Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Walka z czasem nie będzie jedyną, jaką będzie musiał stoczyć Dawid Heller.
Dawid Heller wykonuje nietypowy zawód – spełnia ostatnie życzenia ludzi na łożu śmierci i dzięki tej profesji jest już rozpoznawalny w okolicy. Po tragicznej wieści o złośliwym nowotworze wykrytym u jego córki życie Dawida wywraca się do góry nogami. Musi zdobyć pieniądze na leczenie dziewczynki. Któregoś dnia otrzymuje telefon od umierającej staruszki ze zleceniem odnalezienia jej zaginionego niemal ćwierć wieku temu wnuka. Wszelkie próby poszukiwań chłopca spełzły na niczym, a Heller jest ostatnią deską ratunku. W tym celu rozpoczyna dramatyczne, pełne tajemnic śledztwo.
Jakie sekrety skrywają okolice Jeziora Skrzyneckiego? Co się stało z chłopcem? Jak straszne fakty ujrzą światło dzienne?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 292
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dedykuję tę książkę rodzinie i najbliższym.
I osobie, która codziennie w moim sercurozpala uczucie zwane miłością.
OD AUTORA
Awięc nadszedł czas, który nadejść musiał. Trzymasz w dłoniach książkę pisaną przeze mnie w wakacje 2022 roku. Debiut. Po opisie na pewno domyślasz się, jakie zawirowania spotkasz między kartkami powieści, ile domysłów poświęcisz na rozwikłanie zagadki, której rozwikłanie w zasadzie sprawiło mi wiele trudności. Duma i radość to słowa zbyt lekkiej wagi – do opisania tego uczucia potrzebne są zdania, wiele zdań kryjących się gdzieś daleko na języku.
W pewnym momencie zwątpiłem, że miesiące poświęcone bębnieniu w klawisze, zarysowywaniu fabuły i tworzeniu odrębnego świata z początku znanego tylko mnie, przyniosą rezultaty. Byłem wręcz przekonany o rzuceniu tego wszystkiego w diabły, skupieniu się na czymś innym, w czym zamierzony cel osiągnę dużo szybciej, ale wtedy zrozumiałem, że to nie na tym polega. Cierpliwość i wytrwałość to cechy, które w głównej mierze zagwarantowały mi dalszą walkę o wydanie Ostatniego życzenia.
Ze swojego miejsca pragnę zaznaczyć, że wszystkie opisane w powieści wydarzenia są fikcją. Samo Jezioro Skrzyneckie jest mi jednak bardzo bliskie ze względu na drzewo genealogiczne, a Gostynin to miasto, z którego pochodzę. Nie mogło się obejść zatem bez smaczków, które na pewno docenią okoliczni mieszkańcy. Poza tym tworzenie całej fabuły w miejscu oddalonym o zaledwie dwadzieścia kilometrów od mojego domu rodzinnego było czystą przyjemnością, pisarską frajdą, która sprawiła, że czułem się trochę jak pięciolatek w dobrze znanej mu piaskownicy.
Dziękuję Wydawnictwu Nocą za szansę, zaufanie, a przede wszystkim opiekę, jakiej na gruncie pisarskim nigdy w życiu nie doświadczyłem. Dziękuję rodzinie za wiarę i wszystkim tym, którzy od początku do końca wytrwale trzymali kciuki i dawali wskazówki, co robić, a czego unikać. Dziękuję Kindze Augustyniak – pierwszej czytelniczce Ostatniego życzenia – której słowa, bardziej niż kogokolwiek, podniosły mnie na duchu.
Mógłbym rozpisać się jeszcze na wiele stron, ale z niecierpliwością czekam, aż zanurzycie się w fabule książki i zdecydujecie, czy warto poświęcić na nią kilka wieczorów. Albo jeden ze sporym zapasem herbaty.
Igor Adamczyk
2.11.2023 r.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Diagnoza
Dawid Heller nie miał pojęcia, że jego trzyletnia córka umiera, mimo że przez kilka tygodni było z nią źle. Zaczęło się od zwykłego osłabienia, które następnie przerodziło się w apatię. Dawid myślał, że to zwykła choroba, ale Zosia umierała. Umierała na jego oczach, gdy godziny mijały, a dni powoli przechodziły w kolejne.
Teraz natomiast siedział z żoną w gabinecie lekarskim i słuchał wywodu doktora. Chociaż słowo „słuchał” było w tym przypadku zbyt wyimaginowane, gdyż wyrazy najzwyczajniej w świecie przez niego przelatywały, jakby słuch stanowił sito. Lekarz mówił, szperał w papierach i podkreślał, że współczuje, tyle że Dawidowi na nic zdały się głupie współczucia, bo jego córka i tak umierała. Z minuty na minutę powoli ulatywało z niej życie.
Dłuższe milczenie doktora częściowo przywróciło go do rzeczywistości.
– Tak jak wspominałem wcześniej, wykonaliśmy odpowiednie badania. Państwa córka choruje na ostrą białaczkę szpikową. – Z szuflady wyciągnął teczkę, po czym oczom Dawida ukazała się fotografia Zofii wraz z innymi informacjami, których nie potrafił rozczytać. Doktor nachylił się nad biurkiem, splatając dłonie. Miał mizerny wyraz twarzy, z którego nie wróżyło nic dobrego. – W tym rodzaju białaczki rozrostowi ulegają komórki z linii limfocytów, które u zdrowych ludzi zasiedlają szpik kostny.
Na chwilę przerwał i podsunął skrawek papieru pod nos małżeństwa. Dawid przewertował podstawowe informacje, a następnie przeniósł wzrok na opinię lekarza prowadzącego. Pismo było schludne.Doktor westchnął głęboko i dyskretnie podrapał się po zadbanym zaroście.
– Diagnoza choroby nastąpiła zdecydowanie za późno. Chemioterapia jest oczywiście planowana oraz zalecana. Tuż po niej należy wykonać przeszczep szpiku, aby komórki mogły na nowo zasiedlić szpik kostny. Istnieje jednak ryzyko, że nowotwór zwycięży, a komórki macierzyste nie przyjmą się tak, jak powinny.
Pomieszczenie opanowała grobowa cisza, mącona jedynie tykaniem zegara. Dawid miał pustkę w głowie. Żadna myśl – nawet ta pesymistyczna, nachodząca ostatnio coraz częściej – nie pojawiła się w jego umyśle.
– Ile jej zostało? – spytała Maria. W jej oczach kręciły się łzy. Dawid objął ją ramieniem i przycisnął do siebie. Drżała.
– Pięć, może sześć lat, w tym brak pewności, że wszystko przebiegnie pomyślnie. Tak jak wspominałem wcześniej, im szybsza diagnoza, tym bardziej optymistyczna przyszłość.
Dawid nie słuchał już lekarza. W głowie zaczęły kłębić mu się wizje Zosi na łożu śmierci oraz ceremonia pogrzebowa. Widział swoją trzyletnią córkę w malutkiej trumience. Widział rodzinę i przyjaciół płaczących podczas spuszczania Zofii do kilkumetrowego dołu...
W tej chwili zapragnął zapłakać, ale z jego gardła wydobył się jedynie niemrawy jęk.
– Wiem, że to jest dla państwa ciężkie, ale teraz najważniejsze jest życie Zofii. Wedle wstępnych wyników szansa na jej przeżycie wynosi pięćdziesiąt pięć, może sześćdziesiąt procent. Nie wiemy, jak organizm zareaguje na chemioterapię, więc te liczby mogą ulec zmianie. Miejmy nadzieję, że na lepsze.
Dawid przywrócił częściową trzeźwość umysłu. Przetarł oczy i głęboko westchnął.
– Co mogło sprawić, że Zosia... zachorowała? – zapytał.
– Wiele czynników, ale najbardziej prawdopodobny z nich to podatność od bliskich krewnych w linii pierwszego stopnia.
Maria i Dawid popatrzyli po sobie.
– Ale u nas nikt nie chorował – rzekł Dawid i nachylił się nad biurkiem. – Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
– Na razie kontynuujemy badania – odparł lekarz. – Niebawem przepiszę odpowiedni lek, który zahamuje wzrost grzybów mogących powodować zakażenia.
Dawid pomasował pulsujące skronie. Zmęczenie otaczało każdy centymetr jego ciała. Od dobrych kilku tygodni nie przespał pełnej nocy, a powieki z dnia na dzień stawały się coraz cięższe.
– Możemy ją zobaczyć? – podjęła Maria.
– Naturalnie – odparł lekarz i wstał. – Sala numer dziesięć, oddział dziecięcy, trafią państwo?
Popatrzył na Dawida, jakby od razu założył, że Maria nie udzieli mu odpowiedzi. Heller skinął głową, a następnie w trójkę podeszli do drzwi. Kiedy znaleźli się na korytarzu, Dawid chwilę stał nieruchomo. Maria objęła go w pasie i zatopiła głowę w szerokiej klatce.
– Ona... ja myślałam...
– Ćśśś – uciszył ją, widząc, że żona nie zdoła wypowiedzieć żadnego sensownego zdania, a jedynie niezrozumiały bełkot. Niejednokrotnie na etapie małżeństwa widział ją w podobnym stanie, lecz jeszcze nigdy w tak złym. Nowotwór nie tylko wyniszczał Zosię, ale również Marię. Dawid zdawał sobie z tego doskonale sprawę, często myśląc, że gdyby zareagował wcześniej, Zosia miałaby większe szanse na przeżycie.
– Niepotrzebnie tyle czekaliśmy – powiedziała, gdy już się uspokoiła. Po korytarzu szpitalnym kręciło się kilka osób. Niektórzy dyskretnie przykuwali wzrok do przytulającego Marię Dawida. Inni, najczęściej pielęgniarki lub sprzątaczki, krzątali się dookoła. Obok znajdowały się drzwi do niewielkiej kawiarni, skąd dobiegał gwar. Maria odsunęła się o krok i przetarła dłońmi policzki. Z torebki wyciągnęła paczkę chusteczek. Doprowadziła się do częściowego porządku, lecz w kącikach jej oczu Dawid wciąż dostrzegał świeże łzy. Westchnęła głęboko i dodała: – Gdybym tylko zawiadomiła lekarzy wcześniej... – Wydmuchała nos, po czym wyrzuciła chusteczkę do kosza.
Faktycznie, gdybyśmy byli szybsi, pomyślał Dawid, obejmując Marię ramieniem.
– Czasu nie cofniesz – powiedział, a przy kolejnym zdaniu nachylił się lekko nad jej uchem. – Nie możemy się teraz poddać. Zróbmy wszystko, żeby dać jej siłę i nadzieję.
Maria zaniosła się jeszcze silniejszym płaczem i tym razem jej ciałem wstrząsnęły drgawki. Przywarła do męża, a on sam pomyślał, że gdyby był daleko od szpitala i ludzi, nie blokowałby łez. Teraz jednak musiał być silny, pokazać zarówno jej, jak i Zosi, że wszystko ułoży się tak, jak powinno. Na płacz przyjdzie jeszcze czas...
– Chodźmy do niej – dodał i delikatnie złapał Marię za dłonie. Uniosła wyżej głowę, spoglądając na niego oczami jak spodki. Chyba dostrzegła szkliste oczy Dawida, gdyż jej wzrok zmienił się na bardziej współczujący. I mimo że wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy, Dawid odniósł wrażenie, jakby potrafił wyczytać z tych oczu cały wachlarz negatywnych emocji. – Na pewno chciałaby nas zobaczyć.
Sala na oddziale dziecięcym wyglądała niczym szkolna świetlica, za wyjątkiem tego, że tutaj znajdowało się kilka szpitalnych łóżek. Ściany pomieszczenia udekorowane były we wszelkiego rodzaju kwiaty, płotki oraz zwierzęta. Farba już dawno straciła swoje lata świetności. Na sali leżało jeszcze kilku innych pacjentów w wieku zbliżonym do ich córki, ale to nie na nich skupiało się małżeństwo.
Zosia spała. Dawid i Maria siedzieli nad jej łóżkiem, przyglądając się przykrytej niemal po sam nos dziewczynce, z której twarzy ciągnął się przewód oddechowy. Obok stał respirator wskazujący bicie serca. Tętno delikatnie wykraczało poza normę. Zosia wyglądała blado niczym ściana, a pod jej oczami rozciągały się sine worki. Oddech miała równy, ale jej usta i nos przykrywała maska tlenowa. Na głowie widniała niebieska chustka, jakby lekarze od razu założyli, że Zosia straci włosy w ciągu kilku najbliższych dni. Dawida frustrowała ta myśl, dlatego delikatnie uniósł się znad plastikowego stołeczka i zaczął odwiązywać supeł.
– Co robisz? – zagadnęła Maria, łapiąc go za nadgarstek. Drugą dłonią obejmowała przedramię córki. – Do twarzy jej w niebieskim. – Delikatny, kruchy uśmiech zawitał na jej ustach.
– Chcę widzieć jej włosy, zanim na dobre je straci – odparł i ściągnął chustę. Zastanowił się, czy tak bezpośredni sposób mówienia w pewnym stopniu nie dobije żony, ale doszedł do wniosku, że lepiej tak niż niepotrzebnie owijać w bawełnę. To wszystko działo się naprawdę. Zosia zachorowała i wymagała leczenia. Nie było w tym nic filozoficznego.
Przyjrzał się krótkim, dosięgającym do szyi blond włosom Zosi. Patrzył na nią, wolno gładząc jej twarz i czując, że dłużej nie zniesie wstrzymywania łez. Wstał z plastikowego krzesła, po czym wartkim krokiem przespacerował się po sali. Maria obserwowała męża taksującym spojrzeniem. Dawid wzdychał głęboko, próbując unormować kołujące w klatce serce. Co rusz zerkał na łóżko córki, ale każde spojrzenie kończyło się falą wyrzutów sumienia.
– Usiądź, proszę – wydukała niemal szeptem Maria. Dawid popatrzył na żonę. Jej dłonie swobodnie leżały na podołku. W bladym świetle worki pod jej oczami zdawały się rozciągać jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
Heller stanął w miejscu jak wryty i powędrował wzrokiem najpierw na Zofię, a potem z powrotem na Marię. Pokręcił głową. W kącikach oczu rozbłysły pierwsze łzy, jakże dawno niewidziane.
– Muszę się przewietrzyć – powiedział. W rogu pomieszczenia stał wieszak na ubrania. Dawid podszedł do niego, po czym sięgnął po ciemnoszarą parkę i wyszedł na korytarz. Odszukał tabliczkę z napisem „WYJŚCIE”, po drodze upewniając się, że portfel oraz telefon znajdują się w kieszeni.
Skręcił w stronę wind, kliknął guzik, a gdy drzwi uchyliły się, zjechał na parter. Poprawił kołnierz parki i wyszedł ze szpitala. Od razu uderzył go podmuch doskwierającego chłodu. Nic dziwnego, w końcu był styczeń, a Dawid nie zdążył przyzwyczaić się jeszcze do mrozów. Pogoda w jego komórce wskazywała siedem stopni na minusie, choć odczuwalne było zdecydowanie więcej. Niebo okalały ciemnoszare, przesuwające się leniwie po niebie obłoki. Żaden promyk zimowego światła nie zdołał się przez nie przedrzeć, jakby pogoda w pełni oddawała nastrój towarzyszący wnętrzu Hellera.
Podjazd zdążył już zamarznąć, przez co chodzenie po nim wiązało się z nadzwyczajnym ryzykiem upadku. Dawid poszedł w kierunku parkingu i stanął przy aucie. Akurat zdążyła nadjechać karetka. Kilku ratowników wysiadło ze środka i mimochodem przetransportowało chorego do środka. Dawid nie przyglądał się temu długo; miał bowiem ważniejsze sprawy na głowie, a jedna z nich szczególnie nie cierpiała zwłoki. Musiał wypłacić wszystkie oszczędności na leczenie Zofii, lecz wiedział, że pieniędzy starczy zaledwie na kilka miesięcy, a maksymalnie na rok. W swojej pracy niejednokrotnie otrzymywał zlecenia od chorych na nowotwory, toteż wiedział, że leczenie tego typu choroby wiąże się z niemałymi wydatkami.
– Niech to szlag – mruknął, wygrzebując z kieszeni kluczyki do Nissana. Najwidoczniej dopiero teraz emocje zaczęły z niego wychodzić, bo ręce nie przestawały drżeć.
Wcześniej nie pozwalał sobie na łzy, lecz teraz jedna z nich popłynęła strużką po policzku i kapnęła na bruk. Po niej pojawiły się kolejne, zupełnie niekontrolowane. Dawid wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i natychmiast otworzył drzwi kierowcy. Zasiadł przed kierownicą, po czym przekręcił stacyjkę. Silnik zawarczał, a Heller podkręcił ogrzewanie. Kiedy poczuł pierwsze fale ciepłego powietrza, splótł dłonie i zaczął je masować.
Więcej nie blokował łez; napływały do jego oczu niczym wodospad. Zdecydowanie zbyt długo je wstrzymywał. Sam nie do końca pamiętał, kiedy ostatni raz płakał, ale musiało być to dawno temu. Płacz był dla niego rytuałem zarezerwowanym tylko dla tych najgorszych chwil w życiu, dlatego przy obecnej sytuacji z Zosią pozwolił sobie na to. Wszystko zaczęło się psuć, machina zła ruszyła.
Wziął dwa głębokie oddechy i wyjechał z parkingu. Droga świeciła pustkami, a reflektory cięły unoszącą się delikatnie mgiełkę. Dawid ponownie pogrążył się w kolejnej serii myśli i scenariuszy. W głowie zamajaczyła mu pesymistyczna wizja pogrzebu Zofii, w której widział bliskich płaczących nad jej grobem. Widział pusty wyraz Marii, wypranej z zapasów łez. Jej szkliste, zmatowiałe oczy...
Zaparkował pod sklepem monopolowym, skutecznie wyrywając się z potoku myśli. W sklepie kupił paczkę Chesterfieldów oraz zapalniczkę. Wrócił za kółko i odpalił jednego. Nie był zwolennikiem palenia, mimo że większość swojego życia to właśnie robił. Rzucił przed trzydziestką, gdy urodziła się Zosia. To ona była powodem jego dbania o własne zdrowie, a teraz, jak na ironię przystało, jest tego przeciwieństwem. Niesamowite, jak życie potrafi spłatać figle, pomyślał, zaciągając się po raz kolejny. Odchrząknął raz a porządnie, po czym splunął gęstą flegmą na skryty w topniejącym śniegu chodnik.
Radio milczało, w przeciwieństwie do jego myśli; one szalały niczym wypuszczona na wolność wataha psów, nad którymi nie miał żadnej kontroli.
Zaciągnął się ponownie, słysząc ciche pomrukiwanie silnika i obserwując gromadkę bawiących się nieopodal dzieciaków. Nagle telefon w jego kieszeni zawibrował, skutecznie przywołując go do rzeczywistości. Dzwoniła Maria.
– Przebudziła się. – Jej głos brzmiał nieco lepiej, żywiej. – Mógłbyś podjechać do domu po jakieś ubrania? Zostanie tu jeszcze trochę. Ja zresztą też. Wyślę ci esemesem, co konkretnie masz wziąć.
Heller nachylił się nad kierownicą. Kłęby dymu tytoniowego sunęły powoli ku górze.
– Jak się czuje? – zapytał z wyraźnym zniecierpliwieniem w głosie.
Po drugiej stronie nastała chwila przerwy.
– Lepiej – odparła Maria i była to szczera, pewna odpowiedź. Kawałek kamienia spadł mu z serca. – Pospiesz się, mała chce cię zobaczyć.
Po tych słowach do jego wnętrza napłynęło ciepło. Wyrzucił papierosa przez okno i wyjechał na główną ulicę Stargardu. W terenie zabudowanym przekroczył znacznie prędkość, ale miał ku temu wyraźne powody.
Zaparkował pod blokiem i wysiadł z auta. Deszcz kropił delikatnie, ale z pewnością wkrótce przerodzi się w ulewę. Nad Stargardem wisiały ciemne obłoki, zdecydowanie niezwiastujące nic dobrego. Dawid wszedł do klatki, po czym wspiął się po schodach. Otworzył drzwi do mieszkania, a na miejscu od razu powalił go zaduch. Delikatnie uchylił okna, po czym z szafy w salonie wyciągnął torbę sportową żony.
Wszedł do sypialni, skąd wyniósł bieliznę i ubrania na zmianę Marii, a następnie wyszedł z pokoju. Dudnienie butów rozchodziło się echem po całym mieszkaniu.
Zabrał najpotrzebniejsze rzeczy z łazienki, ale coś nakazało mu stanąć przed lustrem. W odbiciu widział trzydziestodwuletniego mężczyznę z dwutygodniowym, zaniedbanym zarostem i niechlujnie ułożonymi włosami. Gdzieniegdzie, głęboko pojawiały się siwe pasma, ale Heller dawno przywykł do tego widoku. Starzał się, to naturalne, ale przy sytuacji z Zofią etap ten postępował nadzwyczaj błyskawicznie. Pod oczami rozciągały się blade okręgi. Twarz była spięta, a ciemne oczy świdrowały osobę w lustrze. To już nie był on, ale skorupa jego dawnego siebie.
Nie mógł znieść widoku własnej twarzy, dlatego szybkim krokiem wyszedł z łazienki i ruszył do pokoju córki. Zanim jego dłoń opadła na klamce, westchnął. Gdy drzwi stanęły otworem, Dawid przekroczył próg i zaczął grzebać w komodzie. Ze środka wyciągnął ubrania na tydzień, po czym chwycił drugą torbę i spakował do niej lalki Barbie. Zofia na pewno będzie chciała się nimi bawić, pomyślał, zasuwając.
W przedpokoju stanął jak wryty. Zamknął oczy i wziął dwa głębokie wdechy. Za oknem ział wiatr, a w powietrzu od czasu do czasu unosiły się grzmoty. Dawid chciał wrócić do żony oraz córki przed burzą, dlatego zarzucił torby na ramiona i wyszedł z mieszkania. Kiedy nerwowo przekręcał zamek, usłyszał za plecami czyiś głos.
– Hej, Dawid. – To była Beata, starsza o pięć lat sąsiadka mieszkająca naprzeciwko. Miała ciemne, kręcone włosy sięgające jej za ramiona. Jej ciało okalał ciemnozielony płaszcz, a na głowie gościła czapka nieznanej Dawidowi firmy. W prawej dłoni trzymała pustą torbę na zakupy.
Dawid schował klucze do kieszeni i poprawił torby na ramieniu. Postarał się uśmiechnąć, ale nie był pewien, czy aby na pewno mu się to udało.
– Hej – odparł, zawieszając wzrok na bladej dłoni Beaty. – Zakupy?
Kobieta przewróciła oczami. Dawid przesunął się o krok w stronę schodów i gdyby Beata potrafiła czytać mowę ciała, zrozumiałaby, że jej rozmówca nie jest zainteresowany wymianą zdań. Bynajmniej nie na tę chwilę, gdy Zosia się przebudziła i potrzebuje obojga rodziców blisko siebie.
– Lecę do Biedronki. Widziałam w gazetce masę wyprzedaży. Pewnie to, co nie sprzedało się przed świętami, przeceniają dopiero teraz. – Wypuściła powietrze z delikatnym świstem.
Dawid rzucił jej niewyraźny uśmiech.
– To prawda. – Nastała chwila niezręcznej ciszy, po której Dawid dodał: – Potrzebujesz podwózki? I tak jadę w tamtym kierunku, więc...
Skinęła głową.
– Będę wdzięczna.
Heller ponownie odpowiedział jej uśmiechem, tym razem mimochodem uciekając od kontaktu wzrokowego. Ruchem ręki wskazał schody. Gdy znaleźli się w samochodzie, Beata zaczęła:
– Maria opowiedziała mi o wszystkim. Tak strasznie mi przykro. – Położyła rękę na jego ramieniu, a on nie czuł potrzeby jej odtrącać. Jej oczy stały się szkliste, Dawid dostrzegł w nich pojedyncze łzy. – Wyzdrowieje, zobaczysz. Moja znajoma jest lekarką i czasami zgłaszali się do niej pacjenci z podejrzeniem raka. Mogłaby rzucić okiem na Zofię. Może poleciłaby coś skutecznego. A jeśli potrzebowalibyście pieniędzy...
– Dziękuję za troskę, ale damy sobie radę – wszedł jej w środek zdania, co robił stosunkowo rzadko.
Chwilę przejechali w milczeniu, kiedy Heller odpalił cicho radio. Nie miał ochoty słuchać ani wywodów prezentera ani kanałów z muzyką, ale przynajmniej rozwiało to zalegające w powietrzu spięcie.
Na skrzyżowaniu skręcił w stronę w kierunku supermarketu.
– Będzie burza – oceniła Maria, przyglądając się nadchodzącym z naprzeciwka chmurom. – Z powrotem zamówię taksówkę.
I słusznie, odparł w myślach Dawid, po czym wysadził ją pod Biedronką. Podziękowała i życzyła, aby wszystko się poukładało, tyle że durne życzenia niczego nie zmienią.
Wyłączył radio i upewnił się, że torby z ubraniami są na tylnym siedzeniu. Potem przeniósł wzrok na Beatę. O szybę zadudniły pierwsze krople deszczu. Dawid ruszył z parkingu. Do celu pozostało mu niewiele, zaledwie półtora kilometra, ale trasa zdawała się dłużyć w nieskończoność.
Kiedy zajechał na parking, lało jak z cebra. Wysiadł z samochodu i natychmiast poczuł podmuch silnego wiatru. W pośpiechu wyciągnął torby, zarzucił je na ramię, po czym szybkim krokiem ruszył do szpitala. Krople deszczu skapywały mu po twarzy, znacząco utrudniając widoczność.
Wszedł pod niewielkie zadaszenie i już miał otwierać drzwi, kiedy zatrzymał go wibrujący w kieszeni telefon. Na ekranie pojawił się nieznajomy numer.
– Dawid Heller przy telefonie. Czym mogę służyć? – zapytał jak z automatu.
Po drugiej stronie wydobywało się ciche, regularne chrapanie.
– Dzień dobry, panie Heller. – Była to kobieta o zdecydowanie podeszłym wieku. Jej głos był nieco zniekształcony. W tle Dawid słyszał ciche pikanie, przywodzące na myśl respirator. – Z tej strony Marianna Krajewska. Czytałam o panu w gazecie.
Dawid przestąpił z nogi na nogę. Spojrzał za szklane drzwi szpitala. W poczekalni czekało kilkunastu pacjentów. Niektórzy z nich świdrowali Dawida podejrzliwym spojrzeniem.
– To bardzo prawdopodobne – odparł i nerwowo rozejrzał się dookoła. Deszcz zalewał rynny i bębnił o dachy samochodów.
Pani Krajewska odetchnęła głęboko.
– Chciałabym, aby spełnił pan moje ostatnie życzenie. Podobno ma pan wiele dobrych opinii i klienci są zadowoleni, więc nic nie stoi na przeszkodzie, bym mogła pana wynająć. Poza tym w mojej okolicy mało kto zajmuje się czymś takim. – Odchrząknęła, wystarczająco głośno, by mężczyzna mimowolnie oddalił słuchawkę od ucha.
Heller zastanawiał się, czy udzielenie pozytywnej odpowiedzi będzie rozsądnym pomysłem. Nie wiedział, w co konkretnie się pakuje, a w swojej karierze miał już niemały bagaż doświadczeń i wiedział, że zgadzanie się z góry bywa ryzykowne. Poza tym Zosia potrzebowała ojca, potrzebowała jego wsparcia i świadomości, że jest przy niej. Z drugiej strony jednak oni potrzebowali pieniędzy, których przy leczeniu zabraknie po niedługim czasie. Co prawda mają ubezpieczenie, to oczywiste, ale Dawid wiedział, że nie zdoła pokryć ono całości leczenia...
– Halo? – ponagliła pani Marianna. – Jest tam pan?
Dawid potrząsną głową, skutecznie wybijając się z letargu.
– Tak, tak, proszę wybaczyć. Ostatnio mam dużo na głowie, ale myślę, że będę skory podjąć się pani zlecenia. – Miał nadzieję, iż w jego głosie wybrzmiały szczere intencje. – Nie jestem jednak pewien, czy aby na pewno zdołam osiągnąć dany rezultat w oczekiwanym przez panią czasie. W dodatku przez najbliższe dni mogę być niedostępny, więc...
– Sporo zapłacę – przerwała mu nagle. Dawid wypuścił powietrze z ust, obserwując, jak para wędruje ku górze. – Nie zostało mi dużo czasu. – Zaniosła się donośnym kaszlem, jakby na dowód swoich słów.
– Naprawdę nie wiem...
– Proszę. – Kobieta po drugiej stronie nalegała. – Nie umrę w spokoju, dopóki moje ostatnie życzenie się nie spełni. To... to bardzo dla mnie ważne, panie Heller.
Dawid zastanowił się chwilę. Powędrował wzrokiem po pacjentach w poczekalni. Na jednym krzesełku siedziała na oko ośmioletnia dziewczynka. Bawiła się kostką Rubika. Heller wyobraził sobie kilka lat starszą Zosię pozbawioną włosów i brwi. Wychudzoną, z chustą na głowie. Gdyby teraz zgodził się wziąć to zlecenie, byłaby większa szansa na skuteczne wyleczenie nowotworu, ale z drugiej strony pozbawiłoby go to czasu spędzanego z Zofią. Jego poprzedni klienci na łożu śmierci zazwyczaj prosili o coś drobnego, tak jak przekazanie danej informacji bliskim po śmierci czy odszukanie zaginionych zdjęć. Takie zlecenia kończyły się w przeciągu miesiąca. Tyle że Heller jeszcze nigdy nie słyszał w głosie swojej klientki tyle desperacji.
– Pani Marianno, powiedzmy, że się zastanowię, po czym dam...
– Sto tysięcy. Dwadzieścia płatne z góry, reszta po wykonaniu zlecenia.
Heller zastygł w kompletnym bezruchu. Jego wzrok utkwił gdzieś w martwym punkcie, a słowa pani Krajewskiej obijały się echem w głowie. Przed oczami pojawiły mu się chwilowe mroczki. Od kilku dni zmęczenie przejmowało nad nim kontrolę, ale teraz adrenalina zrobiła swoje. Poczuł, jak fala ciepła rozgrzewa jego chłodne ciało.
– Czy mógłbym najpierw poznać szczegóły?
– To nie jest rozmowa na telefon – oznajmiła.
– Sto tysięcy. Jest pani pewna?
Kobieta prychnęła.
– Bardziej niż tego, że umrę – skwitowała. – Myślę, że może być pan zainteresowany, panie Heller, a mnie bardzo na tym zależy. Tak jak wspominałam wcześniej, bez tego nie umrę w spokoju. Proszę się zastanowić i oddzwonić. Najlepiej jeszcze dzisiaj, naprawdę nie zostało mi zbyt dużo czasu. Wszystkie informacje o moim pobycie wyślę SMS-sem.
Dawid nie musiał się zastanawiać, bo odpowiedź w jego głowie była oczywista. Pani Marianna zakończyła połączenie, a on tkwił jeszcze chwilę pod zadaszeniem, gdy grzmot przywrócił go do rzeczywistości. Skierował się w stronę oddziału dziecięcego, ale po drodze nie mógł skupić się na niczym konkretnym.
Przekroczył próg drzwi do sali dziecięcej. Przy ostatnim łóżku siedziała Maria i głaskała delikatnie Zosię po policzku. Dziewczynka spała twardym snem, jak wywnioskował Dawid. Zbliżył się i popatrzył na nią chwilę, dostrzegając, że wygląda nieco lepiej. Kolory odrobinę jej wróciły, a sińce powoli znikały.
Położył torby obok łóżka, cmoknął w polik Marię i poprosił, żeby wyszli. Stanęli w kącie korytarza, pewni, że nikt ich nie podsłuchuje. Dawid opowiedział żonie o telefonie i propozycji, jaką rzuciła pani Krajewska.
– Sto tysięcy?! Mówisz poważnie?! – Oczy Marii rozwarły się, a brwi poszybowały wysoko ku górze. Dawid taksował ją wzrokiem, nie do końca wiedząc, co konkretnie powiedzieć. Odniósł wrażenie, jakby na tę chwilę zabrakło mu języka w gardle. – Wiesz, ile to jest pieniędzy?
– Sporo. I na pewno wydłuży to życie Zosi. – Odetchnął głęboko, czując jak ogromny kamień zalegający mu jego sercu powoli się kruszy. – Mamy okazję, więc ją wykorzystajmy. Zapewne nie będę mógł tak często widywać naszego skarbu, ale zamiast tego może przyjeżdżać do niej Beata. Lubią się, Zosia często o niej wspominała.
Na twarzy Marii malowało się zmieszanie, które z pewnością było widoczne i na twarzy Dawida. Wiedział, że nie chciała, by brał to zlecenie, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę, jak istotne to było.
Uniosła wzrok. W jej oczach pojawiły się łzy.
– Boże, Dawid. – Zatopiła twarz w klatce Hellera i zaczęła szlochać. – Ja... ja już nie wiem, co myśleć. – Łkała. Dawid sięgnął do kieszeni spodni, po czym spośród paczki papierosów, kluczyków i portfela wygrzebał pojedynczą chusteczkę. Podał ją żonie.
Wyrzuciła zużytą chusteczkę i stanęła z założonymi na piersiach rękami.
– Tak będzie lepiej – rzekł Dawid, obejmując Marię ramieniem. – Zosia rozpocznie chemioterapię, a leki i opieka kosztują. Jej powrót do zdrowia nie będzie należał do najtańszych. Lepiej dmuchać na zimne.
Przytaknęła. Dawid ujrzał, że kolejny raz tego dnia zaniosła się płaczem.
Godzinę później na salę dziecięcą żwawym krokiem weszła Beata. Jej włosy lśniły od deszczu, a po twarzy ściekały pojedyncze krople. Kołnierz jej płaszczu wywinięty był na drugą stronę, zapewne przez wiatr. W prawej dłoni kobieta trzymała torbę z zabawkami dla Zofii.
– Bawiłam się nimi, gdy byłam mała – mówiła. – Niech Zofia je przyjmie. Lepiej tak, niżbym miała je wyrzucić.
Maria przyjęła prezent ze szczerym entuzjazmem.
Gdy Dawid wyszedł ze szpitala, wyciągnął komórkę i oddzwonił. Chwilę później otrzymał wiadomość od pani Marianny odnośnie adresu. Heller wklepał w nawigację odpowiednie informacje. Na ekraniku pojawiła się trasa, licząca pięćdziesiąt kilometrów.
Odetchnął głęboko, po czym wkroczył na parking. Pogoda nadal była paskudna, ale gdzieniegdzie przez szare obłoki przebijało się słońce. Pewnie się rozpogodzi, pomyślał Dawid, wsiadając do samochodu i przekręcając kluczyk w stacyjce. Silnik zawarczał. Radio wybrzmiało, ale Heller natychmiastowo je wyłączył. Któregoś razu pojawiła mu się w głowie myśl, że gdyby nie dzielił tego auta z Marią, całkowicie pozbyłby się tych durnych kanałów. Podczas podróży preferował słuchanie książek, ale dziś nie miał na to ochoty. W zasadzie nie miał ochoty na nic prócz spokojnie przespanej nocy i świadomości, że świat nie wali mu się pod stopami.
Wyjechał z parkingu i udał się na główną trasę prowadzącą do Szczecina. Nad miastem krążyły deszczowe chmury, wycieraczki działały na najwyższych obrotach, a widoczność była znikoma. Przez pół godziny jechał stosunkowo wolno, lecz po następnych piętnastu minutach deszcz ustał. Nieco się rozpogodziło, jak podejrzewał, przez co mógł wdepnąć mocniej pedał gazu.
GPS wskazywał niecałe dziesięć minut do celu. Dawid przyspieszył, widząc jak droga przez chwilę świeci pustkami. Minuty na ekranie powoli malały, aż w końcu oczom Hellera ukazał się Publiczny Szpital Kliniczny w Szczecinie. Budynek wyglądał na zadbany, choć w niektórych miejscach zdecydowanie wymagał remontu. Niewiele różnił się od szpitala w Stargardzie.
Heller zaparkował pod wejściem, dziękując w duchu, że ulewa ustała, po czym wysiadł z auta. Przypomniał sobie widok Beaty i intuicyjnie poprawił kołnierz płaszcza.
Ruszył przed siebie i przeszedł przez próg szpitala. W poczekalni czekało kilkunastu pacjentów. Dawid podszedł do recepcji. Za ladą stała młoda, zgrabna dziewczyna, której włosy swobodnie okalały smukłe ramiona. Na plakietce napisane miała imię – Paulina. Sortowała jakieś papiery, a gdy dostrzegła Dawida, uśmiechnęła się.
– Dzień dobry, czym mogę służyć? – zapytała, rozszerzając uśmiech jeszcze bardziej.
– Witam, nazywam się Dawid Heller. Przyszedłem w odwiedziny do pani Marianny Krajewskiej...
– Ach tak, pani Krajewska wspominała, że ktoś ją odwiedzi. Poproszę o okazanie godności.
Dawid podał recepcjonistce dowód osobisty i poczekał chwilę. Jego myśli znów powędrowały ku Zosi. Nawiedziły go obawy dotyczące mglistej przyszłości, ale nie miał czasu się nad nimi zastanawiać. Pielęgniarka oddała Dawidowi dowód i zawołała krzątającą się nieopodal sprzątaczkę. Za Hellerem zdążyła się już utworzyć niemała kolejka.
Sprzątaczka zaprowadziła go pod odpowiednie drzwi. Dawid ładnie podziękował, życząc kobiecie miłego dnia. Jego ręka powędrowała na klamkę, ale zanim wszedł do środka, głęboko odetchnął.
W środku unosił się specyficzny zapach leków, towarzyszący większości szpitalom. Niespodziewanie po ciele przebiegł go dreszcz. Salę wypełniał dźwięk delikatnego pikania.
Dawid przestąpił krok do przodu. W pomieszczeniu znajdowały się trzy łóżka, każde zasłonięte kolorową roletą.
– Pani Marianno? – zapytał, lecz odpowiedziała mu cisza. – Tutaj Dawid Heller, rozmawialiśmy przez telefon.
Nagle jedna z zasłon delikatnie się poruszyła, a następnie oczom Dawida ukazała się przykryta po piersi staruszka. Miała siwe, rzedniejące włosy oraz piegowatą cerę. Na twarzy widniała spora sieć zmarszczek. Długi, szpiczasty nos zdecydowanie nie współgrał z proporcjami reszty narządów zmysłów. Na oko Dawida pani Krajewska miała minimum osiemdziesiąt lat. Jej policzki przypominały wyschnięte na wiór, pomarszczone liście. Głęboko usadowione, ciemne oczy wpatrywały się w Dawida.
– W gazecie wyglądasz na starszego – powiedziała i wskazała na krzesełko stojące obok. – Usiądź sobie.
Pani Krajewska uśmiechnęła się, ukazując dobrze zadbaną protezę. Dawid przez chwilę stał w bezruchu, lustrując twarz staruszki, ale w końcu upomniał się w myślach i zajął miejsce.
– W pańskim wieku... – rzekła i powędrowała wzrokiem po suficie, jakby wygrzebywała z pamięci najważniejsze chwile w swoim życiu. – Miałam wrażenie, że świat jest mój. A potem przyszła starość i wszystko zepsuła.
Dawid zbył tę informację milczeniem. Wpatrywał się w panią Mariannę jakby stanowiła ona boski posąg. Nie wyglądała najlepiej, jej gałki oczne były matowe, a sama kobieta zdawała się jedną nogą kroczyć w zaświatach.
– Nie chcę owijać w bawełnę, więc od razu przejdę do rzeczy. Najpierw kwestie finansowe. Jeśli zgodzisz się spełnić moje ostatnie życzenie, umówię nam notariusza. Sporządzimy umowę tak, aby była korzystna i przejrzysta dla obydwu stron. – Jej głos był nieco chrapliwy, jakby gardło domagało się nawilżenia. – Zgodnie z tym dwadzieścia tysięcy pojawi się u pana w przeciągu następnych kilku dni, a reszta po wykonaniu zlecenia.
Heller analizował tę propozycję w głowie, kiedy zrodziło mu się istotne pytanie.
– A jeśli pani... odejdzie, zanim spełnię życzenie? Sto tysięcy, jakie mi pani oferuje, nie należy do najmniejszych kwot – powiedział i głośno przełknął ślinę. W swojej karierze miał parę takich sytuacji, lecz sumy opiewały w granicach kilkuset, może kilku tysięcy. Nigdy kilkunastu. Gdy zleceniodawca umierał, zapłatę przekazywała rodzina po wcześniejszym przeczytaniu umowy. Po odjęciu podatków i opłaceniu wszystkich opłat zostawało niewiele, ale potem pojawiało się kolejne zlecenie i tym sposobem Dawid był w stanie utrzymywać życie na jakimkolwiek poziomie.
Ludzie umierali, taka była kolej rzeczy, ale chcieli też przed tym zrealizować marzenia, nawet te mało realne.
Staruszka roześmiała się.
– Znam swój organizm, umrę dopiero po ostatnim życzeniu.
Przez chwilę Heller czuł się zbity z tropu.
– Dobrze – podjął Dawid, głośno westchnął i pogładził kołnierz płaszcza. – Proszę mi opowiedzieć, o co pani prosi przed śmiercią.
Tę formułkę wypowiadał średnio kilka razy w miesiącu, zamieniając jedynie zaimek osobowy. Nigdy nie czuł takiej fascynacji i kłębiącego się z tyłu głowy strachu jak teraz. Z wewnętrznej kieszeni wyciągnął notes oraz długopis, po czym zamienił się w słuch.
Pani Krajewska znów powędrowała wzrokiem po suficie, tym razem mrużąc delikatnie oczy.
– Dwadzieścia cztery lata temu, w 1986 roku, zaginął mój wnuk, Antek Krajewski. Miał wtedy zaledwie dwanaście lat. Mieszkaliśmy nad jeziorem Skrzyneckim, zanim stało się modne i miejscowi zaczęli robić z niego atrakcję. Mieliśmy swój dom, który teraz jest jedynie ruiną w opłakanym stanie. Wie pan, drewno nie jest tak wytrzymałe jak beton czy cegły. Antoś lubił bawić się nad wodą. Był chyba mistrzem w pływaniu.
Starsza pani na chwilę przerwała i westchnęła. Po jej policzkach popłynęły łzy. Dawid notował skrupulatnie. Nie zadawał pytań. Pozwolił jej kontynuować.
– Pamiętam ten dzień jak dziś. To było iście upalne lato. Czternasty sierpnia, wakacje. Wtedy po raz pierwszy puściłam Antosia samego nad jezioro. Co prawda nie było to daleko, widziałam go z okna w kuchni, więc za bardzo się nie martwiłam. A powinnam... powinnam, bo to tamtego dnia rozpętał się koszmar...
W kącikach jej oczu zgromadziły się łzy. Zaszlochała. Dawid złapał za stojącą na szafce paczkę chusteczek. Wytarł pani Mariannie ściekające po policzkach słone łzy.
– Co takiego się stało?
– Chciałam zawołać go na obiad. Mieliśmy gotowanego kurczaka z ziemniakami i świeżymi warzywami. Wyszłam na werandę, po czym zaczęłam wykrzykiwać jego imię. Odpowiedziało mi jedynie ćwierkanie ptaków. Zmartwiłam się, więc zeszłam po schodach w dół. Jezioro leżało ponad poziomem budynku, więc musieliśmy schodzić po schodach. Gdy znalazłam się przy wodzie, nigdzie nie dostrzegłam Antosia. Zawołałam kolejny raz i jeszcze następny, ale nie odpowiadał. Zaginął.
Heller zapisał na środku kartki datę: 14.08. Niżej „zaginięcie”. Zakreślił wyraz, po czym obok postawił ogromny znak zapytania.
– Co pani zrobiła?
– Pomyślałam, że może poszedł do lasu, więc ruszyłam go szukać. Nie pamiętam, jak długo chodziłam po tym lesie i krzyczałam, podczas gdy łzy strumieniami ciekły mi po policzkach.
Wzięła dwa głębokie oddechy. W pomieszczeniu unosiło się dyszenie innych pacjentów. Jeden z nich odpalił wiszący na ścianie telewizor. Na ekranie pojawiły się wiadomości. Heller powędrował wzrokiem w kierunku okna, dostrzegając kolejne kłębiące się chmury nad miastem. Druga tura opadów? Prawdopodobnie tak, ale w tej chwili Dawid o to nie dbał. Maria z Zofią były w bezpiecznym miejscu, w dodatku w towarzystwie Beaty, o ile jeszcze nie pojechała.
Kiedy na zegarze wybiła piętnasta, jedna z pielęgniarek weszła do sali i zapytała o samopoczucie pani Krajewskiej. Staruszka odparła, że wszystko w porządku, po czym pielęgniarka opuściła salę.
– Proszę kontynuować. Później zadam kilka pytań – powiedział Dawid, przekręcając kartkę na pustą.
Staruszka odchrząknęła.
– Szłam za śladami butów, ale urywały się po pierwszym przekroczeniu drzew. W lesie nie było wilków, podobnie jak dzików i innych zwierząt, które mogłyby zranić Antosia. A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo, bo nigdy ich nie widziałam. Wołałam go jeszcze i wołałam, aż w końcu wróciłam do domu i zadzwoniłam do córki. Pracowała dwadzieścia kilometrów stąd, na recepcji w hotelu. Powiedziałam jej o wszystkim i niedługo potem wspólnie szukałyśmy Antosia. Upał wcale nam w tym nie pomagał, ale poszukiwania ostatecznie spełzły na niczym. Antek po prostu rozpłynął się w powietrzu...
– Co z najbliższą rodziną? Zaoferowali pomoc?
– Ojciec Antka uciekł, gdy dowiedział się o ciąży. Moja córka strasznie to zniosła, załamała się psychicznie, ale ja wiedziałam, że w tamtej chwili dziecko było najważniejsze. Razem z moim świętej pamięci mężem zabraliśmy ją do domu rodzinnego i tam się nię zaopiekowaliśmy. Antoś urodziło się zdrowy, całe szczęście. Był wyjątkowym chłopcem. Już w wieku dwóch lat znał cały alfabet. Nawet nie wyobraża pan sobie zdziwienia przedszkolanek, gdy się o tym dowiedziały.
– Czy jest możliwość skontaktowania się z pani córką?
Staruszka pokiwała ze zrezygnowaniem głową.
– Niestety. Zmarła rok temu. Dopadł ją nowotwór piersi.
Dawid zanotował. W głowie powoli nawarstwiały mu się kolejne pytania.
– Co ustaliła policja?
– Niewiele. Zgłosiliśmy sprawę zaginięcia. Najpierw przesłuchali nas, potem sąsiadów. Przeczesali las i jezioro. Zaangażowali nawet nurków, ale nigdzie nie znaleźli Antka. Przepadł jak kamień w wodę. – Znów zaszlochała, tym razem głośniej. – Gdy szkoła dowiedziała się o zaginięciu, zorganizowała grupę poszukiwawczą, ale to także okazało się bezskuteczne. Po miesiącu sprawa ucichła. Z córką zostałyśmy zdane tylko na siebie.
– Jak ostatecznie wszystko się rozwikłało?
– Uznałyśmy, że Antoś umarł i zorganizowałyśmy pogrzeb. Pochowali pustą trumnę na cmentarzu w Gostyninie. Ale ja zawsze wiedziałam, że on nie zginął.
Brwi Dawida poszybowały ku górze. Po raz pierwszy, odkąd pani Krajewska zaczęła mówić o wnuczku, nawiązał z nią kontakt wzrokowy. Jej wzrok był niemalże paraliżujący.
– Co ma pani na myśli?
– Przychodził do nas. I tylko ja go widziałam, ale nie mogłam nic zrobić. Pojawiał się zazwyczaj nocą. Stał w drzwiach do mojej sypialni i coś mówił. Przepraszał, że nie przyszedł na obiad i że „zły pan” go dopadł. – Jej oczy jeszcze bardziej zmatowiały, przypominały gałki osoby niewidomej. – Nigdy nie powiedział mi, kim był „zły pan”, ale zdarzało się, że wstawałam o świcie, szlam do kuchni, a na lodówce widniał ułożony z magnetycznych literek napis. „Zły pan”.
Po ciele Hellera przebiegł dreszcz. Zastygł, wciągnięty w historię.
– Nie wyglądał jak Antoś, którego zapamiętałam. – Wskazała palcem na pierwszą szufladę w szafce nocnej. – Odsuń, proszę.
Dawid spełnił prośbę. W szufladzie widniała krzyżówka, zestaw długopisów oraz mocno wytarte zdjęcie portretowe. Heller wziął je do ręki. Przedstawiało młodego chłopca o krótkich, jasnych włosach oraz piegowatej twarzy. Antoni miał chude policzki i długi, odstający nos. Był wręcz odzwierciedleniem pani Krajewskiej.
– Antoś, który do mnie przychodził, miał inne włosy i inną twarz. Mętną, w kolorze wody. Nie potrafię wygrzebać z pamięci wszystkich szczegółów, bo nie mam pewności, czy wszystko mi się nie przywidziało. Wiem jedynie, że napis na lodówce był realny. Musiał być.
– Mógłbym zrobić zdjęcie?
Staruszka skinęła głową. Dawid wyciągnął telefon, napotykając na ekranie esemesa od Marii. „Kiedy wracasz?” Heller odpisał, po czym wcisnął ikonkę aparatu. Zrobił dwa zdjęcia i schował fotografię z powrotem do szuflady. Popatrzył jeszcze na dane z respiratora stojącego obok. Tętno pani Krajewskiej zdecydowanie przekraczało dopuszczalną dla niej normę, a serce biło niemiarowo.
– Chciałabym, aby udał się pan nad jezioro Skrzyneckie i dowiedział się, co spotkało Antosia, panie Heller. Od dwudziestu czterech lat to cholerstwo nie daje mi spokoju, nie jestem w stanie normalnie spać, bo śnią mi się koszmary o „złym panie”. Śni mi się, że odwiedza mnie Antoś i mamrocze coś pod nosem... Mówi w niezrozumiałym języku, wręcz łka. Woła mamę, ale mama już nie żyje...
Pani Krajewska na dobre zalała się łzami. Dawid wziął kolejną chusteczkę i otarł jej twarz. Pozwolił, aby doszła do siebie, a następnie zaproponował wody. Nie chciała, więc nie nalegał. Zamiast tego zatopił się w myślach. Nie ukrywał, historia pani Marianny go poruszyła, wręcz na moment odtrąciła od życia prywatnego i obaw z nim związanych. Zastanawiał się, czy brać tę sprawę, dla której zapewne będzie musiał poświęcić wizyty w szpitalu u Zosi.
Gdy pani Krajewska dochodziła do siebie, on odpalił komórkę. Stargard i jezioro Skrzyneckie dzieliło nieco ponad trzysta pięćdziesiąt kilometrów.
Taka odległość byłaby destrukcyjna dla relacji między nim a Zosią. Ona potrzebowała w tej chwili wsparcia, a on to wsparcie chciał zapewnić. Z drugiej jednak strony nie zdołają opłacić jej leczenia bez dodatkowych finansów, a zlecenie pani Krajewskiej otworzyłoby wiele możliwości.
Miał mętlik w głowie, a sytuację należało podjąć w przeciągu dzisiejszego dnia.
Pani Marianna doszła do siebie. Jej tętno stopniowo spadało, więc Dawid nie chciał zadawać więcej pytań.
– Proszę, panie Dawidzie. Niech się pan dowie, co spotkało mojego Antosia...
Jej oczy były szkliste. Patrzyła na niego spode łba, dysząc ciężko niczym po przebiegnięciu maratonu. Zastanowił się chwilę, aż w końcu wstępnie podjął decyzję.
Nie miał pojęcia, co w tamtej chwili wyrażała jej twarz.