Od nowa - Steven Vascor - ebook

Od nowa ebook

Steven Vascor

5,0

Opis

Po niespodziewanym udarze mózgu życie Sebastiana zatrzymuje się w jednej chwili. Gdy nie budzi się w szpitalu, lecz w lesie, nie wie, czy kiedykolwiek wróci do dawnego życia. Zmagając się z częściową utratą pamięci i ograniczeniami fizycznymi Sebastian staje przed największym wyzwaniem swojego życia. Wraz z pomocą żony i rehabilitantki, odkrywa siłę, którą nie sądził, że posiada. Czy uda mu się odzyskać to, co stracił po udarze i zacząć wszystko od nowa? „Od nowa” to poruszająca opowieść o nadziei, wytrwałości i triumfie ludzkiego ducha.

"Gdy zacząłem pisać tę książkę, od mojego udaru minęły trzy lata. Trzy lata walki o siebie i swoją godność. Nie tylko mojej, ale i mojej żony. Celem było móc żyć jak normalny człowiek. Żyć w miarę normalnie. (...) Wiem, jak to zabrzmi, lecz cały ten okres poudarowy uważam za najlepszy czas w moim życiu. Dowiedziałem się o sobie bardzo wiele."

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 125

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
integracyjna

Nie oderwiesz się od lektury

Czyta się jednym tchem. Nie sądziłam, że będzie tak wciągająca.
00



Dla Hebe

STEVEN VASCOR

OD NOWA

Copyright © Steven Vascor Copyright ©Wydawnictwo INTEGRACYJNA

Korekta: Anna F. Hetmańczyk

Ilustracja z okładki: ChatGPT OpenAI

Projekt graficzny okładki: Katarzyna Młotek, Steven Vascor

Skład: Wydawnictwo INTEGRACYJNA

Druk: Sowa Druk

Wydanie I, Tarnowskie Góry 2025

ISBN: 978-83-971657-4-8

Wydawnictwo INTEGRACYJNA - Integracyjna.com

Ul. Długa 35a, Tarnowskie Góry 42-603

Wszelkie informacje pojawiające się w książce dotyczące leczenia, fizjoterapii i innych metod terapeutycznych nie są reklamą ani poradą medyczną. Jeżeli czytelnik boryka się z dolegliwościami podobnymi do opisanych w książce, powinien udać się osobiście po poradę do lekarza lub fizjoterapeuty. Autor książki, wydawca oraz inne osoby, które przyczyniły się do powstania książki, nie biorą odpowiedzialności za wykorzystanie tych informacji na własny użytek. Zbieżność imion użytych w tekście jest przypadkowa. Autor, opisując różne sytuacje związane z pacjentami, miał na celu ukazać spektrum zaburzeń nie tylko fizycznych, ale i psychicznych występujących po udarze. Żadna z przedstawionych sytuacji nie miała na celu urażenia kogokolwiek. Intencją autora było zwrócenie uwagi na zbytnie obciążenie pracowników służby zdrowia i systemu, na którym opiera się ich praca, co przekłada się na jakość ich pracy.

Podziękowania

Chciałbym bardzo podziękować tym, którzy wspierali mnie w codziennej walce z chorobą. Tym, którzy odbierali telefony. Tym, którzy pomagali przynosić węgiel oraz pomagali przy aucie. Doceniam Waszą obecność, ciepłe słowa i gesty. Każdą rozmo-wę, odwiedziny i wiadomości, które pomagały mi przetrwać ten ciężki dla mnie czas. Dzięki Wam łatwiej było mi się zmierzyć z chorobą i iść naprzód.

Składam serdeczne podziękowania Najlepszej Rehabilitantce na Świecie oraz Katarzynie. Bez pierwszej i jej opieki rehabilitacyjnej nie ruszyłbym naprzód.

Bez pomocy drugiej ta książka by nie powstała!

Przede wszystkim chciałbym podziękować mojej kochanej Żonie, która dba o mnie na każdym kroku. Bez niej nie poradziłbym sobie z tym wszystkim. Jej troska i cierpliwość są nieocenione. W trudnych chwilach, kiedy nie miałem sił, to właśnie jej obecność dodawała mi otuchy i sił do dalszej walki. Dzięki niej czułem się kochany i bezpieczny. Jej miłość i poświęcenie przypominało mi, jak wielkie mam szczęście, że jest przy mnie każdego dnia. Jest dla mnie nie tylko żoną, ale i oparciem oraz najlep-szym przyjacielem. Dziękuję Ci za cierpliwość i za to, że zawsze mogę na Ciebie liczyć. Jestem wdzięczny losowi, że mam taką wspaniałą osobę u swojego boku.

Czimejcie się! Niekoniecznie balkonika.

7

Wstęp

Jak myślicie, ile razy można żyć? Ile razy można, do ja-snej cholery, przechodzić przez to samo od początku?! Nauka chodzenia, siadania, jedzenia, ubierania się i niesrania pod siebie... Obierania cholernych kartofli, golenia się, mycia, aż w końcu nauka biegania, czy prowadzenia auta.

To już moje trzecie nowe życie i – mam nadzieję – ostatnie.

9

ROZDZIAŁ I

UDAR W LESIE

Swoje pierwsze życie stracił mając dwadzieścia dziewięć lat, kiedy miał już prawie wszystko: miłość, młodość, piękną żonę i mieszkanie. Praca, jaką wykonywał, niekoniecznie była spełnieniem jego marzeń, zapewniała jednak przyzwoity po-ziom życia.

Od urodzenia miał problemy z sercem. Niedomykalność zastawki aortalnej dwupłatkowej dawała się powoli we znaki. Na treningach karate kyokushin, już po dwóch okrążeniach sali, był czerwony jak burak. Gdy dostał skierowanie do szpitala na operację, przeżył szok, bo nie miał pojęcia, co go tam czeka.

10

Leżąc już na wózku szpitalnym, rozebrany do naga, w dro-dze do sali operacyjnej, trzymając swoją ukochaną żonę za rękę, miotał się w panice, płacząc jak dziecko. Zapamiętał ostatnie słowa przed narkozą:

– Piękne ma pan włosy – rzekła pielęgniarka, próbując upchnąć jego długie włosy pod czepek szpitalny.

Swoje drugie życie stracił mając już czterdzieści trzy lata. Całe czternaście lat spokoju, niezły wynik. W drugim życiu nie powtórzył już błędów z poprzedniego. Zebrał się w sobie. Jedyne, co go irytowało, to fakt, że musiał znowu uczyć się wszystkiego od początku: chodzenia, siadania, ubierania się, mycia, obierania cholernych kartofli i, w końcu, biegania.

Tym razem znalazł lepszą pracę. Tym razem wiedział, że przyjedzie następny tramwaj, następny autobus .Tym razem już nie palił papierosów.

Zaczęło się niewinnie - od krwotoków z nosa. Na po-czątku nie zwracał na to aż takiej uwagi. W końcu każdemu zdarzy się, że zbyt głęboko podłubie w nosie. Niestety, krwotoki z nosa były coraz częstsze i coraz bardziej obfi-te. Zdarzyło się nawet, że musiał przerwać pracę i biec do

11

łazienki, trzymając chusteczkę przy twarzy, żeby nie zachla-pać posadzki. Coraz częściej musiał brać L4, bo krwotoki robiły swoje.

Jeden był naprawdę obfity. Siedział z głową zawieszo-ną nad kiblem, a z nosa ciekło jak z odkręconego kranu. Wymieniał tylko chusteczki i spłukiwał wodę, żeby się nie zapchało, jednocześnie uspokajając żonę, że wszystko jest w porządku i że dobrze się czuje. Oboje wiedzieli, że jest inaczej. Ciśnienie tego dnia miał siedemdziesiąt na pięć-dziesiąt. Był śpiący i bardzo zmęczony. Nie wezwali karetki, bo były to czasy cholernej choroby i wszystkie karetki stały godzinami przed szpitalami z trupami w środku. Wolał już umrzeć w domu, we własnym łóżku, przy żonie, niż w bla-szanej puszce z obcymi.

Oczywiście wszystko było dla ,,naszego dobra”. Dla ,,naszego dobra” wszystkie wizyty były online, dla ,,naszego dobra” wizyty u specjalistów były odwoływane lub przeno-szone na inny, późniejszy, termin. Oczywiście, gdy dostał skierowanie do szpitala na operację serca i wymianę podze-społów, już wiedział, co go tam czeka.

12

Na izbę przyjęć przyjechali przed czasem, żeby mieć jeszcze chwilkę dla siebie, żeby móc spokojnie się po-żegnać, potrzymać za rękę, przytulić, pocałować. Obserwowali zachowania innych chorych. Generalnie lubili obserwować ludzi. Strach, panika, obawa przed nieznanym, zagubienie - te emocje malowały się na twarzach pacjentów. Czasem było słychać płacz. – Panie Sebastianie, już czas, zapraszamy – zabrzmiało z okienka przyjęć.

Pożegnanie z żoną było ciężkie. Znowu zostawiał wszyst-ko na jej głowie, a na dodatek nie był zbyt wzorcowym mę-żem ostatnio. Parę uścisków, przytulasków i pocałunków. Zawsze tego jest za mało w takich chwilach.

Przebranie się w zestaw piżamkowy zajęło mu trochę czasu, jakoś nie było mu śpieszno. Zapakowano go na wózek inwalidzki i zawieziono do sali. Zainstalowany został w po-koju dwuosobowym z innym pacjentem.

Z okna widoczny był parking szpitalny i ogródki miej-skie przysypane śniegiem.

– Zakaz siadania przy wspólnym stoliku, leżeć na łóżkach i czekać – zarządziła pielęgniarka, zamykając drzwi na klucz.

13

Nie minęło dziesięć minut, gdy drzwi otworzyły się po-nownie, a w nich, ku wielkiemu zdziwieniu, ukazała się po-stać w stroju kosmonauty. Takie obrazki widzieli dotychczas jedynie w telewizji.

– Będę pobierała wymaz i krew, proszę siąść na brzegach łóżek – padło polecenie.

U sąsiada cała akcja grzebania w nosie i wkłuwania się w żyłę przebiegła bez zakłóceń, Sebastian jednak zdawał się być pacjentem nieco bardziej problematycznym.

– Może ściągnie pani ten hełm kosmonauty? Bo mi pani oko wydłubie igłą.

– Nie mogę – krótko wyjaśniła „astronautka” – takie zasady.

Przez zaparowaną szybkę hełmu trudno było dostrzec twarz pielęgniarki. Kobieta dzielnie walczyła z oporną materią. Po dwóch próbach wbicia się w żyłę i nieudanej, na szczęście, próbie wydłubania oka przy okazji pobierania wymazu z nosa, cel został osiągnięty. Oboje byli wyczerpani, jakby stoczyli walkę, przewaga jednak Sebastiana polegała na tym, że od-dychał pełną piersią, w przeciwieństwie do swej oponentki.

14

Nadszedł moment wizyty lekarskiej. Wyniki badań oka-zały się dobre, a informacje na temat stanu zdrowia krótkie i rzeczowe.

– Mają panowie do wyboru dwie opcje – podsumował le-karz. – Pierwsza to zastawka biologiczna, druga to zastawka mechaniczna, decyzję musicie podjąć już teraz.

Wybrał mechaniczną, mimo że wiedział, z czym to się wiąże. A może właśnie dlatego. Rachunek był prosty: albo lżej-sza operacja i powrót do szpitala za dziesięć lat, albo operacja o wiele poważniejsza, ale nagrodzona spokojem do końca życia.

Drzwi do sali ponownie się otworzyły.

– Cześć, Seba, poznajesz mnie? – wrzasnęła chuda blondi.

Spojrzał zdezorientowany.

– No nie bardzo. Masz maskę na twarzy - przyglądał jej się z wytężeniem.

– To ja, Iza. Chodziliśmy razem do szkoły. Wpadnę do ciebie po operacji zobaczyć, jak się czujesz – znad maseczki uśmie-chały się oczy kobiety.

„Jeszcze tego brakowało, żeby mi koleżanka ze szkoły tyłek wycierała” – pomyślał, zezłoszczony całą sytuacją.

15

Wszystko, co się działo, było przeplatane telefonicz-nymi rozmowami z żoną. Martwiła się bardzo, nie wolno jej było wejść do szpitala, a jedyną drogą kontaktu pozostawał telefon.

Noc minęła zbyt szybko. Wraz z porankiem, około pią-tej trzydzieści, wpadła do sali pielęgniarka z aparatem do golenia:

– Dobra, panowie, golimy, kto pierwszy? – pomachała maszynką w ręku, jak jakimś berłem.

– W domu już się wygoliłem – odpowiedział Sebastian.

– Pokazać do kontroli – zażądała stanowczo.

Ściągnął spodnie, pokazując swoje dzieło.

– No nie! Nie tylko jajka! Całość! Wszystko oprócz gło-wy! Nogi, ręce i klata też – zrzędziła. – Siada tu na stołku i raz-dwa ogarniemy. Jak skończymy, to czeka na sanitariusza, przyjdzie z głupim jasiem i potem na salę operacyjną.

– Czyli będzie ich dwóch? – próbował rozładować at-mosferę Sebastian.

– Humorek dopisuje, co? – mruknęła, zgrabnie manewru-jąc golarką po klatce piersiowej.

16

Po zgoleniu owłosienia zdążył jeszcze zadzwonić do żony, by powiedzieć jej, że ją kocha. Chwilę później w drzwiach pokazał się rosły sanitariusz.

– Pan Sebastian? – zapytał donośnie. – Już czas.

Wstał z łóżka, lekko się ociągając, by odwlec to, co i tak było nieuniknione.

– A pan tak sam? Miało być was dwóch – zagadywał sanitariusza.

– Jak dwóch? – sanitariusz był zdezorientowany.

– No, sanitariusz i głupi jaś.

– Dowcipniś widzę. Nie ma – skwitował sanitariusz.

– Jak nie ma? – teraz Seba był zdezorientowany.

– Nie ma. Brakło – rozmowa się urwała.

Droga do sali operacyjnej ciągnęła się w nieskończoność. Szli w milczeniu, zerkając tylko na mijających ich pacjentów. Sam sobie się dziwił, że jest taki spokojny. Za spokojny jak na to, co się miało zaraz wydarzyć. Może treningi karate zrobiły swoje? i osiągnął właśnie taki spokój ducha? Przywitał się ze wszystkimi na sali operacyjnej i spokojnie położył na stole operacyjnym. Podpięli go do aparatury i…

17

– Halo?! Halo?! Już po?! Co tak ciemno?! – nie słyszał swojego głosu, to były raczej myśli – O! Od razu lepiej, trochę pojaśniało. O, jest już jaśniej i… Co to za kwiatki? Gdzie ja jestem?

Nikt nie odpowiedział. Był sam. Chwilę zajęło mu zorien-towanie się, że nie miał ani rąk, ani nóg – nie miał niczego. Był tylko świadomością samego siebie, w czasoprzestrzeni, w której dryfował. Dryfował pomiędzy ogromnymi drze-wami, z których zwisały wielkie pąki kolorowych kwiatów w kształcie kiści winogron. Cisza – straszna cisza. Tylko on i drzewa. Nic nie bolało i niczego nie czuł. Dryfował jak sta-tek po wodzie. Już nie miał znaczenia czas ani miejsce. Było mu tu dobrze. Był szczęśliwy i zarazem ciekawy. Ciekawy tego, gdzie jest i… ile już minęło czasu, i… jak długo tu jesz-cze będzie. Dzień, dwa, a może lata? Czas nie miał znaczenia tam, gdzie był. Rozglądał się na lewo i prawo, przyglądając się otoczeniu. Wszędzie to samo. Dryfował tak bez końca – daleko. Po jakimś czasie wyczuł, że coś zaczęło się dziać. Pomimo że nie miał już ciała, to coś poczuł, jakby coś uwie-rało w miejscu, gdzie kiedyś było gardło. Ból, straszliwy ból

18

przeszył coś, co kiedyś było jego ciałem. Zaczął gryźć czymś, co kiedyś było jego zębami.

– Panie Sebastianie, proszę nie gryźć tej rurki, bo zrobi pan sobie krzywdę – usłyszał głos.

Po chwili znalazł się ponownie pomiędzy swoimi drze-wami. Już spokojny, bez bólu i czasu – dryfował. Jakiś czas potem zorientował się, że ktoś lub coś delikatnie go poszar-puje. Delikatnie, lecz stanowczo. Były to pielęgniarki, które akurat w tej chwili, kiedy było mu tak błogo, postanowiły go umyć.

– Panie doktorze, obudził się! – usłyszał.

– Wygląda pan jak wiking w tej fryzurze – żartowały. – Panie Sebastianie, umyjemy panu głowę i zapleciemy war-kocz – zaproponowała jedna z pielęgniarek.

Nic nie mówił, przyglądał się tylko pielęgniarkom, za-stanawiając się jednocześnie, co one tutaj robią. Wśród lasu pomiędzy drzewami i krzakami? Szybko zorientował się, że coś jest nie tak. Jeszcze nie wiedział tylko, co. Wrócił, lecz nie wiedział, jak długo go nie było, ile czasu minęło, odkąd ostatni raz widział swoją żonę.

19

– Witam panie Sebastianie. – przywitał się mężczyzna, machając mu dłonią przed twarzą. Nie wiadomo, czy chciał zrobić badanie neurologiczne, czy znak krzyża. – Proszę patrzeć za moim palcem.

„Uff, jednak doktor” – pomyślał.

– Podczas operacji wystąpił u pana udar mózgu, ma pan sparaliżowaną lewą stronę ciała – obwieścił. – Rozumie pan, co mówię? – Sebastian przytaknął głową.

– Co pan widzi? – zapytał lekarz – dookoła?

– Nic nie widzę – odpowiedział. – Nie rozumiem?

– Panie Sebastianie, nie jest pan pierwszym pacjentem po udarze. My wiemy. Proszę powiedzieć.

Po chwili wahania zaczął wyliczać:

– No drzewa, widzę drzewa i krzaki. Widzę las, krzaki z kolorowymi kwiatkami, ptaszki i motylki.

– No to świetnie – odpowiedział lekarz.

„Jak świetnie?” – pomyślał. – „Przecież powinien widzieć ściany szpitala, a nie leżeć w środku lasu”.

– Bo widzi pan, panie Sebastianie, ptaszki i drzewa to nie problem, niektórzy widzą demony i potwory, które ich

20

atakują. Wtedy to jest problem, bo pacjent jest „niespokojny”. Podamy leki i będzie dobrze – uspokoił medyk.

– Żona, zadzwońcie do żony, że już jestem, że już wró-ciłem – tylko to mu było teraz w głowie.

– Świetnie się składa panie Sebastianie, bo akurat za-dzwoniła. Przytrzymam słuchawkę, a pan niech mówi – le-karz przyłożył słuchawkę do ucha Sebastiana.

Pielęgniarki umyły mu głowę, przebrały w świeży zestaw piżamkowy i przewiozły jego łóżko z całym majdanem na inny oddział, przedzierając się między kolorowymi krzakami. Zaplotły mu warkocz i… usnął. Po przebudzeniu nie wie-dział, czy jest noc, czy dzień. Starał się nie kręcić za bardzo, bo wszystko go bolało. Zza krzaka wychyliła się pielęgniarka:

– Witam, pobiorę panu krew do badań.

„Nie, tylko nie ona” – pomyślał. Przypomniał sobie twarz zza zaparowanej szybki, kiedy nieudolnie próbowała wbić się w jego żyłę.

– A może ktoś inny? – zapytał.

– Może – fochnęła pielęgniarka, znikając za drzewem, a za nią natychmiast wyłoniła się kolejna:

21

– Panie Sebastianie, przewieziemy pana do osobnego po-koju, będzie miał pan tam ciszę i spokój.

– Jak do osobnego? Taki… VIP room? – humor zaczął mu wracać.

– Dokładnie – odpowiedziała.

– Ale ja nie chcę. Wolę tu zostać. – przypomniało mu się, że kiedy był poprzednio w szpitalu, właśnie w tym pokoju zmarł inny pacjent, przywieziony po operacji, pozornie udanej.

– Dlaczego pan nie chce? – dociekała pielęgniarka.

– Bo... – zawahał się, czy nie zabrzmi to śmiesznie – tam ludzie umierają.

– Nie będzie tak źle, zajmiemy się panem – pielęgniarka próbowała uspokoić Sebastiana.

Jak powiedziała, tak zrobiła. Zawołała koleżankę i pchając jego łóżko pomiędzy krzakami, postawiły go pod innym drzewem, podpinając pod stado wiszących kabli i brzęczących monitorów.

Nauczył się rozpoznawać, kiedy jest dzień, a kiedy noc, zauważając, że obchody lekarskie zawsze są z rana.

22

Zabawnie wyglądali ci wszyscy lekarze i doktorzy, biegający w białych kitlach w środku lasu pomiędzy krzakami. Na szczę-ście zdawał sobie sprawę z tego, że to mózg robi mu psikusy i że z czasem to minie. Pytanie tylko, kiedy. Nie wiedział, ile czasu go nie było. Dostał swój telefon komórkowy, spojrzał na datę – minęło zaledwie parę dni, a miał wrażenie, jakby go nie było co najmniej piętnaście lat. Leżał przerażony faktem paraliżu do końca życia. Wykonał pierwszą wideo rozmowę do żony. Nareszcie mogli swobodnie porozmawiać, tradycyj-nie podtrzymywała go na duchu. Tak naprawdę była jedyną osobą w jego życiu, która trwała przy nim bez względu na wszystko. Kochał ją bardzo, widział, że jest przerażona całą sytuacją i stara się nie dać tego po sobie poznać. Drugi telefon, jaki wykonał, był do Shihana. Obydwie rozmowy przebiegły w atmosferze poczucia bezradności, na granicy łez, oczywiście ze strony chorego. O ile żona łagodnym głosem przekonywała go, że wszystko będzie dobrze i że ze wszystkim sobie poradzą i kropka, o tyle Shihan stanowczym głosem zagrzmiał:

– W sierpniu jest summer camp w Lublinie.