Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Cała prawda o drużynie Adama Nawałki
Pokolenie Błaszczykowskiego, Lewandowskiego i Piszczka już straciło dwa mundiale - w RPA w 2010 roku i w Brazylii w 2014. Nie zdołało również zapewnić sukcesu w finałach EURO 2012, choć byliśmy gospodarzami. W końcu finały EURO 2016 przyniosły radość kibicom Biało-Czerwonych, ale to turniej paradoksów - RL9 jechał do Francji, aby przyćmić gigantów światowej piłki, Cristiano Ronaldo i Messiego. Jednak "Lewy" wrócił do Polski w cieniu Pazdana, Błaszczykowskiego i Fabiańskiego!
Za kulisy EURO 2016 i walki o Mundial 2018 zagląda Roman Kołtoń, reporter Polsatu Sport, który towarzyszy kadrze od dwudziestu pięciu lat. Książka opisuje zmagania boiskowe, ale i tło. Ile Real oferował "Lewemu" i dlaczego zatrzymał go Bayern? Menedżer Kucharski gra przeciwko Bońkowi i o co w tym chodzi? Dlaczego nie znamy miary z Janem Pawłem II i z Lewandowskim? Dlaczego Błaszczykowski – choć przeszedł samego siebie we Francji - nie strzelił decydującego karnego? "Czasem piłkarze się zapomną" - w piciu, i co powinien z tym zrobić Nawałka? Dlaczego transfer Kapustki z Cracovii do Leicester jest tak ważny dla małych klubów?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 398
Futbol nie przestaje fascynować coraz większej liczby ludzi — i tych starszych, przykładem moja Mama, która przeżywała Euro 2016 jak nigdy wcześniej żadną imprezę piłkarską, i tych młodszych, którzy sami zaczynają kopać piłkę. Moc bierze się z... nieprzewidywalności. Czegoś, co powoduje, że w finałach Euro 2016 Hiszpanie, Niemcy, Włosi czy Anglicy jadą do domu zdecydowanie przed czasem — przynajmniej według własnego mniemania.
A Islandczycy, Walijczycy, a nawet zwycięscy Portugalczycy — choć skazani prędzej czy później na porażkę — zapisują piękną historię. Ba, Portugalczycy pozostawili wszystkich w pobitym polu! Piszą historię, która — z racjonalnego punktu widzenia — nie powinna się zdarzyć! To jest właśnie futbol — właśnie to w nim tak urzeka...
Robert Lewandowski jedzie do Francji, aby w cieniu jego dorobku znaleźli się giganci światowej piłki, jak Cristiano Ronaldo czy Leo Messi. Jednak RL9 wraca z turnieju w cieniu Michała Pazdana, Jakuba Błaszczykowskiego i Łukasza Fabiańskiego. Historia tego ostatniego udowadnia, że w futbolu w decydującym momencie można być skazanym na ławkę, ale los przywraca do składu w mig, a umiejętności pozwalają stać się herosem. Mecz ze Szwajcarią dowiódł najwyższego kunsztu bramkarskiego Fabiańskiego, mimo że Łukasz przy zdrowym Wojciechu Szczęsnym nie podniósłby się z ławki rezerwowych, bo taka była wola trenera Adama Nawałki tuż przed Euro 2016...
Sam Nawałka wywołuje niezwykłe emocje swoimi decyzjami. Na pewno większość z nich była trafna, inaczej nie pracowałby dalej na stanowisku selekcjonera i to ze stuprocentową podwyżką. Jednak Fabiańskiego mocno zaskoczył, odsuwając od składu przed turniejem. Selekcjoner w czasie turnieju we Francji, ale także w pierwszym meczu walki o Mundial 2018, zaskoczył również brakiem zmian. Jaki naprawdę jest Nawałka? Niełatwo jest nakreślić portret człowieka, który ciągle ukrywa się w... potoku nic nieznaczących słów.
Kiedyś opublikowałem dwie książki o drużynie narodowej: Prawda o reprezentacji. Korea i nie tylko, a także Janas i Beenhakker. Od tego czasu upłynęło trochę wody w Wiśle, ale wciąż towarzyszę drużynie narodowej. Na dobre i na złe. Bez względu na to, czy moja stacja telewizyjna ma prawa do transmisji, czy ich nie ma... Pisząc tę książkę, zastanawiałem się: zachować przedtytuł „Prawda o reprezentacji”? Po wielu dyskusjach — szczególnie z nieocenionym Janem Grzegorczykiem — stwierdzam: dalej szukam prawdy o reprezentacji! Więc tytuł tej serii niech będzie wieczny.
Na kolejnych stronach przedstawiam moje spojrzenie na drużynę narodową. Jednak ten reporterski zapis będzie miał szerszy wyraz. Odnosi się w wielkim stopniu do historii reprezentacji Polski, ale i pokazuje inne zespoły Starego Kontynentu, które pojechały do Francji, aby walczyć o kontynentalny tytuł.
Europą wstrząsają dramaty... Idea budowy nowej Europy — po upadku komunizmu — dawno odeszła w niepamięć. Rosja Putina jest agresywna na wschodzie, a w samym sercu Starego Kontynentu — we Francji i w Niemczech — powstają enklawy, które zupełnie nie akceptują porządku europejskiego wynikającego z demokracji i chrześcijańskich korzeni.
W nocy z 4 na 5 września 2015 roku kanclerz Niemiec, Angela Merkel, zdecydowała się na pogwałcenie wszelkich praw Unii Europejskiej. Ogłosiła, że Unia Europejska przyjmie rzeszę ludzi, których nazywa się uchodźcami, a którzy tak naprawdę są emigrantami, często nie mających żadnych dokumentów i wcale nie uciekających przed wojną w Syrii. Czy to element destabilizacji Europy, którym ISIS — Państwo Islamskie — chce wpłynąć na historię? Zaczęła się w Europie nowa era — jeszcze niedokonana, a tym samym nieopisana. Merkel — prominentna polityk — potraktowała ponad 500 milionów obywateli państw Unii Europejskiej jak dzieci, które nie mają prawa głosu...
W listopadzie 2015 roku w Paryżu doszło do ataków terrorystycznych, których celem był między innymi Stade de France w czasie towarzyskiego spotkania gospodarzy z Niemcami. Kilka dni później odwołano mecz pomiędzy Niemcami a Holandią w Hanowerze, a kanclerz Merkel nawet nie wysiadła z samolotu, który wylądował z nią na tamtejszym lotnisku — tak czuła się bezpieczna...
11 grudnia 2015 roku — wspólnie z Mateuszem Borkiem i naszym nieocenionym operatorem Robertem Szegdą — wylądowaliśmy na lotnisku Charles’a de Gaulle’a w Paryżu, aby wziąć udział w losowaniu finałów Euro. Już wówczas chodziła mi po głowie książka, w której opiszę następne kilkanaście miesięcy. Na pierwszym planie futbol — w szczególności nasza, polska w nim rola, ale gdzieś w tle historia tocząca się na naszych oczach...
12 grudnia 2015 roku przekonaliśmy się, że losowanie finałów mistrzostw Europy nie może się odbyć ot, tak sobie, jak to było wielokrotnie. Wokół Palais des Congrès de Paris zgromadzono kilka tysięcy policjantów. Przechodząc obok luf karabinów maszynowych, zadałem sobie pytanie — jak Francja poradzi sobie z organizacją 51 meczów Euro 2016. Na ile skuteczne będą wszelkie służby — „tajne, widne i dwupłciowe”...
We Francji w 1998 roku przeżyłem Mundial. Oglądałem na stadionach ponad dwadzieścia meczów. Podróżowałem wzdłuż i wszerz tego pięknego kraju, także dzięki nieocenionej pomocy Tadeusza Fogla, który trafił do Francji jako dziecko, ale Polskę ma zawsze w sercu. Już wówczas od Tadeusza usłyszałem kilka przestróg, gdzie mam się nie zapuszczać w Paryżu czy w Marsylii. Potraktowałem je z przymrużeniem oka. Młodość ma swoje prawa, a niedawna euforia wychodzenia z komunizmu zrobiła swoje...
Ostatecznie Francja poradziła sobie z organizacją Euro 2016. Jednak w Dzień Bastylii — kilka dni po turnieju — doszło do czegoś niewyobrażalnego. Imigrant w Nicei zmasakrował tłum 19-tonową ciężarówką. Zginęło 86 osób. Szok, biorąc pod uwagę miejsce i okoliczności. Kilkanaście tysięcy Polaków — którzy byli w Nicei przy okazji meczu Polska–Irlandia Północna — doskonale znało Promenadę Anglików, na której to się wydarzyło. Już na zawsze barbarzyński akt terroru wpisze się w czarującą okolicę, gdzie człowiek chce chłonąć morze, słońce, jedzenie i wino...
Teksty, które znajdują się na kolejnych stronach, po części ukazały się na portalu Polsatsport.pl, naszym wspólnym dziele z Marianem Kmitą, Jarosławem Stróżykiem i Janem Łepetą, a także rzeszą zdolnych młodych ludzi, którzy na co dzień pracują z pasją.
Jednak wiele rozdziałów napisałem z myślą tylko o tej książce. W codziennej gonitwie nie było łatwo, ale zmobilizowałem się jesienią 2016 i zimą 2017, aby lektura była bogatsza. I nie zawierała tylko opowieści o Euro 2016, które stało się wspaniałą historią. Wkroczyłem w kolejny etap — walki o Mundial 2018 roku... Walki o Mundial, która uświadamia, że emocje są wieczne — i te związane z występami na boisku, jak i z życiem rozgrywkowym kadrowiczów. Imprezę po październikowym meczu z Danią rozkręcało kilkunastu, a kilku najbardziej wytrwałych bawiło do białego rana. I byli wśród nich piłkarze podstawowego składu. Nawałka początkowo myślał o wyrzuceniu kilku zawodników. Byłby to niesamowity wstrząs. Okazuje się, że upublicznienie sprawy — bez nazwisk — również podziałało odpowiednio. W listopadzie 2016 roku Polska — w Bukareszcie przeciwko Rumunii — zagrała najlepszy mecz za kadencji Nawałki. Mundial jest w zasięgu ręki. Po tym, jak nie było nas w RPA w 2010 i w Brazylii w 2014 roku, możemy pojechać do Rosji w 2018 roku.
Futbol żyje siłą dyskusji. Choćby takiej, czy pisze się mundial, czy Mundial. Przy pisowni dużą literą upiera się autor, który ma wielką atencję do piłkarskich mistrzostw świata. Ba, finałami Mundiali odlicza swoje życie — puentując ortograficzny spór tyleż z przymrużeniem oka, co na poważnie.
Za wspólną pracę nad książką chciałbym podziękować Przemysławowi Kidzie, Dariuszowi Wojtczakowi i Łukaszowi Grochali.
Wielkie dzięki dla Mariana Kmity, szefa Polsatu Sport, który kibicuje każdej mojej książce, wierząc w moc słowa pisanego. Podobnie jak moja kochana Mama, której dedykuję swoje dzieło, dziękując za miłość okazywaną każdego dnia.
Na koniec szczególnie dziękuję mojej ukochanej żonie Kasieńce oraz Janowi Grzegorczykowi, że tak to ujmę, moim muzom. Bez nich ta książka byłaby niemożliwa! Bez Was nic!
— Będziesz legendą, człowieku — usłyszał Damien Perquis przed Euro 2012.
— Ludzie złoci, co wy z tymi „farbowanymi lisami”? — Franciszek Smuda do Wojciecha Kowalczyka.
Cóż to było za napięcie, jakież oczekiwania, jakież — momentami — zadęcie. Tydzień przed finałami Euro 2012 to było pełne szaleństwo w Rzeczypospolitej. 8 czerwca 2012 roku, Stadion Narodowy — Polska–Grecja na otwarcie wielkiego piłkarskiego turnieju na polskiej ziemi — ta data działała na wyobraźnię. Tymczasem wieczorem 5 czerwca 2012 roku sekretarz generalny PZPN, Waldemar Baryła, odebrał telefon z centrali FIFA. I zbladł, i spocił się zarazem. Okazało się, że związek nie dopełnił procedury rejestracji trzech piłkarzy, których Franciszek Smuda przymierzał do podstawowej jedenastki!
5 czerwca 2012 roku — okolice placu Trzech Krzyży w Warszawie, gdzie swoje biuro ma kancelaria Wojcieszak, Basiński i Wspólnicy. Marcin Wojcieszak i Hubert Basiński właśnie pakują rzeczy do samochodu. Jeszcze papieros i ruszą do Poznania, skąd pochodzą i gdzie pracują na co dzień. Wojcieszak odbiera telefon.
— Słuchaj, Marcin — powiedział Baryła. — Mamy mały problem, czy moglibyście podjechać do związku...
— Waldek, jeśli mały, to umówmy się, że wsiądziemy do samochodu i oddzwonimy...
— W sumie to problem jest niemały i... absolutnie nie na telefon...
O godzinie 19.00 czarne bmw mecenasa Wojcieszaka zaparkowało pod siedzibą PZPN przy ulicy Bitwy Warszawskiej 1920 r. Wojcieszak i Basiński udali się do gabinetu Baryły. Sekretarz generalny — pracujący od kilku miesięcy po zwolnieniu poprzedniego sekretarza, legendarnego już Zdzisława Kręciny — jest wyraźnie przestraszony.
— Dzwonili ludzie z FIFA i uważają, że na naszej liście dwudziestu trzech piłkarzy zgłoszonych do turnieju Euro 2012 jest trzech zawodników, którzy nie powinni się na niej znaleźć.
— Jak to nie powinni?
— To znaczy powinni, ale... Nie dokonaliśmy zgłoszenia zmiany przynależności reprezentacji narodowej.
— A to wcześniej grali w jakiejś innej reprezentacji? — dopytuje się Wojcieszak, który w sprawach piłkarskich jest kompletnym ignorantem.
— Mamy aż czterech takich zawodników. Jeśli chodzi o Ludovica Obraniaka, wszystko jest OK, ale pojawił się problem z Sebastianem Boenischem, Eugenem Polanskim i Damienem Perquisem...
— A to te „farbowane lisy”, o których tyle w mediach.
— Dokładnie! O nich chodzi!
Pytanie, jak „przefarbować lisy” skutecznie, aby FIFA przestała zgłaszać zastrzeżenia. Zaczyna się praca Wojcieszaka i Basińskiego. Pierwszy research trwa do godziny 4 nad ranem — już 6 czerwca. Wyszukiwane są wszystkie dokumenty potrzebne do skutecznego rozpatrzenia sprawy przez Międzynarodową Federację Piłki Nożnej.
Wojcieszak wspomina: — Zaczęliśmy od analizy odpowiedniego przepisu FIFA. Światowa organizacja zabezpiecza się przed „pompowaniem” drużyn narodowych graczami z innych krajów. Stąd następująca regulacja — jeśli zawodnik kraju A nigdy nie grał w reprezentacji kraju A — ani w juniorach, ani w młodzieżówce, ani w pierwszej drużynie narodowej, to w przypadku zmiany lub uzyskania obywatelstwa kraju B może zostać członkiem reprezentacji kraju B. Jeśli jednak zawodnik kraju A zagrał już dla reprezentacji kraju A, to nie może wystąpić w reprezentacji kraju B, nawet jeśli uzyskał obywatelstwo tego kraju. Od tej zasady jest jeden, jedyny wyjątek. Jeśli zawodnik kraju A — w momencie debiutu w reprezentacji kraju A — dysponuje obywatelstwem kraju B. Wtedy może zagrać dla kraju B, ale jak się na to zdecyduje, to jest to decyzja nieodwołalna. Będzie mógł grać już tylko w reprezentacji kraju B...
Boenisch, Polanski i Perquis o niczym innym nie marzyli. Zagrali dla Niemiec i Francji, ale teraz już tylko chcieli wystąpić dla Polski. Ba, grali już dla Polski w meczach towarzyskich. Więc dlaczego nie mieliby zagrać w finałach Euro? Okazuje się, że istnieje specjalna procedura dla zawodników zmieniających kraj A na kraj B. Trzeba okazać FIFA wszystkie dokumenty — na przykład poświadczenie obywatelstwa kraju B w momencie debiutu dla kraju A, metrykę urodzenia, chęć zmiany kraju A na kraj B osobiście parafowaną...
O 3 nad ranem — rzeczonego 6 czerwca — Wojcieszak i Basiński są przekonani, że z Boenischem i Polanskim nie będzie problemu. Obaj urodzili się w Polsce, ale jako małe dzieci wyjechali do Niemiec. Jednak obywatelstwo mieli od urodzenia, co ostatnio zostało tylko stwierdzone przez urzędników. Natomiast dużo trudniejsza jest sytuacja z Perquisem. Jeszcze z godzinę głowią się, co zrobić z tym fantem.
— Sytuację zdiagnozowaliśmy jako złą — relacjonuje Wojcieszak. — Perquis miał obywatelstwo nadane. A więc w dniu, w którym grał dla francuskiej młodzieżówki, nie był obywatelem RP. Zatem w myśl przepisów FIFA nie mógł zmienić Francji na Polskę...
Perquis otrzymał obywatelstwo 1 września 2011 roku. Sławomir Nowak — ówczesny szef Kancelarii Prezydenta Bronisława Komorowskiego — ogłosił to na Twitterze: „Damien Perquis jest już polskim obywatelem. Gratulacje Panie Damienie :)”.
* * *
Kilka miesięcy wcześniej — zimowy wieczór w 2011 roku. Wychodzimy z Vinoteki La Bodega w dawnym gmachu KC PZPR. Ola i Mariusz Zarzyccy prowadzą jedną z fajniejszych winiarni w Warszawie, która stale nosi nazwę La Bodega, ale co jakiś czas zmienia siedzibę. Najpierw mieściła się przy ulicy Mokotowskiej (i wówczas miała najwięcej uroku!), później przy Nowym Świecie, na rogu Mysiej, a ostatecznie ląduje w gmachu KC (i tam — niczym nieboszczka partia — kończy swój żywot)... Do La Bodegi lubił chodzić Franciszek Smuda. Selekcjoner miał blisko — kilkaset metrów z hotelu Sheraton, gdzie stale się zatrzymywał, przyjeżdżając do Warszawy.
Gdy wychodzimy z winoteki ze Smudą, następuje najciekawsza część wieczoru. Zaczyna się między nami dyskusja o sens pozbycia się z kadry Artura Boruca i Michała Żewłakowa.
— Wcale nie wypili kilku malutkich win na pokładzie samolotu — grzmi Smuda. — Ich zachowanie było niedopuszczalne już w Chicago, a później w Montrealu.
— Piłkarze pili, piją i pić będą...
— Jednak nie u mnie!
— „Franz”, zaciąłeś się w tej sprawie...
— I nie odetnę!
— Tymczasem brakuje nam wartościowych piłkarzy, takich jak Boruc i Żewłakow...
— Znajdę, znajdę! Już namówiłem Boenischa. Będą kolejni. Polanski. Mówi ci coś to nazwisko?
— Owszem, czytałem w „Kickerze” wywiad z nim, w którym mówi, że ma propozycję z Polski, ale czeka na telefon Joachima Löwa, selekcjonera Niemiec. Trudno mu się dziwić, ponieważ wiele razy grał w niemieckiej młodzieżówce, ba, był jej kapitanem...
— Poczekaj, poczekaj...
— Największy problem jest na środku defensywy.
— Wkrótce nie będzie...
— Jak przywrócisz „Żewłaka”, to nie będzie...
— Po moim trupie! A ja już mam na oku lepszego piłkarza niż Żewłakow. I już oglądałem go w meczu. To Perquis! Potężny, silny, potrafi się ustawić. Zobaczysz, wkrótce nikt nie będzie mówił o „Żewłaku”, a wszyscy będą chwalić Perquisa...
* * *
Sprawa z Perquisem nie jest jednak łatwa. Okazuje się, że urzędnicy z województwa mazowieckiego nie potrafią skompletować odpowiednich dokumentów. Piłkarz nie może więc mieć potwierdzonego obywatelstwa polskiego. Smuda niecierpliwi się i naciska. Walczy o szansę w czasie finałów Euro 2012, ale gdzieś tam układa sobie w głowie — wyjdzie w finałach mistrzostw Europy, to i popracuję w eliminacjach Mundialu 2014 roku.
Dodajmy, że selekcjoner przed Euro to był „dżob”, że hej. W przestrzeni publicznej szczególnie zwracało uwagę dwóch panów — Donald Tusk i właśnie Franciszek Smuda. Obaj atakowani, ale obaj przekonani do swoich racji. Ze Smudą kilka razy spotyka się Sławomir Nowak, którego Tusk właśnie umieścił w Kancelarii Prezydenta. Zaczyna się poszukiwanie rozwiązania. Ostatecznie Bronisław Komorowski — jako prezydent RP — nadaje Perquisowi obywatelstwo. 6 września 2011 roku Francuz z polskim paszportem debiutuje z Białym Orłem na piersi. Tworzy parę środkowych obrońców z Arkadiuszem Głowackim w spotkaniu z Niemcami. „Główka” w Gdańsku dostaje czerwoną kartkę. Smuda przestaje wierzyć w wiślaka i ostatecznie decyduje się na stworzenie pary Perquis–Marcin Wasilewski. „Wasyl” jest po ciężkiej kontuzji. Również w niego Smuda nie wierzy. Jednak do selekcjonera udaje się delegacja piłkarzy na czele z Jakubem Błaszczykowskim. I przekonuje „Franza”, aby Marcin stawił się na zgrupowaniu w trybie awaryjnym. Wasilewski zaczyna na prawej obronie, ale po kilku miesiącach selekcjoner uznaje, że bardziej przyda się w środku defensywy. U progu Euro 2012 para Wasilewski–Perquis to pewniacy! Tymczasem FIFA zgłasza zastrzeżenia...
* * *
Wojcieszak i Basiński — 6 czerwca 2016 roku — wstają o 6 rano. Mocna kawa, jeszcze godzina pracy, po której mają w komputerze raport dla Baryły. O godzinie 8 stawiają się w biurze PZPN. Wniosek jest... hm, nazwijmy go... sprytny.
— Polega na twórczej interpretacji przepisu FIFA — mówi Wojcieszak. — W angielskim brzmieniu tego dokumentu pojawia się słowo „nationality”, czyli „narodowość”. Powinno być, zgodnie z intencją przepisu, słowo „citizen”, czyli „obywatelstwo”. Uznajemy, że Perquis narodowości polskiej był od urodzenia. Jego prababka była Polką. Był więc co prawda obywatelem Francji, ale jednocześnie narodowości polskiej. I na tym gruncie postanowiliśmy przekonać FIFA.
Baryła jeszcze minę ma niepewną, ale zachęca do działania. Chyba zdaje sobie sprawę, że los PZPN, los Laty, ale przede wszystkim los reprezentacji zależy od skuteczności Wojcieszaka w najbliższych godzinach. Cóż to byłaby za kompromitacja, gdyby na dzień przed Euro 2012 okazało się, że FIFA nie dopuszcza Perquisa do występu w turnieju! Czyż można sobie wyobrazić te paski w telewizjach informacyjnych, te „headline’y” na portalach internetowych, ten wszechobecny harmider medialny ze słowem „kompromitacja” odmienianym przez wszystkie przypadki. O godzinie 11 Wojcieszak pojawia się w hotelu Hyatt na rogu Belwederskiej i Gagarina. W porozumieniu z Konradem Paśniewskim — dyrektorem reprezentacji — wędruje od Boenischa do Polanskiego aż do Perquisa. Chodzi o podpis na wniosku o zmianę reprezentacji, której wymaga FIFA.
— Piłkarze robią wielkie oczy — wspomina Wojcieszak. — Jednak uspokajam, że to tylko formalność przed turniejem. Rzecz jasna Smuda o niczym nie wie...
* * *
Tak się zastanawiam, jak zareagowałby Smuda, gdyby wiedział, co się święci. Gdyby znał „czarny scenariusz”, a więc możliwość niezatwierdzenia przynajmniej jednego z piłkarzy podstawowej jedenastki. Smuda w maju i czerwcu 2012 roku jest nerwowy. Zadziwiająco nerwowy. Wie, że to jest jego moment w życiu — ten zupełnie niepowtarzalny — w którym może wykuć sobie pomnik w polskim futbolu. Albo po którym czeka go przysłowiowa szubienica. Przez część mediów ta szubienica została zresztą postawiona już dużo wcześniej, co Smudę doprowadzało do szewskiej pasji.
* * *
Smuda nigdy nie grał w reprezentacji. Dość szybko wyemigrował do Stanów Zjednoczonych — w latach siedemdziesiątych. Gra w piłkę, ale i pracuje „na tankach” — czyści wielkie zbiorniki z ropą. W środku! Praca paskudna, ale doskonale płatna. Trener, Andrzej Strejlau, w czasie tournée Legii po USA dostrzega w Smudzie potencjał w jednym z meczów towarzyskich. Zachęca do powrotu do Polski. Smuda wraca, jednak po dwóch latach znowu leci za Wielką Wodę. Przyjaźni się z Kazimierzem Deyną. Ich wspólny menedżer, Ted Miodoński, inwestuje to, co zarabiają na boisku. Inwestycja przez spółkę w Liechtensteinie jawi się jako cud. Okazuje się jednak plajtą. Deyna traci z pół miliona dolarów — wszystko, co zarobił w Anglii i Stanach Zjednoczonych. Smuda opowiada:
— Też straciłem wszystko, z 200 tysięcy dolarów...
Deyna zaczyna pić, a Smuda zaczyna żyć — zaczyna od malowania domów, a później zajmuje się tapetowaniem. Prowadzi jednocześnie drużyny niższych klas rozgrywkowych w Niemczech. Później pracuje w Turcji. Edward Socha — znany wówczas działacz — widzi w nim talent. Właśnie od Sochy dostaje szansę w Stali Mielec.
W 1995 roku Widzew w trybie pilnym szuka szkoleniowca, bo Władysław Stachurski nie znajduje porozumienia z zespołem. Andrzej Grajewski żartuje:
— I zadzwoniłem do tego zakutego niemieckiego łba, i powiedziałem, że jak zdąży z Norymbergi na jutrzejszy trening w Łodzi, na godzinę 10, to będzie trenerem Widzewa...
Zaczyna się jedna z najbardziej spektakularnych karier trenerskich w Polsce. Smuda z Grajewskim pod rękę budują zespół mistrza Polski, który w 1996 roku wdziera się do Ligi Mistrzów! Na taki sukces Polska musiała później czekać dwadzieścia lat. Smuda potwierdza się w Wiśle Kraków, a także w Lechu Poznań. Występ w Pucharze UEFA sezonu 2008/2009 udowadnia, że „Franz” dalej jest na topie. W 2009 roku prezes PZPN, Grzegorz Lato — po zwolnieniu Leo Beenhakkera — stawia na Smudę, choć ma do wyboru również Henryka Kasperczaka...
* * *
Zbigniew Boniek:— Polskę widzę ogromną.
Smuda szybko popada w chaos. Na początku śmiało głosi, że zagramy jak Hiszpania. Po klęsce z Hiszpanią 0:6 — latem 2010 roku — schodzi na ziemię. Szczególnie że bezwzględnie atakują go media. Przed chwilą piały z zachwytu, a teraz szydzą. W maju 2011 roku cierpliwość do Smudy traci Andrzej Placzyński, menedżer, który ma wiele do powiedzenia w PZPN. Chce, aby kadrę przejął Michał Probierz albo Orest Lenczyk. Smudę mają pogrążyć dwa mecze towarzyskie w czerwcu 2011 roku. Jednak nie wygląda to tak źle, jak spodziewali się krytycy. Lato nie decyduje się na zmianę, a Smuda ciągle szuka wzmocnień. Nie wierzy jednak w piłkarzy z polskiej ligi. W sierpniu 2011 roku w kadrze debiutuje Polanski, a we wrześniu Perquis. Wydaje się, że zostały znalezione brakujące ogniwa.
* * *
6 czerwca 2012 roku — popołudnie w siedzibie PZPN. Basiński próbuje ściągnąć zestaw meczów międzypaństwowych Boenischa i Polanskiego z Niemiec oraz Perquisa z Francji. Idzie jak po grudzie. Najważniejsi funkcjonariusze obu federacji są już w... Polsce. Już czekają na finały Euro 2012. Ostatecznie jednak po wielu telefonach, e-mailach, faksach Polacy otrzymują zestawienia meczów całej trójki — z czarnym orłem i galijskim kogutem na piersiach.
Baryła jest załamany. Perquis zadebiutował w młodzieżówce francuskiej dokładnie 16 sierpnia 2005 roku towarzysko z Włochami. Wystąpił jeszcze dwa razy w reprezentacji Francji U-21 — 1 września 2005 roku również towarzysko z Macedonią oraz 11 października 2005 roku z Cyprem — o punkty młodzieżowych mistrzostw Europy. I co teraz, skoro prezydent Komorowski nadał mu obywatelstwo 1 września 2011 roku? Pada propozycja, by ukryć to, „wygumkować”, niech ten fakt zapadnie się pod ziemię i nigdy nie wypłynie. Panika miesza się z bezradnością.
Wojcieszak chce się dostać do wojewody mazowieckiego, Jacka Kozłowskiego, i prosi o pomoc w tej sprawie innego adwokata, Pawła Broniszewskiego. Ostatecznie obaj zostają przyjęci w gabinecie Kozłowskiego przy placu Bankowym po południu. Rozmowa trwa dwie godziny! Na biurko urzędnika trafia teczka personalna, na podstawie której wniosek o stwierdzenie obywatelstwa został załatwiony odmownie.
— Poprosiłem wojewodę, aby pisemnie stwierdził, że w jego ocenie Perquis jest Polakiem — wspomina Wojcieszak. — W prostej linii jest Polakiem, bo prababcia była Polką. Tak argumentowałem. I to nie jest błędne myślenie. Przecież takie stwierdzenie nie jest... hm, na pewno nie jest...
— Nie jest kłamstwem?
— O broń Boże. Nie jest kłamstwem. Co prawda takie stwierdzenie nie jest również żadną kategorią prawną, ale... Staramy się wykazać wobec FIFA, że Perquis w momencie debiutu dla Francji był Polakiem.
— Obywatelem polskim.
— Z kontekstu przepisów wynika, że chodzi o obywatelstwo, ale jedno słowo „nationality” działa na naszą korzyść. I tego kruczka postanawiamy się trzymać!
Ostatecznie Kozłowski podpisuje pismo.
Wojcieszak znowu stawia się w PZPN-ie — 6 czerwca 2012 w godzinach wieczornych. Niby takie sprawy, jak zmiana statusu danego piłkarza w reprezentacji odbywa się za pomocą faksu, ale Wojcieszak przekonuje, że nie można tego tak zostawić i całą dokumentację wysłać do FIFA.
— A jak coś pójdzie nie tak? A jak FIFA jutro jakiś dokument zakwestionuje? — dopytuje się Baryły.
Sprawdzają loty do Zurychu. Jest problem. Nie ma miejsc!
— Idziemy do Laty — decyduje sekretarz generalny.
Lato słucha relacji kilka minut, a później mówi:
— Panowie, to proszę wsiadać jutro w samolot czarterowy.
Baryła proponuje, aby lecieli tylko prawnicy. Wojcieszak przekonuje Latę:
— Zupełnie inaczej będzie wyglądała ranga wizyty, jeśli poleci z nami najwyższy urzędnik związku. My jesteśmy tylko zewnętrzną kancelarią, która obsługuje federację.
Lato na to:
— Waldek, lecisz, nie ma dyskusji...
Waldek z pewnością kalkuluje — poleci i okaże się, że Perquis nie może grać, to na kogo spadnie odpowiedzialność?
— Nie interesuję się futbolem — relacjonuje Wojcieszak. — Co nie znaczy, że nie zdawałem sobie sprawy z odpowiedzialności. Wiedziałem, że w przypadku niezatwierdzenia choć jednego zawodnika zacznie się narodowa histeria. Proszę, aby tłumacze przysięgli natychmiast zajęli się przygotowaniem wszystkich dokumentów. I wysyłamy komplet do FIFA.
Baryła zamawia czarter — za 40 tysięcy euro. W tę i z powrotem na trasie Warszawa–Zurych. Wylot 7 czerwca 2012 roku o 6 rano. Po 8 lądowanie. Na lotnisku już czeka limuzyna FIFA z kierowcą. O 9 delegacja PZPN melduje się przy FIFA Strasse w Zurychu.
Przedstawiciele departamentu prawnego FIFA już znają dokumenty, które wieczorem otrzymali z Polski.
— Panowie, z Perquisem jest wszystko OK — mówi prawnik FIFA. — Urzędnik na piśmie potwierdził, że jest obywatelem polskim od urodzenia.
Wojcieszak i Basiński promienieją. Na kilka sekund. Padają ze zmęczenia, ale te słowa to miód na ich serca. Prawnik dodaje jednak:
— Problemem są Boenisch i Polanski.
— Jak to problemem?!
— Mamy potwierdzenia, że są Polakami, ale w tych pismach nie ma daty od kiedy.
— W Polsce jest przepis, że stwierdzenie obywatelstwa oznacza, iż dany człowiek miał to obywatelstwo od urodzenia.
— Wierzymy, ale... Musimy mieć to urzędowo potwierdzone. W FIFA stowarzyszonych jest ponad dwieście krajów. Nie jesteśmy w stanie badać systemów prawnych w każdym z nich.
— Cholera!
— Słucham?
— Tak, tak, zajmiemy się tym...
* * *
A więc dogrywka w siedzibie FIFA. Wojcieszak miał rację. Trzeba być na miejscu... Polacy trafiają do gustownej salki konferencyjnej. I zaczynają sesję telefoniczną. Postanawiają działać dwukierunkowo. Pierwszy trop — telefon do polskiego konsula w Szwajcarii, aby potwierdził obywatelstwo Boenischa i Polanskiego „od urodzenia”. Konsul w Bernie, Marek Wieruszewski, jest wyraźnie zaskoczony telefonem.
— Nie pracuję dziś — burknął w aparat.
— Jak to pan nie pracuje?
— Boże Ciało...
Na śmierć zapomnieli, że w Polsce jest Boże Ciało. Nikt nie pracuje. Polski urzędnik w Szwajcarii też ma święto.
Wojcieszak uderza jednak w tony najwyższe:
— To sprawa wagi państwowej...
Zaczyna przedstawiać fakty i czuje, że konsul wyraźnie zaczyna się ożywiać, po czym zgadza się wysłać odpowiedni dokument do FIFA.
* * *
Wieruszewski pisze pismo błyskawicznie i posyła do Zurychu, ale — o czym Wojcieszak nie wie — informuje również Warszawę, to znaczy Ministerstwo Spraw Zagranicznych: „Do Ambasady w Bernie zgłosił się adwokat PZPN (11.00). Informując, że FIFA nie chce dopuścić do gry dwóch reprezentantów Polski, Sebastiana Boenischa i Eugena Polanskiego. Powodem jest brak informacji, od kiedy ww. posiadają obywatelstwo polskie. Po konsultacji z przedstawicielem PZPN i FIFA konsul wydał zaświadczenie, że obaj gracze posiadają obywatelstwo polskie od urodzenia. FIFA wstępnie zaakceptowała zaświadczenie, lecz oficjalna decyzja ma zapaść w ciągu najbliższej godziny. Do Ambasady dzwonił sekretarz PZPN, dziękując za natychmiastową reakcję”.
Powyższa akceptacja zaświadczenia konsula przez FIFA oznacza warunkowe dopuszczenie obu piłkarzy do pierwszego meczu rozgrywek. Dalszy udział w turnieju obu zawodników jest uzależniony od stosownego zaświadczenia wojewody.
* * *
— Gdzie jest wojewoda? Panowie, gdzie jest wojewoda? — niemal krzyczy w słuchawkę mecenas Wojcieszak, który rzadko traci rezon. Jednak stres i zmęczenie dają się we znaki.
— Gdzie jest wojewoda? Jak to gdzie? Na procesji...
— Na procesji? Jakiej procesji?
— Panie, pan nie jesteś katolik? Na procesji Bożego Ciała.
— Święta Mario...
* * *
Ostatecznie wojewoda Zygmunt Łukaszczyk — mocno zaskoczony telefonem — zgadza się wydać odpowiednie pismo. W jego imieniu Dorota Grala-Kubik — kierownik Oddziału do Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego — poświadcza obywatelstwo polskie Sebastiana Boenischa i Eugena Polanskiego „od urodzenia”.
Wstępnie departament prawny FIFA akceptuje te pisma, ale końcowa decyzja należy do tak zwanego „single judge”, sir Geoffa Thomsona, który rezyduje w Londynie. Dokumenty są przysyłane do „pojedynczego sędziego”, który wedle przepisów może wydać ostateczny osąd z ramienia FIFA.
* * *
Dłuższa chwila oczekiwania. Działacze FIFA polecają pobliską restaurację. Prawnicy i sekretarz generalny PZPN udają się na posiłek.
— Pierwsze moje zdziwienie to ceny — opowiada mecenas Wojcieszak. — A widziałem wiele knajp na świecie. Sto franków za przekąskę.
— Sto franków? Przecież to ponad trzysta złotych!
— Nie żartuję! Pamiętam, że byłem potwornie zmęczony, ale szparagi smakowały wyśmienicie. I okazało się, że skoro przychodzimy z FIFA Haus, to mamy 60 procent zniżki.
— Czterdzieści franków za szparagi w Zurychu to...
— ...już do przełknięcia, ale... Mało się nie udławiłem.
— ?
— W pewnym momencie dzwoni wiceprezes PZPN, Adam Olkowicz, który był też szefem spółki Euro. Pracujemy wówczas dla obu instytucji. Znamy się z Adamem od lat. To człowiek bezpośredni, więc ja mu również bezpośrednio odpowiadam. Kiedy jednak zaczyna się dopytywać, tonem zresztą oficjalnym, co się dzieje z trójką Boenisch, Polanski, Perquis, odpowiadam obcesowo. Znowu się dopytuje, ale moje zmęczenie sięga właśnie zenitu. Więc mówię: „Adam, nie pierdol, co mieliśmy załatwić, to, kurwa, załatwiliśmy. I jak będzie decyzja, to zadzwonię”. Wiceprezes jednak nie daje się zbić z tropu. Słyszę w słuchawce: „Proszę jeszcze raz o wyjaśnienie problemu. Na linii jest również minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski”.
* * *
Ostatecznie sir Geoff Thomson mówi „yes”, co na piśmie potwierdza ówczesny sekretarz generalny FIFA Jérôme Valcke, a także szef departamentu statusu prawnego piłkarzy Omar Ongaro. Wojcieszak wspomina:
— Jest dokładnie godzina 16.58, gdy otrzymujemy papiery z rąk urzędników FIFA. Pamiętam jak dziś, co mi się rzadko zdarza, jeśli chodzi o jakieś dokumenty...
W tym czasie piłkarze Smudy schodzili do lobby w hotelu Hyatt. Za kilka minut autokar z Biało-Czerwonymi miał ruszyć na Stadion Narodowy. Na godzinę 18.00 zaplanowany był ostatni trening podopiecznych Smudy przed spotkaniem z Grecją.
* * *
Kluczowy fragment w sprawie Perquisa głosi: „based on the documents kept at the Mazowiecki Urzad Wojewodzki (Mazovia Voivodeship Office) it is hereby declared that having considered the origins of the great grandparents (of Mr. Damien Perquis) and the fact that they were born in the territorty od the Republic of Poland, Mr Damien Perquis is a holder of Polish nationality since his birth i.e. 10 of April 1984” — „W oparciu o dokumenty znajdujące się w Mazowieckim Urzędzie Wojewódzkim poświadcza się, że wziąwszy pod uwagę pochodzenie pradziadków pana Damiena Perquisa i fakt, że byli urodzeni na terytorium Polski, pan Damien Perquis posiada polskie obywatelstwo od swojego urodzenia — 10 kwietnia 1984 roku”.
Prawda czy fałsz? Stoi na piśmie jak byk. Podobne passusy znajdują się w pismach potwierdzających zmianę reprezentacji Boenischa i Polanskiego.
* * *
Prawnicy padają ze zmęczenia, ale odzyskują humory. Śmieją się na przemian. Jak zostaną wynagrodzeni za spektakularną akcję w Szwajcarii?
— Może otrzymamy dożywotnią lożę na Stadionie Narodowym?
— A może rękę córki któregoś barona PZPN?
— E, pewnie skończy się na diamentowej odznace związku...
Z lotniska cała trójka udaje się na oficjalną kolację do Zamku Królewskiego w Warszawie, gdzie Grzegorz Lato — jako szef PZPN — podejmuje gości ze świata. Pompa na całego! Lato przez chwilę słucha Baryły, a także relacji Wojcieszaka i Basińskiego. Kwituje:
— Fajnie, że załatwione — siadajcie, zupa stygnie.
* * *
„Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy” — niosło się na Stadionie Narodowym 8 czerwca 2012 roku tuż przed godziną 18.
Piętnaście milionów Polaków przed telewizorami wpatrywało się w oblicza Boenischa, Polanskiego i Perquisa, którzy również śpiewali hymn... Albo przynajmniej udawali, że śpiewają.
To, co stało się dzień wcześniej, zakrawało na kpinę, jakiś ponury żart. Cała sytuacja doskonale obrazowała bałagan PZPN, bałagan, który w latach rządów Laty tylko się potęgował. Bałagan, który omal nie zakończył się kompromitacją, a przed którą jak zwykle uchronili bystrzy prawnicy oraz przychylnie nastawieni urzędnicy polskiego samorządu i FIFA. Akcja zmiana statusu trzech piłkarzy w przeddzień turnieju to skandal. Coś, co nigdy nie powinno się zdarzyć w normalnym związku. Nikt zresztą w PZPN nie wyciągnął z tego faktu żadnych wniosków, nigdy nie zastanowiono się, kto konkretnie popełnił błąd. Czy nie należałoby wprowadzić jakichś procedur? Czy tym powinien zajmować się sztab reprezentacji, czy raczej sekretarz generalny?
Jedenastka pełna „farbowanych lisów” — 8 czerwca 2012 roku przed spotkaniem Polska–Grecja. W górnym rzędzie (od lewej): Lewandowski, Szczęsny, Piszczek, Perquis, Boenisch i Polanski; u dołu: Obraniak, Rybus, Wasilewski, Błaszczykowski i Murawski.
* * *
Zbigniew Boniek, atakując jesienią 2012 roku stanowisko szefa PZPN, doskonale zdawał sobie sprawę, że związek nie może dalej tak pracować... Atak był zaskakująco skuteczny, bo Grzegorza Latę odrzuciło środowisko piłkarskie. Lato miał uspokoić atmosferę po Michale Listkiewiczu, a spowodował jeszcze większą zawieruchę. „Taśmy” niejakiego Grzegorza Kulikowskiego pogrążyły w pierwszym momencie Zdzisława Kręcinę, ale zaważyły również nieodwołalnie na wizerunku Laty. Dla Bońka sprzyjające były też ambicje wielu ludzi. Lato co prawda nie dostał wymaganego poparcia w liczbie — z klubów ekstraklasy i pierwszej ligi, a także z wojewódzkich związków piłki nożnej — i w dniu zgłaszania kandydatur się wycofał. Jednak w szranki stanęli Roman Kosecki, Edward Potok, Stefan Antkowiak, a także — co było największym zaskoczeniem — Kręcina. Ostatecznie w drugiej turze wygrał Boniek. Środowisko miało dość problemów, niekompetencji, parodii. Dość ciągle pyszczących polityków i szalejących mediów. Boniek gwarantował oddech. Pytanie brzmiało, czy na krótko, czy na stałe?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Kto był na Promenade des Anglais — Promenadzie Anglików — w Nicei, ten zdaje sobie sprawę, jaki ma czar — czar czy to w blasku słońca, czy w zachodzącym słońcu, czy w czasie gwiaździstej nocy. Oddech morza w spotkaniu z dystyngowanym, a zarazem radosnym miastem — Niceą. Promenade des Anglais ciągnie się przez 7 kilometrów, z jednej strony wzdłuż hoteli, a z drugiej wzdłuż plaży, która przyciąga swoją mocą...
Już w XVIII wieku przybywali tu pierwsi zamożni Anglicy, aby rozkoszować się pogodą — zupełnie nieporównywalną z tą na Wyspach Brytyjskich. Początkowo — w miejscowym dialekcie — zwana była Camin deis Anglés, czyli Drogą Anglików. Po wchłonięciu Księstwa Nicei przez Francję — na mocy traktatu turyńskiego z 1860 roku — została przemianowana na Promenade des Anglais.
Byłem na Promenade des Anglais kilka razy. I za każdym razem opuszczałem ją zachwycony. Pamiętam, gdy — jako ekipa Polsatu Sport — zawitaliśmy tam przy okazji losowania eliminacji Euro 2016. W pobliżu Jardin Albert — tuż przy początku Promenady Anglików — Bożydar Iwanow odpytywał przed kamerą selekcjonera Adama Nawałkę. Wówczas jeszcze trener Biało-Czerwonych mówił normalniej. Bez zadęcia, które wkradło się w jego wypowiedzi w kolejnych miesiącach pracy...
Nawałka poleciał do kraju dzień po losowaniu już o poranku, a my zostaliśmy kilka godzin dłużej. Był luty 2014 roku — dokładnie 24 lutego, gdy po śniadaniu w słońcu zasiedliśmy w barze przy plaży. Mineralna? Boży — prezentuje szelmowski uśmiech — i zachęca: „Nie wygłupiaj się, prosecco!”. Kryguję się jeszcze chwilę, ale... do dziś pamiętam smak prosecco w południowym słońcu, gdy w Polsce jeszcze plucha na całego. Oj, smakowało to prosecco tuż obok Le Meridien Nice, gdzie kwaterowała delegacja PZPN, zaczynając przygodę pod hasłem Euro 2016.
To był ten trzeci od końca raz, gdy gościłem na Promenade des Anglais. Przedostatni raz znalazłem się tam 12 czerwca 2016 roku. Dzień meczu Polska– –Irlandia Północna, zaczynający nasz udział w finałach mistrzostw Europy. Mieszkaliśmy przy lotnisku — kilka kilometrów na zachód. Jednak do samej Promenady Anglików i pierwszej plaży przy niej mieliśmy może dwa kilometry. Marcin Feddek koniecznie chciał się wykąpać w morzu. Łapiemy taksówkę — wspólnie z Włodzimierzem Lubańskim — i za chwilę jesteśmy przy Plage de Carras. Marcin wskakuje do wody, a my przysiadamy z panem Włodzimierzem. Za chwilę legendarny piłkarz — a w czasie Euro 2016 ekspert Polsatu Sport — jest rozpoznany przez kilku sympatycznych kibiców w biało-czerwonych barwach. Ucinamy sobie pogawędkę o dawnych i obecnych czasach. A czas biegnie, jakby mu się śpieszyło. Po godzinie musimy wracać do hotelu. Przebrać się, aby za chwilę ruszyć na stadion...
* * *
„14 juillet” — to data? To data będąca hasłem! Święto narodowe Francji! Na cześć zburzenia Bastylii w 1789 roku! Na Promenadzie Anglików — 14 lipca 2016 roku — świętowano tradycyjnie, jak świętuje się od dziesiątków lat. Tak jak w całej Francji — sztuczne ognie i fajerwerki. Trwało to z pół godziny. O godzinie 22.30 pokaz się skończył i ludzie ruszyli z plaż do restauracji i kawiarni, aby jeszcze przed snem posmakować trochę drinków lub napojów orzeźwiających. Gdy wylegli na zamkniętą dla ruchu kołowego Promenadę Anglików — która ma trzy pasy w jedną stronę, pas zieleni i trzy pasy w drugą stronę — z bocznej uliczki, rue Lenval, w pobliżu restauracji Le Bambou, wyjechał potężny samochód ciężarowy marki renault. I rozpoczął... masakrę. Jechał w kierunku wschodnim, mijając słynny hotel Le Negresco, a także muzeum Massena, gdzie można oglądać cenne pamiątki po Napoleonie...
Nicea, promenada słońca, promenada śmierci...
Każdy kilometr drogi przeklętej ciężarówki naznaczony był śmiercią ludzi — kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu... Pierwsze ofiary to mężczyzna i muzułmanka, następnie pojazd rozpędza się i potrąca śmiertelnie siedem osób, a kilkaset metrów dalej tratuje dziesiątki kolejnych niewinnych ludzi. Dalej podąża na wschód i wjeżdża na chodnik, gdzie śmierć dosięga dziesięciu następnych osób. Jak powiedział jeden ze świadków masakry, „ludzie odbijali się od kabiny ciężarówki, niczym kręgle”. Zapis kamery z hotelu Westminster pokazuje, że ciężarówka opuszcza chodnik i wjeżdża z powrotem na ulicę. W okolicach Hotel Le Royal policja wreszcie otwiera ogień, a renault zaczyna jechać mało stabilnie, ale znowu wpada w tłum i znowu tratuje kilkadziesiąt osób. Giną dwie Polki z Krzyszkowic — 21-letnia Magdalena i 20-letnia Marzena. Młodsza od nich Gabrysia i starsza Dorota przeżyły. Cztery siostry wybrały się na Lazurowe Wybrzeże, bo przynajmniej raz w życiu warto się tam wybrać. Dwie uskoczyły w jedną stronę, dwie inne w drugą. Dwie przeżyły, dwie zginęły...
Morderca dociera ciężarówką w okolice Casino du Palais de la Méditerranée. Wreszcie któraś kula policyjna okazuje się skuteczna. Przeklęta ciężarówka w końcu staje...
* * *
Rano 15 lipca 2016 roku media całego świata powtórzyły komunikat policji z Nicei — zginęły 84 osoby, a ponad 50 walczy o życie w szpitalach. Później jeszcze dwie osoby zmarły...
* * *
Żaden kraj w Unii Europejskiej nie przeżywa tak częstych ataków terrorystycznych, jak Francja. Ta groza ataku wisiała nad piłkarskim turniejem. W czasie Euro mobilizacja sił policyjnych, porządkowych i służb specjalnych była maksymalna. Po finałach nastąpiło naturalne rozluźnienie. Ludzie zostali puszczeni na urlopy. Nie ma co ukrywać, Francja odetchnęła. 51 meczów finałów piłkarskich mistrzostw Europy i żadnego ataku terrorystycznego. Tylko głośna bijatyka Rosjan z Anglikami... Minęły cztery dni od finału na Stade de France i Francja znowu pogrążyła się w żałobie. Tak jak 7 stycznia 2015 roku — po ataku na redakcję magazynu satyrycznego „Charlie Hebdo” w Paryżu, a także po atakach 13 listopada 2015 roku — w 10. i 11. okręgu administracyjnym stolicy Francji. Od marca 2012 roku we Francji zginęło w wyniku ataków terrorystycznych prawie 250 osób!
* * *
„Horror wrócił do Francji” — oświadczył prezydent, François Hollande, dzień po Dniu Bastylii w 2016 roku. Państwo Islamskie świętuje. Sprawcą jest 31-letni Tunezyjczyk, Mohamed Lahouaiej-Bouhlel, ojciec trójki dzieci, na co dzień kurier. Od ISIS otrzymał 240 tysięcy dinarów, które wysłał rodzinie w Tunezji. To ponad 100 tysięcy dolarów... „Żołnierz Państwa Islamskiego” — ogłosiły media ISIS...
* * *
Tunezyjczyk bił swoją żonę, a następnie wyprowadził się od niej. Jadł wieprzowinę i zażywał narkotyki. Jednak w pewnym momencie został zwabiony w szeregi „żołnierzy ISIS” gotowych siać śmierć i strach. Trzy dni przed świętem wypożyczył samochód ciężarowy w Saint-Laurent-du-Var, małej miejscowości położonej blisko Nicei. 14 lipca wsiadł do pojazdu, mając przy sobie pistolet maszynowy kalibru 7,65 milimetra, atrapę granatu, a także trochę innej broni, którą wyłożył na siedzeniu obok... Kilka dni po dramacie media liberalne zastanawiają się, jaki z niego muzułmanin, skoro jadł wieprzowinę. Czyż jednak — bez względu na wcześniejsze grzechy — nie odpowiada strategii sformułowanej przez rzecznika ISIS, Abu Mohammada al-Adnaniego? Dwa lata temu al-Adnani tak opisał walkę z „niewiernymi”: „Rozbij jego głowę kamieniem, zadźgaj go nożem, przejedź autem, zrzuć go z wysokości, uduś albo zgładź gazem”. Każda metoda jest właściwa, każdy wyznawca zostanie powitany z otwartymi ramionami w szeregach Państwa Islamskiego... A religia — w walce z niewiernymi — obiecuje niebo. Wersy Koranu muszą działać na wyobraźnię ludzi, którzy swój los na tej ziemi postrzegają jako beznadzieję i jako muzułmanie są gotowi zginąć w świętej wojnie. „Niechże walczą na drodze Allaha ci, którzy za życie tego świata kupują życie ostateczne! A kto walczy na drodze Allaha i zostanie zabity albo zwyciężony, otrzyma od nas nagrodę ogromną” — głosi Koran. „Allah daruje mu jego grzechy przy pierwszej kropli jego krwi, jego mieszkanie w raju widać już z pola bitwy, będzie uwolniony od mąk grobowych i ochroniony przed wielkim strachem w dniu ostatecznym, będzie odziany w szaty wiary, poślubi rajskie dziewice i będzie mógł wstawić się za siedemdziesięcioma osobami ze swojej rodziny” — to interpretacja myśliciela arabskiego, Ibn Madży, z IX wieku, który gromadził hadisy — czyli przypowieści Mahometa. Hadisy tworzą sunnę, najważniejsze po Koranie interpretacje muzułmańskiego prawa szariatu...
* * *
Tak sobie czasami myślę, co robił Tunezyjczyk, Bouhlel, 12 czerwca 2016 roku, gdy w Nicei zaplanowany był mecz Polska–Irlandia Północna. W centrum miasta — w strefie kibica — bawiło się kilkanaście tysięcy ludzi... Może jeszcze nie był gotowy...
* * *
Po raz ostatni znalazłem się na Promenade des Anglais pod koniec sierpnia 2016 roku. Byłem kilka dni we Francji, mieszkałem w uroczej miejscowości Vence, w której w latach sześćdziesiątych XX wieku — pod koniec życia — osiedlił się Witold Gombrowicz, wybitny polski dramaturg i powieściopisarz.
24 sierpnia 2016 roku jechałem z Vence — na zaproszenie Europejskiej Unii Piłkarskiej — do Monte Carlo, aby uczestniczyć w losowaniu Ligi Mistrzów i gali UEFA Best Player in Europe Award... Wcześniej — w ciągu trzech dni — zwiedziłem kilka miejscowości na Lazurowym Wybrzeżu, ale do Nicei jakoś wzdragałem się udać. Skusiło muzeum Marca Chagalla, francuskiego malarza, który przyszedł na świat pod koniec XIX wieku w pobliżu Witebska na Białorusi, a pochodził z rodziny polskich Żydów. Zachwycam się między innymi Stworzeniem człowieka namalowanym w latach 1956-1958. Na długo przystaję przy pracy Mojżesz otrzymuje dziesięcioro przykazań (z lat 1960-1966), a także przy Raju. Niezwykłe wrażenie wywierają Marzenia Jakuba oraz Arka Noego, Mojżesz i gorejący krzew czy Mojżesz uderzający laską w skałę... W innych salach muzeum obrazy Chagalla nawiązują do miłości, kochanków...
12 czerwca na stadion w Nicei dotarło kilkanaście tysięcy Polaków, aby kibicować Biało-Czerwonym w boju z Irlandią Północną.
Będąc na wzgórzach Nicei, postanowiłem zjechać w okolice Promenady Anglików i oddać hołd tym, którzy zginęli bestialsko zamordowani miesiąc wcześniej... To, co ujrzałem w okolicach Le Méridien oraz Jardin Albert 1er, wyciska łzy. Wzdłuż promenady — dokładnie na wysokości ekskluzywnego hotelu — swego rodzaju ołtarzyk. Setki, tysiące zniczy, część już wypalona, kwiaty, flagi i... maskotki. Te maskotki — dziecinne zabawki — szczególnie rzucają się w oczy w pobliskim ogrodzie Alberta, założonym na początku XIX wieku. Dzieci z okolicy — jakby chciały się podzielić zabawkami z tymi dziećmi, które odeszły do nieba — przyniosły mnóstwo maskotek, pluszaków, pajacyków... Leżą bezradne na asfaltowych alejkach i trawnikach w słońcu, potęgując grozę... Żadnej chmurki na niebie — lazur nieba z reguły zachwyca, ale w połączeniu ze zniczami, flagami, maskotkami potrafi wycisnąć łzy... Promenada Anglików jest piękna. Jednak teraz, gdy o niej myślę, towarzyszy mi bezgraniczne uczucie smutku...
* * *
Minister sportu Francji, Patrick Kanner, przed finałami Euro 2016 zapewniał: „Zrobiliśmy z ludzkiego punktu widzenia wszystko, co możliwe, aby zadbać o bezpieczeństwo”. I w czasie turnieju nie doszło do żadnego bestialskiego ataku. Jednak już kilka dni później nastąpił horror... Pytania o naturę ataków, które regularnie powtarzają się we Francji, a które w 2016 roku dotknęły również Belgię, jak również — w mniejszym stopniu — Niemcy, są złożone. Niewątpliwie jednak napływ do Europy ludzi, którzy się nie asymilują, jest niepokojący. My, Polacy, obserwujemy to z naszej „zielonej wyspy”, ale to nie znaczy, że nie zastanawiamy się nad wieloma kwestiami. Że nie padają u nas pytania, jak to możliwe, że Niemcy — po naszym wejściu do Unii Europejskiej — zamknęły rynek pracy dla Polaków na siedem lat, a teraz z dnia na dzień podjęły decyzję o wpuszczeniu miliona imigrantów — często bez żadnych dokumentów... Imigrantów, którzy nie palą się do nauki języka, o pracy nie wspominając, wszczynają burdy i dopuszczają się napaści o charakterze seksistowskim...
Francja z rzeszą imigrantów żyje od lat. Ci ludzie często wegetują na ubogich przedmieściach i zasilają 3,5-milionową grupę bezrobotnych! „Banlieue” — tak określa się bezbrzeżne blokowiska wokół dużych miast, gdzie kwitnie przestępczość, a brutalność jest na porządku dziennym.
Francja w 2016 roku daleka jest od euforii z 1998 roku, gdy rozgrywany tam był piłkarski Mundial. Socjolog, Ludovic Lestrelin, z uniwersytetu w Caen przyznaje w artykule Christine Longin dla „Kickera”: „To była inna epoka”. Choć dodaje zarazem: „Co nie znaczy, że Francja zapomniała o mistrzostwie świata z 1998 roku. I co nie znaczy, że nie chciałaby dążyć do takiego przeżycia”. Wówczas nad Sekwaną wychwalano drużynę, która była wymiarem multi-kulti, składającą się z czarnych, białych i Arabów. „Equipe black-blanc-beur” była fetowana przez media. Urzeczywistniła wymiar mitu skutecznej integracji, który definitywnie runął siedem lat później, gdy zapłonęły przedmieścia wielkich miast w wielotygodniowym proteście...
Lestrelin — analizując sytuację na kilka tygodni przed Euro 2016 — przyznał: „Znowu pojawiają się przesadne, wręcz irracjonalne oczekiwania. A przecież futbol to nie środek, który jest w stanie uleczyć problemy”.
Lestrelin jest pytany przez Longin — długoletnią dziennikarkę AFP — dlaczego Francja wobec wielkiego zagrożenia terrorystycznego decyduje się na Public Viewing, czyli strefy kibicowskie w miastach. Na Polach Marsowych w Paryżu — w takiej strefie — mogło się zgromadzić ponad 90 tysięcy widzów, czyli więcej niż na Stade de France! Socjolog tłumaczy: „Futbol to w końcu wspólne przeżywanie. Jednak niesłychanie trudno znaleźć równowagę między chęcią publicznej radości a bezpieczeństwem”.
Były szef policji, Frédéric Péchenard, zaatakował organizację stref kibica. Powiedział bez ogródek: „Przecież dla terrorystów to wręcz zaproszenie do masakry”. Burmistrzowie nie posłuchali — na czele z Anne Hidalgo, socjalistycznym merem Paryża. Co ciekawe, w mediach unikano słowa „fête”, czyli „święto”, jakby było naznaczone. Obawiano się, że święto piłki stanie się świętem terrorystów. Aby tak się nie stało, zwiększono budżet organizacji stref kibica — z 12 do 24 milionów euro.
To i tak kropla w morzu wydatków związanych z Euro 2016. Z turniejem organizowanym z pełną świadomością możliwości, jakie stwarza — również w zakresie renowacji i budowy nowych stadionów. Na Francuzów na pewno podziałał przykład Niemców z 2006 roku, a także Polaków z 2012 roku (u nas zresztą nie tylko powstały stadiony z myślą o finałach, ale w kilkunastu innych miastach samorząd uznał, że warto stworzyć normalne warunki do oglądania spotkań piłkarskich). Francja — za 1,7 miliarda euro — unowocześniła lub wręcz zbudowała na nowo dziesięć stadionów. „Welcome to France” — to hasło skierowano do kibiców z całej Europy. W dniach finałów 2016 nie było jednak serdeczności i jakże naturalnego „w czym można pomóc?”. W najlepsze trwały strajki... Chaos i dezorganizacja bez oglądania się na gości z zagranicy, którzy często „za ostatni grosz” dotarli na mecz ukochanej reprezentacji...
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
W kwietniu 2016 roku koledzy z niemieckiego magazynu piłkarskiego „Kicker” proszą mnie, abym porozmawiał z Adamem Nawałką, selekcjonerem reprezentacji Polski. Kiedy mówię, że trener Biało-Czerwonych nie udziela wywiadów, słyszę od Manfreda Münchratha — szefa działu zagranicznego „Kickera” — żebym porozmawiał z kimś ciekawym, kto miałby głośne nazwisko w Niemczech. Umawiam się ze Zbigniewem Bońkiem, prezesem PZPN. Wówczas „Zibi” niezbyt chętnie zabiera głos. Już jest w gorączce przed finałami Euro 2016. Już chciałby jechać na turniej i czekać na rozwój wypadków. Hasło „Kicker” i — nie ma co ukrywać — ponad dwudziestoletnia znajomość robią jednak swoje. Rozmawiamy telefonicznie, ale tak, jakbyśmy siedzieli przy kawie.
— W czasie losowania w Paryżu, w grudniu, gdy los skojarzył Polskę i Niemcy, uśmiechnął się pan...
— Tak było, ale broń Boże nie dlatego, że miałem Niemców za słabego rywala. Co to, to nie... Uśmiechnąłem się, ponieważ ciągle trafiamy na Niemców. Tak było w finałach Mundialu 2006 roku, w czasie finałów Euro 2008, a ostatnio w trakcie eliminacji Euro 2016. I teraz znowu Niemcy już w finałach Euro. Niemcy są niesamowicie silne i mają mądrego trenera w osobie Joachima Löwa.
— Dwa spotkania w eliminacjach, i to wygrane 2:0 w Warszawie, ale i to przegrane 1:3 we Frankfurcie, nie dają Polakom powodu do optymizmu?
— Nie jesteśmy aż tak silni, żeby mówić, że teraz regularnie będziemy bić mistrza świata (śmiech). Niemcy to zdecydowany faworyt. Jednak niewątpliwie dysponujemy zespołem, który może nawiązać walkę. Zrobimy wszystko, aby wywalczyć punkty z Niemcami. Jednak na pierwszym miejscu musi być pokora, z tego może się narodzić sukces.
— Mecze z Irlandią Północną i z Ukrainą nie są ważniejsze dla Polski?
— Szczególnie istotne jest pierwsze spotkanie, z Irlandią Północną. To będzie niesłychanie zacięty bój. Piłkarze z Irlandii Północnej nie mają wielkich nazwisk, ale na pewno dysponują silnym zespołem. Mamy dla nich respekt, ale i jasne jest, że musimy z nimi wygrać. Jeśli tak się stanie, będzie nam łatwiej...
— Jak silna jest Ukraina?
— Bardzo niebezpieczny zespół, który może postarać się o niespodziankę w finałach Euro...
— A Polska nie?
— Jasne, że Polska może odegrać rolę w finałach. Jednak w rankingu FIFA jesteśmy nie tylko za Niemcami, którzy są w samej czołówce, ale i za Ukrainą, a nawet za Irlandią Północną. Ukraińcy są doświadczeni, wielu z nich regularnie grało w Lidze Mistrzów w barwach Szachtara Donieck i Dynama Kijów. Generalnie nasza grupa w finałach Euro jest bardzo trudna. Trzeba w niej walczyć twardo w każdej minucie gry!
— Jednak Polacy też pokazują się w Lidze Mistrzów czy Lidze Europy, tyle że w zagranicznych klubach.
— Mamy utalentowanych zawodników, ale nie sposób ich zatrzymać w polskiej lidze. Najlepsi Polacy zawsze będą przechodzić do zagranicznych zespołów.
— Musimy się z tym pogodzić?
— Naprawdę nie ma innego wyjścia, a związane to jest przede wszystkim z siłą finansową. Polska liga i tak się zmieniła, stadiony są nowoczesne. Ekstraklasa jest bardzo obecna w telewizji, ale polscy nadawcy nie płacą wielkich pieniędzy. Ile normalny klub w Polsce może zapłacić piłkarzowi miesięcznie? Pięć tysięcy euro, maksymalnie dziesięć tysięcy euro. OK, Legia może zapłacić więcej. Jednak nawet to, co płaci Legia, dla silnych lig to drobne...
— Możemy porozmawiać o Adamie Nawałce?
— A co tu jest do powiedzenia? Nawałka wykonał dobrą pracę. Jednak teraz przychodzi dla niego egzamin. Zobaczymy, jak da sobie z tym radę...
— Dlaczego w październiku 2013 roku zdecydował się pan na Nawałkę?
— Miałem trzy, cztery nazwiska w głowie. Nawałka bardzo dobrze pracował w klubie. Miał niezbędne doświadczenie. Po kilku rozmowach z nim stało się dla mnie jasne, będzie się dobrze rozumiał z grupą piłkarzy, która obecnie aspiruje do kadry. I tak się stało. Teraz we Francji mamy nowy cel — awans do fazy pucharowej. Dlatego nie chcę się więcej wypowiadać o trenerze Nawałce...
— Porozmawiajmy więc o Robercie Lewandowskim. Czy będzie przekleństwem dla rywali w finałach mistrzostw Europy?
— Bardzo na to liczę. Jednak obecnie jeden zawodnik nie jest w stanie rozstrzygać meczów. Brazylijczycy i Argentyńczycy mają dalej kapitalnych piłkarzy, a mimo to w ostatnich latach nie potrafią wygrywać turniejów. To doskonale obrazuje, że drużyna musi funkcjonować jako zespół. Oczywiście, że Robert jest ważnym piłkarzem naszej ekipy, bez dwóch zdań.
Po eliminacjach Euro 2016 magazyn „Kicker” nazwał ich „fabryką bramek”!
— Jednak Lewandowski wcześniej miał ogromne problemy w kadrze. Dopiero za Nawałki znacząco poprawił średnią bramek na meczu w koszulce z Białym Orłem. Jaką rolę odegrała w tym decyzja selekcjonera, aby obok Roberta wystawiać drugiego napastnika w osobie Arkadiusza Milika?
— To była fundamentalna decyzja! Lewandowski i Milik — to się po prostu sprawdziło. Co więcej, narodziła się drużyna. Stało się to we wrześniu 2014 roku w Faro. Wówczas wygraliśmy 7:0 z Gibraltarem, ale o wiele ważniejsza była atmosfera, która zapanowała w ekipie. Miesiąc później pokonaliśmy Niemców 2:0 z Lewandowskim i Milikiem w ataku, ale i z chęcią osiągnięcia czegoś wielkiego. Mamy mocnych bramkarzy, Kamila Glika w defensywie, Grzegorza Krychowiaka w drugiej linii, ważny jest Kamil Grosicki, który dysponuje niesamowitą szybkością. Czuję, że to pokolenie chce się zapisać w historii...
— Można Roberta Lewandowskiego porównać ze Zbigniewem Bońkiem?
— W jakim znaczeniu?
— Jako lidera?
— W tym znaczeniu można. Byłem liderem reprezentacji i Robert też jest liderem reprezentacji. Jednak lider musi po pierwsze radzić sobie z presją. Ja potrafiłem i w czasie finałów Mundialu w 1978 roku, i w szczególności w czasie Mundialu w 1982 roku, gdy stałem się jeszcze bardziej dojrzały.
— W czasie finałów Mundialu w 1982 roku miał pan 26 lat, a Lewandowski teraz ma niemal 28 lat.
— To dobry czas, aby stać się liderem. Trzeba się potwierdzać w najważniejszych meczach. Życzę sobie, aby „Lewy” strzelił na turnieju kilka bramek. Abyśmy kilka meczów wygrali. Wtedy wspólnie będziemy szczęśliwi. Mówiłem o presji, jednak co to za presja, jak człowiek pomyśli o prawdziwych wyzwaniach w życiu? Futbol to przygoda, futbol to szczęście, futbolem uszczęśliwia się ludzi. I futbolem mogą się cieszyć również piłkarze, którzy wychodzą na murawę.
— Niedawno nie mieliśmy jednak wielu powodów do radości — Polski zabrakło w finałach Mundialu 2010 i 2014 roku. Ba, w eliminacjach zajmowaliśmy piąte i czwarte miejsce w grupie... To było tragiczne dla tak wielkiej piłkarskiej nacji jak Polska.
— W moim przekonaniu Polska nie jest wielką piłkarską nacją. Nigdy nie byliśmy tak mocni jak Niemcy czy Włosi. Nigdy nie znaczyliśmy aż tak wiele w historii. W ostatniej dekadzie niewątpliwie znajdowaliśmy się w kryzysie, praca z młodzieżą była fatalna. Teraz wreszcie wzięliśmy się za poprawę tego stanu rzeczy. Od trzech, czterech lat mamy jasną koncepcję. Jeśli za kilka lat przyniesie to efekty w reprezentacjach U-17, U-19 i U-21, to na pewno przełoży się też na pierwszą reprezentację. Przy tym musimy myśleć również o rozwoju klubów, które muszą się poprawić w każdym aspekcie. Muszą się poprawić przede wszystkim w kontekście pracy z młodzieżą, a to naprawdę przyniesie efekty dla nas wszystkich.
— Przed finałami Euro 2012 byliśmy w Polsce optymistycznie nastawieni, nie tylko dlatego, że pełniliśmy rolę współorganizatora. Pokładaliśmy wielkie nadzieje w trio z Dortmundu: Błaszczykowskim, Piszczku i Lewandowskim. Dlaczego wtedy, cztery lata temu, nie udało się wyjść z grupy?
— Ponieważ same nazwiska nie wystarczają. Trzeba się postarać o odpowiednią chemię. W 2012 roku chemii w zespole po prostu nie było. Przyciągnęliśmy do kadry piłkarzy z polskimi paszportami, ale czy oni naprawdę byli w reprezentacji całym sercem? To dlatego pierwszego dnia, gdy zostałem prezesem PZPN, powiedziałem: koniec z tą praktyką! W drużynie narodowej jest miejsce tylko dla piłkarzy, którzy w pełni identyfikują się z ojczyzną i samą drużyną...
* * *
Myślę, że z tego wywiadu doskonale można wyczytać strategię Bońka — od początku kadencji prezesa PZPN. Boniek uwierzył w Nawałkę, ale zarazem wiedział, że we Francji czeka selekcjonera prawdziwy chrzest bojowy — chrzest wielkiego turnieju. Wiedział, że takiego doświadczenia dobrze nie wspominają Jerzy Engel, Paweł Janas, Leo Beenhakker i Franciszek Smuda. Każdy z nich uczestniczył z Biało-Czerwonymi w finałach wielkich imprez piłkarskich w XX wieku, ale żaden z nich nie zdołał wyjść z grupy... Stąd słowa o „egzaminie” dla Nawałki. Myślę, że w polskich mediach takiego słowa Boniek starał się unikać, wiedząc, że trener Biało-Czerwonych może od razu znaleźć się pod pręgierzem niecierpliwych dziennikarzy...
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Nikt nie przebije nominacji Pawła Janasa na Mundial w 2006 roku, który zaskoczył nie tylko media czy kibiców, ale i swojego najbliższego asystenta, Macieja Skorżę. Adam Nawałka miał przemyślaną koncepcję — od miesięcy, ba, można śmiało napisać, że od lata 2014 roku. Dwadziescia osiem nazwisk ogłoszonych 12 maja nie stanowiło właściwie żadnego zaskoczenia. Jednak gdy zobaczyłem piłkarzy, którzy najpierw mieli się pojawić w Juracie, a następnie w Arłamowie, zrobiło mi się żal jednego — Sebastiana Mili... Owszem, wiosną był bez formy. Mimo to liczyłem, że pojedzie na zgrupowanie przed Euro i może jeszcze przekona selekcjonera, że warto go zabrać do Francji...
Boniek do Mili: — Sebuś, poza murawą też jest życie...
Bramkarze: Łukasz Fabiański, Wojciech Szczęsny, Artur Boruc, Przemysław Tytoń
Obrońcy: Thiago Cionek, Paweł Dawidowicz, Kamil Glik, Artur Jędrzejczyk, Michał Pazdan, Łukasz Piszczek, Bartosz Salamon, Jakub Wawrzyniak
Pomocnicy: Jakub Błaszczykowski, Kamil Grosicki, Tomasz Jodłowiec, Bartosz Kapustka, Grzegorz Krychowiak, Karol Linetty, Krzysztof Mączyński, Sławomir Peszko, Maciej Rybus, Filip Starzyński, Paweł Wszołek, Piotr Zieliński
Napastnicy: Robert Lewandowski, Arkadiusz Milik, Mariusz Stępiński, Artur Sobiech
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Partyzant — 140 dzieci, Varsovia — 500 dzieci, Delta — 400 dzieci, Znicz — 600 dzieci! To są kluby młodości Roberta Lewandowskiego, w których łącznie szkoli się 1640 młodych ludzi. W jego czasach była może 1/3! Marek Krzywicki z Varsovii przyznaje: „Zmienił się klimat dla futbolu”. To też zasługa „Lewego” i innych reprezentantów.
A przecież jest jeszcze Legia, którą Lewandowski wspomina niechętnie, ale w której — jako nastolatek — spędził sezon. Tej niechęci nie ma co się dziwić — klub z Łazienkowskiej miał w swoich szeregach perełkę, a tymczasem pozbył się jej bez ceregieli. Dziś jednak Legia przykładnie rozwija pracę z młodymi ludźmi. W Legii jest prowadzonych 180 dzieci z myślą o karierze zawodniczej i ponad 1700 w grupach nieselekcyjnych. Łącznie w pięciu klubach Lewandowskiego — w których był do dwudziestego roku życia, czyli w Partyzancie, Varsovii, Delcie, Legii i Zniczu — obecnie szkoli się prawie 3,5 tysiąca „brzdąców” marzących o dokonaniach kapitana reprezentacji Polski! „Lewy” działa na wyobraźnię tysięcy dzieci w Warszawie i okolicach, a w Polsce to pewnie dziesiątki, ba, jestem przekonany, że setki tysięcy młodych ludzi, dla których stał się wzorem.
Sikorski (z prawej) i Krzywicki — pierwsi trenerzy „Lewego” w Varsovii.
Lewandowski i jego otoczenie wykorzystują to na maksa. Gdzie spojrzę, tam Lewandowski! W prawo — Lewandowski, w lewo — „Lewy”, na wprost — Robert jak żywy!
Huawei eksponuje Lewandowskiego nadzwyczajnie. Za chwilę pójdą w ruch inne wielkie kampanie z udziałem Roberta, ale przecież można go zobaczyć na zeszytach szkolnych, na piórnikach, na kubkach w pobliskim empiku. Każde wydawnictwo przemawia turniejem Euro 2016, eksponując oblicze Lewandowskiego. Robert to, Robert tamto — donoszą media. Nawet jak Lewandowskiego nie ma — na zgrupowaniu w Juracie — jego nazwisko jest wszechobecne. Również dzięki jego żonie, Annie Lewandowskiej, która poprowadziła zajęcia na plaży dla wybranek kadrowiczów. Wszystkie ubrała w takie same stroje, zbudowała specjalną scenę — z wielkim logo Nike, zaangażowała media.
Nawałka wierzy w pozytywną energię lepszej połowy jego reprezentacji!
Co nie znaczy, że Anna dba tylko o PR. Nie, takimi działaniami dba również o właściwy klimat w kadrze czy też wokół niej. Kiedyś uchodziła za samotnika. Teraz wychodzi na inne polskie WAGs, które sobie to chwalą. Pozwala to zbudować inny, nie ma co ukrywać, bogatszy kontakt — bogatszy o normalne relacje. Ania opowiada, co służy zdrowiu — o właściwym żywieniu mogłaby mówić godzinami. Przemawia do wyobraźni, dbając o swojego mężczyznę. Kiedyś wydawało się, że chce pokazać, iż idzie własną drogą. Teraz chce przekonać, że sukces Roberta to również jej dzieło. Pod hasłem, które można sformułować następująco: „Co je Lewandowski, aby kropnąć kolejną bramkę”. Trochę upraszczam, ale myślę, że kapitalnie się nawzajem uzupełniają.
Na koniec mały apel do Roberta, choć pewnie nawet tego nie przeczyta: warto wyjść naprzeciw klubom młodości (może przeczyta to ktoś z licznego otoczenia naszego asa i mu podpowie?). Partyzant Leszno, Varsovia, Delta Warszawa i Znicz Pruszków mogłyby doświadczyć odrobiny troski ze strony światowego piłkarza. Już po finałach Euro 2016 warto wpaść z dobrym słowem i małym upominkiem... To naprawdę byłoby wydarzenie. Może później warto przekształcić to w regularną współpracę, z której zapewne i Lewandowski czerpałby radość. Nie ma jak pomoc młodym Polakom, którzy są zapatrzeni w niego jak w obrazek. Poznałem trenerów i działaczy, którzy w kolejnych klubach spotykali młodego Roberta. Wielu z nich to wspaniali, oddani ludzie. Marek Krzywicki z Varsovii właśnie wrócił ze stażu w Athleticu Bilbao.
„Athletic czerpie ze społeczności, która przypomina Warszawę — opowiada z przejęciem. — W samym Bilbao żyje 450 tysięcy ludzi, a z okolicznymi miejscowościami to 1,5 miliona ludzi. Jeśli chodzi o podejście do treningu, to już nie mamy się czego wstydzić. Naprawdę! Problemem jest baza. To nasza pięta achillesowa...”.
Niedawno gościłem w Delcie. Po dwóch, trzech trenerów do każdej grupy dzieci. Andrzej Trzeciakowski ciągle udoskonala warunki pracy i swoją kadrę. „Mam 1,3 miliona złotych rocznego budżetu — chwali się. I niemal jednym tchem dodaje: — Przydałyby się jednak 2 miliony, aby jeszcze zwiększyć intensywność szkolenia, zindywidualizować je. Dziś piłka opiera się na detalach...”. Rozmawiam z Krzywickim kilka dni później i też mówi: „W futbolu liczą się detale. Nad tym będziemy pracować...”.
— RL 9 debiutował w seniorach na boisku Delty, z widokiem na kominy elektrociepłowni Siekierki — wspomina Trzeciakowski.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
„Kontrakty w futbolu nie są świętością” — mówi Robert Lewandowski dziennikarzowi „Der Spiegel” w maju 2016 roku. I dodaje: „Można się z tym zgadzać albo i nie, ale to prawda”. Te słowa nie są banalnym wyznaniem zawodnika, który niesamowicie wzbogacił się na grze w piłkę. Tak naprawdę to wstrząs dla przeciętnych ludzi, którzy gotowi są poświęcić ostatni grosz, aby zobaczyć ukochaną drużynę piłkarską.
„Lewy” jeszcze niedawno — walcząc o finanse — nigdy nie pojawiał się na pierwszym planie. Jego menedżerowie, Maik Barthel i Cezary Kucharski, walczyli z szefami klubów, a Robert zajmował się strzelaniem goli. Oni mieli być „ci źli, pazerni na kasę”, on „ten dobry, a nawet jeśli pazerny, to tylko na gole”. Tuż przed Euro 2016 supersnajper po raz pierwszy postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, co pokazuje, jak bardzo zaczął mu ciążyć długoletni kontrakt z Bayernem Monachium.