Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Doskonałe połączenie thrillera psychologicznego z dramatem rodzinnym.
Spokojną nadmorską społecznością wstrząsa brutalna zbrodnia.
Black Hall w stanie Connecticut zawsze uchodziło za bezpieczną przystań. To zamożne nadmorskie miasteczko wolne od przestępczości. Piękne domy zamieszkiwane przez szczęśliwe rodziny. Pewnego lipcowego upalnego dnia dochodzi do zbrodni, która burzy spokój mieszkańców...
Rodzina i przyjaciele zamordowanej właścicielki galerii Beth Lathrop i jej nienarodzonego dziecka są wstrząśnięci. Okazuje się też, że znika cenny obraz, skradziony i odzyskany wiele lat temu. Podczas tamtego napadu została zabita matka Beth i jej siostry Kate.
Kate z pomocą detektywa Reida postanawia zbadać ostatnie tygodnie życia Beth. Naturalnym podejrzanym staje się jej mąż. Mężczyzna ma jednak mocne alibi na czas morderstwa.
Kate i Reid starają się zrozumieć sens śmierci Beth, ale zamiast odpowiedzi znajdują tylko kolejne pytania: Jeśli to nie mąż, to kto jeszcze mógłby czyhać na życie kobiety? Jaką rolę w całej tej sprawie odgrywa należący do rodziny obraz?
„Luanne Rice po raz kolejny potwierdza swój wyjątkowy talent do kreślenia emocjonalnych portretów swoich bohaterów. Dodając do stworzonej przez siebie historii szczyptę napięcia, udowadnia, że miłość i morderstwo to nieodłączni towarzysze”.
Tess Gerritsen
„Mroczna historia rodziny. Małżeństwo pełne skaz. Skomplikowana, wielowątkowa intryga. Opowieść Luanne Rice jest niesamowicie autentyczna”.
Lisa Unger
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 492
Tytuł oryginału: Last Day
Projekt okładki: Shasti O’Leary Soudant
Redakcja: Dorota Kielczyk
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Bogumiła Jędrasik, Katarzyna Szajowska
© 2020 by Luanne Rice
All rights reserved.
This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with Graal, SP. Z.O.O.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022
© for the Polish translation by Paweł Wolak
ISBN 978-83-287-2238-5
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2022
– fragment –
Audrey Loggii i Joemu Guccione
11 lipca
Beth Lathrop leżała na boku, z ramieniem przerzuconym tak, że zasłaniało oczy – jak gdyby blokując blask porannych promieni, które wpadały przez wychodzące na wschód okno. Jasnoniebieskie prześcieradło z perkalu okrywało jej ciążowy brzuch i lewe biodro. Był środek lipca. Dziecko, chłopiec, miało się urodzić czwartego października. Wyraźny spokój białego szumu odcinał sypialnię od reszty domu, sprawiając, że wydawała się odrębnym światem. Buczał klimatyzator, brzęczały muchy krążące nad dziwną, podobną do klejnotu szkarłatną plamą za uchem kobiety. Z korytarza dochodziły stłumione odgłosy wydawane przez psa.
Wzgórze owiewała słona bryza, ciągnąca się od osłoniętej strony zatoki. W lipcu w Black Hall bywało parno. Znad bagiennej równiny, zalewanej falami przypływów, unosiła się wilgoć. Tego poranka temperatura dochodziła już do trzydziestu stopni, ale upał nie mącił przejrzystości powietrza. Beth uwielbiała właśnie takie migotliwe letnie dni i tęskniła do nich całą zimę.
Przy otwartych oknach białe zasłony na pewno by się poruszały, a orzeźwiający wiatr znad zatoki Long Island Sound chłodziłby wnętrza. Ale drzwi sypialni pozostawały szczelnie zatrzaśnięte. Zamontowany nad oknem klimatyzator pracował na najwyższych obrotach, dlatego mimo upału we wlotach powietrza i na parapecie zgromadziła się cienka warstewka lodu. Beth miała kręcone złotorude włosy, które opadały na jej nagie ramiona.
Na stoliku nocnym rozświetlił się iPhone: dzwoniła Kate, siostra Beth. Telefon został przestawiony na tryb „Nie przeszkadzać”, więc nie wydawał żadnych dźwięków i nie wibrował. Po chwili na ekranie pojawiło się okienko z wiadomością: dwudzieste pierwsze nieodebrane połączenie. Rozległ się dzwonek telefonu stacjonarnego: aparat stał na parterze, w kuchni. Sygnał jednak tłumiły zamknięte drzwi oddzielające sypialnię od parteru i reszty pokojów.
Pies wcześniej drapał w futrynę, ale dał sobie spokój i teraz leżał na najwyższym stopniu schodów, cicho skomląc. Popcorn, należący do rodziny labrador o biszkoptowej maści, uwielbiał poranne przebieżki po plaży. Była już siódma trzydzieści pięć. Zwykle około szóstej dostawał jedzenie i wychodził na spacer. Kiedy Pete wypłynął w rejs, Beth posłuchała rady swojej siostry i starała się dłużej spać ze względu na trudną ciążę. Ich szesnastoletnia córka Samantha pojechała na letni obóz, więc Popcorn musiał dziś poczekać. Mimo to co jakiś czas się podnosił, zerkał w stronę sypialni, żałośnie pojękiwał i znowu kładł głowę na przednich łapach.
Huczący klimatyzator i zamknięte drzwi sprawiały, że ledwie słychać było dzwonek. Ktoś nacisnął guzik trzy razy. Popcorn zaszczekał, po czym zbiegł po schodach i zaczął ganiać w tę i z powrotem po korytarzu; chwila ciszy, potem walenie pięścią i dudniące łup-łup-łup mosiężnej kołatki. Pies ujadał coraz głośniej.
Na podwórku zrobiło się cicho. Z zewnątrz docierały tylko odgłosy kroków na ceglanej ścieżce wiodącej wzdłuż bocznej ściany domu. Ktoś otworzył furtkę – zgrzytnął metal, dało się słyszeć niewyraźnie ludzkie głosy. Popcorn wpadł do kuchni, wyjąc w stronę dwóch kobiet i mężczyzny, którzy weszli na podwórko. Stanęli przy tylnych drzwiach, po czym przyłożyli dłonie do szyby, żeby odgrodzić się od jasnego światła dnia, i zajrzeli do środka.
Pies zaczął radośnie podskakiwać, wymachując ogonem. Jedna z kobiet dobrze go znała – Kate Woodward, siostra Beth. Popcorn zrobił stójkę, opierając się przednimi łapami o szkło. Kate podeszła do gazowego grilla i uniosła pokrywę. Lathropowie zwykle chowali w środku zapasowe klucze. Już wcześniej tam zaglądała, zanim zadzwoniła na komisariat i na miejscu pojawił się radiowóz. Ale wtedy nie znalazła tam klucza. Uznała jednak, że warto się upewnić.
Kate towarzyszyli miejscowi policjantka i policjant w mundurach: Peggy McCabe i Jim Hawley. McCabe knykciami wystukała na szybie ostre staccato.
– Policja z Black Hall – zawołała. – Beth? Jest tam ktoś?
– Pies przyjazny? – zapytał nieufnie Hawley.
– Tak, nawet bardzo… Nie zrobi wam krzywdy – zapewniła Kate. – Nie bójcie się. Po prostu wyłamcie zamek, dobrze? Bardzo was proszę.
Hawley kucnął i spojrzał na labradora przez okienko w rozsuwanych drzwiach.
– Cześć, piesku. Jak się masz? – zagadnął. – Nie ugryziesz nas, prawda?
Popcorn przytknął mokry nos do szyby i znowu pomerdał ogonem.
– Mieli jeszcze jakąś inną skrytkę na klucze? – zapytała McCabe.
– Chyba nie. W każdym razie nic o tym nie wiem. Zapasowy komplet zawsze chowali pod pokrywą grilla. Beth nigdzie nie wyjechałaby na dłużej tak bez słowa. Zróbcie coś, żeby dostać się do środka, bardzo was proszę. Już wcześniej powinnam wejść na siłę. Stało się coś złego.
– Pokłóciłaś się z siostrą? – McCabe spojrzała na nią, unosząc brwi.
– Nie!
Policjantka wiedziała, że powinni mieć ze sobą nakaz rewizji, ale Kate wpadła w panikę, a i sytuacja wymagała szybkiej interwencji. Beth Lathrop była w szóstym miesiącu ciąży i od trzech dni z nikim się nie kontaktowała. Jej srebrny mercedes stał zaparkowany na podjeździe, wewnątrz na podłodze walały się psie odchody co najmniej z dwóch ostatnich dni. Nie należało też zlekceważyć zachowania siostry. McCabe ostatecznie uznała, że pojawiły się wyjątkowe okoliczności. Gdyby przyszło im tłumaczyć się przed sądem, powiedzą, że znaleźli się w sytuacji kryzysowej.
– Jest tu jakiś alarm? – zapytała. – Pewnie cichy?
– Nie, taki z syreną, ale znam kod, mogę wyłączyć – wyjaśniła Kate.
– Odsuńcie się – rozkazała policjantka.
Włożyła lateksowe rękawiczki, odpięła pałkę przytroczoną do czarnego skórzanego pasa i walnęła nią w drzwi. Okienko roztrzaskało się na tysiąc kawałeczków, ale nie wypadło z ramy. Dźgnęła szklaną taflę czubkiem pałki, dopiero wtedy odłamki posypały się na niebieską terakotę. McCabe wyciągnęła rękę i otworzyła zamek od środka.
Alarm się nie uruchomił, ponieważ w ogóle nie był włączony.
Kiedy funkcjonariusze weszli do kuchni, Kate szybko ich wyminęła, krzycząc:
– Beth!
– Ej, zaraz! Dokąd? – McCabe złapała ją za ramię. – Stań za drzwiami i poczekaj, aż pozwolę ci wejść.
– Nie ma mowy – warknęła Kate, po czym szybkim krokiem przemierzyła kuchnię i zniknęła w korytarzu.
Policjantka położyła dłoń na kaburze i ruszyła jej śladem. Hawley pogłaskał psa, potem wypuścił go na ogrodzone podwórko i pobiegł za koleżanką.
– Beth! – wrzasnęła znowu Kate. Już wbiegała po schodach na górę, pokonując po dwa stopnie naraz.
McCabe nie odstępowała jej ani na krok. W pewnym momencie usłyszała, że za zamkniętymi drzwiami na piętrze głośno pracuje klimatyzator. Kate wyciągnęła rękę, ale policjantka chwyciła ją za nadgarstek i w ostatniej chwili powstrzymała przed naciśnięciem klamki. Poczuła, że kobiecie trzęsą się dłonie.
– Poczekaj tutaj – poleciła stanowczo.
Kate zrobiła krok do tyłu i pozwoliła, żeby wyminął ją Hawley. Sprawiała wrażenie posłusznej.
McCabe złapała za mosiężną klamkę. Chociaż miała rękawiczkę, wydawało jej się, że dotyka lodu.
W środku panował ziąb, bo klimatyzator chłodził na całego. W powietrzu unosił się słodki zapach zgnilizny. Beth leżała na prawym boku, plecami do drzwi, twarzą zwrócona do okna. Wokół jej głowy powoli latały muchy otumanione przez arktyczny chłód. Kate podbiegła do siostry.
– Beth – szepnęła, kucając, żeby dobrze się jej przyjrzeć. Po chwili wydobyła z siebie przeszywający jęk rozpaczy. – Nie, Beth, tylko nie to. Tylko nie to…
– Nie dotykaj jej – rozkazała McCabe i pomogła pannie Woodward wstać.
– O Boże, Beth…
Funkcjonariusze zbliżyli się do łóżka.
Kobieta miała półprzymknięte oczy i rozchylone usta, przez które wystawał siny, opuchnięty język. Wokół szyi biegła fioletowa linia przypominająca koronkowy wzór wydrukowany na skórze. Na lewej części twarzy widniało sporo siniaków. Denatka miała też pękniętą za uchem czaszkę, a włosy posklejane zaschniętą krwią. Niebieska pościel kłębiła się w nieładzie, poplamiona płynami ustrojowymi. Wierzchnie prześcieradło ledwo przykrywało ciążowy brzuch. Na podłodze leżały czarne majtki z podartą ozdobną gumką, a z krawędzi materaca zwisał koronkowy czarny stanik z rozerwanymi ramiączkami i popsutym zapięciem.
Kate stała nieruchomo, przyciskając pięści do piersi i głośno szlochając. McCabe objęła ją ramieniem, zaprowadziła do drzwi. Kate nie stawiała oporu: cała zesztywniała, a jej ciałem co chwilę wstrząsały spazmy.
– Do kogo zadzwonić? – zapytała policjantka. – Kto cię stąd odbierze?
– Nigdzie nie pójdę – sprzeciwiła się kategorycznie.
– Nie możesz tu zostać.
Policjantka spojrzała w jej pełne łez zielone oczy: chciała się upewnić, że została dobrze zrozumiana.
Kate pokręciła głową, zrobiła kilka kroków w tę i z powrotem, po czym wyszła na korytarz i usiadła na najwyższym stopniu schodów.
McCabe już zamierzała ją pouczyć, że nie wolno robić takich rzeczy, ponieważ znajdują się na miejscu zbrodni, ale w końcu tylko poklepała ją po ramieniu.
– Niczego nie dotykaj. Ani ściany, ani poręczy. Niczego.
Kate nie odpowiedziała, zaniosła się szlochem.
Policjantka wróciła do sypialni i zamknęła za sobą drzwi.
– Jezus Maria – mruknął Hawley.
Spojrzała na niego i skinęła głową. Wiedziała, że kolega pierwszy raz w życiu styka się z morderstwem; ona zresztą też. Black Hall należało do najspokojniejszych i najzamożniejszych miasteczek na wybrzeżu Connecticut. Nigdy wcześniej nie wydarzyło się tu nic podobnego.
– Zgłosisz to czy ja mam się tym zająć? – zapytał.
Odpięła radio od paska i zadzwoniła do Marni, dyspozytorki, która akurat dzisiaj była na dyżurze.
– W domu przy Church Street czterdzieści pięć doszło do zabójstwa – powiedziała do mikrofonu.
– U Lathropów? – Marnie wciągnęła głęboko powietrze. Jak zwykle w małych miastach, tak i tutaj wszyscy się znali. – O Boże… Chodzi o Beth? Czy o Pete’a? Oby nie o tę dziewczynkę. Jak ona ma na imię? Jest dwa lata młodsza od Carrie. Nie mogę sobie przypomnieć…
McCabe celowo zignorowała jej pytanie.
– Skontaktuj się ze specami z Głównego Wydziału Kryminalnego – kontynuowała. Chodziło o policjantów stanowych od morderstw, porwań i napadów na banki.
– Jasne, już się robi – potwierdziła Marnie.
Policjantka wyłączyła radio, po czym zerknęła na iPhone’a na stoliku nocnym. Nacisnęła przycisk odblokowujący urządzenie. Rozświetlił się ekran, ale nie pojawiła się na nim prośba o wpisanie hasła. Beth najwyraźniej ufała swoim bliskim.
– Zobacz, ile nieprzeczytanych wiadomości i nieodebranych połączeń. Jak długo nie sprawdzała telefonu? Dwa dni? Dłużej?
Najczęściej próbowała się z nią skontaktować Kate, ale przy trzech ostatnich komunikatach widniało imię Pete.
– Sądząc po ilości gówien pod drzwiami, pies też dawno nie wychodził na spacer.
– Uhm… – potwierdziła McCabe.
– Ofiara została wcześniej zgwałcona? – Hawley wskazał podarte majtki i stanik.
– Możliwe.
Kucnęła przy łóżku. Na podłodze, w połowie przykryta opadającą narzutą, leżała marmurowa rzeźba przedstawiająca sowę. Głowa ptaka była ubrudzona rdzawoczerwoną, zaschniętą krwią.
– Narzędzie zbrodni? – zainteresował się Hawley, spoglądając na ranę za uchem martwej kobiety.
McCabe wstała i również zaczęła przyglądać się ofierze. Krew wokół rany zdążyła już zakrzepnąć i w jasnym świetle przybrała dziwny jasnoczerwony odcień. Uwagę policjantki przyciągnęło też sine wgłębienie okalające szyję.
– Równie dobrze mogła zostać uduszona.
– Zbyt ładny dom jak na taką zbrodnię – uznał Hawley. – Wszędzie kosztowne rzeczy, na podjeździe mercedes.
– Tak – przyznała McCabe, rozglądając się po pokoju.
Widać było, że Lathropowie lubią porządek. Oprócz porozrzucanej bielizny nigdzie żadnych ubrań, a książki na nocnym stoliku tworzyły równy stosik. Meble wyglądały na antyki: dobrej jakości drewno, wypolerowane na błysk przez upływ czasu. Na ścianach wisiały przedstawiające okolicę landszafty. Obrazy były oprawione w pozłacane ramy, podobne do tych, jakie widuje się w muzeum. McCabe spojrzała na jeden z nich. W prawym dolnym rogu dostrzegła podpis artysty: Childe Hassam. Wychowała się w tym miasteczku i dobrze wiedziała, że to jeden z najsłynniejszych malarzy z Black Hall. Przed oczami miała więc dzieło warte fortunę. Obok znajdowały się puste ramy z poszarpanymi resztkami płótna, wciąż przylegającymi do drewna.
– Popatrz – zwróciła się do kolegi. – Ciekawe, jaki obraz tu był. Myślisz, że ktoś go wyciął?
– Bo ja wiem? Mąż zajmuje się sztuką, jest właścicielem Lathrop Gallery, prawda? Możliwe, że ktoś mu to ukradł.
– Nie uważasz, że to trochę seksistowskie? – Obrzuciła go karcącym spojrzeniem. – Dlaczego sugerujesz, że te wszystkie dzieła są wyłącznie jego?
– A tak nie jest?
– Kiedyś to była Harkness-Woodward Gallery – wyjaśniła McCabe. – I od zawsze pozostawała w rękach rodziny ofiary.
Elegancka galeria sztuki, z siedzibą w samym centrum Black Hall, specjalizowała się w sprzedaży obrazów podobnych do tych, które wisiały na ścianach sypialni. Po tym, jak McCabe straciła ojca, matka zabierała ją tam w soboty razem z rodzeństwem. Robiła wszystko, żeby odwrócić uwagę dzieci od tragedii.
Gdy tylko policjantka usłyszała nazwisko ofiary, wróciły do niej wspomnienia. Galeria należała w dawnych czasach do babci Kate i Beth. Z tym miejscem wiązała się pewna mroczna historia: kiedy McCabe była jeszcze dzieckiem, doszło do włamania i ktoś zginął. Złodzieje ukradli obrazy, matkę i córki skrępowali. W miasteczku gadano o tym bez ustanku: nawet na plaży, w najpiękniejsze letnie dni, ludzie szeptali o zdradzie, chciwości i morderstwie. Czasami McCabe zadawała sobie pytanie, czy tamto przestępstwo nie wryło się tak mocno w jej dziecięcą psychikę, że postanowiła zostać gliniarzem. Wbiła wzrok w Beth i zaczęła się zastanawiać: czy właśnie ta kobieta razem ze swoją siostrą Kate były wtedy przetrzymywane w piwnicy?
Jaki związek ma zaginiony obraz ze śmiercią pani Lathrop? Na widok podartej bielizny zrobiło jej się niedobrze: strach pomyśleć, co morderca zrobił tej kobiecie.
– O Boże, straszna tu zimnica. – Od podmuchu lodowatego powietrza przeszedł ją dreszcz.
– Najwyższy czas wyłączyć to ustrojstwo – stwierdził Hawley i ruszył w stronę klimatyzatora. Kompresor działał na najwyższych obrotach, mocno pompując powietrze. Wydawało się, że urządzenie zaraz padnie.
– Nie, lepiej zaczekaj, aż przyjadą stanowi.
Pracowała w policji dwa lata dłużej niż kolega. Miejscowy komisariat był tak mały, że radni chcieli go połączyć z jednostką z sąsiedniego miasteczka. McCabe mieszkała teraz w Norwich, gdzie nie panował już taki spokój, więc czuła się szczęściarą, że znalazła robotę w sennym Black Hall. Ta miejscowość jak z pocztówki, rozciągnięta nad zatoką Long Island Sound, w lecie stawała się nadmorskim kurortem. Pod koniec dziewiętnastego wieku zaczęli tu przyjeżdżać artyści, obecnie znaczną część rezydentów stanowili manedżerowie firmy Electric Boat oraz profesorowie z Yale, Connecticut College i Akademii Straży Wybrzeża. Aż do dzisiaj najgorsze zgłoszenia dotyczyły przemocy domowej i tragicznych wypadków drogowych.
Pochyliła się nad Beth i zaczęła uważnie przyglądać się obrażeniom. Ozdobna gumka od majtek zostawiła ciemnofioletowy koronkowy ślad wokół szyi ofiary. Policjantka się wzdrygnęła, ale nie mogła od tego obrazu oderwać wzroku. To był przynajmniej tak samo brutalny widok jak ten pękniętej czaszki, ale podtekst seksualny wzbudzał jeszcze większy niepokój.
– W takich sytuacjach mordercą jest zwykle mąż – oznajmił Hawley. – Ale nie tym razem. Co powiedziała siostra? Pan Lathrop wypłynął w rejs i jest gdzieś na Atlantyku, zgadza się? Poza tym nie potrafię sobie wyobrazić, że zrobił coś takiego własnej żonie.
McCabe nie zareagowała. Już na początku kariery, prowadząc sprawę bardzo blisko swojego domu, dowiedziała się, że mile wyglądający ludzie są gotowi posunąć się do okropnych rzeczy.
– Musimy poinformować go o tym, co się stało – kontynuował Hawley. – Na pewno będzie zdruzgotany. Błogo spędza czas na urlopie, a tu taka wiadomość… Nie wiem, czy w ogóle uda nam się do niego dodzwonić. Możliwe, że nie ma zasięgu. Czasami jeżdżę łowić ryby w podwodnych kanionach w okolicach Block Island i nijak nie da się tam złapać sygnału.
– Na jachcie na pewno jest radio.
– No i co z tego? Kumple na wakacjach nie słuchają przecież kanałów alarmowych.
– To sprawa dla wydziału kryminalnego – ucięła rozmowę McCabe.
Kate twierdziła, że Pete każdego lata wypływa w rejs z tą samą grupą znajomych. Ta wyprawa miała być ostatnia przed przyjściem na świat nowego członka rodziny.
Policjantka spojrzała na ciążowy brzuch kobiety.
Dziecko również nie żyło.
Detektyw Conor Reid zaparkował na Church Street przed domem z numerem czterdzieści pięć. Niedaleko za nim stała furgonetka Głównego Wydziału Kryminalnego stanu Connecticut. Poprzedniego dnia do późnej nocy prowadził śledztwo w sprawie napadu na spółdzielczą kasę pożyczkową w Pawcatuck i ciągle miał na sobie tę samą niebieską marynarkę. Nie zmienił też szarych spodni. Włożył tylko świeżą białą koszulę, a na szyi zawiązał krawat w paski. Jego brązowe włosy, trochę za długie jak na funkcjonariusza policji stanowej, pachniały solą, bo dziś rano spędził godzinę na wędkowaniu. Skończył pracę w terenie dopiero o świcie i zamiast wrócić do domu, pojechał nad kanał Charlestown Breachway, żeby uprawiać surfcasting. Był drugi tydzień lipca, więc w oceanie dopiero pojawiły się pierwsze skalniki. Miał dużo pracy, zawsze brakowało mu czasu na łowienie ryb, chodzenie do fryzjera i podobne zajęcia.
Relaks na świeżym powietrzu został przerwany telefonem od dyspozytora. Kiedy Reid usłyszał adres, ścisnęło mu się serce. Często przesiadywał pod tym domem i rozmyślał o mieszkającej w nim kobiecie. Wiadomość, że właśnie w tej rodzinie doszło do zbrodni, trafiła go jak grom z jasnego nieba. Wróciły wspomnienia. To wystarczyło, żeby natychmiast wrzucić do bagażnika wędkę i kuferek ze sprzętem. Po chwili pędził już na południe autostradą I-95 w stronę Black Hall. Bardzo mu zależało, żeby właśnie ta sprawa trafiła do niego.
Kiedy wysiadł z samochodu, uważnie przyjrzał się posesji. Na środku stał duży biały dom w stylu kapitańskim, typowy dla tej zamożnej części Black Hall. Od ulicy oddzielał go żywopłot z bukszpanu. Dorodne dęby i buki rzucały cień na trawnik, a wzdłuż starego, pokrytego porostami murku z kamienia kwitły błękitne hortensje. Obok Reid zauważył różowe rękawice ogrodnicze, nożyce do żywopłotu i płaski kosz pełen zwiędłych kwiatów. Na ziemi leżał jeszcze biały płócienny kapelusz. Przez murek przewieszony był zielony szlauch. Z dyszy leciała strużka wody, która spływała po pochyłości terenu w stronę dzikiej łąki. Można by odnieść wrażenie, że komuś nagle przerwano pracę w ogrodzie.
Reid podszedł do porzuconego nakrycia głowy, a kiedy ukucnął, zobaczył na nim połyskujące krople porannej rosy, jakby kapelusz był tu przez całą noc, a może nawet dłużej. Przed domem pojawili się technicy kryminalistyki. Reid wskazał im ręką rzeczy na ziemi. Chciał, żeby zostały sfotografowane i przebadane jako część materiału dowodowego.
Pierwsi na miejsce zbrodni dotarli policjanci z Black Hall. Reid dostrzegł przy radiowozie dwoje mundurowych, ruszył w ich stronę. Między nimi stała wyraźnie roztrzęsiona ciemnowłosa kobieta. Kate. Reid wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. Jak to możliwe, że tak bardzo się zmieniła, choć jednocześnie nie wyglądała inaczej niż zwykle.
W pewnym momencie przyciągnął uwagę policjantki, która spojrzała na niego i zrobiła krok do przodu.
– Cześć – rzucił na powitanie. – Nazywam się Conor Reid.
– Peggy McCabe, a to mój partner Jim Hawley. I Kate Woodward, siostra Beth Lathrop, ofiary morderstwa. – Wskazała na kobietę stojącą obok Hawleya.
Reid gapił się na Kate, zastanawiając się, czy go rozpozna. Jednocześnie starał się zapanować nad oddechem.
– Kto was tutaj wezwał? – zapytał policjantkę.
– Kate. Ale zanim przekażę dalsze informacje, muszę poinformować, że nie mogliśmy dostać się do środka, więc wybiliśmy szybę w drzwiach. Potem wbiegliśmy na piętro, gdzie znaleźliśmy zwłoki. Zrobiliśmy to bez nakazu rewizji.
– Okay. – Reid zachował spokój, choć zdawał sobie sprawę, że w przyszłości jakiś cwany adwokat może to wykorzystać przeciwko nim.
– Kate od trzech dni starała się skontaktować z siostrą. Coraz bardziej się denerwowała. Wcześniej codziennie rozmawiały ze sobą przez telefon, czasami nawet kilka razy. Łączyły je naprawdę bliskie relacje. Beth spodziewała się dziecka, ale miała problemy z ciążą. Kate zaczęła się niepokoić po drugim nieodebranym połączeniu. Założyła jednak, że Beth jest zajęta pracą w rodzinnej firmie.
– Chodzi o galerię sztuki? – upewnił się Reid.
– Tak – potwierdziła McCabe. – Mogła też pójść z psem na plażę albo odpoczywać w ogrodzie. Nie była uzależniona od komórki, często zostawiała ją w domu.
– Ale zbyt długo nie dawała znaku życia?
– Właśnie. Kate wyjechała z miasta i bez ustanku do niej wydzwaniała. Na liście nieodebranych połączeń znaleźliśmy też inne numery, na przykład męża Beth. Kate mogła wrócić do Black Hall dopiero dziś rano. Skróciła wyjazd i jak najszybciej przyleciała do domu.
– Dokąd wyjechała?
Reid czuł się nieswojo, że musi zadawać pytania, na które zna już odpowiedź.
McCabe zrobiła skonsternowaną minę, potem oblała się rumieńcem.
– Przepraszam, zapomniałam zapytać – wydukała.
– Nic się nie stało – powiedział i jeszcze raz spojrzał na Kate Woodward. Z trudem odrywał od niej wzrok.
– W każdym razie mąż ofiary, jak co roku, wypłynął w rejs z kolegami i od kilku dni żegluje po oceanie. Przykro mi, ale nie zapytałam, gdzie konkretnie przebywa.
– Wszystkiego się dowiemy – oświadczył, kiwając głową z nadzieją, że w ten sposób doda młodej policjantce otuchy.
Zaczynał pracę na stanowisku posterunkowego w New London, potem przez dwa lata pełnił służbę w policji stanowej jako funkcjonariusz, aż wreszcie został detektywem wydziału kryminalnego. Dobrze wiedział, że lokalni gliniarze nie zajmują się poważnymi przestępstwami. To jego zadanie, a skomplikowane relacje łączące go z siostrami Woodward dawały mu dostęp do informacji, którymi nie zamierzał się dzielić z byle kim.
– Została uderzona w tym miejscu. – McCabe postukałam się palcem w głowę, tuż nad lewym uchem. – Była też duszona.
Reid przytaknął na znak, że rozumie. Starał się ukryć fakt, że jest podenerwowany.
– Coś jeszcze?
– Pod łóżkiem leżała wybrudzona krwią sowa z marmuru. To niewątpliwie narzędzie, którym napastnik uderzył ofiarę. – Na chwilę zamilkła. – Zauważyłam też coś dziwnego: na ścianie w sypialni wisi pusta rama, a do niej są przyklejone skrawki płótna i nitki. Wydaje mi się, że ktoś wyciął obraz.
– Obraz? – Poczuł, jakby kopnął go prąd. Przecież to nie mógł być ten sam, pomyślał.
– Moim zdaniem tak.
– Dobra – mruknął. – Dziękuję.
Podszedł do Kate Woodward. Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu Lathropów, żeby usiąść przy zwłokach jej siostry. Zawsze uważał, że pierwszy kontakt z ofiarą morderstwa jest niczym pierwsze spotkanie dwóch osób, które wcześniej się nie znały. To wyjątkowy moment, tak samo ważny po śmierci jak za życia, i równie, a może nawet bardziej, przełomowy. Tym razem będzie jednak inaczej: znał Beth i uratował ją w najbardziej traumatycznej sytuacji, w której tkwiła aż do teraz.
Przywitał się z Hawleyem. Młody mundurowy okazał się wystarczająco bystry, żeby odejść na bok i pozwolić mu pobyć z Kate sam na sam. Wziął głęboki wdech i spojrzał jej głęboko w oczy. Patrzyła na niego, ale w jej wzroku widział tylko pustkę. Na pewno go nie rozpoznała. Chciał złapać ją za rękę, tak jak w galerii dwadzieścia trzy lata temu. Miała wtedy szesnaście lat, Beth była rok młodsza. Serce waliło mu jak młotem, bał się, że na jego szyi widać pulsującą żyłę.
– Nazywam się Conor Reid. Przykro mi z powodu tego, co spotkało pani siostrę.
– Wiedziałam, że coś jest nie tak. – Zasłoniła oczy rękami. – Powinnam przyjechać zaraz po tym, jak nie odebrała telefonu. Miałam złe przeczucia.
– Jakie konkretnie?
– Że coś się stało.
– Zawsze odbierała telefon? Za każdym razem, kiedy pani do niej dzwoniła? – zapytał, pamiętając o tym, czego dowiedział się od McCabe.
– Nie, ale ten tydzień był wyjątkowy: nie tylko ja opuściłam miasto. Wyjechał też jej mąż, a Beth przechodziła ostatnio trudny okres. Naciskałam na nią i w końcu obiecała, że nie będzie rozstawać się ze smartfonem i za każdym razem odbierze mój telefon. Kiedy tak się nie stało, wmawiałam sobie, że to kwestia starych przyzwyczajeń.
– O jaki trudny okres chodzi?
– Przez pierwsze trzy miesiące rano mocno wymiotowała; wzrósł jej też poziom cukru we krwi. W poprzedniej w ciąży… z Sam, ich córką, cierpiała na cukrzycę, która ustąpiła zaraz po urodzeniu dziecka. Lekarz nie dawał żadnej gwarancji, że to się nie powtórzy.
– Mają jeszcze jakieś dzieci?
– Nie, tylko Sam. No i… Matthew.
– Matthew?
– Takie wybrali dla niego imię – wyjaśniła Kate łamiącym się głosem. – Czy on…? Czy on również nie żyje? Raczej tak, prawda? Jak pan myśli?
– Zaraz ustali to lekarz sądowy – powiedział Reid, chociaż z relacji policjantów wnioskował, że chłopiec zmarł. Znał wiele szczegółów z życia Beth Lathrop, ale nie miał pojęcia, dlaczego między jej dziećmi była tak duża różnica wieku.
– Na dodatek Pete wyruszył w rejs – wycedziła Kate, w jej oczach smutek ustąpił miejsca złości. – Kto zostawia żonę na cały tydzień, jeśli ta nie czuje się dobrze? Doskonale wiedział, że mnie również nie będzie w domu.
– Dokąd pani pojechała?
– Miałam czarter z Gronton do Los Angeles.
Reid milczał w oczekiwaniu na dalsze wyjaśnienia. Musiał być ostrożny, nie chciał się zdradzić, że wie, czym zajmuje się Kate.
– Jestem pilotką, pracuję w Intrepid Aviation – wytłumaczyła. – Latam prywatnymi odrzutowcami.
– Wróciła pani dziś rano?
– Tak. To miał być pusty przelot, ale klienci zdecydowali, że również zabierają się z powrotem. On jest dyrektorem studia filmowego, mają letnią rezydencję w Watch Hill. Myślałam, że będę w domu półtora dnia temu, okazało się jednak, że muszę na nich poczekać. Powinnam ich zostawić w LA: wystarczyło poprosić pierwszego oficera, żeby przejął moje obowiązki, i zarezerwować bilet na zwykły lot rejsowy.
– Mogłaby pani dokładnie określić obecne miejsce pobytu Pete’a?
Zmarszczyła czoło i na chwilę zacisnęła powieki, jakby próbowała odciąć się od świata. Wyraźnie czuła się winna, że nie dotarła z powrotem na czas.
– Niestety nie – wykrztusiła wreszcie. – Wiem tyle, że łódka czekała na nich w Nantucket, właśnie stamtąd planowali wypłynąć na zatokę. Każdego roku w lipcu Pete z kumplami czarterują beneteau i spędzają wspólnie tygodniowy urlop.
– Beneteau?
– Żaglówka, a w zasadzie piętnastometrowy jacht, drogi i luksusowy.
– Jasne, rozumiem.
Jego brat Tom na pewno by wiedział, o co chodzi. Był komandorem w Straży Wybrzeża i znał się na wszystkim, co wiązało się z jednostkami pływającymi. Reid traktował go jak tajną broń, którą wykorzystywał podczas prowadzenia śledztw, szczególnie tego ostatniego dotyczącego sióstr Woodward. Zdanie: „Bez niego nic bym nie zdziałał” to wyświechtany komunał, ale tak właśnie się czuł w stosunku do brata.
Kate zacisnęła usta. Reid odnosił wrażenie, że mogłaby powiedzieć coś więcej o swoim szwagrze. Dlaczego nie zaproponowała, że do niego zadzwoni?
– Czym zajmuje mąż pani siostry? – zapytał.
– Jest prezesem Lathrop Gallery – powiedziała z nieskrywanym szyderstwem.
– Dlaczego pani tak o nim mówi?
– Bo on tak naprawdę nic nie robi.
– Dobrze znam tę galerię – oznajmił, starannie dobierając słowa. – Kiedyś należała do pani babci.
Kate nie zmieniła wyrazu twarzy. Nie wydawała się zaskoczona, ale nic w tym dziwnego: galeria przecież od lat stanowiła coś w rodzaju kulturalnego centrum Black Hall. Ważniejsze było inne pytanie: czy Kate zapamiętała Conora Reida?
– Galeria przechodziła z pokolenia na pokolenie, w końcu razem z siostrą zostałyśmy jej właścicielkami.
Doszło do tego po śmierci matki i skazaniu ojca. Reid wbił wzrok w kobietę, zastanawiając się, jak wiele powinien jej wyjawić o swojej roli w dniu, w którym została uratowana. Czy mogła zakładać, że śmierć siostry ma jakiś związek z tym, co zrobił ich ojciec? Czy ktoś się zainspirował zbrodnią z przeszłości?
– Zmieniłyście panie nazwę galerii? Szwagier wszedł do spółki?
Pokręciła głową.
– Nie, właścicielkami jesteśmy wyłącznie ja i siostra. Zgodziłam się jednak, żeby ona podejmowała większość decyzji. Wtedy dała mu tytuł prezesa.
– To tylko tytuł?
– W zasadzie tak. Pete wygodnie się rozsiada i myśli o… sobie. Zastanawia się nad tym, co będzie dalej robił.
Wiele lat temu ludzie mówili dokładnie to samo o jej ojcu.
– Dlaczego został prezesem?
– To arogancki dupek z kompleksem niższości. Zachowuje się tak, jakby był lepszy od wszystkich, nawet od Beth, ale wystarczy krzywo na niego spojrzeć, a już czuje się zraniony. Siostra uznała, że lepiej dać mu to, czego chce. Ona nie lubiła się kłócić.
– A on wręcz przeciwnie?
– Powiedzmy, że stawianie na swoim sprawia mu satysfakcję. – Przewróciła oczami.
Reid znowu pomyślał o jej ojcu. Małżeństwo Woodwardów bardzo przypominało związek Beth i Pete’a: dwa pokolenia, których życie było pełne sekretów. Matka sióstr miała pieniądze i galerię, ale dała mężowi prestiżowe stanowisko i pozwoliła zarządzać firmą, tak jak sobie życzył. Podobnie sprawy wyglądały u Beth i Pete’a.
Jak dużo Kate wiedziała o związku swojej siostry? W piwnicy dziewczynki przeżyły prawdziwą traumę. Nie musiał być psychologiem, żeby wiedzieć, jak duży wpływ miało to na resztę ich życia. Od jakiegoś czasu uważał, że przez te okropne doświadczenia Beth stała się łatwiejszą ofiarą dla drapieżnika, czyli dla mężczyzny, którego poślubiła.
Czasem w nocy, kiedy nie mógł zasnąć, wydawało mu się, że trzyma Kate za rękę. Czuł dotyk jej chłodnej drobnej dłoni, w tle słyszał przypominający zawodzenie dzikiego zwierzęcia płacz jej siostry. Dwadzieścia trzy lata temu one dwie i ich matka zostały uwięzione w podziemiach galerii. Związano je razem, skrępowano im ręce, usta zakneblowano i zaklejono taśmą. W tym czasie na górze złodzieje wynieśli niezwykle cenne dziewiętnastowieczne pejzaże. Reid służył wtedy w policji stanowej i dotarł na miejsce zdarzenia jako pierwszy.
Helen, matka dziewczynek, się udusiła. Kate i Beth próbowały się wyswobodzić; krzyczały z całych sił, chociaż w buzi miały bawełniany knebel. To właśnie Reid je oswobodził. Teraz powoli wypuścił powietrze, ciągle mając przed oczami scenę, jak Beth rzuca się na ciało matki i mocno je obejmuje, płacząc. Kate zachowywała się zadziwiająco spokojnie: najpierw stanęła obok, sztywna i otępiała, potem, ze wzrokiem jak u żywego trupa, zaczęła się powoli odsuwać. Kiedy Reid się zorientował, co jest grane, wziął ją za rękę i prosił, żeby na niego spojrzała. Chciał, żeby skupiła uwagę na nim, nie na przerażającej scenie.
Teraz również na nią patrzył. Mocno zaciskała palce. Musiał się powstrzymać, żeby jej nie dotknąć. Ciążyła mu świadomość, że nie jest z Kate szczery i ukrywa swój udział w wydarzeniach sprzed lat. Nie chodziło jedynie o to pierwsze śledztwo. Kiedy wyciągnął siostry Woodward z piwnicy, obiecał sam sobie, że od tej pory będzie się nimi opiekował i nie spuści z nich oka. Wierzył w starą zasadę, która mówiła, że jeśli ocali się komuś życie, to już na zawsze bierze się za tę osobę odpowiedzialność. Starał się dotrzymać słowa, na ile, rzecz jasna, było to możliwe. Niestety, Beth leżała teraz martwa w swoim domu. Zawiódł na całej linii i czuł się z tym strasznie.
Po kilku chwilach Kate zebrała się w sobie. Głośno westchnęła, lekko potrząsnęła ramionami, jakby właśnie wybudziła się z transu. Reid ciągle był spięty i starał się panować nad oddechem. Musiał tu zostać, wysłuchać, co ma do powiedzenia siostra ofiary.
– Dzwonił do mnie Pete – oznajmiła nagle. – On też jej szukał.
Wcześniej o tym nie wspominała. Reidowi cisnęło się na usta milion pytań, ale uznał, że lepiej nie przerywać.
– Dwa razy – uściśliła. – Najpierw, kiedy byłam jeszcze w powietrzu. Odsłuchałam wiadomość dopiero po wylądowaniu w Van Nuys. Wtedy pytał tylko, czy wiem coś o planach Beth na najbliższe dni. Wydało mi się to dziwne, ale ostatecznie machnęłam ręką i nawet do niego nie oddzwoniłam. Za drugim razem odebrałam telefon. Powiedział, że od jakiegoś czasu próbuje się z nią bezskutecznie skontaktować. Zasugerował przy tym, że Beth jest zmęczona i pewnie po prostu odsypia noce. Zgodziłam się z jego przypuszczeniami, ale potem sama zaczęłam się niepokoić. Co gorsza, ode mnie też nie odbierała.
– Prosiła pani kogoś, żeby sprawdził, czy wszystko w porządku?
– Tak, naszą wspólną znajomą Scotty Waterston. Odwiedziła Beth wcześnie rano. Razem pracowały w ogrodzie. Potem Scotty wróciła z muffinami czy czymś podobnym. Miały wypić razem kawę, ale Beth gdzieś zniknęła. Przedtem jednak zostawiła wiadomość dla kuriera. Napisała, że musi wyjść z domu i prosi, żeby położył przesyłki pod drzwiami.
– Gdzie jest teraz ta wiadomość? – zapytał Reid.
– Nadal w tym samym miejscu. Scotty niczego nie ruszała – oznajmiła Kate, wskazując przyklejoną do framugi żółtą karteczkę.
– To jej pismo?
– Tak.
– A gdzie paczki?
– Co takiego?
– Przesyłki, które miał dostarczyć kurier.
– Niczego nie było – stwierdziła, marszcząc czoło. – Po przeczytaniu wiadomości Scotty się uspokoiła. Uznała, że wszystko jest okay. Beth najwyraźniej wyszła gdzieś na chwilę i niedługo wróci. Aha, jej mąż również popłynął w rejs z Pete’em.
Reid wbił wzrok w karteczkę. Wymięty papier świadczył o tym, że to wiadomość wielokrotnego użytku przygotowana zawczasu na okazję, gdyby trzeba było nagle wyjść z domu. W miasteczkach takich jak Black Hall to całkiem zwyczajna praktyka. Ludzie po prostu ufali sąsiadom, jednak w tym przypadku kartkę mógł przykleić każdy, niekoniecznie Beth, ale na przykład morderca.
– Muszę powiadomić o wszystkim Pete’a – powiedział Reid. – Ma pani jego numer, prawda?
Zaczęła przeszukiwać listę kontaktów i podała mu namiary na szwagra.
Reid nie zapisał numeru w notesie, tylko od razu wstukał do telefonu. Po co zwlekać?
– Jak się nazywa ten jacht? – zapytał.
– „Łowczyni”.
– Dzięki.
– A jeśli mogłam ją uratować? – wydukała drżącym głosem. Zrobiła zdesperowaną minę, w jej zielonych oczach zaszkliły się łzy. – Beth to moja młodsza siostra. Byłyśmy ze sobą bardzo blisko. Dlaczego z nią nie zostałam? Jak mogłam do tego dopuścić? To już drugi raz.
Złapała go za rękę i ścisnęła. Przeszedł go dreszcz, jakby został rażony prądem w samo serce.
– Chodzi o to, co wydarzyło się w galerii, kiedy byłyście jeszcze dziećmi?
– Nie. – Obrzuciła go ostrym spojrzeniem, chyba trochę wstrząśnięta tym, co powiedział, potem pokręciła głową.
– W takim razie, o czym pani mówi?
– Już raz ją zostawiłam i stało się coś strasznego.
– Kiedy? Co?
Nie odpowiedziała, tylko tak jak przed laty cofnęła rękę. Wtedy w piwnicy uszły z niej wszelkie emocje, ogarnęła ją całkowita obojętność. Teraz była jednocześnie smutna i kipiała złością. Dostrzegł też inne podobieństwa i różnice, na przykład fizyczne: miała z metr sześćdziesiąt siedem wzrostu, niewiele więcej niż w wieku szesnastu lat. Piegowate policzki, ciemnobrązowe włosy spięte w kucyk, dokładnie tak samo jak wtedy. Była ubrana w dżinsy i bluzkę bez rękawów. Ładnie umięśnione opalone ramiona świadczyły o tym, że często chodzi na siłownię. Widział, że kobieta jest na granicy załamania nerwowego. Musiał się powstrzymać, żeby nie zacząć jej pocieszać.
– Proszę złożyć zeznania u mojej partnerki, detektyw Miano. – Wskazał Jennifer, która stała przy donicy z białymi pelargoniami. Trzymała w ręku notes i zapisywała relację Hawleya. – Zaraz z panią porozmawia, później zorganizujemy bezpieczny powrót do domu.
– Muszę poinformować Sam o tej tragedii – wtrąciła Kate. – Zanim wszystko się rozniesie.
– Nie zrobi tego jej ojciec?
– Przecież nie wiemy, gdzie teraz jest.
– No tak.
– Nawet nie zdaje pan sobie sprawy, jak bardzo go nienawidzę.
– Proszę o tym opowiedzieć.
Wbił w nią zaintrygowane spojrzenie i zamienił się w słuch. Ciekawiło go, ile Kate wie o prywatnym życiu Pete’a.
Ale pokręciła głową i popatrzyła gdzieś w dal. Wezwał gestem Miano, potem znowu zerknął na Kate. „A jeśli mogłam ją uratować?”, rozpaczała wcześniej. „Dlaczego z nią nie zostałam? Jak mogłam do tego dopuścić?”
Być może w stresie wypowiadała bezsensowne pytania, ale szczególnie to ostatnie sugerowało, że sprawowała kontrolę nad sytuacją i uważała, że była w stanie zapobiec morderstwu.
Reid zaczął rozważać, w jaki sposób udałoby się jej tego dokonać i jak naprawdę wyglądała relacja łącząca siostry. Czy czas, który spędziły razem skrępowane w ciemnej piwnicy, zbliżył je do siebie, czy wręcz odwrotnie, sprawił, że się wzajemnie oddaliły? Czy miały potem wybór i swobodnie kształtowały swoje życie, czy też w momencie, gdy napastnik wszedł do galerii, ich los został raz na zawsze określony, a przyszłość legła w gruzach?
Tamta historia bez wątpienia wpłynęła na jego późniejsze postępowanie. Stał teraz bardzo blisko Kate i czuł, że trzęsą mu się ręce. Schował je do kieszeni, żeby tego nie zauważyła. Tragedia, która spotkała siostry Woodward, była jego obsesją i ciągle sprawiała mu ogromny ból.
„Nawet nie zdaje pan sobie sprawy, jak bardzo go nienawidzę”. Jej słowa o Peterze wcale go nie zaskoczyły. Od dawna ją obserwował i zdążył się zorientować, kim są ważni ludzie w jej otoczeniu. Czuł się niezręcznie, ponieważ najprawdopodobniej wiedział o małżeństwie Beth więcej niż jej rodzona siostra.
– Czy Pete i Beth tworzyli szczęśliwy związek? – zapytał, starając się zapanować nad głosem. Spodziewał się niezbyt przyjemnej odpowiedzi.
– Nie – odparła beznamiętnie.
– Z powodu innych osób?
– W jego wypadku tak.
Czekał, aż Kate wspomni o niejakiej Nicoli, ale zamiast tego zaczęła cicho płakać i zasłoniła twarz rękami.
Zza zamkniętych drzwi dobiegł stłumiony sygnał dzwoniącego telefonu. Reid się zawahał, nie chciał zostawiać jej w takim stanie. W końcu się jednak odsunął; nie mógł pozwolić, żeby nabrała podejrzeń. Nie powinna się zorientować, że on żyje ich historią. W końcu to, co wydarzyło się w piwnicy, było również jego udziałem. Podszedł do drzwi wejściowych, zastanawiając się, kiedy po raz pierwszy Beth znalazła się w tarapatach, a Kate nie zrobiła nic, żeby temu zapobiec.
Nie mógł dłużej zwlekać: musiał obejrzeć zwłoki.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz