50,00 zł
Zdobywca nagrody Pulitzera ujawnia, w jaki sposób bitwy klimatyczne i rewolucje energetyczne definiują mapę naszej przyszłości Między Chinami a Zachodem rodzi się nowy rodzaj zimnej wojny. Światowy porządek jest zakłócany przez zmiany klimatyczne, rewolucję łupkową w ropie i gazie, a teraz przez koronawirusa. Kontrowersyjna technologia szczelinowania dała Ameryce bezprecedensową przewagę jako wiodącej potędze energetycznej świata, wyprzedzając Arabię Saudyjską i Rosję, wywracając szachownicę globalnej polityki i zmieniając kierunek globalnej gospodarki. Pomimo sankcji, Rosja kieruje się na wschód w stronę Chin. Władimir Putin i Xi Jinping jednoczą siły, aby rzucić wyzwanie Ameryce i przejąć kontrolę nad Morzem Południowochińskim – jednym z najważniejszych szlaków handlowych świata. Mapa Bliskiego Wschodu stworzona po I wojnie światowej jest zagrożona przez ISIS i irańskich Strażników Rewolucji. Region ten zmaga się z załamaniem cen ropy naftowej spowodowanym wzrostem cen łupków. Producenci, od Bliskiego Wschodu po zarządy firm na całym świecie, obawiają się, że nadchodzi szczyt zapotrzebowania na ropę, ponieważ energia odnawialna zaciekle rywalizuje z paliwami kopalnymi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 718
The new map: climate, and the clash of nations
Copyright © 2020 by Daniel Yergin
Wszelkie prawa zastrzeżone
Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2021 for the Polish translation by Paweł Cichawa
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Agata Pabian
Zdjęcia: Ruth Mandel
Układ zdjęć: Michael Blea, Sue Lena Thompson
Mapy: Virginia Mason
Grafiki: Matthew Luckwitz
Projekt książki: Daniel Lagin
Redakcja: Maria Zając
Korekta: Marta Chmarzyńska, Aneta Iwan
Indeks: Aneta Iwan
ISBN: 978-83-8230-246-2
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.postfactum.com.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E - wydanie 2021
Dla Angeli, Rebeki, Alexa i Jessiki
W 1930 roku niedaleko miasta Kirkuk w północno-wschodnim Iraku niewielka grupa archeologów badała kopiec, który wznosił się zaledwie kilka metrów nad ziemię. Trzy lata wcześniej i niespełna 20 mil dalej inni badacze przekopywali ziemię z zupełnie innym zamiarem – w poszukiwaniu miejsca, które miało się stać pierwszym szybem naftowym w Iraku, wręcz pierwszym odkryciem ropy naftowej w świecie arabskim. Archeologowie szukali jednak reliktów przeszłości. Ich zainteresowanie wzbudziły gliniane tabliczki, które pewien rolnik znalazł na swoim polu i zawiózł na targ, żeby je tam sprzedać. Wraz z postępem wykopalisk rosła ekscytacja badaczy, zrozumieli bowiem, że odkrywają skarb narodowy: setki tabliczek opisujących życie codzienne w starożytnym mezopotamskim mieście Gasur1, wśród nich korespondencja w sprawach handlowych i zapisy przeprowadzanych transakcji, pokwitowania, listy płac i umowy, a nawet rejestry sprzedaży ratalnej.
Najciekawsza jednak, jak ocenił jeden z archeologów, okazała się tabliczka znana dziś jako mapa z Gasur. Powstały mniej więcej 4,3 tysiąca lat temu rysunek, uznawany za najstarszą znaną mapę, przedstawia 30-akrową farmę, która należała do mężczyzny imieniem Azala. Po co sporządzono ten rysunek, pozostanie tajemnicą już na zawsze.
Dziś satelity obserwacyjne okrążają Ziemię nawet czternaście razy na dobę, żeby dostarczyć nam map wszystkiego – od układu sieci transportowych i roślinności przez pogodę i zmiany klimatu, gęstość zaludnienia oraz kierunki migracji ludności aż po ruchy wojsk lądowych i floty.
Rysunek na glinianej tabliczce sprzed tysiącleci i obrazowanie satelitarne odzwierciedlają nieprzepartą ludzką potrzebę utrwalania rzeczywistości w formie map. Bez względu na to, jak powstają i jak są przedstawiane, mapy opowiadają nam historię i obrazują przebieg zmian zachodzących w naszym świecie. Mogą się też stać przedmiotem sporu.
W tej książce pokazuję nakładanie się na siebie dwóch rodzajów map, które wspólnie kształtują naszą przyszłość. Pierwsza z nich to mapa geopolityczna. Przedstawia zmieniającą się równowagę między państwami i napięcia rodzące się między nimi w trzecim dziesięcioleciu XXI wieku. Druga jest nową mapą światowej energii – dramatycznych przeobrażeń w globalnych zasobach i przepływach, przeobrażeń wywoływanych po części przez niezwykłe zmiany w sytuacji energetycznej Stanów Zjednoczonych, w obecnym kształcie wręcz nie do pomyślenia jeszcze dziesięć lat temu, po części zaś przez rosnącą globalną rolę odnawialnych źródeł energii w połączeniu z polityką i strategiami klimatycznymi.
Obydwie te mapy wiążą się z władzą, ale innego rodzaju. Jedna to siła państw i narodów wynikająca z technologii, gospodarki, możliwości militarnych i geografii; z doskonałej strategii i przemyślanych ambicji, z podejrzliwości i strachu oraz połączenia tego, co przypadkowe, z tym, co niespodziewane. Druga natomiast ma związek z zasobami ropy, gazu i węgla, z energią wiatrową, słoneczną i atomową, a także z działaniami i strategiami zmierzającymi do przemodelowania podaży i konsumpcji energii w imię ochrony środowiska.
Nie ma dziś jednej prostej mapy, którą moglibyśmy się kierować, bo sytuacja jest dynamiczna i ciągle się zmienia. Stała się jeszcze bardziej skomplikowana z powodu pandemii koronawirusa, który wymknął się z Chin i w 2020 roku ogarnął cały świat, przynosząc smutek, wielkie cierpienie i chaos. Zamknął też światową gospodarkę, przerwał zarówno lokalny, jak i międzynarodowy handel, zniszczył miejsca pracy i przedsiębiorstwa, wielu doprowadzając do ubóstwa, pogrążył gospodarkę w recesji największej od czasów wielkiej depresji, znacząco podniósł dług publiczny, wyeksponował napięcia między krajami i wywołał niebywały zamęt na globalnych rynkach energetycznych.
W niniejszej książce postawiłem sobie za cel opisanie i wyjaśnienie, jak ta nowa przyszłość się dokonuje: jak rewolucja łupkowa zmieniła pozycję Ameryki w świecie. Jak i dlaczego wybuchają nowe zimne wojny między Stanami Zjednoczonymi z jednej strony a Rosją i Chinami z drugiej oraz jaką rolę w tym procesie odgrywa energia. Jak szybko – i potencjalnie niebezpiecznie – relacja między Stanami Zjednoczonymi a Chinami zmienia się z „zaangażowania” w „strategiczną rywalizację”. Jak chwiejne są podstawy Bliskiego Wschodu, który nadal zaspokaja jedną trzecią światowego zapotrzebowania na ropę naftową. Jak rewolucja mobilności podważa znajomy nam wszystkim „ekosystem” ropy i aut, który utrzymuje się od ponad 100 lat. Jak troska o ochronę klimatu zmienia kształt mapy energii i w jaki sposób może się faktycznie rozegrać tak szeroko obecnie omawiana transformacja energetyczna, czyli przejście od paliw kopalnych do odnawialnych źródeł energii. Jak koronawirus zmienił rynki energii i przyszłą rolę Wielkiej Trójki – Stanów Zjednoczonych, Arabii Saudyjskiej i Rosji – która zdominowała światowy rynek ropy.
„NOWA MAPA AMERYKI” opowiada historię nieoczekiwanej rewolucji łupkowej, która wpłynęła na pozycję Ameryki w świecie, wywraca do góry nogami światowe rynki energii i resetuje globalną geopolitykę. Ropa łupkowa i gaz łupkowy są jak dotąd największymi innowacjami energetycznymi XXI wieku – energia wiatrowa i słoneczna to wynalazki z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku, choć status samodzielnych źródeł zyskały dopiero w ostatniej dekadzie. Rewolucja łupkowa odmieniła w pełnym tego słowa znaczeniu układ sił i relacje bezpieczeństwa między Stanami Zjednoczonymi a resztą świata. Stany Zjednoczone gwałtownie wyprzedziły Rosję i Arabię Saudyjską, by stać się numerem jeden światowej produkcji zarówno ropy, jak i gazu oraz jednym z głównych światowych eksporterów obydwu surowców.
Konsekwencje tej sytuacji wykraczają daleko poza dynamikę rynków energetycznych. Rewolucja łupkowa napędza wzrost gospodarczy Ameryki, wzmacnia jej pozycję handlową, generuje inwestycje i przyczynia się do tworzenia nowych miejsc pracy oraz obniża rachunki konsumentów. Wszystko to w skali całego kraju. Łańcuchy dostaw produktów łupkowych obejmują całe terytorium USA, sięgając dosłownie do każdego zakątka, nawet do stanu Nowy Jork, choć po protestach obrońców środowiska i kampanii przeciwko paliwom kopalnym tamtejsze prawo zakazuje eksploatacji łupków na terenie całego stanu.
Po kryzysie energetycznym lat siedemdziesiątych XX wieku Amerykanie zaczęli się przyzwyczajać do myśli, że ich kraj niebezpiecznie się uzależnił od zagranicznych surowców. Ale geopolityczne konsekwencje dla Stanów Zjednoczonych – które obecnie nie tylko zaspokajają własne potrzeby, ale też eksportują – są widoczne w nowych aspektach wpływów w świecie, zwiększonym bezpieczeństwie energetycznym oraz większej elastyczności polityki zagranicznej. Istnieją też jednak granice tej nowo odkrytej pewności siebie, ponieważ wspomniane następstwa to tylko część ogólnej sieci relacji między państwami. Co więcej, łupki torowały już sobie drogę do nowej rewolucji, gdy koronawirus doprowadził je do kolejnego kryzysu.
„MAPA ROSJI” POKAZUJE ZARZEWIE konfliktów będących wynikiem interakcji między przepływami energii, rywalizacją geopolityczną i trwającym sporem o nieuregulowane granice, mającym swoje źródła w rozpadzie Związku Radzieckiego trzy dekady temu, oraz dążeń Władimira Putina do przywrócenia Rosji statusu mocarstwa. Rosja może się uważać za supermocarstwo energetyczne, ale też jest finansowo zależna od eksportu ropy i gazu. Dziś, tak jak w czasach sowieckich, ten eksport wywołuje zaciekłą debatę wokół ewentualnych nacisków politycznych na Europę, które mogą się okazać jego następstwem. Lecz chociaż w przeszłości istniała możliwość wywierania takich nacisków, obecnie jest ona ograniczona dzięki zmianom zarówno na europejskim, jak i światowym rynku gazu.
Problemy, które pojawiły się po raptownej przemianie Związku Radzieckiego w piętnaście niezależnych państw, pozostają nierozstrzygnięte, co najwyraźniej widać w relacjach między Rosją a Ukrainą, a punkt zapalny tych relacji stanowi konflikt o zasoby gazu. Po aneksji Krymu w 2014 roku spór przeniósł się na pole bitwy w południowo-wschodniej Ukrainie. Dziwnym zrządzeniem historii ta wojna – zwłaszcza niejasności wokół dostawy amerykańskiej broni i amunicji do walki z Rosjanami – doprowadziła do wszczęcia w Izbie Reprezentantów procedury impeachmentu wobec Donalda Trumpa, którego jednak później uniewinnił Senat.
Relacje między Stanami Zjednoczonymi i Rosją osiągnęły poziom wrogości, którego nie obserwowano od początku lat osiemdziesiątych XX wieku. Rosja „wróciła” na Bliski Wschód i „zwraca się” ku Dalekiemu Wschodowi, ku Chinom. Ponieważ Moskwa i Pekin jednym głosem zapewniają o „absolutnej suwerenności” i swoim sprzeciwie wobec amerykańskiej „hegemonii”. Trzeba też zwrócić uwagę na praktyczne względy rodzącej się między nimi relacji: Chiny potrzebują energii, Rosja zaś potrzebuje rynków.
„MAPA CHIN” JEST POWIĄZANA zarówno z okresem, który ten kraj nazywa „stuleciem poniżenia”, jak i z olbrzymim wzrostem pozycji Państwa Środka jako światowej potęgi ekonomicznej i militarnej z potrzebami energetycznymi na miarę gospodarki, która aspiruje do miana największej na świecie (a według niektórych kryteriów już nią jest). Chiny poszerzają swój zasięg we wszystkich wymiarach: geograficznie, militarnie, gospodarczo, technologicznie i politycznie. Zostawszy wytwórczym i montowniczym zapleczem świata, teraz chcą awansować w łańcuchu wartości, by w tym stuleciu zająć pozycję lidera nowych gałęzi przemysłu – czym wywołują alarm w Europie i Stanach Zjednoczonych. Chiny narzucają też swoją mapę dla niemal całego basenu Morza Południowochińskiego, wodnego szlaku handlowego o największym znaczeniu na świecie, obecnie zaś także obszaru najostrzejszej strategicznej konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi.
Cel chińskiej inicjatywy Jednego Pasa i Jednej Drogi (Belt and Road Initiative, BRI) stanowi przerysowanie gospodarczej mapy Azji i Eurazji, choć nie tylko, w taki sposób, żeby Państwo Środka stanowiło ostatecznie centrum przekonstruowanej gospodarki światowej. Chodzi o zapewnienie Chinom rynków oraz energii i surowców naturalnych. Ale czy „Jeden Pas i Jedna Droga” to wyłącznie projekt gospodarczy? Czy może, jak zapewniają krytycy, mamy do czynienia z inicjatywą geopolityczną mającą stworzyć nowy chiński ład w polityce światowej?
Sięgający początków obecnego wieku „konsensus WTO” się załamał. Krytyczne nastawienie do Chin to jeden z elementów, które jednoczą podzielonych demokratów i republikanów, a instytucje bezpieczeństwa narodowego w obydwu krajach coraz częściej traktują się nawzajem jako potencjalnych wrogów. Mimo to Stany Zjednoczone i Chiny są bardziej zintegrowane gospodarczo i współzależne, niż wielu zdaje sobie z tego sprawę. Wyraźnie to widać w trakcie pandemii koronawirusa. Obydwa państwa zależą też od globalnej koniunktury. Ale te realia mniej się liczą, gdy coraz donośniej rozbrzmiewają wygłaszane w atmosferze rosnącej nieufności wezwania do „odseparowania” dwóch największych światowych gospodarek. Nagłośnił je pandemiczny kryzys, który wraz z wieloma innymi konsekwencjami przyniesie również zwiększenie napięć między obydwoma krajami.
NA BLISKIM WSCHODZIE geograficzne granice były przesuwane przez całą starożytność wraz z powstawaniem i upadkiem tak wielu imperiów. Chociaż imperium Turków osmańskich utrzymało się przez pięć wieków, to przebieg jego granic był często korygowany. Mapa współczesnego Bliskiego Wschodu została nakreślona po I wojnie światowej, w próżni wynikającej z upadku Osmanów, choć na podstawie podziałów regionalnych, które po sobie zostawili. Kolejne mapy są od tamtej pory regularnie podważane – przez nacjonalizm panarabski i polityczny islam, przez opozycję wobec państwa Izrael, a następnie przez dżihadystów, którzy ideę państwa narodowego chcą zastąpić kalifatem. Dziś największe wyzwanie dla Bliskiego Wschodu stanowią konsekwencje rywalizacji o pierwszeństwo w tym regionie między sunnicką Arabią Saudyjską a szyickim Iranem, obecnie dodatkowo komplikowanej przez tureckie aspiracje motywowane dziedzictwem osmańskim. Nie można też zapominać, że ogromny wpływ na ten obszar mają konfrontacja między Stanami Zjednoczonymi a Iranem oraz słabość administracji rządowej wielu tamtejszych krajów.
Oczywiście Bliski Wschód został ukształtowany nie tylko przez mapy granic, ale też przez inne rodzaje map: geologiczną, szybów naftowych i gazowych, przebiegu rurociągów i tras tankowców. Ropa i gaz – wraz z dochodami, bogactwem i władzą, które z nich płyną – pozostają centralnym elementem tożsamości regionu. Jednak załamanie się cen ropy, które zaczęło się w 2014 roku, stanowiło zalążek nowej debaty na temat przyszłości tego surowca. Niewiele ponad dekadę temu świat martwił się szczytem wydobycia ropy naftowej i będącą jego następstwem teorią, że zasoby ropy muszą się wyczerpać. Dziś dyskutuje się o szczycie zapotrzebowania i próbuje odpowiedzieć na pytanie, jak długo potrwa konsumpcja ropy i kiedy zacznie się zmniejszać. Czy ropa naftowa straci wartość i znaczenie w nadchodzących dziesięcioleciach? Eksporterzy gazu i ropy muszą się liczyć z taką możliwością i pilnie dywersyfikować swoje gospodarki. Za przykład może posłużyć Arabia Saudyjska, która usiłuje tego dokonać w bardzo szybkim tempie.
Jeśli istnieje jeden główny czynnik wspierający przekonanie, że ograniczeniem okaże się nie podaż, lecz popyt, ma on związek z siłą polityki klimatycznej i technologii. Rynkiem, który wydawał się gwarantowanym na długie lata odbiorcą ropy naftowej, był transport – w szczególności samochodowy. Już tak nie jest, w każdym razie nie według „Mapy dróg prowadzących do przyszłości”. Nieoczekiwanie wyzwaniem dla ropy naftowej stała się nowa triada: samochód elektryczny, który nie potrzebuje benzyny ani ropy, łączenie różnych usług transportowych w koncepcji Mobility as a Service, w tym wspólne korzystanie z samochodów osobowych, oraz pojazdy autonomiczne. W rezultacie możemy być świadkami rywalizacji o dominację na rynku motoryzacyjnym, którego wartość szacuje się na bilion dolarów.
DEBATA NAD TYM, jak szybko świat może i powinien się dostosować do zmian klimatycznych – oraz ile to będzie kosztowało, najprawdopodobniej nie zakończy się w tym dziesięcioleciu. Ale problem zacznie się stawać coraz bardziej palący, gdy wzrosną zainteresowanie opinii publicznej oraz zapotrzebowanie na technologie zerowej emisji dwutlenku węgla. Wszystko to prowadzi nas do transformacji energetycznej, czyli przejścia od dzisiejszego świata, który tak samo jak trzydzieści lat temu 80 procent swojej energii wytwarza z ropy naftowej, gazu ziemnego i węgla, do świata w coraz większym stopniu korzystającego z energii odnawialnej. Paryskie porozumienie klimatyczne z 2015 roku dało początek nowej erze gospodarki niskoemisyjnej. Chociaż transformacja energetyczna stała się dominującym tematem na całym świecie, między państwami i wewnątrz nich trwa zaciekła dyskusja na temat natury tego procesu: jak przebiegnie, ile potrwa i kto za niego zapłaci. Pojęcie „transformacja energetyczna” z całą pewnością znaczy co innego w kraju rozwijającym się, na przykład w Indiach, gdzie setki milionów ubogich żyje bez dostępu do komercyjnej energii, niż w Niemczech czy Holandii.
Słońce i wiatr zyskały status wybranych nośników dekarbonizacji elektryczności. Kiedyś postrzegane jako alternatywne, dziś weszły do głównego nurtu. Ale wzrost ich udziału w rynku sprawia, że trzeba się mierzyć z problemem braku stabilności. Gdy świeci słońce i wieje wiatr, energia wręcz zalewa sieć, potem jednak następują przerwy w dostawie, gdy niebo się zachmurzy, a wiatr ledwie szumi. Oznacza to poważne wyzwanie technologiczne, trzeba bowiem opracować metody magazynowania elektryczności na dużą skalę przez czas dłuższy niż kilka godzin.
„Klimat” będzie jednym z czynników kształtujących nową mapę energii. W tej książce kontynuuję opowieść, którą zacząłem w The Quest. Ponad 100 stron poświęciłem tam na przedstawienie drogi, jaką przeszedł klimat – od tematu, który w XIX-wiecznej Europie interesował tylko grupkę naukowców obawiających się, że nadejdzie kolejna epoka lodowcowa i zniszczy cywilizację, do konsensusu na temat globalnego ocieplenia, w imię którego w 2015 roku przedstawiciele 195 krajów przybyli do Paryża, żeby wypracować porozumienie klimatyczne definiujące światowe standardy. Na kolejnych stronach skupiam się na dynamice strategii klimatycznych – kształtowanych przez badania naukowe i obserwację, modele klimatyczne, mobilizację polityczną, aktywizm oraz rosnące zaniepokojenie społeczne – oraz wskazuję, w jaki sposób przyczynią się one do transformacji energetycznej. Zerowa emisja netto dwutlenku węgla będzie jednym z największych wyzwań przez najbliższe dziesięciolecia, nie tylko w obszarze polityki, ale też codziennego życia ludzi i kosztów jego prowadzenia.
W swojej pierwszej książce zatytułowanej Shattered Peace opowiedziałem o początkach sowiecko-amerykańskiej zimnej wojny. Na kolejnych stronach prezentowanej publikacji omówię natomiast początki nowych zimnych wojen. W The Prize przedstawiłem szerokie ujęcie geopolityki i rynku ropy naftowej na przestrzeni prawie półtora wieku, te zaś z całą pewnością są częścią narracji Nowej mapy. Książka The Commanding Heights, której jestem współautorem, to opis świata po zimnej wojnie i nowej ery globalizacji. Teraz rozpad tej globalizacji stanie się częścią historii przedstawianej w Nowej mapie.
Koronawirus przyśpieszył rozpoczęty już odwrót od globalizacji oraz międzynarodowych instytucji i zasad współpracy, które globalizację wspierały. W latach 2008–2009 współpraca międzynarodowa była kluczem do zwalczenia epidemii braku zaufania. Dwanaście lat później na poziomie międzyrządowym i międzynarodowym rzucał się w oczy brak współdziałania przy zwalczaniu tej epidemii. Tam, gdzie rozbrzmiewały nawoływania do „rozprzężenia”, zaczęto przerywać łańcuchy dostaw stanowiące podstawę wartej 90 bilionów dolarów globalnej gospodarki. Szerzej rzecz ujmując, znów silniej zarysowują się granice, rozwija się nacjonalizm i protekcjonizm, a prawo do swobodnego przemieszczania się jest ograniczane. Jedną z konsekwencji globalnej mizerii gospodarczej wywołanej pandemią 2020 roku może być większa liczba słabych i upadłych rządów, zagrażających bezpieczeństwu. A takie zagrożenia prędzej czy później wychodzą poza granice borykających się z nimi państw. Ponadto rządom trudno będzie reagować na krajowe i międzynarodowe potrzeby – czy to dotyczące bezpieczeństwa i zdrowia, czy energii i klimatu – z powodu wielkiego zadłużenia i pancerza podatkowego niezbędnego do walki o uratowanie ich gospodarek.
Zrobiliśmy już krok ku przyszłości– nie tylko dzięki energii odnawialnej i samochodom elektrycznym, ale też poprzez rewolucję łupkową, która zmieniła sytuację energetyczną Stanów Zjednoczonych, wstrząsnęła rynkami globalnymi i zmodyfikowała rolę Ameryki w świecie. Właśnie na takiej drodze zaczynamy teraz swoją podróż.
Żeby dotrzeć do miejsca, w którym miała początek rewolucja łupkowa, wystarczy autostradą 35E z Dallas w Teksasie udać się 40 mil na północ do małego miasta Denton, następnie zjechać w kierunku jeszcze mniejszego, liczącego zaledwie 1395 mieszkańców miasteczka Ponder, minąć sklep spożywczy, białą wieżę ciśnień, billboard z zaproszeniem do Kościoła Kowbojów oraz nieczynną pączkarnię, by 4 mile dalej znaleźć osadę Dish, zamieszkaną przez 407 osób. Tam trzeba skręcić w prawo i droga doprowadzi do siatkowego ogrodzenia okalającego plątaninę kilku rur i konstrukcję z wbudowaną drabinką schodkową. To SH Griffin #4, szyb gazu łupkowego. Na tablicy na płocie widnieje informacja: wywiercony w 1998 roku.
To nie był dobry czas na wiercenie szybu. Ceny ropy naftowej i gazu załamały się po azjatyckim kryzysie finansowym i globalnej panice gospodarczej, którą wywołał. Ale SH Griffin #4 miał to zmienić szybciej, niż ktokolwiek sobie wtedy wyobrażał.
Szyb odwiercono głównie przy użyciu standardowej technologii, ale posiłkowano się też geniuszem i eksperymentami, mimo znacznego sceptycyzmu. Mała grupka entuzjastów pracujących przy odwiercie wierzyła, że z gęstej skały łupkowej jakoś da się wydobyć gaz opłacalny komercyjnie – choć w podręcznikach inżynierii naftowej uznawano to za niemożliwe. Najbardziej niewzruszony był w tej pewności jeden człowiek, ich szef George P. Mitchell. Od dawna wierzył, że się uda.
Aby docenić, jak wielka była jego wiara, musimy zrozumieć, że historia odwiertu SH Griffin #4 zaczyna się znacznie wcześniej, w maleńkiej greckiej wiosce na Półwyspie Peloponeskim.
W 1901 roku dwudziestoletni niepiśmienny pasterz Savvas Paraskevopoulos uznał, że jedynym sposobem na ucieczkę od biedy jest dla niego emigracja do Stanów Zjednoczonych. Zanim dotarł do Galveston w Teksasie, zmienił imię i nazwisko na Mike Mitchell. Otworzył pralnię i pracował jako pucybut, co z trudem pozwalało mu utrzymać rodzinę. Jego syn George miał na tyle dobre wyniki w nauce, że dostał się na Texas A&M University, gdzie studiował geologię i względnie nowy kierunek inżynierii naftowej. George był biedny, przyszło mu też studiować w czasie wielkiej depresji. Żeby się utrzymać, sprzedawał cukierki, tłoczył wzory na papierze listowym innych studentów, usługiwał im przy stole i świadczył usługi krawieckie. Udało mu się też zostać kapitanem drużyny tenisa i najlepszym studentem na swoim roku.
Po II wojnie światowej Mitchell uznał, że nie będzie pracował dla innych. Z kilkoma partnerami otworzył firmę konsultantów geologicznych z siedzibą nad sklepem drogeryjnym w Houston. W latach siedemdziesiątych jego firma była już sporym przedsiębiorstwem w branży ropy naftowej i gazu, choć po drodze zaliczyła wiele wzlotów i upadków. Przez cały ten czas preferencje Mitchella pozostawały niezmienne: od ropy wolał gaz ziemny.
Mniej więcej w 1972 roku natrafił na książkę Granice wzrostu wydaną przez Klub Rzymski, międzynarodową organizację zajmującą się między innymi problemami środowiska. W raporcie tym przewidywano, że szybki wzrost liczby mieszkańców Ziemi doprowadzi do zużycia zasobów naturalnych. Zaintrygowało to Mitchella na tyle, że zainteresował się ochroną środowiska naturalnego. Gaz ziemny stał się dla niego nie tylko biznesem, ale też sprawą, o którą warto walczyć, bo to paliwo znacznie czystsze niż węgiel. Zdarzało mu się nawet wzywać swoich pracowników i besztać ich, jeśli dotarło do niego, że powiedzieli coś dobrego o węglu.
Motywowany etosem ekologicznym, rozpoczął całkiem nowe przedsięwzięcie: na północ od Houston na lesistym terenie o powierzchni 44 mil kwadratowych postanowił wybudować planowane przy udziale architektów krajobrazu osiedle o nazwie Woodlands, któremu od początku przyświecało motto „Las do życia”. Mitchell zaangażował się w tworzenie osiedla, osobiście decydował nawet o takich szczegółach jak rozmieszczenie rabat kwiatowych czy nasadzanie drzew. Także on postanowił o sprowadzeniu na ten teren indyków. Dziś osiedle Woodlands ma 100 tysięcy mieszkańców2.
Nie mógł jednak zignorować działalności w branży energetycznej. Stanął wobec poważnego problemu. Firma Mitchell Energy podpisała kontrakt na dostarczenie 10 procent gazu ziemnego zużywanego przez Chicago, a zasoby surowca mające umożliwić realizację tego kontraktu zaczęły się wyczerpywać. Trzeba było pilnie coś zrobić. Właśnie wtedy Mitchell natknął się na możliwe rozwiązanie swojego kłopotu.
W 1981 roku w jego ręce trafiła robocza wersja artykułu, który dla prasy napisał jeden z zatrudnionych przez niego geologów. W tekście postawiono hipotezę sprzeczną z tym, czego nauczano podczas zajęć z geologii i inżynierii naftowej, badacz sugerował bowiem, że gaz ziemny można pozyskiwać z położonych głęboko pod ziemią warstw bardzo gęstej skały łupkowej – o gęstości większej niż beton. To właśnie łupek jako skała źródłowa jest „kuchnią”, w której skompresowany materiał organiczny przez kilka milionów lat zamieniał się w ropę albo gaz. Później, według autorów podręczników, ten olej albo gaz migruje do rezerwuaru, skąd można go wydobyć.
W tamtym czasie uważano, że chociaż ropa i gaz mogą występować w łupkach, to nie da się ich eksploatować na skalę komercyjną, ponieważ nie przepłyną przez gęstą skałę. Autor roboczej wersji artykułu podawał w wątpliwość tę teorię. Mitchell, dręczony obawami o dostawy dla Chicago, nabrał przekonania, że odkrył drogę do uratowania swojej firmy. Musiał istnieć jakiś sposób, żeby podważyć powszechną opinię.
Obszarem testowym miało zostać złoże Barnett, formacja geologiczna nazwana na cześć farmera, który przybył w tamte strony wraz z karawaną osadników w połowie XIX wieku: o powierzchni 5 tysięcy mil kwadratowych, sięgająca milę lub więcej w głąb ziemi, rozpościerająca się pod portem lotniczym Dallas-Fort Worth. Rok za rokiem zespół Mitchella ciężko pracował, żeby rozwikłać zagadkę łupków. Ich celem było wybicie małych otworów w gęstej skale, żeby gaz mógł przez nie przepłynąć do szybu. Aby tego dokonać, wykorzystali metodę szczelinowania hydraulicznego, później znaną jako hydroszczelinowanie albo po prostu szczelinowanie. Żeby wytworzyć szczeliny, którymi będzie się uwalniał gaz, do skały wpompowuje się pod wysokim ciśnieniem mieszaninę wody, piasku, żelu i dodatków chemicznych. Technologię szczelinowania hydraulicznego opracowano pod koniec lat czterdziestych XX wieku i od tamtej pory jest powszechnie stosowana do konwencjonalnego odwiertu ropy i gazu.
Jednak tutaj szczelinowanie wykorzystywano nie w konwencjonalnym rezerwuarze, ale w skale. Lecz czas mijał, wydawano pieniądze, a sukcesów komercyjnych nie było. Wśród pracowników firmy i członków zarządu narastała krytyka. Kwestionowano zasadność ponoszonych kosztów i w ogóle całego przedsięwzięcia. Jednak gdy ktoś ośmielił się powiedzieć głośno, że jego pomysł nie wypali, bo jest tylko „eksperymentem naukowym”, Mitchell odpowiadał: „Będziemy to robić”, a ponieważ to on dysponował pakietem kontrolnym, firma Mitchell Energy kontynuowała szczelinowanie złoża Barnett. Nadal bez rezultatu.
W połowie lat dziewięćdziesiątych sytuacja finansowa Mitchell Energy stała się niepewna. Utrzymywały się niskie ceny gazu. Firma cięła wydatki i redukowała zatrudnienie. Za 543 miliony dolarów sprzedała osiedle Woodlands. Na roboczej wersji ogłoszenia o sprzedaży Mitchell napisał: „Tekst poprawny, ale przykry”. Później powiedział: „Bardzo niechętnie je sprzedawałem”. Nie miał wyboru. Firma potrzebowała tych pieniędzy. W sprawie łupków Mitchell jednak pozostawał nieugięty. Jedną z jego cech, jak stwierdziła kiedyś jego wnuczka, był upór. Jeśli nawet żywił jakieś wątpliwości, to zachowywał je dla siebie3.
DO 1998 ROKU FIRMA MITCHELLA wydała na eksplorację formacji Barnett olbrzymią kwotę, prawie ćwierć miliarda dolarów, tymczasem inwestycja nie trafiła nawet na listę, gdy analitycy prognozowali przyszłość zasobów gazu ziemnego w Stanach Zjednoczonych. „Różni doświadczeni i wykształceni ludzie chcieli się wycofać z Barnett Shale” – powiedział Dan Steward, jeden ze zwolenników idei Mitchella. „Twierdzili, że wyrzucamy pieniądze w błoto”4.
Do sceptyków z całą pewnością nie należał Nick Steinsberger, trzydziestoczteroletni kierownik robót prowadzonych przez firmę Mitchella. Był przekonany, że istnieje jakiś sposób na opłacalne wydobywanie gazu łupkowego. Co więcej, ponieważ ceny gazu ziemnego trzymały się nisko, Steinsberger starał się obniżyć koszty odwiertu. Żeby tego dokonać, musiał się zmierzyć z jednym z najkosztowniejszych składników w procesie szczelinowania – gumą guar.
Guma guar, w większości importowana z Indii, to błonnik otrzymywany z nasion rośliny o zwyczajowej nazwie guar. Używana jest szeroko w przemyśle spożywczym jako środek poprawiający konsystencję ciast i wypieków, lodów, płatków śniadaniowych czy jogurtów. Ma też jednak inne ważne zastosowanie: w szczelinowaniu. Dodaje się ją do galaretowatej płuczki wiertniczej, żeby niesiony przez nią piasek rozpierał szczeliny. Problem polegał na tym, że guma guar i związane z nią dodatki podnosiły koszt szczelinowania. Podczas meczu bejsbolowego w Dallas Steinsberger natknął się na kilku innych geologów, którzy z sukcesem zastąpili gumę guar wodą, tyle że w innej części Teksasu i nie w złożach łupków. W 1997 roku kierownik robót Mitchella przeprowadził więc kilka eksperymentów z wodą w różnych odwiertach łupkowych. Bez powodzenia.
Steinsberger uzyskał zgodę na jeszcze jedną, ostatnią próbę – i był to właśnie szyb SH Griffin #4 w Dish. Także tym razem niemal całą gumę guar zastąpiono wodą, ale wolniej ją wtłaczano. Wiosną 1998 roku ludzie Mitchella mieli gotowe rozwiązanie. Kierownik robót powiedział, że ten szyb okazał się bez porównania lepszy od wszystkich, które dotychczas nawierciła firma Mitchell. Zagadka łupków została rozwikłana.
Nowa technologia potrzebowała nazwy. Wybór padł na „szczelinowanie hydrauliczne płynem slick water”.
Firma szybko zaadaptowała tę metodę do swoich nowych odwiertów na złożu Barnett. Produkcja gwałtownie wzrosła.
Ale pozyskiwanie gazu z łupków na dużą skalę wymagało kapitału, którego firma Mitchell Energy po prostu nie miała. George Mitchell, choć niechętnie, rozpoczął więc proces sprzedaży swojej firmy. Był to dla niego trudny czas także w życiu osobistym. Chociaż mógł z satysfakcją stwierdzić, że po siedemnastu latach jego intuicja – i przekonanie – okazała się trafna, to musiał się zająć leczeniem raka prostaty, a u jego żony nasiliła się choroba Alzheimera. Ponieważ jednak nie zgłosili się chętni, procedurę sprzedaży odwołano i firma wróciła do zwykłego trybu pracy.
PRZEZ DWA KOLEJNE LATA produkcja gazu w Mitchell Energy wzrosła ponaddwukrotnie. Zwróciło to uwagę Larry’ego Nicholsa, prezesa zarządu Devon Energy, jednej z firm, które ostatecznie nie zdecydowały się na złożenie oferty kupna firmy Mitchella. Nichols rzucił wyzwanie swoim inżynierom: „Co się stało? Skoro szczelinowanie nie działa, to dlaczego produkcja Mitchella wzrosła?”. Ostatecznie jego ludzie uznali, że ich kolegom z Mitchell Energy udało się rozwiązać zagadkę łupków. Prezes Devon Energy nie zamierzał drugi raz wypuścić z ręki takiej okazji. W 2002 roku firma kupiła przedsiębiorstwo Mitchella za 3,5 miliarda dolarów. Nichols wspominał, że wtedy absolutnie nikt nie wierzył, iż wiercenie w łupku jest możliwe. Nikt oprócz Mitchella oraz jego i jego ludzi.
Lecz zanim pozyskiwanie gazu z łupków stało się naprawdę opłacalne, technologię trzeba było uzupełnić o jeszcze jeden zabieg: odwierty poziome. Operator najpierw wwierca się pionowo w dół (dziś nawet 2 mile pod powierzchnię) do miejsca nazywanego „punktem startu”, w którym wiertło zmienia kąt i zaczyna poruszać się poziomo, dzięki czemu pozyskuje się znacznie więcej surowca (gazu albo ropy). Chociaż odwierty poziome wykonywano już wcześniej, technologia dojrzała dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych XX wieku, przede wszystkim dzięki postępom w dziedzinie pomiarów i detekcji oraz komputeryzacji, rozwojowi analiz sejsmicznych i specjalnym silnikom, które potrafią dokonać czegoś niezwykłego: 1 albo 2 mile pod ziemią popychać wiertło do przodu, gdy odwróci się ono o 90 stopni i zacznie drążyć poziomo.
Teraz brakowało tylko jednego: szeroko zakrojonych prac prowadzonych metodą prób i błędów. Firma Devon Energy miała już wszystko, żeby odwierty poziome uzupełnić o szczelinowanie5.
W GORĄCY LETNI DZIEŃ 2003 ROKU w olbrzymiej sali konferencyjnej hotelu Marriott na lotnisku w Denver, a więc 750 mil na północ od odwiertu w Dish, odbywało się spotkanie przedstawicieli administracji państwowej z inżynierami, ekspertami i dyrektorami przedsiębiorstw branży gazowniczej. Cel stanowiło omówienie wyników przeprowadzonego na terenie całego kraju badania, na podstawie którego można było wyrokować o przyszłości wydobycia gazu ziemnego w Stanach Zjednoczonych. Wnioski były głęboko pesymistyczne. Po wielu chudych latach ceny surowca ostro wzrosły i popyt się zwiększał, zwłaszcza w branży elektrycznej. Ale chociaż podwoiła się liczba eksploatowanych odwiertów, w raporcie wskazywano na „otrzeźwiający” fakt, że utrzymujące się wysokie ceny gazu ziemnego nie stymulują wzrostu podaży surowca. Krótko mówiąc, autorzy raportu przestrzegali, że w Stanach Zjednoczonych wyczerpują się zasoby gazu ziemnego.
Nowe technologie i „niekonwencjonalny” czy „nietradycyjny” gaz, twierdził kierownik referowanego badania, mogą co najwyżej marginalnie zasilić podaż. Gaz łupkowy nie został nawet wymieniony na liście tych technologii.
Pewien profesor University of Texas wstał, żeby zaprotestować. Wskazał, że takie szacunki dla „niekonwencjonalnych” złóż gazu to zaledwie jedna trzecia tego, co podano w innej prognozie. Skomentował zjadliwie, że to cholernie wielka różnica. Prelegent kategorycznie się nie zgodził. Zapewnił, że autorzy odmiennej analizy wskazującej na potencjalnie większe zasoby mijają się z prawdą.
Profesor odparł, że ktoś tu bardzo się myli.
Niemal wszyscy obecni uznali wtedy, że to profesor bardzo się myli i rząd Stanów Zjednoczonych staje wobec problemu trwałych braków gazu ziemnego na własnym terenie. Głównym źródłem uzupełnienia tego niedoboru był import skroplonego gazu ziemnego (LNG) zza oceanu. Stany Zjednoczone musiałyby zrobić coś, czego dotąd w swej historii nie robiły: uzależniać się coraz bardziej od dużego importu LNG z Karaibów, Afryki Zachodniej, Bliskiego Wschodu albo Azji. Uznawano, że Stany Zjednoczone są skazane na to, żeby stać się największym na świecie importerem skroplonego gazu ziemnego, bardziej nawet uzależnionym od zagranicznych dostaw gazu ziemnego niż ropy6.
A przecież w lipcu 2003 roku, gdy w klimatyzowanej sali konferencyjnej w Denver debatowano nad raportem o zasobach gazu ziemnego, pracownicy Devon Energy zawzięcie pracowali w prawie 40-stopniowym upale, metodycznie wiercąc szyby, których ostatecznie powstało pięćdziesiąt pięć.
Larry Nichols, prezes zarządu Devon Energy, nie pojechał na konferencję w Denver, ponieważ nadzorował te odwierty. Wspominał, że kiedy przeprowadzali kolejne wiercenia i widzieli, że szybów jest więcej i więcej, coraz wyraźniej uświadamiali sobie, że to faktycznie przełom. Zastrzegł przy tym, że nie nastąpił pojedynczy moment, w którym zakrzyknęli eureka, ponieważ było wiele mniejszych odkryć, gdy stopniowo doskonalili swoją technologię.
Przed końcem prac nad tymi odwiertami inżynierowie Devon Energy skutecznie zaprzęgli do pracy obydwie metody: szczelinowanie płynem typu slick water i wiercenie otworów kierunkowych, aby uwolnić gaz ziemny uwięziony w nieprzepuszczalnych łupkach. „Reszta była historią” – powiedział później Nichols7.
ZUPEŁNIE JAKBY KTOŚ WYSTRZELIŁ z pistoletu startowego. Wiadomość o przełomie zapoczątkowała szaleńczy wyścig, bo każda firma energetyczna chciała pozyskać część tej nieprzepuszczalnej skały, zanim zrobią to inne. Nie były to bardzo duże firmy, których logo znamy ze stacji benzynowych – one wciąż wycofywały się z inwestycji na obszarze Stanów Zjednoczonych, bo uznawały je za ślepą uliczkę. Zamiast tego lokowały pieniądze w głębokich wodach Zatoki Meksykańskiej i wielomiliardowych „megaprojektach” na całym świecie, byle nie w USA. W ich opinii atrakcyjne tereny instalacji lądowych już zajęto, a zmniejszające się zasoby nie mogły dostarczyć im surowca na skalę, jakiej potrzebowały.
Tak więc inwestycje lądowe w Stanach Zjednoczonych zostały dla podmiotów niezależnych – firm skupionych na poszukiwaniu i produkcji, nieobciążonych stacjami benzynowymi czy rafineriami, bardziej przedsiębiorczych, działających szybciej i w strukturach o niższych kosztach, co uznawano za niezbędne, żeby zarabiać na wyczerpujących się zasobach. Przy czym pojęcie „podmiot niezależny” rozumiano raczej szeroko. Zaliczano bowiem do tej grupy i przedsiębiorstwa wyceniane na wiele miliardów, i małych, ale prężnie działających poszukiwaczy.
Chodziło o to, żeby jak najszybciej wydzierżawić od farmerów jak najwięcej obiecujących obszarów i rozpocząć żmudny proces potwierdzenia występowania złóż gazu. Nie wszystkie łupki, jak się niebawem okazało, są takie same: niektóre mają większą wydajność niż inne. Trzeba więc było wcześniej niż konkurencja ustalić, gdzie się znajdują „idealne miejsca”, obszary potencjalnie najbardziej produktywne. Na czele tej konkretnej rewolucji szły tysiące „zwiadowców”, którzy pukali do drzwi z siatką przeciw owadom, zostawiali powiadomienia w wiejskich skrzynkach pocztowych i namawiali właścicieli ziemi, żeby oddawali swoje dotychczas bezwartościowe tereny w zamian za możliwość udziałów w przyszłych honorariach – a może nawet bogactwach.
Niezależne przedsiębiorstwa przeniosły wyścig na inne obszary występowania łupków w Luizjanie i Arkansas, a później na teren, który miał się okazać najbardziej złotodajnym ze wszystkich, formację Marcellus utworzoną przez grubą warstwę skał położonych milę lub głębiej pod ziemią, rozciągającą się od zachodnich krańców Nowego Jorku przez część Pensylwanii i Ohio aż do Zachodniej Wirginii, a nawet na terenie Kanady. Marcellus miał być drugim największym obszarem występowania gazu ziemnego na świecie, a może nawet pierwszym. Kolejna formacja łupkowa o nazwie Utica rozpościera się poniżej niektórych odcinków Marcellusa. Do pośpiechu eksploratorów motywował niezwykle skuteczny czynnik znany jako cena. „Po dziesięcioleciach niskich cen i obfitości amerykański gaz ziemny jest najdroższy w uprzemysłowionym świecie” – pisano na łamach „Wall Street Journal”8. Wysokie ceny zachęcały do eksperymentów, inwestowania i podejmowania ryzyka, na które z pewnością by się nie zdecydowano, gdyby gaz kosztował mniej. Należało opanować produkcję, która różniła się od konwencjonalnego wydobycia gazu (a później ropy). Na początku urobek z nowej studni był wysoki, później jednak spadał o wiele bardziej gwałtownie niż w tradycyjnych szybach i dopiero po pewnym czasie wydobycie się wyrównywało. Skutkowało to koniecznością ciągłego wiercenia nowych szybów w procesie produkcyjnym.
W 2008 roku o sprawie zrobiło się głośno, ponieważ produkcja gazu ziemnego w Stanach Zjednoczonych wzrosła, zamiast spaść zgodnie z powszechnym oczekiwaniem. Natychmiast zwróciło to uwagę najważniejszych w branży dużych międzynarodowych koncernów. Zaczęło się przenoszenie części inwestycji z powrotem do USA. Niektóre koncerny przejmowały niezależne firmy, zagraniczne przedsiębiorstwa natomiast – z Chin, Indii, Francji, Włoch, Norwegii, Australii i Korei – wchodziły w spółki z firmami amerykańskimi, oferując im gotówkę na kontynuowanie szaleńczej rywalizacji.
Ta nowa perspektywa sprawiła, że szacunki zasobów gazu ziemnego w Stanach Zjednoczonych gwałtownie wzrosły. Na koniec 2011 roku Komitet Potencjału Gazowego, który analizuje zasoby w USA, przedstawił ocenę o 70 procent wyższą niż dziesięć lat wcześniej. W tym samym roku prezydent Barack Obama stwierdził: „Niedawne innowacje pozwoliły nam dotrzeć do nowych zasobów, może na całe stulecie, w łupkach pod naszymi stopami”9. Liczby nieustannie rosły. Pod koniec 2019 roku Komitet Potencjału Gazowego szacował, że możliwe do eksploatacji zasoby gazu ziemnego w Stanach Zjednoczonych są trzykrotnie wyższe, niż zakładano w roku 2002. Produkcja gazu ziemnego rosła tak szybko, że zaczęto mówić o łupkowym huraganie. Podaż gazu, którego jeszcze niedawno zaczynało przecież brakować, powoli przewyższała popyt i stało się to, co musiało się stać: ceny za tysiąc stóp sześciennych poszybowały w dół. Połączenie olbrzymiej podaży z niską ceną zmieniło strukturę koszyka energetycznego Stanów Zjednoczonych: udział gazu ciągle wzrastał.
Największa zmiana zaszła w sektorze energii elektrycznej. Przez lata zasobem dominującym w produkcji energii elektrycznej był węgiel, a jego pozycję jako bezpiecznego, bo krajowego źródła energii promowała polityka rządu w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, ograniczając wykorzystanie gazu ziemnego do wytwarzania prądu (ponieważ w tamtych latach uważano, że wyczerpują się jego zasoby). Przed łupkami, przez całe lata dziewięćdziesiąte, gaz nigdy nie stanowił więcej niż 17 procent koszyka energetycznego. Wraz z nastaniem łupków gaz stał się konkurencyjny cenowo, a sprzeciw obrońców środowiska dosłownie uniemożliwiał budowanie nowych elektrowni węglowych na terenie Stanów Zjednoczonych. Jeszcze w 2007 roku węgiel generował połowę elektryczności USA. W 2018 roku udział węgla w koszyku energetycznym spadł do 25 procent, gazu ziemnego zaś wzrósł do 38 procent. To był główny powód, dla którego emisja dwutlenku węgla spadła do poziomów z początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku – mimo podwojenia wielkości amerykańskiej gospodarki.
Zarzucono wszelkie pomysły importowania drogiego gazu LNG. Problemu nie stanowiła już kwestia uzupełnienia skąpych zasobów krajowych, lecz raczej znalezienia rynków dla rosnącej podaży niedrogiego gazu ziemnego, zrobiło się go bowiem dużo.
Pewnego ranka w 2007 roku w Houston Mark Papa przygotowywał się do spotkania zarządu. Był prezesem EOG, jednej z niezależnych firm przodujących w wydobyciu gazu ziemnego ze złoża Barnett. Patrzył na wykres ilustrujący, ile gazu pozyskała tam jego firma, i jego rozważania podążyły w raczej niepokojącym kierunku. „Zmienił się rząd wielkości” – pomyślał. Jeszcze niedawno zarząd EOG o swojej rezerwie gazu ziemnego debatował w kategoriach „mss” – miliardów stóp sześciennych. Teraz, po uwzględnieniu gazu zalegającego w łupkach Barnett, zaczęli operować jednostkami tysiąckrotnie większymi – „bss”, czyli bilionami. A przed tą formacją biliony były zarezerwowane dla mierzenia zasobów surowca w całych Stanach Zjednoczonych, nie w jednej firmie!
Inne firmy znajdowały podobne ilości. Papa dodał w pamięci wszystkie liczby. Wynik był zatrważający. „To musi wpłynąć na rynek gazu ziemnego” – stwierdził w myślach.
Miał minę nieco zaskoczonego profesora chemii, który właśnie zdał sobie sprawę, że spóźnił się na swój wykład. Mark Papa dorastał poza Pittsburghiem, ale przeniósł się tam, ponieważ po przeczytaniu broszury informacyjnej spółki naftowej postanowił studiować inżynierię naftową na Uniwersytecie Pittsburskim. Powiedział kiedyś, że to mało naukowe, ale większość obszarów roponośnych znajduje się we względnie ciepłym klimacie, a on lubi ciepło.
W trakcie swojej kariery Papa nauczył się, że trzeba mieć oko na skalę makro, czyli obraz całości. Pracował kiedyś dla ekonomisty naftowego, który starannie obserwował kraje OPEC i fluktuacje cen na rynku ropy naftowej. Wspominał, że nauczył się zwracać uwagę na podaż i popyt. Przyznał też, że uwielbia mechanizmy popytu, przypływy i odpływy.
Przeglądając slajdy przed posiedzeniem zarządu, Papa wyobraził sobie to, co z mechanizmów popytu i podaży wynikało. „To było absolutnie oczywiste. Gaz jest towarem, dlatego cena gazu musiała spaść jak kamień. A my odczujemy siłę tego spadku”10.
Firma EOG miała trzy możliwości. Mogła wejść na rynki zagraniczne, ale wtedy konkurowałaby z gigantami tej miary co Exxon, Shell czy BP, to zaś byłoby bardzo trudne, bo nie miała odpowiedniej skali, zasobów ani doświadczenia. Mogła też wyruszyć na głębokie wody Zatoki Meksykańskiej. Ale nie dysponowała odpowiednią wiedzą.
Mogła też jednak spróbować czegoś, w czym miała pewne doświadczenie, i sprawdzić, czy z gęstej skały da się wydobyć olej, tak jak się wydobywa gaz. Lecz wówczas Papa znalazłby się w takiej sytuacji jak George Mitchell: musiałby pokonać wielką falę sceptycyzmu. Branżowy dogmat, jak to określił szef EOG, głosił wyraźnie, że skała łupkowa jest zbyt gęsta, nawet po szczelinowaniu, żeby przepłynęła przez nią ropa. Zgodnie z tym twierdzeniem cząsteczki ropy były znacznie większe od cząsteczek gazu, dlatego nie zmieściłyby się do maleńkich porów wytworzonych w skale podczas szczelinowania.
Nie był to jedyny powód sceptycyzmu. Panowało też niemal powszechne przekonanie, że dni Ameryki jako producenta ropy naftowej są policzone. W 2007 roku wydobycie spadło do 5,1 miliona baryłek dziennie, co stanowiło niewiele ponad połowę wartości z początku lat siedemdziesiątych XX wieku. W tym czasie import netto ropy wzrósł do 60 procent konsumpcji. Politycy mogli sobie planować ogłoszenie „niezależności energetycznej”, ale prawdziwe pytanie brzmiało, w jakim tempie będzie faktycznie wzrastał import.
Firma EOG musiała ustalić, czy cząsteczki ropy rzeczywiście są za duże, żeby przepłynąć przez łupek poddany szczelinowaniu. Są ewidentnie większe od cząsteczek gazu ziemnego, ale o ile?
Sprawdźmy to, oznajmił Papa. Z pewnością musiały istnieć jakieś prace naukowe na ten temat. Ale, o dziwo, specjaliści z EOG nie zdołali odszukać żadnych badań określających wielkość cząsteczki ropy naftowej.
Musieli więc przeprowadzić je samodzielnie. Jak duża jest cząsteczka gazu ziemnego, jak duża jest cząsteczka ropy naftowej oraz jak duże przed szczelinowaniem i po nim są pory – czy to maleńkie, niewidoczne dla oka przestrzenie, czy też otwory w skale? Po zbadaniu próbek pod mikroskopem elektronowym i za pomocą tomografu komputerowego poznali odpowiedź: cząsteczka ropy może być nawet do siedmiu razy większa od cząsteczki gazu, ale – co najważniejsze – cząsteczki tej wielkości mogą się przedostać przez „wąskie gardło” porów w skale łupkowej.
Papa zwołał swoich dyrektorów. Wspominał później, że ci chłopcy bez wyjątku byli nastawieni na szukanie gazu. Przyznał również, że odnieśli sukces, o jakim nawet nie marzyli. Z dużym zaskoczeniem przyjęli więc przewidywania Papy, że cena gazu się załamie i przez nadchodzące lata może pozostawać niska. Zaraz potem usłyszeli, że firma zakończy poszukiwanie gazu łupkowego, by zamiast tego szukać ropy łupkowej.
W sali zapadła cisza. Papa nastawił się na silny opór. Mogło nawet dojść do buntu. Mogli powiedzieć: „Mark, ty chyba oszalałeś!”. Ale oni odparli: „W porządku, Mark, zrobimy to, co mówisz”.
Papa nie śpieszył się jednak z ogłoszeniem tej zmiany polityki firmy. Niedługo potem wybrał się na konferencję inwestorów w Nowym Jorku i słuchał, jak inni szefowie firm relacjonują, ile gazu odkryli i ile jeszcze zamierzają odkryć. Pomyślał sobie: „Ci ludzie ignorują podstawowe zasady ekonomii”. Lecz sam celowo posługiwał się ogólnikami, mówiąc o planach firmy, którą kierował.
Wewnątrz przedsiębiorstwa wyrażał się jednak zupełnie inaczej. Oznajmił, że przestawiając się na poszukiwania ropy, dokonali zwrotu o 180 stopni.
Firma EOG skupiła się na łupku Eagle Ford na południu Teksasu. Eagle Ford był uznawany za skałę źródłową, swoistą kuchnię innych pól roponośnych w Teksasie, panowało też jednak przekonanie, że sam ten obszar ma niewielką wartość komercyjną. Tymczasem geolodzy EOG natrafili na logi sejsmiczne z niskowydajnych szybów żargonowo nazywanych „striptizerami”, które wiercono przed kilkudziesięciu laty. Kiedy poszukiwacze z EOG analizowali logi poszczególnych odwiertów, ogarniała ich coraz większa radość. Profile produkcyjne tych starych szybów dokładnie pasowały do profili szybów łupkowych: wysoka wydajność na początku i później stałe wydobycie na znacznie niższym poziomie. Jak stwierdził Papa, stare szyby „aż się prosiły o poziome odwierty”. Geologowie i inżynierowie naftowi z EOG nagle wyobrazili sobie coś, co wcześniej było nie do wyobrażenia: 120 mil czystej ropy.
Papa wydał polecenie, żeby wydzierżawić jak najwięcej ziemi przy jak najmniejszym rozgłosie. Gdy proces dobiegł końca, akwizytorzy EOG zebrali umowy na pół miliona akrów po 400 dolarów za akr. Firma szacowała, że tym samym nabyła niemal miliard baryłek ropy, ale gdy odwierty ruszyły, szybko odkryła, jak bardzo nie doszacowała zasobów. Papa oficjalnie ogłosił tę wiadomość podczas konferencji inwestorów w 2010 roku. Powiedział, że on i jego ludzie są przekonani, iż ropa z poziomych odwiertów w nietypowej skale zmieni zasady gry w całej Ameryce Północnej. Gdy stało się oczywiste, czego dokonała EOG, inne firmy pośpieszyły na Eagle Ford. Cena gruntów wystrzeliła z 400 dolarów do 53 tysięcy dolarów za akr. W 2014 roku firma EOG została największym producentem ropy naftowej z odwiertów lądowych na terenie Stanów Zjednoczonych.
Po kilku latach stało się oczywiste, że Papa nie docenił znaczenia ropy z łupków: jego odkrycie odmieniło sytuację branży naftowej nie tylko w Ameryce Północnej, lecz także na całym świecie11.
PÓŹNIEJ BYŁA DAKOTA PÓŁNOCNA. Po wielu dziesięcioleciach suchych szybów w całym stanie w 1951 roku wreszcie odkryto ropę naftową w basenie Williston. Wydobywała ją firma o nazwie Amerada, która później stała się częścią Hess Corporation.
Boom, który nastąpił potem, skłonił dziennikarzy tygodnika „Time” do opisania Dakoty Północnej jako przyszłego eldorado przemysłu naftowego. Napis na pomniku odsłoniętym w 1953 roku na miejscu odkrycia dokonanego przez Ameradę głosił, że rozpoczęła się nowa era dla Dakoty Północnej. Po wykonaniu odwiertów okazało się jednak, że nie będzie ani eldorado, ani nowej ery. Nie znaleziono wiele ropy i koniunktura prysła. Ale mimo małego wydobycia Amerada i później Hess nie rezygnowały. „Wciąż znajdowaliśmy nowe warstwy” – wspominał John Hess, prezes Hess Corporation. „Uznaliśmy, że rozwój technologii umożliwi nam wydobywanie większej ilości ropy. W branży nafciarskiej funkcjonuje stara zasada: jeśli trafisz na obszar z kilkoma wytryskami, powinieneś się go trzymać”12.
Kilku innych przedsiębiorców podejrzewało, że znaczne pokłady ropy naftowej mogą występować w Dakocie Północnej. Należał do nich Oklahomczyk Harold Hamm. Był nafciarzem do szpiku kości. Po latach mówił, że biznes naftowy zawładnął jego umysłem i jego młodą wyobraźnią. Chciał znaleźć ropę.
Hamm dorastał w przeraźliwej biedzie jako jedno z trzynaściorga dzieci oklahomskiego dzierżawcy. Od małego pomagał rodzinie czesać bawełnę. Ponieważ na początku roku szkolnego wciąż trwał sezon zbiorów, Hamm często zaczynał naukę z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Zamiast więc iść na studia, poszedł pompować benzynę na miejscowej stacji. Jego głównymi atutami były rzetelność, inteligencja i wielka wola sukcesu. Sam później opisał siebie jako „głodnego młodego człowieka”.
Do jego obowiązków na stacji benzynowej należało rozwożenie oleju napędowego i oleju smarowego do stanowisk wiertniczych. Tak właśnie poznał nafciarzy, z którymi rozmawiał o ich pracy. To od nich się nauczył, jak czytać mapy i logi oraz jak wiercić szyby.
Jako dwudziestopięciolatek w 1971 roku zebrał pieniądze, żeby nabyć prawo do działki, której pozbywała się jedna z firm. Inaczej widział przyszłość tego terenu. „Byłem w branży od pięciu lat i miałem silne przeczucie” – wspominał. Trafił na ropę. Mógł założyć własną firmę. Doszedł do wniosku, że musi nadrobić braki w edukacji. Wieczory spędzał więc nad podręcznikami geologii i geofizyki, gdy tylko mógł uczęszczał też na zajęcia w miejscowej uczelni. Przyznał potem, że nie zależało mu na dyplomie, lecz na wiedzy. Swoją pierwszą firmę sprzedał w 1982 roku. Doświadczył też niepowodzeń, gdy siedemnaście razy z rzędu jego odwierty okazywały się suche. Ale się nie poddawał i stworzył firmę, którą nazwał Continental Resources.
W połowie lat osiemdziesiątych zaczął szukać ropy w basenie Williston, który leży po obu stronach granicy między Montaną i Dakotą Północną. Firma Continental Resources odkryła metodą wierceń poziomych dwa pola naftowe po stronie Montany. W 2003 roku zaczęła kupować ziemię na terenie stanu Montana.
Rewolucja łupkowa w branży gazowniczej właśnie się rozpoczynała. Czy technologię poziomych wierceń można by zastosować w Dakocie Północnej? Na głębokości 2 mil, wciśnięta między kilka innych, leży formacja Bakken, nazwana tak dla uczczenia miejscowego farmera, a tuż pod nią warstwa Three Forks. Warstwy te, technicznie klasyfikowane jako „zwarte piaski”, są podobne do łupków i zwykle tak się je nazywa. Przed rewolucją łupkową były traktowane jako bezwartościowe. John Hess powiedział, że ludzie uważali, iż z formacji Bakken nie da się niczego wydobyć. Ale to, co się działo na złożu Barnett w Teksasie, sugerowało coś wręcz odwrotnego.
Jeśli chodzi o technologię, rozwiązaniem okazało się poziome przedłużanie szybów „etapami”. Zamiast szczelinować szyb poziomy od razu na całej długości, operatorzy robili to stopniowo, metodą prób i błędów, na każdym etapie dostosowując się do konkretnej skały. Takie postępowanie na całej długości odwiertu lateralnego, który mógł się ciągnąć pod ziemią nawet przez 2 mile, wymagało więcej czasu i generowało większe koszty. Ale mogło zadziałać. W 2009 roku technologia wreszcie przyniosła pożądane efekty.
Złoże Bakken trysnęło ropą. W 2004 roku Dakota Północna produkowała 85 tysięcy baryłek dziennie. W 2011 roku liczba ta była ponadczterokrotnie wyższa i wyniosła 419 tysięcy. Dakota Północna wyprzedziła najpierw Kalifornię, zajmując trzecie miejsce na liście stanów produkujących najwięcej ropy naftowej, a później Alaskę plasującą się dotychczas na drugim miejscu i ustępowała już tylko Teksasowi. W 2014 roku Dakota Północna produkowała 1,1 miliona baryłek ropy dziennie, co stanowiło trzynastokrotny wzrost w porównaniu do okresu sprzed dziesięciu lat. Okazało się, iż na łamach tygodnika „Time” słusznie przewidywano, że Dakota Północna stanie się eldorado, ale zrobiono to sześćdziesiąt lat za wcześnie!13
Boom naftowy w Dakocie Północnej wyraźnie pobudził gospodarkę tego stanu i zwiększył przychody rządu stanowego. Wraz z gospodarką wzrastały dochody mieszkańców. Farmerzy, którzy posiadali prawa górnicze, otrzymali zastrzyk gotówki. Gdy po 2008 roku w kraju pojawiły się problemy ze znalezieniem pracy, Dakota Północna miała najniższą stopę bezrobocia w całych Stanach Zjednoczonych i z innych części państwa zaczęli napływać ludzie poszukujący zatrudnienia.
Jednak szybkość i skala boomu naftowego wywołały różne kłopoty: dotkliwy brak mieszkań oraz zatłoczone drogi, szkoły, szpitale, a nawet sądy. Ponadto Dakota Północna nie miała dostatecznej liczby przyłączeń do naftociągów, co oznaczało, że olbrzymie ilości ropy trzeba było przewozić pociągami, których długość sięgała nawet 100 wagonów. Ilość ropy transportowanej w ten sposób wzrosła z 50 tysięcy baryłek dziennie w 2010 roku do ponad miliona baryłek dziennie w 2014 roku. Tę zmianę z radością witała branża kolejowa, borykająca się ze spadkiem zapotrzebowania na transport węgla.
Z pewnością do najbardziej niezwykłych problemów związanych z eksploatacją formacji Bakken trzeba zaliczyć ptaki. Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych otrzymał skargę od Departamentu Rybołówstwa i Dzikiej Przyrody, na podstawie której wszczął postępowanie przeciwko firmie Continental i dwóm innym przedsiębiorstwom górnictwa naftowego o doprowadzenie do śmierci dwudziestu ośmiu ptaków wędrownych. W przypadku Continentalu zarzut sprowadzał się do uśmiercenia jednego fibika północnego, którego Laboratorium Ornitologiczne Uniwersytetu Cornell opisuje jako „powszechnego przy skupiskach ludzkich, często gniazdującego na budynkach”. Dla porównania podam, że według tego samego Departamentu Rybołówstwa i Dzikiej Przyrody pół miliona ptaków rocznie zabijają farmy wiatrowe, 60 milionów ginie w zderzeniu z samochodami, a 100 milionów ponosi śmierć wskutek uderzenia o szyby w oknach. Sędzia federalny ostatecznie odrzucił oskarżenie w 2012 roku, stwierdzając, że wyrok skazujący oznaczałby uznanie za niezgodne z prawem wielu codziennych czynności, wśród nich przycinania gałęzi i ścinania drzew, zbierania plonów i posiadania kota domowego (koty według szacunków zabijają rocznie 3,7 miliarda ptaków tylko w samych Stanach Zjednoczonych)14.
PO ZŁOŻACH BAKKEN I EAGLE FORD przyszedł czas na formację permską, największą ze wszystkich. Permski basen sedymentacyjny rozciąga się na obszarze 75 tysięcy mil kwadratowych między zachodnią częścią Teksasu a południowo-wschodnią częścią stanu Nowy Meksyk. W większości jest to teren opisywany jako „wysoka równina bez wyrazu”. Swoją nazwę zawdzięcza skałom charakterystycznym dla permu, okresu ery paleozoicznej, który mniej więcej 250 milionów lat temu zakończyło wielkie wymieranie gatunków. Z kolei nazwa okresu pochodzi od rosyjskiego miasta Perm, gdzie w 1841 roku brytyjski geolog Roderick Murchison zidentyfikował sekwencje skał, które powstały w tym czasie.
Na początku XX wieku spalony słońcem obszar basenu permskiego został określony mianem „cmentarza nadziei nafciarzy”. Jeszcze w latach dwudziestych twierdzono, że basenu permskiego „raczej nie można rekomendować jako potencjalnego terenu roponośnego”.
Pierwszego udanego odwiertu dokonano w 1923 roku na gruntach, które władze stanowe podarowały Uniwersytetowi Teksańskiemu. Nazwano go „Święta Rita 1” od imienia świętej patronki rzeczy niemożliwych. Ale kolejne próby przyniosły rozczarowanie15.
W październiku 1926 roku na działce, której dzierżawa dobiegała już końca, próbny odwiert okazał się odkryciem, które otworzyło zasoby permskiego basenu sedymentacyjnego, czyniąc ten obszar jednym z wielkich regionów naftowych. Basen permski miał też się stać jednym z najważniejszych atutów Stanów Zjednoczonych podczas II wojny światowej, ponieważ produkcja ropy dosłownie się tam podwoiła, przez co mogła zaspokoić zapotrzebowanie wojska na paliwo. Po zakończeniu wojny basen permski przeżył jeszcze jeden boom. Branża naftowa jak magnes przyciągała ludzi szukających swojej szansy, wśród nich znalazł się także weteran marynarki wojennej i absolwent uniwersytetu Yale George H. W. Bush, który przeprowadził się tam razem ze swoją żoną Barbarą i małym synkiem George’em. Co dzień niezależni przedsiębiorcy rzucali kostką. Bush mówił wtedy, że jeśli trafi, będą pieniądze do zarobienia, a jeśli nie, to jego pech. W 1974 roku basen permski, będący faktycznie zbiorem kilku olbrzymich, niezależnych od siebie pól naftowych, osiągnął szczyty swoich możliwości, dostarczając niemal jedną czwartą całego zapotrzebowania Stanów Zjednoczonych na ropę naftową16.
Później jednak zaczął się gwałtowny spadek produkcji. Najniższy poziom osiągnęła w 2007 roku i wielu zaczęło głosić powolną śmierć tego regionu. Święta Rita, patronka rzeczy niemożliwych, nie śpieszyła już z pomocą. W 2006 roku jeden z geologów napisał, że basen permski jako ważny region naftowy wydaje się przechodzić do historii, a przyszłość może przynieść tylko powolny upadek.
Mimo to rosnące ceny ropy zaczęły stymulować działalność przedsiębiorców na tym obszarze. Wzrosła liczba wież wiertniczych, a w 2011 roku coraz trudniej było o wolny stolik w Wall Street Bar and Grill, ulubionej restauracji nafciarzy w Midland. Nadal prowadzono tradycyjne odwierty pionowe.
Styczeń 2011 roku przyniósł początek Arabskiej Wiosny, która pogrążyła w chaosie Bliski Wschód i północ Afryki, skutkując niepewnością co do przyszłości całego regionu. W tym samym miesiącu powstał nowy raport, którego tytuł zapowiadał zmianę amerykańskiej branży naftowej: „Rewolucja łupkowa idzie po ropę”. Główny przedmiot analizy stanowiła formacja Bakken, ale autorzy raportu zwrócili też uwagę na olbrzymią zmianę, wskazując, że „operatorzy ponownie penetrują własne podwórko”, żeby ustalić, czy nowe technologie dadzą się zastosować na „istniejących polach naftowych”, które dotychczas uznawano za mające swój okres świetności za sobą. Największym takim podwórkiem był basen permski17.
W listopadzie 2011 roku członkowie zarządu firmy Pioneer, jednego z większych niezależnych przedsiębiorstw, zebrali się w Dallas, żeby wysłuchać trzygodzinnej prezentacji swoich geologów. Losy firmy Pioneer odzwierciedlały historię branży naftowej. Podjęła ryzyko odwiertów w Zatoce Meksykańskiej i za granicą, realizując projekty od Argentyny po Gwineę Równikową. W 2005 roku zarząd postanowił sprzedać zagraniczne przedsięwzięcia i wrócić do kraju. Prezes zarządu Scott Sheffield oświadczył, że sytuacja polityczna oraz struktura kosztów w ich różnych aktywach poza obszarem kontynentalnych Stanów Zjednoczonych zaczęły stwarzać zbyt duże ryzyko. Nie bez znaczenia pozostawały także sukcesy odnoszone przez inne firmy działające na terenie złoża Barnett. Lepiej było zainwestować pieniądze w USA, gdzie umów raczej się dotrzymuje, a sądy działają niezależnie, niż prowadzić interesy z obcymi państwami, które mogą jednostronnie zmieniać warunki działania przedsiębiorstwa.
Przez dwa lata geologowie zatrudnieni przez Pioneer badali łupki pod obejmującym 900 tysięcy akrów stanowiskiem firmy w samym sercu basenu permskiego. Doszli do zdumiewającego wniosku. Pod tym terenem leżała potencjalna bonanza, nie tylko jedna warstwa łupków, ale kilka warstw gęstych skał jedna nad drugą na głębokości od 1 do 2 mil, a poziome odwierty szczelinowane hydraulicznie mogły umożliwić wydobycie z nich znacznych ilości ropy naftowej. „To był moment, w którym nas olśniło” – wspominał później Sheffield. Firma Pioneer natychmiast przekierowała wydatki na tamto stanowisko, by w 2012 roku dokonać pierwszego skutecznego odwiertu poziomego w basenie permskim18.
Firma Pioneer była jedną z wielu, które skorzystały z nowej okazji. Region znów się ożywił. Brakowało już nie ropy, lecz pracowników i domów. Wobec kurczącej się powierzchni biurowej w Midland zaplanowano budowę pięćdziesięciotrzypiętrowego biurowca, który miał zostać najwyższym drapaczem chmur między Houston a Los Angeles. Produkcja wystrzeliła w górę. Wydobycie wzrosło od najniższego punktu 850 tysięcy baryłek w 2007 roku do 2 milionów baryłek w 2014 roku, co stanowiło prawie 25 procent całego wydobycia ropy naftowej w Stanach Zjednoczonych.
W bardzo krótkim czasie nowa technologia odmieniła Teksas, kierując go na ścieżkę nadzwyczajnego rozwoju gospodarczego. Między styczniem 2009 roku a grudniem 2014 roku wydobycie ropy naftowej w Teksasie wzrosło ponadtrzykrotnie. Sam Teksas produkował więcej ropy niż Meksyk – a także więcej niż każde z państw OPEC oprócz Arabii Saudyjskiej i Iraku.
Niekonwencjonalna rewolucja zmieniała również mapę zasobów ropy naftowej. Obszar w basenie permskim znany jako Spraberry i Wolfcamp był teraz uznawany za drugie co do wielkości pole naftowe na świecie, rozmiarem ustępujące tylko gigantycznemu Ghawar Field w Arabii Saudyjskiej. Formacja Eagle Ford znalazła się na piątej pozycji tego rankingu tuż za Burgan, rejonem wydobycia w Kuwejcie, i kolejnym polem saudyjskim, ale przed gigantycznym Samotłorem, na którym swoją potęgę naftową opiera Rosja.
Stany Zjednoczone na powrót stały się jednym z głównych graczy w świecie ropy naftowej.
St. James jest wiejską gminą nad Missisipi. Okoliczne żyzne gleby sprzyjają hodowli trzciny cukrowej, która jest podstawą lokalnej gospodarki. Parafia słynie z wielkich ognisk rozpalanych na wałach wzdłuż rzeki w wigilię Bożego Narodzenia. Jak głosi legenda, płomienie witają „Papę Noela”, znanego też jako Święty Mikołaj, i pomagają mu odnaleźć właściwą drogę, gdy z workiem pełnym prezentów dociera nad rzekę.
W pewien piątkowy wieczór jesienią 2015 roku w miejscowej szkole średniej odbywała się innego rodzaju ceremonia – gorące powitanie niezwykłego gościa, który też przywiózł wielki worek z najróżniejszymi prezentami w postaci inwestycji na skalę, jakiej gmina St. James jeszcze nie widziała. Tym gościem był Wang Jinshu, prezes zarządu Shandong Yuhuang Chemical Company, której centrala mieści się na drugim końcu świata, w chińskiej prowincji Szantung.
Wang przyjechał, żeby rozpocząć wart 1,9 miliarda dolarów pierwszy etap budowy fabryki chemicznej, którą jego firma postanowiła ulokować w St. James. Chińczycy kupili nie tylko 1,3 tysiąca akrów trzciny cukrowej, ale też przylegającą do tej ziemi szkołę średnią, w której odbywała się uroczystość powitania, czym umożliwiła gminie wybudowanie nowej, znacznie nowocześniejszej szkoły. Z czasem chińska inwestycja miała zapewnić mieszkańcom St. James wiele nowych miejsc pracy i większe dochody.
Do tej wiejskiej gminy przyciągnął chińską firmę tani gaz ziemny. Chińczykom bardziej się opłacało wykorzystać rurociąg transportujący gaz łupkowy, wytwarzać chemikalia w Luizjanie i wysyłać je do Chin, niż budować fabrykę u siebie. Szef chińskiej firmy wymienił wiele argumentów przemawiających za tym projektem – od zapotrzebowania na wytwarzane produkty po korzystny wpływ na wzajemne stosunki między Stanami Zjednoczonymi a Chinami oraz zgodność z polityką chińskiego prezydenta Xi Jinpinga. Ale podstawę całego przedsięwzięcia stanowiło coś bardziej przyziemnego: dwudziestoletni kontrakt na niedrogi gaz ziemny19.
Cztery lata później, w 2019 roku, projekt był gotowy w 60 procentach i planowano jego drugi etap, lecz działo się to już w samym środku wojny handlowej między obydwoma krajami, chińska firma całkiem przytomnie zaprosiła więc do spółki amerykańskiego partnera. Jednak uroczystość, która się odbywała w 2015 roku w budynku szkoły średniej gminy St. James, była częścią większego zjawiska: odradzania się amerykańskiej produkcji i wzrostu konkurencyjności amerykańskich produktów na światowych rynkach.
DZIĘKI NIEKONWENCJONALNEJ REWOLUCJI sytuacja energetyczna Stanów Zjednoczonych wyglądała zupełnie inaczej, niż się spodziewano jeszcze kilka lat wcześniej. Produkcja gazu ziemnego rosła w błyskawicznym tempie. Ropy naftowej także. Import ropy gwałtownie spadał, a wraz z nim kwoty wydawane na jej sprowadzanie, co zmniejszało deficyt handlowy Stanów Zjednoczonych. Ale wpływ rewolucji łupkowej na gospodarkę amerykańską sięgał znacznie dalej.
W 2014 roku Ben Bernanke, świeżo emerytowany przewodniczący Rezerwy Federalnej, opisał niekonwencjonalną rewolucję jako „jedno z najkorzystniejszych wydarzeń, jeśli nie najkorzystniejsze” w gospodarce amerykańskiej od kryzysu finansowego lat 2008–2009. Jej wpływ był spotęgowany przez naturę przepływów gospodarczych. Wzrost działalności gospodarczej stymulowanej przez gaz i ropę z łupków połączony z ostrym spadkiem importu sprawiał, że korzyści rozchodziły się na łańcuchy dostaw i powiązania finansowe w całej gospodarce Stanów Zjednoczonych. Była to sytuacja diametralnie różna od tej, gdy pieniądze wypływały z kraju, żeby wesprzeć rozwój poza jego granicami albo zasilić państwowe fundusze majątkowe eksporterów. Obieg finansów w kraju potęgował skutki tej rewolucji.
Między końcem wielkiej recesji w czerwcu 2009 roku a rokiem 2019 inwestycje w sektorze wydobycia ropy i gazu stanowiły dwie trzecie inwestycji w całym przemyśle Stanów Zjednoczonych. Według autorów innego zestawienia w tym samym okresie ropa i gaz odpowiadały za 40 procent skumulowanego wzrostu amerykańskiej produkcji przemysłowej20.
W praktyce znaczyło to, że w całym kraju wzrosły wypłaty. Do 2019 roku niekonwencjonalna rewolucja stworzyła już ponad 2,8 miliona miejsc pracy. Zatrudniano więcej ludzi na polach naftowych i gazowych oraz wokół nich, w fabrykach na Środkowym Zachodzie produkujących wyposażenie, ciężarówki i rury, w kalifornijskich przedsiębiorstwach dostarczających oprogramowanie i zarządzających danymi oraz w sektorach gospodarki stymulowanych wzrostem wynagrodzeń, na przykład obrocie nieruchomościami i sprzedaży samochodów. Uderzający jest fakt, że dzięki tym powiązaniom skutki wzrostu gospodarczego odczuwała dosłownie każda część Stanów Zjednoczonych, nawet stan Nowy Jork, w którym obrońcom środowiska i politykom udało się nakłonić władze, by zakazały szczelinowania hydraulicznego oraz nie zgodziły się na rurociąg, który pompowałby niedrogi surowiec z formacji Marcellus w Pensylwanii do borykającej się z brakami gazu Nowej Anglii. Niedostatek nowych rurociągów doprowadził do wydania w 2019 roku zakazu wykonywania przyłączy gazowych w nowych domach i małych przedsiębiorstwach na terenie hrabstwa Westchester, położonego tuż za północną granicą miasta Nowy Jork. Lecz nawet stan Nowy Jork zarejestrował prawie 50 tysięcy miejsc pracy, które wspierały działalność związaną z łupkami w innych stanach.
Taki wzrost działalności gospodarczej przysporzył znacznych dochodów rządowi federalnemu i władzom stanowym – szacunkowo będzie to łącznie 1,6 biliona dolarów między 2012 a 2025 rokiem.
ŁUPKI NIE TYLKO PRZYNIOSŁY DOCHÓD, ale też były źródłem kontrowersji – wzrost wydobycia gazu łupkowego wzbudzał sprzeciw obrońców środowiska. Tak jak w większości poważnych przedsięwzięć przemysłowych, w przypadku łupków trzeba odpowiednio zarządzać kwestiami środowiskowymi. W pierwszych latach rewolucji łupkowej dyskusje skupiały się głównie wokół zanieczyszczenia wody albo podczas samego procesu szczelinowania, albo podczas utylizacji ścieków z odwiertu. Dziesięć lat później, jak zauważa Daniel Raimi w swojej książce The Fracking Debate (Spór o szczelinowanie), wbrew obawom niektórych okazało się, że zanieczyszczenie wody nie jest problemem systemowym, przede wszystkim dlatego, że proces szczelinowania przeprowadza się kilkaset stóp poniżej zbiorników wody słodkiej. Panowało też przekonanie, że eksploatacja łupków przypomina to, co działo się na Dzikim Zachodzie. Ale proces wydobycia gazu łupkowego, tak samo jak resztę branży naftowej i gazowej, ściśle regulują przepisy stanowe. Niektóre stany potrzebowały czasu, żeby dostosować swój aparat regulacyjny, gdy przemysł łupkowy znacząco się rozwinął na ich terenie. Jeszcze inni obawiali się trzęsień ziemi, zwłaszcza po wstrząsach odczuwalnych w Oklahomie. Badania pokazały jednak, że wstrząsy miały związek nie tyle z samymi odwiertami, co z pozbywaniem się użytej do nich wody w takich miejscach, gdzie powodowała osuwanie się formacji skalnych i w konsekwencji wstrząsy sejsmiczne. Po wprowadzeniu nowych przepisów regulujących, gdzie i pod jakim ciśnieniem można utylizować zużytą wodę, liczba wstrząsów gwałtownie spadła. Wiele się mówiło o łagodzeniu niedogodności na obszarach wiejskich, wśród nich przede wszystkim hałasu i dużej liczby samochodów ciężarowych na lokalnych drogach, przy równoczesnym zaspokajaniu potrzeb tych społeczności w zakresie nowych miejsc pracy i nowych źródeł dochodu.
Najważniejsza kwestia dotyczy dziś niekontrolowanej emisji metanu – najczęściej wskutek wycieków gazu ze sprzętu wydobywczego albo rurociągów. Problem ten nie ogranicza się wyłącznie do łupków. Fundusz Ochrony Środowiska jako jeden z pierwszych zwracał uwagę na metan jako znaczący gaz cieplarniany. Zmniejszenie ilości „uciekającego” gazu jest obecnie priorytetem zarówno dla ustawodawców, jak i samej branży oraz przedmiotem szczególnego zainteresowania Oil and Gas Climate Initiative, organizacji zrzeszającej dwanaście największych firm tego sektora21. Tymczasem Międzynarodowa Agencja Energetyczna zauważa: „Metan to cenny gaz i w wielu przypadkach może być sprzedawany po przechwyceniu”22.
WPŁYW REWOLUCJI ŁUPKOWEJ na pozycję handlową Stanów Zjednoczonych jest uderzający. Jeśli za punkt odniesienia uznamy rok 2007, to deficyt handlowy Stanów Zjednoczonych w 2019 roku był o 309 miliardów dolarów mniejszy, niżby wynosił, gdyby ona nie nastąpiła. Bez łupków Stany Zjednoczone nadal zajmowałyby pozycję największego na świecie importera ropy naftowej. Importowałyby też więcej gazu LNG, konkurując o dostawy z Chinami, Japonią i innymi krajami, a to skutkowałoby wzrostem deficytu handlowego23.