Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Kiedy trzynastoletni Konrad Kuźmiński po raz pierwszy przestępował próg jeleniogórskiego schroniska, nie wiedział jeszcze, że poświęci życie ratowaniu zwierząt. Dziś może powiedzieć, że widział już chyba wszystko – stare psy porzucone w piwnicach, szczeniaki zamknięte w wersalkach, rasowce na łańcuchach, schorowane kundelki na granicy śmierci głodowej. Był zresztą świadkiem krzywdy nie tylko psów, ale także kóz, krów czy koni.
Konrad jest przekonany, że każda istota zasługuje na godne życie, a jeśli właściciel go nie zapewnia, odbiera mu zwierzę, nie licząc się z konsekwencjami. Te zaś często bywają bolesne.
Czym poskutkował tamten pierwszy dzień w schronisku? Jakie były początki działalności Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt? Jak wygląda codzienność Konrada i z jakimi trudnościami musi się mierzyć w systemie prawnym, który wielu spraw nie ułatwia?
O swoich losach, chorobie, cierpieniu i ciemnej stronie ratowania zwierząt opowiedział Małgorzacie Walczak – dziennikarce, która karierę zaczynała, pracując między innymi przy reportażach o pseudohodowlach.
Małgorzata Walczak – pochodząca z Kutna dziennikarka i prezenterka telewizyjna. Swoją przygodę z mediami zaczęła w 2007 roku. Pracowała w „Wiadomościach” TVP, TVN Warszawa, TVN24, w redakcji „Dzień dobry TVN”, News24. Była wydawczynią oraz prowadzącą program „Newsroom” w Wirtualnej Polsce, prowadziła poranki oraz serwisy informacyjne w TVP Info. Szefowa redakcji Warszawsko-Mazowieckiej w TVP3. Dwukrotna laureatka nagrody Przyjaciel Zwierząt przyznawanej przez Straż dla Zwierząt oraz nagrody Dyrektora WIM za rzetelne dziennikarstwo medyczne. Autorka wielu reportaży dotyczących praw zwierząt.
Konrad Kuźmiński – pochodzący z Jeleniej Góry założyciel i prezes Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt. Choć sam nie lubi tego określenia, stał się niekwestionowaną gwiazdą w świecie miłośników zwierząt. Wieloletni wolontariusz w śląskich schroniskach. Przed założeniem Inspektoratu działał w fundacjach prozwierzęcych. Absolwent prawa, działacz społeczny zaangażowany w zmiany przepisów dotyczących praw zwierząt. Działania stworzonego przez niego stowarzyszenia DIOZ śledzą w mediach społecznościowych setki tysięcy osób.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 109
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 3 godz. 5 min
Lektor: Marta WągrockaMichał Klawiter
Imię: Konrad
Nazwisko: Kuźmiński
Rok urodzenia: 1997
Zawód: prezes Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt
Cechy charakterystyczne: determinacja
WSTĘP
„Znany obrońca praw zwierząt oskarżony przez prokuraturę”; „Obrońca zwierząt musi zapłacić 14 tysięcy złotych odszkodowania”; „Ratuje zwierzęta, dwa dni siedział w celi bez światła”…
Imię: Konrad
Nazwisko: Kuźmiński
Rok urodzenia: 1997
Zawód: prezes Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt
Cechy charakterystyczne: determinacja
To nie będzie biografia. Nie będzie to też opis postaci. Czym więc jest ta książka? To opowieść o człowieku nietuzinkowym, o walce o tych, którzy walczyć o siebie nie mogą, o radzeniu sobie z hejtem, o ochronie zwierząt, a przede wszystkim o ogromnej pasji, za którą czasem trzeba zapłacić wysoką cenę, oraz o empatii, bo jak się okazuje, tej ostatniej wciąż w temacie zwierząt brakuje.
Pies całe życie spędził przywiązany do budy na krótkim łańcuchu
Ta historia skończyła się szczęśliwie, bo zwierzę znalazło nowy, kochający dom
Chociaż od wielu lat jak bumerang w dyskusji publicznej powraca temat ochrony praw zwierząt, cały czas słyszymy historie, w których pies trzymany jest na łańcuchu, karmiony odpadkami, pozbawiony opieki weterynarza, słyszymy o schroniskach dla zwierząt, które przypominają prywatne folwarki, prowadzone jedynie dla zysku. W końcu jesteśmy zasypywani informacjami o kolejnych pseudohodowlach, czyli nielegalnym złotym interesie, z którym walka przypomina tę z wiatrakami. We wszystkich tych przypadkach ogromną rolę odgrywają organizacje broniące praw zwierząt. To ich pracownicy i wolontariusze wydobywają na światło dzienne kolejne przypadki znęcania się nad zwierzętami, jeżdżą na interwencje, uświadamiają i próbują zmieniać system.
Kilka lat temu jako początkująca dziennikarka uczestniczyłam w wielu akcjach prowadzonych przez jedną z organizacji. Skala patologii za każdym razem szokowała. „Fabryki” psów i kotów już z daleka odstraszały okropnym zapachem. Po przekroczeniu ich progu było tylko gorzej. Zwierzęta stłoczone w niewyobrażalnie ciasnych klatkach, często stawianych jedna na drugiej, wyeksploatowane, zaniedbane, chore. Gospodarstwa rolne, gdzie ledwo żywe konie trzymane były bez jedzenia i picia. Właściciele, którzy słysząc o odebraniu zwierząt, reagowali agresją i potrafili straszyć wolontariuszy siekierami.
Nigdy nie zapomnę jednej z pierwszych interwencji, na której byłam. Wieś niedaleko Warszawy. Zgłoszenie miało dotyczyć psa z wrośniętym w szyję łańcuchem. Wydawało się, że będzie to akcja jak wiele innych. No właśnie… wydawało się. W gospodarstwie panował nieład. Właściciela nie było na miejscu, pomimo to wolontariusze zdecydowali się wejść na posesję. Już po kilku chwilach okazało się, że skrajnie wychudzony pies to nie jedyny problem. Drzwi domu były otwarte, więc członkowie organizacji zdecydowali się wejść do środka. Byłam tam też ja i operator kamery. Mieliśmy przygotować materiał dla stacji TVN Warszawa. Po wejściu do domu od razu uderzył nas okropny, ciężki zapach. We wnętrzu panował półmrok. Stare ciężkie zasłony skutecznie ograniczały dostęp światła przez niewielkie okna. Wszędzie panował niewyobrażalny bałagan. Brud dosłownie kleił się do ścian i podłogi. Ale nie to było najgorsze. W rogu pokoju stało łóżko, a właściwie coś na kształt łóżka. Zamiast materaca – worki wypełnione słomą. A obok niego martwa kura i kilka pisklaków. Ktoś mógłby pomyśleć, że to plan zdjęciowy horroru albo thrillera kryminalnego. Niestety nie. Był to jedynie plan filmu zwanego życiem. Z dziennikarskiego punktu widzenia – prawdziwa perełka, wprost idealna na mocny materiał telewizyjny. Ale najmocniejszy akcent miał dopiero nastąpić.
Z domu przenieśmy się na podwórko. Jest początek lata, ciepły słoneczny dzień. Niewielki budynek gospodarczy wzbudza zainteresowanie wolontariuszy, którzy przyjeżdżając na interwencję, mieli jedynie odebrać psa. Mała szopa, a właściwie komórka, jest w opłakanym stanie. Drewniany dach nie wygląda na szczelny, jedynie duże drzwi zdają się w miarę solidne. Po ich otwarciu oczom ukazuje się widok, który do dziś pozostaje w mojej pamięci, choć od tamtych wydarzeń minęło czternaście lat. Maleńkie pomieszczenie przesiąknięte wilgocią, a w nim żona właściciela gospodarstwa. Zamiast łóżka – worki ze słomą. Zamiast kuchni – mała elektryczna kuchenka, kilka brudnych garnków i kubków.
Rozmawiamy. Od słowa do słowa okazuje się, że mąż kobiety już od kilku miesięcy zmusza ją do mieszkania w takich warunkach. Wstępu do domu nie miała. I tak interwencja dotycząca zwierząt nabiera zupełnie innego wymiaru. Zaczyna się zawiadamianie opieki społecznej i szukanie sposobów, jak sprawić, żeby los wystraszonej kobiety się odmienił.
W późniejszym czasie jeszcze kilka razy zdarzy mi się uczestniczyć w akcjach organizacji prozwierzęcych, które będą miały zupełnie inny przebieg niż ten planowany. Siedem lat po moich pierwszych materiałach dziennikarskich dotyczących zwierząt powstanie natomiast DIOZ – Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt. Mogę tylko żałować, że ta organizacja nie działała wcześniej, bo prowadzone przez nią sprawy i interwencje to materiał nie tylko na doskonały reportaż telewizyjny, który idealnie wpisałby się w określenie „gehenna”, ale też gotowy scenariusz na film.
Konrad Kuźmiński od samego początku istnienia organizacji zaraża ideą swoich działań coraz większą rzeszę ludzi. Social media Inspektoratu zapełniają się zdjęciami i nagraniami z kolejnych interwencji. Dla jednych jest to pierwsze zetknięcie z ludzką brutalnością wobec zwierząt, dla drugich – powód do zazdrości, że tak młody człowiek w tak krótkim czasie jest w stanie nie tylko stworzyć prężnie działającą organizację, ale też zdobywać fundusze, angażować wolontariuszy i zdobywać posłuch u wysoko postawionych urzędników. Niestety jego też dosięga zasada „im więcej followersów, tym więcej hejterów”.
Czy kiedykolwiek miał chwile zwątpienia?
Nie.
Czy kiedykolwiek się poddał?
Nie.
Czy powstrzymała go choroba, która sprawia, że szpital często staje się jego domem?
Nie.
I właśnie o tym jest ta opowieść.
WHO IS KONRAD?
Konrad Kuźmiński, członek Zarządu Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt. Jego wstrząsające filmiki z interwencji przyciągają uwagę internautów na Facebooku i Twitterze. (16.03.2019, naTemat.pl)
Konrad Kuźmiński jest na ustach całego świata. Piszą o nim zagraniczne tabloidy, które zachwycają się jego bohaterstwem, odwagą oraz nieskrępowaną miłością do zwierząt. (22.03.2022, dolnyslaskinfo.pl)
Brytyjski dziennik „Daily Mail” opublikował artykuł o mężczyźnie, który ratuje porzucone zwierzaki. (7.03.2022, kobieceinspiracje.pl)
Początek grudnia. Umówienie się na spotkanie z Konradem nie jest prostym zadaniem. DIOZ to całe jego życie, a dla zwierząt poświęca wszystko. Oprócz pracy w organizacji są jeszcze wizyty w szpitalu. W końcu udaje nam się ustalić termin. Na prezesa Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt czekam u siebie w domu. Zależy mi na swobodnej rozmowie, chociaż nie wiem, czego się spodziewać. Celebryta od zwierząt czy może człowiek wycofany ze świata ludzi? Nie szukam o nim informacji, nie sprawdzam w internecie opinii. Czysta karta. Sama jestem ciekawa, jakie będzie pierwsze wrażenie. To spotkanie ma być krótkie, tylko żeby się poznać.
W końcu pojawia się chłopak, młody, nieco skrępowany. Siadamy przy stole i od tego momentu wiem, że to będzie niezwykła rozmowa, a on sam jest wyjątkową osobowością. Kolejne dolewki herbaty dowodzą, że o tym, co robi, Konrad może opowiadać godzinami, bo pasję przerodził w pracę, a pracę w pasję. I tak powoli zaczyna się wyłaniać odpowiedź na pytanie, kim właściwie jest Konrad. I jest ona prostsza, niż się wydaje.
„Kim jestem? Chłopakiem z normalnej rodziny, wychowywanym w blokowisku, jeżdżącym co weekend do babci na wieś. Ze zwyczajnej polskiej rodziny, że tak powiem, średnia klasa robotnicza, z rozbitego małżeństwa”, tak o sobie opowiada. Po prostu. Bez żadnych barwnych opisów. W internecie obserwują go tysiące osób. Chyba nikt zajmujący się prawami zwierząt w Polsce nie budzi tyle emocji. Ale czy czuje się gwiazdą? Zupełnie nie. Kiedy o to pytam, czuje się wręcz speszony, spuszcza wzrok, jakby chciał się schować. Ze zwierzętami idzie mu łatwiej niż z ludźmi. „Nie wiem, czy «gwiazda» to dobre określenie, chociaż rozpoznawalność faktycznie jest ogromna. Dzisiaj na przykład dostałem za darmo sernik w cukierni, bo panie mnie rozpoznały i powiedziały, że mam tu kawę i wszystko”.
Instagramowy profil DIOZ-u obserwuje prawie 700 tysięcy osób. Takim wynikiem mogą się pochwalić niezłej klasy influencerzy. A przecież Konrad niczego nie reklamuje, nie lukruje świata, nie znajdziemy u niego zabawnych filmików z parodiami ani banalnych życiowych porad. Znajdziemy za to rzeczywistość – często brutalną i smutną, a także coś, co mój dawny szef w jednej z redakcji, w której pracowałam, nazywał krótko: „gehenna”.
„Był taki przełomowy moment, kiedy na Instagramie ruszyliśmy naprawdę ostro, zaczęliśmy ludziom pokazywać, jak wygląda rzeczywistość, no i ludzie zaczęli się tym interesować, zaczęli śledzić na bieżąco to, co robimy każdego dnia”, mówi Kuźmiński. I tak udało się stworzyć całą społeczność skupioną wokół organizacji. Ludzi, którzy z zapartym tchem śledzą każdy dzień z życia DIOZ-u i Konrada. To stała grupa. Są też tacy, którzy zaglądają sporadycznie, szukając sensacji, ale ci stanowią jedynie ułamek wszystkich, którym obserwowanie działań Konrada weszło w nawyk. Nie tylko znają imiona zwierząt, którymi zajmuje się DIOZ, ale wystarczy jeden dzień ciszy w mediach społecznościowych, aby zaczęli się martwić, czy wszystko jest okej. Wtedy zaczynają się maile, telefony i pytania – czasem zupełnie prozaiczne: „Czy wszyscy żyją?”. I tak powstał istny DIOZ-owy Big Brother. Tyle że taki bez lukru, bez specjalnego montażu, bez przekłamywania rzeczywistości. Są za to realia, jakich ludzie często nie znają, brudne, szokujące i wstrząsające. A do tego dostępne na wyciągnięcie ręki. Nie trzeba już czekać na program interwencyjny albo wydanie serwisu informacyjnego. Facebook lub Instagram przeniosą nas w świat obrońców praw zwierząt od razu, ukazując to, czego oczekują zarówno ci spragnieni sensacji, jak i ci, którym los zwierzaków naprawdę leży na sercu.
Ale o szczegółach działalności DIOZ-u jeszcze powiemy, tak samo jak o tym, z czym musi się mierzyć Konrad Kuźmiński i jego współpracownicy. Skupmy się jeszcze przez chwilę na tym młodym chłopaku, którego wszędzie jest pełno, który nie może usiedzieć na miejscu i dla którego całe życie to DIOZ. Ten chłopak nagle słyszy, że musi zadbać o siebie. W styczniu 2023 roku dostaje zakrzepicy – puchnie mu prawa ręka, a mimo to czeka aż tydzień, zanim zgłasza się do lekarza, bo jest ciągle zbyt zajęty, bo zwierzęta czekają, bo trzeba przygotować się do kolejnej interwencji. Okazuje się, że zakrzep ma 30 centymetrów. Konrada przyjmują do szpitala – wytrzymuje w nim trzy dni. W stowarzyszeniu dużo się dzieje, szpitalne łóżko go męczy, myślami jest cały czas w DIOZ-ie. Lekarz w końcu zgadza się go wypisać, pod warunkiem że będzie ściśle przestrzegał zaleceń. Wciąż nie wiadomo jednak, co jest przyczyną zakrzepicy.
Zaczyna się długi proces diagnostyczny i nagle Konrad traci słuch. Najpierw przestaje słyszeć na jedno ucho. Pierwsza myśl: przeziębienie. Potem drugie ucho, stopniowo jest coraz gorzej. Do lekarza początkowo się nie zgłasza – znów obowiązków jest tak dużo, że szkoda mu czasu. I tak mija miesiąc. Ale w końcu idzie na badania. Kolejna diagnostyka, masa leków, w tym antybiotyki. Zlecona endoskopia pokazuje trzycentymetrowy guz zlokalizowany w nosogardle. Zablokowane zostały trąbki słuchowe. Lekarze podejrzewają nowotwór złośliwy. I znowu powrót na badania, potem wycięcie guza, ale okazuje się, że to „zmiany niespecyficzne”. Następuje powrót do punktu wyjścia: nie wiadomo, co to jest. Konrad wraca do szpitala, trzeba zrobić punkcję szpiku. Dalej wycięcie węzłów chłonnych, setki badań krwi, gastroskopia, kolonoskopia i… nic. Badania nie dają odpowiedzi na pytanie, co się właściwie dzieje. Niektóre wyniki pokazują przeciwciała, które świadczą o chorobie nowotworowej, ale lekarze nie mogą znaleźć ogniska pierwotnego, czyli miejsca, gdzie miałyby się namnażać komórki rakowe. Zdarza się, że takie ognisko pierwotne jest za małe, aby zobaczyć je w badaniach obrazowych, lub może być ukryte obok większego nowotworu wtórnego. Diagnostyka jest więc bardzo szczegółowa. W wynikach zaczynają się pokazywać uszkodzone nerki, wątroba, płuca, układ żylny, układ nerwowy, układ limfatyczny. Ale widać również całą masę przeciwciał odpowiadających za choroby autoimmunologiczne: za zapalenie wątroby oraz zapalenie mięśni. I wtedy przychodzi kolejny objaw: ogromny ból całego ciała, drętwienie rąk i nóg. Konrad dostaje opioidy, bez nich nie może już funkcjonować w bólu. Pojawia się bezsenność, wysoka gorączka. Ale mimo wszystko działa dalej. Sprawy stowarzyszenia same się nie rozwiążą. Ma poczucie, że musi być aktywny, żeby utrzymać wszystkie zwierzęta, które ma pod opieką DIOZ. Od miesięcy jego życie to ciągła podróż między szpitalem a stowarzyszeniem. Diagnostyka trwa. Kiedy rozmawiamy, siedząc przy herbacie w mojej jadalni, Kuźmiński wciąż nie wie, co mu dolega. Jest zmęczony. Nie chce nawet myśleć, że za chwilę wróci do szpitalnego łóżka. Woli skupiać się na tym, co ma do zrobienia i ile interwencji trzeba jeszcze przeprowadzić.
„Najgorsza w tym wszystkim jest ta wielka niewiadoma – mówi. – Bo ja od roku nie wiem, co mi jest, a czuję się coraz gorzej. Z tygodnia na tydzień widzę, że jest coraz gorzej, wyglądam coraz gorzej, zachowuję się coraz gorzej, bo choroba ma wpływ nie tylko na aspekt fizyczny, ale na psychologiczny również”.
Zniecierpliwienie i strach przed tym, co będzie dalej, to już codzienność szefa DIOZ-u. Wyjścia jednak nie ma. Zrezygnowanie z leków oznacza ból, i to niemały. Wtedy przychodzą utrata świadomości, gorączka, całkowity brak możliwości normalnego funkcjonowania. I cały czas słyszy to samo: zmiany są niespecyficzne, wciąż nie wiadomo, czym spowodowane. Tym sposobem oddziały onkologii, hematologii, reumatologii, neurologii i hepatologii stały się jego drugim domem, a często też drugim biurem, z którego Konrad koordynuje pracę stowarzyszenia. Za każdym razem, kiedy przekracza próg szpitala, w głowie ma tylko jedną myśl: przecież ja nie mogę sobie pozwolić na chorowanie. Boi się o zwierzęta i wie, że jeśli utknie na oddziale, DIOZ przestanie funkcjonować. Z jednej strony to go napędza, z drugiej – przytłacza. Są dni, kiedy chciałby odpocząć, nie odbierać telefonów, skupić się na leczeniu. Ale kiedy próbuje się wyłączyć, jest jeszcze gorzej. Czuje odpowiedzialność za ponad 500 zwierząt, które ma pod opieką, i prawie 40 zatrudnionych osób. Dlatego pracuje. Nawet kiedy miał punkcję szpiku czy wycięcie węzła chłonnego, jeszcze tego samego dnia pojawił się w ośrodku prowadzonym przez DIOZ. Będąc na oddziale neurologii, pracował nad zmianami w ustawie dotyczącej praw zwierząt. Nie marnował czasu, a lekarze przestali już zwracać mu uwagę. Oni zresztą doskonale wiedzą, czym Konrad się zajmuje, niektórzy śledzą działalność stowarzyszenia, można powiedzieć, że są wręcz jego fanami. Denerwują się jedynie wtedy, kiedy Konrad na oddziale organizuje spotkania, a pielgrzymki interesantów zdają się nie mieć końca. Zdarza się nawet, że takie dyskusje ze współpracownikami ciągną się do północy. Dostaje jednak taryfę ulgową, bo kiedy pracuje, ma większą motywację do leczenia i lepiej znosi badania, a tych jest naprawdę dużo.
Kiedy rozmawiamy, nad Kuźmińskim wisi widmo kolejnej hospitalizacji. Tym razem na oddziale reumatologii. Lekarze podejrzewają chorobę autoimmunologiczną. On jednak stara się nie zwalniać tempa, chyba że dostaje mocną chemię lub silne leki przeciwbólowe – wtedy w siedzibie DIOZ-u szykuje sobie miejsce do spania, tak żeby nie jeździć do domu i cały czas być w centrum wydarzeń. Tam też zawsze może liczyć na czyjąś pomoc, bo najgorsze, co mogłoby go spotkać, to zamknięcie się w czterech ścianach mieszkania. O wakacjach nawet nie myśli. Przez tydzień być z daleka od swoich zwierzęcych podopiecznych? Nierealne. Nieważne, czy jest środek tygodnia, czy weekend.
Na jedną z rozmów umawiamy się w niedzielę. Wyjątkowo Konrad przełącza telefon w tryb uśpienia. Pod koniec naszego spotkania ma już na nim 40 powiadomień, SMS-ów i nieodebranych połączeń. Ale zakładając stowarzyszenie, miał świadomość, że to na nim będzie spoczywać odpowiedzialność za bardzo wiele rzeczy. I nie chodzi tylko o kwestie dotyczące samych zwierząt, ale chociażby o konieczne tematy remontowo-budowlane, sprawy pracownicze czy te związane z sanepidem. Wiele rzeczy stara się cedować na współpracowników, tak żeby sam mógł się skupić na tym, do czego, jak sam mówi, został stworzony – czyli na ratowaniu zwierząt. Wie, że kontakty z ludźmi wychodzą mu różnie, a jako szef szybko się denerwuje. Często chciałby, żeby wszystko było gotowe na już, jednak świat tak nie działa. I to go frustruje. Dopiero przy zwierzętach się uspokaja.
Wróćmy jednak do naszego pytania: KIM JEST KONRAD? Czy odpowiedź będzie podana wprost? Nie. Zostawię Ci, drogi czytelniku, przestrzeń na własne wnioski i interpretację zdarzeń.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
COPYRIGHT © Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt
& Małgorzata Walczak, 2024
PROJEKT OKŁADKI
Paweł Panczakiewicz
ZDJĘCIE NA OKŁADCE I PRZY BIOGRAMACH
Andrzej Wiktor
ZDJĘCIA W ŚRODKU
Fotografie bez podpisów przedstawiają
zwierzęta po metamorfozie w ośrodku
Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt.
Ich autorem jest Kacper Kwiatkowski.
Pozostałe zdjęcia pochodzą z archiwum
Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt.
REDAKTOR PROWADZĄCY
Marta Burzyńska
REDAKCJA
Anna Płaskoń-Sokołowska
KOREKTA
Katarzyna Kusojć,
Aleksandra Marczuk-Radoszek
Warszawa 2024
ISBN 978-83-8352-894-6
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl