne wstrzą­śnię­cie naszym pań­stwem. Że ta wojna da nam impet do zmian w kie­runku postu­lo­wa­nym w Armii Nowego Wzoru, wiel­kiej moder­ni­za­cji w woj­sku pol­skim, wiel­kich prze­obra­żeń w pań­stwie, w sys­te­mie odpor­no­ści pań­stwa. Mia­łem wów­czas wra­że­nie, że wsku­tek tej wojny już nic nie może być takie samo. A jed­nak…

PZ: Poroz­ma­wiajmy o zasko­cze­niach tej wojny. Jeżeli cho­dzi o mnie, to bez wąt­pie­nia naj­więk­szym było nie­zwy­kle ambitne zada­nie, jakie Putin posta­wił przed swo­imi siłami zbroj­nymi. Gdy­byś mnie zapy­tał o to dzień wcze­śniej – 23 lutego – odpo­wie­dział­bym, że jeśli doj­dzie do wojny, to Rosja­nie będą pró­bo­wali obgryźć Ukra­inę na wscho­dzie. Czyli taka powtórka z 2014 roku. Jakaś ogra­ni­czona ope­ra­cja na Don­ba­sie plus prze­bi­cie kory­ta­rza na Krym przez Mariu­pol wzdłuż Morza Azow­skiego. Ale nie spo­dzie­wa­łem się fron­tal­nego szturmu na Kijów, próby wbi­cia osi­ko­wego kołka w samo serce Ukra­iny. To, że Rosja­nie chcieli opa­no­wać całą Ukra­inę, było dla mnie naj­więk­szą nie­spo­dzianką.

JB: Oczy­wi­ście atak na Kijów też mnie zasko­czył. Ale to nie było naj­więk­sze zasko­cze­nie. Naj­więk­szym zasko­cze­niem była mno­gość kie­run­ków ope­ra­cyj­nych. Rosja­nie ude­rzyli z wielu kie­run­ków jed­no­cze­śnie. Na pół­nocy – na ukra­iń­ską sto­licę. Na wscho­dzie – na Char­ków i Don­bas. Na połu­dniu wyszli z potęż­nym ude­rze­niem z Krymu na Cher­soń. Taka ope­ra­cja wymaga ogrom­nej logi­styki i ogrom­nych sił zbroj­nych, któ­rych Rosja­nie po pro­stu nie mieli.

PZ: Rosja­nie nie mieli wystar­cza­jąco dużego młotka, żeby wbić ten gwóźdź?

JB: Tak, mówi­li­śmy o tym w naszej poprzed­niej książce. Rosja­nie nie mieli wystar­cza­ją­cej liczby żoł­nie­rzy w swo­ich woj­skach lądo­wych, żeby móc pro­wa­dzić dużą i długą wojnę na tak wielu kie­run­kach ope­ra­cyj­nych. Nie byli w sta­nie utrzy­my­wać impetu ude­rze­nia przez dłuż­szy czas. Dostar­czać na front wystar­cza­ją­cej ilo­ści paliwa, amu­ni­cji i całej reszty zaopa­trze­nia.

PZ: Ukra­ina ma 600 tysięcy kilo­me­trów kwa­dra­to­wych. To drugi co do wiel­ko­ści kraj Europy – po Rosji.

JB: Tak, Ukra­ina to ogromny kraj, a mówiąc języ­kiem woj­sko­wym – ogromna prze­strzeń ope­ra­cyjna. Aby go opa­no­wać, potrzeba w razie zor­ga­ni­zo­wa­nego oporu obroń­ców naprawdę dużej masy wojsk lądo­wych. I to jest główny powód rosyj­skiego nie­po­wo­dze­nia w pierw­szej fazie wojny. I zara­zem wielki para­doks. Rosja, któ­rej zasoby ludz­kie wyda­wały nam się w prze­szło­ści nie­zmie­rzone, nie miała wystar­cza­ją­cej liczby żoł­nie­rzy. Dla­tego też spo­dzie­wa­łem się raczej jakiejś ogra­ni­czo­nej ope­ra­cji w Don­ba­sie. Przy­pusz­czam, że sami Rosja­nie jesz­cze jesie­nią 2021 roku uwa­żali, że osią­gną swoje cele geo­stra­te­giczne bez otwar­tej wojny, ewen­tu­al­nie popra­wią swoją pozy­cję jakimś zbroj­nym zaję­ciem tery­to­rium ukra­iń­skiego na wscho­dzie.

PZ: Liczyli na ule­głość Zachodu?

JB: Rosja­nie chcieli trans­for­mo­wać sys­tem mię­dzy­na­ro­dowy bez dużej wojny, przez samą groźbę wojny. Czyli tak jak Hitler z Anschlus­sem Austrii czy z roz­bio­rem Cze­cho­sło­wa­cji. Sce­na­riusz-marze­nie stra­te­gów Kremla był nastę­pu­jący: mocar­stwa Zachodu ugi­nają się pod cię­ża­rem ulti­ma­tum Ław­rowa z grud­nia 2021 roku. Ame­ry­ka­nie wyco­fują się woj­skowo za Odrę, zwi­jają swoje siły jądrowe w Euro­pie. Rosja­nie robią wtedy, co chcą, jeśli cho­dzi o spraw­czość w waż­nych spra­wach Europy, począw­szy od bez­pie­czeń­stwa i ener­ge­tyki. Mają dobrze funk­cjo­nu­jący wielki deal z Niem­cami i Fran­cją na dostawy tanich surow­ców ener­ge­tycz­nych, stają się czę­ścią euro­pej­skiego kon­certu mocarstw. Odzy­skują pozy­cję, którą stra­cili w 1991 roku, tylko w inny spo­sób.

PZ: Europa od Lizbony po Wła­dy­wo­stok?

JB: Tak. Oczy­wi­ście z pomi­nię­ciem inte­re­sów kra­jów Europy Środ­kowo-Wschod­niej. Na czele z Pol­ską. Warto tu wspo­mnieć o posta­wie Sta­nów Zjed­no­czo­nych w przeded­niu wojny. To było ze strony Ame­ry­ka­nów draż­nie­nie niedź­wie­dzia. Jakby krzy­czeli w eter: „Rosja­nie, ble­fu­je­cie! Wcale nie jeste­ście tacy mocni! Znamy wasze plany i wiemy, że nie stać was na to, żeby je zre­ali­zo­wać”. To też mogło się przy­czy­nić do eska­la­cji. Putin mógł uznać, że nie ma wyj­ścia – musi wejść na Ukra­inę. Nie mówię, że nie chciał inwa­zji, ale podej­rze­wam, że w ostat­niej chwili do planu ope­ra­cji Rosja­nie dopi­sali ude­rze­nie na Kijów. Posta­no­wili pójść na całość i w efek­cie zabra­kło im głębi ope­ra­cyj­nej i zaso­bów.

PZ: Wielu eks­per­tów woj­sko­wych ma podobne spo­strze­że­nia. O ile ude­rze­nie z Krymu na Cher­soń było dosko­nale przy­go­to­wane i prze­pro­wa­dzone, o tyle ope­ra­cja kijow­ska spra­wiała wra­że­nie pro­wi­zorki. Tak jakby rosyj­scy szta­bowcy przy­go­to­wali ją na kola­nie. To była gra va banque. Rosja­nie chcieli powtó­rzyć ope­ra­cję „Sztorm-333” z 1979 roku, gdy udało im się zająć pałac pre­zy­dencki i zabić pre­zy­denta Afga­ni­stanu, Hafi­zul­laha Amina. Pro­blem pole­gał na tym, że Kijów to nie Kabul.

JB: Tak, choć pamię­tajmy, że Rosja­nie lubią – a wcze­śniej lubili Sowieci – takie ope­ra­cje: lądo­wa­nie desantu bli­sko sto­licy, czy to Kabulu, czy Pragi cze­skiej w 1968 roku, marsz na budynki rzą­dowe, pozba­wie­nie wła­dzy cen­trum decy­zyj­nego, jakaś szopka w tele­wi­zji i zachwia­nie morale sys­temu obrony ata­ko­wa­nego pań­stwa, przy jed­no­cze­snej inwa­zji drogą lądową. Ale z dru­giej strony trzeba też jasno powie­dzieć, że w lutym 2022 roku nie­wiele bra­ko­wało, aby rosyj­skie woj­ska zajęły rów­nież Kijów. Los ukra­iń­skiej nie­pod­le­gło­ści naprawdę wtedy zawisł na wło­sku. Nie­któ­rzy mówią, że zawisł na kilku kom­pa­niach woj­ska ukra­iń­skiego na linii rzek na pół­nocy od Kijowa. Gdyby te kom­pa­nie się wtedy nie zor­ga­ni­zo­wały i nie sta­wiły oporu…

PZ: Zaraz, zaraz, to nie Hosto­mel był punk­tem cięż­ko­ści?

JB: Obrona podej­ścia od pół­nocy – mię­dzy innymi zala­nie czę­ści z tych tere­nów – była klu­czowa dla oca­le­nia ukra­iń­skiej sto­licy. No i upo­rczywa obrona tych wszyst­kich drob­nych mia­ste­czek na dro­gach dojaz­do­wych do Kijowa. Tam zatrzy­mano Rosjan. Oczy­wi­ście lot­ni­sko Hosto­mel rów­nież miało wiel­kie zna­cze­nie. Stało się sym­bo­lem odpar­cia rosyj­skiego ataku na ukra­iń­ską sto­licę. Według pla­nów – po bły­ska­wicz­nym opa­no­wa­niu Hosto­mela – Rosja­nie naj­praw­do­po­dob­niej chcieli być już nocą w Kijo­wie. Po dwu­dzie­stu czte­rech godzi­nach od pierw­szego wystrzału tej wojny.

PZ: Mam wra­że­nie, że o tej ope­ra­cji histo­rycy będą pisać grube tomy. Jakie były jej zało­że­nia?

JB: Zaję­cie Hosto­mela – który można porów­nać z lot­ni­skiem Modlin pod War­szawą – miało dać pod­stawę ope­ra­cyjną do wypro­wa­dze­nia ude­rze­nia na Kijów szybko prze­miesz­cza­ją­cymi się jed­nost­kami. Cho­dziło o wywo­ła­nie wiel­kiego zamie­sza­nia w ukra­iń­skiej sto­licy i pod­wa­że­nie sys­temu wła­dzy cen­tral­nej Ukra­iny. Wspar­cie dla ata­ku­ją­cych mieli zapew­nić liczni żoł­nie­rze spec­nazu i grup dywer­syj­nych, któ­rych wcze­śniej prze­rzu­cono do Kijowa. Uzbro­jeni w broń palną, ubrani po cywil­nemu, mieli siać spu­sto­sze­nie. Ważną decy­zję pod­jął wtedy mer Kijowa, były bok­ser Wita­lij Kłyczko. Roz­dał broń zgła­sza­ją­cym się ochot­ni­kom i w efek­cie cywile wyła­pali czy też wybili wielu z tych rosyj­skich dywer­san­tów.

PZ: No cóż, była i druga strona medalu. Broń tra­fiła w ręce nie­wy­szko­lo­nych cywi­lów, w mie­ście zapa­no­wał chaos i w efek­cie Ukra­ińcy nawza­jem do sie­bie strze­lali. Media podały infor­ma­cję, że rosyj­scy dywer­sanci prze­bie­rają się w ukra­iń­skie mun­dury. Dla­tego strze­lano rów­nież do ukra­iń­skich żoł­nie­rzy.

JB: Tak, o wielu spra­wach dowiemy się za jakiś czas. To była bar­dzo ryzy­kowna i rady­kalna decy­zja. Rewo­lu­cyjna. Przy­po­mi­nała decy­zję o roz­da­niu broni mili­cji miej­skiej, miesz­kań­com War­szawy, w dobie Kon­sty­tu­cji 3 maja.

PZ: Wróćmy na lot­ni­sko Hosto­mel. Jak rozu­miem, koman­dosi z pierw­szego rzutu wojsk powietrz­no­de­san­to­wych (WDW) mieli opa­no­wać lot­ni­sko. To byli ci żoł­nie­rze z bia­łymi opa­skami. Pamię­tasz ich z tych pierw­szych fil­mi­ków, które zostały nagrane przez ukra­iń­skich świad­ków?

JB: Tak. Potem, w dru­gim rzu­cie, na lot­ni­sku miały lądo­wać cięż­sze jed­nostki powietrz­no­de­san­towe. Tu do akcji miały wejść duże samo­loty trans­por­towe. Jed­no­cze­śnie w stronę lot­ni­ska ruszyła rosyj­ska kolumna z Bia­ło­rusi. Jej celem było dotar­cie do Hosto­mela i zła­pa­nie kon­taktu, linii komu­ni­ka­cyj­nej z pod­stawą ope­ra­cyjną od strony pół­noc­nej, bia­ło­ru­skiej. To wszystko pozwo­li­łoby wypro­wa­dzić potężne ude­rze­nie na Kijów, a wcze­śniej wywo­łać zamie­sza­nie i naru­szyć sta­bil­ność ukra­iń­skiej wła­dzy cen­tral­nej. Rosja­nie liczyli, że dopro­wa­dzi to do dekom­po­zy­cji obrony prze­ciw­nika, która według ich źró­deł była nie­przy­go­to­wana. Bo Ukra­ińcy też jed­nak w ostat­niej chwili szy­ko­wali obronę Kijowa od pół­nocy.

PZ: Czyli oni też nie spo­dzie­wali się ude­rze­nia na Kijów? Raczej na Don­bas i połu­dnie?

JB: Róż­nie teraz mówią o tym Ukra­ińcy. Im dłu­żej trwa ta wojna, tym bar­dziej zagma­twany mam obraz tego, co się naprawdę wyda­rzyło w tych pierw­szych dniach. Wszy­scy kła­mią na temat tego, co tam się działo. Podob­nie było zaraz po zakoń­cze­niu naszej wojny wrze­śnio­wej w 1939 roku. Sprzeczne raporty, trudno było usta­lić, co i dla­czego się wyda­rzyło, a na pewno dla­czego tak fatal­nie, jak się wów­czas wyda­wało – prze­gra­li­śmy. Będą powsta­wać książki na ten temat. Wielu będzie chciało być boha­te­rem, który ura­to­wał Ukra­inę.

PZ: Co zro­bi­liby Rosja­nie, gdyby udało im się wejść do Kijowa w dużej licz­bie?

JB: Zaję­liby dziel­nicę rzą­dową i pew­nie zabili albo poj­mali pre­zy­denta Zełen­skiego. Roz­pę­dzi­liby rząd, poka­zali, że ukra­iń­ska wła­dza nie panuje nad mia­stem i kra­jem. Zaję­liby tele­wi­zję i nadali kilka pro­gra­mów na temat nowych porząd­ków. Wszy­scy Ukra­ińcy zoba­czy­liby, że Inter­net i tele­wi­zja są już rosyj­skie. Że nie ma Zełen­skiego, nie ma sta­rej wła­dzy. Rosja­nie liczyli na to, że spo­wo­duje to dekom­po­zy­cję Ukra­iny, upa­dek morale i deter­mi­na­cji ukra­iń­skich sił zbroj­nych. Że żoł­nie­rze po pro­stu zaczną się roz­cho­dzić do domów, a po kilku–kil­ku­na­stu dniach walki wyga­sną. Taki był zamysł. Świad­czy o tym to, że na początku Rosja­nie nie chcieli masowo mor­do­wać Ukra­iń­ców ani pro­wa­dzić inten­syw­nych dzia­łań przy uży­ciu ostrzału arty­le­ryj­skiego, który nisz­czyłby obiekty cywilne. Oczy­wi­ście mieli listy pro­skryp­cyjne ludzi wro­gich Rosji, któ­rzy sta­no­wili elitę narodu ukra­iń­skiego, i zamie­rzali ich wyeli­mi­no­wać. Nato­miast tak naprawdę celem ope­ra­cji było prze­ję­cie Ukra­iny wraz z jej nie­na­ru­szo­nymi zaso­bami: prze­my­słem, rol­nic­twem i ludźmi, a może nawet i czę­ścią woj­ska.

PZ: Podobno widziano Janu­ko­wy­cza – byłego pro­ro­syj­skiego pre­zy­denta Ukra­iny – w asy­ście rosyj­skich gene­ra­łów. Bodajże szy­ko­wano go do powrotu do Kijowa. Myślisz, że to moż­liwe?

JB: Na pewno Rosja­nie stwo­rzy­liby rząd mario­net­kowy. A czy z tym czło­wie­kiem, czy z innym na czele – tego nie wiem. Bez wąt­pie­nia byłby jed­nak jakiś nowy rząd uza­leż­niony od Kremla. Rosja­nie lubią legi­ty­mi­zo­wać, lega­li­zo­wać – nawet pokracz­nie – swoje zabor­cze posu­nię­cia. Wystar­czy spoj­rzeć na przy­kład II wojny świa­to­wej. Niemcy to byli sie­pa­cze. Nisz­czyli, demo­lo­wali kolejne pań­stwa, ale spe­cjal­nie się nie przej­mo­wali lega­li­za­cją swo­ich pod­bo­jów. Co innego Sowieci – jak nie refe­renda, to jakieś sfał­szo­wane wybory, ple­bi­scyty…

PZ: To prawda. Dwa przy­kłady. W cza­sie wojny zimo­wej mieli już przy­go­to­wany fiń­ski komu­ni­styczny „rząd” Ottona Kuusi­nena. Po zwy­cię­stwie pla­no­wali go osa­dzić w Hel­sin­kach. A w 1944 roku, gdy zaj­mo­wali Pol­skę, powo­łali Pol­ski Komi­tet Wyzwo­le­nia Naro­do­wego. Wygląda na to, że w 2022 roku pla­no­wali dzia­łać według podob­nego sche­matu.

JB: Rosja­nie, pro­wa­dząc poli­tykę impe­rialną, tak wła­śnie zała­twiają te sprawy. I oczy­wi­ście mają pod ręką odpo­wied­nie „kwity”, które mogą poka­zy­wać w nie­skoń­czo­ność tak zwa­nej spo­łecz­no­ści mię­dzy­na­ro­do­wej. To samo jest z gra­ni­cami – zawsze znajdą jakieś mapy, jakieś dyplo­ma­tyczne haczyki. To jest ich modus ope­randi. Lubują się w tym. Dla­tego tak ważna była decy­zja Zełen­skiego, że zostaje w kraju, w Kijo­wie.

PZ: No wła­śnie, sporo się o tym mówiło. To Ame­ry­ka­nie czy Bry­tyj­czycy zapro­po­no­wali mu, że mogą go ewa­ku­ować z mia­sta?

JB: Z tego, co wiem – Ame­ry­ka­nie. I odpo­wie­dział bar­dzo god­nie: Nie, nie chcę pod­wózki, daj­cie nam wię­cej amu­ni­cji. To był ważny moment. Wtedy się wszystko decy­do­wało. Zełen­ski zamiast ucie­kać i rato­wać wła­sną skórę, opu­bli­ko­wał słynne nagra­nie. Zostaję w Kijo­wie. Rząd też zostaje. A z nami nasza armia i nasi ludzie. To wywarło olbrzy­mie wra­że­nie i dało przy­kład innym. Utwier­dziło Ukra­iń­ców w woli oporu. Było to zresztą nakrę­cone komórką, pusz­czone w Inter­ne­cie. Zupełna nowość w histo­rii wojen i metod komu­ni­ka­cji poli­tycz­nej.

PZ: Dzięki tej decy­zji Zełen­ski przej­dzie do histo­rii swo­jego narodu ina­czej, niż Edward Śmi­gły-Rydz prze­szedł do histo­rii Pol­ski.

JB: To była postawa abso­lut­nie nie­sa­mo­wita, nawet można powie­dzieć, że boha­ter­ska. Kon­trast z postawą władz sana­cyj­nych w 1939 roku aż rzuca się w oczy. Co cie­kawe, zupeł­nie się tego po Zełen­skim nie spo­dzie­wano. On wcze­śniej nie wyglą­dał na męża stanu, nie miał dużego popar­cia spo­łecz­nego, nie miał na kon­cie wiel­kich decy­zji poli­tycz­nych, osza­ła­mia­ją­cej kariery. A już na pewno nie koja­rzył się z woj­skiem i pro­wa­dze­niem dzia­łań zbroj­nych. Nie był nawet szcze­gól­nym nacjo­na­li­stą ukra­iń­skim.

PZ: Podobno ukra­iń­skiego nauczył się dopiero na potrzeby kam­pa­nii wybor­czej. Wycho­wał się w domu rosyj­sko­ję­zycz­nym. Koja­rzony był zaś raczej z kaba­re­tem – w któ­rym wystę­po­wał jako komik – niż z wojną. To był kan­dy­dat pro­te­stu, ludzie gło­so­wali na Zełen­skiego, bo już mieli dość sko­rum­po­wa­nych, nie­udol­nych zawo­do­wych poli­ty­ków.

JB: No wła­śnie, a w ogniu tej wojny stał się boha­te­rem.

PZ: Zauwa­ży­łeś, że on nawet fizycz­nie się zmie­nił? Wcze­śniej był takim drob­nym, fili­gra­no­wym chło­pa­kiem. Teraz jest nabity, mocny. Wyraź­nie zmęż­niał. Spo­waż­niał.

JB: Wojna zmie­nia czło­wieka. Trudno ocze­ki­wać, by Zełen­ski – na któ­rego bar­kach spo­czywa taka odpo­wie­dzial­ność, który tyle ryzy­kuje – się nie zmie­nił.

PZ: Czy rze­czy­wi­ście w Kijo­wie doszło do strze­la­niny mię­dzy jego ochroną oso­bi­stą a rosyj­skimi koman­do­sami? Krążą o tym legendy.

JB: Tak, sły­sza­łem, że doszło do takiej wymiany ognia. Że Rosja­nie byli bar­dzo bli­sko i omal nie dopa­dli ukra­iń­skiego pre­zy­denta. Coś się działo w tym rzą­do­wym gma­chu, o czym pew­nie dowiemy się po woj­nie. Dla­tego wła­śnie mówię, że Rosja­nie byli o krok od powo­dze­nia, że los Ukra­iny zawisł na wło­sku. Kiedy w War­sza­wie w grud­niu 2021 roku – dwa mie­siące przed wojną – pre­zen­to­wa­li­śmy Armię Nowego Wzoru, poka­za­li­śmy pewien slajd. Był na nim frag­ment wspo­mnień, chyba Grota-Rowec­kiego, o tym, jak wyglą­dał wrze­sień 1939 roku w War­sza­wie. Jak dygni­ta­rze rzą­dowi ucie­kali ze sto­licy przed zbli­ża­ją­cymi się Niem­cami. Pre­zy­dent uciekł, pre­mier uciekł, mini­stro­wie ucie­kli, gene­ra­ło­wie ucie­kli. Z żonami, kochan­kami, z kanar­kami w klat­kach zapa­ko­wa­nymi do limu­zyn. A zwy­kli Polacy zostali pozo­sta­wieni samym sobie. Powie­dzia­łem wtedy, że lot­ni­sko na Okę­ciu jest nie­bez­piecz­nie i kusząco dogod­nie poło­żone – aż kusi poli­ty­ków, żeby z niego ucie­kać w sytu­acji zagro­że­nia. I prze­strze­ga­łem, żeby tego nie robili, bo na współ­cze­snej woj­nie może wystą­pić kaska­dowy upa­dek morale. Gdy rozej­dzie się infor­ma­cja, że wła­dze ucie­kły, opór armii i narodu może się zała­mać. Nie­stety w Pol­sce głów­no­do­wo­dzący lubią się „ewa­ku­ować”. Bo wiesz, zawsze można „dowo­dzić” armią z Włoch, Lon­dynu albo…

PZ: …Paryża, skąd mieli nadzieję „kie­ro­wać” walką narodu nasi sana­cyjni dygni­ta­rze. Jak wia­domo, skoń­czyło się na inter­no­wa­niu w Rumu­nii. To był czarny moment naszej histo­rii. Wróćmy jed­nak na Ukra­inę, do pierw­szych dni wojny. Ja zapa­mię­tam to na całe życie. Począt­kowo rze­czy­wi­ście wyda­wało się, że losy wojny się ważą. Ale potem bar­dzo szybko, z każ­dym dniem, widać było, że Rosja­nie radzą sobie coraz gorzej. Że wszystko u nich staje, a potem zaczyna się sypać, a Ukra­ińcy coraz śmie­lej prze­cho­dzą do kontr­ata­ków. Nasze roz­wa­ża­nia zacznijmy od strony rosyj­skiej. Nie­któ­rzy mówią, że to nie Ukra­ina obro­niła Kijów dzięki wybit­nym zdol­no­ściom dowód­ców i poświę­ce­niu żoł­nie­rzy, że to safan­du­ło­waci Rosja­nie ze swymi pro­ble­mami struk­tu­ral­nymi schrza­nili tę ope­ra­cję. Pamię­tasz dłu­gie kolumny rosyj­skich czoł­gów i cię­ża­ró­wek roz­cią­gnięte na ukra­iń­skich dro­gach, sto­jące bez paliwa na pobo­czach…

JB: No cóż, widzia­łem takie kolumny rów­nież w cza­sie ope­ra­cji „Iracka Wol­ność” w 2003 roku na połu­dniowy zachód od Bag­dadu. Ame­ry­kań­skie czołgi stały, bo zatrzy­mała je burza pia­skowa, a potem zabra­kło im paliwa. Jeżeli doko­nu­jesz pro­jek­cji sił na dużą odle­głość, cięż­kimi pojaz­dami, to cza­sami źle poli­czysz logi­stykę. Albo ktoś nie doje­dzie. Albo będzie burza pia­skowa czy deszcz. Jedna cysterna nie dotrze, druga się zepsuje – i już jest pro­blem. Prze­ciw­nik też nie śpi. Tro­chę do cie­bie strze­lają, ktoś ci coś wysa­dzi w powie­trze. I jest kolejny pro­blem. Ktoś ma roz­wol­nie­nie, ktoś ma gorączkę i nagle się oka­zuje, że w zde­rze­niu z rze­czy­wi­sto­ścią te wszyst­kie tabelki szlag tra­fia. Tak to już bywa na woj­nie. Ame­ry­ka­nom w Iraku też doskwie­rały prze­stoje, na pewno w cza­sie wojny 2003 roku, gdy mieli mało wojsk ope­ra­cyj­nych Zresztą gdyby jesz­cze w 1991 roku armia Sad­dama Husajna wal­czyła tak jak teraz Ukra­ińcy, to kto wie, jak by było z tym słyn­nym lewym sier­po­wym, który dowo­dzący siłami sprzy­mie­rzo­nymi gene­rał Nor­man Schwarz­kopf wypro­wa­dził wtedy kor­pu­sem pan­cer­nym, omi­ja­jąc całą główną linię irac­kich wojsk w Kuwej­cie od zachodu.

PZ: Nie wspo­mnia­łeś o pogo­dzie. Rosja­nie ata­ko­wali w lutym. Było zimno i część żoł­nie­rzy nie wyłą­czała na posto­jach sil­ni­ków. Mar­no­wali paliwo. I zabra­kło go, aby dotrzeć na czas do Kijowa.

JB: Nie cho­dziło tylko o tem­pe­ra­tury. Kie­dyś tłu­ma­czył mi to pewien Ame­ry­ka­nin z wywiadu woj­sko­wego. Czoł­gi­ści gaszą sil­niki tylko na ćwi­cze­niach. Ni­gdy na woj­nie, gdy ktoś może do nich strze­lać. Wiesz dla­czego?

PZ: Żeby – w razie draki – móc szybko zwiać?

JB: Wła­śnie. Bo wtedy masz ruch. Na fron­cie wie­ści szybko się roz­cho­dzą. Tam Iwan dostał gra­nat­ni­kiem na postoju, tam na Sie­riożę spa­dła bomba, tu przez właz wle­ciał dron. Muszę być w cią­głym ruchu, zawsze gotowy do manewru, żeby mnie to nie spo­tkało. Tak myśleli rosyj­scy czoł­gi­ści. I w ogóle nie trzy­mali się norm spa­la­nia roz­pi­sa­nych przez szta­bow­ców w jakichś tabel­kach. Strach, ludz­kie emo­cje, prak­tykę pola walki też trzeba kal­ku­lo­wać. To nie marsz w warun­kach poko­jo­wych z punktu A do B – to jest walka. Zakła­dam, że Rosja­nie przy­jęli złe normy spa­la­nia, nie prze­wi­dzieli takiego oporu, zwłasz­cza ze strony ukra­iń­skiej lek­kiej pie­choty, która ich masa­kro­wała na podej­ściach do Kijowa.

PZ: Czyli nie powin­ni­śmy lek­ce­wa­żyć rosyj­skiej armii?

JB: Nie. Jesz­cze raz spójrzmy na mapę. Zwróćmy uwagę na roz­miary Ukra­iny, na odle­głość, którą musieli poko­nać Rosja­nie, żeby podejść do Kijowa. Prze­łóżmy to na przy­kład na pań­stwa bał­tyc­kie. Gdyby taką ope­ra­cję Rosja­nie prze­pro­wa­dzili nad Bał­ty­kiem, myślę, że mogliby zająć Litwę, Łotwę i Esto­nię. Na wschod­niej flance NATO jest znacz­nie mniej miej­sca niż na Ukra­inie. Do tego na woj­nie ukra­iń­skiej Rosja­nie dużo się nauczyli: wie­dzą już, czym jest sys­tem świa­do­mo­ści sytu­acyj­nej, dro­ni­za­cja pola walki, koor­dy­na­cja dro­nów i arty­le­rii, ulep­szyli metody uzu­peł­nia­nia rezerw.

PZ: Geo­gra­fia tym razem była prze­ciwko Rosja­nom. Odwrot­nie niż pod­czas kam­pa­nii roku 1812 czy 1941, gdy to armie euro­pej­skie miały zawsze „daleką drogę” do Moskwy.

JB: Oczy­wi­ście. Tu cho­dzi o głę­bię ope­ra­cyjną. Ukra­ina ją miała. Ukra­ińcy mogli się powoli wyco­fy­wać i wyha­mo­wy­wać impet rosyj­skiego natar­cia. Sta­wiać opór po dro­dze, spo­wal­niać nacie­ra­ją­cego nie­przy­ja­ciela. Rosja­nom po pro­stu nie star­czyło pary. Ale to nie zna­czy, że na innym teatrze dzia­łań wojen­nych byłoby tak samo.

PZ: Ukra­ina jest bez wąt­pie­nia trudna do zdo­by­cia. Raz, że jest olbrzy­mia. Dwa, że ma rzadką sieć dróg. I te drogi są w dodatku kiep­skie. Jeź­dzi­łem swego czasu po Ukra­inie i to był po pro­stu kosz­mar. Dotkną­łeś jed­nak inte­re­su­ją­cej sprawy – lekka pie­chota. O ile druga faza wojny rosyj­sko-ukra­iń­skiej była kon­flik­tem syme­trycz­nym – czołg na czołg, samo­lot na samo­lot, działa prze­ciwko dzia­łom – o tyle pierw­sza faza wojny przy­po­mi­nała wojnę asy­me­tryczną. Szcze­gól­nie to, co się działo na podej­ściach do Kijowa. Boha­te­rem tych starć był Jave­lin. Nie było dnia, żeby do sieci nie tra­fił fil­mik przed­sta­wia­jący Ukra­iń­ców pod­bie­ga­ją­cych do rosyj­skiej kolumny i odda­ją­cych strzały z jave­li­nów czy z NLAW-ów. Z kolei do rosyj­skich śmi­głow­ców strze­lali z naszych, śmier­tel­nie sku­tecz­nych pio­ru­nów. Ukra­iń­skie drogi szybko zamie­niły się w cmen­ta­rzy­sko wypa­lo­nego rosyj­skiego sprzętu. To było to słynne poszu­ki­wa­nie asy­me­trii na polu bitwy?

JB: Oczy­wi­ście. Jeżeli masz dłu­gie kolumny nie­przy­ja­ciela, które potrze­bują bar­dzo dużo amu­ni­cji i paliwa, to są one kuszą­cym celem dla lek­kiej, bar­dzo mobil­nej pie­choty. Dla zde­ter­mi­no­wa­nych ludzi, któ­rzy dosko­nale znają teren. W teo­rii czoł­gi­ści mogą się czuć kom­for­towo, bo mają pan­cerz, który ich powi­nien chro­nić. Ale w prak­tyce nowo­cze­sne wyrzut­nie nara­mienne odpo­wied­nio użyte mogą roz­łu­pać nie­mal każdy czołg. Zresztą wystar­czy znisz­czyć cysternę z ben­zyną albo spo­wo­do­wać chaos na tyłach i odciąć wroga od zaopa­trze­nia. Spo­wo­do­wać, żeby prze­ciw­nik bał się ataku z każ­dej strony, stra­cił świa­do­mość sytu­acyjną i kon­takt z sąsied­nią jed­nostką. Infor­ma­cje nie scho­dzą do oddzia­łów i pododdzia­łów. Jed­nostka sąsia­du­jąca z drugą jed­nostką nie ma poję­cia, co się dzieje u tej dru­giej. Sły­szy tylko eks­plo­zje. Ukra­ińcy strze­lają z krza­ków, zaro­śli i lasów. Docho­dzi do tego, że Rosja­nie nie mogą iść na stronę, aby zro­bić siku. Nie chcą ryzy­ko­wać życia. A żoł­nie­rze też mają potrzeby fizjo­lo­giczne. Na początku nie było prze­cież usta­lo­nej linii frontu. Rosja­nie parli szybko naprzód. Wszystko się zazę­biało, Rosja­nie jechali dro­gami, a Ukra­ińcy zacho­dzili ich od tyłu. Grupy bojowe lek­kiej pie­choty mogły się tam wyszu­mieć. Oka­zały się nie­zwy­kle sku­teczne.

PZ: To była ta „strefa śmierci”, o któ­rej tyle mówi­łeś?

JB: Raczej można uznać, że to była jesz­cze „strefa nęka­nia”. Rosja­nie to zro­zu­mieli. I tu należy przy­znać, że wyka­zali się zna­jo­mo­ścią sztuki wojen­nej. Już Clau­se­witz pisał, że na woj­nie wystę­puje coś takiego jak punkt kul­mi­na­cyjny. Niby jesz­cze jesteś w ofen­sy­wie, jesz­cze nacie­rasz, idziesz do przodu, ale tak naprawdę zda­jesz sobie sprawę, że prze­gry­wasz. Impet ataku został wyha­mo­wany. Nie ma wcho­dzą­cych rezerw, koń­czy się amu­ni­cja, paliwo. A potem szybko zaczy­nasz total­nie prze­gry­wać. Sztuka polega na tym, żeby w odpo­wied­nim momen­cie to wyczuć i zatrzy­mać atak. Rosja­nie to zro­bili. Zatrzy­mali się i usta­bi­li­zo­wali front. A potem w jakim takim porządku się wyco­fali. Prze­gru­po­wali się i sku­pili na walce w Don­ba­sie. Nawet twier­dzą, że uzgod­nili to z Ukra­iń­cami, że było to przed­mio­tem nego­cja­cji.

PZ: Podob­nie jak w 1941 roku Niemcy. Dote­le­pali się reszt­kami sił na przed­pola Moskwy, ale zabra­kło im już impetu, żeby zająć samo mia­sto. W efek­cie prze­grali całą wojnę. A co do Rosjan w 2022 roku, to jed­nak nie tak szybko zre­zy­gno­wali ze zdo­by­cia Kijowa. Sie­dzieli jesz­cze dobre kilka tygo­dni pod ukra­iń­ską sto­licą, nim zamknęli ten kie­ru­nek ope­ra­cyjny i sku­pili się na bar­dziej reali­stycz­nych celach. A prze­cież w zasa­dzie po paru dniach było wia­domo, że nic z tego nie będzie.

JB: Rosja­nie bili głową w mur. Wtedy poja­wiła się fru­stra­cja. Doszło do nisz­cze­nia ukra­iń­skich miej­sco­wo­ści, maso­wych mor­dów. Mię­dzy innymi w Buczy. Wojna zmie­niła obli­cze. To już nie była szybka, chi­rur­giczna ope­ra­cja. Zaczęła się wojna nisz­czy­ciel­ska, a potem na wyczer­pa­nie.

PZ: Jesz­cze jedna rzecz à pro­pos tych rosyj­skich kolumn. Roz­ma­wia­łem na ten temat ze słyn­nym snaj­pe­rem Prze­my­sła­wem Wój­to­wi­czem. Zapy­ta­łem go: „Gdy­byś miał taką kolumnę, do czego byś strze­lał?”. Odpo­wie­dział bez waha­nia: „Do cysterny z ben­zyną”. Jeden celny strzał i można unie­ru­cho­mić cały oddział czoł­gów.

JB: To działa też pio­ru­nu­jąco na psy­chikę. Mel­dunki idą od plu­tonu do kom­pa­nii i z powro­tem. Ile macie paliwa? Ja mam połowę baku. Nie wia­domo, kiedy przyj­dzie cysterna, a cały nasz zapas wyle­ciał w powie­trze dzi­siaj wie­czo­rem. Wtedy żoł­nie­rze mają skłon­ność do nego­wa­nia roz­ka­zów, bo prze­cież chcą żyć. W efek­cie albo zatrzy­mują się w polu i nie jadą dalej, albo po pro­stu porzu­cają czołg i ucie­kają na pie­chotę. Bo ten czołg, któ­rego pan­cerz miał ich chro­nić, nagle staje się pro­ble­mem, cię­ża­rem.

PZ: Unie­ru­cho­miony czołg sto­jący bez paliwa na pobo­czu jest łatwym celem dla prze­ciw­nika. Szcze­gól­nie gdy nad polem bitwy uno­szą się bojowe drony. Mówi­łeś, że Ukra­inie pomo­gła geo­gra­fia, ale pomo­gła jej też pogoda. Kiedy porzu­cone, pozba­wione paliwa czołgi zata­ra­so­wały nie­liczne drogi, inni rosyj­scy czoł­gi­ści pró­bo­wali objeż­dżać zatory. No i zaczy­nało się młó­ce­nie błota. Wiele czoł­gów i innych pojaz­dów utknęło na bez­dro­żach, w jakichś bagnach i kana­łach. „Gene­rał Błoto” był po stro­nie Ukra­iny.

JB: Zasada jest taka, że czołg ma słabą mobil­ność ope­ra­cyjną ze względu na to, że spala dużo paliwa. W związku z tym w kie­runku pola bitwy prze­wozi się go raczej na lorach. Ma nato­miast bar­dzo dobrą mobil­ność tak­tyczną, bo poru­sza się na gąsie­ni­cach i potrafi zje­chać na nie­ubity grunt, by oflan­ko­wać prze­ciw­nika. No, ale cza­sami jed­nak ta mobil­ność tak­tyczna jest spa­ra­li­żo­wana. Wtedy, kiedy zie­mia jest wyjąt­kowo roz­mo­kła, gdy trwają ulewy czy roz­topy. W takiej sytu­acji czołgi nie mogą zjeż­dżać z dróg utwar­dzo­nych i flan­ko­wać prze­ciw­nika. Nie mogą wyko­rzy­sty­wać swo­ich naj­więk­szych atu­tów: mobil­no­ści tak­tycz­nej i dużej inten­syw­no­ści ognia. Nie mogą strze­lać pod róż­nym kątem, z róż­nych miejsc, dyna­micz­nie. Wtedy robi się dodat­kowy pro­blem. Kli­mat, pogoda też two­rzą asy­me­trię, którą Ukra­ińcy wyko­rzy­stali w lutym, marcu i kwiet­niu. Mieli duże szczę­ście. Wiesz, co się dzieje z psy­chiką czoł­gi­sty, gdy nie może zje­chać na pole z drogi, ukryć się w jakimś zagaj­niku, ruszyć się z miej­sca, manew­ro­wać? Gdy musi stać na dro­dze, na otwar­tym tere­nie, jak kaczka na strzel­nicy. Nie był do tego szko­lony, nie zna pro­ce­dur. I jesz­cze jedna sprawa – w tych kolum­nach czo­ło­wych, w bata­lio­no­wych gru­pach tak­tycz­nych obja­wiła się struk­tu­ralna wada rosyj­skich sił lądo­wych, która poja­wiła się po refor­mach Sier­diu­kowa i Szojgu. Otóż oka­zało się, że Rosja­nie mają za mało pie­choty w BWP-ach i na cię­ża­rów­kach. Za mało pie­choty, która by mogła wspie­rać czołgi, chro­nić je przed lekką pie­chotą prze­ciw­nika. To doty­czy pola bitwy, ale rów­nież prze­mar­szów i zabez­pie­cze­nia terenu, w tym na posto­jach lub na węzłach logi­stycz­nych i komu­ni­ka­cyj­nych. Kiedy czołgi się zatrzy­mują na uzu­peł­nia­nie paliwa albo żeby czoł­gi­ści mogli się prze­spać, trzeba roz­sta­wić wartę. Rosja­nie nie mieli do tego pie­choty… A Ukra­ińcy cza­ili się z jave­li­nami i innymi środ­kami prze­ciw czoł­gom i innym pojaz­dom.

PZ: Gdy to mówisz, uśmie­cham się pod nosem. Gdy­byś w 1943 roku powie­dział komuś, że Rosja­nom zabrak­nie pie­choty, byłby szcze­rze zdu­miony. Armia rosyj­ska, a póź­niej sowiecka sły­nęły z tego, że rzu­cały do boju gigan­tyczne masy żoł­nie­rzy. Nakry­wały czap­kami prze­ciw­ni­ków. Dla­czego to się zmie­niło? Rosja ma 140 milio­nów oby­wa­teli. Ukra­ina nie­wiele ponad 40 milio­nów.

JB: Współ­cze­sna armia rosyj­ska jest bar­dzo nasy­cona pojaz­dami, ciężka. Posta­wiono na sprzęt. To armia arty­le­ryj­ska z kom­po­nen­tem pan­cer­nym i bar­dzo małą liczbą zwy­kłej, eta­to­wej pie­choty. W rosyj­skiej armii praw­dziwe kariery robiło się w woj­skach tech­nicz­nych – wszy­scy chcieli słu­żyć na czoł­gach, w woj­skach rakie­to­wych, latać śmi­głow­cami. Etniczni Rosja­nie podej­mu­jący karierę woj­skową tylko tam chcieli słu­żyć. I oka­zało się, że jest za mało pie­choty. Tej z pio­se­nek Oku­dżawy…

PZ: Czyli Rosja­nie mieli po pro­stu zbyt mało siły żywej, by w lutym 2022 roku zre­ali­zo­wać ambitne poli­tyczne plany Wła­di­mira Putina?

JB: Tak, wiem, że to brzmi para­dok­sal­nie, ale armia rosyj­ska była zbyt mała. A było prze­cież kilka głę­bo­kich kie­run­ków ope­ra­cyj­nych. Pie­chota była Rosja­nom potrzebna nie tylko do pil­no­wa­nia czoł­gów. Także do prze­cze­sy­wa­nia, a potem obsa­dza­nia zdo­by­wa­nych miej­sco­wo­ści. Obsa­dza­nia waż­nych skrzy­żo­wań czy sta­cji kole­jo­wych. Wszę­dzie trzeba było zosta­wiać jakiś oddzia­łek, jakiś gar­ni­zo­nek. W efek­cie nacie­ra­jące szpice top­niały. Były coraz słab­sze. Rosja­nie oczy­wi­ście pró­bo­wali iść dalej, obcho­dzić punkty oporu. Dla­tego Ukra­ińcy zro­bili bar­dzo dobrze, że ufor­ty­fi­ko­wali mia­sta. Zasto­so­wali taką samą tak­tykę jak het­man Sobie­ski w kam­pa­nii jesien­nej 1667 roku. Sie­dzimy w for­te­cach, sie­dzimy za wałami, w mia­stecz­kach i gro­dach. Tata­rzy i Kozacy omi­jają nas, ale my możemy doko­ny­wać wypa­dów. Ude­rzać na nich i wra­cać za wały. Nisz­czyć ich linie komu­ni­ka­cyjne. Ukra­ińcy robili dokład­nie tak samo. Dez­or­ga­ni­zo­wali Rosja­nom zaple­cze, odci­nali zaopa­trze­nie – nękali ich. Rosyj­skie linie komu­ni­ka­cyjne były nara­żone na prze­cię­cie ude­rze­niami z tere­nów zabu­do­wa­nych.

PZ: Te mia­sta czę­sto oka­zy­wały się pułap­kami. Dwa przy­kłady. Jeden z pierw­szych fil­mi­ków, który wywo­łał wielki szum w mediach, przed­sta­wiał dosłow­nie roz­strze­laną na kawałki kolumnę rosyj­ską na uli­cach jakie­goś mia­steczka. Mię­dzy dopa­la­ją­cymi się wra­kami i tru­pami cho­dzili dosko­nale uzbro­jeni i wypo­sa­żeni ukra­iń­scy spe­cjalsi. A drugi przy­kład to oczy­wi­ście Bucza. Przed tą strasz­liwą masa­krą na głów­nej ulicy mia­sta Ukra­ińcy spa­lili całą rosyj­ską kolumnę. Ulica zapeł­niona była rudymi, spa­lo­nymi pan­ce­rzami czoł­gów.

JB: Wąskie uliczki, teren zabu­do­wany – to ide­alne miej­sce na taką pułapkę. Jeżeli masz dobrą, nowo­cze­sną broń prze­ciw­pan­cerną i dosko­nale wyszko­loną, zmo­ty­wo­waną pie­chotę – możesz zadać prze­ciw­ni­kowi wiel­kie straty. Lekka pie­chota ma małą sygna­turę emi­syjną, nie­ła­two ją wykryć. Trud­niej niż ciężki pojazd, który ma wysoką sygna­turę ter­miczną. Czołg widać, czuć i sły­chać. Potem wojna się zmie­niła. W Don­ba­sie taka tak­tyka była już znacz­nie trud­niej­sza do zasto­so­wa­nia. Po pierw­sze, Rosja­nie nauczyli się na wła­snych błę­dach. Poza tym nie parli już tak naprzód całymi kolum­nami. Uży­wali czoł­gów ina­czej. Nie było wiel­kich bitew pan­cer­nych ani kolumn, tylko stara, spraw­dzona tak­tyka: wielki wał ogniowy arty­le­rii. Meto­dyczne nisz­cze­nie wszyst­kiego na swo­jej dro­dze dzie­siąt­kami tysięcy poci­sków i powolne posu­wa­nie się naprzód. Młócka.

PZ: W tym Rosja­nie czują się znacz­nie lepiej niż w fine­zyj­nym Blitz­kriegu. Szcze­gól­nie gdy dys­po­nują miaż­dżącą prze­wagą ogniową. Ukra­iń­scy arty­le­rzy­ści mówili, że w pierw­szych mie­sią­cach wojny na tysiąc rosyj­skich strza­łów mogli odpo­wie­dzieć naj­wy­żej dzie­się­cioma. Rosja­nie mieli naprawdę kolo­salne zapasy amu­ni­cji. Przy­tła­cza­jąca więk­szość strat ukra­iń­skich na Wscho­dzie była wyni­kiem ostrzału arty­le­ryj­skiego. Zresztą, podobno, tak jest na każ­dej woj­nie.

Prze­nie­śmy się teraz z ziemi w powie­trze. Kolejny cha­rak­te­ry­styczny obra­zek z pierw­szych dni wojny to spa­da­jące samo­loty rosyj­skie. I rosyj­scy lot­nicy w poma­rań­czo­wych ska­fan­drach klę­czący z pod­nie­sio­nymi rękami i roz­bi­tymi nosami na ukra­iń­skich kar­to­fli­skach. Byli w kom­plet­nym szoku. Ukra­ińcy robili im zdję­cia, brali do nie­woli. Pamię­tasz te obrazki? Kto by przy­pu­ścił, że dys­po­nu­jący bar­dzo skrom­nym lot­nic­twem Ukra­ińcy zdo­łają pod­jąć tę walkę i Rosja­nie nie osią­gną natych­miast pano­wa­nia w powie­trzu.

JB: Obrona powietrzna Ukra­iny wcale nie była taka prze­sta­rzała, jak wielu się spo­dzie­wało. Miała sys­temy S-300 i dużo nowo­cze­snego sprzętu. Ukra­ińcy zro­bili bar­dzo mądrze – posta­no­wili to wszystko ukryć, roz­pro­szyć i tylko co jakiś czas włą­czać, aby zestrze­lić nie­przy­ja­ciel­ską maszynę. To bar­dzo mocno dzia­łało w nowo­cze­snej dome­nie infor­ma­cyj­nej, w któ­rej Ukra­ińcy oka­zali się mistrzami. Cho­dziło o to, żeby spę­dzić Rosjan z nieba. Żeby nie wisieli cały czas Ukra­iń­com nad gło­wami. Nad woj­skami i infra­struk­turą. Tak jak sztu­kasy we wrze­śniu 1939 roku latały sobie nie­nie­po­ko­jone nad pol­skimi dro­gami i strze­lały do wszyst­kiego, co się rusza.

Ukra­ińcy świet­nie połą­czyli sys­temy śred­niego i dale­kiego zasięgu oraz nasy­cili pole bitwy man­pad­sami, czyli prze­no­śnymi prze­ciw­lot­ni­czymi zesta­wami rakie­to­wymi. Dzięki nim zwy­kły pie­chur mógł zestrze­lić z ramie­nia wszystko, co latało mu nad głową, oczy­wi­ście na nie­du­żej wyso­ko­ści. Przede wszyst­kim rosyj­skie śmi­głowce. Rosja­nie nie mieli zdol­no­ści stand off, czyli strze­la­nia do celów naziem­nych spoza linii hory­zontu. To wszystko spo­wo­do­wało, że rosyj­skie lot­nic­two tak słabo sobie radziło.

Poka­zuje to pewien trend, o któ­rym mówi­li­śmy w poprzed­niej książce. Prze­wagę w woj­nie powietrz­nej zyskują sys­temy naziemne, które strze­lają do lata­ją­cych celów zało­go­wych. Oczy­wi­ście zwo­len­nicy samo­lo­tów pią­tej gene­ra­cji – maszyn trudno wykry­wal­nych – twier­dzą, że jest ina­czej. Izra­el­czycy, z któ­rymi roz­ma­wia­łem już w trak­cie wojny, mówili mi jed­nak, że jest to ten­den­cja nie do unik­nię­cia, że nowo­cze­sne sys­temy naziemne będą zestrze­li­wały nawet trudno wykry­walne samo­loty. A zatem era samo­lo­tów zało­go­wych może dobiec końca. Ina­czej będzie z dro­nami, które są znacz­nie mniej­sze, a więc trud­niej je namie­rzyć. A po dru­gie, dro­nów może być tysiące, dzie­siątki tysięcy. Tak jak teraz na fron­cie ukra­iń­skim. Nie da się ich wszyst­kich strą­cić, bo na każdy strą­cony poja­wia się dzie­sięć kolej­nych.

PZ: Jeżeli cho­dzi o drony, to sytu­acja zmie­niła się nawet pod­czas tej wojny. Zaczęło się od wiel­kich, dro­gich sys­te­mów woj­sko­wych. Boha­te­rem pierw­szych dni wojny był turecki dron Bay­rak­tar. Ukra­ińcy nagrali o nim nawet pio­senkę. To nie jest mały dron, który możesz kupić za gro­sze w super­mar­ke­cie. To jest cał­kiem spora maszyna kupiona od Tur­ków za grube pie­nią­dze i rze­czy­wi­ście w pierw­szej fazie wojny bay­rak­tary były pie­kiel­nie sku­teczne, choćby w zwal­cza­niu rosyj­skich kolumn na dro­gach. Potem znik­nęły, a zastą­piły je roje małych cywil­nych dro­nów, pod które Ukra­ińcy pod­cze­piali gra­naty.

JB: To też jest dys­ku­syjne. Są różne raporty na ten temat. Ist­nieją sys­temy walki radio­elek­tro­nicz­nej, które dużą część dro­nów mogą po pro­stu wyłą­czyć. Choć oczy­wi­ście nie mogą być wszę­dzie. Przede wszyst­kim Rosja­nie nie mogli pod­cią­gnąć swo­ich sys­te­mów zwal­cza­nia dro­nów – obrony powietrz­nej i radio­elek­tro­nicz­nej. Te sys­temy powinny zapew­niać para­sol ochronny kolum­nom czoł­gów, uniesz­ko­dli­wiać bay­rak­tary. Coś jed­nak zawo­dziło.

PZ: Może szli za szybko? Bo to chyba działa tak, że musisz iść i roz­sta­wiać, iść i roz­sta­wiać. I tak w kółko, żeby cały czas być kry­tym. To dość skom­pli­ko­wane, a Rosja­nie nie są prze­cież mistrzami orga­ni­za­cji. No i – przede wszyst­kim – bar­dzo im się spie­szyło.

JB: Może tak to wyglą­dało. W ataku działa się ina­czej niż w obro­nie, jest trud­niej. Wię­cej rze­czy trzeba koor­dy­no­wać, jest się mniej sta­tycz­nym, co oczy­wi­ste, i czę­ściej poja­wiają się braki. W ogóle wiele rze­czy zawio­dło. Przede wszyst­kim za wolno dzia­łała rosyj­ska pętla decy­zyjna. Bra­ko­wało zgra­nia. Rosja­nie nie robili tak wiel­kiej ope­ra­cji ofen­syw­nej od czasu ope­ra­cji man­dżur­skiej w 1945 roku prze­ciwko Japoń­czy­kom. Cze­goś takiego nie da się zaś nauczyć po pro­stu z ksią­żek czy na poli­go­nie. Armia sowiecka dla­tego tak zna­ko­mi­cie zro­biła tę ope­ra­cję man­dżur­ską, bo była już po czte­rech latach wojny z Niem­cami, naj­więk­szej wojny lądo­wej w histo­rii ludz­ko­ści. Po czte­rech latach wiel­kich ope­ra­cji logi­stycz­nych. Dowódcy Armii Czer­wo­nej mieli nie­zbędne doświad­cze­nie.

PZ: Czyli co, według cie­bie bay­rak­tary są prze­re­kla­mo­wane?

JB: Nie wiem. Trudno mi coś wyro­ko­wać w tej spra­wie. Nato­miast potwier­dziło się to, że przy­szło­ścią pola bitwy są dzie­siątki tysięcy małych, acz sku­tecz­nych dro­nów, a także amu­ni­cja krą­żąca, być może ste­ro­wana sztuczną inte­li­gen­cją. Mówi­li­śmy o tym w pro­jek­cie Armii Nowego Wzoru. Że tanie, nawet cywilne drony w wiel­kiej masie należy włą­czyć do sys­temu świa­do­mo­ści sytu­acyj­nej. Bo to świa­do­mość zmie­nia pole gry, niwe­luje masę prze­ciw­nika. Ten, kto domi­nuje w infor­ma­cji, czyli pierw­szy wie, gdzie znaj­duje się prze­ciw­nik – wygrywa. Bo strzela pierw­szy. Ogniem w połą­cze­niu z dostar­czoną na czas pre­cy­zyjną infor­ma­cją można prze­ciw­dzia­łać kon­cen­tra­cji masy ude­rze­nio­wej. Trudno teraz zebrać dwie kom­pa­nie czoł­gów do ataku, bo prze­cież wszystko widać z góry. Drony są oczami, które napro­wa­dzają na kon­cen­tru­jące się czołgi ogień arty­le­rii. Kiedy mówi­li­śmy o tych cywil­nych dro­nach, śmiano się z nas. A to się potwier­dziło. Klu­czowe jest to, że nikt tych dro­nów nie boi się stra­cić, używa się ich jak wyka­ła­czek po jedze­niu.

PZ: To prawda, są bowiem tanie jak barszcz. Co innego z bay­rak­ta­rami. One są wiel­kie i dro­gie. Znisz­cze­nie każ­dego z nich to poważna strata dla woj­ska.

JB: Otóż to. I każdy gene­rał musi się liczyć z tym, że mini­ster będzie bar­dzo nie­za­do­wo­lony, gdy się dowie, że bay­rak­tar roz­trza­skał się na ziemi. Bo to ozna­cza stratę jakie­goś pro­centu poten­cjału.

PZ: W efek­cie żoł­nie­rze obcho­dzą się z takimi wiel­kimi dro­nami jak z jaj­kiem. Wal­czą zacho­waw­czo. Nie wyko­rzy­stują ich cał­ko­wi­tego poten­cjału, bo musie­liby zary­zy­ko­wać. Bay­rak­tar nie jest zresztą naj­droż­szym dro­nem na rynku. Są jesz­cze bez­za­ło­gowe „lata­jące for­tece”, takie jak ame­ry­kań­skie reapery. To jest już naprawdę baaar­dzo drogi sprzęt.

JB: Nie mam wąt­pli­wo­ści, że drony – powietrzne, lądowe i mor­skie – to przy­szłość pola walki. Ukra­ina jest pierw­szym tego pro­gno­sty­kiem. Bez dro­nów trudno sobie wyobra­zić wojnę przy­szło­ści. To praw­dziwa rewo­lu­cja. Kie­dyś front był płytki. Można było roto­wać kom­pa­nię bro­niącą oko­pów na nie­da­le­kie zaple­cze, gdzie żoł­nie­rze odpo­czy­wali. Teraz to nie­moż­liwe. W powie­trzu są drony, które widzą wszystko na głę­bo­kość kil­ku­na­stu–kil­ku­dzie­się­ciu kilo­me­trów. W efek­cie boisz się wysi­kać pod drze­wem, bo dron cię namie­rzy i arty­le­ria trafi cię z trzy­dzie­stu pię­ciu kilo­me­trów. Albo sam dron spu­ści ci na głowę gra­nat. Żoł­nierz na fron­cie nie może odpo­czy­wać, ni­gdzie nie może się czuć bez­piecz­nie. Front styczny staje się głę­boki. Bar­dzo trudno jest zebrać siły i kogoś zasko­czyć, okrą­żyć. Bo widać jak na dłoni wszyst­kie ruchy. To powo­duje, że manewr umiera, oczy­wi­ście cho­dzi o manewr dużą masą pojaz­dów i sprzętu. Widzie­li­śmy to, gdy Ukra­ińcy roz­po­częli kontr­ofen­sywę na Zapo­rożu w czerwcu 2023 roku. Rosja­nie wie­dzieli, że się zbie­rają, i znisz­czyli ukra­iń­skie leopardy. To wła­śnie drony je wypa­trzyły.

PZ: Z dru­giej strony dron dla żoł­nie­rza to plus. Może go w każ­dej chwili wypu­ścić i wie, co się dzieje za wzgó­rzem czy w trak­cie walki miej­skiej, po dru­giej stro­nie budynku. Dron to teraz oczy żoł­nie­rza. Poroz­ma­wiajmy jed­nak o sym­bo­lach. Jed­nym z nich był Bay­rak­tar, a innym „Duch Kijowa”. Ukra­iń­ski pilot myśliwca, który miał zestrze­lić olbrzy­mią liczbę rosyj­skich maszyn. Na jego cześć zro­biono nawet dzie­cięce klocki.

JB: Myślisz, że to była ściema?

PZ: Tak.

JB: No cóż, ściema na woj­nie też jest bar­dzo przy­datna. Bo pod­bija morale wła­sne, a nisz­czy morale prze­ciw­nika. W cza­sie tak zwa­nej Wiel­kiej Wojny Ojczyź­nia­nej apa­rat pro­pa­gan­dowy też two­rzył różne mity. O dziel­nych snaj­pe­rach, sape­rach czy żoł­nier­zach, któ­rzy mieli gra­na­tami znisz­czyć kil­ka­dzie­siąt nie­miec­kich czoł­gów. Ludzie wie­rzyli w te opo­wie­ści, a niektó­rzy wie­rzą nawet do dziś.

PZ: Kolejny mit, który mi przy­cho­dzi do głowy: Wyspa Węży. I słynna odpo­wiedź, która miała paść z ust jej obroń­ców w roz­mo­wie z kapi­ta­nem rosyj­skiego okrętu: „Idź­cie na ch…”.

JB: Teraz już nie wia­domo, co jest prawdą, a co nie. Ważne jest, kto ma prze­wagę w dome­nie infor­ma­cyjno-pro­pa­gan­do­wej. W tej woj­nie to oczy­wi­ście Ukra­ina. Warto nato­miast powie­dzieć kilka słów o samej Wyspie Węży…

PZ: Nie­wielki kawa­łek skały poło­żony na Morzu Czar­nym w pobliżu delty Dunaju. 0,205 kilo­me­tra kwa­dra­to­wego. Pod­czas tej wojny prze­cho­dził z rąk do rąk. Naj­pierw Rosja­nie go zajęli, a potem Ukra­ińcy odbili.

JB: Kilka lat przed wojną bra­łem udział w grach wojen­nych, które roz­gry­wały się w del­cie Dunaju. Brali w nich udział Ame­ry­ka­nie i rumuń­scy ofi­ce­ro­wie. Miej­sce było malow­ni­cze – luk­su­sowy sta­tek, który kie­dyś nale­żał do Nico­lae Ceaușescu. Wystrój z lat osiem­dzie­sią­tych. W cza­sie tych gier Wyspa Węży była klu­czo­wym punk­tem stra­te­gicz­nym. W naszym sce­na­riu­szu bali­śmy się, że rosyj­ski spec­naz ją uchwyci i będzie nam dyk­to­wał warunki.

PZ: Dla­czego Wyspa Węży jest taka ważna?

JB: Bo blo­kuje wyj­ście z por­tów i trasy żeglu­gowe. Ten, kto ją ma, może kon­tro­lo­wać eks­port zboża ukra­iń­skiego do euro­pej­skich por­tów. Ukra­ina, żeby się roz­wi­jać, żeby mieć coś do powie­dze­nia, musi mieć moż­li­wość swo­bod­nego wywozu swo­ich pro­duk­tów rol­nych. A także pro­duk­tów swo­jego prze­my­słu. Gdyby Rosja­nie kon­tro­lo­wali Wyspę Węży, Ukra­ina byłaby w sza­chu.

PZ: Mówi­li­śmy o lądzie i powie­trzu. Czas na morze. Na papie­rze rosyj­ska Flota Czar­no­mor­ska powinna zjeść sła­biut­kich na Morzu Czar­nym Ukra­iń­ców. Tym­cza­sem rosyj­scy mary­na­rze, oprócz nie­kom­pe­ten­cji, niczego spe­cjal­nego nie zapre­zen­to­wali.

JB: Dane sprzę­towe z Wiki­pe­dii nie wal­czą. Życie czę­sto wery­fi­kuje papie­rowe armie i floty. Ale bądźmy fair – Rosja­nie osią­gnęli jed­nak na morzu pewien suk­ces. Zasto­so­wali sku­teczną blo­kadę mor­ską i Ukra­ina została ubez­wła­sno­wol­niona w swo­ich prze­pły­wach stra­te­gicz­nych, w eks­por­cie i impor­cie. Sprawę roz­wią­zało dopiero poro­zu­mie­nie zbo­żowe zawarte dzięki Tur­cji. W ten spo­sób Flota Czar­no­mor­ska dała Rosji mocny poli­tyczny instru­ment. Ukra­ińcy nie mieli jak prze­ła­mać tej blo­kady za pomocą środ­ków mili­tar­nych. Mogłoby to zro­bić NATO, ale oczy­wi­ście tego nie zro­biło, bo gro­zi­łoby to III wojną świa­tową. Z dru­giej strony Ukra­iń­com udało się unie­moż­li­wić Rosja­nom wyko­rzy­sta­nie Morza Czar­nego jako pod­stawy ope­ra­cyj­nej do desantu na Ode­ssę. Rosja­nie nie zdo­łali stwo­rzyć jesz­cze jed­nego kie­runku ope­ra­cyj­nego i tym samym jesz­cze bar­dziej roz­pro­szyć sił ukra­iń­skich. Ukra­iń­skie sys­temy anty­do­stę­powe trzy­mały w sza­chu rosyj­skie okręty. Były bar­dzo sku­teczne, o czym świad­czy to, że krą­żow­nik rakie­towy Moskwa poszedł na dno.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Copy­ri­ght © by Jacek Bar­to­siak i Piotr Zycho­wicz 2023

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Grze­gorz Dziam­ski

Mapy: Mariusz Mamet | Mac Map

Foto­gra­fia na okładce: PAP/EPA

Zdję­cia auto­rów: Rafał Guz

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Wojna o Ukra­inę. Wojna o świat, wyd. I, Poznań 2023)

ISBN 978-83-8338-806-9

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer