Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Drugi tom trylogii „Niezapominajka” – jeszcze bardziej magiczny i tajemniczy, niebezpiecznie zabawny i szalenie wciągający!
Przestawanie z Wróżkami i Wróżami, przechodzenie przez portale do równoległego świata i posiadanie supermocy – Quinn zdążył się już do tego przyzwyczaić. Szkoda tylko, że każda tajemnica, którą odsłania, stawia przed nim nowe zagadki. Gdyby nie Matilda i jej wyjątkowa umiejętność dociekania prawdy, byłby kompletnie zagubiony. Chociaż Quinn próbuje chronić ją przed niebezpieczeństwami Kręgu, nie powstrzymuje jej to przed rzuceniem się w wir przygody. Oboje bowiem muszą pilnie odpowiedzieć na kilka pytań: czy za śmiercią ojca Quinna kryje się tajne stowarzyszenie? Jak okiełznać sfinksa, a najpierw intrygującą nową koleżankę z klasy? I czy ktoś, kto nieustannie naraża się na śmiertelne niebezpieczeństwo, może być w ogóle zakochany?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 564
Dla wszystkich, którzy czują się czasem zagubieni.
Nie jesteście sami.
Prolog
WSZYSTKO POTOCZYŁO SIĘ TAK SZYBKO, że nie starczyło nawet czasu, żeby Joannie d’Arc przemknęło przez myśl coś bardziej oryginalnego niż „Jasna cholera!”. Ten chłopak, Quinn, obrócił się ku niej z osobliwie spokojnym wyrazem twarzy i jednym ruchem ręki zwalił ją z nóg. Płomienie w jej dłoni nie miały szansy w starciu ze strumieniem powietrza, który on na pozór bez wysiłku kontrolował. Z głową do przodu wystrzeliła obok niego ponad dachem w kierunku portalu. Jedyne, co mogła zrobić, to napiąć ręce i nogi jak kot wyrzucony przez okno, możliwe, że nawet fuknęła, a potem przeleciała przez migotliwe pole portalu. Bez szczególnej gracji, ale też o wiele łagodniej, niż się obawiała, wylądowała po drugiej stronie, na grupie kanap i foteli ustawionych w półkolu w taki sposób, jakby wręcz się spodziewano, że ludzie nie będą kulturalnie przechodzić przez portal, tylko pokonywać go niczym ciskani z katapulty.
Joanna patrzyła prosto w żółte oczy pierzastego węża, który leżał zaledwie kilka centymetrów od jej twarzy i wyglądał jak przerażona kanapowa poducha. Kiedy się szybko pozbierała, po raz ostatni zdołała rzucić okiem na chłopaka i na ogarnięty wichrem dach centrum medycznego, po czym ozdobne dębowe drzwi przed migoczącym polem się zatrzasnęły i nagle zaległa cisza.
Dopóki nie usłyszała czyjegoś oddechu. Obróciła się.
Severin! On nie miał tyle szczęścia przy lądowaniu. Wraz z krzesłem najwyraźniej został katapultowany ponad grupą foteli aż pod przeciwległą ścianę, gdzie leżał przed kolejnymi masywnymi drzwiami o rzeźbionej powierzchni. Cztery ściany małego pomieszczenia w gruncie rzeczy składały się wyłącznie z takich drzwi, jednych obok drugich. Joanna naliczyła ich w sumie trzynaście. Wszystkie oprócz jednych były oznaczone numerami – Severin przycupnął w nienaturalnej, wykręconej pozycji przed numerem szóstym, a te, przez które oboje się tu dostali, nosiły numer jedenaście. Przed numerem czwartym wylegiwał się kolejny wąż pierzasty, a trzeci pełzł w kierunku Severina. Ten na kanapie wciąż jeszcze nie mógł dojść do siebie.
Joanna odgarnęła kosmyk włosów za ucho. Z Severinem i trzema wężami pierzastymi na pewno by sobie poradziła, zwłaszcza ogarnięta taką furią jak w tej chwili, wiedziała jednak, że roztropnie byłoby jak najszybciej stąd zniknąć, zanim odkryje ją ktoś inny. To niebezpieczny teren nawet dla niej.
– No co, kochanie? Złamałeś sobie kark? – zapytała słodziutkim głosem, lustrując drzwi za Severinem. Czy mogłaby się przez nie wydostać? – Kto by pomyślał, że taki mały bękart potomków i jego ziemska fanka mogą stawić czoło dwóm najwyższej ligi Nexom? Chociaż w twoim przypadku czasy ekstraklasy to już raczej odległa przeszłość.
Severin ułożył z powrotem kości we właściwej pozycji, wydając przy tym dźwięki przyprawiające o mdłości. Gdyby wylądował gdzie indziej niż w Kręgu, prawdopodobnie już nigdy by się nie pozbierał.
– Te przeklęte wrony to na pewno sprawka Wróżek i Wróżów, czyli Cassian przypuszczalnie już wszystko wie. – Z ostatnim chrupnięciem kręgosłupa stanął na nogi. – Dlatego musimy wymyślić jakąś diabelnie przekonującą historię. – Popatrzył na nią. – Wiem, jesteś wściekła, darling, ale my dwoje powinniśmy teraz koniecznie trzymać się razem.
– Trzymać się razem? – Joanna zrezygnowała ze słodkiego tonu. – Powiedz wprost, że mam ci uratować tyłek.
– Zapewniam, że to opłaci się również tobie. – Severin starał się, żeby to, co mówił, brzmiało zachęcająco. – Nie chcesz wiedzieć, gdzie jesteśmy?
– Daruj sobie! – prychnęła Joanna. – Magiczne płaskorzeźby z runami, pierzaste węże i kanapy w norweskie wzory – możesz mi wierzyć, że wiem, gdzie jestem. I dla kogo pracujesz. Bezguście to jego znak firmowy. – Czy powinna skorzystać po prostu z najbliższych drzwi? A może przedtem powinna jeszcze raz przetrącić Severinowi kark? Miała na to ochotę. – Zorientowałam się w chwili, kiedy otworzyłeś portal. Jak nisko trzeba upaść, żeby pracować dla takiego psychopaty jak Frey? – Jej głos ociekał teraz pogardą. – Pod przykrywką fizjoterapeuty, wielkie nieba!
Z satysfakcją odnotowała wyraz konsternacji, który przemknął przez twarz Severina.
Po chwili wzruszył ramionami.
– Członek Wysokiej Rady Frey nie jest wcale gorszy od innych. A jego metody płatności są... no cóż... niepowtarzalne. Dlatego lubię co jakiś czas dla niego popracować. – Parsknął, po czym dodał drwiąco: – Podczas gdy ty, darling, od wieków harujesz całkiem za darmo, wciąż mając nadzieję, że wreszcie doczekasz się pochwały od swojego bossa. Jeśli chcesz, chętnie mu opowiem, jak bardzo się starałaś, żeby wyłudzić informacje od rzekomego fizjoterapeuty. – Obydwoma kciukami wskazał na swą szeroką pierś. – Za jego plecami. Jestem ciekawy: jaki właściwie miałaś zamiar? Chciałaś złożyć mu Quinna u stóp, jak kotka wlokąca mysz?
Teraz nadeszła jej kolej, by wzruszyć ramionami, przynajmniej w wyobraźni. Ten łajdak trafił w jej czuły punkt. Ale nie sprawi mu tej satysfakcji i to przemilczy. Jej „boss” przynajmniej by jej nie zabił.
– Niepowtarzalne środki płatności, aha – powtórzyła powoli. – Uważaj, bo ci uwierzę. Niepowtarzalne i nielegalne. Jak te portale tutaj. I jak to, co Frey z tobą zrobi, kiedy usłyszy, że całkiem spartaczyłeś swoje zadanie. Czy to prawda, co tu i ówdzie się mówi? Że on karmi swoje krwawe wilki ludźmi, którzy mu podpadli?
Oczy Severina się rozszerzyły, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że ma problem nie tylko z Cassianem oraz z Wróżkami i Wróżami.
– To twoja wina – powiedział. – Wszystko przez tę głupią smarkatą! Gdyby ona nie widziała nas razem, a ty nie postanowiłabyś zrzucić jej z dachu...
– ...wtedy twój mały pacjent prawdopodobnie by się nie zorientował, że może zmienić się w tornado, to chyba jasne – dokończyła Joanna. Ponownie spojrzała na drzwi. Jeśli sama nie chciała skończyć jako karma dla krwawych wilków, najwyższy czas stąd spadać. Nie chciała tylko na ślepo wejść przez pierwszy z brzegu portal i nie daj Boże wylądować w jednej z klatek krwawych wilków Freya albo w jego osławionej norweskiej izbie tortur. Tak czy owak, musiała podjąć decyzję.
– Może... – Severin, jakby czytając jej w myślach, ruszył w jej stronę. Pierzaste węże też obróciły głowy i pokazały swoje ostre kły. Paskudne stworzenia. – Joanno, darling! Jeśli będziemy działać mądrze, możemy jeszcze przekuć to niepowodzenie w sukces...
Nie czekała, aż się przy niej znajdzie. W trzech długich susach dotarła do jedynych drzwi niemających żadnego numeru, nacisnęła klamkę i pchnęła je. Ku jej wielkiej uldze nie było za nimi migoczącego pola, tylko jasny korytarz, przez okno którego zobaczyła połyskujące perłowo obserwatorium, podobny do muszli ślimaka budynek rządowy Arkadyjczyków. Dobrze odgadła. Tędy wychodziło się prosto na ulicę.
W poczuciu triumfu odwróciła się do Severina i jednym płynnym ruchem ręki podpaliła grupę ohydnych foteli.
– Oczywiście możesz teraz wszcząć alarm i próbować mnie złapać, żeby odwrócić uwagę Freya od własnej porażki! – powiedziała, podczas gdy płomienie z trzaskiem wgryzały się w tkaninę. Poduszka w kształcie węża też zajęła się ogniem, pióra paliły się jasnym i wysokim płomieniem. – Ale oboje wiemy, że lepiej będzie, jeśli ukryjesz się przed swoim zleceniodawcą i jego ludźmi, dopóki jeszcze możesz, ukochany.
Severin stał nieporuszony. Jego szczęki poruszały się nerwowo. Wiedział, że ona ma rację. I że w krytycznych sytuacjach i tak jest szybsza od niego. Przez kilka sekund wpatrywali się w siebie nawzajem, oboje gotowi do skoku, podczas gdy pierzasty wąż na kanapie zamienił się w popiół i natychmiast ponownie się odrodził.
Następnie Severin obrócił się na pięcie i ruszył do drzwi z numerem osiem.
– Powodzenia – rzucił. Ale Joanna już tego nie słyszała – biegła korytarzem.
Kilka tygodni później
Quinn
PRZECINAŁEM SPRINTEM ULICE, DZIEDZIŃCE I OGRODY, biegłem po schodach i pod łukami bram, robiłem zwody, przeskakiwałem przez mury i wspinałem się po ścianach domów, turlałem się, robiłem salta, balansowałem wzdłuż gzymsów – a wszystko to z obłędną precyzją i szybkością. Aż szkoda, że nikt mnie nie widział – i że nie był to realny świat, ten, w którym nadal męczyły mnie bóle i bez kul nie mogłem nawet chodzić, nie wspominając o parkourze.
Świeciło słońce, niebo jaśniało błękitem, a mimo to małe, złote kropki migotały na nim jak gwiazdy. I jakby już to nie było wystarczająco nierealne, wysoko nade mną przepłynął wieloryb z pasażerską gondolą. Może chociaż ktoś tam z góry mi się przygląda.
Przymierzyłem się do ostatniego skoku i z całkowicie zbędnym, ale megaodlotowym obrotem o trzysta sześćdziesiąt stopni wylądowałem na szczycie muru. Stamtąd z triumfem spojrzałem w dół, na ulicę, gdzie zacząłem swój bieg. Tak przynajmniej myślałem.
W rzeczywistości ta wąska brukowana uliczka była mi zupełnie obca. Żaden z budynków nie wyglądał znajomo, a drzewa o niezwykłych owocach w kształcie gwiazd, wyciągającego gałęzie ponad przeciwległym murem, zdecydowanie nigdy nie widziałem. W przeciwieństwie do dwóch ubranych na czarno i uzbrojonych po zęby postaci, które stały pod drzewem i rozmawiały. Jeszcze przed sekundą, bo teraz zamilkły i się na mnie gapiły.
A ja gapiłem się na nie. No cóż, chyba jednak nie poszło mi tak megaodlotowo i precyzyjnie, jak sądziłem.
– Gdy poruszasz się sam po Kręgu, musisz przestrzegać trzech zasad – wbijał mi do głowy Hiacynt, patrząc z poważną miną spod szopy rudych włosów Wróża. – Numer jeden: Trzymaj się z daleka od mgły chaosu. Numer dwa: Nie schodź nigdy do podziemia. Numer trzy: Omijaj szerokim łukiem wszystkich Nexów.
– I płaskodziobego świergotka ściennego – uzupełnił jego przyjaciel Emilian. Możliwe, że powiedział „ściennodziobego świergotka płaskiego” albo „płaskopiersiastego dzióbka ściennego” – lub coś w tym rodzaju. Kiedy go spytałem, jak te stworzenia wyglądają, odpowiedział, że gdy je zobaczę, od razu rozpoznam. Mam tylko zanadto do nich się nie zbliżać, bo kiedy czują się zagrożone, plują zieloną, śluzowatą cieczą.
W każdym razie tamte uzbrojone postacie pod łukiem bramy to Nexowie – nazwa ta oznacza w Kręgu kogoś w rodzaju żołnierza, policjanta bądź tajnego agenta, jeszcze do końca się w tym nie rozeznałem. Widoczne w dole dwa okazy nosiły imiona Gudrun i Rüdiger, przy czym to ostatnie było tylko przypuszczeniem. On po prostu wyglądał jak Rüdiger, a kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się wrednym uśmiechem Rüdigera. Także w wodniście jasnych oczach Gudrun dostrzegłem coś w rodzaju radości z ponownego spotkania, tyle że podstępnej. Albo to okrutny zbieg okoliczności, że ciągle wchodziliśmy sobie w drogę, albo gdzieś w pobliżu musi się znajdować ich główna siedziba.
– Proszę, proszę, kogo my tu mamy? – spytała przeciągle Gudrun. – Naszego kuternogę, wybrańca kretyńskich Wróżek i Wróżow? – Była wyższa ode mnie co najmniej o głowę i miała gładkie, jasne włosy, które po jednej stronie zostały zgolone krócej niż na zapałkę, a po drugiej opadały jej na twarz. Dzięki regularnym rysom, wysportowanej sylwetce i surowemu spojrzeniu mogłaby bez trudu zostać modelką reklamującą oszczepy lub środki na trawienie.
Rüdiger roześmiał się ochryple.
– Kuternoga – podoba mi się. A gdzie się podziały twoje kule, mały?
Fakt, że wszyscy Nexowie, których dotąd poznałem, wyglądają na psychopatów, to według Hiacynta czysty przypadek; twierdził, że większość z nich jest całkiem w porządku. A ja mam – zasada numer trzy – omijać ich szerokim łukiem tylko dlatego, że po swoich arkadyjskich przodkach odziedziczyłem niefortunną skłonność do wpadania w tarapaty przez zadzieranie z silniejszymi od siebie.
Niestety, było w tym trochę prawdy. Zamiast po prostu się zamknąć i stamtąd ulotnić, nagle usłyszałem, jak mówię:
– Sorry, ale mam nie rozmawiać z płaskodziobymi świergotkami ściennymi.
Oczy Gudrun wyraźnie się zwęziły, a Rüdiger wyglądał na wpienionego nie na żarty. Nie zdziwiłbym się, gdyby za chwilę rzeczywiście trysnął jakąś zieloną, śluzowatą cieczą.
– Płasko... co? Próbujesz nas obrazić? – warknął. – Naprawdę chcesz z nami zadzierać, dzieciaczku?
Jeszcze bardziej niż jego spragniona mordu mina przerażał mnie cienki głos w moim wnętrzu, który nawoływał zapamiętale „Tak, dawaj! Nawalanka! Nawalanka!” i domagał się, żebym się rzucił na Rüdigera i Gudrun jakby nie było jutra. Ponieważ jednak obiecałem Hiacyntowi, że będę przestrzegał jego trzech zasad, powiedziałem w końcu:
– Innym razem, ptaszęta. – Po czym przemieściłem się do ogrodu za sobą, dopóki jeszcze byłem w stanie myśleć jako tako rozsądnie.
Z rozbiegu przeskoczyłem przez kolejny mur, potem odbiłem w lewo i popędziłem ulicą w górę, aż natrafiłem na murek wystarczająco niski, by pokonać go jednym skokiem. Najszybciej, jak potrafiłem, przeciąłem nieduże wewnętrzne podwórze z pluskającą fontanną, wylazłem przez zamkniętą bramę na kolejną uliczkę i ponownie skręciłem. Przecisnąwszy się przez szczelinę w murze na bezpieczny kręty dziedziniec, zatrzymałem się, ciężko oddychając, i oparłem się plecami o kamienie.
Okej, mały bilans sytuacji: wprawdzie nadal nie wiedziałem, gdzie się znajduję, ale Gudrun i Rüdigera się pozbyłem. O ile oni w ogóle mnie śledzili. Od mgły chaosu trzymałem się z daleka – nie widziałem dziś ani jednej z tych dziwnych mętnie kolorowych migoczących chmur – i niechcący nie zapędziłem się też do podziemia. Czyli na razie wszystko w porządku. Musiałem tylko jakoś wrócić.
Spod rękawa wypełzło moje lentigo, ośmiornica o dziewięciu ramionach, która płynęła po skórze jak żywy tatuaż. Lentigo są widoczne wyłącznie tutaj, w Kręgu, i – o ile dobrze zrozumiałem – stanowią coś w rodzaju odcisków palców Arkadyjczyków oraz Wróżów i Wróżek. W przeciwieństwie do mnie, będącego jedynie w części Arkadyjczykiem, oni mają nawet po dwa lentigo. Na widok mojej małej ośmiorniczki od razu poprawił mi się nastrój i przestałem czuć się samotny. W końcu nie pierwszy raz się tutaj zgubiłem. Część Kręgu w okolicy azylu Emiliana dla bezdomnych, karłowatych smoków była istnym labiryntem, dalekim od przejrzystości i prostoty. Ze względu na pagórkowate położenie, fasady z naturalnego kamienia i quasi-śródziemnomorską roślinność w otoczonych murami ogrodach nazwałem tę dzielnicę „Małą Ligurią”, na pamiątkę włoskiej, górskiej wioski, w której kiedyś spędzałem wakacje z rodzicami. Liczne z tutejszych domów i ogrodów należały do Wróżek i Wróżów. Między innymi z tego powodu okolica ta zdaniem Hiacynta i Emiliana jest najspokojniejsza i najbezpieczniejsza w całym Kręgu.
Po tym, jak Matilda i ja niemal zostaliśmy przerobieni przez świętą Joannę na grzanki, a mój fizjoterapeuta Severin okazał się ramieniem czystego zła, początkowo nie miałem ochoty na to, żeby eksplorować Krąg bez żadnej eskorty. Profesor Cassian zapewnił mnie jednak, że „incydent” – jak to ładnie nazwał – został wyjaśniony i nic mi już nie grozi.
– Przynajmniej na razie – wymamrotał jeszcze Hiacynt, a ja postanowiłem mu uwierzyć. Przyczyny „incydentu” były – jak wszystko w Kręgu – skomplikowane, a mało przekonujące próby wyjaśnienia ich przez profesora Cassiana jak zwykle bardziej mnie zdezorientowały, niż oświeciły.
Do tego, że według podejrzanego proroctwa jestem uważany za wybrańca, który uratuje świat przed zagładą czy czymś w tym rodzaju, już się przyzwyczaiłem – kiedy świat się skończy, zrozumieją, że się mylili. Jednak z tym, że Severin Zelenko nie jest sympatycznym, pełnym empatii facetem, za jakiego go miałem, nie potrafiłem się pogodzić nawet po kilku tygodniach.
W rzeczywistości szpiegował mnie dla kreatury o imieniu Frey, który jest ważną szychą w Kręgu. Albo był, bo teraz, miejmy nadzieję, gnije w jakimś tutejszym więzieniu i już nic nie może nikomu zrobić.
Nie jestem pewien, czy Wróżki i profesor Cassian wiedzieli, że pobyt w Kręgu bez ich nadzoru wykorzystuję wyłącznie na parkour i przy okazji na zwiedzanie okolicy. Prawdopodobnie spodziewali się, że pilnie oddaję się ćwiczeniom, za pomocą których oni na próżno próbowali nauczyć mnie pewnych umiejętności właściwych każdemu Arkadyjczykowi, a które według nich ja również powinienem koniecznie opanować.
Obawiam się, że przyjdzie im na to długo czekać – koncepcja Kręgu po prostu nadal nie przebijała się do mojej świadomości, bez względu na to, jak często mi wyjaśniali, że chodzi o niematerialny świat, który można regulować lub stworzyć całkiem od nowa wyłącznie siłą wyobraźni. Jak, na litość boską, należy to rozumieć? W każdym razie dotychczas nie udało mi się ani razu w żadnym ćwiczeniu „wymyślić” drzwi w murze czy zamienić zielonego kamienia w czerwony, nie mówiąc już o wyczarowaniu sobie skrzydeł czy dokonaniu jednej z innych cudownych rzeczy, jakie oni demonstrowali mi każdego dnia.
Moja frustracja z tego powodu nie była jednak nadmierna, ponieważ już samo to, że poruszałem się po Kręgu bez jakiejkolwiek pomocy i bez bólu, stanowiło dla mnie cud sam w sobie. Dlaczego miałbym marnować czas na jakieś ćwiczenia w przemalowywanie kamieni, jeśli zamiast tego mogłem swobodnie biegać i skakać?
Nawiasem mówiąc, po drugiej stronie, w rzeczywistym świecie, poczyniłem pewne postępy, jeśli chodzi o supermoce. Chociaż supersłuch i superwzrok nadal pojawiały się i znikały, kiedy chciały – zazwyczaj gdy ich akurat nie potrzebowałem – to zdecydowanie lepszą kontrolę miałem nad ruchem powietrza. Potrafiłem zatrzaskiwać drzwi, z łatwością przemieszczać przedmioty z jednego końca pokoju na drugi i stojąc w oknie, wywoływać szum wiatru w oddalonych o pięćdziesiąt metrów drzewach na cmentarzu. I to wszystko wydawało się całkiem naturalne. Zupełnie jakby powietrze stanowiło część mnie. Przedwczoraj przemeblowałem w ten sposób cały swój pokój, nie wstając ani razu z krzesła przy biurku.
Ale akurat tutaj, w Kręgu, gdzie rzekomo wszystko jest możliwe dzięki samej sile wyobraźni, to w ogóle nie działało.
– Ponieważ w Kręgu wszystko jest iluzją – próbował wielokrotnie wyjaśnić mi profesor Cassian. – A zatem oczywiście także powietrze. Ono jest tutaj tylko kolektywnie wyimaginowanym konstruktem, którym oddychamy z czystego nawyku, ponieważ przyzwyczailiśmy się do tego na ziemi, rozumiesz?
Jedyna odpowiedź na to brzmiała: „Nie!”. I to z wielkim wykrzyknikiem.
Cierpliwy profesor Cassian wprawdzie wierzył, że wcześniej czy później uda mi się uwolnić umysł „od człowieczo-materialnych ograniczeń”, jak się wyraził, Hiacynt jednak stwierdził oschle, że być może po prostu brak mi wyobraźni.
I miał rację. Bo za wyobraźnię odpowiadała w naszym tandemie Matilda, która nie tylko naczytała się wystarczająco dużo powieści fantasy, ale także potrafiła przedstawić mi najbardziej nieprawdopodobne i absurdalne fakty w taki sposób, że nagle wydawały się całkiem wiarygodne i logiczne. Matilda. Poczułem krótkie ukłucie w klatce piersiowej. Od czasu spotkania z Joanną i Severinem na dachu, gdzie niewiele brakowało, a spadłaby dziesięć pięter w dół lub ewentualnie spłonęła, nie istniało już żadne „my”. I nie było dnia, w którym by mnie to nie dobijało.
Na chwilę wróciło do mnie wspomnienie, jak się poczułem, kiedy ją pocałowałem, jak ładnie pachniały jej włosy i jak nieopisanie odważnie przeciwstawiła się Joannie i Severinowi oraz pierzastym wężowym potworom. Uzbrojona w podpórkę do pomidorów! Boże, jak ja za nią tęskniłem. Ale nawet gdybym czuł inaczej: zerwanie było słuszną decyzją. Przecież o mały włos przeze mnie by zginęła. Nie mogłem dopuścić, żeby to się powtórzyło. A teraz ona pewnie już dawno o mnie zapomniała.
Do diabła! Właśnie dlatego nigdy nie wolno stać bezczynnie. Od razu pojawiają się mroczne myśli.
Ostrożnie spróbowałem wyjrzeć przez szparę w murze przede mną, żeby sprawdzić, czy teren jest czysty i czy wreszcie będę mógł odnaleźć drogę powrotną do Wróżek i Wróżów. Uliczka była pusta, przynajmniej tak mi się wydawało. Lecz w momencie gdy wyszedłem ze swojej kryjówki, z cienia sklepionego przejścia naprzeciwko wyłoniła się zamaskowana na czarno postać. Przypominała Nexa przebranego za ninję.
Cholera! Odkryli mnie.
Ale gdy ninja-Nex zsunął z głowy chustę, zobaczyłem, kto stoi przede mną.
– Severin! – rzuciłem.
– Mój ulubiony pacjent – odpowiedział. Wyglądał tak jak zawsze: imponująco wysoki i wysportowany, z ciemnymi włosami zebranymi w kucyk. Długa blizna biegnąca tuż przy kąciku oka czyniła jego ujmującą twarz jeszcze ciekawszą. Nawet uśmiech się nie zmienił – wydawał się równie ciepły i serdeczny jak dawniej.
Tyle tylko, że ja już nie dam się na to wszystko nabrać.
W ciągu ostatnich tygodni wiele razy sobie wyobrażałem, co w razie ponownego spotkania wykrzyczę mu prosto w oczy. Ale teraz, gdy miałem go przed sobą, wydukałem dosyć niemrawo:
– Myślałem, że zamknęli cię na zawsze.
– Tak ci powiedzieli? – Severin uniósł jedną brew. – Sam więc widzisz, że prawda nie jest ich najmocniejszą stroną. – Zrobił krok w moim kierunku. – Być może przejściowo pozbawili Freya miejsca w Wysokiej Radzie i nawet wsadzili go do aresztu, a Na’il oczywiście odesłał Joannę w niesławie ze swojej jakże elitarnej dwunastej centurii, ale mnie jak na razie jeszcze nie dopadli.
No tak, najwyraźniej. A ja kretyn przyjąłem to za pewnik, ponieważ profesor Cassian i Hiacynt twierdzili, że nie grozi mi już żadne niebezpieczeństwo, bo winnych dosięgnie ramię Temidy. Tak, naprawdę powiedzieli „ramię Temidy”, chyba nie wiedzieli, że od wieku już nikt tak nie mówi. Tak czy inaczej, po raz kolejny błędnie zinterpretowałem mętną gadaninę typową dla Kręgu i oczywiście umieściłem Severina na wzór Freya w jakimś tamtejszym więzieniu.
Bezpieczeństwo – dobre sobie! Severin co prawda uśmiechał się przyjaźnie, ale jego mięśnie były napięte, spojrzenie przyczajone. Zdawał się tylko czekać, żebym się poruszył.
– Wróżki i Wróże są bardzo blisko – powiedziałem, jakbym był Luise Martin, klasową skarżypytą z podstawówki, która się odgrażała: „Tylko poczekaj, aż zobaczy to nasza wychowawczyni”.
– Nie szkodzi. – Severin posłał mi cierpki uśmiech. – Nimi się nie przejmuję. Poza tym mam swoje specjalne drogi ucieczki. – Wskazał na ukryty za zielonymi pnączami otwór w murze za sobą i schody prowadzące w dół. Widziałem tylko kilka pierwszych stopni, resztę spowijała nieprzenikniona ciemność.
– Podziemie – wyrwało mi się. Wyjścia, przed którymi ostrzegali mnie Cassian i Hiacynt, prowadziły pod ziemię, czy jakkolwiek nazywano tu w Kręgu glebę. Podobno ciągnęły się tam sięgające niewyobrażalnie głęboko i niemające końca wielopiętrowe labirynty, które nieustannie się zmieniały i w których mieszkały demony oraz inne przerażające stworzenia. W co bez wahania uwierzyłem, ponieważ czasami gdy mijałem takie wyjście, dochodził stamtąd cichy pomruk, szmer lub dziwne nucenie, a w czeluści jednej ze studni ujrzałem parę czerwonych oczu patrzących w górę na mnie.
Severin zaśmiał się cicho.
– Tak, podziemie – powtórzył. – Możesz mi wierzyć, Quinn, tam na dole nie jest nawet w przybliżeniu tak niebezpiecznie, jak oni ci opowiadają. To znaczy, przynajmniej jeśli choć trochę się na tym znasz i wiesz, jak trzymać mary i demony na dystans. No i oczywiście należy schodzić z drogi przeklętym sfinksom. Owszem, trzeba mieć w tym trochę wprawy, ale możesz mi zaufać. – Potoczył wzrokiem po pustej ulicy, po czym spojrzał na mnie dobrodusznie. – Tam moglibyśmy przynajmniej spokojnie porozmawiać, nie to, co tutaj. Już od kilku dni próbuję się z tobą spotkać.
Czy on uważa mnie aż za takiego kretyna?
– I pewnie masz tam na dole czekoladki i słodkie psiaczki? – spytałem z wściekłością, po czym ruszyłem z miejsca. Żeby mu pokazać, że się go nie boję, przemaszerowałem tuż obok niego w kierunku wzgórza. – Musimy przełożyć naszą rozmowę na kiedy indziej, ponieważ jestem umówiony.
W istocie poczułem się dosyć nieswojo, znalazłszy się tak blisko niego. Był ode mnie o wiele wyższy! A zamiast dłoni miał prawdziwe szufle. Gdyby mnie nimi chwycił i wciągnął do podziemia, byłbym sam sobie winny. Albo raczej mój wybujały arkadyjski instynkt walki, który mimo strachu trąbił we mnie: „Niech tylko spróbuje mnie dotknąć, to się przekona, co go czeka!”.
Ale na moje szczęście Severin nic takego nie zrobił. Po prostu szedł obok, nie przestając przekonywać:
– Proszę cię, Quinn. Bardzo mi przykro z powodu tego, co się wydarzyło. Na dachu. To zupełnie wymknęło się spod kontroli. Wiem, że czujesz się przeze mnie oszukany, ale nigdy bym nie dopuścił, żeby coś ci się stało, uwierz mi. – Po czym dodał łagodnie: – Przecież byliśmy przyjaciółmi.
To prawda, niekiedy tęskniłem za tamtymi tygodniami wręcz do bólu. Tak się zawsze cieszyłem na te sesje z nim.
– Przez cały czas mnie okłamywałeś – przypomniałem nam obu, co pomogło mi zapanować nad sentymentami, które we mnie wezbrały. – Niewiele brakowało, a Matilda straciłaby przez ciebie życie!
Jak on mógł być do tego stopnia naiwny, by myśleć, że kiedykolwiek mu to wybaczę?
– To Joanna chciała zrzucić ją z dachu i zaatakowała ogniem – skorygował Severin.
Pokręciłem jedynie głową. Nie zdoła usprawiedliwić się w ten sposób.
– Ale masz rację, powinienem był wcześniej interweniować – dodał pospiesznie. – Za to, co wydarzyło się na dachu, mogę cię tylko bardzo przeprosić. Z głębi serca.
Rany boskie. Jak on to robił, że wyrzucając z siebie tego rodzaju nadęte komunały, jednocześnie brzmiał tak szczerze i prawdziwie? Czy to magia Wróżów, którą rzekomo odziedziczył po którymś z przodków? W każdym razie poczułem, że mój gniew trochę zelżał.
Po chwili uzupełnił jeszcze:
– Jak już z pewnością zauważyłeś, Arkadyjczycy bywają zwykłymi idiotami. – Uśmiechnął się lekko. – Nienawidzimy przegrywać...
Westchnąłem. Ćwiartka arkadyjskiego idioty we mnie doskonale wiedziała, o czym on mówi.
– Czego ty ode mnie chcesz? – spytałem najbardziej szorstko, jak umiałem. Nie chciałem, aby spostrzegł, że nie jestem już tak wściekły.
– Potrzebuję twojej pomocy – odpowiedział.
Prychnąłem pogardliwie i przyspieszyłem kroku. Tymczasem znaleźliśmy się na znajomym terenie. A przynajmniej zdawało mi się, że znam wąską uliczkę, w którą właśnie skręciłem.
Severin natychmiast dostosował się do mojego tempa.
– Posłuchaj, Quinn, wiem, że nie mam prawa o cokolwiek cię prosić, ale...
– Ale co? – warknąłem.
– Nauczyłem cię znowu chodzić, zapomniałeś?
Szlag. Był naprawdę dobry. I wcale nie – nie zapomniałem, co zrobił dla mnie po wypadku. Jako fizjoterapeuta okazał się absolutnie wspaniały. Gdyby nie on, byłbym o połowę mniej zmotywowany i dwa razy bardziej załamany.
Popatrzyłem na niego z boku.
– W czym miałbym ci pomóc?
– Nie mogę wiecznie się ukrywać – powiedział. – Nexowie nie przestaną na mnie polować, a oni są wszędzie. Musisz wstawić się za mną słówkiem u Cassiana i Themis. Nawet jeśli politycznie jest im to na rękę, nie mogą przetrzymywać Freya w nieskończoność z powodu kilku niezgłoszonych portali i odrobiny szpiegowania. A beze mnie nawet na to nie mają żadnych dowodów, niczego poza waszymi relacjami i twierdzeniami Joanny.
Co oznaczało „nie mogą w nieskończoność” w rachubie czasu istot nieśmiertelnych? Mnie osobiście całkowicie wystarczyłoby pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat.
– Frey ma całe mnóstwo zwolenników i podjął wiele kroków. Jeżeli teraz pozwala się zamknąć, to tylko po to, żeby móc odgrywać rolę męczennika i wykorzystać sprawę politycznie – kontynuował Severin. – Najpóźniej, kiedy znów będzie wolny... – Zrobił krótką pauzę. – Frey to najbardziej mściwa osoba, jaką znam, a za swoje uwięzienie obwini mnie, chociaż ściśle rzecz biorąc, to Joanna go zdradziła. W jego lochach żyją ludzie, których torturuje od wieków. – W tym momencie lekko zadrżał mu głos. – Żebrzą o śmierć, on jednak nieustannie posyła ich na regenerację do Kręgu, żeby potem zacząć wszystko od nowa. Nie chciałbym się znaleźć między nimi.
Mimo woli poczułem ciarki na plecach. Sądząc po tym, co dotychczas usłyszałem, ten Frey musi być po prostu wcielonym diabłem. Według opowieści Fee i Hiacynta od stuleci hoduje w swojej norweskiej twierdzy nie tylko wyjątkowo okrutne krwawe wilki, ale ma też rodzaj prywatnej armii składającej się z jego własnych potomków.
– Co prawda Cassian i Themis nie od dziś wiedzą, że Frey jest niebezpieczny, nie mają jednak pojęcia o jego prawdziwych planach. O tym, czego on naprawdę od ciebie chce. I jak wspomniałem: beze mnie nie posiadają żadnej broni przeciwko niemu. – Zanim przeszedł do kolejnego zdania, już wiedziałem, do czego zmierza: – Jeśli zapewnią, że nie grozi mi kara, wtedy się ujawnię i w zamian dostarczę im informacji, które zniszczą Freya politycznie i wykluczą go z obiegu na najbliższe sto lat. Jedynie ja wiem o nim takie rzeczy. I mogę dać im mnóstwo dowodów.
Zwolniłem nieco i spojrzałem w bok. Właściwie brzmiało to całkiem... rozsądnie.
– Dla ciebie też mam parę... nazwijmy to: przydatnych informacji – powiedział przeciągle. – Na przykład o twoich dziadkach. – Znów parsknął śmiechem. – Myślę, że mógłbyś się zdziwić.
– Wiesz, kim...? – Urwałem, ponieważ kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Czy Severin nie wspomniał, że Nexowie są wszędzie? I miał rację.
– Jasna cholera! – W tym momencie on też ich odkrył.
Na ukos od nas, nie więcej niż pięćdziesiąt metrów dalej, nie wiadomo skąd, wyłoniły się dwie ubrane na czarno postacie. Gdy obróciłem się gwałtownie, zobaczyłem, że kolejne dwie nadchodzą od tyłu, od strony sklepionej bramy. Tę parę akurat dobrze znałem – to byli Gudrun i Rüdiger.
– Musimy spadać – warknął cicho Severin. – Widzieli nas.
Nas? Przecież ja nie zrobiłem nic złego, tak czy nie? To znaczy nie licząc tego, że nazwałem ich płaskodziobymi świergotkami ściennymi. Ale może oni automatycznie uważają mnie za przestępcę tylko dlatego, że jestem w towarzystwie Severina.
Zerknąłem na Nexów, którzy szli do nas z dwóch stron, i postanowiłem nie czekać, żeby przedyskutować z nimi tę kwestię.
Kiedy Severin puścił się pędem przed siebie, na wszelki wypadek zrobiłem to samo i pobiegłem za nim.