Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pamiętniki, które spisał Jan Chryzostom Pasek (ok.1636–1701) najprawdopodobniej pod koniec życia, zostały po raz pierwszy wydane drukiem w 1836 przez hrabiego Edwarda Raczyńskiego. Dzielą się one na dwie części: pierwsza obejmuje lata 1655–1666, w czasie których autor służył jako żołnierz Rzeczypospolitej, druga lata 1667–1688, gdy prowadził spokojny żywot ziemiański. W tej przeważają sprawy domowe i publiczne.
Oprócz wspomnień autor umieścił w swym dziele m.in. wiersz liryczny na cześć ukochanego konia Deresza, panegiryki opiewające zwycięstwa nad rzeką Basią i pod Wiedniem, listy króla Jana Kazimierza i Stefana Czarnieckiego, uroczyste mowy, fragmenty popularnych piosenek, przyśpiewek, kąśliwych paszkwili na Litwinów.
Pasek to urodzony gawędziarz, taką konwencję przyjął też w swym dziele. Mnóstwo w nim anegdot, dowcipów, zabawnych sytuacji, dobrego humoru i rubasznego słownictwa. Jego Pamiętniki są nazywane „epopeją Sarmacji polskiej”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 725
ROK PAŃSKI 1656
APOSTROFA
Nie umiejętność moja to sprawiła,
Ale natura dobrym cię czyniła;
Ta zaś łaskawość i kochanie z tobą
Z tej okazji, żeśmy rośli z sobą.
Kiedym wsiadł na cię, tak mi się widziało,
Że na mnie wojska sto tysięcy mało;
Było i męstwo, było serca dosyć,
Nie trzeba było w pierwszy szereg prosić.
Ustaną teraz we mnie te przymioty,
Ubędzie owej, co była, ochoty;
Zawsze od bystrej wody sokół stroni,
Gdy czuje, w skrzydłach że pióra wyroni1.
Nie takie nasze miało być rozstanie,
Nie z takim żalem ciężkim pożegnanie;
Tyś mnie donosić miał jakiej godności,
A ja też ciebie dochować starości.
Ciężkie to na mnie będą peryjody2,
Gdy sobie wspomnę na owe swobody,
Których, na tobie jeżdżąc, zażywałem
I com zamyślił, tego dokazałem.
Gdy wojska staną w zwykłej batalii,
Ja nie wygodzę swojej fantazji.
Więc ciężko westchnąć i zapłakać cale,
Na cię wspomniawszy, mój dereszu – Vale!3
Druga w tymże roku potrzeba była pod Gnieznem ze Szwedami, z wielką wojska szwedzkiego szkodą. Było bo jeszcze naszych Polaków przy królu szwedzkim4 siła; arianie, lutrowie chorągwie mieli swoje, pod którymi katolików wiele służyło, jedni per nexum sanguinis5, inni dla zysku i swawoli.
Trzecia potrzeba6 po szczęśliwie odebranej Warszawie i wzięciu hetmana szwedzkiego najwyższego, Witemberka7, przez zły rząd złym też szczęściem poszła, bo mogliśmy bić króla szwedzkiego, dopóki nie przyszedł kurfirst brandenburski8 z szesnastu tysięcy wojska swego; ale jak się skupili, Tatarzy auksyliarni9 najpierw od nas uciekli, a potem wojsko z pola zegnano i godnych żołnierzy poginęło, ale też i Szwedów.
Czwarta nader szczęśliwa pod Warką wiktorią, kiedyśmy z Czarnieckim10 samego wyboru szwedzkiego kilka tysięcy trupem położyli i rzekę Pilicę krwią i trupami szwedzkimi napełnili. Od tego czasu już nutare coepit11 potęga szwedzka i znacznie słabnąć.
Piąta potrzeba, a prawie też już ostatnia z Szwedami inter viscera12, pod Trzemeszną, kiedyśmy z samą tylko Czarnieckiego dywizją, a dwa tysiąca mając z sobą ordy krymskiej, sześć tysięcy Szwedów tych, co się byli z rożnych fortec zgromadzili i już się za królem do Prus przebierali z wielkimi dostatkami, których nabyli w Polsce, tak wycięli, jak owo mówią, nec nuntius cladis13 nie został się i jeden, który by był królowi o zginieniu tego wojska wieść zaniósł; bo który z pobojowiska do lasu albo na błota uciekł, tam od ręki chłopskiej okrutniejszą zginął śmiercią; kogo chłopi nie wytropili, musiał wyjść do wsi albo do miasta: po staremu mu zginąć przyszło, bo już nigdzie, nie było Szwedów. (A ta okazja była od Rawy mila.) Ze wszystkich tedy tych zginionych, nie wiem, jeżeliby się który znalazł, który by nie miał być egzenterowany14, a to z tej okazji: zbierając chłopi zdobycz na pobojowisku, nadeszli jednego trupa tłustego z brzuchem, okrutnie szablą rozciętym, tak że intestina15 z niego wyszły. Więc, że kiszka przecięta była, obaczył jeden czerwony złoty; dalej szukając, znalazł więcej: dopieroż innych pruć, i tak znajdowali miejscami złoto, miejscem też błoto. Nawet i tych, co po lasach żywcem znajdowali, to wprzód koło niego poszukali trzosa, to potem brzuch nożem rozerznąwszy i kiszki wyjąwszy, a tam nic nie znalazłszy, to dopiero: „Idźże, złodzieju pludraku, do domu; kiedy zdobyczy nie masz, daruję cię zdrowiem”. Bito i po innych miejscach Szwedów znacznie w tym roku. Ale gdziem nie był, trudno o tym pisać. Bo ja przez wszystkie wojny tego trzepaczki trzymałem się, Czarnieckiego, i z nim zażywał czasem okrutnej biedy, czasem też i rozkoszy; gdyż właśnie był wódz maniery owych wielkich wojowników i szczęśliwy; sufficit16, że po wszystek czas mojej służby w jego nie uciekałem, tylko raz, a goniłem, mógłby razy tysiącami rachować. Po prostu wszystka moja służba była sub regimine17 jego i miła bardzo.
ROKU PAŃSKIEGO 1657
Mieliśmy wojnę węgierską, na którą były zaciągi nowe, między którymi zaciągał też Filip Piekarski, krewny mój; z której racji i ja tam podjechałem. Złodziej Węgrzyn, szalony Rakocy18, świerzbiała go skóra, tęskno go było z pokojem, zachciało mu się polskiego czosnku, który mu ktoś na żart pochwalił, że miał być lepszego niźli węgierski smaku.
Jako Kserkses ob caricas Atticas19 podniósł przeciwko Grecji i wojnę, tak i pan Rakocy podobną szczęśliwością we czterdziestu tysięcy Węgrów z Multanami, Kozaków zaciągnąwszy alterum tantum20, wybrał się na czosnek do Polski; ale dano mu nie tylko czosnku, ale i dzięgielu z kminem. Bo jak on tylko wyszedł za granicę, zaraz Lubomirski Jerzy poszedł w jego ziemię, palił, ścinał, gdzie tylko zasiągł, wodę a ziemię zostawił. A potem od matki Rakocego wielki okup wziąwszy, wyszedł synowi perswadować, żeby nie wszystkiego czosnku zjadał, przynajmniej na rozmnożenie zostawił. A my też już z Czarnieckim posługowali, jakeśmy umieli; i tak szczęśliwie najadł się czosnku, że wojsko wszystko zgubił, sam się w nasze ręce dostał, potem uczyniwszy targ o swoją skórę, pozwolił miliony i uprosiwszy sobie zdrowie, jako Żyd kałauzowany21 do granicy w bardzo małym poczcie, samokilk22 tylko, zostawił in oppignoratione23 umówionego okupu wielgomożnych grofów Katanów24, którzy zrazu wino pili, na srebrze jadali w Łańcucie; jak było nie widać okupu, pijali wodę, potem drwa do kuchni rąbali i nosili, i w tej nędzy żywot skończyli. Okup przepadł, on też sam, że nigdzie nie miał oka wesołego, bo gdzie się obrócił, wszędzie płacz i przekleństwo słyszał od synów, mężów, braci, których na wojnie polskiej pogubił, wpadł w desperacją i umarł. Otóż tobie czosnek!
Kiedy na tę wojnę wyjeżdżał, pożegnawszy się z matką, wsiadł na konia; w oczach jej padł koń pod nim. Kiedy mu matka perswadowała, żeby zaniechał tej wojny, mówiąc, że to znak jest niedobry, odpowiedział, że to nogi końskie złe, ale nie znak. Przesiadł się tedy na inszego; złamał się pod nim dyl w moście, znowu spadł z konia: i na to powiedział, że i dyl był zły. Jak to przecież te praesagia25 zwyczajnie rady się weryfikują.
ROKU PAŃSKIEGO 1658
Król z jednym wojskiem pod Toruniem, drugie wojsko w Ukrainie, nasza zaś dywizja z panem Czarnieckim; pod Drahimem staliśmy przez miesięcy trzy. In decursu Augusti26 poszliśmy do Danii na sukurs królowi duńskiemu27, który uczynił aversionem28 wojny szwedzkiej u nas w Polsce. Nie tak ci to on podobno uczynił ex commiseratione29 nad nami, chociaż ten naród jest ab antiquo30 przychylny narodowi polskiemu, jako dawne świadczą pisma, ale przecież mając innatum31 przeciwko Szwedom odium32 i owe zawzięte in vicinitate inimicitias, nactus occasionem33, za którą mógł się krzywd swoich wtenczas, kiedy król szwedzki był zajęty wojną w Polsce, pomścić, wpadł mu z wojskiem w państwo, bił, ścinał i zabijał. Gustaw, jako to był wojownik wielki i szczęśliwy, powróciwszy stąd, a niektóre fortece w Prusach osadziwszy, potężnie oppressit34 Duńczyków, tak że i swoje od nich odebrał, i państwo ich prawie wszystko opanował. Duńczyk tedy koloryzując rzecz swoją, że to właśnie per amorem gentis nostrae35 uczynił, że pacta złamał i wojnę przeciwko Szwedom podniósł, prosi o sukurs Polaków, prosi też i cesarza36. Cesarz wymówił się paktami, które miał z Szwedem, z tej racji posłać posiłków nie może; druga ekskuzcja37, że wojska protunc38 nie miał, pozwoliwszy królowi polskiemu wszystkiego zaciągnąć na jego usługę. Król tedy nasz posyła Czarnieckiego z sześciu tysięcy wojska naszego, posyła to niby ze swego ramienia generała Montekukulego39 z wojskiem cesarskim. Tam kazano nam iść komonikiem40, Wilhelm zaś, kurfirst brandenburski, był in persona41 króla polskiego i on to był nad tymi wojskami quasi supremum caput42. Zostawiliśmy tedy tabory nasze w Czaplinku mając nadzieję powrócić do nich najwięcej za pół roku.
Tam, kiedyśmy wychodzili, było medytacji bardzo wiele i rożnych w ludziach wojskowych. Alterowało43 to niejednego, że to iść za morze, iść tam, gdzie noga polska nigdy nie postała, iść z sześciu tysięcy wojska przeciwko temu nieprzyjacielowi do jego własnego państwa, któregośmy potencji w ojczyźnie naszej wszystkimi siłami nie mogli wytrzymać. A jeszcze też nie było conclusum44, żeby wojsko cesarskie miało z nami pójść. Ojcowie do synów pisali, żony do mężów, żeby tam nie chodzić, choćby zasług i pocztów postradać; bo wszyscy nas sądzili za zgubionych. Ociec jednak mój, chociaż mnie miał jednego tylko, pisał do mnie i rozkazał, żebym imię Boskie wziąwszy na pomoc, tym się najmniej nie konfundował, ale szedł śmiele tam, gdzie jest wola wodza, pod błogosławieństwem ojcowskim i macierzyńskim, obiecując gorąco do Majestatu Boskiego suplikować i upewniając mnie, że mi i włos z głowy nie spadnie bez woli Bożej.
Gdyśmy tedy poszli do Cieletnic i do Międzyrzecza, już za granicę, uchodziło siła kompanii i czeladzi nazad do Polski, osobliwie Wielkopolaczków spod tych nowo zaciężnych powiatowych chorągwi, jako to starosty osieckiego pułku i wojewody podlaskiego Opalińskiego. Kozubskiego chorągiew wszystka się rozjechała, sam tylko z chorążym i z jednym towarzyszem z nami poszedł. Wojewody sandomierskiego, Zamoyskiego, chorągiew husarska została; wszystka kompania – verius dicam45 – pouciekała, tylko przy chorągwi sześć towarzystwa a namiestnik zostawszy, poszli przecież z nami i włóczyli się tak przy wojsku; zwaliśmy ich cyganami, że to w czerwonych kilimach była czeladź. Spod innych chorągwi po dwóch, po trzech. Tak owi tchórze i dobrym pachołkom byli serce zepsuli, że niejeden bił się z myślami. Wchodząc tedy już za granicę, każdy według swojej intencji swoje Bogu poślubił wota. Zaśpiewało wszystko wojsko polskim trybem O gloriosa Domina! Konie zaś po wszystkich pułkach uczyniły okrutne pryskanie, prawie aż serca przyrastało i wszyscy to sądzili pro bono omine46, jakoż i tak się stało.
Poszliśmy tedy tym traktem od Międzyrzecza. Przechodziło wojsko pagórek, z którego widać było jeszcze granicę polską i miasta. Jaki taki obejrzawszy się pomyślał sobie: „Miła ojczyzno, czy cię też już więcej oglądać będę!”. Obejmowała jakaś tęskność zrazu, dopóki blisko domu, ale skośmy się już za Odrę przeprawili, jak ręką odjął; a dalej poszedłszy, już się i o Polsce zapomniało. Przyjęli nas tedy Prusacy dosyć honorifice47, wysławszy komisarzów swoich jeszcze za Odrę. Pierwszy tedy prowiant dano nam pod Kiestrzynem, i tak dawano wszędy, pokośmy kurfirstowskiego państwa nie przeszli; i przyznać to, że dobrym porządkiem, bo już była taka ordyncja, żeby noclegi były rozpisane przez całe jego państwo i już na noclegi zwożono prowianty. Gdyż postanowiona była w wojsku naszym maniera niemiecka, że przechodząc miasta i na każdej prezencie oficerowie z szablami dobytymi przed chorągwiami jechali, towarzystwo zaś pistolety, czeladź bandolety do góry trzymając. Karanie zaś było za ekscesy już nie ścinać ani rozstrzelać, ale za nogi u konia uwiązawszy, włóczyć po majdanie tak we wszystkim, jak kogo na ekscesie złapano, według dekretu chociaż dwa, chociaż trzy razy naokoło. I zdało się to zrazu, że to niewielkie rzeczy; ale okrutna jest męka, bo nie tylko suknie, ale i ciało tak opada, że same tylko zostają kości.
Ruszyło się potem wojsko do Nibelu, stamtąd do Apenrade; stamtąd znowu poszliśmy na zimowisko do Haderszlewen, gdzie Wojewoda48 sam stanął z samym tylko pułkiem naszym królewskim i regimentem jego dragonii, insze zaś pułki w Koldynku, w Horsens i po innych wsiach i miastach; i chociaż głębiej miało iść wojsko w duńskie królestwo, ale uważał to Regimentarz, żeby stanąć na zimę jako najbliżej z tej racji, żeby przecież więcej jeść chleba szwedzkiego niżeli duńskiego. Jakoż tak było, bo przez całą zimę czaty nasze do tamtych wiosek wybiegały, mściły się na nich owych krzywd narodu ich. A pisać by siła, co tam z nimi robili czatownicy, stawiając sobie przed oczy recentem od nich iniuriam49 w ojczyźnie swojej. Prowadzono z czat wszelakich prowiantów wielką obfitość, bydła dosyć, owiec; można było kupić wołu dobrego za bity talar, dwa marki duńskie; miodów praśnych wielką wieziono obfitość, bo po polach lada gdzie przestronne pasieki, a wszystko pszczoły w słomianych pudełkach, nie w ulach; ryb wszelakiego rodzaju pod dostatkiem, chleba siła, wińsko złe, ale zaś petercymenty50 i miody dobre; drew o male, ziemią rzniętą a suszoną palą, z której węgle będą takie, jako z drew dębowych nie mogą być foremniejsze; jeleni, zajęcy, saren nadspodziewanie dużo i bardzo nie płoche, bo się go nie każdemu godzi szczwać. Wilków też tam nie masz i dlatego zwierz nie płochy, da się zjechać i blisko do siebie strzelić; a osobliwie takeśmy ich łowili: upatrzywszy stado jeleni w polu – bo to i nad wieś przychodziło to licho, jako bydło – to się ich objechało z tej strony od równego pola, a potem skoczywszy na koniach i okrzyk uczyniwszy, nagnało się ich na te doły, gdzie ziemię kopią do palenia – a są te doły bardzo głębokie i szerokie – to tego nawpadało w doły, to dopiero ich stamtąd trzeba było wywłóczyć a rznąć. O wilkach nadmieniłem, że ich tam nie masz, bo prawo takie, że kiedy wilka obaczą, powinni wszyscy na głowę wychodzić z domów, tako po miastach, jako też i wsiach, i tak długo owego wilka prześladując gonią, aż go albo umorzą, albo utopią, albo złapią; to go nie odzierając, tak ze wszystkim na wysokiej szubienicy albo na drzewie obwieszą na grubym żelaznym łańcuchu i tak to długo wisi, dopóki kości staje. Nie tylko rozmnożyć, ale i przenocować mu się nie dadzą, kiedy mu się dostanie tam wejść na jeleninę z tego tu tylko przystępu, który jest między morzami wąski, z inszej zaś strony nie ma nigdzie przystępu, bo z jedną stronę Bałtyckie Morze, z drugą stronę, a septemtrione51, ocean oblewa to królestwo. Z tamtych wszystkich stron wilk nie ma przystępu, chyba żeby sobie we Gdańsku u pana prezydenta najął szmagę52 do przewozu, zapłaciwszy od niej dobrze. Z tej racji zwierza wszelakiego wielka tam jest obfitość; kuropatw zaś nie masz z tej racji, że to jest głupie: przelęknąwszy się lada czego, to padnie i na morzu, i utonie.
Lud też tam nadobny; białogłowy gładkie i zbyt białe, stroją się pięknie, ale w drewnianych trzewikach chodzą wiejskie i miejskie. Gdy po bruku w mieście idą, to taki uczynią kołat, co nie słychać, kiedy człowiek do człowieka mówi; wyższego zaś stanu damy to takich zażywają trzewików jako i Polki. W afektach zaś nie tak są powściągliwe jako Polki, bo chociaż zrazu jakąś niezwyczajną pokazują wstydliwość, ale zaś za jednym posiedzeniem i przymówieniem kilku słów zbytecznie i zapamiętale zakochają się i pokryć tego ani umieją: ojca i matki, posagu bogatego gotowiusieńka odstąpić i jechać za tym, w kim się zakocha, choćby na kraj świata. Łóżka do sipienia53 mają w ścianach zasuwane tak jako szafa, a pościeli tam okrutnie siła ścielą. Nago sypiają, tak jako matka urodziła, i nie mają tego za żadną sromotę, rozbierając się i ubierając jedno przy drugiem, a nawet nie strzegą się i gościa, ale przy świecy zdejmują wszystek ornament54; a na ostatku i koszulę zdejmie i powiesza to wszystko na kołeczkach, i dopiero tak nago, drzwi pozamykawszy, świecę zagasiwszy, to dopiero w ową szafę włazi spać. Kiedyśmy im mówili, że to tak szpetnie, u nas tego i żona przy mężu nie uczyni, powiadały, że „tu u nas nie masz żadnej sromoty i nie rzecz jest wstydzić się za swoje własne członki, które Pan Bóg stworzył”. Na to zaś nagie sypianie powiadają, że „ma dosyć za swe koszula i inszy ubiór, co mi służy przez dzień i okrywa mię; powinna też przynajmniej w nocy mieć swoją ochronę, a do tego co mi po tym robaki, pchły brać z sobą na nocleg do łóżka i dać się im kąsać, mając od nich w smacznym spaniu przeszkodę!” Różne niecnoty wyrabiali im nasi chłopcy, ale przecież nie przełamano zwyczaju. Wiwenda ich ucieszna bardzo, bo rzadko co ciepłego jedzą, ale na cały tydzień różne potrawy w kupie uwarzywszy, tak na zimno tego po kęsu zażywają, a często, nawet kiedy młócą – bo tak tam białogłowa młóci cepami jako i chłop – ledwie nie za każdym snopa omłóceniu to usiądą na słomie i wziąwszy chleba i masła, które zawsze z jaszczem stoi, to smarują i jedzą, to znowu wstaną i robią; i tak to często czynią a po kąsku. Wołu, wieprza albo barana kiedy zabiją, to najmniejszej krople krwi nie zepsują, ale ją wytoczą w naczynie; namieszawszy w to krup jęczmiennych albo tatarczanych, to tym kiszki owego bydlęcia nadzieją i razem w kotle uwarzą i osnują to wieńcem na wielkiej misie koło głowy owegoż bydlęcia te kiszki, i tak to na stole stawiają przy każdym obiedzie, i jedzą za wielki specjał. Etiam55 i w domach szlacheckich tak czynią; i mnie częstowano tym do uprzykrzenia, aż powiedziałem, że się Polakom tego jeść nie godzi, bo by nam psi nieprzyjaciółmi byli, gdyż to ich potrawa. Pieców w domach nie mają, chyba wielcy panowie, bo od nich wielki podatek na króla idzie; powiadali, że sto bitych talarów od jednego na rok. Ale kominy mają szerokie, przy których krzesełek stoi tak wiele, ile w domu osób; to się tak ogrzewają, posiadłszy. Albo też dla lepszego izby zagrzania w środku izby jest rowek jako korytko; to go węglami napełniwszy, rozedmą z jednego końca i tak się to żarzy i ciepło czyni.
Kościoły tam bardzo piękne, które przedtem bywały katolickie, nabożeństwo też piękniejsze niżeli u naszych polskich kalwinistów, bo są ołtarze, obrazy po kościołach. Bywaliśmy na kazaniach, gdyż umyślnie dla nas gotowali się po łacinie i zapraszali na swoje predykty – bo to tam tak zowią kazanie – i tak kazali circumspecte56, żeby najmniejszego słowa nie wymówić contra fidem57, rzekłby kto, że to rzymski ksiądz każe; i tym gloriabantur58, mówiąc to, że „my w to wierzymy, co i wy, daremnie nas nazywacie odszczepieńcami”. Ale po staremu ksiądz Piekarski łajał o to, cośmy tam bywali; drugi bardziej dlatego bywał, żeby widzieć piękne panny i ich obyczaje. Jest takie ich nabożeństwo, co Niemcy oczy zasłaniają kapeluszami, a białogłowy tymi swymi kwefami, i schyliwszy się włożą głowy pod ławki, to im wtenczas nasi chłopcy najbardziej książki kradli, chustki etc. Postrzegł raz minister i okrutnie się śmiał, tak że kazania przed śmiechem nie mógł skończyć. I my także, cośmy na to patrzali, musieliśmy się śmiać. Stupebant59 luterani, że się śmiejemy i kaznodzieja się z nami śmieje. Przytoczył potem przykład o owym żołnierzu, który prosił eremity, żeby się za niego modlił; klęknął eremita na modlitwę, a on mu tymczasem porwał baranka, co za nim tłumoczek nosił, i uciekł. Przy dokończeniu tego przykładu exclamavit: O devotionem supra devotiones! alter orat, alter furatur60. Od tego czasu, kiedy już miały pokryć głowy, to pochowały wprzód książki i chustki, a po staremu i to nie było bez śmiechu, jedna na drugą spojrzawszy. Kiedym z nimi rozprawiał, na jaką pamiątkę głowy krią i oczy zasłaniają, ponieważ tak nie czynił Pan Chrystus ani apostołowie, żaden nie umiał odpowiedzieć; jeden tylko tak powiedział, że na tę pamiątkę, że Żydzi zasłaniali Panu Chrystusowi oczy i kazali mu prorokować. Ja im na to odpowiedział: „Chcecie w tym należycie wyrazić recordationem passionis Domini61, to was przy tym zasłonieniu trzeba w kark pięścią bić, bo tam tak czyniono”; ale na to zgody nie było. Prędko o tym nabożeństwie wiedział kurfirst brandenburski i, kiedy u niego był starosta kaniowski, rzecze: „Dla Boga, przestrzeż WPan JMość Pana Wojewodę ode mnie, żeby zakazał panom Polakom w kościele bywać, bo się ich pewnie siła ponawraca na wiarę luterańską, gdyż, jako słyszę, tak się gorąco modlą, aż chustki pannom duńskim ta gorącość pożera”. Wojewoda się srodze śmiał z tej przestrogi.
Ten Wilhelm, książę, bardzo się nam grzecznie stawiał, we wszystkich okazjach akkomodował się62, częstował, po polsku chodził. Kiedy wojsko przechodziło, jako zwyczajnie ten tego, ten też tego pomija, to on wyszedł przed namiot chociaż też przed stancją, jeżeli w mieście stał, to trzymał tak długo czapkę, dopóki wszystkie nie poprzechodziły chorągwie. Pono też to spodziewał się, że go zawołają na państwo post fata63 Kazimierza. Jakoż ledwie by było do tego nie przyszło, gdyby był nie podrwił poseł podczas elekcji; któremu gdy rzekł senator jeden: „Niech książę JMość porzuci Lutra, a będzie u nas królem” exarsit64 na te słowa deklarując, żeby tego nie uczynił i dla cesarstwa, a co mu książę miał bardzo za złe i konfundował go, że tak absolute65 powiedział, nie spytawszy go się o to.
Tam będąc w Danii, znosił się z nim Wojewoda często, gdyż on był in persona króla polskiego i miał komendę jako nad naszym, tak i nad cesarskim wojskiem, którego było 14 tysięcy z generałem Montekukulem, a z nim było Prusaków 12 tysięcy, ale lepszego ludu niżeli cesarscy, i woleliśmy zawsze z nimi na imprezę niżeli z cesarskimi i niedobrze było blisko z nimi obozem stawać, bo nam zaraz do naszego obozu nasłali szwaczek. I to dziwna, że w kraju tak obfitym, gdzie u nas wszystkiego było pełno, a oni byle tydzień na miejscu postali, to zaraz do nas po kweście przysłali żony. Przyszła kobieta nadobna, młoda, a chuda, jakoby z najcięższego oblężenia, to oracja taka wszystka, przyszedłszy do szałasu: „Mospan Polak, daj troszki kleb, będziem tobie koszul uszyć”. To spojrzawszy na ową nędzną, to się musiało dać jałmużnę; komu też potrzeba było koszule szyć, to szyła i tydzień, i dwie niedzieli. Jakoż nietrudno było o płótno, bo go wozili z czaty pod dostatkiem, a uszyć nie miał kto, bośmy w wojsku mieli tylko jedną kobietę, trębaczkę; z tej racji tedy była z nich wygoda. Jak się zaś ich mężowie nie mogli doczekać, to przyszli szukać ich, od szałasu do szałasu; skoro znalazł, to ją wziął ze sobą podziękowawszy, że ją przeżywiono. Jeżeli też jeszcze była potrzebna, że koszule nie doszyła, to jeno było dać mężowi sucharów, to poszedł zostawiwszy ją na dalszy czas, a sam do niej nadchodził czasami. To tak małpa niejedna tak się poprawiła za dwie niedzieli, że jej zaś mężowie nie popoznawali…
Aż tam już radzą, jako się podszańcować, jako mury rąbać, a czym rąbać, nie wspomnieli. A siekiery kędy? Dopiero zaraz kazał strażnik Wołoszy spod chorągwie, żeby się rozjechali po wsiach o mil dwie albo trzy o przyczynie braku siekier. Jeszcze nie świtało, a już pięćset siekier na kupie nakładziono. Skoro tedy zegary poczęły bić 4 z północka kazano trąbić pobudkę, sam66 wstał, mało co śpiąc, owe siekiery kazał podzielić między chorągwie i piechotę. W godzinę po pobudce kazał otrąbić, żeby byli gotowi do szturmu za godzinę i żeby snopy każdy niósł przed sobą na piersiach, dla postrzału od ręcznej strzelby, ażeby wszyscy wraz skoczywszy pod mury i jako najlepiej przycisnąwszy się do muru, żeby z góry nie rażono, a drugim odstrzeliwać. Skoro tedy świtać poczęło, podemknęło się wojsko bliżej pod miasto, ja też dopiero do księdza. Rzecze mi potem Wojewoda: „Pan porucznik Charlewski prosi się z ochoty do przewodzenia czeladzi. Niechże tam już oni idą, a Waszmość zostań”. Odpowiem: „Już to wszyscy słyszeli, żeś mnie WPan prosił, i rozumiałby kto o mnie, że ja się lękam: pójdę”.
Jakeśmy z koni zsiedli, aż też zsiada Kossowski Paweł i Łącki. Było nas tedy przy czeladzi spod naszej chorągwie pięć; ale po staremu komenda przy mnie była, bo mi już była oddana, dopóki owi starsi żołnierze nie namyślili się na ochotę. Oddawszy się tedy Boskiej i Jego Najświętszej Matki protekcji, każdy swoje z osobna Jego św. Majestatowi poślubiwszy wota, z kompanią się też już tak właśnie jako na śmierć pożegnawszy, stanęliśmy już osobno od konnych. Ksiądz Piekarski, jezuita, uczynił do nas egzortę67 w ten sens:
„Lubo wdzięczna jest Bogu ofiara każda, z serca szczerego dana, osobliwie kto krew swoją za dostojeństwo Jego świętego na plac niesie Majestatu, najmilsza ze wszystkich ofiara. Za cóż pobłogosławił Abrahamowi, że wszystek świat jego odziedziczyło plemię? Tylko za to, że za jedno Boskie rozkazanie z ochotą krew ukochanego konsekrował Izaaka. Woła na nas krzywda Boska, od tego narodu poniesiona; wołają świątynie Pańskie, od nich po całej Polsce sprofanowane; woła krew braci naszych i ojczyzna ręką ich spustoszona; woła na ostatek Najświętsza Panna, Matka Boska, która jest imienia przeczystego, że ten naród jest bluźniercą, żebyśmy za te ujęli się szczerze pretensje, żeby w osobach naszych widział jeszcze świat nieumarłą przodków naszych sławę i fantazją. Niesiecie tu, odważni kawalerowie, z Izaakiem krew swoją na ofiarę Bogu; upewniam was imieniem Boskim, że kogo Bóg jako Izaaka samą jego kontentując się intencją zdrowo z tej wyprowadzi okazji, i sławą dobrą, i wszelkim swoim kompensować mu to będzie błogosławieństwem; kogo by zaś cokolwiek potkało, za Najświętszy Majestat i Matki Jego wylana kropla krwi by najcięższe, wszystkie obmyje grzechy i wieczną bez wątpienia w niebie zgotuje koronę. Oddajcież się temu, który dziś ubogo dla was w jasełeczkach położony, krew swoją ochotnie dla zbawienia waszego ofiaruje Bogu Ojcu. Ofiarujcież te swoje teraźniejsze actiones68 w nagrodę jutrzejszego nabożeństwa, które zwyczajnie o tym czasie odprawimy, witając nowego gościa – Boga w ciele ludzkim na świat zesłanego. A ja w tym mam nadzieję, którego Przenajświętsze wspominam imię Jezus, i w przyczynie Przenajświętszej Jego Matki, do której wołam: Vindica honorem Filii Tui69. Przyczyną Swoją, Matko, u Syna spraw to, żeby tę raczył pobłogosławić imprezę, żeby tę zacną kawalerią szczęśliwie z tego upału raczył wyprowadzić i na dalszy zaszczyt swego Boskiego konserwować Majestatu. Tych tedy w przed się wziętą drogę daję wam wodzów, zastępców, opiekunów; w tym gruntowną pokładam nadzieję, że was wszystkich powracających w dobrym witać będą zdrowiu”.
Mówił potem z nami akt skruchy i wszystkie cyrkumstancje te, co się zachowują z owymi, którzy już pod miecz idą. Przystąpiwszy się ja do niego bliżej i mówię: „Proszę ja też, mój dobrodzieju, o osobliwe błogosławieństwo”. Ścisnął mnie z konia za głowę i błogosławił, a zdjąwszy z siebie relikwie, włożył na mnie: „Idźże śmiele, nie bój się”. Ksiądz Dąbrowski, też jezuita, także do innych pułków jeździ, prawi, więcej płacze, niżeli mówi; bo takie miał vitium70 że choć był niezły kaznodzieja, że jak co począł mówić, rozpłakał się i nie skończył kazania, a narobił śmiechu.
A tymczasem powraca trębacz, do nich posłany, częstując ich parolem, jeżeli chcą. A oni: „Czyńcie z nami, co wam fantazja każe kawalerska; my też także, jakeśmy się was w Polsce nie bali, tym bardziej i tu nie boimy”. A potem zaraz i strzelać poczęli; lekce bo nas ważyli widząc, że działka i jednego nie mamy, piechoty tylko jeden regiment, a Piaseczyńskiego cztery szwadrony i semenów trzysta, ale bardzo dobrych. Na konnych oni mówili, że to ludzie do szturmów niezwyczajni; pójdzie to w rozsypkę, jak raz ognia dadzą, bo tak sami więźniowie powiadali. Każdy z pachołków trzyma ów snop słomy przed sobą, towarzystwo zaś w pancerzach tylko, niektórzy też z kałkanami71.
A wtem przyjeżdża Wojewoda i mówi: „Niechże was Bóg ma w swojej protekcji i Imię Jego święte. Ruszajcież się, a jak się przez fosę przeprawicie, skoczcież pod mury we wszystkim biegu, bo już wam pod murami nie mogą tak szkodzić”. Że nam tedy duchowni kazali to ofiarować in memoriam jutrzni, bo to samym było świtaniem w dzień Narodzenia Pańskiego, zacząłem ja z owymi, co w mojej komendzie byli: Już pochwalmy Króla tego… etc. Wolski także, Paweł, że potem był starostą lityńskim, towarzysz natenczas królewskiej pancernej chorągwie, co także swojej chorągwie czeladź przywodził, kazał toż śpiewać. Tak Bóg dał, że spod tych chorągwi i jedna dusza nie zginęła, a u innych, co nie śpiewali, powytykano dziesięcinę. Skorośmy tedy do fosy przyszli, okrutnie poczęły parzyć owe snopy słomy. Już się czeladzi trzymać uprzykrzyło i poczęli je ciskać w fosę; jaki taki, obaczywszy u pierwszych, także czynił i wyrównali ową fosę, tak że już daleko lepiej było przeprawiać się tym, co na ostatku szli, niżeli nam, cośmy szli w przodzie z pułku królewskiego. Bo źle było z owymi snopami drapać się do góry po śniegu na wał; kto jednak swój wyniósł, pomagał i znajdowano w nich kulę, co i do połowy nie przewierciła. Wychodząc tedy z fosy kazałem ja swoim wołać: „Jezus, Maryja!”, chociaż insi wołali: „Hu, hu, hu!” bom się spodziewał, że mi więcej pomoże Jezus niżeli ten jakiś pan Hu. Skoczyliśmy tedy we wszystkim biegu pod mury, a tu jako grad lecą kule, a tu jaki taki stęknie, jaki taki o ziemię się uderzy. Dostało mi się tedy z moją watahą, że przy srogim filarze albo raczej narożniku było jakieś okno, w którym srodze gruba żelazna krata; zaraz tedy pod ową kratą kazałem mur rąbać na odmianę: ci się zmordują, a ci wezmą. Było zaś na drugim piętrze nad nami takie okno z takąż kratą. Z tamtego okna strzelano do nas, ale tylko z pistoletów, bo z drugiej strzelby nie mógł strzelić do nas i wysadzić się nijak dla owej kraty; chyba tam do dalszych mógł strzelać. Jam też kazał do góry nagotować 15 bandoletów i, jak rękę wytknie, wraz dać ognia. I tak się stało, że zaraz i pistolet na ziemię upadł. Nie śmieli tedy już więcej rąk pokazywać, ale tylko kamienie wypychali na nas przez ową kratę; ale przecież już się tego było snadniej uchronić niżeli kule. Tymczasem jak rąbią, tak rąbią mur i nakolusieńko, jak kiedy owo pinczowski piesek kto obiega wkoło, nie wiedząc, gdzie by Szwedom ręce wrazić. Kiedy już końce owej kraty widać, radziśmy, bo tu już grad na nas pada; duszkoż by co prędzej wejść pod dach, ale że nie było czym owej kraty wyważyć, musieli jeszcze dalej rąbać. Skoro już mógł się jeden zmieścić, aż ja każę czeladzi włazić po jednemu. Wolski, jako to chłop chciwy, żeby to wszędy być wprzód, rzecze: „Wlazę ja”. Tylko wlazł, a Szwed go tam za łeb. Krzyknie. Ja go za nogi. Tam go do siebie zapraszają; my go też tu nazad wydzieramy: ledwieśmy chłopa nie rozerwali. Woła na nas: „Dla Boga, już mnie puśćcie, bo mnie rozerwiecie!”. Krzyknę ja na swoich: „Dajcie w okno ognia!”. Włożyli tedy kilka bandoletów w okno, dali ognia: zaraz Szwedzi Wolskiego puścili; dopieroż my po jednemu owym oknem leźli: już nas tam było z półtorasta. Interim72 idzie kilka rot muszkieterów, co to znać, co stamtąd uciekli, powiedzieli. Już prawie wchodzą do sklepu, aż tu nasi dadzą ognia w kupę; padło ich sześć, drudzy w nogi w dziedziniec. Wychodzimy tedy sobie szczęśliwie z sklepu i staniemy szeregiem w dziedzińcu, a tu coraz więcej ową dziurą przybywa. Obaczywszy nas Szwedzi w dziedzińcu, dopiero poczęli trąbić i chorągwią białą wywijać, co jest signum73 proszenia o miłosierdzie, odmieniwszy w krótkim czasie zwyczaj narodu swego świńskiego, co powiadali, że „nie prosimy kwateru”. Z kupy tedy rozchodzić się nie dam, dopóki nie obaczę jeneralnej konfuzji nieprzyjacielskiej; Wolski także swoim.
W dziedzińcu nie masz nic, bo wszyscy ludzie porozsadzani, każdy swojej pilnował kwatery. Aż tu widać po wschodach z tych pokojów, gdzie sam był komendant, że schodzą na dół muszkieterowie. Mówię do swoich towarzystwa: „Ano mamy gości”. Kazaliśmy tedy stanąć czeladzi szeregiem, nie kupą, tak jakoby miesiącem, bo nie tak razi szeregiem, jako w kupie; a kazaliśmy zaraz po wydaniu pierwszego ognia zaraz wziąć na szable. A tam w wojsku muzyka trąbi, w kotły biją, hałas, grzmot, krzyk. Wychodzą tedy w dziedziniec i zaraz stają do ordynku; my też do nich postępujemy: już, już tylko ognia dać do siebie. A tymczasem z tych pokojów, co przy bramie, poczną uciekać; bo się już był Tetwin, oberszterlejtnant, z dragonią włamał. Skaczemy tedy na tych, co nam w czole. Dadzą ognia; z obu stron padło i tam też wzięliśmy ich na szable. Wpadło ich kilka na schody, skąd przyszli; drugich zaraz lewym skrzydłem przerżnięto od wschodów, nuż siec. Co tam uciekają przed Tetwinem, prawie jako pod smycz nam przychodzą; jako tedy tych, tak i tamtych położyliśmy mostem. Dopiero co żywo z naszego rycerstwa w rozsypkę, w rabunek po pokojach: po tych tam kątach zamkowych biorą, ścinają, gdzie kogo zastaną, zdobycz wynoszą. A Tetwin też wchodzi z dragonią rozumiejąc, że on tam do zamku najpierwszy wszedł – trupa leży gwałt, a nas tylko z piętnaście stoi towarzystwa, bo się już od nas porozbiegali – i żegna się mówiąc: „A tych ludzi kto narznął, kiedy was tu tak mało?” Odpowiedział Wolski: „My, ale i dla was będzie; ono wyglądają z wieże”. A wtem prowadzi tłustego oficera młody wyrostek. Ja mówię: „Daj sam, zetnę go”; on prosi: „Niech go pierwej rozbiorę, bo suknie na nim piękne, pokrwawią się”. Rozbiera go tedy, aż przyszedł Adamowski, kraj czego koronnego towarzysz, Leszczyńskiego, i mówi: „Panie bracie, gruby ma kark na Waszmości młodą rękę, zetnę ja go”. Targujemy się tedy, kto go ma ścinać, a tymczasem wpadli tam do sklepu, w którym były prochy w beczkach; pobrawszy insze rzeczy, biorą też i prochy w czapki, chustki, kto w co ma. Dragon zdrajca przyszedł z lontem zapalonym, bierze też proch: jakoś iskra dopadła. O Boże wszechmogący, kiedy to huknie impet, kiedy się mury poczną trzaskać, kiedy owe marmury, alabastry latać! A była tam wieża na samym rogu zamku nad morzem, na której wierzchu dachu nie było, tylko płasko cyną wszystka pokryta, tak jako w izbie posadzka; rynny dla spływania wód mosiężne, złociste, a wokoło tego balasy i statuy także na rogach takież z mosiądzu a grubo złociste; miejscem też posągi z białego marmuru, takie właśnie jakoby żywe. Bo lubom ich tam in integro74 z bliska nie widział, ale po rozrzuceniu przypatrywaliśmy się i jedną wyrzuciły były prochy całą nienaruszoną na tę stronę ku wojsku, która właśnie taka była jak kobieta żywa; do której na dziwy się zjeżdżali, jeden drugiemu powiadając, że tam leży żona komendantowa, wyrzucona prochami, a to leżała owa pactwa75, rozkrzyżowawszy się, in forma jako człowiek z pięknego ciała stworzony, że rozeznać było trudno, aż prawie pomacawszy twardości kamiennej.
Na tej wieży albo raczej sali królowie uciechy swoje miewali, kolacje jadali, tańce i rożne odprawiali rekreacje, bo jest w ślicznym bardzo prospekcie: może z niej wszystkie prawie królestwa swego widzieć prowincję, ale i część Szwecji widać. Tam na tę wieżą komendant i wszyscy, co przy nim byli, uciekli i stamtąd o kwater, chociaż nierychło, prosili; co mogliby byli otrzymać, ale te prochy, które directe76 pod tą wieżą zapaliły się, wyniosły ich bardzo wysoko, bo wszystkie owe porozsadzawszy piętra, jak ich wziął impet, to tak lecieli do góry przewalając się tylko między dymem, że ich okiem pod obłokami nie mógł dojrzeć; dopiero zaś impet straciwszy, widać ich było lepiej, kiedy nazad powracali, a w morze jako żaby wpadali. Chcieli niebożęta przed Polakami uciec do nieba, ale ich tam nie puszczono; zaraz św. Piotr przywarł furtki, mówiąc: „A, zdrajcy! Wszak wy powiadacie, że świętych łaska na nic się nie przygodzi, instancja ich do Pana Boga nieważna i niepotrzebna. W kościołach w Krakowie chcieliście stawiać konie strasząc jezuitów, aż wam musieli niebożęta złożyć się na okup jako poganom; teraz częstował was Czarniecki pokojem i zdrowiem chciał darować: pogardziliście. Pamiętacie, coście w sandomierskim zamku zdradziecko prochy na Polaków podsadzili, a przecież i tam Pan Bóg obronił od śmierci, kogo miał obronić; wyrzuciły prochy pana Bobolę, szlachcica tamecznego, i z koniem aż za Wisłę na drugą stronę, a przecież zdrowy został. I teraz strzelaliście gęsto, a niewieleście nabili Polaków – czemuż? Bo ich aniołowie strzegą, a was czarni, taką macie ich usługę”. Miły Boże, jakie to sprawiedliwe sądy Twoje! Szwedzi naszym Polakom tak wyrządzili w Sandomierzu, zasadziwszy miny zdradziecko w zamku, a tu sami na się zbudowali pułapkę. Bo im to nasi nie z umysłu uczynili, ponieważ i samych tenże przypadek pożarł ze dwunastu. Nie wiedziano tedy, kto tam z naszych zginął, ale się tylko dorozumiewano, kiedy ani żywego, ani zabitego nie znaleziono. Widzieli to spectaculum77 królowie oba: duński i szwedzki, widziały wszystkie wojska cesarskie i brandenburskie, ale rozumieli, że to Polacy tryumf jakiś czynią in laudem Dominicae Nativitatis78. Radziejowski79 tedy i Korycki powiadali królowi szwedzkiemu, przy którym jeszcze natenczas byli, że to coś inszego; nie masz tego u Polaków zwyczaju, tylko na Wielkanocne Święta.
Po owej szczęśliwej wiktorii, zrobiwszy tę robotę prawie we trzech godzinach, zaraz tam osadził na tej fortecy Wojewoda kapitana Wąsowicza z ludźmi. Poszliśmy nazad, każdy do swego stanowiska, bo trzeba było w tak wielką uroczystość mszy świętej słuchać. Mieliśmy księdza, ale nie było aparatu. Jeno cośmy w lasy weszli, aż ks. Piekarskiemu wiozą aparat, po który był nocą wyprawił. Tak tedy stanęło wojsko; nagotowano do mszy na pniaku ściętego dębu i tam odprawiło się nabożeństwo, napaliwszy ogień do rozgrzewania kielicha, bo mróz był tęgi. Te Deum laudamus śpiewano, aż po lesie rozlegało. Klęknąłem ks. Piekarskiemu służyć do mszy; pokrwawiony ubieram księdza, aż Wojewoda rzecze: „Panie bracie, przynajmniej ręce umyć”. Odpowie ksiądz: „Nie wadzi to nic, nie brzydzi się Bóg krwią rozlaną dla Imienia Swego”. A potem naszych luźnych spotykaliśmy, więżących nam suplement rożny. Gdzie kto swego zastał, tam siadł i jadł z owego wczorajszego głodu. Wojewoda wesoło jechał, że to prawie niezwyczajnym przykładem, bez armaty i piechot wziął fortecę taką; to utrumque80 mógłby był mieć od kurfirsta blisko stojącego, ale fantazja w nim była, że nie chciał się kłaniać, ale żeby do niego samego ta regulowała się sława. Ufając w Bogu porwał się i dokazał.
ROK PAŃSKI 1659
Rok pański 1659 zaczęliśmy tamże w Haderslewen, daj, Panie Boże, szczęśliwie, gdzie zażywaliśmy mięsopustu, chociaż nie z taką przecież jako w Polsce wesołością. Mieliśmy jeszcze na przeszkodzie insułę81 Alsen, która że nam w tyle zostawała, dlatego też nam na wielkiej była przeszkodzie: i czeladź nam na czatach porywano, i zdobycz odbierano, bo tam praesidium82 było wielkie. Przeszło tedy koło niej wojsko brandenburskie i z armatą, i z piechotami, a po staremu uderzyć na nią nie chcieli, czyli też nie śmieli, jak to powiadają: „Kruk krukowi oka nie wykole”. Wojewoda raz pojechał na rekognoscencją83 w trzysta koni, quidem na przejazdkę; nic nie mówiąc kazał otrąbić, żeby nazajutrz gotowość była wszelka i wsiadać na koń. Jużeśmy tedy nie zapomnieli o lepszym porządku, bo się kazało i w sakwy czeladzi nabrać ad victum84, i tak jechali. W pewnym miejscu odcięli lód siekierami, co było morze jeszcze z brzega nie puściło, chociaż było nie bardzo zimno i pogody były piękne; toż z drugą stronę dragonia także uczynili; a stało się to w lot, że nie wiedzieli praesidiarii85, ażeśmy już na drugim lądzie byli, bo sobie siedzieli w mieście i po wsiach. Było pływać, jako na Pragę z Warszawy, ale w pośrodku tej odnogi było miejsce takie, gdzie koń zgruntował i mógł odpocząć, bo było takiego miejsca z pół stajania. Sam tedy, przeżegnawszy się, Wojewoda wprzód w wodę, pułki za nim, bo jeno trzy były, nie całe wojsko, każdy za kołnierz zatknąwszy pistolety, a ładownicę uwiązawszy u szyi. Skoro przypłynął na środek, stanął i kazał każdej chorągwi odpocząć, a potem dalej. Konie już były do pływania próbowane; który źle pływał, to go między dwóch dobrych mieszano, nie dali mu tonąć. Dzień na to szczęście był cichy, ciepły i bez mrozu; już była trochę i rezolucyja86 poczęła następować, ale zaś potem zima tęgo ujęła. Żadna tedy chorągiew nie była jeszcze u lądu, kiedy Szwedzi przypadli. Strzelać tedy poczęli; chorągiew też, która wyszła z wody, to zaraz na nieprzyjaciela skoczy. Szwedzi widząc, że choć dopiero z wody, a przecież strzelba nie zamokła, ale strzela i zabija, w nogi; owych też, co ich przybywało na pomoc, przerżnęli końmi, dopieroż w nich jako w dym. Powiadali zaś więźniowie, „żeśmy rozumieli na was, żeście diabli, nie ludzie”. O komendanta tamecznego przysłał król duński prosząc, żeby mu go żywcem przysłać, bo miał do niego wielką jakąś pretensją; nie wiem, jako go tam witano. Po owej robocie, jak się wojsko dorwało do ciepłej izby, kto kogo mógł złapać, chociaż chłopa, chociaż też kobietę, to zaraz odarł z koszuli, żeby się przewlec. Przetrząsnąwszy tedy ową insułę, bo to niewielka, jeno jej siedem mil, miast kilka, a wsi kilkadziesiąt, obsadził tam Wojewoda na komendzie grzecznego kapitana, szlachcica duńskiego, z ludźmi nowo zaciężnymi. Bo taki był ordynans, że zaraz za nami, gdzieśmy weszli z wojskiem, oficerowie króla duńskiego werbowali, i tymi ludźmi osadzono fortece, które się dostawały. Wziął jednak Wojewoda sobie sto Szwedów dobrych i pomieszał ich między dragonią w wynagrodę tych, co przecież tu i ówdzie musiało ich ubywać, jako to zwyczajnie, gdzie drwa rąbią, tam trzaski padają. Potem wróciło się wojsko do swoich kwater, już się nazad w statkach przewożąc. Jako tedy ten rok pięknie się skończył wzięciem Koldynka z dobrą sławą, tak i ten nowy dosyć się w fortunie zaczął wzięciem tak gloriose87 tej insuły Alsen. Jużeśmy potem posiedzieli kilka niedziel spokojnie. Poszliśmy potem pod Fryderyzant. Jest to forteca bardzo potężna; nie masz tam miasta żadnego, ale tylko same szańce; fortyfikacja wyśmienita i od pola, i od morza. Wchodzi ten szaniec cyplem w morze, tak że morzem do samego szańca okręt przystąpi; z tego szańca może nie przepuszczać okrętów i bronić ledwie że nie całej flocie duńskiej. Tam – lubośmy widzieli, że nie po naszych siłach, ale przecie, że się wolno i o niepodobne rzeczy pokusić – próbowaliśmy szczęścia, podpadaliśmy często. Szwedzi też do nas wychodzili, dawali pole przy fortecy, a potem do dziury, kiedy im ciężko było. Z wielkich tylko kartanów okrutnie nam łajali; na każdy dzień koniom i ludziom dostawało się, bo w tamtym miejscu przenosi kula z długiego działa prawie wszędzie. Ale Pan Bóg uspokoił, chociaż nie wtenczas, ale potem na wiosnę, i podał je w polskie ręce dziwnym sposobem, bez wielkiego krwi rozlania.
Tak tedy tę zimę odprawiliśmy, kłócąc się ustawicznie i podjazdami bijąc się z Szwedami.
Poszliśmy potem do prowincji duńskiej, która się zowie Jutland, a przeszedłszy stanął pułk królewski w Aarhusen, w mieście pięknym. Na naszą chorągiew, że się dostała ulica, co nie było gdzie koni postawić, stajen z czego budować, nawet i miejsca nabudowanie ich nie było, bo bardzo w cieśni między wodami, jako Wenecja, prosiliśmy się u Wojewody, żeby nam pozwolił stać we wsi. Stanęliśmy tedy w Hurnum i insze pułki, i chorągwie po wsiach i miastach rożnych. Ustawa tedy stanęła, żeby brać po 10 bitych talarów co miesiąc na koń z pługu (co u nas łan, to tam u nich pług). Braliśmy tedy w pierwszym miesiącu według ustawy, w drugim po 20 bitych, w trzecim już kto co mógł, choćby najwięcej, wytargować, zrozumiawszy substancją chłopa, jeżeli się miał dobrze na mieszku. Dostało się chorągwi naszej na przystawstwo88 miasteczko Eboldot cum attinentiis89 i z wioskami do niego należącymi, które przystawstwo już to było w samym cyplu między Morzem Bałtyckim a oceanem, skąd już lądem progredi90 nie można. Już się to tam zowie ta prowincja Jutland, a to, gdzie Hadersleben, Suder-Jutland. Chorągiew by tam była bardzo stała rada, ale nie pozwolono ex ratione91, że daleko od wojska, żeby jej nie ułowiono, bo to już 10 mil od Koppenhagen morzem, co jest tak snadny przejazd nieprzyjacielowi, jak milę iść lądem. Wysyłają tam tedy mnie na deputacją, a najbardziej respektem92 języka łacińskiego, bo tam lada chłop po łacinie mówi, a po niemiecku rzadko kto, po polsku nikt, i taka właśnie różnica mowy Jutlandczyków od niemieckiej, jako Łotwa albo Żmudź od Polaków. Chociaż mi było trochę okropnie jechać tam między same wielkie morza, bo to już w samym cyplu – spojrzawszy i na tę stronę, i na tę: ad meridiem93 Bałtyckie, tu zaś ad septemtrionem94 właśnie jakoby na obłoki spojrzał, a chociaż to woda, jako i to woda, przecież znać, że insza tego, a insza tamtego morza natura jest; bo uważałem też to, że czasem jedno się wydaje błękitno, drugie czarno, to zaś czasem jako niebo takiego koloru, a drugie zawsze od tamtego odmienne; to igra, wały na nim okrutne skaczą, a to spokojnie stoi; nawet kiedy oboje stoją, a spojrzysz na nie tam, gdzie się jedno z drugim styka, osobliwie wieczorem spojrzawszy, to na nim visibiliter95 rozeznać, jako jaką granicę – trochę mi było, jako mówię, nieprzyjemnie tam jechać; ale przecież mając zawsze apetyt do widzenia świata, nie wymówiłem się.
Dano mi tedy czeladzi kilkanaście; pojechałem, wstąpiłem do Aarhusen, aż mi mówią Piekarscy: „Szczęśliwa droga! Kłaniaj się tam od nas królowi Gustawowi, bo ty prędzej będziesz w Koppenhagen, niżeli u nas nazad”. Ja przecież, nie uważając, pojechałem. I Wojewoda też mówił mi: „Panie bracie, i mnie się też tam na kuchnią moją dostało. Posyłam tam swego Lanckorońskiego; także tam wiedzcie o sobie, cobyście nie nawiedzili Koppenhagen”. Bo Wojewoda dla tego tam sobie wziął, bo mu powiadano, że tam lud najdostatniejszy. Pojechałem przecież, a Lanckoroński za mną nie przyjechał, aż w półtora niedziel, pokojowy Wojewody. A przyjechawszy tam, jakobym nie umiał po łacinie, pokazałem asygnacją komisarską. Pytają mnie: „Kann der dejcz?”96 – odpowiem: „Niks”. Przyprowadzili jednego, co umiał po włosku; pyta mnie: „Italiano pierla, franciezo?” – Ja: „Niks”. – Ledwie nie poszaleli pludracy od frasunku, że się ze mną zmówić nie mogli. Cokolwiek do mnie mówią, to ja tylko odpowiadam: „Gielt”97. – Pytają mnie: „Co sobie każesz dać jeść?” – to ja po staremu: „Gielt”. Pytają: „Co będziesz pił?” – „Gielt”. Proszą, żeby na nich nie nagle następować o pieniądze; ja mówię: „Gielt”. – A przecież najczęściej do mnie po łacinie mówią, że to Polakom lingua usitata98. Przyprowadzili mi szlachcica, który tam blisko ich mieszkał – zaraz majętności jego i zamek widać było niedaleko Fryderyka – który w wojsku służył i rożnie peregrynował, żeby się mógł jakoś ze mną porozumieć. Mówi tedy do mnie: „Ego saluto Dominationem Vestram”; ja mówię: „Gielt”. – Mówi: „Pierla franciezo?” – „Gielt”. – Mówi: „Pierla italiano?” – Gielt”. – Rzecze do nich: „Żadnego języka nie rozumie”. – Pojechał tedy, posiedziawszy. Oni w srogim myśleniu, a było tego przez cały dzień. Już mieli do brandenburskiego wojska posłać nająć kogo do rozmowy ze mną, a już się jeden gotował jechać. A tymczasem nazajutrz z rana przynieśli mi w podarunku łososia żywego, wielkiego w wannie; wołu karmnego i jelenia także żywego, chowanego, na powrozie przyprowadzili, a przy tym w kubku sto bitych talarów. Ponieważ widzieli, że żadnym językiem nie mogli mnie zażyć, mówią już lingua nativa, że „przynieśliśmy podarunek”. Dopiero ja do nich przemówił, na ów kubek z talarami pokazawszy: „Iste est interpres meorum et vestrorum desideriorum”99. O, kiedy to Niemcy skoczą od radości, kiedy się poczną rechotać, obłapiać mnie, kiedy to skoczą na miasto powiadając, że „przemówił nasz pan”, owego gonić, co już był wyjechał po tłumacza; dopieroż się rozmawiać, dopieroż rozprawiać – popieli się Niemczyska na ów śmiech. A nazajutrz dopiero w traktat. Pokazałem im regestr komisarski, jak wiele pługów na którą wieś położył, i już żadnej nie było sprzeczki i zaprzeć nic nie mogli, kiedy widzieli, że nie mój wymysł, ale komisarska taka jest ordynacja. We dwóch dniach złożyli pieniądze za pierwszy miesiąc. A już kiedy o talarach jaka była mowa, to ich nie mianowali talarami, ale interpretes100; które pieniądze kazałem im zaraz odwieźć do chorągwie, posławszy przy nich trzech pachołków. Chciałem i sam jechać, ale prosili bardzo, żeby nie jeździć, bo się bali, żeby ich brandenburskie czaty nie infestowały, którzy za sześć mil tylko stali. Jakoż i bywali potem, ale szkody nie uczynili, bo choć porwał jakie bydlę, to zaraz puścił obaczywszy załogę, a sam uciekał.
Zaraz tedy tam przy oddawaniu pieniędzy i o tym też tłumaczu powiedzieli, co zaś potem doniosło się i do Wojewody. Kiedy zaś potem byłem w Aarhusen, aż on mówi do Polanowskiego, porucznika starosty bratyjańskiego: „MPanie pułkowniku! Mam tu towarzysza w wojsku, co wszelakie umie języki, ale conditionaliter101: trzeba mu wprzód postawić kubek spory srebrny, a bitymi talarami napełniony, to on zaraz gotów przemówić, jakim komu potrzeba, językiem”. Polanowski tego terminu nie wiedział, aż mu wytłumaczył, i odtąd talary w wojsku nazywano interpretes, nawet sam Wojewoda, kiedy do Lanckorońskiego, pokojowego swego, pisał w ten sens: „Tych pieniędzy, któreś przyniósł, nie liczył podskarbi, aż po odjeździe twoim, w których znalazło się kilkanaście talarów złych. Bądź temu pewien, że tobie samemu dostaną się w zasługach; bo to szpetna rzecz szlachcicowi nie znać się na pieniądzach. Masz tam blisko pana Paska, możesz się u niego nauczyć, co to jest bonus interpres”102. Jak na drugi miesiąc pisał do mnie porucznik, że „wszystkie chorągwie biorą po 20 talarów z pługa, żebyś i ty tak wybrał”. Sarkalić na to niebożęta, że to contra constitutum103, ale przecież wydali i odwieźli.
Na trzeci miesiąc kazali wybierać więcej, alem się już tego nie chciał podjąć, bo widziałem też ich wyniszczenie przez wojnę, chociaż znać, że bywali dostatni. Nie chciało mi się tedy z nimi drażnić, bo lud dobry, tylko że zrujnowany od nieprzyjaciela. Pisałem do chorągwie: „Albo się tym, jako na przeszły miesiąc, kontentujecie, to jest po 20 talarów, albo mnie stąd sprowadźcie, bo ja się tego nie podejmuję być mordercą nad ludźmi, którzy są foederati104, nie nieprzyjaciele nasi”. Conclusum105 tedy, żeby podzielić pługi na kompanią, a każdy u swego chłopa niech wybiera, jako może. Tak się stało; przysłali czeladź i każdy sobie wyciągał, co mógł. Mnie kazano po staremu nie zjeżdżać dla porządku nad czeladzią, żeby ekscesów nie robili; kto tedy prędzej wystraszył pieniądze, to prędzej pojechał i chłop z nim, żeby oddawał z rąk swoich pieniądze. Jam zaś na swój poczet wziął pługi, którem rozumiał, alias, którzy się o to prosili i dokupowali. Jużem tedy miał wolniejszą głowę, miałem wygodę wszelką in victualibus106, wszystko było, co człowiek zamyślił: trunki dobre, osobliwie miody, których tam obywatele sami nie piją, ale zwarzywszy do innych prowincyj okrętami posyłają; ryb wszelakich siła; dwa szelągi lipskie, które czynią 4 grosze polskie, posławszy do niewodu, to przyniósł chłop ryb wór, aż się pod nim zgiął. Chleb z grochu pieką, bo tam tego wielka rodzi się obfitość. Ale przecież pszennego chociaż żytnego dostawano mi, osobliwie od szlachty przysyłano. W post wielki jedli z mięsem, nawet i sami zeloci, i konfundowali; kto nie jadł. Jam to zaś sobie miał za skrupuł, tak wiele ryb mając, z mięsem jeść; nawet i tych węgorzów, które wespół z połciami w korycie słoniały, nie chciałem jeść. Jest tam wszelakich ryb dosyć, i mówiących, i jęczących, oprócz karpia, bo o tego skąpo, etc.
Miałem tam rożne uciechy i zabawy, widząc takie rzeczy, czego w Polsce widzieć trudno; ale też i to uciecha być przy łowieniu ryb na morzu, których cudowne genera i cudowne species107. Kiedy wyciągną tego okrutne mnóstwo, to które się mnie najpiękniejsze widzą i najlepsze, są złe i jeść się nie godzą, odrzucają na piasek dla psów i ptaków; insze zaś, choć dobre to do jedzenia, są szpetne, że i spojrzeć na nie brzydko. Jest tam ryba tak straszna, że jenom na ścianach kościelnych malowanego widywał owego, co mu płomień z gęby wychodzi, i mówiłem: „Gdyby mi głód największy był, tobym tej ryby nie jadł”. Aż kiedym był w domu szlacheckim, między inszymi potrawami (bo tam dają na stół i mięso, i ryby zawsze jednakowo) począłem rybę jeść, aż w niej okrutnie smak dobry; nuż ja ją jeść, żem prawie z owego półmiska sam zjadł. Rzecze szlachcic: „Hic est piscis, quem Sua Dominatio diabolum nominavit”108. Skonfundowałem się okrutnie, alem widział, że ją i oni z smakiem jedli; a druga, nie wierzyłem, żeby ta, bo mi się widziało nie podobna, aby w tak brzydkim ciele miało być smaku tak wiele; jednak przecież nigdy jej potem nie jadłem. Powiadał ten szlachcic, że bywa wędzona po czerwonym złotym funt; ale przezwiska jej nie pamiętam, bo bardzo dziwne, jakę i sama dziwna: jest to tam łeb i ślepie jako u smoka straszne, paszczęka szeroka a płaska jak u małpy; na łbie rogi dwa zakrzywione takie jak u kozy dzikiej, ale tak ostre, że się zakole jako igłą; na karku hak mało co mniejszy od tych, co na głowie, zakrzywiony na tę stronę ku głowie, i już tak po wszystkim grzbiecie jeden za drugiem a coraz mniejsze, aż do ogona; sama w sobie okrągła jako pniak; skóra właśnie taka na niej jako jaszczur, co go do szable zażywają, a po tej skórze haczki takie jako i na grzbiecie, ale już drobniejsze, jako szpona u jastrzębia, a srodze ostre; byle się go dotknął, to zaraz krew wyskoczy. Są i insze cudowne bardzo, co jak u ptaków skrzydła, jak u bocianów nosy i głowy; kiedy jej łeb z worku dziurą wytknie, przysiągłby drugi, że bociana ma w worku; ale siła by o tym pisać.
Zażywaliśmy też tam rekreacji rożnej na morzu, wsiadłszy w barkę. Kiedy woda spokojna była, to bywało jeno stanąć spokojnie a pojazdami nie robić, to się rozmaitego napatrzył stworzenia, rozmaitej gadziny i zwierzów morskich, cudownych ryb, a osobliwie w tym miejscu stanąwszy, gdzie jest trawa, z której sól robią, bo w tym miejscu tak jest morze przeźroczyste, że na sto latrów109 w głąb obaczyć może najmniejszą rybkę i cokolwiek pływa przeciwko owej trawie, która tak się bieli in profundo110 jako śnieg, i dlatego widać każdą rzecz naprzeciwko owej reperkusji. Tę trawę rwą osękami żelaznymi, puszczając je na dno na długim sznurze; a tak wyciągają tę trawę i na brzeg wywożą, rozrzucają to po krzakach, a skoro uschnie, to ją palą i sól z tego robią bardzo dobrą. Ale nie tylko z trawy, ale i ziemia znajduje się taka, że kiedy potrawę jaką osolić trzeba, to wziąć na miskę garść ziemie i wypłukawszy zlać wodę w garnek, za pół godziny zsiądzie się sól bardzo piękna.
Rożnych rzeczy dziwnych napatrzy się na dnie morskim. Miejscem są piaski czyste, miejscem trawy i coś jak drzewka; miejscem stoją skały tak, jako jakie słupy, jako budynki, a na owych skałach siedzą jakieś zwierzątka dziwne. A kiedyśmy doskonale chcieli napatrzyć się owych bestyj – był tam zamek pusty na morzu, 4 mile wielkie od Ebeltoft na skale wielkiej, który się zowie „Ryf wan Anout”111 – to bywało, pojechawszy do owego zamczyska przed południem, postawiwszy barkę przy lądzie, utaić się inter rudera112, nic się nie odzywając, to owdzie po wyłaziły na owe skały delfiny okrutne, wielkie psy morskie i insze zwierzęta rożne i pokładło się to ku słońcu, one srogie brzuchy tłuste porozwalało. A napatrzywszy się już do woli owych dziwów, to jeno było małym kamykiem tam cisnąć, to się to wszystko w jednym mrugnieniu oka pochowało w wodę. Powiadali tameczni mieszkańcy: choć to i z ruśnice strzeli do tego, to darmo zepsuje nabicie, bo zaraz i z postrzałem w morze wpadnie; choć tam i zdechnie, to się komu inszemu dostanie, bo morze nie wiedzieć gdzie wyrzuci.
Delektowałem się wprawdzie spacerem na morzu, ale też raz wielkiego nabrałem się strachu, a to z tej racji: Zachciało mi się morzem jechać na nabożeństwo wielkanocne do Aarhusen, gdzie stał Wojewoda, bo i bliżej było morzem niżeli lądem, i dlatego też, żeby koni nie turbować. Jechałżem tedy w sobotę, bo morze igrało, ale od północka ustawszy, puściliśmy się w drogę, ufając marynarzom, że nie zbłądzą. Była bardzo noc ciemna; udali się k sobie, ku Zelandii113. Mnie zaraz się to nie podobało, że bardzo długo jedziemy mil tylko sześć. Spytałem, czy dobrze jedziemy? Powiedzą, że „nam tu nie nowina w nocy jeździć; pewnie tu nie zbłądzimy”. Dopieroż jak już długo jedziemy, poczęli się trwożyć, poznawszy błąd. Poradziwszy się jeden z drugiem, chcieli się lepiej naprostować, pojechali gorzej. Jedziemy tedy do uprzykrzenia, nie widać, tylko niebo a wodę; więc że ja miałem bardzo wzrok bystry, pierwej niżeli oni obaczyłem jakieś budynki. Ecce in sinistris apparet forte civitas114. Oni tego widzieć nie mogli, mówią: Deus avertat, ne nobis a sinistris appareat civitas; a dextris debet esse nostra civitas115. Jedziemy bliżej, aż okręty stoją w porcie Nikopinus116. Dopiero trwoga okrutna. Uciszyliśmy się, aż zegar począł bić, a w tym ruszamy się w bok cichusieńko. A już też nas dojrzał szylwach, zawoła: „Wer do?”117. Nic się nie ozywamy. Drugi raz: „Wer do?” Ja mówię owemu swemu gubernatorowi118: „Dicas, quia sumus piscatores”119. Tak ci tedy odpowiedział. Spytał: „Skąd?” Odpowiedział: „Z tego tu lądu”. Kiedy weźmie besztać, źle życzyć: „A szelmo! Dy to już święto, dy to już Wielkanoc!” Kiedy to weźmiemy rznąć w sześć pojazd! Udaliśmy się do lądu, nie na morze, żeby się nie domyślili. A już się też troszkę znaczył świt. A wtem poczęli z armaty strzelać w tele nam; dopiero się domyśliłem, że to już jutrznia, i mówię: „Ecce ibi videtis, quia ibi est Aarhusen, ubi iaculantur”120. – „O, per Deum! non Aarhusen, sed Koppenhagen est, circa obsidionem iaculantur”121. Ja jem powiadam, że to u nas jest zwyczaj strzelać podczas jutrzni Resurrectionis Domini122. Dopiero się reflektowali, że właśnie tam jest Aarhusen, i już poznali owe tameczne lądy i port; postrzegli się już, w którym są miejscu. Dopieroż oddawszy się P. Bogu, kiedy to poczniemy wszyscy robić, aż ziobro na ziobro zachodziło, już prosto ku owemu strzelaniu. A wtem, nie ujechawszy ledwie z milę od owych okrętów, skoro świtało (a na morzu mila tak się to widzi jak na ziemi kilkoro stajań), postrzegli nas: kiedy to suną za nami sześcią barek, kiedy my też poczniemy chyżego zaciągać! Gonili nas ze dwie mili; a postrzegłszy, że tak ten szczerze pracuje, co chce uciec, jako i ten, co chce dogonić, a podobno zrozumiawszy coś po morzu, stanęli, potem się i wrócili. Jedziemy dalej, aż mówi ten starszy: „Evasimus de manibus unius hostis, alter imminet jerocior, nempe tempestas. Orandum et laborandum est”123. O! kiedy się to znowu weźmiemy przeginać, kiedy weźmiemy pociągać! Już i Aarhusen widzimy dobrze, a morze też po kąsku ruszać się poczęło. Okrutny strach i szczere nabożeństwo – tak my, jako i lutrzy. Dał tedy Bóg Wszechmogący, że nie nagle poczęło igrać, ale z wielką zegarową godzinę tak się pierwej ruszać poczęło; aż tu już przymykamy się coraz to bliżej miasta, już też woda coraz bardziej skacze. To nas przecież cieszyło, że wiatr był w bok trochę i tak nam przecież pomagał do lądu, nie od lądu, a sternik też bardzo umiejętnie podawał. Z miasta nas widzą; patrzą, co takiego od nieprzyjacielskiej strony lezie. Dopieroż kiedy się już woda poruszy, dopiero kiedy weźmie ciskać bardzo, przecież jedni robią pojazdami, drudzy wodę wylewają już i kapeluszami niemieckimi, czym kto miał, bo nie było, tylko jedno naczynie do wylewania wody. Co przypadnie wał, to i nas, i barkę przykryje; co ten ustąpi, człowiek trochę ochłodnie, spojrzysz, aż cię taki drugi dogania, to jakoby cię znowu nowy nieprzyjaciel i ostatnia zguba potykała; ten minie, inszy zaraz następuje. Barka trzeszczy, co ją przełamują wały; wołają lutrzy: „Och, Her Jesu Christ!” Oni na samego Syna, a katolicy zaś i na Syna, i na Matkę wołają – zgoła weryfikuje się owa sentencja: „Qui nescit orare, discedat in mare”124. Wpadło mi to przecież na myśl, żem musiał zawołać: „Boże! nie daj nam ginąć; wszak widzisz: taką tu puściliśmy się intencją, że na chwałę i na służbę Twoją”. Z miasta ludzie biegną z sznurami, co zwyczajnie ciskają tonącym, wołają na nas, kiwają rękami: nie słyszymy nic; co też nasi wołają, oni nie słyszą, bo kiedy morze igra, to taki huk uczyni się, jako z dział bił. A tymczasem jużeśmy też blisko bulwarków125. Co nas przyniesie wał do bulwarku, to znowu nas impet wody odrzuci na morze; znowu inszy wał przybije, znowu odrzuci. Aż ci przecież uchwycili sznur i dopiero, jak też przytarł wał do bulwarku, to tak się stało , kiedy uderzył, że sternik wypadł na bulwark, a my wszyscy padliśmy na bok w ową barkę, prawie pełną wody, której siła było, choć ją ustawicznie wylewano. Tak ci powyłaziwszy, na bulwark jako myszy, cośmy mieli trafić na jutrznią, tośmy i mszy nie słuchali, przed nieszporami przyjechawszy. Poszedłem do gospody, dał mi gospodarz koszulę suchą; uczyniono ciepło w izbie – rozpaliwszy w pół izby w przykopie tak jako w korytku, nałożono węglami, bo tam taki zwyczaj – i porozwieszano suknie i moje, i czeladne. Jeść mi dają, nie chcę, ale kazałem spory garniec miodu wstawić (bo tam wina złe), nasypałem gwoździków, imbiru, tom tak pił. Jak trochę otrzeźwiałem, już mi się też jeść poczęło zachciewać. Posłałem do księdza Piekarskiego prosząc o święcone jajko, i kazałem opowiedzieć, w jakich byłem terminach. Przysłał mi tedy i baranka, placków, jajec. Dopierom zażył święconego, a już też i na wieczór było. Dowiedziawszy się o mnie dobrzy rożni przyjaciele, przyszli, a ja u ognia w koszuli siedzę, a zagrzewam się owym miodem. Dopieroż pytać: „Coś to robił? Jako to?” Powiadałem o swoim strachu; tak ci jaki taki powinszowawszy mi tak wielkiego szczęścia, porozchodzili się. A ja też położyłem się spać, bo właśnie po takiej łaźni trzeba było wczasu. Nazajutrz wstawszy – suknie też już poschły – poszedłem do Regimentarza126, a opowiedziawszy za jego pytaniem wczorajszą biedę i dwa strachy, to jest, od Szwedów i od wody, rzecze Wojewoda: „Już to prawda, że to terminy były niedobre, ale też, panie bracie, masz Waszeć nad całe wojsko, bo Waszeć wojujesz po morzu, a wojsko na lądzie. Chciał Waszeć zburzyć regnum Sueticum127 sam i przed nami honoris palmam128 wziąć”. Jam odpowiedział: „Jeżeli Chrystus Pan dnia dzisiejszego zburzył regnum nieprzyjaciół dusznych, toć i nam trzeba starać się, żebyśmy burzyli regna nieprzyjaciół cielesnych. A ponieważ WMMPan sam mówisz, że dwojaką manierą wojuję, to ja też proszę o dwojaką zapłatę: i wodną, i lądową”. Tak ci nażartowawszy się, poszli na nabożeństwo. Zażyłem tedy przez poniedziałek i wtorek nabożeństwa. Mówią mi drudzy: „Już teraz będziesz wolał dziesięć mil jechać lądem niżeli wodą?” – „Nie myślę o tym, żebym się miał tego nieszczęścia lękać, które mnie już wczoraj minęło; kto mnie dnia wczorajszego wybawił, ten mnie i w jutrzejszym konserwuje”. Jakoż i uczyniłem tak; wysłuchałem mszy świętej we środę, wsiadłem w tę gondułę129 i pojechałem. Alem się już trzymał nad lądami, bo nie masz niebezpieczeństwa i małym statkiem po morzu jechać, byle niedaleko od lądu, byle uciec, obaczywszy jaką odmienność następującą, ale nam to tego nic nie narobiło, tylko nocny błąd.
Po Przewodniej Niedzieli zachorował Wojewoda periculose130. Wszyscy zlękliśmy się byli bardzo; posprowadzano doktorów rożnych, kurfirst swoich przysłał. Admirał holenderski131 przysłał doktora okrętem, bardzo sławnego, ale nie pomnę, z którego miasta. Tak-ci go ratowali wszystkimi sposobami. Ex consilio generali132 wynaleźli medycy, żeby mu muzyka grała continue133. Grano tedy zawsze w drugim pokoju na tej muzyce cichej, jako to na lutniach, cytrach, teorbie134 i tam innych, etc. I tak ci przyszedł do zdrowia z wielką wojska uciechą i dziękczynieniem P. Bogu. Wojsko zaś stało po konsystencyjach, aż dobrze convaluit135; i ja też na owej deputacji byłem i nigdy się nie próżnowało, ale zawsze starałem się, żeby widzieć to, czego w Polsce widzieć nie mogę. Tylko że trzeba było być zawsze na ostrożności; bo skoro się już ociepliło, to Szwedzi od Zelandii, od Fionii136 częściej niż pierwej wypadali na lądy. Jednego czasu przyszło pod Ebeltoft siedm okrętów holenderskich i stanęły w porcie tamecznym, żeby Szwedom na tym tam trakcie czyniły impedyment137, i nas też do Fionii przewozić miały. Stoją tedy tydzień i więcej; więc że to byli nasi kollegaci, i szwagier to był księcia pruskiego ten princeps Auriacus138, bo jego miał siostrę rodzoną za żonę Wilhelmus, która z nim była na tejże wojnie, dlatego się też już z nami kumali. Kiedy przyjeżdżał admirał z okrętów do kościoła na nabożeństwo do Ebeltoft, z nami się też poznał i (był tak niepyszny139, choć to właśnie tej prerogatywy jako u nas hetman, że wstępował do naszej gospody z kościoła wyszedłszy, i nas też do siebie zapraszał. Jednego czasu prosił mnie i Lanckorońskiego do siebie na okręt w dzień niedzielny. Lubo tam jest port spokojny i cichy, ale przecież nieprzystępny, bo do samych bulwarków okręt wielki wojenny nie przystąpi, chyba te małe okręty kupieckie, szmagi; trzeba tedy było do okrętu wozić się. Tak tedy siedliśmy w barkę i zajechaliśmy do okrętu. Jeno tedy jeść dano, aż woła majtek, ten, co na najwyższym maszcie pilnuje, że idą dwa okręty od Zelandii. Przychodzi strażnik, powiada o tym wodzowi po niemiecku, a on zaś nam po łacinie i zaraz dołożył: „Isti duo nobis prandium non impedient”140. Kazał jednak wypatrywać bander141, jakie są, czy szwedzkie, czy jakie insze, których jeszcze z daleka rozeznać trudno. Woła znowu, że idą drugie dwa: zaraz potem powiada, że idzie ich więcej, ale jeszcze daleko. Patrzą przez perspektywy142. „Co widzicie?” – Powiedzą, że „Jeszcze nic więcej nie możemy rozeznać”. Każe on sobie podać swoją perspektywę; znać, żeby to albo oko lepsze, albo też zaś, co zwyczajnie bywa, lepsza zawsze u pana perspektywa, dojrzał zaraz z owych najpierwszych bander, że Szwedzi, a potem coraz to więcej się ich pokazuje. Że już ich widać piętnaście, kazał tedy okrętom swoim trochę lepiej rozszerzyć się, jako mógł capere143 port, ale z portu nie wychodzić, żeby ich nie mogli circumuenire144; bo luboby się on był z nimi śmiele potkał, choć ich więcej było, ale że ludzi nie miał na okrętach, mało co tylko armat a puszkarzów, a tych ludzi, co ad gubernium145 statków należą (bo to on, jakem już napisał, miał wojska nasze przewozić na Fioniją i dlatego okręty przysłano bez żołnierzy, wiedząc, że u nas są piechoty), sam widzi. Szwedzi też dowiedziawszy się, że przy tych okrętach mało potęgi, przyszli ich brać jako swoich własnych. Doszli, że Szwedów o tym awizowano146 z wojska brandenburskiego, jako to o zdrajcę wszędzie nietrudno. Gdy tedy owe dwa pierwsze okręty już niedaleko, mówi do nas admirał: „Forsan abeundum est in civitatem?”147 – Odpowiem: „Manebimus adhuc”148. Lanckoroński rzecze: „Pojadę ja; mam piętnaście tysięcy wybranych pieniędzy, by tam kto w tumulcie do nich się nie przypytał”. Wsiadłszy w barkę, odwieziono go do bulwarka; jam się został. Kiedy przypadną na lewe skrzydło, nasze też dwa wysunęły się ku nim. Kiedy przypadną srogiem impetem, dadzą ognia do siebie z obu stron tak, jako z ręcznej strzelby gęściej ognia nie może dać. Odrzucą się zaraz od siebie najmniej na dziesięć stajań i poczęli lawirować et interim149 armatę nabijać; owe też dwa nasze cofnęły się nazad w port, a potem lawirują czekając, że tamte nadydą. Przychodzą tedy drugie dwa, stanęły równo z tamtymi, wyrychtowawszy żaglów, a potem i trzecie dwa też to czynią jak drugie, gdy tylko przyszły. W mieście na gwałt biją w dzwony, w bębny; lud się sypie na bulwark. Kto cokolwiek ma umiejętności okrętnej, wsiadają w barki, zwożą się do okrętów. A Szwedzi tymczasem armują się150. Kiedy się już wymoderowali151, idą ławą; zewrą się bliżej niż na stajanie. Kiedy poczną prażyć do siebie, aż się zaćmiło od dymów powietrze. Jeden szwedzki zniósł się był, że wpadł między holenderskie tak jako między gwiazdy miesiąc; kiedy dadzą do niego ognia i z boków, i z tego okrętu, gdzie sam admirał siedział, to dosyć na tym, aż deszczułki z niego leciały; poszedł zaraz na stronę, właśnie jak ów pies chromiąc, gdy mu nogę stłuką. Znowu powtórnie zewrą się, uderzą z armat; co się trochę odsuną, to znowu nacierają. Chcieli Szwedzi koniecznie teł wziąć Olendrom, ale żadnym sposobem nie mogli, bo się Olendrowie przy porcie trzymali. Tak tedy strzelali do siebie, aż był wieczór; potem się rozeszli, uciszywszy. Ja też wsiadłem na barkę i wyjechałem na bulwark. Nocą tedy wzięli Szwedzi z bulwarku okręt kupiecki, a skoro świt, zaprowadzili go po wiatru i ustroiwszy go, jako należy do żeglugi, wyhysowawszy152 żagle, zapalili go, puścili między okręty holenderskie; od którego zaraz jeden się okręt zapalił, bo to jest rzecz tak chwytliwa jako siarka. Sami też zaraz nacierają za ogniem; poczęli okrutnie bić z armaty. Tam było właśnie tragiczne spectaculum153, kiedy to nie wiedzieć, czyby się ogniowi, czy nieprzyjacielowi bronić! Tu się od owego zapalonego umykać trzeba, tu się strzec, żeby ich nieprzyjaciel nie rozerwał, a tu zaś z owego zapalonego uciekają, kto co może porwać, lada deszczkę, lada drewno, to się z nim uderzy w morze. Tu z miasta, kto przecież śmiały, podjeżdżają z barkami, ratują, sznury tonącym rzucają, żeby się ich chwytać; a tu z obu stron armata huczy. Uważyć, że na jednym okręcie 80 będzie i 100 dział, jaki tam musi być ogień; zgoła, straszna jest wojna na ziemi, ale daleko straszniejsza na morzu, kiedy to maszty lecą, żagle na morze spadają, człowiekowi zaś i człowiek nieprzyjaciel, i woda nieprzyjaciel. Owe kule, co okrętów chybiały, to zaś ludzi na lądzie raziły, tych, co z miasta wyszli. Bo gdyby byli Olendrów zwyciężyli, pewnie by byli i miasto wyrabowali. A jeszcze wtenczas wszystko mieli w domach, bo się ubezpieczyli, że mają wojsko do obrony, i dopiero wtenczas, skoro obaczyli zapalające się okręty, dopieroż swoje pignora154 do wody kryć. Bo to u nich wszystek depozyt najpoufalszy w morzu, a nie tylko comestibilium155, ale też i vestimentorum156, i sreber, i pieniędzy; sufficit157, że utopi, kiedy chce, i dobędzie, kiedy chce. A mają sposoby takie i naczynia takie adaptowane158, że się w nich nic nie zepsuje i nie zmoknie; a w tych też miejscach topią gdzie morze nie wyrzuca, jako to w tych hafach159