Our Perfect Forever. Historie nieopowiedziane - Łabęcka Marta - ebook

Our Perfect Forever. Historie nieopowiedziane ebook

Łabęcka Marta

0,0
44,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Specjalnie dla miłośników FLAWSów!

Przyjaźń, która miała się skończyć po roku, a przerodziła się w relację silniejszą niż więzy krwi.

Rodzina, którą sami wybrali, by wspólnie iść przez życie, uczyć się dorosłości i popełniać błędy.

Flaw(less) opowiedziała Wam ich historię, All Of Your Flaws przypomniała przeszłość, a Despite Your (im)perfectionszamknęła opowieść o nich, wieńcząc ją dotrzymaniem złożonej obietnicy. Teraz nadszedł czas, by poznać historie dotąd nieopowiedziane.

Dzieciaki z Moreton powracają, by zabrać Was w podróż drogą wspomnień ze wszystkich okresów ich (nie)idealnego życia.

Our Perfect Forever to rozwinięcie znanych Wam już wydarzeń, wzbogacone o notki od autorki, pełne sentymentalnych przemyśleń i sekretów powstawania serii. To ponowne spotkanie z bohaterami, których pokochaliście. A przede wszystkim prezent dla Was - Czytelniczek i Czytelników powieści o Flawsach.

Ilustracje wewnątrz książki: Monika Marszałek

Książka dla czytelników powyżej czternastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 248

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Marta Łabęcka

Our Perfect Forever

Historie nieopowiedziane

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Justyna Wydra Redakcja: Beata Stefaniak-Maślanka Ilustracje we wnętrzu książki: Monika Marszałek Grafikę na okładce oraz zdjęcie wewnątrz książki wykorzystano za zgodą Shutterstock.

Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: beya.pl

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:beya.pl/user/opinie/oupefo_ebookMożesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-2637-0

Copyright © Marta Łabęcka 2025

Kup w wersji papierowejPoleć książkę na Facebook.comOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » Nasza społeczność

Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!

W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak: utrata bliskiej osoby, problemy rodzinne, problemy psychiczne, działalność niezgodna z prawem i uzależnienia, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.

Pamiętajcie — jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.

Playlista

Kodaline –Brother (Acoustic)

Abe Parker –It Is What ItIs

Hunter Metts –Weathervane

Ashley Singh –Sometimes

Alex Rv Phillips –Celebrate

Mitchel Dae, Fleuke –Boston

James Blake –FriendsThatBreakYourHeart

Sleeping At Last –I’llKeepYouSafe

Chord Overstreet –Holdon

Calum Scott –YouAretheReason

Sleeping At Last –AlreadyGone

Sam Tompkins –Bloodline (Acoustic)

Wstęp

Jeśli znacie „Flawsy” już jakiś czas, to kilkukrotnie mogło Wam się obić o uszy przez ostatnie dwa lata, które minęły od wydania trzeciej części trylogii, że nie napiszę nic więcej o jej bohaterach. I wierzcie mi – zapierałam się rękami i nogami. A możecie tego o mnie nie wiedzieć, ale jestem bardzo upartą osobą i trwałam przy tej decyzji z całym swoim uporem. Na każde Wasze pytanie o kontynuację odpowiadałam twardo, że jej nie będzie, bo dla mnie to skończona historia i wszystko, co miało zostać opowiedziane, umieściłam w trzech opublikowanych częściach. Co więcej, po każdym takim pytaniu moje przekonanie, że nie napiszę kolejnej, bo zwyczajnie nie chcę jej pisać, jeszcze bardziej się umacniało. Więc chyba nikt nie jest bardziej zdziwiony niż ja, że trzymacie tę książkę w rękach.

Co się wydarzyło? Wy. Bo o ile każde pytanie o kolejną część przechylało szalę w stronę wielkiego „nie”, napisanego dużymi literami i pogrubioną czcionką, o tyle każda rozmowa, jaką odbyłam z Wami, każda wiadomość i każde słowo o tym, jak ważna stała się dla Was historia Chase’a i Josie, powoli skłaniały mnie ku nieśmiałemu: „może”. Trylogia „Flaw(less)” wprawdzie nie jest moją ulubioną historią z tych, które napisałam, ani taką, z której jestem najbardziej dumna, ale zawsze będzie tą, która wszystko dla mnie zaczęła, i za to ma szczególne miejsce w moim sercu. Jednak „Flawsy” nigdy nie trafiłyby na papier i nie zmieniłyby mojego życia o sto osiemdziesiąt stopni, gdyby nie Wy. Więc ta książka jest dla Was. To dla Was powstała – jako skromne podziękowanie za lata wsparcia, za to, że uwierzyliście we mnie na długo przed tym, jak ja sama w siebie uwierzyłam. A najbardziej za to, że daliście historii dzieciaków z Moreton miejsce w swoich sercach, by mogła znaleźć w nich dom.

Rozdział 1. Ty i ja zostaniemy przyjaciółmi

Chase miał okropny dzień. To samo w sobie nie było nowością, bo wszystkie jego dni były złe albo beznadziejne, ale ten okazał się wyjątkowo parszywy. Zaczęło się od tego, że musiał wyrzucić wciąż pijanego partnera swojej matki z mieszkania po tym, jak zastał go śpiącego na dywanie w salonie. Przez co, swoją drogą, rozważał wyrzucenie także dywanu, bo obawiał się, że nie ma dla niego ratunku, wnioskując po tym, jak bardzo cuchnął alkoholem. Jak na razie powstrzymał go sentyment, bo to jego babcia kupiła ten dywan do mieszkania. Sentyment oraz fakt, że matka kazała mu się wynosić, gdy obudziła się ledwo żywa i zobaczyła, że pozbył się faceta, z którym wróciła poprzedniej nocy.

Po tym wspaniałym poranku jego dzień stopniowo stawał się coraz gorszy. Najpierw dlatego, że musiał iść do szkoły. Chciał zaszyć się na resztę dnia u pana Barnetta, by przeczekać do wieczora z nadzieją, że matka do tego czasu zniknie i będzie mógł wrócić do mieszkania bez obaw o awanturę i spotkanie z kolejnym obcym mężczyzną. Dodatkowym argumentem za tym pomysłem było to, że właściciel antykwariatu zwykł dzielić się z nim jedzeniem, a on nie jadł nic od wczorajszego popołudnia. Gdy jednak znalazł się przed budynkiem, na drzwiach czekała na niego przyklejona kartka z informacją, że sklep jest tego dnia nieczynny.

Skończył więc w szkole, co jedynie bardziej go dobiło, bo nie cierpiał tam być, ale ponieważ mieszkał w tej cholernej dziurze, jaką było Moreton, nie miał innego miejsca, gdzie mógłby się podziać. W szkole przynajmniej dostawał jedzenie, a posiłek stanowił obecnie jego priorytet, nawet jeśli ceną było pójście na kilka lekcji. Może nikt by nie zauważył, że dotarł tylko na stołówkę i zjadł lunch, ale na wypadek, gdyby ktoś jednak zwracał na niego uwagę, starał się utrzymywać pozory, że jego sytuacja życiowa wcale nie jest tak beznadziejna jak w rzeczywistości.

Chociaż sam nie wiedział, kogo próbuje oszukać. Widział zdziwiony wzrok zarówno nauczycieli, gdy zauważali go w klasie, jak i innych uczniów, i mógł tylko zgadywać, co o nim myśleli i mówili, kiedy ich nie słyszał. Dla wszystkich w szkole, podobnie jak dla całego miasta, był marginesem społecznym i ich zdaniem to, że całkiem się stoczy, było tylko kwestią czasu. Chase coraz częściej myślał, że mają rację.

To był jeden z wielu powodów, dla których nienawidził szkoły, ale daleki od najważniejszego. Bo chociaż męczyły go oceniające spojrzenia ludzi i bycie wyrzutkiem bez nawet jednego kolegi, przez większość czasu udawało mu się to ignorować. Chase nienawidził szkoły przede wszystkim dlatego, że w jego przypadku nauka była pozbawiona sensu. Bo po co miał się starać, skoro zdawał sobie sprawę, że nie czeka go świetlana przyszłość? Nie potrafiłby znaleźć żadnych powodów, by wierzyć, że bycie pilnym uczniem pozwoli mu wyrwać się z beznadziejnego życia. Historie takie jak jego miały szczęśliwe zakończenia jedynie w książkach i filmach, w rzeczywistości ludzie wywodzący się z takich rodzin jak ta, w której on się wychowywał, kończyli dokładnie tak jak ich rodzice.

Jeszcze gdy żyła jego babcia, wydawało mu się, że wszystko kiedyś się ułoży, ale te nadzieje zostały pogrzebane pół roku temu razem z ostatnią osobą na tym świecie, która przejmowała się jego losem. Obecnie, gdyby jutro potrąciła go ciężarówka, nikt by nawet nad nim nie zapłakał. Więc nie zamierzał się starać.

I dlatego, że nie miał po co się przykładać, ale był zobowiązany do kontynuowania nauki, uważał czas spędzony w szkole za zmarnowany i obrócił całą swoją frustrację w nienawiść do placówki edukacji i każdej osoby, którą w niej spotykał.

Nienawidził też Moreton – za to, że mieścina nie oferowała mu absolutnie żadnych innych możliwości kształcenia się oprócz uczęszczania do liceum. Nawet gdy w przyszłym roku skończy szesnaście lat i w teorii mógłby podjąć szkolenie zawodowe i praktyki, żeby zdobyć jakiś fach i mieć szansę na pracę, wciąż będzie uwięziony w szkole aż do osiągnięcia pełnoletniości.

Im dłużej o tym myślał i im dłużej trwał w tej beznadziei, tym bardziej docierało do niego, że nienawidził także swojego życia, co jest wyjątkowo bolesną rzeczą do uświadomienia sobie, gdy ma się piętnaście lat. Nie chciał, by jego codzienność tak wyglądała – nie chciał być niekochanym przez matkę narkomankę dzieckiem bez perspektyw, nie chciał chodzić do szkoły tylko dlatego, że jako uczeń z ubogiej rodziny mógł zjeść tam posiłek za darmo. Nie chciał też pójść w ślady matki, ale od śmierci babci używki coraz częściej stanowiły zbyt wielką pokusę, by potrafił znaleźć w sobie siłę i z nich zrezygnować. Zwłaszcza że w jego domu o narkotyki było czasami łatwiej niż o jedzenie.

I to właśnie narkotyki były kolejnym z powodów, dla których jego dzień był tak parszywy – a raczej ich brak. Bo skoro już przyszedł do szkoły, to liczył, że przynajmniej wyjdzie z niej z czymś, dzięki czemu łatwiej było mu się odciąć na chwilę od paskudnej rzeczywistości. Jednak jego plany po raz kolejny zostały przekreślone, bo Oscar, od którego zdarzało mu się kupować towar, by nie ryzykować, że matka nakryje go na kradzieży od niej, na nieszczęście Chase’a pamiętał, że ten nadal wisi mu część pieniędzy za poprzedni raz. Nie było więc mowy, żeby dał mu cokolwiek i zaakceptował zapłatę później. Chase zgadywał, że jednak nie docenił chłopaka, gdy myślał, że zapomni o długu, bo jego mózg jest już tak wyżarty przez trawkę i wszystko inne.

Kiedy już był przekonany, że wszystkie siły sprzymierzyły się przeciwko niemu i ten dzień jest skazany na porażkę, przypadkiem dostrzegł światełko w tunelu. Bo gdy kręcił się bez celu po korytarzu po bezowocnej interakcji z Oscarem, natrafił na niego ponownie. I, jak się okazało, nie był jedynym uczniem, który korzystał z usług szkolnego dilera amatora, co jeszcze samo w sobie nie wydawało się szokujące. Chłopaka zszokowało dopiero to, że jednym z klientów Oscara był Archer Coleman.

Chase nigdy z nim nie rozmawiał, ale dobrze wiedział, kim jest – chyba każdy w mieście wiedział, bo Archer był kimś w rodzaju szkolnej gwiazdy. Typem sportowca, popularnym dzieciakiem z bogatej rodziny, wiecznie otoczonym wianuszkiem wzdychających do niego dziewczyn. Wszystkie te rzeczy sprawiały, że Chase, choć nie znał Colemana, darzył go ogromną niechęcią, która pewnie w dużym stopniu była podszyta zazdrością.

W każdym razie nie czuł szczególnych wyrzutów sumienia, gdy postanowił włamać się do szafki Archera i ukraść z niej narkotyki po tym, jak zaobserwował, że chłopak je tam zostawił.

Ale oczywiście, ponieważ Chase nie mógł liczyć w swoim życiu nawet na odrobinę szczęścia, ledwo zdążył otworzyć szafkę, usłyszał za plecami głos:

– Mogę ci w czymś pomóc?

Odwrócił się, by ujrzeć nikogo innego jak Archera, który patrzył na niego wściekle, wyglądając, jakby był gotowy sprać go na kwaśne jabłko.

Chase mierzył się już z gorszymi przeciwnikami, więc z pewnością, której nie czuł, sięgnął za siebie do wnętrza szafki, gdzie na podręcznikach leżał woreczek z białym proszkiem. Jego zdaniem zostawienie go tam było bardzo głupie ze strony Archera.

– Nie, dzięki. Już mam wszystko, czego potrzebowałem – oznajmił z perfidnym uśmieszkiem, pokazując chłopakowi, co zabrał, zanim schował woreczek do kieszeni.

Czyste przerażenie, które wymalowało się na twarzy sportowca, mogło być najlepszym, co dzisiaj zobaczył.

Jego zadowolenie było jednak krótkotrwałe, bo gdy tylko Archer otrząsnął się z szoku, doskoczył do niego, przyszpilając go do metalowych szafek.

– Oddawaj to.

Różnica w budowie ich ciał była wyraźna, więc Chase niemal od razu pogodził się z tym, że wyjdzie z tego starcia mocno poobijany. Ale ból w tej czy innej formie był niemal stale obecny w jego życiu, dlatego nieszczególnie go to zniechęcało.

– Nie widzę powodu, bym miał to zrobić. – Wzruszył ramionami z nonszalancją, jakby takie sytuacje były dla niego codziennością. – Wręcz przeciwnie, wybierałem się właśnie do gabinetu dyrektora. Na pewno będzie bardzo zadowolony, gdy się dowie, że jego ulubiony szkolny sportowiec bierze narkotyki.

Wiedział, że kusi los i niepotrzebnie prowokuje Archera, ale jego dzień i tak nie mógł stać się dużo gorszy, więc widok paniki na twarzy chłopaka był tego wart. Miło było dla odmiany poczuć, że ma się nad czymś kontrolę, nieważne, jak złudne było to uczucie.

– Nie będę się powtarzał – ostrzegł Archer i w tym momencie Chase uświadomił sobie, że chłopak nie jest zbyt bystry.

– Nie sądzę, że grożenie mi to dobry pomysł – oznajmił ze spokojem. – Wiesz, biorąc pod uwagę, jak łatwo mogę ci zniszczyć życie.

Archer, jakby dopiero po tych słowach zrozumiał, że to nie on ma przewagę, odsunął się o krok.

– Nikt ci nie uwierzy, Sanderson – rzucił, a Chase był nieco zdziwiony, że chłopak znał jego nazwisko. – Powiem, że to ty mi je podrzuciłeś.

– W porządku, sprawdźmy to. Chętnie się przekonam. Ja w przeciwieństwie do ciebie nie mam nic do stracenia.

Musiał to przyznać: ani trochę się nie spodziewał, że Archer przywali mu akurat teraz. Szatyn nie miał więc najmniejszego problemu z wymierzeniem ciosu prosto w jego twarz, a on był tak nieprzygotowany, że stracił równowagę i całym ciężarem ciała uderzył w metalowe szafki za swoimi plecami. Huk poniósł się echem po pustym korytarzu.

Chase, gdy tylko się wyprostował, doskoczył do Archera, ale jego przeciwnik się tego spodziewał, więc zrobił unik, zanim pięść Sandersona go trafiła.

– Hej! Co tu się dzieje? – Kobiecy głos przerwał ich przepychankę. – Dlaczego nie jesteście na lekcji?

Obaj popatrzyli w stronę bibliotekarki, pani Green, która zdecydowanym krokiem szła w ich kierunku.

Archer obdarzył Chase’a morderczym spojrzeniem, bez słów przekazując, że ma siedzieć cicho, ale zanim sam zdążył się odezwać, kobieta popatrzyła na nich obu i pokręciła głową, mówiąc:

– Do dyrektora, natychmiast.

***

Chase mylił się wcześniej – jego dzień jednak mógł stać się dużo gorszy.

Dyrektor Hopkins był niezadowolony z powodu ich wizyty, co zrozumiałe, bo przeszkodzili mu w udawaniu, że robi coś poza siedzeniem w gabinecie i graniem w gry karciane na komputerze, ale o wiele bardziej niż samą bójką zirytowali go tym, że obaj uparcie milczeli, gdy wypytywał ich, co dokładnie zaszło.

Chłopak niechętnie musiał przyznać, że poczuł minimalny respekt wobec Archera. Szatyn miał całkowitą rację – nikt by nie uwierzył, że narkotyki należały do niego, a zwłaszcza dyrektor, który dobrze znał sytuację Chase’a. Pan Hopkins był jedną z wielu osób, które uważały, że wyświadczają młodemu Sandersonowi przysługę, przymykając oko na fakt, że od śmierci babci musiał sam o siebie dbać, bo matka, jego jedyny opiekun prawny, nie była ani trochę odpowiednia do tej roli.

Sam Chase czuł się rozdarty w tej kwestii. Czasami wydawało mu się, że chciałby, żeby ktoś przejął się jego losem, bo nawet w domu dziecka żyłoby mu się lepiej, innym razem był wdzięczny, że nikogo nie obchodzi, co się z nim dzieje, i jest pozostawiony sam sobie.

Dyrektor szybko się poddał, zapewne chcąc się ich pozbyć, by móc wrócić do swoich nieproduktywnych zajęć, i w ramach kary wysłał chłopaków do biblioteki, mówiąc, że może kilka godzin spędzonych na pomaganiu pani Green pozwoli im wyjaśnić nieporozumienia, jakie między nimi zaistniały.

Bibliotekarka nie była zbyt szczęśliwa, że musiała zabrać uczniów ze sobą i znaleźć im jakieś zajęcie. Pokierowała ich do regału najbardziej oddalonego od jej biurka i kazała poukładać książki na półkach w kolejności alfabetycznej, a sama wróciła do czytania powieści z półnagim mężczyzną na okładce, ignorując ich całkowicie. Najwyraźniej nikt w tej szkole nie wykonywał swojej pracy.

– Zamierzasz mi pomóc czy będziesz tak sterczał? – burknął Archer, gdy się zorientował, że Chase nie ma zamiaru zabrać się do pracy.

– Będę tak sterczał – odparł chłopak równie nieprzyjemnie, ale niechętnie podszedł do regału. Naśladując Archera, zaczął ściągać książki z półki i układać je na pokrytej wykładziną podłodze.

Pracowali obok siebie w ciszy przez może trzy minuty, po czym Archer odezwał się ponownie, spoglądając na Chase’a z ukosa:

– Powinieneś przyłożyć na to lód, gdy wrócisz do domu.

– Tak zrobię, dzięki za radę. – W głosie Chase’a było tyle sarkazmu, żeby jednocześnie dać Archerowi wyraźnie do zrozumienia, co myślał o jego radzie, i zniechęcić go do dalszej rozmowy.

Archer jednak nie wyłapał sugestii, bo nie wytrzymał długo w ciszy.

– Słuchaj, przepraszam, że ci przywaliłem – rzucił. – Zazwyczaj nie biję innych. A już na pewno nie tych, którzy są ode mnie słabsi. Nie jestem taki.

– Coleman, nie pójdę z tobą na randkę, nieważne, jak ładnie poprosisz, więc nie musisz próbować się przede mną wybielić. Miałbym to gdzieś, nawet jakbyś rzucał kamieniami w staruszki i pluł na chodnik.

Ku zaskoczeniu Chase’a Archer roześmiał się w reakcji na jego słowa, zyskując za to podejrzliwe spojrzenie pani Green, przez które natychmiast spuścił głowę, udając, że pracuje. Chase wywnioskował na podstawie jego zachowania, że Coleman rzadko pakował się w kłopoty w szkole, co doskonale wpasowywało się w wyobrażenie, jakie miał na jego temat.

Co się w nie całkowicie nie wpasowywało, to narkotyki, bo gdyby Chase nie widział tego na własne oczy, nigdy by nie uwierzył, że Archer je bierze albo przynajmniej kupuje. Było to z jego strony skrajną hipokryzją, ale uważał, że to straszna głupota, by w takim wieku pakować się w uzależnienie i marnować sobie przyszłość.

– Nie zamierzasz przeprosić za to, że mnie okradłeś? – odezwał się znowu szatyn, który najwyraźniej miał jakiś problem ze znoszeniem ciszy.

Chase natomiast niczego nie pragnął bardziej, jak przetrwać resztę kary w milczeniu, więc odparł krótko:

– Nie.

Z jakiegoś powodu znów wywołał tym cichy śmiech chłopaka.

– Czyli nie mam co liczyć, że oddasz to, co ukradłeś? – spytał, ściszając głos na tyle, żeby pani Green nie słyszała.

– Zastanowię się, jeśli w końcu się zamkniesz – odburknął Chase, bo chociaż nie miał zamiaru zwracać narkotyków, nie zaszkodziło spróbować użyć tego jako argumentu, żeby ukrócić dalsze próby nawiązania rozmowy.

Przez dłuższą chwilę wydawało się, że zadziałało, bo w milczeniu udało im się pościągać resztę książek z półki i nie licząc koniecznych konsultacji między sobą co do kolejności poszczególnych pozycji, pracowali w ciszy.

W którymś momencie Archer sięgnął do plecaka po kanapki.

– No co? – spytał obronnym tonem, gdy Chase spojrzał, by sprawdzić, co robi. – Jestem głodny.

Chase również był i chociaż usiłował ignorować zapach jedzenia, nie trwało długo, zanim w jego brzuchu zaburczało tak głośno, że z pewnością usłyszała to nawet pani Green na drugim końcu biblioteki.

Bardzo starał się nie czuć zawstydzenia, ale nie był w stanie powstrzymać ciepła wypływającego na policzki.

Nieważne, jak uporczywie sobie wmawiał, że nie obchodzi go, co inni o nim myślą, było mu wstyd za jego sytuację rodzinną, nawet jeśli nie miał na nią wpływu i to nie była jego wina, że jego matka jest narkomanką. Dlatego zawsze starał się zachowywać pozory co do swojej sytuacji, chociażby dbając o to, by jego ubrania były czyste i niezniszczone. Niestety prawda i tak wychodziła na jaw w ten czy inny sposób, żeby upokorzyć go w najmniej odpowiednim momencie.

Nie odważył się podnieść głowy, zdeterminowany, by udawać, że nic się nie wydarzyło, i dalej układał książki, ignorując Archera. Nieskutecznie, bo nastolatek po chwili wystawił w jego stronę drugą połowę kanapki owiniętą papierem.

– Nie potrzebuję jałmużny – burknął Chase. Chociaż było to dalekie od prawdy, czuł się zbyt upokorzony i wściekły, żeby zaakceptować uprzejmy gest.

– Nie sugeruję, że potrzebujesz – odparł beztrosko Archer z buzią pełną jedzenia. – Ale nieuprzejmie z mojej strony byłoby jeść samemu i się nie podzielić. Śmiało, mam jeszcze jedną w plecaku.

Chase był dumny, ale nie głupi. Wiedział, że są sytuacje, kiedy należy schować dumę do kieszeni, i to była jedna z nich. Alternatywę stanowił powrót do domu z pustym brzuchem i nadzieją, że znajdzie coś nieprzeterminowanego w lodówce.

Z nikłym uśmiechem, który musiał wystarczyć Archerowi jako podziękowanie, przyjął od niego kanapkę.

Coleman wyszczerzył się szeroko, ale nie spuścił wzroku z Chase’a, zwiększając jego dyskomfort.

– Co?

– Nic. – Wzruszył lekko ramionami. – Tylko postanowiłem właśnie, że ty i ja zostaniemy przyjaciółmi.

Chase wydał z siebie dźwięk przypominający śmiech. To była najbardziej absurdalna rzecz, jaką usłyszał w całym swoim życiu.

– W twoich snach, Coleman – mruknął i wrócił do pracy, ignorując chłopaka, który, jak się okazało, był kompletnie niezrównoważony.

Nie widział więc uśmiechu na twarzy Archera, który sugerował, że Chase nie ma nic do gadania, bo decyzja została już podjęta.

Ten rozdział nie był jednym z pierwszych, jakie napisałam do tej książki, mimo że to nim ostatecznie zaczynacie swoisty spacer drogą wspomnień, która będzie prowadzić przez całe dekady z życia dobrze Wam już znanych bohaterów. Natomiast jest przełomowy dla mnie, bo dopiero pisanie go zmieniło moje podejście do książki, którą właśnie czytacie, i pokazało, że nie miałam racji, gdy myślałam, że wszystko, co ważne w historii Josie i Chase’a, zostało już opowiedziane. Sytuacja życiowa Chase’a w pierwszej części trylogii była zła, ale to nic w porównaniu z piekłem, jakie przechodził wcześniej. Tutaj miał zaledwie piętnaście lat – zdecydowanie za mało, żeby radzić sobie z tym, czego doświadczał. I wydaje mi się, że dopiero przeczytanie o tym, jak dokładnie wyglądało jego życie, pozwala w pełni zrozumieć, dlaczego później jest, jaki jest, zwłaszcza na początku „Flaw(less)”.

Rozdział 2. Tutaj można się odnaleźć

Archer mnie zabije.

Chase był pewien, że odkąd jakieś pół roku temu Archer pojawił się w jego życiu i postanowił w nim zostać, podobna myśl pojawiła się w jego głowie co najmniej tysiąc razy. Z niemałym wstydem musiał przyznać, że często zdarzało mu się nadużywać dobroci i cierpliwości chłopaka, który nie wiedzieć czemu zechciał zostać jego przyjacielem.

Cóż, wcześniejsze niezliczone próby odepchnięcia go nie poskutkowały, ale kradzież auta, które Archer dostał po zmarłym dziadku, zdecydowanie będzie punktem kulminacyjnym ich relacji. Zakładając, że Chase nie rozbije się po drodze i wróci do Moreton w jednym kawałku.

Jeśli spojrzeć na to rozsądnie, Archer miał pełne prawo się wściec. Kradzież auta była nie tylko ogromnym nadużyciem zaufania, jakim obdarzył Chase’a, pokazując mu domek rybacki nad jeziorem, również należący do jego dziadka, i pozwalając mu tam nocować, gdy tego potrzebował, ale też skrajną lekkomyślnością. A jego nowy przyjaciel zdawał się mieć alergię na to, jak niewielką wagę Chase przykładał do swojego życia.

To z powodu Archera w ostatnich miesiącach Sanderson ograniczył narkotyki. Problem polegał na tym, że Chase nie był w stanie myśleć rozsądnie. W targających nim emocjach skłaniał się ku obwinianiu przyjaciela o swój stan i brak rozwagi – bo gdyby nie Coleman, mógłby się dziś po prostu naćpać i może jakoś przetrwałby najbliższe dni.

Pojutrze wypadała pierwsza rocznica śmierci babci Chase’a. Chłopak nie zdawał sobie sprawy, jak trudny będzie dla niego ten czas, dopóki do niego nie dotarło, że narkotyki były jedyną rzeczą, dzięki której w ogóle przetrwał żałobę. Nie miał pojęcia, jak bez nich poradzić sobie z emocjami, które po roku wróciły ze zdwojoną siłą.

Był wściekły na cały świat za to, że tak wcześnie odebrano mu jedyną osobę, która go kochała, jak również na samą babcię, że go zostawiła. Kiedy złość, która nie miała żadnego ujścia, zaczęła stawać się nie do zniesienia, sprawiając, że mógł myśleć tylko o tym, jak bardzo potrzebuje czegoś, co go znieczuli, w desperackiej próbie pozostania czystym złapał za kluczyki schowane w chatce i wsiadł do auta.

Nie miał nawet prawa jazdy, a wszystko, co wiedział na temat prowadzenia samochodu, pochodziło z kilku lekcji, których po wielu prośbach udzielił mu pan Barnett, użyczając swojego auta, gdy obaj nudzili się w antykwariacie. Chase mógł mieć tylko nadzieję, że mężczyzna okaże się skutecznym nauczycielem, bo o ile nie przejmował się własnym życiem, o tyle nie chciał wpędzić Archera w kłopoty, rozbijając wóz jego dziadka.

Chłopak jechał przed siebie bez żadnego celu, w całkowitej ciszy, ale skupienie, jakiego wymagało od niego prowadzenie samochodu, pomagało mu odciągnąć myśli od uzależnienia, więc nie miał najmniejszego zamiaru wracać do Moreton.

W końcu, po ponad godzinie jazdy, dostrzegł na poboczu znak informujący, że droga w lewo prowadzi w stronę klifów Siedmiu Sióstr. Chase nie dał sobie dużo czasu na zastanowienie, zanim skręcił na skrzyżowaniu, kierując się jedynie tym, że dawno temu babcia opowiadała mu o tym miejscu, gdy oglądali razem zdjęcia z jej młodości. Tak mu się przynajmniej wydawało.

Jechał jeszcze przez kilkadziesiąt minut, wypatrując kolejnych znaków, by mieć pewność, że zmierza we właściwym kierunku, aż dotarł do ślepej uliczki pośród zielonych pól.

Wokół nie było żywej duszy ani innego auta, ale to go nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie, poczuł jedynie jeszcze większą determinację, by kontynuować swoją małą przygodę. Próbował wymyślić jedną najgorszą rzecz, jaka mogłaby się stać, żeby przemówić sobie do rozsądku i zrezygnować, ale bezskutecznie.

Może jedynie porywisty wiatr, który uderzył go w twarz, gdy ruszył piaszczystą ścieżką prowadzącą na zielone wzgórze, odrobinę ostudził jego entuzjazm, ale szybko uznał, że dotarł zbyt daleko, by zawrócić.

Poza tym nie był pewien, czy ma do czego wracać. Archer zapewne skończył trening po lekcjach i poszedł go poszukać w domku nad jeziorem, jak miał w zwyczaju, gdy Chase opuszczał szkołę, więc zgadywał, że przyjaciel wie już, co zrobił. Celowo wyłączył telefon – który swoją drogą dostał od Archera, gdy ten wymienił swój na nowszy – by nie widzieć wiadomości, które najpewniej od niego dostawał.

Zdawał sobie sprawę, że jest okropnym przyjacielem i na wszystkie miłe gesty chłopaka odpowiadał niewdzięcznością. Nie czuł się z tym dobrze, ale nic nie mógł poradzić na to, że nie ufał Archerowi, gdy ten powtarzał, że chce się z nim przyjaźnić. Był przekonany, że to tylko kwestia czasu, kiedy Coleman znudzi się zabawą w dobroczynność i o nim zapomni, więc robił wszystko, by go od siebie odepchnąć, zanim to nastąpi. Inna sprawa, że nigdy wcześniej nie miał przyjaciela, więc nie nauczył się, jak dopuszczać do siebie ludzi. Zbyt długo budował mury obronne, by uodpornić się na ciosy zadawane przez życie, dlatego przerażała go myśl, że miałby je zburzyć i obdarzyć kogoś zaufaniem.

Był skazany na samotność, a najsmutniejsze w tym wszystkim było, że sam wydał na siebie ten wyrok.

Po kilkunastu minutach męczącej wędrówki, podczas której wiatr uderzał go w twarz, był gotowy się poddać, ale wtedy krajobraz przed nim uległ zmianie. Kilkadziesiąt metrów dalej połacie zieleni, które otaczały go przez całą drogę, kończyły się nagle i wyglądało to tak, jakby dotarł na skraj świata. Zaraz później dobiegł do niego wyraźny szum fal, aż w końcu jego oczom ukazało się też bezkresne, ciemne morze wzburzone przez szalejący sztorm.

Z szybko bijącym sercem zwolnił nieco kroku i przystanął tuż przy krawędzi urwiska, by spojrzeć w dół. Nie miał lęku wysokości, ale i tak zakręciło mu się w głowie, gdy zobaczył, jak dobre sto metrów niżej fale rozbijają się o białą ścianę skalną.

Rozejrzał się wokół – po prawej klif, na którym stał, prowadził łagodnie w dół, aż do miasteczka na pierwszy rzut oka rozmiarów Moreton, ale Chase’a o wiele bardziej zainteresował krajobraz z lewej strony, gdzie białe klify ciągnęły się tak daleko, jak tylko był w stanie zobaczyć, wyraźnie kontrastując z granatowymi chmurami i morzem, które przy obecnej pogodzie wydawało się niemal czarne.

W jakiś niewytłumaczalny sposób ten surowy, pełen dramaturgii widok był idealnym odzwierciedleniem tego, co Chase czuł nie tylko dzisiaj, ale i przez większość czasu. Z nutką ironii pomyślał, że gdyby kiedykolwiek zechciał się przed kimś otworzyć i wyjaśnić, co się dzieje w jego głowie i sercu, najlepszym sposobem byłoby zabranie tego kogoś tutaj w nadziei, że zrozumie.

I chyba po raz pierwszy w życiu, pośród szalejącego wiatru, który był prawie tak silny, by podmuchem posłać go poza krawędź klifu ku pewnej śmierci, i szumu wściekłych fal, które wyglądały, jakby mogły pochwycić jego ciało i już go nie wypuścić, Chase odnalazł coś na kształt spokoju.

Nie miał w zwyczaju zachwycać się naturą, nie dostrzegał piękna w otaczających go widokach, ale coś w tym krajobrazie zdawało się przemawiać prosto do jego duszy, wyciągając na wierzch wrażliwość, którą dla własnego dobra nauczył się chować głęboko w sobie.

Nie wiedział, czy łzy cieknące mu po policzkach były efektem wiatru, czy emocji, ale pierwszy raz od dawna pozwolił im płynąć, a przede wszystkim pozwolił sobie czuć to, co przez długi czas uparcie ignorował – smutek, złość, strach, samotność kotłowały się w nim, tworząc w jego sercu sztorm równie silny co ten na dole i utrudniając wzięcie kolejnych oddechów.

Skłamałby, gdyby powiedział, że nie myślał o tym, jak łatwo mógłby ukrócić swój ból, że wystarczyłoby przesunąć się o kilka centymetrów i pozwolić, by pochłonęło go morze. Kilka razy wydawało mu się nawet, że jest gotowy to zrobić.

Ale nie był w stanie się ruszyć. Jakaś niewytłumaczalna siła trzymała go siedzącego w miejscu, na mokrej trawie, ze wzrokiem wbitym w horyzont, jakby miał tam znaleźć jakiś znak od losu, coś, co da mu odrobinę nadziei.

Nie ruszył się, gdy nastał mrok, gdy na nieboskłonie pojedyncze gwiazdy wyjrzały spomiędzy chmur ani gdy godziny później niebo zaczęło blednąć. Siedział tam jeszcze długo nawet po tym, jak zrozumiał, że żaden znak nie nadejdzie.

***

Chase poczekał do wschodu słońca, stwierdziwszy, że skoro przesiedział na klifie calutką noc, może równie dobrze zostać chwilę dłużej, by się przekonać, czy świt będzie tak zachwycający jak wczorajszy sztormowy krajobraz. Potem wybrał się ścieżką prowadzącą w dół do miasteczka w poszukiwaniu papierosów i czegoś do jedzenia.

Palenie było jednym z tych złych nawyków, których Archer nie był w stanie z niego wykorzenić. Prawdopodobnie dlatego, że sam sporadycznie lubił zapalić, więc krytykowanie za to przyjaciela było hipokryzją, którą ten bezczelnie mu wypominał.

Chase wiedział, że to niezdrowe, że się truje i że jest zdecydowanie za młody na palenie, ale papierosy, w jego opinii, na pewno były mniej szkodliwym uzależnieniem od narkotyków, więc uznawał za mały sukces to, że poprzestawał na nikotynie. Poza tym i tak nie zakładał, że będzie żył wystarczająco długo, żeby doczekać ewentualnych konsekwencji któregokolwiek z nałogów, więc naprawdę trudno było mu się przejmować.

Miasteczko, jakkolwiek się nazywało, było niezwykle urokliwe, ale wciąż jeszcze w większości pogrążone we śnie. Chase zaczął być za to wdzięczny dopiero wtedy, gdy trafił na pierwsze osoby i każda z nich przyglądała mu się, jakby miał co najmniej dwie głowy.

W końcu, gdy przechodził obok jakiejś restauracji, zaczepiła go siwowłosa kobieta, która otwierała kluczem drzwi nieczynnej jeszcze knajpy.

– A ty to kto? – spytała, może nie nieprzyjemnie, ale nieco podejrzliwie. – Nie jesteś stąd, nie znam cię.

Chase wbrew sobie przystanął nieopodal niej, bo jego babcia by go zbeształa, gdyby był nieuprzejmy wobec starszej osoby. Od dzieciństwa wpajała mu, że powinien mieć szacunek do starszych.

– Zna pani każdego, kto tu mieszka? – spytał sceptycznie i odrobinę drwiąco.

Kobieta wyglądała, jakby jego pytanie było jedynie potwierdzeniem, że tam nie mieszkał. Uśmiechnęła się. Nie wydawała się ani trochę urażona drwiną w jego głosie.

– Och, zdecydowanie nie jesteś stąd – podsumowała i przyjrzała mu się dokładnie jeszcze raz. – Co tu robisz? Jesteś z rodzicami?

Chase mógłby zaśmiać jej się w twarz w reakcji na to pytanie.

– Zgadza się, jestem tu przejazdem. Z rodzicami oczywiście – dodał kompletnie nieszczerze i starał się zignorować to, jak dziwnie brzmiały te słowa.

Liczył, że ta odpowiedź pozwoli mu zakończyć rozmowę i będzie mógł sobie pójść, ale właścicielka restauracji, jak zgadywał, nadal nie oderwała od niego wzroku, co kazało mu podejrzewać, że nie uwierzyła w jego zapewnienie.

– To może wejdziesz ze mną do środka i dasz im znać, gdzie na nich czekasz? – zaproponowała z pozoru uczynnie, ale Chase i tak wyczuł oczywisty podstęp. –