Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sigrid Undset – bezkompromisowa oskarżycielka totalitaryzmów – po inwazji III Rzeszy na Norwegię w 1940 roku jest zmuszona uciekać z kraju i udaje się w wielotygodniową, niebezpieczną drogę przez Szwecję, Związek Radziecki i Japonię do Stanów Zjednoczonych. Tam odżywa w niej nadzieja, że utracona przyszłość Norwegii zostanie przywrócona przez USA.
Wspomnienia Undset powstały „na gorąco” i, oprócz bieżących wydarzeń i obserwacji z podróży, zawierają komentarz na temat świata owładniętego wojną oraz historycznych grzechów obu totalitaryzmów – niemieckiego nazizmu i sowieckiego komunizmu.
Wierność jednemu panu i przywódcy usprawiedliwia każdą zbrodnię, każde kłamstwo, każdą zdradę, których wierny sługa dopuszcza się wobec wszystkich innych. Wystarczy, że wierzy lub wmawia sobie, że to dla swego pana robi z siebie łotra.
My, Norwegowie, staliśmy się spokojnym narodem. [...] Zawsze woleliśmy wykorzystywać swe siły, by ratować drogocenne życie ludzkie, niż by je niszczyć. [...]
Naszym nieszczęściem i naszą głupotą było, że nie potrafiliśmy uwierzyć w prawdziwość wojny. Wojna zdarzała się gdzie indziej na świecie – to wiedzieliśmy. Ale ilu z nas kiedykolwiek poważnie pomyślało, że mogłaby przydarzyć się nam?
Bo niech wreszcie nikt sobie nie wyobraża, że hitleryzm reprezentuje coś nowego, obcą ideologię, wstrzykniętą w żyły ludu, wyczerpanego i wykrwawionego przez okropny, nieludzki traktat wersalski. [...] Do tego dochodziło oczywiście złudzenie, panujące w pewnych dobrze sytuowanych kręgach w krajach zwycięzców (o ile złudzenie nie jest nazbyt ładną nazwą pobożnego życzenia) – że niemiecki nazizm i włoski faszyzm to mur obronny na rosyjski komunizm, którego, poniekąd słusznie, kręgi te obawiały się bardziej niż samego Diabła.
Sigrid Undset, Odzyskać przyszłość
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 261
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W serii ŚWIADECTWA. XX WIEK także:
– Dorothy Adams, Amerykańska Polka. Z miłości do mężczyzny i jego kraju
– Droga na Północ. Antologia norweskiej literatury faktu
– Heinz Heger, Mężczyźni z różowym trójkątem
– Edward Herzbaum, Między światami. Dziennik andersowca 1939–1945
– Friedrich Kellner, Dziennik sprzeciwu. Tajne zapiski obywatela III Rzeszy 1939–1942
– Stefan Kisielewski, Reakcjonista. Autobiografia intelektualna
– Zygmunt Klukowski, Zamojszczyzna 1918–1959
– Janina Konarska, Dwór na wulkanie. Dziennik ziemianki z przełomu epok 1895–1920
– Hans von Lehndorff, Dziennik z Prus Wschodnich. Zapiski lekarza z lat 1945–1947
– Wolfgang Leonhard, Dzieci rewolucji
– Zbigniew Lubieniecki, Odwet. Polski chłopak przeciwko Sowietom 1939–1946
– Anja Lundholm, Wrota piekieł. Ravensbrück
– Łacińska wyspa. Antologia rumuńskiej literatury faktu
– Jerzy Konrad Maciejewski, Zawadiaka. Dzienniki frontowe 1914–1920
– Anatolij Marczenko, Moje zeznania
– Hans-Jürgen Massaquoi, Neger, Neger... Opowieść o dorastaniu czarnoskórego chłopca w nazistowskich Niemczech
– Aleksander Podrabinek, Dysydenci. Nieuleczalnie nieposłuszni
– Michał Römer, Dzienniki, t. 1: 1911–1913, t. 2: 1914–1915, t. 3: 1916–1919, t. 4: 1920–1930, t. 5: 1931–1938, t. 6: 1939–1945
– Virgilia Sapieha, Amerykańska księżna. Z Nowego Jorku do Siedlisk
– Michał Sokolnicki, Emisariusz Niepodległej. Wspomnienia z lat 1896–1919
– Stanisława Sowińska, Gorzkie lata. Z wyżyn władzy do stalinowskiego więzienia
– Zigmas Stankus, Jak się zostaje albinosem. Wojna w Afganistanie oczami sowieckiego żołnierza 1979–1981
– Hanna Świda-Ziemba, Uchwycić życie. Wspomnienia, dzienniki i listy 1930–1989
– Michael Wieck, Miasto utracone. Młodość w Königsbergu w czasach Hitlera i Stalina
– Wiktor Woroszylski, Dzienniki, t. 1: 1953–1982, t. 2: 1983–1987, t. 3: 1988–1996
Sigrid Undset, Odzyskać przyszłość. Wspomnienia z ucieczki przed totalitaryzmami
Tytuł oryginalny: Tilbake til fremtiden, Oslo 1949
© by Ośrodek KARTA, 2021
© for the Polish translation by Katarzyna Tunkiel, 2021
REDAKTOR SERII Agnieszka Knyt
REDAKCJA Hanna Antos
OPRACOWANIE GRAFICZNE SERII
SKŁADTANDEM STUDIO
ZDJĘCIE NA OKŁADCE 1 lipca 1923. Sigrid Undset w swoim domu w Bjerkebæk w Lillehammer. Fot. Anders Beer Wilse / Norsk Folkemuseum, Oslo / Nasjonalbiblioteket (National Library of Norway)
DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY, DZIEDZICTWA NARODOWEGO I SPORTU POCHODZĄCYCH Z FUNDUSZU PROMOCJI KULTURY
TŁUMACZENIE KSIĄŻKI DOFINANSOWANE PRZEZ
Ośrodek KARTAul. Narbutta 29, 02-536 Warszawatel. (48) 22 848-07-12kontakt do wydawnictwa: [email protected]: [email protected]ęgarnia internetowa: ksiegarnia.karta.org.plwww.karta.org.pl
Wydanie I
Warszawa 2021
ISBN 978-83-66707-16-0
Sigrid Undset niechętnie pisała o sobie. Częściej zabierała głos w ważnych sprawach: wiary, równouprawnienia kobiet, wyborów między dobrem i złem. Największe uznanie zdobyły jej powieści historyczne, ale jej biografia również pełna była zdarzeń, które mogłyby posłużyć za gotowy materiał do książki.
Wychowana w duńsko-norweskim domu inteligenckim, w duchu humanizmu i otwartości religijnej, Undset nie bała się dokonywać niepopularnych na początku XX wieku wyborów życiowych. Przeszła z protestantyzmu na katolicyzm, wyszła za mąż za wiele starszego od siebie mężczyznę, który rozwiódł się dla niej z pierwszą żoną. Nie bała się publicznie wyrażać poglądów politycznych, była zażartą przeciwniczką nazizmu.
Właśnie z powodu tego ostatniego w 1940 roku, po wkroczeniu wojsk niemieckich do Norwegii, Undset zmuszona była uciekać przed nazistami, których krytykę wyrażała otwarcie już od wielu lat. Jej utwory zostały zakazane na terenie Niemiec i Norwegii, a jej samej zagrażało aresztowanie. Przejechała więc do Szwecji, potem przez Rosję, Japonię, skąd wyruszyła statkiem w nową przyszłość w Stanach Zjednoczonych.
Wspomnienia z tej drogi zapisała na gorąco i wydała już w 1942 roku w tłumaczeniu na język angielski. Po norwesku ukazały się dopiero w 1949 roku (po śmierci Autorki, wcześniej zostały wstrzymane z powodu interwencji Ambasady Związku Radzieckiego), potem wielokrotnie były wznawiane. Po polsku ukazują się po raz pierwszy. Złożył się na to między innymi wydźwięk polityczny książki – z powodu krytyki systemu komunistycznego i obnażenia ówczesnego zakłamania elit europejskich na temat warunków życia w Związku Radzieckim publikacja wspomnień Undset przez dekady nie była dobrze widziana w krajach byłego bloku komunistycznego.
Część opinii publicznej zachodniej Europy po zwycięstwie rewolucji w Rosji została skutecznie zmanipulowana przez bolszewików. Od pierwszych chwil po dojściu do władzy stworzone przez nich państwo budziło zaciekawienie zachodnich polityków, artystów, pisarzy, dziennikarzy. Jako pierwsze odważyły się na wyjazdy „poznawcze” organizacje robotnicze. Bolszewickie władze były żywo zainteresowane takimi „wycieczkami”, widząc w nich szansę na wyjście z politycznej izolacji. Ich uczestników wożono po ustalonych trasach, by pokazać „sowiecki raj”. Odbywało się to zawsze pod czujnym okiem specjalnie wyznaczonych przewodników, którzy dbali, by cudzoziemcy zobaczyli tylko to, co powinni. Dlatego też taki obraz Rosji diametralnie odbiegał od tego, co zobaczyła tam w 1940 roku Sigrid Undset. Zderzenie warunków sowieckich z pięknem Japonii (mimo że autorka wiedziała już o japońskich okrucieństwach w wojnie z Chinami) zainspirowało Autorkę do rozważań nad kondycją współczesnego jej świata, owładniętego wojną.
Również w tej książce Sigrid Undset mówi mniej o sobie, a więcej o otaczającej ją rzeczywistości. Ale dzięki temu powstała nie tylko bieżąca kronika zdarzeń, mamy tu też szansę poznać poglądy Autorki – postaci wybitnej dla Norwegów i dla literatury światowej – na temat historycznych grzechów obu totalitaryzmów: niemieckiego nazizmu i sowieckiego komunizmu, które tak dotkliwie doświadczyły szczególnie nasz rejon Europy.
Warszawa, maj 2021 Agnieszka Knyt
Niniejsza książka powstała w USA latem i jesienią 1941 roku, kiedy Amerykanie i – co nie mniej ważne – Amerykanie norweskiego pochodzenia w dużym stopniu wciąż mieli opaczne wyobrażenie o tym, co działo się w Norwegii podczas niemieckiej napaści wiosną roku 1940. Niektórzy amerykańscy korespondenci przebywający w Norwegii, zwłaszcza niejaki Mr. Leland Stowe1, obecny w Oslo 9 kwietnia, przedstawiali sytuację tak, jakby nieomal połowa Norwegów była przekupiona przez Niemców, a reszta ludzi wręcz obojętna – póki mogli dbać o własne interesy, w nosie mieli, kto rządzi w Norwegii.
Mrs. Borden Harriman2 doniosła, iż Mr. Stowe, który nie mówił ani słowa po norwesku, kilkakrotnie wybrał się do miasta, zaszedł też do Grand Café, ale poza tym większość dnia spędził w piwnicy amerykańskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego. Natomiast my, Norwegowie, którzy byliśmy w USA i mieliśmy okazję pisać i wygłaszać odczyty, pisaliśmy i wykładaliśmy, opowiadając, cośmy sami widzieli i przeżyli podczas inwazji. Później Amerykanie dowiedzieli się też z innych źródeł, że Norwegowie bynajmniej nie ugięli się bezwolnie przed przemocą – że ich udział w wojnie z Niemcami na morzu, w powietrzu i w ruchu oporu był olbrzymi jak na około trzymilionowy naród.
Moja opowieść o Rosji jest zapisem tego, co widziałam podczas podróży latem 1940 roku. Oficjalnie Rosja pozostawała wtedy jeszcze sojusznikiem Niemiec, chociaż chyba tylko niewielu nie pojmowało, że rozłam między tymi dwoma mocarstwami jest kwestią czasu. Nieliczni jednak przypuszczali, jak ogromny wysiłek rosyjski rząd włożył w przygotowania na niemiecki atak – na szczęście Niemcy też tego nie przewidywali. Rzeczy, które zrobiły największe wrażenie na przybyszu z Zachodu – nieobute stopy, brak mydła, puste sklepy, całkowite zapuszczenie budynków i ulic, hordy podróżnych czekających na wszystkich dworcach wzdłuż linii kolejowej – z czasem stały się wszak znajomymi cechami obrazów ze wszystkich krajów, do których wkroczyli Niemcy. Ale dla kogoś, kto do tamtej pory nie widział nic gorszego aniżeli londyńskie i paryskie dzielnice biedoty czy miasta przemysłowe doliny Tyne podczas depresji, efekt był dość piorunujący.
Lillehammer, listopad 1945Sigrid Undset
I
Na skrajach ziem uprawnych w Norwegii leżą najczęściej olbrzymie sterty kamieni, wydobyte z pól i zniesione na bok. Pierwsi osadnicy, którzy oczyszczali teren, ułożyli najniższe warstwy – zapadnięte w ziemię, zarośnięte mchem i szare od porostów. Górną warstwę gładkich, jasnych kamieni zebrano i zwieziono tutaj po ostatniej orce. Te stosy to najdumniejsze pomniki przeszłości Norwegii. Niemi świadkowie naszego prawa do tej ziemi, którą nasi przodkowie przez ponad pięć tysięcy lat z mozołem sobie podporządkowywali, aby budować dla ludzi domy na stromych zboczach dolin rzecznych, na osypiskach skalnych i w puszczach, pod urwistymi ścianami gór i wiszącymi lodowcami. Tutaj nasz ród wydzierał sobie środki na nędzne przetrwanie, walcząc z lawinami i powodziami, walcząc z dziką zwierzyną, walcząc z klimatem, który daje nam dziewięć miesięcy zimy i czasem nawet niecałe trzy miesiące lata, zmieniające nasz kraj w niebo na Ziemi – zdarzało się bowiem, że gdy rok był zły, przymrozek przychodził już w sierpniu, więc niedojrzałe zboże gniło na polach, które leżały potem pod śniegiem aż do świętego Jana następnego roku, przez co siać znów można było dopiero późnym latem.
Mieliśmy nasze długie wybrzeże, mogliśmy czerpać z nieprzebranych bogactw morza. Bóg jednak wie, że korzystanie z nich okupiliśmy nieskończonym wysiłkiem i znojem oraz setkami tysięcy istnień. Jeżeli jakiś lud na świecie uczciwie i prawowicie posiada swą ziemię, ponieważ ją przejął nie od innych ludzi, a w zgodzie z surowym przykazaniem Stwórcy, aby w pocie oblicza swego zdobywać pożywienie, to jesteśmy nim my, Norwegowie, którzy zwiemy Norwegię naszym krajem.
Również dla nas z upływem lat przyszły lżejsze czasy. Pomogła nam nowoczesna nauka o rolnictwie, więc nie musimy już się martwić o „czarne lata”, lata, o których opowiadają starcy – kiedy korę i mech mielono na mąkę, a na wiejskich drogach roiło się od żebraków, z których najsłabsi przewracali się i konali w rowach. Odkąd powszechna w Norwegii stała się uprawa ziemniaków, chyba nikt w naszym kraju tak po prostu nie umarł z głodu – jak do tej pory. Para i silniki dały naszej flocie handlowej – trzeciej największej na świecie – możliwość rozwoju żeglugi przy mniejszej utracie ludzkich istnień. Staliśmy u progu zmian w naszym prastarym rybołówstwie, które miało zacząć korzystać z nowszych, racjonalniejszych metod. Sieć dobrych dróg i kolei połączyła wioski tego niezgrabnie długiego kraju – dalej jest z Oslo na Przylądek Północny niż z Oslo do Rzymu. Jednak ruch samochodowy w pewnym stopniu zniósł te ogromne odległości między dolinami, między miastami. Budowanie dróg i kolei jest w Norwegii kosztowne, lecz budowaliśmy nieustraszenie. Z pewną dumą otwieraliśmy i inaugurowaliśmy te nowomodne linie komunikacyjne, które sami musieliśmy zniszczyć ostatniej wiosny, gdy zrywaliśmy własne mosty, wysadzaliśmy tunele i obwarowywaliśmy się w przełęczach górskich, zmuszeni, by opóźnić wejście zbójeckiej armii, która przyszła zamieszkać, gdzie nigdy nie budowała, zbierać plony, gdzie nigdy nie siała, rządzić ludźmi, którym nigdy nie służyła. A jednym z podstawowych pojęć norweskiej koncepcji sprawiedliwości jest, iż ten, kto ma u nas rozkazywać, musi wpierw udowodnić, że się do tego nadaje, będąc wcześniej dobrym sługą.
My, Norwegowie, staliśmy się spokojnym narodem. Sprawiła to nasza pozycja historyczna, więc nie ma właściwie czym tu się chwalić. Jednak kraj, który posiadamy, leży na obrzeżach Europy, jest nieproporcjonalnie duży i długi. Jedynie dziesięć procent powierzchni Norwegii nadaje się pod uprawę, reszta to jałowa skała – na zachodzie i północy dzikie łańcuchy górskie pełne mniejszych i większych szczytów, na wschodzie wielkie płaskowyże pełne bagien i jezior, położone ponad granicą lasu, przez większą część roku nagie z powodu burz i mrozów. I są nas tylko trzy miliony – mniej więcej tyle, co mieszkańców Brooklynu – by zarządzać tym trudnym, ciężkim terenem. Nic dziwnego, że zawsze woleliśmy wykorzystywać swe siły, by ratować drogocenne życie ludzkie, niż by je niszczyć. Bohaterskie czyny na morzu i lądzie, mające wybawiać ludzi przed śmiercią, chwała Bogu, zawsze należały w Norwegii do codzienności, natomiast przestępstwa związane z przemocą zdarzały się rzadziej niż w jakimkolwiek innym kraju Europy – i budziły w nas przerażenie oraz wstręt: każde, najmniejsze nawet morderstwo na lata pozostawało w Norwegii tematem rozmów. A kiedy już złapaliśmy jakiegoś mordercę, to mógł być pewien, że czeka go przyzwoite traktowanie – badanie psychiatryczne, sumienny obrońca; a jeśli zostanie skazany – niezbyt ciężkie więzienie. Przez pięćdziesiąt osiem lat mojego życia nie wykonano w Norwegii ani jednego wyroku śmierci. Ostatnie stracenia miały miejsce za chłopięcych lat mego ojca i strasznie ciekawe były jego opowieści na ten temat. Ale nie chciało nam się wierzyć, że to prawda.
II
Naszym nieszczęściem i naszą głupotą było, że nie potrafiliśmy uwierzyć w prawdziwość wojny. Wojna zdarzała się gdzie indziej na świecie – to wiedzieliśmy. Ale ilu z nas kiedykolwiek poważnie pomyślało, że mogłaby przydarzyć się nam? Dopiero walka Finlandii o życie obudziła w niektórych z nas bardziej realistyczny pogląd na świat, od którego usiłowaliśmy się odsunąć poprzez politykę neutralności. Lecz nie dość ich było i zbyt niewielu tych, którzy przede wszystkim powinni się byli zbudzić.
Niemieccy najeźdźcy wdarli się do całkowicie nieprzygotowanego kraju. To, że Niemcy – podobnie jak we wszystkich innych podbitych przez siebie krajach – znaleźli tu później niezbędne dokumenty dowodzące, że ich działanie było wyłącznie uzasadnioną samoobroną, jest już inną sprawą. „Feine Leute haben feine Sachen, und was sie nicht haben, lassen sie sich machen”3 – brzmiała rymowanka z podręcznika do niemieckiego, który miałam jako dziecko.
W sobotę, 7 kwietnia, wygłaszałam wykład w Towarzystwie Studenckim w Oslo. W niedzielę miałam z obydwoma synami zjeść obiad u mojej siostry i szwagra – późny obiad, gdyż chłopcy byli gdzieś za miastem, gdzie młodzi norwescy ochotnicy przeprowadzali manewry wojskowe. Powszechny obowiązek wojskowy w takiej czy innej postaci istniał w Norwegii już od pradawnych czasów. Ale po wprowadzeniu ostatnich zmian w organizacji służby wojskowej okres szkoleniowy norweskich poborowych skrócił się do niezadowalającej długości. Toteż zimą 1939/40 wielu młodych mężczyzn uczestniczyło w dobrowolnych ćwiczeniach militarnych. Mimo wszystko nie tak mało było znów tych, którzy, trzeźwo rozumując, wiedzieli,że nie ma gwarancji, abyśmy uniknęli również tej wojny światowej. Chociaż większość raczej nie myślała poważnie, że weźmiemy w niej udział. Starszy syn przebywał cztery lata w Anglii i wrócił do domu w sierpniu z brytyjskim tytułem inżyniera. Dość dobrze znał angielski system terytorialnych oddziałów pomocniczych – wielu z jego tamtejszych kolegów należało do Terries. Zresztą nie przejawiał jakiegoś potężnego zaufania wobec wartości owych Territorials. Zgłosił się jednak w rodzinnym Lillehammer do służby jako trener podczas ćwiczeń strzelniczych ochotników – był podporucznikiem. A kiedy na kilka tygodni przed wybuchem wojny otrzymał stanowisko w Oslo, również tam w czasie wolnym kontynuował to zajęcie. Mój młodszy syn, wtedy jeszcze poniżej wieku poborowego, studiował w Oslo i zgłosił się na właśnie zorganizowane ćwiczenia dla studentów uniwersytetu.
Wieczorem udałam się z siostrą na koncert przygotowany przez fińskich artystów na rzecz Pomocy dla Finlandii. Los Finlandii nadal zajmował nasze myśli i czyny – skoro sami Finowie po gorzkim pokoju4 od razu zabrali się do czekających ich szalenie trudnych zadań, odbudowy zniszczonego kraju i pozyskania domów oraz środków do życia dla 95 procent ludności z prowincji oddanych Rosji, również my, pozostali mieszkańcy Północy, musieliśmy z jak największym zapałem działać dalej na rzecz Pomocy dla Finlandii.
Pamiętam z tego wieczorku dwie rzeczy: fińską aktorkę recytującą dwa psalmy Dawidowe. Nazwisko jej zapomniałam – nic nikomu nie powie, że aż iskrzyło od niej talentem, bo również uzdolnionych aktorów mają Finowie w nadmiarze. Stała tam niska, ubrana na czarno, nieco pochylona, czytała pradawne wersy, jakby sama rozmawiała z Panem swym i Stwórcą, z Jehową, który odtrącił nieprawych tego świata, żarliwie domagała się sprawiedliwości dla swego ludu, pomszczenia napastników. Przybyła też norweska pisarka w towarzystwie niemiecko wyglądających osób. Promieniała, co przywiodło mi na myśl ludowy norweski zwrot „uśmiechać się jak młoda żmija na srebrnym talerzu”, gdy w przelocie poinformowała mnie, że po wieczorku wybiera się na przyjęcie do niemieckiego przedstawicielstwa. Była wtedy w dużej mierze wielbicielką Niemców.
Ogromne nagłówki poniedziałkowych gazet porannych dawały wyraz norweskiemu oburzeniu wobec naruszenia naszej neutralności przez Anglików – zaminowali oni w trzech miejscach norweskie wody terytorialne. Podobnie jak w przypadku incydentu z Altmarkiem5 kilka miesięcy wcześniej, nasze oburzenie było znacznie większe – a w każdym razie głośniejsze – z powodu naruszenia neutralności przez Brytyjczyków aniżeli z powodu ciągłego bombardowania przez Niemców naszych statków handlowych i mordowania naszych marynarzy, zestrzeliwanych z karabinów maszynowych w szalupach ratunkowych. Ale po Niemcach nie spodziewaliśmy się nigdy niczego innego. Natomiast jeśli o Anglików chodzi, spodziewaliśmy się, że nie będą nas przynajmniej otwarcie atakować. Zakładaliśmy też, że protesty wobec Anglii może nie pójdą całkiem na marne.
Wszyscy sądzili, że miny mają powstrzymać niemiecki transport szwedzkiej rudy z Narwiku. Nie przypuszczaliśmy, że niemieckie oddziały inwazyjne są już w drodze ku Norwegii i Danii – że inwazję przygotowywano miesiącami, a pewnie i zaplanowano w najdrobniejszych szczegółach jeszcze przed wybuchem wojny. Kiedy wieczorne gazety doniosły o niemieckiej flocie ponad stu okrętów różnego typu, kierującej się na północ przez cieśniny duńskie, mało kto pomyślał, że oznacza to coś innego aniżeli wielką bitwę na Morzu Północnym, o której pogłoski krążyły przez całą zimę.
Położyłam się w swoim hotelu – małym, dość staromodnym hoteliku, gdzie zatrzymywałam się, będąc w Oslo, aż od czasów mej najuboższej młodości – leżałam jednak tylko i czytałam, gdy o wpół do pierwszej zawyły syreny. Mając świeżo w pamięci wiadomość o niemieckiej flocie, naprawdę pomyślałam przez chwilę – czy to oznacza, że coś się dzieje? Mimo to wydawało mi się, że zachowuję się wręcz śmiesznie, kiedy wstałam, włożyłam pończochy i buty, a na koszulę nocną futro. Na korytarzu nie zobaczyłam żywego ducha. Niezwykła była jedynie nieobecność nocnego portiera w recepcji oraz obsługi przy windzie. Ale zdarzało się to już w tym hotelu. Dlatego zeszłam po schodach do głównego wejścia.
Lampy uliczne i neony paliły się jaskrawo jak zawsze. A kilkoro chłopców i dziewcząt stojących w bramie pokręciło głowami – nie wiedzieli, co miało oznaczać wycie. Pomału na dół ściągali kolejni goście hotelowi. Dozorca kamienicy miał ponoć klucz do schronu, który rzekomo urządzono w piwnicy. Jednak nie udało się go nigdzie znaleźć. Wreszcie przyszedł jeden z boyów hotelowych i wskazał nam drogę do podziemnego przejścia, prowadzącego do niewielkiego teatru w okolicy. Staliśmy tam, w głuchej ciemności, marzliśmy, paliliśmy papierosy, żartowaliśmy i zgadywaliśmy, co mógł oznaczać alarm – ćwiczenia czy coś poważnego? Może ta bitwa morska toczyła się przy latarni Færder6 i samoloty wleciały nad terytorium norweskie? Kiedy młodziutki porucznik lotnictwa całym swoim autorytetem poparł tę hipotezę, większość zgodziła się, że pewnie tak właśnie jest. Żadnemu z nas nawet nie śniła się lądowa inwazja Niemców na Norwegię.
Staliśmy tam godzinę czy dwie, gdy usłyszeliśmy sygnał oznaczający, że jest bezpiecznie. Poszliśmy więc się położyć. Ale chwilę później znów rozległ się alarm. Tym razem nikomu nie chciało się schodzić do piwnicy. Siedzieliśmy przy recepcji, a kierowniczka i jacyś goście przynieśli jedzenie i drinki. Niemal w tym samym momencie, gdy jeden z boyów hotelowych przyszedł ze stertą świeżych ulotek informujących o bombardowaniu dwóch lotnisk koło Oslo, Fornebu i Kjeller, oraz walce sił obrony wybrzeża Oslofjorden z niemieckimi okrętami wojennymi, ujrzeliśmy pierwsze bombowce. Szarym świtem przeleciały nad hotelowym dziedzińcem tak nisko, że widzieliśmy oznaczenie narodowości, czarno-biały krzyż maltański i ludzi w środku. Zaraz potem zjawiło się ich więcej. Wszędzie trzaskały i dudniły strzały – niemieccy lotnicy wystawili karabiny maszynowe, a cała obrona powietrzna Oslo odpowiedziała ogniem. Niestety, ani trochę to Niemców nie zaniepokoiło.
Kiedy szłam na mszę o ósmej w kościele świętego Olafa, samoloty krążyły nad miastem w tę i z powrotem. Ludzie jak zwykle zmierzali ulicami do pracy. Wydawali się nieco zdezorientowani – najwidoczniej nikt nie miał pojęcia, czym jest bombardowanie. Gdy samoloty znajdowały się tuż nad naszymi głowami, wchodziliśmy do sklepu albo chowaliśmy się w bramie. W kościele jednak nie było sióstr ani dzieci – ewakuowano całą szkołę. Monseigneur7 był zatem sam przy ołtarzu, bez chórzystów. We mszy brało udział jedynie pięć starszych pań, wliczając mnie. Postępowała przy akompaniamencie ryku silników i strzałów.
Udało mi się złapać samochód i pojechałam do zakładu, w którym pracował Anders, mój starszy syn. Nie widziano go tam. Pojechałam do jego mieszkania – dzwoniłam, ale nikt nie otwierał. Z powrotem do hotelu – szczerze mówiąc, nagle poczułam się głodna. W lobby spotkałam młodszego syna, Hansa. Za miastem, gdzie mieszkał, przespali słodko całą noc – nie usłyszeli alarmu lotniczego ani inwazji. Zadecydowałam, że pojedzie ze mną do domu, do Lillehammer – o ile kursują pociągi.
W mieście musiałam załatwić jeszcze jedną sprawę. Zabrał nas prywatny samochód – kierowca miał białą opaskę na ramieniu, na znak, że jest członkiem ochotniczej akcji pomocniczej. Po drodze słuchaliśmy w radiu zaimprowizowanego nabożeństwa. Śpiewano Nasz Bóg jest trwały jak forteca. Przy wersie „Nasza władza nie jest nic warta” Hans wybuchnął śmiechem: „Niestety, Bóg wie, że to prawda”. Później okazało się, że nie jest aż tak źle. Całkiem dobrze się odgryźliśmy – wytrzymaliśmy, walcząc przeciw zbójeckiej żądzy Niemców, dłużej niż inne ofiary, z wyłączeniem Anglii.
W przedstawicielstwie, w którym miałam sprawę, nie było nikogo. To tam dowiedzieliśmy się, że nasz król i rząd opuścili Oslo i że minister, z którą chciałam się zobaczyć, wyjechała wraz z rządem, przy którym była akredytowana. Nic chyba się nie stanie, jeśli zdradzę, że była to Mrs. Florence Borden Harriman, która w czarnej godzinie Norwegii zdecydowanie opowiedziała się za wszystkim, co w Norwegii reprezentuje sprawiedliwość i prawo, przez co ma zapewnione miejsce w sercach wiernych Norwegów, dopóki będzie się wspominać wydarzenia z 9 kwietnia.
Z powrotem do hotelu. Zaproponowałam, by udać się na Dworzec Wschodni, zobaczyć, czy można dostać się pociągiem na północ, do Lillehammer. W domu w Bjerkebæk miałam między innymi trójkę małych fińskich dzieci, ewakuowanych z jednego z najciężej zbombardowanych rejonów Finlandii.
Kiedy mieliśmy już wsiadać do auta, zjawił się Anders, schylony pod ciężarem plecaka, broni etc. Zgłosił się do swego oddziału, korpusu samochodowego, ale otrzymał tam wiadomość, że mobilizacja niektórych jednostek wojskowych, które powinny stacjonować w Oslo, jest niemożliwa. Nie mógł towarzyszyć nam na północ – miał pewnie pomóc innym młodym chłopcom wydostać się z miasta w jedno z miejsc, gdzie mogły zebrać się nasze oddziały. Sam twierdził, że chyba da radę dotrzeć do Lillehammer w nocy, żeby zgłosić się do służby w Jørstadmoen za miastem. Wszyscy młodzi, którzy w jakiś sposób mogli, chcieli iść do wojska – byli zdeterminowani, by walczyć. Niezmobilizowani, niewystarczająco wyposażeni i nieprzygotowani, ale zacięci i wściekli z powodu występku Niemców, pragnęli uczynić, co w ich mocy, aby przynajmniej opóźnić bandycką armię i utrudnić jej agresję na nasz kraj.
Ludzie na Dworcu Wschodnim stali stłoczeni jak śledzie w beczce. Nie widziałam jednak oznak paniki. Zagraniczni korespondenci, przywykli do przebywania wśród ludzi, którzy za mniej oburzające niż Norwegowie uważają publiczne wyrażanie swych uczuć, pewnie odnieśliby wrażenie, że byliśmy obojętni wobec tego, co przydarzyło się nam i naszemu krajowi. Szczególnie wielu młodych chłopców wyrażało swe nadzieje, że jeśli mają polec, to muszą najpierw mieć okazję „przysolić” tylu Niemcom, ilu tylko się da – ze znacznie mniejszym poruszeniem niż okazywane przez tych samych chłopców podczas dyskusji o wczorajszej partii brydża.
Przedpołudniowy pociąg do Lillehammer był opóźniony nie więcej niż godzinę. Był pełen po brzegi – Hans i ja siedzieliśmy na walizkach w korytarzu. Jechało nim dość sporo chłopców w mundurach – młodzieńców, którzy na próżno szukali swoich oddziałów w Oslo. Wielu w mundurach fińskich, walczyli tam jako ochotnicy. Pojedynczy Żydzi i niemieckojęzyczni obcokrajowcy – uciekający przed rządami Hitlera, których nasze organizacje, Pomoc Nansenowska8 i komitet pomocniczy Partii Pracy, sprowadziły do Norwegii. Chyba całkiem naturalne było, że wyglądali na bardziej nerwowych niż my. Wtedy jednak tego nie rozumieliśmy – szeptem krytykowaliśmy ich brak samoopanowania.
Gdy wyjeżdżaliśmy ze stacji, kilka bomb spadło tak blisko, że pociąg zatrząsł się i zakołysał, jakby miał wyskoczyć z torów. Okna wygięły się pod naporem powietrza – ale wytrzymały. Ktoś zauważył: „Gdyby bomba trafiła w hol dworca, mielibyśmy tam piękną krwawą łaźnię”.
Koło Lillestrøm wszyscy wyglądaliśmy przez okna w stronę lotniska w Kjeller, które ponoć zbombardowano tego ranka. Ale nic nie zobaczyliśmy. W Jessheim i Hauerseter, stacjach położonych najbliżej jednego ze stosunkowo większych naszych ośrodków wojskowych, roiło się od żołnierzy. Mnóstwo młodych mężczyzn spieszyło się też, by wysiąść tam z pociągu. Na wszystkich stacjach tłoczyli się ludzie spragnieni wieści o tym, co właściwie zdarzyło się w Oslo. Po stacji w Hamar spacerowało kilku naszych najbardziej znanych parlamentarzystów, gdyż do tego miasta przeniesiono Storting9.
Późnym wieczorem dotarliśmy do Lillehammer. Miasto samo zadbało o zaciemnienie: energię elektryczną czerpiemy z wodospadów za miastem, a po suchej jesieni i zimie z niewielką ilością śniegu oraz nieprzerwanym, trwającym miesiąc mrozem, rezerwuary zostały niemal opróżnione. Dlatego wraz z nadejściem zmroku wyłączano prąd elektryczny w całym mieście. Wróciłam do ciemnego domu – nie było tam nikogo poza młodą pokojówką, która rozbierała właśnie do snu fińskie dzieci. Moja gosposia i właściciel garażu, który był naszym szoferem, popędzili do Oslo, aby spróbować znaleźć mnie i chłopców i przywieźć nas z powrotem do Lillehammer.
Elmi miał cztery lata, Toimi trzy, a Eira dwa. Dzieci w tym wieku lubią rutynę, więc ucieszyły się, że wróciłam i mogę pomóc pokojówce je rozbierać, jak miałam w zwyczaju. Ale gdy wiosennej, na wpół jasnej nocy usłyszałam ryk samolotu, a syrena w fabryce produktów wełnianych zaczęła cienko wyć, postanowiłam zabrać dzieci na parter i tam im pościelić. Elmi stał przy mnie, zapinano mu guziki nocnej bielizny, w półmroku widziałam twarz dziewczynki – chyba przypomniała sobie coś, co jej się nie podobało. Jako jedyna z trójki okazywała nerwowość, gdy do mnie przyszli. Chłopiec, Toimi, zaśmiał się w swoim łóżku i powiedział coś, co zabrzmiało jak „pekka Molotovin”10, wskazując jednocześnie na okno. Eira, jak zwykle energiczna, zaprotestowała głośno przeciwko przenoszeniu jej na dół i spaniu na kanapie. Musiałam wziąć ją na kolana, żeby zasnęła.
Mimo wszystko coś słodkiego i spokojnego było w siedzeniu tak po ciemku i słuchaniu regularnych, zdrowych oddechów trójki malców wokół mnie. Jednocześnie myśl, że przybyły tu, aby uniknąć bombardowania, niedoli i śmierci, a teraz przemoc i bomby dotarły tutaj za nimi, sprawiała, że czasem gniew ściskał wręcz człowiekowi gardło.
Koło północy przyjechali moja gosposia i szofer. Piliśmy kawę i jedliśmy w kuchni, przy maleńkiej świeczce, a oni opowiadali o swojej wyprawie do miasta. W drodze tam samochód wypełnili im ludzie chcący odszukać w Oslo krewnych. Tuż przed Oslo musieli wysiąść i siedzieć w rowie, podczas gdy bomby spadały w pobliżu. W drodze powrotnej zabrali ze sobą ludzi z Oslo, którzy pragnęli ewakuować się do krewnych na wsi.
Niedługo potem przyszedł Anders, głodny i spragniony, i bardzo milczący. Miał pełną świadomość, że trzeba się mobilizować, skoro wróg zdążył już wkroczyć do kraju – i otrzymać pomoc od tutejszych zdrajców. Nikt nie wiedział, ilu ich jest. Nigdy nie braliśmy na poważnie naszych lokalnych narodowych socjalistów. Przeciętnemu, zdrowemu i normalnemu Norwegowi cała ta narodowosocjalistyczna ideologia jest całkowicie obca, a w tamtym czasie dostrzegaliśmy w niej głównie aspekt komiczny – stąd zbywaliśmy Quislinga i jego „świtę”11 wzruszeniem ramion, jako histerycznych półludzi. Terazbyliśmy skłonni wierzyć, że jest ich może o wielu więcej, niż przypuszczaliśmy – ta mała grupka, z której tak się śmialiśmy, miała może za sobą znacznie większą gromadę łowców szczęścia i zdrajców narodu, którzy mieli dość rozumu, by trzymać gęby na kłódkę, aż ich panowie, Niemcy, gotowi będą wesprzeć ich w Norwegii. Istniałoiluś takich ukrytych nazistów – chociaż na pewno nie tylu, jak chciano wierzyć za granicą. I zamiast śmiechu z Quislinga i quislingowców pojawiła się żarliwa nienawiść wobec służących Niemcom chłopców na posyłki. Tylko pogarda wobec nich się nie zmieniła. Nie mogła stać się już większa.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
1 Leland Stowe (1899–1994) – amerykański dziennikarz, korespondent wojenny, laureat Pulitzera. Już od 1933 roku autor wielu tekstów krytycznych wobec nazizmu.
2 Florence Borden Harriman (1870–1967) – amerykańska sufrażystka, działaczka społeczna i dyplomatka. Od lipca 1937 do 9 kwietnia 1940 pełniła funkcję posła nadzwyczajnego i ministra pełnomocnego USA do spraw Norwegii (de facto – ambasadorki). W czasie niemieckiej inwazji współorganizowała ewakuację z kraju obywateli amerykańskich i między innymi członków norweskiej rodziny królewskiej.
3 Niem.: Wytworni ludzie takież rzeczy mają, czego zaś nie mają, sobie zamawiają.
4 Traktat pokojowy po wojnie zimowej (1939–40) z ZSRR podpisany w Moskwie 13 marca 1940 oddawał Sowietom 35 tysięcy km² terytorium fińskiego (m.in. Karelię, rejon Salla i Półwysep Rybacki), 430 tysięcy Finów opuściło oddane tereny.
5 Wojenny okręt zaopatrzeniowy Altmark, pod niemiecką banderą handlową, transportował po wodach terytorialnych neutralnej Norwegii do Niemiec około 300 jeńców z zatopionych przez krążownik Admiral Graf Spee brytyjskich statków handlowych. Wytropiony przez brytyjskie samoloty w Jøssingfjorden, w lutym 1940 został wzięty abordażem przez brytyjski niszczyciel Cossack, co stanowiło pogwałcenie przez Brytyjczyków neutralności Norwegii i spowodowało protesty rządu norweskiego, a także stanowiło jeden z pretekstów do zajęcia Norwegii przez Hitlera.
6 Latarnia morska położona na wysepce u wejścia do Oslofjorden.
7 Francuski zwrot odpowiadający polskiemu „Jego Świątobliwość”.
8 Norw: Nansenhjelpen – potoczna nazwa Międzynarodowego Nansenowskiego Biura ds. Uchodźców, organizacji powołanej przez Ligę Narodów w celu udzielania pomocy uchodźcom, działającej w latach 1931–38. Powstała po śmierci Fridtjofa Nansena w celu kontynuowania jego działalności, do jej głównych zadań należało wydawanie paszportów nansenowskich (dokument tożsamości nadawany uchodźcom i bezpaństwowcom, ustanowiony w 1922 roku z inicjatywy Nansena; w międzywojniu wydawane były przez władze kraju, w którym aktualnie uchodźca przebywał, obecnie uznawane w większości państw świata), pomagała też Ormianom w Syrii i Libanie, wspierała finansowo i prawnie ponad milion uchodźców. Uhonorowana pokojową Nagrodą Nobla w 1938 roku.
9 Jednoizbowy parlament Królestwa Norwegii.
10 Fiń., właśc.: pelkää Molotovin – bać się Mołotowa.
11 Mowa o Zjednoczeniu Narodowym (norw.: Nasjonal Samling, NS) – partii nacjonalistycznej, założonej w 1933 roku przez ówczesnego ministra obrony Vidkuna Quislinga. Wzorowana na niemieckiej NSDAP, w latach 1940–45 kolaborowała z niemieckim okupantem. W początkowym okresie działalności silnie uwypuklano w jej programie akcenty religijne, dlatego miała poparcie Kościołów protestanckiego i katolickiego, jednak po 1935 roku straciła je z powodu wzrastającego wpływu ideologii faszystowskiej, zmalało także poparcie społeczne dla niej (na przełomie lat 30. i 40. jej liczebność wynosiła około 2 tysięcy członków). Po agresji Niemiec na Norwegię Vidkun Quisling ogłosił się premierem nowego rządu. Jego apele o zaprzestanie walk nie przyniosły jednak skutku, a rozmowy z parlamentem i królem nie doprowadziły do oczekiwanego poparcia. Hitler zdecydował się więc na wprowadzenie niemieckich rządów pod kierownictwem Komisarza Rzeszy Josefa Terbovena, który objął je 24 kwietnia 1940.