Pakt Ribbentrop-Beck. czyli jak Polacy mogli u boku III Rzeszy pokonać Związek Sowiecki - Piotr Zychowicz - ebook + audiobook

Pakt Ribbentrop-Beck. czyli jak Polacy mogli u boku III Rzeszy pokonać Związek Sowiecki ebook

Piotr Zychowicz

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pakt Ribbentrop–Beck

czyli jak Polacy mogli u boku III Rzeszy pokonać Związek Sowiecki

W dziejach narodów są chwile, gdy trzeba zacisnąć zęby i iść na bolesne koncesje. Ustąpić, aby ratować państwo przed zniszczeniem, a obywateli przed zagładą. W takiej sytuacji znalazła się Polska w 1939 roku.

Piotr Zychowicz konsekwentnie dowodzi w tej książce, że decyzja o przystąpieniu do wojny z Niemcami w iluzorycznym sojuszu z Wielką Brytanią i Francją była fatalnym błędem, za który zapłaciliśmy straszliwą cenę. Historia mogła się jednak potoczyć inaczej.

Zamiast porywać się z motyką na słońce, twierdzi autor, powinniśmy byli prowadzić Realpolitik. Ustąpić Hitlerowi i zgodzić się na włączenie Gdańska do Rzeszy oraz wytyczenie eksterytorialnej autostrady przez Pomorze. A następnie razem z Niemcami wziąć udział w ataku na Związek Sowiecki. 40 bitnych polskich dywizji na froncie wschodnim przypieczętowałoby los imperium Stalina.

Czy w 1939 roku na Zamku Królewskim w Warszawie należało podpisać pakt Ribbentrop–Beck…?

Piotr Zychowicz jest publicystą historycznym. Pisze o drugiej wojnie światowej, zbrodniach bolszewizmu i geopolityce europejskiej XX wieku. W swoich koncepcjach nawiązuje do idei Józefa Mackiewicza, Władysława Studnickiego, Stanisława Cata-Mackiewicza oraz Adolfa Bocheńskiego. Jest dziennikarzem „Rzeczpospolitej” i tygodnika „Uważam Rze” oraz zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika „Uważam Rze Historia”. Absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego.

„Piotr Zychowicz podejmuje sprawę najbardziej tragicznego momentu w polskiej historii, kiedy stawiliśmy czoła agresji hitlerowskiej, narażając się nie tylko na niewolę, ale także na eksterminację. Nie wiemy na pewno czy można było tego uniknąć, ale to dobrze, że w naszej pamięci historycznej pojawi się wreszcie przemilczana na ogół sprawa, że w 1939 roku Polacy, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wybrali „egzotyczny” sojusz z Anglią i bardzo wątpliwy sojusz z Francją, co tylko uradowało Stalina. Miłość swego kraju, jego dziejów i doli wymaga, aby rzetelnie badać i oceniać kluczowe decyzje historyczne bez dotychczasowych uników i przemilczeń. Tego wymaga też narodowa i ludzka solidarność z milionami tych, co wtedy cierpieli i ginęli bez nadziei”.

Andrzej Wielowieyski

„Sam bardzo chciałem napisać taką książkę, ale dla czytelnika to dobrze, że nie starczyło mi czasu, bo Piotr Zychowicz napisał ją lepiej. Nieodparcie nasuwa się przy jej lekturze skojarzenie z przełomowym Lodołamaczem Wiktora Suworowa. Autor nie odkrywa żadnych sensacji, zbiera tylko przesłanki powszechnie znane, niezaprzeczalne, i zestawia je w nieodparty ciąg logiczny. Nie sposób zakwestionować jego wywodu w żadnej części. A zarazem trudno pogodzić się z tym, co ewidentnie udowadnia. Bo przez całe dziesięciolecia wbijano nam do głowy coś przeciwnego”.

Rafał A. Ziemkiewicz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 453

Oceny
4,7 (306 ocen)
239
49
13
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sharpmark

Nie oderwiesz się od lektury

To nie książka w stylu "co by było, gdyby...". To studium upadku II RP spowodowanego oderwaniem od rzeczywistości jej elit oraz przegląd zaprzepaszczonych szans nie na sojusz z Niemcami w celu podbicia świata, ale uratowania Rzeczypospolitej przed tragedią 1. i 17. września. Można się nie zgadzać z tezami autora, ale przedstawienie ich w świetle szeroko cytowanych dokumentów epoki - depesz, pamiętników, wywiadów, etc., sprawia, że pytania o ten tragiczny w dziejach Polski okres nasuwają się same, a odpowiedzi bywają nieprzyjemne, jak drzazga wbita w skórę. Warto przeczytać, choćby po to, by sie uczciwie skonfrontować z mesjanistyczno-martyrologiczną wersją "szkolnej historii".
10
Piotr-2409

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonała praca - bardzo dobry, precyzyjny wywód historyka.
10
arczik0

Nie oderwiesz się od lektury

Tego nie dowiesz się w szkole!
10
Dandem

Nie oderwiesz się od lektury

Super, historia ukryta
00
_jaroslaw1964

Nie oderwiesz się od lektury

nieźle ale zawsze jest jakieś ale.
00

Popularność




Polacy mają wszel­kie przy­mioty

oprócz zmy­słu poli­tycz­nego

Win­ston Chur­chill

Roz­dział 1

Polacy na Kremlu ’41

Wysłu­żony pan­cer­nik szkolny Schle­swig-Hol­stein zbli­żył się do brzegu pod osłoną nocy. Na dany sygnał otwo­rzył ogień ze wszyst­kich dział, w tym czte­rech kali­bru 280 mm. Potężne eks­plo­zje ćwierć­to­no­wych poci­sków oznaj­miły światu począ­tek naj­więk­szego kon­fliktu w dzie­jach ludz­ko­ści. Kon­fliktu, który miał trwać pięć lat, pochło­nąć dzie­siątki milio­nów ofiar i zde­mo­lo­wać trzy kon­ty­nenty.

Był 9 kwiet­nia 1940 roku. Tego dnia wybu­chła druga wojna świa­towa, która roz­po­częła się od nie­miec­kiego ataku na Danię i Nor­we­gię. Zasko­cze­nie było cał­ko­wite. Krótka kam­pa­nia – pierw­szy Blitz­krieg w histo­rii Europy – zakoń­czyła się szyb­kim zwy­cię­stwem sił zbroj­nych III Rze­szy. Mie­siąc póź­niej idący za cio­sem Wehr­macht zaata­ko­wał Fran­cję, Bel­gię, Holan­dię i Luk­sem­burg. Europa zaczęła się trząść w posa­dach.

Ufni w Linię Magi­nota, potężne działa i swoją „nie­zwy­cię­żoną” pie­chotę Fran­cuzi ponie­śli dru­zgo­czącą klę­skę. Nie­miec­kie woj­ska pan­cerne bra­wu­ro­wym manew­rem omi­nęły fran­cu­skie umoc­nie­nia i – przez Bel­gię – wdarły się na fran­cu­skie tery­to­rium. Siły zbrojne tego kraju zostały roz­bite w pył i zmu­szone do ucieczki. 14 czerwca padł Paryż, 22 czerwca ska­pi­tu­lo­wała cała Fran­cja, a bry­tyj­ski kor­pus eks­pe­dy­cyjny pospiesz­nie ewa­ku­ował się przez Dun­kierkę.

Europa Zachod­nia zna­la­zła się pod nie­miecką oku­pa­cją. Jej miesz­kańcy na wła­snej skó­rze odczuli, czym są Gestapo i SS, zło­wro­gie służby bez­pie­czeń­stwa III Rze­szy. Roz­po­częły się łapanki, egze­ku­cje i bru­talne prze­śla­do­wa­nia Żydów. Adolf Hitler – przy­wódca rady­kal­nego ruchu naro­do­wo­so­cja­li­stycz­nego, który zale­d­wie sie­dem lat wcze­śniej prze­jął wła­dzę w Ber­li­nie – trium­fo­wał. Uwie­rzył, że jest nowym Alek­san­drem Wiel­kim.

Tym­cza­sem w poło­żo­nej na wscho­dzie Europy Pol­sce pano­wał spo­kój. Oczy­wi­ście spo­kój w porów­na­niu z tym, co działo się na zacho­dzie kon­ty­nentu. Pod­czas gdy kraje tej czę­ści Europy jeden po dru­gim obra­cały się w gruzy pod potęż­nymi ude­rze­niami machiny wojen­nej Wehr­machtu, przez Pol­skę prze­ta­czała się… fala anty­rzą­do­wych nie­po­ko­jów. Orga­ni­zo­wali ją, połą­czeni w rzad­kim soju­szu, na co dzień skłó­ceni, pro­so­wieccy komu­ni­ści i anty­nie­mieccy endecy.

Na uli­cach War­szawy, Wilna, Kra­kowa, Lwowa, Pozna­nia, Sta­ni­sła­wowa i sze­regu innych miast Rze­czy­po­spo­li­tej docho­dziło do demon­stra­cji, które zamie­niały się w uliczne bójki i zamieszki, tłu­mione surowo przez poli­cję konną. Uży­wano gumo­wych pałek, tłumy były pła­zo­wane. Obu­rze­nie dużej czę­ści Pola­ków skie­ro­wane było prze­ciwko mini­strowi spraw zagra­nicz­nych, Józe­fowi Bec­kowi. Ów nie­spe­cjal­nie lubiany poli­tyk nagle stał się wro­giem publicz­nym numer jeden.

Zarzu­cono mu „zhań­bie­nie honoru narodu pol­skiego” i pro­wa­dze­nie „tchórz­li­wej poli­tyki ustępstw”. Nazy­wano „słu­gu­sem Hitlera” i „nie­miec­kim agen­tem”. Rok wcze­śniej Józef Beck ugiął się bowiem pod pre­sją Nie­miec, poszedł na kon­ce­sje wobec zachod­niego sąsiada i zgo­dził na przy­stą­pie­nie Pol­ski do paktu anty­ko­min­ter­now­skiego. Wła­śnie ta decy­zja roz­wią­zała ręce Hitle­rowi i otwo­rzyła mu drogę do ataku na Zachód.

„To, co zro­bił Beck, zhań­biło nas na naj­bliż­sze stu­le­cia. Naród bit­nego rycer­stwa i patrio­tycz­nej mło­dzieży stał się naro­dem tchó­rzy. Spro­wa­dzono nas do poziomu Cze­chów. Jak można było prze­stra­szyć się nie­miec­kiego bluffu i czoł­gów z tek­tury? Jak można było zdra­dzić Fran­cję, naszego naj­lep­szego sojusz­nika, na któ­rego zawsze mogli­śmy liczyć?” – pisał Sta­ni­sław Stroń­ski w „War­szaw­skim Dzien­niku Naro­do­wym” w kwiet­niu 1940 roku. W tych war­szaw­skich, poznań­skich i lwow­skich kawiar­niach, które były sta­łym miej­scem spo­tkań ende­ków, wrzało.

Józef Beck w roz­mo­wach z Hitle­rem pro­wa­dzo­nych w jego alpej­skiej willi Ber­ghof zgo­dził się na wysu­wane wobec War­szawy pro­po­zy­cje. Na przy­łą­cze­nie Wol­nego Mia­sta Gdańsk do Rze­szy oraz wybu­do­wa­nie eks­te­ry­to­rial­nej auto­strady łączą­cej Prusy z resztą Nie­miec przez pol­skie Pomo­rze. Liczyła ona mniej niż czter­dzie­ści kilo­me­trów i została zbu­do­wana na wyso­kich słu­pach w for­mie wia­duktu. W zamian Niemcy – zgod­nie z obiet­nicą – zagwa­ran­to­wały Pol­sce jej zachod­nią gra­nicę i prze­dłu­żyły pakt o nie­agre­sji z 1934 roku do dwu­dzie­stu pię­ciu lat. Pod­pi­sany w War­sza­wie układ prze­szedł do histo­rii jako pakt Rib­ben­trop–Beck, ze strony nie­miec­kiej bowiem jego sygna­ta­riu­szem był mini­ster spraw zagra­nicz­nych Joachim von Rib­ben­trop.

Wzbu­rzyło to pol­ską opi­nię publiczną, ale nie­po­koje nie trwały długo. Gdy w wyniku kolej­nych ude­rzeń potęż­nych sił zbroj­nych III Rze­szy jak domki z kart roz­pa­dały się kolejne pań­stwa Europy Zachod­niej, na czele z uzna­waną za „czo­łowe kon­ty­nen­talne mocar­stwo” Fran­cją, kry­tyka decy­zji Becka znacz­nie zelżała. Zdano sobie bowiem sprawę, że nie­wiele bra­ko­wało, aby i Pol­ska podzie­liła ten los.

Z prze­cie­ków, które zaczęły się prze­do­sta­wać do euro­pej­skiej prasy z krę­gów zbli­żo­nych do kre­ato­rów nie­miec­kiej poli­tyki zagra­nicz­nej, wyni­kało zresztą coś jesz­cze bar­dziej zło­wro­giego. Otóż w umy­słach przy­wód­ców III Rze­szy w 1939 roku począł się rodzić „plan B”. Bio­rąc pod uwagę moż­li­wość odrzu­ce­nia pro­po­zy­cji przez Pol­skę, roz­wa­żali oni – tak, brzmi to jak poli­ti­cal fic­tion – zwią­za­nie się soju­szem z… komu­ni­stycz­nym Związ­kiem Sowiec­kim!

Na histo­ryczne i poli­to­lo­giczne ana­lizy nie było zresztą czasu. Pań­stwo zostało bowiem pota­jem­nie prze­sta­wione na tory wojenne. Z taśm pro­duk­cyj­nych pol­skich fabryk zjeż­dżały kolejne samo­loty i czołgi. Pro­du­ko­wano amu­ni­cję i szyto mun­dury. Kolejne dzie­siątki tysięcy rezer­wi­stów dosta­wały pocztą karty mobi­li­za­cyjne. Kraj szy­ko­wał się do wojny. Pakt Rib­ben­trop–Beck miał bowiem tajne pro­to­koły doty­czące jed­nego z sąsia­dów Pol­ski…

22 czerwca 1941

Dzień ten był punk­tem zwrot­nym w histo­rii dru­giej wojny świa­to­wej i całego świata. Tego dnia Niemcy i Pol­ska – wraz z kil­koma pomniej­szymi sojusz­ni­kami – przy­stą­piły do wojny ze Związ­kiem Sowiec­kim. Roz­po­częła się Ope­ra­cja „Bar­ba­rossa”, w pol­skiej nomen­kla­tu­rze Plan „Het­man”. W ten spo­sób po ponad roku wojna dotarła do spo­koj­nej do tej pory Europy Wschod­niej. Mię­dzy­na­ro­do­wym komen­ta­to­rom sko­ja­rze­nia nasu­wały się same. Polacy znów, jak w 1812 roku u boku Napo­le­ona, ruszyli na Moskwę. Tym razem u boku Hitlera.

W ataku dopa­try­wano się rewanżu za rok 1920, gdy bol­sze­wicy naje­chali i spu­sto­szyli tery­to­rium Rze­czy­po­spo­li­tej. Armia Czer­wona doko­nała wów­czas w Pol­sce wielu zbrodni, ale celu, jakim był pod­bój i sowie­ty­za­cja tego kraju, nie osią­gnęła. Rów­nież Polacy, choć zwy­cię­żyli na polu bitwy, nie zre­ali­zo­wali swo­jego celu. Nie udało im się roz­bić Bol­sze­wii i stwo­rzyć wyma­rzo­nej przez mar­szałka Józefa Pił­sud­skiego potęż­nej wschod­nio­eu­ro­pej­skiej fede­ra­cji roz­cią­ga­ją­cej się od Bał­tyku po Morze Czarne.

Wojnę 1920 roku uznano więc w Euro­pie za nie­roz­strzy­gniętą i znawcy spraw mię­dzy­na­ro­do­wych spo­dzie­wali się dogrywki. Roz­po­częła się ona wła­śnie 22 czerwca 1941 roku. Noty o wypo­wie­dze­niu wojny sze­fowi sowiec­kiej dyplo­ma­cji Wia­cze­sła­wowi Moło­to­wowi wrę­czyli akre­dy­to­wani w Moskwie amba­sa­do­rzy Nie­miec – Frie­drich-Wer­ner von der Schu­len­burg – i Pol­ski – Wacław Grzy­bow­ski.

„Wobec ban­kruc­twa pań­stwa sowiec­kiego Pol­ska nie widzi innej moż­li­wo­ści niż przyjść z pomocą przed­sta­wi­cie­lom naro­dów Rze­czy­po­spo­li­tej: Pola­kom, Ukra­iń­com i Bia­ło­ru­si­nom, któ­rzy zamiesz­kują byłe sowiec­kie tery­to­rium” – napi­sano w nocie prze­ka­za­nej przez pol­skiego dyplo­matę. Obu­rzony Moło­tow doku­mentu nie przy­jął. Nie mógł jed­nak dodzwo­nić się do Józefa Sta­lina, który zasko­czony i prze­ra­żony ata­kiem, zapadł się pod zie­mię.

Tym­cza­sem na całej dłu­go­ści gra­nicy pol­sko-sowiec­kiej jun­kersy i łosie bom­bar­do­wały pozy­cje Armii Czer­wo­nej. Nie­mal całe lot­nic­two nie­przy­ja­ciela zostało znisz­czone na pasach star­to­wych. Podob­nie stało się z bro­nią pan­cerną zgru­po­waną w dużych masach przy samej gra­nicy. Pol­skie i nie­miec­kie oddziały, które wkro­czyły na tery­to­rium czer­wo­nego impe­rium, napo­tkały nie­zwy­kle słaby opór nie­przy­ja­ciela.

Armia Czer­wona pod­da­wała się całymi dywi­zjami, poczy­na­jąc od kucha­rzy i kono­wo­dów, na gene­ra­łach i szta­bach koń­cząc. Ucie­mię­żona przez komu­ni­stów lud­ność witała żoł­nie­rzy wkra­cza­ją­cych armii jak wyzwo­li­cieli. Pod kolumny czoł­gów rzu­cano kwiaty, w oknach poja­wiały się uszyte naprędce z kawał­ków mate­riału biało-czer­wone flagi. Wywie­szali je sowieccy Polacy zdzie­siąt­ko­wani w 1937 roku pod­czas tak zwa­nej ope­ra­cji pol­skiej NKWD, Ukra­ińcy, który nie­całą dekadę wcze­śniej padli ofiarą ludo­bój­stwa pod­czas wywo­ła­nego sztucz­nie Wiel­kiego Głodu, ale rów­nież Bia­ło­ru­sini, Żydzi i Rosja­nie.

Nie­mal w każ­dej więk­szej miej­sco­wo­ści zaj­mo­wa­nej przez woj­ska koali­cji znaj­do­wano wię­zie­nia wypeł­nione sto­sami tru­pów. Zasko­czeni ata­kiem funk­cjo­na­riu­sze NKWD nie zdą­żyli ewa­ku­ować więź­niów poli­tycz­nych i zde­cy­do­wali się na ich pośpieszną, nie­zwy­kle bru­talną eks­ter­mi­na­cję. Czer­woni oprawcy wrzu­cali do cel gra­naty lub strze­lali do stło­czo­nych więź­niów z kara­bi­nów maszy­no­wych. Innych masa­kro­wali bagne­tami i sie­kie­rami na wię­zien­nych dzie­dziń­cach. Wśród zamor­do­wa­nych znaj­do­wało się wielu Pola­ków z sowiec­kim oby­wa­tel­stwem.

Pol­skie dywi­zje pan­cerne, które przez ostat­nie dwa lata (1939–1941) zdą­żyły się znacz­nie roz­bu­do­wać, sze­rzyły prze­ra­że­nie w sze­re­gach nie­przy­ja­ciela i wgry­zły się głę­boko w jego tery­to­rium. Dowo­dzący nimi gene­rał Sta­ni­sław Maczek roz­po­czął „wyścig do Moskwy” ze swoim nie­miec­kim odpo­wied­ni­kiem gene­rałem Hein­zem Gude­ria­nem. W warun­kach wojny bły­ska­wicz­nej na wiel­kich prze­strze­niach Wschodu zna­ko­mi­cie spraw­dziła się rów­nież pol­ska kawa­le­ria.

Tym­cza­sem 26 czerwca 1941 roku rząd pol­ski wydał, a mar­sza­łek Edward Śmi­gły-Rydz pod­pi­sał, ode­zwę do narodu ukra­iń­skiego. Zaczy­nała się ona od słów: „Bra­cia, przy­by­wamy do was nie jako wro­go­wie, ale jako przy­ja­ciele. Nie jako cie­mię­ży­ciele, ale jako wyzwo­li­ciele. Idziemy śla­dami Józefa Pił­sud­skiego i Semena Petlury, dwóch wiel­kich przy­wód­ców, któ­rzy naj­le­piej zro­zu­mieli, że losy naro­dów naszych powią­zane są ze sobą niczym konary opla­ta­ją­cych się drzew… ”

Dalej Śmi­gły-Rydz wzy­wał miesz­kań­ców Ukra­iny do walki ze „wspól­nym śmier­tel­nym wro­giem obu naro­dów i całej ludz­ko­ści – bol­sze­wi­zmem”. Obie­cy­wał znie­sie­nie koł­cho­zów, wpro­wa­dze­nie wol­no­ści reli­gij­nej i dele­ga­li­za­cję par­tii komu­ni­stycz­nej. W ode­zwie zna­la­zła się także zapo­wiedź stwo­rze­nia „wiel­kiej samo­ist­nej Ukra­iny zwią­za­nej wiecz­nym bra­ter­skim soju­szem z Rzecz­po­spo­litą Pol­ską”.

17 wrze­śnia 1941

Odzew na tę ode­zwę był ogromny, wszę­dzie na Ukra­inie woj­ska pol­skie były wręcz entu­zja­stycz­nie witane przez miej­scową lud­ność. Po zaję­ciu Kamieńca Podol­skiego, Żyto­mie­rza, Win­nicy, Koro­ste­nia, Ber­dy­czowa i Kozia­tyna w począt­kach lipca roz­po­częła się wielka bitwa o Kijów. Pierw­sze poważne star­cie na połu­dnio­wym odcinku frontu, w jakim Woj­sko Pol­skie i Wehr­macht starły się w tej kam­pa­nii z Armią Czer­woną.

Bitwa ta była zwy­cię­ska. W pol­sko-nie­miec­kie okrą­że­nie dostało się milion żoł­nie­rzy sowiec­kich i olbrzy­mie ilo­ści sprzętu. Roz­bito nie­mal cały Front Połu­dniowo-Zachodni Armii Czer­wo­nej. Kijów padł 19 wrze­śnia. Wzięto nie noto­waną wcze­śniej w histo­rii wojen liczbę jeń­ców. Jak póź­niej obli­czyli histo­rycy, w pierw­szych mie­sią­cach wojny Pola­kom i Niem­com pod­dało się w sumie ponad cztery miliony żoł­nie­rzy nie­przy­ja­ciela.

W cięż­kich wal­kach o ukra­iń­ską sto­licę szcze­gól­nie odzna­czyła się pol­ska pie­chota, któ­rej deter­mi­na­cja i bojo­wość wywo­łała podziw nie­miec­kich towa­rzy­szy broni. Na Pola­ków, któ­rzy kil­ka­krot­nie szli na bagnety i wręcz roz­no­sili sowiec­kie jed­nostki, posy­pał się deszcz Vir­tuti Mili­tari i Żela­znych Krzyży. „To naj­więk­sze zwy­cię­stwo w dzie­jach wojen. Skła­dam hołd tysiącom pol­skich i nie­miec­kich żoł­nie­rzy, dzięki któ­rym ten wielki dzień stał się moż­liwy. Zwy­cię­żymy, bo nasza sprawa jest słuszna. Sieg Heil!” – prze­ma­wiał przez radio zachwy­cony Adolf Hitler.

Jed­no­cze­śnie uak­tyw­nił się Józef Sta­lin, który wzy­wał narody Związku Sowiec­kiego do walki na śmierć i życie z „faszy­stow­skim najeźdźcą”. „Walka, którą toczymy, jest walką nie tylko o przy­szłość naszej ojczy­zny, ale i o przy­szłość ludz­ko­ści. Od was, bra­cia i sio­stry, zależy przy­szłość socja­li­zmu i utrzy­ma­nie jego zdo­by­czy. Zosta­li­śmy zdra­dziecko zaata­ko­wani przez bru­natną nie­miecką hydrę i jej pol­skich słu­gu­sów. Nie wyjdą z Rosji żywi!” – ape­lo­wał i gro­ził Sta­lin.

Po zaję­ciu Kijowa Polacy roz­po­częli natar­cie na pół­nocny wschód, na linii Kijów–Czer­ni­chów–Briańsk–Kaługa. Światu, który z zapar­tym tchem obser­wo­wał ten naj­więk­szy w dzie­jach Blitz­krieg, wyda­wało się, że pol­sko-nie­miecki sojusz znaj­duje się w zeni­cie powo­dze­nia, że cemen­tują go wspól­nie prze­lana krew i wspólne suk­cesy. W rze­czy­wi­sto­ści dzia­ła­nia nie­mieckiego sojusz­nika zaczęły wywo­ły­wać w War­sza­wie poważny nie­po­kój.

Do pol­skich szta­bów zaczęły bowiem docie­rać nie­po­ko­jące wie­ści z odcin­ków frontu, na któ­rych wal­czyli Niemcy. O ile oddziały pol­skie biły się tylko z Armią Czer­woną i rze­czy­wi­ście wyzwa­lały kolejne miej­sco­wo­ści spod sowiec­kiego jarzma, o tyle Niemcy na zdo­by­tych tere­nach doko­ny­wali strasz­li­wych zbrodni. W ślad za Wehr­mach­tem szły spe­cjalne oddziały SS, Ein­sat­zgrup­pen, które doko­ny­wały zbio­ro­wych egze­ku­cji Żydów.

Dopro­wa­dziło to do sze­regu kon­flik­tów pomię­dzy pol­skimi a nie­miec­kimi żoł­nie­rzami. Pomię­dzy sojusz­ni­kami docho­dziło do bójek, a nawet spon­ta­nicz­nych strze­la­nin. Szcze­gól­nie ner­wowo na nie­miec­kie akty prze­mocy reago­wali pol­scy żoł­nie­rze pocho­dze­nia żydow­skiego. W liczą­cej około pół­tora miliona żoł­nie­rzy armii pol­skiej biją­cej się na wscho­dzie nie­mal dzie­sięć pro­cent pobo­ro­wych było bowiem wyzna­nia moj­że­szo­wego.

Żydow­scy cywile tym­cza­sem masowo ucie­kali z tere­nów oku­po­wa­nych przez Niem­ców na sowiec­kie tereny wyzwo­lone przez Pola­ków. Inter­wen­cje rządu pol­skiego w Ber­li­nie na nie­wiele się zdały i Niemcy kon­ty­nu­owali swój krwawy pro­ce­der. Dopro­wa­dziło to do wzro­stu napię­cia mię­dzy sojusz­ni­kami. Na gma­chu pol­sko-nie­miec­kiego part­ner­stwa poja­wiły się pierw­sze pęk­nię­cia. Polacy zaczęli zda­wać sobie sprawę, że aby poko­nać dia­bła, sprzy­mie­rzyli się z sza­ta­nem.

W zupeł­nie inny spo­sób obie armie postę­po­wały rów­nież z jeń­cami wojen­nymi, któ­rych pod­da­wało się coraz wię­cej. Polacy swo­ich trak­to­wali huma­ni­tar­nie. Sze­re­gow­ców roz­pusz­czali do domów, a ofi­ce­rów zamy­kali w przy­zwo­icie utrzy­ma­nych obo­zach jeniec­kich speł­nia­ją­cych warunki okre­ślone w kon­wen­cjach mię­dzy­na­ro­do­wych. Ci, któ­rzy wyra­zili taką chęć, byli włą­czani do oddzia­łów pomoc­ni­czych wal­czą­cych z bol­sze­wi­zmem. Na początku Polacy pla­no­wali zor­ga­ni­zo­wać tylko armię ukra­iń­ską, ale wkrótce u boku Woj­ska Pol­skiego zaczęły powsta­wać jed­nostki rosyj­skie, bia­ło­ru­skie, a nawet turk­meń­skie.

Niemcy jeń­ców trak­to­wali zaś gorzej niż zwie­rzęta. Umiesz­czali ich pod gołym nie­bem na ogro­dzo­nych dru­tem kol­cza­stym polach. Gło­dzili ich, znę­cali się nad nimi i zabi­jali. Sze­rzyły się epi­de­mie i kani­ba­lizm, jeńcy padali jak muchy. Znów pol­skie inter­wen­cje na nie­wiele się zdały. Niemcy pro­ce­der ten uspra­wie­dli­wiali tym, że Sowiety nie pod­pi­sały kon­wen­cji genew­skich. Wska­zy­wali rów­nież na okru­cień­stwa sowiec­kiego reżimu.

Ślady po zbrod­niach NKWD, na które natra­fiali pol­scy i nie­mieccy żoł­nie­rze, rze­czy­wi­ście mro­ziły krew w żyłach. Strasz­liwy los spo­tkał rów­nież nie­licz­nych żoł­nie­rzy koali­cji, któ­rzy dostali się do nie­woli Armii Czer­wo­nej. Argu­menty Pola­ków, że należy oddzie­lić zbrod­ni­czy reżim od zwy­kłych, ucie­mię­żo­nych przez komu­ni­stów oby­wa­teli sowiec­kich, nie prze­ko­ny­wały jed­nak myślą­cych kate­go­riami raso­wymi Niem­ców.

24 paź­dzier­nika 1941

We wrze­śniu 1941 roku roz­po­częła się tym­cza­sem decy­du­jąca bitwa o Moskwę. Sowieci rzu­cili prze­ciwko pań­stwom Osi wszystko, co mieli. Z Dale­kiego Wschodu ścią­gnęli dobo­rowe dywi­zje sybe­ryj­skie. Na pole bitwy wjeż­dżały czołgi, które dopiero co zeszły z taśm pro­duk­cyj­nych. Sta­lin zaczął zaś ude­rzać w coraz bar­dziej histe­ryczne tony: „Ważą się losy naszej socja­li­stycz­nej ojczy­zny. Kraj Rad w śmier­tel­nym nie­bez­pie­czeń­stwie! Wszystko na ratu­nek Moskwie! Wszystko prze­ciw pol­sko-nie­miec­kim faszy­stom!” – wzy­wał przez radio.

„Żoł­nie­rze! – zwra­cał się zaś mar­sza­łek Śmi­gły-Rydz do wojsk na fron­cie wschod­nim. – Wybiła histo­ryczna godzina. Kro­czy­cie szla­kiem wiel­kiego het­mana Żół­kiew­skiego, który ponad trzy wieki temu roz­bił hufce Moskali i zatknął pol­ską cho­rą­giew na wie­żach krem­low­skich. Tak jak on wtedy, tak i wy teraz pisze­cie histo­rię. Cała Rzecz­po­spo­lita patrzy na was z podzi­wem i nadzieją. Śmierć bol­sze­wic­kiej zara­zie! Niech żyje Wielka Pol­ska”.

Ku zdu­mie­niu świata – który nabrał już prze­ko­na­nia, że nic nie zdoła zatrzy­mać roz­pę­dzo­nego Wehr­machtu i Woj­ska Pol­skiego – ofen­sywa państw Osi zaczęła tra­cić tempo. Coraz wię­cej nie­miec­kich i pol­skich jed­no­stek grzę­zło w cięż­kich wal­kach z Armią Czer­woną. Sowieccy żoł­nie­rze zaczęli sta­wiać zacięty opór i na nie­któ­rych odcin­kach, szcze­gól­nie tych, na któ­rych ata­ko­wali sami Niemcy, bili się wręcz zna­ko­mi­cie.

Nie wyni­kało to z jakiejś wiel­kiej miło­ści, którą nagle zapa­łali do wła­dzy bol­sze­wic­kiej. Jak póź­niej usta­lili histo­rycy, przy­czyny tego nie­spo­dzie­wa­nego oporu były dwie. Po pierw­sze, do czer­wo­no­ar­mi­stów zaczęły docie­rać infor­ma­cje o strasz­li­wym trak­to­wa­niu jeń­ców wojen­nych przez Niem­ców. Rozu­mieli więc, że pod­da­nie się może mieć dla nich strasz­liwe kon­se­kwen­cje. Po dru­gie nie mieli wyboru i bić się po pro­stu musieli. Za ich ple­cami roz­sta­wiono bowiem uzbro­jone w broń maszy­nową zło­wro­gie oddziały zapo­rowe NKWD. Ani kroku w tył, bo kula w łeb!

Tak oto doszło do naj­więk­szej bitwy w dzie­jach świata. Z jed­nej strony Niemcy, Polacy, Węgrzy, Rumuni i inni sojusz­nicy, z dru­giej Sowiety. W sumie kilka milio­nów żoł­nie­rzy, gigan­tyczne liczby czoł­gów, dział i samo­lo­tów. Wystrze­lono miliony poci­sków, po obu stro­nach zgi­nęły dzie­siątki tysięcy ludzi. Woj­skami państw Osi dowo­dzili feld­mar­sza­łek Fedor von Bock oraz gene­rał Tade­usz Kutrzeba. Po dru­giej stro­nie sta­nął gene­rał Gie­or­gij Żukow.

Gdy już się wyda­wało, że bitwa nie zosta­nie roz­strzy­gnięta i Niemcy z Pola­kami będą musieli odstą­pić spod bram Moskwy i wyco­fać się na leża zimowe, gene­rał Maczek ruszył do bra­wu­ro­wego ataku na połu­dniową flankę Żukowa. Żela­zny pan­cerny klin czoł­gów 7TP i 14TP wbił się mię­dzy sowiec­kie armie. Z powie­trza eska­dry bom­bow­ców Łoś zamie­niały zaś w perzynę umoc­nie­nia Armii Czer­wo­nej. Jed­no­cze­śnie gene­rał Wła­dy­sław Anders – były ofi­cer armii car­skiej – na czele olbrzy­mich mas kawa­le­rii obszedł w fan­ta­stycz­nym noc­nym raj­dzie sowiec­kie pozy­cje i runął z impe­tem na tyły zasko­czo­nych bol­sze­wi­ków.

Armia Czer­wona nie wytrzy­mała, front został prze­ła­many. Pol­skie oddziały wdarły się na bul­wary sowiec­kiej sto­licy. Było to 24 paź­dzier­nika, w rocz­nicę bol­sze­wic­kiego puczu roku 1917. Grupa kawa­le­rzy­stów – na pamiątkę podob­nego wyczynu swo­ich kole­gów doko­na­nego dwa­dzie­ścia lat wcze­śniej w Kijo­wie – kupiła bilety i w mun­du­rach, z bro­nią w ręku prze­je­chała się moskiew­skim metrem. Dziew­częta rzu­cały im się na szyję.

Jed­no­cze­śnie na uli­cach mia­sta wybu­chła kontr­re­wo­lu­cja. Rosja­nie przy­stą­pili do upra­gnio­nego odwetu na komu­ni­stach. Mścili się teraz za dwie upiorne dekady, pod­czas któ­rych byli ter­ro­ry­zo­wani, gło­dzeni, upo­ka­rzani i mor­do­wani przez bol­sze­wi­ków. Roz­bi­jano sie­dziby par­tii, zry­wano czer­wone sztan­dary i por­trety sowiec­kich przy­wód­ców, palono komi­tety. Na uli­cach walały się tysiące par­tyj­nych doku­men­tów i porzu­co­nych czer­wo­nych legi­ty­ma­cji. Pierw­sza padła Łubianka, sie­dziba znie­na­wi­dzo­nej służby bez­pie­czeń­stwa. Tłum wyzwo­lił prze­by­wa­ją­cych w niej więź­niów, a enka­wu­dzi­ści, któ­rym nie udało się uciec, zostali dosłow­nie roze­rwani na strzępy.

Inna grupa pol­skich uła­nów, która jedna z pierw­szych zna­la­zła się na uli­cach Moskwy, została przy­wi­tana ogniem przez eli­tarną jed­nostkę NKWD bro­niącą Dworca Jaro­sław­skiego. Sowieci zostali jed­nak obrzu­ceni gra­na­tami, a następ­nie wystrze­lani i roz­sie­czeni sza­blami przez Pola­ków. Ułani wpa­dli na peron, na któ­rym kil­ku­na­stu ludzi – część w mun­du­rach bez­pieki, a część w bia­łych kitlach – pośpiesz­nie pako­wało drew­nianą skrzy­nię do pod­sta­wio­nego pociągu.

Na widok Pola­ków upu­ścili trumnę na zie­mię i roz­bie­gli się na wszyst­kie strony. Zdu­mio­nym uła­nom mię­dzy potrza­ska­nymi deskami uka­zała się… mumia Lenina. Oka­zało się, że bol­sze­wicy pró­bo­wali ewa­ku­ować ciało wodza rewo­lu­cji z Moskwy, ale zasko­czeni szyb­ko­ścią pol­skiego ataku, nie zdą­żyli go zała­do­wać do pociągu. Jeden z uła­nów, pod­cho­rąży 21. Pułku Uła­nów Nad­wi­ślań­skich Ste­fan Kozłow­ski, potęż­nym cio­sem obciął głowę wypcha­nej kukły i nabił ją na sza­blę, po czym wyszedł z tym tro­feum przed budy­nek dworca. Zgro­ma­dzone na nim tłumy miesz­kań­ców Moskwy zawyły z rado­ści. Trwa­jący od bli­sko ćwierci wieku kosz­mar komu­ni­zmu dobiegł końca!

Gdy sto­lica czer­wo­nego impe­rium dostała się w ręce koali­cji, reżim natych­miast się zała­mał. Podobne sceny jak w Moskwie roze­grały się w innych mia­stach oraz w jed­nost­kach Armii Czer­wo­nej. Na całej dłu­go­ści frontu żoł­nie­rze wyrżnęli znie­na­wi­dzo­nych komi­sa­rzy poli­tycz­nych i roze­szli się do domów. Nad Krem­lem zaś, po raz pierw­szy od 1612 roku, zało­po­tał pol­ski sztan­dar.

Widząc, że reżim sowiecki obraca się w gruzy, do wojny przy­stą­piła Japo­nia, ata­ku­jąc na Dale­kim Wscho­dzie ostat­nie jed­nostki Armii Czer­wo­nej, które zacho­wały jako taką dys­cy­plinę. Sta­lin, ukryty w bun­krze w Kuj­by­sze­wie – dokąd ewa­ku­ował się z rzą­dem – strze­lił sobie w głowę w momen­cie, gdy pol­scy i nie­mieccy żoł­nie­rze pod­cho­dzili do jego kry­jówki. Pierw­szym czło­wie­kiem, który dopadł ciała dyk­ta­tora, był Polak: Józef Zycho­wicz z 2. Pułku Sape­rów Kaniow­skich.

To on prze­szedł do histo­rii, zabi­ja­jąc Ław­rien­tija Berię, szefa zło­wiesz­czego NKWD, który miał na rękach krew milio­nów ludzi i do końca pozo­stał u boku dyk­ta­tora. Gdy saper wdarł się do bun­kra, Beria wysko­czył zza fotela, na któ­rym wiot­czało ciało Sta­lina (podobno pisto­let w jego dłoni jesz­cze dymił). Szef NKWD rzu­cił się na Polaka, ale zatrzy­mał go cios kolbą w głowę, który zdru­zgo­tał mu kość czo­łową i zmiaż­dżył mózg. Gru­ziń­ski cze­ki­sta zgi­nął na miej­scu.

Na placu Czer­wo­nym wkrótce odbyła się wspólna defi­lada zwy­cię­stwa, którą odbie­rali mar­sza­łek Edward Śmi­gły-Rydz i Adolf Hitler. W oto­cze­niu gene­ra­li­cji obu kra­jów stali na try­bu­nie, z któ­rej jesz­cze nie­dawno parady odbie­rali człon­ko­wie komu­ni­stycz­nego Polit­biura. Führer trium­fo­wał i ze łzami egzal­ta­cji w oczach ści­skał pol­skiego mar­szałka i towa­rzy­szą­cego mu mini­stra spraw zagra­nicz­nych Józefa Becka.

Obok sie­bie, ze zgrzy­tem gąsie­nic na kostce bru­ko­wej placu Czer­wo­nego, prze­ta­czały się dłu­gie kolumny czoł­gów. 14TP obok Pan­zer­kamp­fwa­gen III. Ramię w ramię masze­ro­wała pol­ska i nie­miecka pie­chota. W zgod­nej opi­nii obser­wa­to­rów naj­le­piej zapre­zen­to­wały się jed­nak szwa­drony pol­skiej kawa­le­rii wypo­sa­żone w dłu­gie lance. Ułani salu­to­wali swemu zwy­cię­skiemu mar­szał­kowi, a stu­kot kopyt ich koni jesz­cze długo roz­brzmie­wał na uli­cach Moskwy…

Zwy­cięzcy w obo­zie prze­gra­nych

W Peters­burgu szybko zor­ga­ni­zo­wano wielki, rela­cjo­no­wany przez prasę całego świata, pro­ces dygni­ta­rzy reżimu bol­sze­wic­kiego, któ­rych udało się schwy­tać. Wia­cze­sław Moło­tow, Kli­ment Woro­szy­łow, Ana­stas Miko­jan, Michaił Kali­nin, Łazar Kaga­no­wicz i inni komu­ni­styczni zbrod­nia­rze zostali uznani win­nymi ludo­bój­stwa i zbrodni wojen­nych, a następ­nie powie­szeni. Pod­czas pro­cesu doszło do skan­dalu. Nie­mieccy pro­ku­ra­to­rzy pró­bo­wali bowiem oskar­żyć komu­ni­stów o zbrod­nie doko­nane przez jed­nostki III Rze­szy.

Na sku­tek inter­wen­cji sojusz­ni­ków Nie­miec – Pol­ski, Węgier i Włoch – tych punk­tów nie włą­czono do aktu oskar­że­nia. „Zoo­lo­giczni anty­fa­szy­ści” zwra­cali jed­nak uwagę na hipo­kry­zję orga­ni­za­to­rów pro­ce­sów peters­bur­skich. Komu­ni­stów oskar­żali bowiem na nich naro­dowi socja­li­ści, któ­rzy sami mieli na sumie­niu strasz­liwe zbrod­nie. „No cóż, histo­rię piszą zwy­cięzcy” – komen­to­wała z prze­ką­sem opo­zy­cyjna prasa. Wobec ogromu ujaw­nio­nych sowiec­kich zbrodni mało kto jed­nak brał te głosy na poważ­nie.

Pol­scy, nie­mieccy i japoń­scy zdo­bywcy wyzwo­lili bowiem miliony zeków, czyli więź­niów strasz­li­wych sowiec­kich obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych. Oka­zało się że całe tery­to­rium komu­ni­stycz­nego kolosa pokryte było gęstym archi­pe­la­giem łagrów, w któ­rych bol­sze­wicy eks­ter­mi­no­wali swo­ich praw­dzi­wych i uro­jo­nych prze­ciw­ni­ków poli­tycz­nych, zmu­sza­jąc ich do mor­der­czej pracy.

Gazety na całym świe­cie obie­gły przej­mu­jące zdję­cia strasz­li­wie wychu­dzo­nych, odzia­nych w łach­many więź­niów, któ­rzy ze łzami w oczach rzu­cali się na szyję zakło­po­ta­nym nie­miec­kim i pol­skim żoł­nie­rzom. W pobliżu każ­dego łagru prze­pro­wa­dzono eks­hu­ma­cje, pod­czas któ­rych wydo­byto miliony ludz­kich szkie­le­tów. Maka­bryczne sowiec­kie zbrod­nie popeł­nione w obo­zach na Sybe­rii na kolejne stu­le­cie stały się ponu­rym sym­bo­lem zła. Sym­bo­lem tego, co czło­wiek zaśle­piony chorą ide­olo­gią może wyrzą­dzić dru­giemu czło­wiekowi.

Spek­ta­ku­larne zwy­cię­stwo Nie­miec i Pol­ski na fron­cie wschod­nim nie zakoń­czyło jed­nak wcale dru­giej wojny świa­to­wej. Prze­ciw­nie, dzia­ła­nia zbrojne na innych teatrach wojny przy­bie­rały coraz więk­sze roz­miary. Choć Japo­nia po tym, jak zaata­ko­wała walące się Sowiety, odło­żyła w cza­sie reali­za­cję pla­nów ataku na ame­ry­kań­skie bazy na Pacy­fiku, Stany Zjed­no­czone i tak przy­stą­piły do wojny. Zde­cy­do­wał nie tyle nacisk Bry­tyj­czy­ków powo­łu­ją­cych się na anglo­sa­ską soli­dar­ność, ile nie­po­kój Waszyng­tonu wywo­łany moż­li­wo­ścią świa­to­wej hege­mo­nii III Rze­szy. Niemcy, pod­biw­szy Sowiety, poszli bowiem za cio­sem: przedarli się przez Kau­kaz i wkro­czyli na Bli­ski Wschód. W regio­nie tym natych­miast wybu­chło wiel­kie anty­bry­tyj­skie i pro­nie­miec­kie powsta­nie Ara­bów. Niem­com pod­po­rząd­ko­wały się Tur­cja i Iran. Głów­nym celem azja­tyc­kiej kam­pa­nii były jed­nak Indie – perła korony bry­tyj­skiej.

Gdy na Oce­anie Atlan­tyc­kim, Bli­skim Wscho­dzie, w Azji i na pusty­niach Afryki Pół­noc­nej toczyły się coraz bar­dziej zacięte walki mię­dzy Niem­cami i Anglo­sa­sami, w Euro­pie Wschod­niej zwy­cięzcy dzie­lili pomię­dzy sie­bie tereny nale­żące nie­gdyś do Związku Sowiec­kiego. Już w 1939 roku pod­czas war­szaw­skich roz­mów szefa dyplo­ma­cji Rze­szy Joachima von Rib­ben­tropa z Józe­fem Bec­kiem usta­lono, że Sowiety zostaną podzie­lone zgod­nie z klu­czem histo­rycz­nym.

Pol­ska powo­łała się na tra­dy­cje przed­ro­zbio­ro­wej Rze­czy­po­spo­li­tej i w zamian za udział w anty­ko­mu­ni­stycz­nej kru­cja­cie zażą­dała od Niem­ców sowiec­kich repu­blik Bia­ło­rusi i Ukra­iny. Polacy argu­men­to­wali, że skoro w gra­ni­cach II Rze­czy­po­spo­li­tej już są tery­to­ria zamiesz­kane przez Bia­ło­rusinów i Ukra­iń­ców, logiczne jest zjed­no­cze­nie tych kra­jów pod rzą­dami War­szawy.

Niemcy zgo­dzili się na to pod warun­kiem zagwa­ran­to­wa­nia im ich inte­re­sów gospo­dar­czych. Cho­dziło przede wszyst­kim o to, by Polacy dostar­czali im – dopóki na Zacho­dzie trwa wojna – surowce z Ukra­iny. III Rze­szy z kolei miały przy­paść pań­stwa bał­tyc­kie, które Niemcy zajęli bez jed­nego wystrzału, oraz Rosja wła­ściwa. Były to tery­to­ria, szcze­gól­nie Esto­nia, Łotwa i Rosja pół­nocna, już w dużej mie­rze nasy­cone żywio­łem nie­miec­kim, który napły­wał tam przez stu­le­cia.

Taka linia podziału została zapi­sana jesz­cze w 1939 roku w taj­nych pro­to­ko­łach do paktu Rib­ben­trop–Beck i kon­cep­cję tę, oczy­wi­ście po drob­nych korek­tach gra­nicz­nych, zre­ali­zo­wano po zli­kwi­do­wa­niu przez koali­cjan­tów Związku Sowiec­kiego. Sowiecki Daleki Wschód przy­padł Japo­nii, a pomniej­szą część powa­lo­nego impe­rium otrzy­mali Rumuni.

Rzecz­po­spo­lita i Rze­sza zdo­by­tymi tery­to­riami admi­ni­stro­wały jed­nak w dia­me­tral­nie odmienny spo­sób. Polacy wpro­wa­dzili libe­ralny reżim, nada­jąc Bia­ło­ru­si­nom i Ukra­iń­com sze­roką auto­no­mię. Oparli się na nich, two­rząc lokalną admi­ni­stra­cję, zor­ga­ni­zo­wali u swo­jego boku poli­cję i woj­skowe oddziały pomoc­ni­cze zło­żone z przed­sta­wi­cieli tych naro­dów. Roz­wią­zali znie­na­wi­dzone przez lud­ność koł­chozy, przy­wró­cili wol­ność reli­gijną, pry­watną wła­sność i gospo­darkę ryn­kową.

Dzięki temu wszyst­kiemu zyskali olbrzy­mie popar­cie lud­no­ści, do nie­dawna żyją­cej w skraj­nej nędzy i per­ma­nent­nym stra­chu przed NKWD. Doce­lowo pol­ski rząd – two­rzyli go w więk­szo­ści ucznio­wie nie żyją­cego od sze­ściu lat Józefa Pił­sud­skiego – pla­no­wał zre­ali­zo­wać marze­nie Mar­szałka i stwo­rzyć potężną fede­ra­cję pol­sko-bia­ło­ru­sko-ukra­iń­ską pod prze­wod­nic­twem Pol­ski.

Zupeł­nie inną poli­tykę na tery­to­riach oku­po­wa­nej Rosji (Gene­ral­go­uver­ne­ment für die besetz­ten rus­si­schen Gebiete) pro­wa­dzili Niemcy. Uznali oni Rosjan i przed­sta­wi­cieli innych naro­dów byłego Związku Sowiec­kiego za Unter­men­schów. Nasi­liły się repre­sje i ter­ror. Jako (naro­dowi) socja­li­ści Niemcy nie roz­wią­zali koł­cho­zów i utrzy­mali gospo­darkę cen­tral­nie pla­no­waną. Wyjąt­kowo bru­talne repre­sje spa­dły na lud­ność żydow­ską. Ter­ror NKWD został zastą­piony ter­rorem Gestapo.

Pol­skie suge­stie, aby Niemcy odwo­łali się do rosyj­skiego anty­so­wiec­kiego patrio­ty­zmu i stwo­rzyli pod swo­imi auspi­cjami „białe” pań­stwo rosyj­skie, zostały zigno­ro­wane. „Samo­rząd­ność to pierw­szy sto­pień do nie­pod­le­gło­ści. Co się zdo­było prze­mocą, tego się nie utrzyma demo­kra­tycz­nie. Jaki jest sens pod­bi­jać wolny kraj tylko po to, żeby mu zwró­cić wol­ność? Kto prze­lał krew, ma prawo wła­dać tym, co zdo­był” – powie­dział pod­czas jed­nej z roz­mów z Pola­kami Adolf Hitler.

Upo­jony swoim olbrzy­mim zwy­cię­stwem Führer zaczął wcie­lać w życie obłędny, wywo­łu­jący prze­ra­że­nie w War­sza­wie i wśród co roz­sąd­niej­szych Niem­ców plan kolo­ni­za­cji Rosji. Teren ten miał się stać zaple­czem surow­co­wym Rze­szy, na któ­rym nie­mieccy far­me­rzy mieli mieć sta­tus panów, a rosyj­scy chłopi nie­wol­ni­ków. Wszystko to oczy­wi­ście dopro­wa­dziło do powsta­nia potęż­nego rosyj­skiego ruchu oporu i nasi­le­nia się dzia­łań par­ty­zanc­kich, które wią­zały coraz więk­sze nie­miec­kie siły.

Z oku­po­wa­nych tere­nów docho­dziły coraz bar­dziej ponure wie­ści na temat tego, jak Niemcy trak­tują Żydów. Mówiono o obo­zach i maso­wej zagła­dzie tego narodu. Niemcy zwró­cili się nawet do Pol­ski z suge­stią wyda­nia im sowiec­kich Żydów z tere­nów zaję­tych przez Woj­sko Pol­skie, spo­tkało się to jed­nak ze zde­cy­do­waną, bar­dzo ostrą odpo­wie­dzią War­szawy. Hitler, nie chcąc zadraż­niać sto­sun­ków z naj­waż­niej­szym sojusz­ni­kiem, wyco­fał się. Ale był to zło­wrogi sygnał.

Tym­cza­sem na Zacho­dzie woj­ska alianc­kie zyski­wały coraz więk­szą prze­wagę nad Niem­cami. Rze­sza prze­gry­wała na morzach, na Bli­skim Wscho­dzie, w Azji i w pół­noc­nej Afryce. Walka na tak wielu fron­tach wyma­gała coraz więk­szych nakła­dów i wią­zała coraz wię­cej dywi­zji Wehr­machtu. Wresz­cie latem 1944 roku Bry­tyj­czycy i Ame­ry­ka­nie doko­nali spek­ta­ku­lar­nego desantu we Fran­cji. W odpo­wie­dzi Niemcy wszyst­kie wolne dywi­zje prze­rzu­cili ze Wschodu na Zachód. Roz­po­częły się zma­ga­nia, które miały zade­cy­do­wać o wyniku dru­giej wojny świa­to­wej. Niemcy sta­wiali zacięty opór, ale na dłuż­szą metę z potęgą Sta­nów Zjed­no­czo­nych, wkra­cza­ją­cych już na drogę do budowy glo­bal­nego super­mo­car­stwa, nie mieli szans. W ostat­nią fazę wcho­dził wła­śnie ame­ry­kań­ski Pro­gram „Man­hat­tan”, czyli prace nad budową bomby ato­mo­wej.

Adolf Hitler w tych decy­du­ją­cych tygo­dniach kil­ka­krot­nie odwie­dzał War­szawę. Na próby nakło­nie­nia Pol­ski, żeby aktyw­nie włą­czyła się do wojny prze­ciw alian­tom zachod­nim, za każ­dym razem otrzy­my­wał uprzejmą, ale sta­now­czą odmowę. Scho­ro­wany, coraz bar­dziej ode­rwany od rze­czy­wi­sto­ści Führer sza­lał ze wście­kło­ści. W obec­no­ści naj­bliż­szych współ­pra­cow­ni­ków tupał, tarzał się po ziemi, gry­ząc dywany, i zdzie­rał z sie­bie mun­dur. Pla­no­wał nawet zbrojne uka­ra­nie „nie­wdzięcz­nej Pol­ski”, ale jego gene­ra­ło­wie sta­now­czo odra­dzili mu otwie­ra­nie dru­giego frontu w tak trud­nym momen­cie.

Jed­no­cze­śnie w neu­tral­nej Lizbo­nie toczyły się tajne nego­cja­cje mię­dzy War­szawą a Lon­dy­nem i Waszyng­to­nem. Alianci obie­cali, że jeżeli Pol­ska oprze się pre­sji Hitlera i zamiast prze­rzu­cać swoje woj­ska na Zachód, zmieni soju­sze i ude­rzy na Niem­ców, po woj­nie uznają wszyst­kie jej zdo­by­cze tery­to­rialne na Wscho­dzie. Oferta została przy­jęta i Pol­ska zaczęła szy­ko­wać się do kolej­nej wojny.

Tym­cza­sem w trzesz­czą­cej w szwach Rze­szy wiarę w zwy­cię­stwo zacho­wy­wali tylko naj­bar­dziej fana­tyczni naro­dowi socja­li­ści, wsłu­chani w nie­do­rzeczne opo­wie­ści Hitlera o tajem­ni­czej Wun­der­waffe, która w ostat­niej chwili miała odwró­cić koleje wojny. Sytu­ację sta­rała się rato­wać grupa kon­ser­wa­tyw­nych ofi­ce­rów. Nie udało im się jed­nak wysa­dzić w powie­trze Hitlera i sami za próbę zama­chu stanu zapła­cili głową. Woj­ska alianc­kie prze­kro­czyły tym­cza­sem przed­wo­jenną gra­nicę Nie­miec. Ame­ry­ka­nie zagro­zili, że jeżeli Rze­sza natych­miast nie ska­pi­tu­luje, zrzucą na nią bombę ato­mową.

Wła­śnie wtedy na wscho­dzie Europy doszło do – jak z obu­rze­niem pisał „Völkischer Beobach­ter” – „hanieb­nej zdrady, która nie miała sobie rów­nej w dzie­jach świata”. W cza­sie, gdy III Rze­sza szy­ko­wała się do decy­du­ją­cej bitwy, do akcji wkro­czyli Polacy. Zaczęło się spek­ta­ku­lar­nie – w powie­trze wyle­ciała zbu­do­wana zale­d­wie sześć lat wcze­śniej eks­te­ry­to­rialna auto­strada przez pol­skie Pomo­rze.

Oddziały Woj­ska Pol­skiego prze­kro­czyły na całej dłu­go­ści gra­nicę z Pru­sami Wschod­nimi, ruszyły na Śląsk i Pomo­rze Zachod­nie. Zasko­czeni zdradą sojusz­nika Niemcy nie­mal nie sta­wiali oporu. Woj­ska pol­skie zajęły Kró­le­wiec, Olsz­tyn i Gdańsk. Jed­no­cze­śnie Polacy prze­cięli wszyst­kie linie komu­ni­ka­cyjne łączące Rze­szę z tery­to­riami oku­po­wa­nymi na Wscho­dzie. Pozo­stałe tam nie­miec­kie dywi­zje zostały oto­czone i pobite w szyb­kiej kam­pa­nii przez Pola­ków i ich wschod­nich sojusz­ni­ków.

Na wieść o tym, co się dzieje na Wscho­dzie, morale wojsk wal­czą­cych prze­ciwko alian­tom na fron­cie zachod­nim upa­dło. Front się zała­mał i po cięż­kich, zacie­kłych wal­kach w sierp­niu 1945 roku woj­ska anglo­sa­skie wdarły się do nie­miec­kiej sto­licy. Adolf Hitler, zamknięty w bun­krze w pobliżu Kan­ce­la­rii Rze­szy, poszedł w ślady Józefa Sta­lina i popeł­nił samo­bój­stwo. Niemcy wkrótce kapi­tu­lo­wały i wojna w Euro­pie Zachod­niej dobie­gła końca.

Walki trwały jed­nak jesz­cze na Wscho­dzie, gdzie roz­gry­wał się ostatni akt krót­kiej kam­pa­nii pol­sko-nie­miec­kiej. Pol­skie woj­ska pan­cerne w bra­wu­ro­wym raj­dzie wkro­czyły na tery­to­ria zaję­tych przez Rze­szę państw bał­tyc­kich, zno­sząc sta­cjo­nu­jące tam skromne siły oku­pa­cyjne. Miesz­kańcy Litwy, Łotwy i Esto­nii, któ­rzy od bli­sko pię­ciu lat żyli pod cięż­kim nie­miec­kim butem, witali Pola­ków jak wyzwo­li­cieli. Prusy zostały for­mal­nie inkor­po­ro­wane do Rze­czy­po­spo­li­tej, a pań­stwa bał­tyc­kie, po zwró­ce­niu im przez Pol­skę suwe­ren­no­ści, dobro­wol­nie dołą­czyły do two­rzo­nej przez Pol­skę, Bia­ło­ruś i Ukra­inę fede­ra­cji. Marze­nie mar­szałka Pił­sud­skiego zostało zre­ali­zo­wane. Pol­ska stała się potężna. Na kon­fe­ren­cji poko­jo­wej, która odbyła się w pol­skim kuror­cie nad­mor­skim Jurata, karty roz­da­wali Win­ston Chur­chill, Harry Tru­man i Edward Śmi­gły-Rydz. Do histo­rii prze­szło zdję­cie tych trzech panów sie­dzą­cych obok sie­bie w wikli­no­wych fote­lach.

„Klio znów była dla nas łaskawa – pisał jeden z czo­ło­wych publi­cy­stów poli­tycz­nych tam­tych lat Sta­ni­sław Cat-Mac­kie­wicz. – Po pierw­szej woj­nie świa­to­wej odzy­ska­li­śmy nie­pod­le­głość tylko dla­tego, że w gru­zach legły obie potęgi zabor­cze: Niemcy i Rosja. Teraz ten sce­na­riusz się powtó­rzył. III Rze­sza i Zwią­zek Sowiecki prze­stały ist­nieć. To para­doks histo­rii. Choć for­mal­nie jeste­śmy w obo­zie państw prze­gra­nych, to my wygra­li­śmy tę wojnę. Naprawdę nie­wiele bra­ko­wało, aby było odwrot­nie”.

Roz­dział 2

Oca­lić miliony

Alter­na­tywny sce­na­riusz przed­sta­wiony w poprzed­nim roz­dziale mógłby się speł­nić, gdyby jeden czło­wiek zmie­nił jedną decy­zję. Cho­dzi o puł­kow­nika dyplo­mo­wa­nego arty­le­rii kon­nej, ostat­niego mini­stra spraw zagra­nicz­nych II Rze­czy­po­spo­li­tej Józefa Becka. Naj­waż­niej­szą postać w całej, liczą­cej grubo ponad tysiąc lat, histo­rii Pol­ski. I nie­wy­klu­czone, że jedną z naj­waż­niej­szych postaci w histo­rii Europy.

Pisząc tę książkę, chcia­łem udo­wod­nić, że Beck w 1939 roku popeł­nił fatalny, wręcz kosz­marny błąd. Błąd, który potęż­nie zacią­żył na losie Pol­ski i spo­wo­do­wał bez­miar ludz­kiego cier­pie­nia, a jego ponure skutki odczu­wamy do dziś. Błę­dem tym było zwią­za­nie Rzecz­po­spo­li­tej soju­szem z mocar­stwami zachod­nimi i jed­no­cze­sne odrzu­ce­nie oferty przy­mie­rza zło­żo­nej przez Niemcy.

Sojusz z III Rze­szą byłby przy­mie­rzem przy­krym, zawar­tym kosz­tem ustępstw sta­no­wią­cych wielką ujmę na pre­stiżu i wią­żą­cym Pol­skę z paskud­nym tota­li­tar­nym reżi­mem. Zawie­ra­jąc pakt z Joachi­mem von Rib­ben­tro­pem, Beck powi­nien był jedną ręką skła­dać pod­pis, a drugą zaty­kać nos.

W poli­tyce mię­dzy­na­ro­do­wej bywa jed­nak tak – czego nie mogli i do dziś nie mogą zro­zu­mieć Polacy – że aby rato­wać pań­stwo i wła­snych oby­wa­teli, kie­ru­jący się racją stanu przy­wódcy muszą cza­sami godzić się na bole­sne kom­pro­misy. Muszą podej­mo­wać wąt­pliwe moral­nie decy­zje i zawie­rać tak­tyczne soju­sze z part­ne­rami, któ­rzy wzbu­dzają ich nie­chęć i obrzy­dze­nie. Nazywa się to Real­po­li­tik.

Dziś, gdy od feral­nego roku 1939 minęło ponad sie­dem­dzie­siąt lat, nad­szedł czas, aby chłodno, bez emo­cji prze­ana­li­zo­wać wyda­rze­nia, które dopro­wa­dziły do naj­więk­szej z kata­strof, jakie spa­dły na Pol­skę – dru­giej wojny świa­to­wej. I zadać na nowo pyta­nia, które zada­wać sobie musi każdy Polak. Czy rze­czy­wi­ście wojna ta musiała się zacząć od nas? Czy musie­li­śmy w niej stra­cić kilka milio­nów oby­wa­teli? Czy byli­śmy ska­zani na utratę połowy tery­to­rium, z uko­cha­nymi Wil­nem i Lwo­wem na czele? Czy byli­śmy ska­zani na utratę nie­pod­le­gło­ści na sześć dłu­gich dzie­się­cio­leci? Innymi słowy: czy rze­czy­wi­ście musie­li­śmy ponieść tak dotkliwą klę­skę?

Wszyst­kie te nie­szczę­ścia, które spa­dły na Rzecz­po­spo­litą i jej narody, były kon­se­kwen­cją jed­nego poro­zu­mie­nia poli­tycz­nego. Pod­pi­sa­nego na Kremlu nocą z 23 na 24 sierp­nia 1939 roku paktu o nie­agre­sji pomię­dzy III Rze­szą a Związ­kiem Socja­li­stycz­nych Repu­blik Sowiec­kich. Układ ten – opa­trzony taj­nym pro­to­ko­łem decy­du­ją­cym o czwar­tym roz­bio­rze Pol­ski – od nazwisk jego sygna­ta­riu­szy prze­szedł do histo­rii jako pakt Rib­ben­trop–Moło­tow.

Dziś, w świe­tle ujaw­nio­nych przez ostat­nich kil­ka­dzie­siąt lat mate­ria­łów źró­dło­wych, nie ma już żad­nych wąt­pli­wo­ści, że Pol­ska mogła nie dopu­ścić do pod­pi­sa­nia tego paktu. Adolf Hitler zde­cy­do­wał się bowiem na poro­zu­mie­nie z Józe­fem Sta­li­nem, dopiero gdy zło­żoną prze­zeń ofertę przy­mie­rza odrzu­cił Józef Beck. Dla Pola­ków może to brzmieć szo­ku­jąco, ale to wła­śnie ostatni szef dyplo­ma­cji II Rze­czy­po­spo­li­tej wepchnął Hitlera w obję­cia Sta­lina, co skoń­czyło się dla nas tak fatal­nie.

Polacy są wielce przy­wią­zani do kwe­stii pre­sti­żo­wych, a nawet prze­wraż­li­wieni na tym punk­cie. Poję­cie dumy naro­do­wej jest chyba naj­bar­dziej roz­po­wszech­nione wła­śnie w Pol­sce. Nie­stety są jed­nak sytu­acje, gdy należy prze­łknąć gorzką pigułkę i ustą­pić. Tak wła­śnie było w 1939 roku. Tylko idąc na ustęp­stwa wobec sil­niej­szego zachod­niego sąsiada, Pol­ska mogła wów­czas zapo­biec reali­za­cji naj­bar­dziej nie­ko­rzyst­nego dla niej i naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­cego sce­na­riu­sza – poro­zu­mie­nia mię­dzy Moskwą a Ber­li­nem.

Decy­zja taka cał­ko­wi­cie zmie­ni­łaby układ sił w Euro­pie i spo­wo­do­wała, że histo­ria poto­czy­łaby się zupeł­nie ina­czej. Przede wszyst­kim histo­ria Pol­ski. Pierw­szą i naj­waż­niej­szą korzy­ścią, jaką Rzecz­po­spo­lita wycią­gnę­łaby z aliansu z III Rze­szą, byłoby oszczę­dze­nie cier­pień jej oby­wa­teli, czyli to, co w bez­na­mięt­nym facho­wym języku nazywa się rato­wa­niem bio­lo­gicz­nej sub­stan­cji narodu. Ze wszyst­kich nie­szczęść, jakie spa­dły na nas w latach 1939–1945, wła­śnie heka­tomba przed­sta­wi­cieli naro­dów Rze­czy­po­spo­li­tej wydaje się nie­szczę­ściem naj­więk­szym.

Histo­ria ni­gdy nas nie roz­piesz­czała. Polacy wie­lo­krot­nie w swo­ich dzie­jach zaznali gorz­kiego smaku porażki. Odbie­rano nam zie­mie, prze­gry­wa­li­śmy bitwy i wojny. Tra­ci­li­śmy suwe­ren­ność i nie­pod­le­głość na całe dzie­się­cio­le­cia. Ni­gdy jed­nak, w całych naszych dzie­jach na oby­wa­teli Pol­ski nie spa­dły tak strasz­liwe prze­śla­do­wa­nia. Ni­gdy nie padli ofiarą tak potwor­nego ludo­bój­stwa, jak pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej. Ni­gdy wcze­śniej nie strze­lano im w tył głowy nad dołami śmierci, nie duszono ich w komo­rach gazo­wych i nie eks­ter­mi­no­wano w śnie­gach Kołymy.

W wymia­rze pro­cen­to­wym żadne inne pań­stwo nie ponio­sło tak wyso­kich strat oso­bo­wych jak Rzecz­po­spo­lita. Nie ma w Pol­sce rodziny, która w cza­sie ostat­niej wojny nie stra­ci­łaby kogoś bli­skiego w wyniku ludo­bój­czych dzia­łań obu oku­pan­tów – III Rze­szy i Związku Sowiec­kiego. Moja rodzina nie jest tu wyjąt­kiem. Zło­żyło się na to wiele czyn­ni­ków, dwa z nich wydają się jed­nak domi­nu­jące.

Po pierw­sze, tery­to­rium Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej znaj­do­wało się pod nie­miecką oku­pa­cją naj­dłu­żej (nie licząc sto­sun­kowo łagod­nej nie­miec­kiej obec­no­ści woj­sko­wej w Cze­chach i na Mora­wach), co było skut­kiem tego, że Pol­ska pierw­sza przy­stą­piła do walki i pierw­sza sta­wiła zbrojny opór Adol­fowi Hitle­rowi.

Po dru­gie – w prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści innych kra­jów – nie bili­śmy się z jed­nym z ludo­bój­czych i tota­li­tar­nych reżi­mów XX wieku, ale z oby­dwoma naraz. Nara­żało to więc nas na podwójne repre­sje. Polacy padli ofiarą zarówno NKWD, jak i Gestapo. Zarówno Armii Czer­wo­nej, jak i SS.

Przy­ję­cie w 1939 roku nie­miec­kiej oferty wyeli­mi­no­wa­łoby oba te czyn­niki. Do wojny weszli­by­śmy w jej póź­niej­szej fazie, nie nara­ża­jąc oby­wa­teli na natych­mia­stową oku­pa­cję, i wal­czy­li­by­śmy tylko z jed­nym z naszych histo­rycz­nych prze­ciw­ni­ków naraz. Dzięki czemu skala cier­pień, jakie stały się udzia­łem oby­wa­teli Pol­ski pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej, byłaby znacz­nie mniej­sza.

Zatrzy­majmy się w tym miej­scu na moment, aby krótko wyja­śnić, jakie plany, aż do połowy 1939 roku, miał wobec Pol­ski Adolf Hitler i na czym pole­gała zło­żona War­sza­wie oferta Ber­lina. Otóż Pol­ska, przy­stę­pu­jąc do paktu anty­ko­min­ter­now­skiego, miała – w wojen­nych zamy­słach wodza III Rze­szy – ode­grać rolę klu­czową.

Hitler w pierw­szej kolej­no­ści zamie­rzał zaata­ko­wać Fran­cję i Wielką Bry­ta­nię. Pod­czas tej kam­pa­nii Rzecz­po­spo­lita miała zabez­pie­czać tyły Wehr­machtu przed ewen­tu­al­nym ude­rze­niem Związku Sowiec­kiego. Niemcy pla­no­wali, że po zaję­ciu Paryża zwrócą się na Wschód. Wów­czas rola Pol­ski miała mieć cha­rak­ter ofen­sywny. U boku Nie­miec mie­li­śmy wziąć udział w wypra­wie na Zwią­zek Sowiecki, a następ­nie wraz z nimi na nowo urzą­dzić prze­strzeń pozo­stałą po impe­rium Sta­lina.

Nie­trudno więc poli­czyć, że gdyby wła­śnie tak poto­czyła się histo­ria, Pol­ska nie przy­stą­pi­łaby do dru­giej wojny świa­to­wej 1 wrze­śnia 1939 roku, ale dopiero po upadku Fran­cji, gdy roz­po­czę­łaby się wyprawa na Sowiety. Można zaś z dużą dozą praw­do­po­do­bień­stwa przy­pu­ścić, że Ope­ra­cja „Bar­ba­rossa” zosta­łaby prze­pro­wa­dzona mniej wię­cej w tym samym cza­sie, w któ­rym roz­po­częła się w rze­czy­wi­sto­ści. Czyli wio­sną 1941 roku.

Poważne kam­pa­nie – a taką nie­wąt­pli­wie była zarówno wojna z Fran­cją, jak i wojna z Sowie­tami – roz­po­czyna się bowiem wio­sną, aby mieć jak naj­wię­cej czasu przed jesien­nym pogor­sze­niem pogody. Gdyby więc Pol­ska w 1939 roku przy­stą­piła do paktu anty­ko­min­ter­now­skiego, Hitler mógłby ude­rzyć na Fran­cję dopiero wio­sną roku następ­nego, czyli 1940.

Musiałby pobić Danię, Nor­we­gię, Holan­dię, Bel­gię i Fran­cję, a potem jesz­cze wypchnąć Wielką Bry­ta­nię z powro­tem na wyspę. Potem nale­ża­łoby odbyć paradę zwy­cię­stwa na Polach Eli­zej­skich, zro­bić sobie zdję­cie pod wieżą Eif­fla, dać nieco odpo­cząć stru­dzo­nemu woj­sku, dozbroić się i przy­go­to­wać. Wszystko to zaję­łoby sporo czasu i już w 1940 roku atak na Sowiety nie wcho­dziłby w grę. Naj­bliż­szym moż­li­wym ter­mi­nem byłaby wła­śnie wio­sna roku 1941.

Ozna­cza to, że oby­wa­te­lom Rze­czy­po­spo­li­tej w okre­sie 1939–1941 nie spadłby włos z głowy. Przez pra­wie dwa lata, a więc jedną trze­cią całej wojny, w naszym kraju toczy­łoby się nor­malne, niczym nie zakłó­cone, poko­jowe życie. Wyobra­ża­cie to sobie pań­stwo? Do wio­sny 1941 roku Polacy czy­ta­liby tylko o dzia­ła­niach wojen­nych w gaze­tach i słu­cha­liby o nich w radiu. Nikt by nikogo w Pol­sce nie mor­do­wał, do nikogo nie strze­lał, nikogo nie bom­bar­do­wał, nikogo nie wywo­ził bydlę­cymi wago­nami za koło pod­bie­gu­nowe i nikogo nie zamy­kał w get­tach. Doszłoby co naj­wy­żej do demon­stra­cji i zamie­szek urzą­dza­nych przez pol­ską opo­zy­cję oraz komu­ni­styczne siatki agen­tu­ralne. Poli­cja jed­nak dałaby sobie z nimi radę.

Pol­ska i cała Europa Środ­kowo-Wschod­nia, pod­czas gdy wojna dru­zgo­ta­łaby kolejne pań­stwa Zachodu, byłyby ostoją spo­koju. Już wła­ści­wie na tym można by zakoń­czyć tę książkę i całą argu­men­ta­cję. Ta jedna, jedyna korzyść – skró­ce­nie dla Pol­ski i Pola­ków cier­pień wojen­nych z sze­ściu do czte­rech lat – wystar­czy do udo­wod­nie­nia tezy, że Józef Beck, odrzu­ca­jąc nie­miecką ofertę, popeł­nił fatalny błąd.

Nie doszłoby do kam­pa­nii 1939 roku. Nie byłoby więc wrze­śnio­wych bom­bar­do­wań pol­skich miast, na czele ze zde­mo­lo­wa­niem War­szawy. Samo­loty Luft­waffe nie kosi­łyby ogniem kara­bi­nów maszy­no­wych tłu­mów ogar­nię­tych paniką uchodź­ców na zapcha­nych dro­gach. Ame­ry­kań­ski foto­graf Julien Bryan, ni­gdy nie zro­biłby wstrzą­sa­ją­cego zdję­cia dwu­na­sto­let­niej Kazi­miery Miki zała­mu­ją­cej ręce nad zwło­kami zabi­tej przez nie­miec­kiego lot­nika sio­stry. Nie byłoby także roz­strze­li­wań i innych zbrodni wojen­nych Wrze­śnia.

Nie byłoby nie­miec­kiej oku­pa­cji lat 1939–1941, a więc Intel­li­gen­zak­tion i akcji AB. Nie byłoby maso­wych egze­ku­cji w Pal­mi­rach, nikt by nikogo nie wypę­dzał z Pomo­rza i Poznań­skiego, pro­fe­so­ro­wie Uni­wer­sy­tetu Jagiel­loń­skiego spo­koj­nie prze­pra­co­wa­liby dwa kolejne lata aka­de­mic­kie, zamiast gnić w nie opa­la­nych bara­kach Sach­sen­hau­sen. Nie byłoby żad­nego War­the­gau i żad­nego Gene­ral­nego Guber­na­tor­stwa. Hans Frank sie­działby spo­koj­nie w Ber­li­nie, zamiast fol­go­wać swoim sady­stycz­nym skłon­no­ściom w Kra­ko­wie.

17 wrze­śnia 1939 roku na zie­miach wschod­nich Rze­czy­po­spo­li­tej byłby zaś dniem jak co dzień, kolejną kartką z kalen­da­rza. W Wil­nie być może tego dnia naj­więk­szą sen­sa­cją byłby przy­jazd popu­lar­nego kaba­retu z War­szawy, a we Lwo­wie elek­try­zu­jąca plotka o roman­sie w wyż­szych sfe­rach, który roze­grał się w poko­jach luk­su­so­wego hotelu Geo­rge.

Nie doszłoby do mor­dów i masakr, któ­rych dopu­ściły się NKWD i Armia Czer­wona po wkro­cze­niu na tery­to­rium II Rze­czy­po­spo­li­tej. Sowiec­kie czołgi nie miaż­dży­łyby gąsie­ni­cami ciał har­ce­rzy pole­głych w hero­icz­nej obro­nie Grodna. Setki tysięcy Pola­ków nie poje­cha­łyby na stepy Kazach­stanu oraz do łagrów i kopalni na Sybe­rii. Nie byłoby sowiec­kich łże-wybo­rów i refe­ren­dów. Nie byłoby żad­nej Zachod­niej Bia­ło­rusi ani żad­nej Zachod­niej Ukra­iny. Nie doszłoby wresz­cie do naj­strasz­niej­szej ze zbrodni doko­na­nych na naro­dzie pol­skim – nie byłoby Katy­nia.

Pol­scy ofi­ce­ro­wie w kwiet­niu 1940 roku, zamiast ze skrę­po­wa­nymi za ple­cami rękoma klę­czeć nad masową mogiłą i cze­kać na kulę, bra­liby udział w manew­rach i szy­ko­wali się do wojny z bol­sze­wi­zmem, która mia­łaby nastą­pić dopiero za rok.

Pol­skie dzieci cho­dzi­łyby nor­mal­nie do szkół, a doro­śli do pracy. Pra­co­wa­łyby fabryki, wycho­dziły gazety, akto­rzy gra­liby w teatrach. Dzia­ła­łyby nor­mal­nie pol­skie koleje i pol­skie linie lot­ni­cze. Oby­wa­tele RP mogliby kore­spon­do­wać i wyjeż­dżać za gra­nicę. Życie toczy­łoby się poko­jo­wym try­bem. Kil­ka­set strasz­li­wych oku­pa­cyj­nych dni zosta­łoby po pro­stu wyma­za­nych z wojen­nego kalen­da­rza dzięki jed­nemu pod­pi­sowi Józefa Becka.

A prze­cież mówimy tylko o kon­se­kwen­cjach dla Pol­ski. Gdyby Joachim von Rib­ben­trop, zamiast lecieć do Moskwy, przy­le­ciał pod­pi­sać pakt do War­szawy, nie­pod­le­głość – przy­naj­mniej na pół­tora roku do dwóch lat – zacho­wa­łyby rów­nież Litwa, Łotwa i Esto­nia. A Rumu­nia i Fin­lan­dia utrzy­ma­łyby inte­gral­ność tery­to­rialną. Sowiety nie wkro­czy­łyby do państw bał­tyc­kich, nie zagra­bi­łyby rumuń­skiej Besa­ra­bii i nie wsz­częły wojny zimo­wej. Wszyst­kie te agre­sje – pod­czas któ­rych doszło do łama­nia praw czło­wieka na masową skalę – były bowiem kon­se­kwen­cją paktu Rib­ben­trop–Moło­tow.

To chyba naprawdę sporo w zamian za spla­mie­nie honoru, któ­rego „za wszelką cenę” chcieli bro­nić mini­ster spraw zagra­nicz­nych Józef Beck, naczelny wódz Edward Śmi­gły-Rydz i pre­zy­dent Ignacy Mościcki, paku­jąc nas w wojnę ze Związ­kiem Sowiec­kim i III Rze­szą.

Na tym jed­nak prze­cież nie koniec. Cywilna lud­ność Pol­ski byłaby bez­pieczna nie tylko w latach 1939–1941, ale i póź­niej. Pro­wa­dzona wspól­nie z Niem­cami wojna prze­ciwko Związ­kowi Sowiec­kiemu byłaby bowiem zupeł­nie inna niż ta, którą toczy­li­śmy w 1939 roku prze­ciwko Niem­com i Związ­kowi Sowiec­kiemu naraz. Róż­nica ta nie pole­ga­łaby jedy­nie na tym, że wal­czy­li­by­śmy tylko z jed­nym wro­giem, ale przede wszyst­kim na tym, że byli­by­śmy w tym kon­flik­cie stroną ata­ku­jącą, a nie bro­niącą się przed agre­sją.

A co za tym idzie dzia­ła­nia wojenne toczy­łyby się nie na naszym wła­snym tery­to­rium, ale na tery­to­rium nie­przy­ja­ciela. Pol­ska byłaby spo­koj­nym zaple­czem coraz bar­dziej odda­la­ją­cego się od jej gra­nic frontu.

Chyba nie trzeba nikomu tłu­ma­czyć, na czym polega taka róż­nica. Wyli­czać tego, co dla pań­stwa – jego miast, infra­struk­tury i miesz­kań­ców – ozna­cza wojna pro­wa­dzona na wła­snym tery­to­rium.

Gdy­by­śmy bili się z bol­sze­wi­kami na sze­ro­kich prze­strze­niach Związku Sowiec­kiego, oczy­wi­ście pono­si­li­by­śmy straty, ale w wal­kach tych ginę­liby tylko nasi żoł­nie­rze, a nie kobiety, starcy i dzieci. Pro­fe­sor Jerzy Łojek – autor zna­ko­mi­tej książki Agre­sja 17 wrze­śnia, którą przyj­dzie nam jesz­cze wie­lo­krot­nie cyto­wać – sza­co­wał, że straty Woj­ska Pol­skiego na fron­cie wschod­nim nie prze­kro­czy­łyby zapewne strat, jakie nasza armia ponio­sła w kam­pa­nii 1939 roku. A więc zgi­nę­łoby około 60 tysięcy Pola­ków. 60 tysięcy zamiast kilku milio­nów.

Po wspól­nym ataku Pol­ski i Nie­miec na Zwią­zek Sowiecki nasze zie­mie nie tylko nie zna­la­złyby się pod oku­pa­cją, ale zapewne nie dotknę­łyby ich nawet poważ­niej­sze bom­bar­do­wa­nia lot­ni­cze. Jak bowiem wia­domo, już w pierw­szych dniach Ope­ra­cji „Bar­ba­rossa” siły powietrzne Armii Czer­wo­nej zostały nie­mal cał­ko­wi­cie znisz­czone na lot­ni­skach i stra­ciły zdol­ność do pro­wa­dze­nia dzia­łań zaczep­nych. W War­sza­wie, która już pod­czas nie­miec­kiego oblę­że­nia w 1939 roku stra­ciła dwa­na­ście pro­cent budyn­ków, nie ucier­piałby więc nawet kiosk z gaze­tami. Nie mówiąc już o spa­lo­nym przez nie­miec­kie poci­ski Zamku Kró­lew­skim.

Należy rów­nież pamię­tać, że na zie­miach pol­skich przez całą wojnę dzia­ła­łaby nasza poli­cja i żan­dar­me­ria woj­skowa. Po kosza­rach sie­dzia­łyby zaś spore oddziały zmo­bi­li­zo­wa­nego woj­ska. W takiej sytu­acji pod­ję­cie jakich­kol­wiek antypol­skich dzia­łań przez zbrojne oddziały ukra­iń­skiego pod­zie­mia nacjo­na­li­stycz­nego byłoby dla nich po pro­stu samo­bój­stwem. Gdyby na Woły­niu lub w Gali­cji Wschod­niej for­ma­cje OUN/UPA zaczęły ata­ko­wać pol­skie wsie, zosta­łyby po pro­stu roze­rwane na strzępy przez pol­skie bagnety. A drzewa na całej dłu­go­ści drogi z Łucka do Sta­ni­sła­wowa ugi­na­łyby się pod cię­ża­rem powie­szo­nych na nich opraw­ców.

W dys­ku­sjach na temat 1939 roku wie­lo­krot­nie sły­sza­łem od pole­mi­stów nastę­pu­jące emo­cjo­nalne argu­menty: „Sprzy­mie­rzyć się z takim okrop­nym typem jak Hitler? Ni­gdy!”, „To by było poni­żej god­no­ści naszego narodu!”, „Co by sobie o nas pomy­ślał świat?”, „To by po pro­stu nie wypa­dało!”, „Wyobraża pan sobie, jaką złą prasę mie­li­by­śmy do tej pory w Lon­dy­nie i Nowym Jorku?”, „Ni­gdy już nie odkle­iłaby się od nas łatka anty­se­mi­tów i faszy­stów”.

Pano­wie i panie, zro­zum­cie, że tu nie cho­dziło o piar. O to, co sobie ktoś o Pol­sce i pod­ję­tych przez nią decy­zjach pomy­śli w dale­kim, bez­piecz­nym Nowym Jorku. Gra toczyła się o znacz­nie więk­szą stawkę niż te wszyst­kie fra­zesy. Cho­dziło o fizyczne prze­trwa­nie oby­wa­teli Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej. Pod­sta­wo­wym obo­wiąz­kiem władz pań­stwo­wych jest zapew­nie­nie wszel­kimi dostęp­nymi środ­kami bez­pie­czeń­stwa powie­rzo­nych im ludzi, a nie dba­nie o dobry wize­ru­nek na świe­cie.

W 1947 roku znany wileń­ski dzien­ni­karz i były poseł BBWR Kazi­mierz Oku­licz opu­bli­ko­wał na łamach lon­dyń­skich „Wia­do­mo­ści” arty­kuł Godzina próby Józefa Becka. Nie­dwu­znacz­nie zasu­ge­ro­wał w nim, że ostatni szef dyplo­ma­cji II RP powi­nien był osią­gnąć z III Rze­szą modus vivendi i dopro­wa­dzić do roz­bi­cia Związku Sowiec­kiego. „Cokol­wiek wypa­da­łoby wów­czas poświę­cić, chwi­lowo nie pocią­gnę­łoby to za sobą utraty tery­to­rium i nie obró­ci­łoby w gruzy naszej machiny pań­stwo­wej i siły zbroj­nej – pisał Oku­licz. – Nie wiem, czy do tego wiel­kiego manewru naród pol­ski był w roku 1939 psy­chicz­nie zdolny. Histo­ria narodu mają­cego wszel­kie warunki do wol­nego i twór­czego życia nie może jed­nak skła­dać się z krót­kich wzlo­tów i dłu­gich upad­ków. Trzeba zna­leźć jakąś linię rów­no­wagi i dać naro­dowi ele­men­tarną pew­ność cią­gło­ści ist­nie­nia. Jestem prze­ko­nany, że ta tak­tyczna ofiara była jedyną szansą unik­nię­cia kata­strofy i upo­ko­rzeń, które spo­tkały naród pol­ski”.

Powtó­rzę więc na koniec jesz­cze raz: naj­waż­niej­szą korzy­ścią, jaką Rzecz­po­spo­lita wycią­gnę­łaby z zawar­cia aliansu z Hitle­rem, byłoby zacho­wa­nie bio­lo­gicz­nej sub­stan­cji narodu. Godząc się w 1939 roku na bole­sne ustęp­stwa, być może spla­mi­li­by­śmy honor, ale ura­to­wa­li­by­śmy życie milio­nom ludzi. Na pod­par­cie tezy o koniecz­no­ści zawar­cia przy­mie­rza z Niem­cami mam kilka milio­nów argu­men­tów. Argu­men­tem takim jest bowiem każdy zamor­do­wany przez oku­pan­tów oby­wa­tel Pol­ski.

W pierw­szą rocz­nicę wybu­chu wojny „Biu­le­tyn Infor­ma­cyjny” – naj­waż­niej­sze pol­skie pismo pod­ziemne – zamie­ścił poświę­cony kam­pa­nii wrze­śnio­wej arty­kuł, w któ­rym zna­la­zły się nastę­pu­jące słowa: „Decy­zja wojny obron­nej z Niem­cami była decy­zją całego narodu pol­skiego. To, żeśmy w woj­nie obec­nej sta­nęli prze­ciw Niem­com, nie było wyni­kiem kal­ku­la­cji poli­tycz­nych. Kazał nam tak uczy­nić instynkt narodu w obro­nie życia narodu”. Mam dokład­nie prze­ciwne zda­nie. Wcho­dząc we wrze­śniu 1939 roku w wojnę zarówno z III Rze­szą, jak i Związ­kiem Sowiec­kim, Polacy postą­pili wbrew instynk­towi samo­za­cho­waw­czemu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Copy­ri­ght © by Piotr Zycho­wicz 2012

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2012, 2017, 2022

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Grze­gorz Dziam­ski

Opra­co­wa­nie gra­ficzne i pro­jekt okładki: Michał Paw­łow­ski / www.kre­ska­ikropka.pl

Foto­gra­fia na okładce: © Naro­dowe Archi­wum Cyfrowe

Ilu­stra­cje kolo­rowe ze zbio­rów

Insti­tut für Zeitungs­for­schung Eigen­be­trieb der Stadt Dort­mund

Wyda­nie II e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Pakt Rib­ben­trop-Beck, wyd. I, dodruk, Poznań 2022)

ISBN 978-83-7818-091-3

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer