Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rodzina patchworkowa – wyzwanie, któremu możesz sprostać!
W Polsce rozwodzi się już co trzecie małżeństwo, a to daje ponad 60 tys. rozchodzących się par rocznie. Czy rozwód po polsku musi być dla każdego traumatycznym doświadczeniem i kończyć się wojną totalną? Czy stworzenie nowej, „pozszywanej” rodziny jest aż tak karkołomnym przedsięwzięciem, jak mogłoby się wydawać?
Z jakimi wyzwaniami muszą mierzyć się rodzice samotnie wychowujący potomstwo? Jak rozmawiać z dziećmi, aby były w stanie zaakceptować nowe rodzeństwo oraz nowe domowe zasady i nie marzyły o powrocie rodziców do poprzedniego małżeństwa?
Popularny dziennikarz i doświadczony tata Wojciech Harpula w rozmowach ze specjalistami szuka „złotego środka” na problemy rodziców, którzy się rozstają, myślą o stworzeniu kolejnego związku lub już żyją w patchworkowej rodzinie.
Autor zaprosił do rozmowy: Magdalenę Bajsarowicz – prawniczkę i psycholożkę, dr Annę Cierpkę – psycholożkę i terapeutkę rodzinną, Kasię i Piotra Skrzypczak – patchworkowych rodziców,
Karolinę Małek – psychoterapeutkę par i rodzin, Annę Andrzejczak – pedagoga społecznego, bajkoterapeutkę i macochę oraz Katarzynę Tubylewicz – pisarkę i znawczynię patchworkowych rodzin szwedzkich.
Dzięki tym rozmowom czytelnik otrzymuje kompleksową wiedzę i konkretne wskazówki na temat optymalnych metod postępowania wobec dzieci postawionych w sytuacji rozwodu rodziców, a następnie wchodzenia przez nich w nowe związki.
„Patchworki” to pierwsza tak kompleksowa pozycja na polskim rynku, z której rodzice dowiedzą się, jak w zdrowy sposób ułożyć sobie i swoim dzieciom przyszłość.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 218
Wstęp
Po nieudanym związku dorośli są zazwyczaj poobijani. Ale zdarza się, że jeszcze porządnie go nie zakończyli, a już z zapałem biorą się do budowania nowego. Chcą jak najszybciej zrealizować marzenie o rodzinie z prawdziwego zdarzenia. Pragną miłości, choć rozsądek (nie zawsze) szepcze, że dla dobra dzieci nie powinni próbować kolejny raz. Wchodzą w nową relację i w nową rzeczywistość często z bolesną historią, nawykami i schematami zachowań, z nadzieją, że uda się posklejać dwie różne ekipy. Kobieta musi odnaleźć się w roli macochy, mężczyzna – w roli ojczyma. Muszą w tych rolach „wymyślić się” sami, często zawstydzeni brakiem pierwotnej więzi z dzieckiem, w którą natura wyposaża biologicznych rodziców. Próbują zszywać patchwork do skutku lub grzęzną w rozczarowaniu.
Jest też drugi rodzic – ten, który został po rozpadzie poprzedniego związku. W wielu przypadkach dyszący żądzą zemsty za krzywdy, które druga strona wyrządziła mu w małżeństwie, i za „porzucenie rodziny” lub po prostu zły, że „eks” układa sobie życie na nowo z kimś innym. Jak to? Obca baba plecie warkoczyki mojej córci? Jak to? Obcy facet zawozi mojego syna do szkoły? Jeżeli jest na tyle dojrzały, by poradzić sobie z przeszłością i nową teraźniejszością, nie będzie utrudniał. Może nawet będzie w stanie pomóc. Wystarczy jednak, by nie przeszkadzał.
Są dzieci. Teoretycznie w centrum uwagi – biologicznych rodziców, macoch, ojczymów, babć, dziadków, wymiaru sprawiedliwości. Wszyscy dbają o ich dobro. W rzeczywistości nierzadko skazują je na rolę zakładników w boju między byłymi małżonkami i biernych obserwatorów tworzenia kolejnego układu rodzinnego. Bywa, że niemal przed chwilą otrząsnęły się po rozwodowym końcu świata, a już muszą zapoznawać się z nową ciocią lub wujkiem i zaprzyjaźniać z przyszywanym rodzeństwem. Chcą tego? Nie chcą? To bez znaczenia. Decyduje rodzic. To on ponosi odpowiedzialność za to, by dzieci w miarę bezpiecznie przeszły ze starej rodziny do nowej.
Jest rodzina patchworkowa. Skomplikowany, amorficzny twór, nazywany również rodziną zrekonstruowaną, składający się z matki i jej dzieci, ojca i jego dzieci oraz nierzadko wspólnych dzieci pary. Wokół orbitują byli partnerzy, dziadkowie, babcie, dalsi krewni w liczbie często pomnożonej przez dwa w stosunku do rodzin nuklearnych, czyli dwupokoleniowych. Wariantów ułożenia życia rodzinnego w ramach tej konstrukcji jest tyle, ile patchworków. A łączą je napięcia, niepewność i mnogość krzyżowych relacji: partnera z dziećmi partnerki, partnerki z dziećmi partnera i dzieci partnera z dziećmi partnerki. Wspólna jest także nadzieja, że dzięki miłości i zrozumieniu można patchwork poukładać na tyle, by był po prostu dobrą rodziną. Nieraz pojawiają się w nich rzeczy piękne, budujące, stanowiące wartość na całe życie dla dzieci i rodziców biologicznych oraz przyszywanych. Często jednak (niektórzy badacze twierdzą, że dwukrotnie częściej niż w przypadku klasycznych rodzin) patchworki rozpadają się z hukiem, raniąc odłamkami. Co stanowi miarę sukcesu takiej rodziny? Odpowiedź jest rozpięta między filmowym obrazkiem, w którym pod choinką uwija się stado dzieciaków ze „starych” i „nowych” związków, obserwowane wspólnie przez byłych i obecnych partnerów, a sytuacją, w której rodzina zrekonstruowana po prostu działa i zaspokajane są (mimo zgrzytającej rzeczywistości) potrzeby wszystkich jej członków. Dążenie do tego sukcesu jest codziennością dla setek tysięcy ludzi w Polsce.
Nie wiadomo do końca dla ilu. Jedynych miarodajnych wskaźników dostarczył spis powszechny z 2002 roku, kiedy na wyraźne zlecenie Unii Europejskiej i ONZ po raz pierwszy w Polsce policzono rodziny zrekonstruowane. Ustalono wtedy, że w 107,7 tysiąca rodzin przynajmniej jedno z dzieci nie było dzieckiem wspólnym aktualnych opiekunów. Małżeństwa stanowiły 73,3 tysiąca omawianych rodzin, a związki partnerskie – 34,4 tysiąca. Aż 65 procent rodzinnych patchworków funkcjonowało w miastach. Wychowywało się w nich 226,7 tysiąca dzieci poniżej osiemnastego roku życia, z czego 130,6 tysiąca (57,6 procent) stanowiły dzieci, dla których była to rodzina zrekonstruowana. Pozostałe były dziećmi wspólnymi małżonków lub partnerów. W kolejnym spisie powszechnym patchworków już nie badano. Ile patchworków może być dzisiaj, po upływie dwudziestu lat? Wiemy, że liczba rozwodów w Polsce od dwóch dekad niezmiennie oscyluje w przedziale 50–60 tysięcy rocznie. Na tej podstawie badacze szacują liczbę rodzin patchworkowych w przedziale od pięciuset tysięcy do miliona. Oznacza to, że ogromna rzesza rodziców – i jeszcze większa rzesza dzieci – na co dzień żyje w rodzinach, które różnią się od tradycyjnego modelu.
Na czym polegają różnice? Naukowcy wskazują kilka okoliczności. Dzieci w rodzinie zrekonstruowanej (jeżeli nie są dziećmi nowej pary) z reguły mają na co dzień tylko jednego biologicznego rodzica (w polskich realiach na ogół matkę), przy czym rodzic oddalony zachowuje współodpowiedzialność za wychowanie i opiekę nad swoim potomstwem. To powinno wymuszać współpracę rodziców i byłych partnerów. Niestety, realia często są zupełnie inne. Prawnicy, psychologowie i ludzie żyjący w patchworkach zgodnie wskazują, że nieumiejętność ułożenia relacji między byłymi małżonkami jest powodem cierpienia dzieci i destrukcyjnie wpływa na codzienność rodzin zrekonstruowanych.
Przynależność do rodziny zrekonstruowanej nie jest też jasno zdefiniowana – ani pod względem więzów biologicznych, ani pod względem regulacji prawnych. Dlatego cechuje ją pewna dowolność w kształtowaniu relacji. Przyszywana babcia może okazać się bliższa wnukom niż matka ich biologicznego ojca. Przybrane rodzeństwo może dogadywać się lepiej niż rodzone. Macocha może stać się najlepszą przyjaciółką i powierniczką dla pasierbicy. Mieszkający na drugim końcu Polski weekendowy ojciec ostatecznie również może okazać się bliższy dziecku niż widywany codziennie, troskliwy i zaangażowany ojczym. W patchworku form bycia ze sobą i obok siebie jest zdecydowanie więcej niż w rodzinie tradycyjnej.
Funkcjonowania w patchworkach nie ułatwia także to, że prawne i instytucjonalne otoczenie w zasadzie nie dostrzega ich istnienia. Pierwsze naukowe opracowania zwracające uwagę na konieczność dostosowania kodeksu rodzinnego do przewidywanych zmian społecznych pochodzą jeszcze z lat 80. ubiegłego wieku. Mamy trzecią dekadę XXI wieku, a legislacja tkwi w rzeczywistości z lat 60. XX wieku, gdy w powtórne związki wchodzili tylko wdowcy lub wdowy. Dziś na gruncie prawa rodzinnego jest tak, że z jednej strony aktualne małżeństwo korzysta z pełnej ochrony państwa, a z drugiej – rozwód nie likwiduje wszystkich skutków prawnych związku poprzedniego, jeżeli rozwodzący się mają dzieci i nieograniczone prawa rodzicielskie. Dlatego pozycje prawne obydwojga dorosłych w patchworku rozłożone są asymetrycznie, a przybrany rodzic nie posiada praw rodzicielskich wobec dziecka swojego partnera.
Bądźmy jednak szczerzy: sytuacja prawna nie zaprząta raczej myśli ojczymów i macoch. Mają zupełnie inne sprawy na głowie, w tym najważniejszą: kim mają być dla pasierbów? Kumplem? Opiekunem? Przyjacielem? Stróżem domowych zasad? Ułomną wersją rodzica? Jaką treścią wypełnić role, dla których nie istnieją jasno określone, jednoznaczne modele społeczne? Rodzice w patchworkach szukają odpowiedzi po omacku, często samotni w swoich zmaganiach, pełni sprzecznych uczuć. Bycie macochą czy ojczymem nie jest łatwe. Nie warto się łudzić, że wszystko samo się ułoży. Tak się nie stanie. Może jednak ułożyć się wystarczająco dobrze. To pewne.
Ta książka powstała po to, by pomóc rodzicom, którzy się rozwodzą, myślą o stworzeniu patchworku lub już się na niego zdecydowali bądź też żyją w rodzinie zrekonstruowanej. Ma dostarczyć im wiedzy oraz bardzo praktycznych wskazówek na temat tego, jak po raz kolejny spróbować stworzyć rodzinne szczęście. Zwrócić ich uwagę na to, co najważniejsze podczas formowania patchworku i jego codziennego funkcjonowania: krytyczne punkty; sprawy, którymi należy się zająć; symptomy, których nie wolno przegapić lub zlekceważyć. Dostarczyć macochom i ojczymom tropów, którymi mogą podążać, gdy będą budowali relacje z pasierbami. Wskazać problemy, z którymi przyjdzie się mierzyć każdemu, kto przeżył (albo przeżywa) rozwód i zakłada nową rodzinę. Ma także opowiedzieć o rzeczywistości rozwodu i rodziny zrekonstruowanej z perspektywy dzieci. Przypomnieć wszystkim rodzicom, żeby troszczyli się o dzieci w najtrudniejszych chwilach ich życia i nie zapominali, że to one są najważniejsze. Najbardziej kruche i bezsilne. Często postawione przed faktami dokonanymi, zmuszone do odnalezienia się w rzeczywistości, której wcale nie chciały.
To dorośli są odpowiedzialni za to, żeby ich pociechy nie zostały złożone na ołtarzu „nowej miłości” oraz „nowej rodziny” i po latach nie zaludniały gabinetów terapeutów. W tej książce rodzice poznają wachlarz wielu błędów, które mogą popełnić w relacjach z dziećmi w okresie rozpadu poprzedniej i tworzenia nowej rodziny, wraz z bardzo konkretnymi przepisami pozwalającymi na ich uniknięcie.
Zaprosiłem do tworzenia tej książki teoretyków i praktyków: psychologów, w tym psychologa sądowego, którzy pracują z rodzicami i dziećmi z rodzin patchworkowych, oraz ludzi, którzy w nich po prostu żyją i dzielą się tym doświadczeniem z innymi. Wszyscy podkreślają, że zszycie patchworku i utrzymywanie go w harmonii to niełatwe zadanie. Jest jednak wykonalne, jeżeli zostanie spełnionych kilka warunków.
Najważniejszym z nich, czy nam się to podoba, czy nie, jest racjonalny rozwód. Upraszczając: jaki rozwód, taki patchwork. Moi rozmówcy nie mają wątpliwości: sposób zakończenia poprzedniej relacji, jej psychologiczne zamknięcie i umiejętność ułożenia stosunków z byłym partnerem są bardzo istotnym czynnikiem warunkującym możliwości budowy i krzepnięcia nowej rodziny. Oczywiście wrogość ze strony byłego partnera nie jest w stanie uniemożliwić nikomu dążenia do osobistego szczęścia. Może jednak sprawić, że nad patchworkiem przez długi czas (niekiedy aż do usamodzielnienia się dzieci) będzie unosił się cień człowieka, który z różnych powodów życzy rodzinie zrekonstruowanej jak najgorzej. Natomiast skoncentrowana na trosce o dzieci współpraca byłych partnerów jest dla patchworku błogosławieństwem.
Zbierając materiały do książki (rozmawiając z ludźmi żyjącymi w patchworkach, przyglądając się grupom dyskusyjnym), przekonałem się, że rodzice patchworkowi bardzo wiele uwagi poświęcają na rozrachunki z przeszłością i boje z „byłym” lub „byłą”. Ze zdumieniem odkrywałem, że potrafią odnosić się do siebie z nieukrywaną wrogością i spierać się niemal o wszystko, co związane jest z ich dziećmi: sposób spędzania czasu, wakacje, wręczane prezenty, pieniądze, które na nie przeznaczają. Niektóre wypowiedzi na temat byłych małżonków były pełne jadu, wręcz nienawiści.
Wcześniej miałem wrażenie, że rozwód po polsku coraz rzadziej jest wojną na śmierć i życie, w której dzieci pełnią funkcję broni strategicznej. Eksploracja świata rodzin patchworkowych otworzyła mi oczy. Dlatego w rozmowach przewijają się wątki dotyczące przeprowadzenia racjonalnego rozwodu i zamknięcia poprzedniej relacji. Eksperci wskazują, gdzie szukać sił i zasobów podczas rozpadu rodziny i co zrobić, by nie utkwić w sidłach zranienia, żalu, bólu, złości i zemsty. Podkreślają też, że rodzice krzywdzą dzieci, chcąc odegrać się na byłym małżonku. Nie okłamujmy się, wciąganie dzieci w rozgrywki dorosłych być może nie jest normą, ale nie należy również do rzadkości. Zdarzają się zarówno sądowe boje o podział majątku i alimenty, w których dzieci są traktowane jako element przetargowy, jak i próby izolowania ich od jednego z rodziców. Dorośli – świadomie lub nie – manipulują dziećmi podczas rozwodu i po nim. Takie zachowania niezwykle szkodzą młodym ludziom i wręcz uniemożliwiają im prawidłowe wzrastanie w nowej rodzinie. Zagadnienia związane z negatywnymi zachowaniami rodziców wobec dzieci są na tyle istotne, że jedna z rozmów – z mecenas Magdaleną Bajsarowicz – w całości poświęcona jest ich sytuacji podczas procesu rozwodowego. Chciałem się dowiedzieć, jakie strategie i taktyki obierają rozstające się małżeństwa i w jakim stopniu uwzględniają w nich dobro swoich dzieci.
Natomiast rozmowa z Katarzyną Tubylewicz, pisarką i tłumaczką mieszkającą w Sztokholmie, przenosi nas do rzeczywistości jakże odmiennej od naszej. Takiej, w której opieka naprzemienna nad dziećmi i współpraca między byłymi małżonkami stanowią normę, a patchworków jest niemal tak samo wiele, jak rodzin tradycyjnych. Tubylewicz wskazuje na czynniki, dzięki którym Szwedom udaje się budować bardzo złożone konstelacje rodzinne i skupiać się przy tym (autentycznie, a nie deklaratywnie) na trosce o dzieci. Jasne, kulturowo różnimy się od Szwedów. Myślę jednak, że dzieci kocha się tak samo mocno po obu stronach Bałtyku.
Jeżeli zawarte w tej książce myśli i wskazówki pomogą komukolwiek podczas rozwodu i budowania nowej rodziny – będę bardzo zadowolony. Jeżeli którekolwiek z rodziców po jej przeczytaniu zastanowi się, czy jego zachowanie wobec byłego partnera nie szkodzi ich dziecku – będę szczęśliwy. Warto wiedzieć, co zrobić, by świadomie napisać dobry scenariusz dla swojej nowej, patchworkowej rodziny. Albo – co równie wartościowe – powstrzymać się przed jej pochopnym budowaniem.
Bardzo dziękuję wszystkim osobom żyjącym w patchworkach, z którymi rozmawiałem. Jestem wdzięczny, że podzielili się ze mną swoimi problemami i spostrzeżeniami.
Wielkie podziękowania składam moim rozmówcom, bez których nie byłoby tej książki. Ich pozytywna reakcja, otwartość i mądre słowa upewniły mnie, że warto głośno mówić o codzienności rodzin, które mimo wielu przeciwności nie rezygnują z budowania tego, co w życiu najcenniejsze: wspólnego szczęścia. Jestem Waszym dłużnikiem.
Wojciech Harpula
MAGDALENA BAJSAROWICZ – absolwentka psychologii na Uniwersytecie Humanistycznospołecznym SWPS we Wrocławiu i prawa na Uniwersytecie Wrocławskim. Ukończyła również studia podyplomowe w Instytucie Psychologii Stosowanej na Uniwersytecie Jagiellońskim, kurs dla psychologa biegłego sądowego oraz kurs doskonalący warsztat biegłego sądowego z dziedziny psychologii. Należy do Stowarzyszenia Psychologów Sądowych w Polsce. Od 2011 roku prowadziła gabinet psychologiczny, od 2018 roku kieruje kancelarią prawną, specjalizującą się w sprawach z zakresu prawa rodzinnego.
Rozwód po polsku to wojna?
Często zamienia się w wojnę. Proszę jednak pamiętać, że do kancelarii prawnej nie trafiają ludzie, którzy chcą się rozwieść w sposób ugodowy. Pomocy prawnika szukają osoby skonfliktowane z mężem lub żoną, zdecydowane na walkę przed sądem.
Jest pani także psychologiem. Zdarza się pani mówić klientom: walka nie ma sensu, najlepiej rozstać się polubownie?
Nie mieszam tych ról. Moje wykształcenie psychologiczne pozwala mi sprawnie poruszać się w obszarze badań psychologicznosądowych i doradzać klientom w tym zakresie. Natomiast jeżeli ktoś przychodzi do prawnika, to nie oczekuje, że wejdzie on w rolę psychologa. Reprezentuję klientów przed sądem, pokazuję możliwości i ścieżki osiągnięcia celu na drodze prawnej. Gdy prowadziłam gabinet psychologiczny, udzielałam w nim pomocy dzieciom i dorosłym w kryzysowych sytuacjach życiowych, przede wszystkim w trakcie rozpadu rodziny. Podczas takich spotkań nie poruszałam wątków prawnych.
Ma pan rację, że najlepsze dla wszystkich jest rozstanie oparte na wzajemnym zrozumieniu. Potwierdzają to liczne badania i opracowania. Natomiast życie często odbiega od optymalnego scenariusza. Czasem wystarczy drobna iskra, która zmienia dynamikę rozstania i rozwód przechodzi w fazę konfliktową, trudną, agresywną.
Co się wtedy dzieje?
Jeżeli rozwód przechodzi w tryb walki, to wtedy najczęściej mamy już do czynienia z wojną totalną. Obie strony eksponują wszelkie negatywne informacje, zdarzenia i okoliczności dotyczące małżonka. Także te sprzed wielu lat – opowiadają na przykład o jego problemach w szkole czy leczeniu psychiatrycznym. Niekiedy klienci sięgają do historii rodziny partnera, mówią o przemocy, nadużywaniu alkoholu. Opisują w jak najgorszych barwach życie w małżeństwie, podkreślają złe cechy i zachowania partnerów. Zadaniem prawników jest przedstawienie tego obrazu w pismach procesowych.
Tryb walki występuje w przypadku rozwodów z orzekaniem o winie?
Nie. To dotyczy każdego rozwodu. Także takiego, podczas którego żaden z małżonków nie obwinia drugiego za rozpad pożycia. Teoretycznie takie rozwody powinny być ugodowe. Nie są.
O co walczą małżonkowie, jeśli nie o uznanie drugiego za winnego rozwodu?
Najczęściej o majątek i dzieci. Małżeństwa, które nie mają dzieci, zazwyczaj rozwodzą się szybciej, bez „wywlekania brudów” przed sądem. W takich przypadkach stosunkowo rzadko któraś ze stron potrzebuje wsparcia prawnika. Być może inni koledzy po fachu mają odmienne doświadczenia, ale ja widzę, że do bardzo ostrych konfliktów najczęściej dochodzi w małżeństwach, w których są dzieci.
Dlaczego? Przecież powinni wtedy robić wszystko, żeby rozstać się w „aksamitny” sposób.
Priorytetem dla odpowiedzialnych rodziców powinna być troska o to, by rozwód w jak najmniejszym stopniu zmienił sytuację dziecka (oczywiście, jeżeli matka i ojciec byli obecni w jego życiu przed rozstaniem). Powinno nadal posiadać oboje rodziców, mieć możliwość nieskrępowanego kontaktu z nimi. Rzeczywistość wygląda jednak tak, że zagadnienia związane z dziećmi stanowią istotny „punkt zapalny” w procesie rozwodowym. Rodzicom trudno dojść do porozumienia w kwestiach opieki nad dziećmi i kontaktów z nimi. Natomiast jeżeli para jest bezdzietna, w zasadzie nie ma się o co spierać.
Nie rozumiem. Jeżeli w małżeństwie są dzieci, to dorośli dla ich dobra nie powinni się spierać. A tymczasem jest odwrotnie... Tak?
Gdy ktoś idzie na wojnę z małżonkiem, wykorzystuje każdą broń i każdy instrument nacisku. Także zagadnienia związane z dziećmi.
Czy zatem chodzi o to, że niewielu ludzi w Polsce ma duży majątek, o który można się procesować podczas rozwodu? Dzieci są dobrym narzędziem zemsty na partnerze. Dobrze rozumiem?
Nie chcę dywagować o motywacjach osób, które się rozwodzą. W czasie procesu rozwodowego strony sięgają po przeróżne środki, żeby uzyskać korzystne rozstrzygnięcie. Sami najlepiej wiedzą, w jakim celu to robią.
A pani jak sądzi – dlaczego tak postępują?
Bo chcą ukarać drugą stronę, odegrać się na niej. I tu stawiam kropkę.
Dobrze. O czym w wyroku rozwodowym musi zdecydować sąd w odniesieniu do dzieci?
O pełnieniu władzy rodzicielskiej, o miejscu zamieszkania dziecka i kontaktach rodziców z dzieckiem. Każdy z tych obszarów może stać się polem walki.
Przyjrzyjmy się im. Zacznijmy od miejsca zamieszkania.
W tym przypadku możliwych rozstrzygnięć jest niewiele: dziecko będzie mieszkało z jednym lub drugim rodzicem. Jeżeli matka albo ojciec chcą uzyskać korzystne dla siebie rozstrzygnięcie, muszą wykazać, że tak zwanym centrum życiowym dziecka jest środowisko, które tworzą. Sąd powinien uwzględnić dotychczasowe funkcjonowanie dziecka. Na przykład, jeśli jedno z rodziców pozostało w dotychczasowym domu lub mieszkaniu małżeństwa, położonym blisko szkoły czy przedszkola dziecka, będzie to dla sądu przesłanką przemawiającą za tym, żeby dziecko żyło akurat z tym rodzicem.
Oznacza to, że jeżeli rodzic chce po rozwodzie mieszkać z własnym dzieckiem, nie powinien wyprowadzać się z małżeńskiego mieszkania.
Zdarza się, że małżonkowie podczas rozwodu, a niekiedy i po rozwodzie, zajmują wspólną nieruchomość – wtedy w wyroku rozwodowym musi się znaleźć informacja o sposobie korzystania z mieszkania. Nie sądzę, by było to rozwiązanie komfortowe dla obu stron, ale wtedy rzeczywiście trudniej dowieść, że środowisko tworzone przez jednego z rodziców jest dla dziecka tym podstawowym, najważniejszym.
Dlaczego w Polsce w zdecydowanej większości dzieci mieszkają z matkami? Od lat ten wskaźnik wynosi ponad dziewięćdziesiąt procent. Między innymi z tego powodu stowarzyszenia ojców uważają, że mężczyźni są dyskryminowani w sądach rodzinnych.
Żyjemy w okresie zmian społecznych dotyczących ról płciowych, ale kontekst kulturowy nadal jest dość jednoznaczny – to kobietom przypisuje się większość funkcji związanych z opieką nad dzieckiem. Gdy pojawia się ono w rodzinie, kobieta zwykle przerywa pracę i zajmuje się nim w pierwszych miesiącach i latach życia. Obecność matki w życiu dziecka na tym początkowym etapie jest z pewnością większa niż ojca. Nawiązana wtedy więź utrzymuje się wraz z rozwojem dziecka, zwykle jest pielęgnowana i rozwijana. Nie twierdzę, że ojcowie nie są zaangażowani w ten proces, ale matce łatwiej jest dowieść przed sądem, że dziecko jest mocniej związane z nią.