Patchworki. Jak mądrze i dobrze zszyć nową rodzinę. Rozmowy - Wojciech Harpula - ebook

Patchworki. Jak mądrze i dobrze zszyć nową rodzinę. Rozmowy ebook

Harpula Wojciech

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Rodzina patchworkowa – wyzwanie, któremu możesz sprostać!

W Polsce rozwodzi się już co trzecie małżeństwo, a to daje ponad 60 tys. rozchodzących się par rocznie. Czy rozwód po polsku musi być dla każdego traumatycznym doświadczeniem i kończyć się wojną totalną? Czy stworzenie nowej, „pozszywanej” rodziny jest aż tak karkołomnym przedsięwzięciem, jak mogłoby się wydawać?

Z jakimi wyzwaniami muszą mierzyć się rodzice samotnie wychowujący potomstwo? Jak rozmawiać z dziećmi, aby były w stanie zaakceptować nowe rodzeństwo oraz nowe domowe zasady i nie marzyły o powrocie rodziców do poprzedniego małżeństwa?

Popularny dziennikarz i doświadczony tata Wojciech Harpula w rozmowach ze specjalistami szuka „złotego środka” na problemy rodziców, którzy się rozstają, myślą o stworzeniu kolejnego związku lub już żyją w patchworkowej rodzinie.

Autor zaprosił do rozmowy: Magdalenę Bajsarowicz – prawniczkę i psycholożkę, dr Annę Cierpkę – psycholożkę i terapeutkę rodzinną, Kasię i Piotra Skrzypczak – patchworkowych rodziców,

Karolinę Małek – psychoterapeutkę par i rodzin, Annę Andrzejczak – pedagoga społecznego, bajkoterapeutkę i macochę oraz Katarzynę Tubylewicz – pisarkę i znawczynię patchworkowych rodzin szwedzkich.

Dzięki tym rozmowom czytelnik otrzymuje kompleksową wiedzę i konkretne wskazówki na temat optymalnych metod postępowania wobec dzieci postawionych w sytuacji rozwodu rodziców, a następnie wchodzenia przez nich w nowe związki.

„Patchworki” to pierwsza tak kompleksowa pozycja na polskim rynku, z której rodzice dowiedzą się, jak w zdrowy sposób ułożyć sobie i swoim dzieciom przyszłość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 218

Oceny
4,1 (11 ocen)
4
5
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zanmuch

Dobrze spędzony czas

Ciekawe punkty widzenia różnych osób
00

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: KA­TA­RZYNA KRZY­ŻAN-PE­REK
Kon­sul­ta­cja: MI­RO­SŁAWA KĄTNA
Re­dak­cja: ANNA RUD­NICKA
Ko­rekta: EWA KO­CHA­NO­WICZ, ANNA MI­LEW­SKA, UR­SZULA SRO­KOSZ-MAR­TIUK
Okładka i opra­co­wa­nie gra­ficzne: RO­BERT KLE­EMANN
Ilu­stra­cje we wnę­trzu książki: OL­GIERD CHMIE­LEW­SKI
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Woj­ciech Har­pula © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07875-4
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wstęp

Po nie­uda­nym związku do­ro­śli są za­zwy­czaj po­obi­jani. Ale zda­rza się, że jesz­cze po­rząd­nie go nie za­koń­czyli, a już z za­pa­łem biorą się do bu­do­wa­nia no­wego. Chcą jak naj­szyb­ciej zre­ali­zo­wać ma­rze­nie o ro­dzi­nie z praw­dzi­wego zda­rze­nia. Pra­gną mi­ło­ści, choć roz­są­dek (nie za­wsze) szep­cze, że dla do­bra dzieci nie po­winni pró­bo­wać ko­lejny raz. Wcho­dzą w nową re­la­cję i w nową rze­czy­wi­stość czę­sto z bo­le­sną hi­sto­rią, na­wy­kami i sche­ma­tami za­cho­wań, z na­dzieją, że uda się po­skle­jać dwie różne ekipy. Ko­bieta musi od­na­leźć się w roli ma­co­chy, męż­czy­zna – w roli oj­czyma. Mu­szą w tych ro­lach „wy­my­ślić się” sami, czę­sto za­wsty­dzeni bra­kiem pier­wot­nej więzi z dziec­kiem, w którą na­tura wy­po­saża bio­lo­gicz­nych ro­dzi­ców. Pró­bują zszy­wać pat­chwork do skutku lub grzę­zną w roz­cza­ro­wa­niu.

Jest też drugi ro­dzic – ten, który zo­stał po roz­pa­dzie po­przed­niego związku. W wielu przy­pad­kach dy­szący żą­dzą ze­msty za krzywdy, które druga strona wy­rzą­dziła mu w mał­żeń­stwie, i za „po­rzu­ce­nie ro­dziny” lub po pro­stu zły, że „eks” układa so­bie ży­cie na nowo z kimś in­nym. Jak to? Obca baba ple­cie war­ko­czyki mo­jej córci? Jak to? Obcy fa­cet za­wozi mo­jego syna do szkoły? Je­żeli jest na tyle doj­rzały, by po­ra­dzić so­bie z prze­szło­ścią i nową te­raź­niej­szo­ścią, nie bę­dzie utrud­niał. Może na­wet bę­dzie w sta­nie po­móc. Wy­star­czy jed­nak, by nie prze­szka­dzał.

Są dzieci. Teo­re­tycz­nie w cen­trum uwagi – bio­lo­gicz­nych ro­dzi­ców, ma­coch, oj­czy­mów, babć, dziad­ków, wy­miaru spra­wie­dli­wo­ści. Wszy­scy dbają o ich do­bro. W rze­czy­wi­sto­ści nie­rzadko ska­zują je na rolę za­kład­ni­ków w boju mię­dzy by­łymi mał­żon­kami i bier­nych ob­ser­wa­to­rów two­rze­nia ko­lej­nego układu ro­dzin­nego. Bywa, że nie­mal przed chwilą otrzą­snęły się po roz­wo­do­wym końcu świata, a już mu­szą za­po­zna­wać się z nową cio­cią lub wuj­kiem i za­przy­jaź­niać z przy­szy­wa­nym ro­dzeń­stwem. Chcą tego? Nie chcą? To bez zna­cze­nia. De­cy­duje ro­dzic. To on po­nosi od­po­wie­dzial­ność za to, by dzieci w miarę bez­piecz­nie prze­szły ze sta­rej ro­dziny do no­wej.

Jest ro­dzina pat­chwor­kowa. Skom­pli­ko­wany, amor­ficzny twór, na­zy­wany rów­nież ro­dziną zre­kon­stru­owaną, skła­da­jący się z matki i jej dzieci, ojca i jego dzieci oraz nie­rzadko wspól­nych dzieci pary. Wo­kół or­bi­tują byli part­ne­rzy, dziad­ko­wie, bab­cie, dalsi krewni w licz­bie czę­sto po­mno­żo­nej przez dwa w sto­sunku do ro­dzin nu­kle­ar­nych, czyli dwu­po­ko­le­nio­wych. Wa­rian­tów uło­że­nia ży­cia ro­dzin­nego w ra­mach tej kon­struk­cji jest tyle, ile pat­chwor­ków. A łą­czą je na­pię­cia, nie­pew­ność i mno­gość krzy­żo­wych re­la­cji: part­nera z dziećmi part­nerki, part­nerki z dziećmi part­nera i dzieci part­nera z dziećmi part­nerki. Wspólna jest także na­dzieja, że dzięki mi­ło­ści i zro­zu­mie­niu można pat­chwork po­ukła­dać na tyle, by był po pro­stu do­brą ro­dziną. Nie­raz po­ja­wiają się w nich rze­czy piękne, bu­du­jące, sta­no­wiące war­tość na całe ży­cie dla dzieci i ro­dzi­ców bio­lo­gicz­nych oraz przy­szy­wa­nych. Czę­sto jed­nak (nie­któ­rzy ba­da­cze twier­dzą, że dwu­krot­nie czę­ściej niż w przy­padku kla­sycz­nych ro­dzin) pat­chworki roz­pa­dają się z hu­kiem, ra­niąc odłam­kami. Co sta­nowi miarę suk­cesu ta­kiej ro­dziny? Od­po­wiedź jest roz­pięta mię­dzy fil­mo­wym ob­raz­kiem, w któ­rym pod cho­inką uwija się stado dzie­cia­ków ze „sta­rych” i „no­wych” związ­ków, ob­ser­wo­wane wspól­nie przez by­łych i obec­nych part­ne­rów, a sy­tu­acją, w któ­rej ro­dzina zre­kon­stru­owana po pro­stu działa i za­spo­ka­jane są (mimo zgrzy­ta­ją­cej rze­czy­wi­sto­ści) po­trzeby wszyst­kich jej człon­ków. Dą­że­nie do tego suk­cesu jest co­dzien­no­ścią dla se­tek ty­sięcy lu­dzi w Pol­sce.

Nie wia­domo do końca dla ilu. Je­dy­nych mia­ro­daj­nych wskaź­ni­ków do­star­czył spis po­wszechny z 2002 roku, kiedy na wy­raźne zle­ce­nie Unii Eu­ro­pej­skiej i ONZ po raz pierw­szy w Pol­sce po­li­czono ro­dziny zre­kon­stru­owane. Usta­lono wtedy, że w 107,7 ty­siąca ro­dzin przy­naj­mniej jedno z dzieci nie było dziec­kiem wspól­nym ak­tu­al­nych opie­ku­nów. Mał­żeń­stwa sta­no­wiły 73,3 ty­siąca oma­wia­nych ro­dzin, a związki part­ner­skie – 34,4 ty­siąca. Aż 65 pro­cent ro­dzin­nych pat­chwor­ków funk­cjo­no­wało w mia­stach. Wy­cho­wy­wało się w nich 226,7 ty­siąca dzieci po­ni­żej osiem­na­stego roku ży­cia, z czego 130,6 ty­siąca (57,6 pro­cent) sta­no­wiły dzieci, dla któ­rych była to ro­dzina zre­kon­stru­owana. Po­zo­stałe były dziećmi wspól­nymi mał­żon­ków lub part­ne­rów. W ko­lej­nym spi­sie po­wszech­nym pat­chwor­ków już nie ba­dano. Ile pat­chwor­ków może być dzi­siaj, po upły­wie dwu­dzie­stu lat? Wiemy, że liczba roz­wo­dów w Pol­sce od dwóch de­kad nie­zmien­nie oscy­luje w prze­dziale 50–60 ty­sięcy rocz­nie. Na tej pod­sta­wie ba­da­cze sza­cują liczbę ro­dzin pat­chwor­ko­wych w prze­dziale od pię­ciu­set ty­sięcy do mi­liona. Ozna­cza to, że ogromna rze­sza ro­dzi­ców – i jesz­cze więk­sza rze­sza dzieci – na co dzień żyje w ro­dzi­nach, które róż­nią się od tra­dy­cyj­nego mo­delu.

Na czym po­le­gają róż­nice? Na­ukowcy wska­zują kilka oko­licz­no­ści. Dzieci w ro­dzi­nie zre­kon­stru­owa­nej (je­żeli nie są dziećmi no­wej pary) z re­guły mają na co dzień tylko jed­nego bio­lo­gicz­nego ro­dzica (w pol­skich re­aliach na ogół matkę), przy czym ro­dzic od­da­lony za­cho­wuje współ­od­po­wie­dzial­ność za wy­cho­wa­nie i opiekę nad swoim po­tom­stwem. To po­winno wy­mu­szać współ­pracę ro­dzi­ców i by­łych part­ne­rów. Nie­stety, re­alia czę­sto są zu­peł­nie inne. Praw­nicy, psy­cho­lo­go­wie i lu­dzie ży­jący w pat­chwor­kach zgod­nie wska­zują, że nie­umie­jęt­ność uło­że­nia re­la­cji mię­dzy by­łymi mał­żon­kami jest po­wo­dem cier­pie­nia dzieci i de­struk­cyj­nie wpływa na co­dzien­ność ro­dzin zre­kon­stru­owa­nych.

Przy­na­leż­ność do ro­dziny zre­kon­stru­owa­nej nie jest też ja­sno zde­fi­nio­wana – ani pod wzglę­dem wię­zów bio­lo­gicz­nych, ani pod wzglę­dem re­gu­la­cji praw­nych. Dla­tego ce­chuje ją pewna do­wol­ność w kształ­to­wa­niu re­la­cji. Przy­szy­wana bab­cia może oka­zać się bliż­sza wnu­kom niż matka ich bio­lo­gicz­nego ojca. Przy­brane ro­dzeń­stwo może do­ga­dy­wać się le­piej niż ro­dzone. Ma­co­cha może stać się naj­lep­szą przy­ja­ciółką i po­wier­niczką dla pa­sier­bicy. Miesz­ka­jący na dru­gim końcu Pol­ski week­en­dowy oj­ciec osta­tecz­nie rów­nież może oka­zać się bliż­szy dziecku niż wi­dy­wany co­dzien­nie, tro­skliwy i za­an­ga­żo­wany oj­czym. W pat­chworku form by­cia ze sobą i obok sie­bie jest zde­cy­do­wa­nie wię­cej niż w ro­dzi­nie tra­dy­cyj­nej.

Funk­cjo­no­wa­nia w pat­chwor­kach nie uła­twia także to, że prawne i in­sty­tu­cjo­nalne oto­cze­nie w za­sa­dzie nie do­strzega ich ist­nie­nia. Pierw­sze na­ukowe opra­co­wa­nia zwra­ca­jące uwagę na ko­niecz­ność do­sto­so­wa­nia ko­deksu ro­dzin­nego do prze­wi­dy­wa­nych zmian spo­łecz­nych po­cho­dzą jesz­cze z lat 80. ubie­głego wieku. Mamy trze­cią de­kadę XXI wieku, a le­gi­sla­cja tkwi w rze­czy­wi­sto­ści z lat 60. XX wieku, gdy w po­wtórne związki wcho­dzili tylko wdowcy lub wdowy. Dziś na grun­cie prawa ro­dzin­nego jest tak, że z jed­nej strony ak­tu­alne mał­żeń­stwo ko­rzy­sta z peł­nej ochrony pań­stwa, a z dru­giej – roz­wód nie li­kwi­duje wszyst­kich skut­ków praw­nych związku po­przed­niego, je­żeli roz­wo­dzący się mają dzieci i nie­ogra­ni­czone prawa ro­dzi­ciel­skie. Dla­tego po­zy­cje prawne oby­dwojga do­ro­słych w pat­chworku roz­ło­żone są asy­me­trycz­nie, a przy­brany ro­dzic nie po­siada praw ro­dzi­ciel­skich wo­bec dziecka swo­jego part­nera.

Bądźmy jed­nak szcze­rzy: sy­tu­acja prawna nie za­prząta ra­czej my­śli oj­czy­mów i ma­coch. Mają zu­peł­nie inne sprawy na gło­wie, w tym naj­waż­niej­szą: kim mają być dla pa­sier­bów? Kum­plem? Opie­ku­nem? Przy­ja­cie­lem? Stró­żem do­mo­wych za­sad? Ułomną wer­sją ro­dzica? Jaką tre­ścią wy­peł­nić role, dla któ­rych nie ist­nieją ja­sno okre­ślone, jed­no­znaczne mo­dele spo­łeczne? Ro­dzice w pat­chwor­kach szu­kają od­po­wie­dzi po omacku, czę­sto sa­motni w swo­ich zma­ga­niach, pełni sprzecz­nych uczuć. By­cie ma­co­chą czy oj­czy­mem nie jest ła­twe. Nie warto się łu­dzić, że wszystko samo się ułoży. Tak się nie sta­nie. Może jed­nak uło­żyć się wy­star­cza­jąco do­brze. To pewne.

Ta książka po­wstała po to, by po­móc ro­dzi­com, któ­rzy się roz­wo­dzą, my­ślą o stwo­rze­niu pat­chworku lub już się na niego zde­cy­do­wali bądź też żyją w ro­dzi­nie zre­kon­stru­owa­nej. Ma do­star­czyć im wie­dzy oraz bar­dzo prak­tycz­nych wska­zó­wek na te­mat tego, jak po raz ko­lejny spró­bo­wać stwo­rzyć ro­dzinne szczę­ście. Zwró­cić ich uwagę na to, co naj­waż­niej­sze pod­czas for­mo­wa­nia pat­chworku i jego co­dzien­nego funk­cjo­no­wa­nia: kry­tyczne punkty; sprawy, któ­rymi na­leży się za­jąć; symp­tomy, któ­rych nie wolno prze­ga­pić lub zlek­ce­wa­żyć. Do­star­czyć ma­co­chom i oj­czy­mom tro­pów, któ­rymi mogą po­dą­żać, gdy będą bu­do­wali re­la­cje z pa­sier­bami. Wska­zać pro­blemy, z któ­rymi przyj­dzie się mie­rzyć każ­demu, kto prze­żył (albo prze­żywa) roz­wód i za­kłada nową ro­dzinę. Ma także opo­wie­dzieć o rze­czy­wi­sto­ści roz­wodu i ro­dziny zre­kon­stru­owa­nej z per­spek­tywy dzieci. Przy­po­mnieć wszyst­kim ro­dzi­com, żeby trosz­czyli się o dzieci w naj­trud­niej­szych chwi­lach ich ży­cia i nie za­po­mi­nali, że to one są naj­waż­niej­sze. Naj­bar­dziej kru­che i bez­silne. Czę­sto po­sta­wione przed fak­tami do­ko­na­nymi, zmu­szone do od­na­le­zie­nia się w rze­czy­wi­sto­ści, któ­rej wcale nie chciały.

To do­ro­śli są od­po­wie­dzialni za to, żeby ich po­cie­chy nie zo­stały zło­żone na oł­ta­rzu „no­wej mi­ło­ści” oraz „no­wej ro­dziny” i po la­tach nie za­lud­niały ga­bi­ne­tów te­ra­peu­tów. W tej książce ro­dzice po­znają wa­chlarz wielu błę­dów, które mogą po­peł­nić w re­la­cjach z dziećmi w okre­sie roz­padu po­przed­niej i two­rze­nia no­wej ro­dziny, wraz z bar­dzo kon­kret­nymi prze­pi­sami po­zwa­la­ją­cymi na ich unik­nię­cie.

Za­pro­si­łem do two­rze­nia tej książki teo­re­ty­ków i prak­ty­ków: psy­cho­lo­gów, w tym psy­cho­loga są­do­wego, któ­rzy pra­cują z ro­dzi­cami i dziećmi z ro­dzin pat­chwor­ko­wych, oraz lu­dzi, któ­rzy w nich po pro­stu żyją i dzielą się tym do­świad­cze­niem z in­nymi. Wszy­scy pod­kre­ślają, że zszy­cie pat­chworku i utrzy­my­wa­nie go w har­mo­nii to nie­ła­twe za­da­nie. Jest jed­nak wy­ko­nalne, je­żeli zo­sta­nie speł­nio­nych kilka wa­run­ków.

Naj­waż­niej­szym z nich, czy nam się to po­doba, czy nie, jest ra­cjo­nalny roz­wód. Uprasz­cza­jąc: jaki roz­wód, taki pat­chwork. Moi roz­mówcy nie mają wąt­pli­wo­ści: spo­sób za­koń­cze­nia po­przed­niej re­la­cji, jej psy­cho­lo­giczne za­mknię­cie i umie­jęt­ność uło­że­nia sto­sun­ków z by­łym part­ne­rem są bar­dzo istot­nym czyn­ni­kiem wa­run­ku­ją­cym moż­li­wo­ści bu­dowy i krzep­nię­cia no­wej ro­dziny. Oczy­wi­ście wro­gość ze strony by­łego part­nera nie jest w sta­nie unie­moż­li­wić ni­komu dą­że­nia do oso­bi­stego szczę­ścia. Może jed­nak spra­wić, że nad pat­chwor­kiem przez długi czas (nie­kiedy aż do usa­mo­dziel­nie­nia się dzieci) bę­dzie uno­sił się cień czło­wieka, który z róż­nych po­wo­dów ży­czy ro­dzi­nie zre­kon­stru­owa­nej jak naj­go­rzej. Na­to­miast skon­cen­tro­wana na tro­sce o dzieci współ­praca by­łych part­ne­rów jest dla pat­chworku bło­go­sła­wień­stwem.

Zbie­ra­jąc ma­te­riały do książki (roz­ma­wia­jąc z ludźmi ży­ją­cymi w pat­chwor­kach, przy­glą­da­jąc się gru­pom dys­ku­syj­nym), prze­ko­na­łem się, że ro­dzice pat­chwor­kowi bar­dzo wiele uwagi po­świę­cają na roz­ra­chunki z prze­szło­ścią i boje z „by­łym” lub „byłą”. Ze zdu­mie­niem od­kry­wa­łem, że po­tra­fią od­no­sić się do sie­bie z nie­ukry­waną wro­go­ścią i spie­rać się nie­mal o wszystko, co zwią­zane jest z ich dziećmi: spo­sób spę­dza­nia czasu, wa­ka­cje, wrę­czane pre­zenty, pie­nią­dze, które na nie prze­zna­czają. Nie­które wy­po­wie­dzi na te­mat by­łych mał­żon­ków były pełne jadu, wręcz nie­na­wi­ści.

Wcze­śniej mia­łem wra­że­nie, że roz­wód po pol­sku co­raz rza­dziej jest wojną na śmierć i ży­cie, w któ­rej dzieci peł­nią funk­cję broni stra­te­gicz­nej. Eks­plo­ra­cja świata ro­dzin pat­chwor­ko­wych otwo­rzyła mi oczy. Dla­tego w roz­mo­wach prze­wi­jają się wątki do­ty­czące prze­pro­wa­dze­nia ra­cjo­nal­nego roz­wodu i za­mknię­cia po­przed­niej re­la­cji. Eks­perci wska­zują, gdzie szu­kać sił i za­so­bów pod­czas roz­padu ro­dziny i co zro­bić, by nie utkwić w si­dłach zra­nie­nia, żalu, bólu, zło­ści i ze­msty. Pod­kre­ślają też, że ro­dzice krzyw­dzą dzieci, chcąc ode­grać się na by­łym mał­żonku. Nie okła­mujmy się, wcią­ga­nie dzieci w roz­grywki do­ro­słych być może nie jest normą, ale nie na­leży rów­nież do rzad­ko­ści. Zda­rzają się za­równo są­dowe boje o po­dział ma­jątku i ali­menty, w któ­rych dzieci są trak­to­wane jako ele­ment prze­tar­gowy, jak i próby izo­lo­wa­nia ich od jed­nego z ro­dzi­ców. Do­ro­śli – świa­do­mie lub nie – ma­ni­pu­lują dziećmi pod­czas roz­wodu i po nim. Ta­kie za­cho­wa­nia nie­zwy­kle szko­dzą mło­dym lu­dziom i wręcz unie­moż­li­wiają im pra­wi­dłowe wzra­sta­nie w no­wej ro­dzi­nie. Za­gad­nie­nia zwią­zane z ne­ga­tyw­nymi za­cho­wa­niami ro­dzi­ców wo­bec dzieci są na tyle istotne, że jedna z roz­mów – z me­ce­nas Mag­da­leną Baj­sa­ro­wicz – w ca­ło­ści po­świę­cona jest ich sy­tu­acji pod­czas pro­cesu roz­wo­do­wego. Chcia­łem się do­wie­dzieć, ja­kie stra­te­gie i tak­tyki obie­rają roz­sta­jące się mał­żeń­stwa i w ja­kim stop­niu uwzględ­niają w nich do­bro swo­ich dzieci.

Na­to­miast roz­mowa z Ka­ta­rzyną Tu­by­le­wicz, pi­sarką i tłu­maczką miesz­ka­jącą w Sztok­hol­mie, prze­nosi nas do rze­czy­wi­sto­ści jakże od­mien­nej od na­szej. Ta­kiej, w któ­rej opieka na­prze­mienna nad dziećmi i współ­praca mię­dzy by­łymi mał­żon­kami sta­no­wią normę, a pat­chwor­ków jest nie­mal tak samo wiele, jak ro­dzin tra­dy­cyj­nych. Tu­by­le­wicz wska­zuje na czyn­niki, dzięki któ­rym Szwe­dom udaje się bu­do­wać bar­dzo zło­żone kon­ste­la­cje ro­dzinne i sku­piać się przy tym (au­ten­tycz­nie, a nie de­kla­ra­tyw­nie) na tro­sce o dzieci. Ja­sne, kul­tu­rowo róż­nimy się od Szwe­dów. My­ślę jed­nak, że dzieci ko­cha się tak samo mocno po obu stro­nach Bał­tyku.

Je­żeli za­warte w tej książce my­śli i wska­zówki po­mogą ko­mu­kol­wiek pod­czas roz­wodu i bu­do­wa­nia no­wej ro­dziny – będę bar­dzo za­do­wo­lony. Je­żeli któ­re­kol­wiek z ro­dzi­ców po jej prze­czy­ta­niu za­sta­nowi się, czy jego za­cho­wa­nie wo­bec by­łego part­nera nie szko­dzi ich dziecku – będę szczę­śliwy. Warto wie­dzieć, co zro­bić, by świa­do­mie na­pi­sać do­bry sce­na­riusz dla swo­jej no­wej, pat­chwor­ko­wej ro­dziny. Albo – co rów­nie war­to­ściowe – po­wstrzy­mać się przed jej po­chop­nym bu­do­wa­niem.

Bar­dzo dzię­kuję wszyst­kim oso­bom ży­ją­cym w pat­chwor­kach, z któ­rymi roz­ma­wia­łem. Je­stem wdzięczny, że po­dzie­lili się ze mną swo­imi pro­ble­mami i spo­strze­że­niami.

Wiel­kie po­dzię­ko­wa­nia skła­dam moim roz­mów­com, bez któ­rych nie by­łoby tej książki. Ich po­zy­tywna re­ak­cja, otwar­tość i mą­dre słowa upew­niły mnie, że warto gło­śno mó­wić o co­dzien­no­ści ro­dzin, które mimo wielu prze­ciw­no­ści nie re­zy­gnują z bu­do­wa­nia tego, co w ży­ciu naj­cen­niej­sze: wspól­nego szczę­ścia. Je­stem Wa­szym dłuż­ni­kiem.

Woj­ciech Har­pula

.

MAG­DA­LENA BAJ­SA­RO­WICZ – ab­sol­wentka psy­cho­lo­gii na Uni­wer­sy­te­cie Hu­ma­ni­stycz­no­spo­łecz­nym SWPS we Wro­cła­wiu i prawa na Uni­wer­sy­te­cie Wro­cław­skim. Ukoń­czyła rów­nież stu­dia po­dy­plo­mowe w In­sty­tu­cie Psy­cho­lo­gii Sto­so­wa­nej na Uni­wer­sy­te­cie Ja­giel­loń­skim, kurs dla psy­cho­loga bie­głego są­do­wego oraz kurs do­sko­na­lący warsz­tat bie­głego są­do­wego z dzie­dziny psy­cho­lo­gii. Na­leży do Sto­wa­rzy­sze­nia Psy­cho­lo­gów Są­do­wych w Pol­sce. Od 2011 roku pro­wa­dziła ga­bi­net psy­cho­lo­giczny, od 2018 roku kie­ruje kan­ce­la­rią prawną, spe­cja­li­zu­jącą się w spra­wach z za­kresu prawa ro­dzin­nego.

.

Roz­wód po pol­sku to wojna?

Czę­sto za­mie­nia się w wojnę. Pro­szę jed­nak pa­mię­tać, że do kan­ce­la­rii praw­nej nie tra­fiają lu­dzie, któ­rzy chcą się roz­wieść w spo­sób ugo­dowy. Po­mocy praw­nika szu­kają osoby skon­flik­to­wane z mę­żem lub żoną, zde­cy­do­wane na walkę przed są­dem.

Jest pani także psy­cho­lo­giem. Zda­rza się pani mó­wić klien­tom: walka nie ma sensu, naj­le­piej roz­stać się po­lu­bow­nie?

Nie mie­szam tych ról. Moje wy­kształ­ce­nie psy­cho­lo­giczne po­zwala mi spraw­nie po­ru­szać się w ob­sza­rze ba­dań psy­cho­lo­gicz­no­są­do­wych i do­ra­dzać klien­tom w tym za­kre­sie. Na­to­miast je­żeli ktoś przy­cho­dzi do praw­nika, to nie ocze­kuje, że wej­dzie on w rolę psy­cho­loga. Re­pre­zen­tuję klien­tów przed są­dem, po­ka­zuję moż­li­wo­ści i ścieżki osią­gnię­cia celu na dro­dze praw­nej. Gdy pro­wa­dzi­łam ga­bi­net psy­cho­lo­giczny, udzie­la­łam w nim po­mocy dzie­ciom i do­ro­słym w kry­zy­so­wych sy­tu­acjach ży­cio­wych, przede wszyst­kim w trak­cie roz­padu ro­dziny. Pod­czas ta­kich spo­tkań nie po­ru­sza­łam wąt­ków praw­nych.

Ma pan ra­cję, że naj­lep­sze dla wszyst­kich jest roz­sta­nie oparte na wza­jem­nym zro­zu­mie­niu. Po­twier­dzają to liczne ba­da­nia i opra­co­wa­nia. Na­to­miast ży­cie czę­sto od­biega od opty­mal­nego sce­na­riu­sza. Cza­sem wy­star­czy drobna iskra, która zmie­nia dy­na­mikę roz­sta­nia i roz­wód prze­cho­dzi w fazę kon­flik­tową, trudną, agre­sywną.

Co się wtedy dzieje?

Je­żeli roz­wód prze­cho­dzi w tryb walki, to wtedy naj­czę­ściej mamy już do czy­nie­nia z wojną to­talną. Obie strony eks­po­nują wszel­kie ne­ga­tywne in­for­ma­cje, zda­rze­nia i oko­licz­no­ści do­ty­czące mał­żonka. Także te sprzed wielu lat – opo­wia­dają na przy­kład o jego pro­ble­mach w szkole czy le­cze­niu psy­chia­trycz­nym. Nie­kiedy klienci się­gają do hi­sto­rii ro­dziny part­nera, mó­wią o prze­mocy, nad­uży­wa­niu al­ko­holu. Opi­sują w jak naj­gor­szych bar­wach ży­cie w mał­żeń­stwie, pod­kre­ślają złe ce­chy i za­cho­wa­nia part­ne­rów. Za­da­niem praw­ni­ków jest przed­sta­wie­nie tego ob­razu w pi­smach pro­ce­so­wych.

Tryb walki wy­stę­puje w przy­padku roz­wo­dów z orze­ka­niem o wi­nie?

Nie. To do­ty­czy każ­dego roz­wodu. Także ta­kiego, pod­czas któ­rego ża­den z mał­żon­ków nie ob­wi­nia dru­giego za roz­pad po­ży­cia. Teo­re­tycz­nie ta­kie roz­wody po­winny być ugo­dowe. Nie są.

O co wal­czą mał­żon­ko­wie, je­śli nie o uzna­nie dru­giego za win­nego roz­wodu?

Naj­czę­ściej o ma­ją­tek i dzieci. Mał­żeń­stwa, które nie mają dzieci, za­zwy­czaj roz­wo­dzą się szyb­ciej, bez „wy­wle­ka­nia bru­dów” przed są­dem. W ta­kich przy­pad­kach sto­sun­kowo rzadko któ­raś ze stron po­trze­buje wspar­cia praw­nika. Być może inni ko­le­dzy po fa­chu mają od­mienne do­świad­cze­nia, ale ja wi­dzę, że do bar­dzo ostrych kon­flik­tów naj­czę­ściej do­cho­dzi w mał­żeń­stwach, w któ­rych są dzieci.

Dla­czego? Prze­cież po­winni wtedy ro­bić wszystko, żeby roz­stać się w „ak­sa­mitny” spo­sób.

Prio­ry­te­tem dla od­po­wie­dzial­nych ro­dzi­ców po­winna być tro­ska o to, by roz­wód w jak naj­mniej­szym stop­niu zmie­nił sy­tu­ację dziecka (oczy­wi­ście, je­żeli matka i oj­ciec byli obecni w jego ży­ciu przed roz­sta­niem). Po­winno na­dal po­sia­dać oboje ro­dzi­ców, mieć moż­li­wość nie­skrę­po­wa­nego kon­taktu z nimi. Rze­czy­wi­stość wy­gląda jed­nak tak, że za­gad­nie­nia zwią­zane z dziećmi sta­no­wią istotny „punkt za­palny” w pro­ce­sie roz­wo­do­wym. Ro­dzi­com trudno dojść do po­ro­zu­mie­nia w kwe­stiach opieki nad dziećmi i kon­tak­tów z nimi. Na­to­miast je­żeli para jest bez­dzietna, w za­sa­dzie nie ma się o co spie­rać.

Nie ro­zu­miem. Je­żeli w mał­żeń­stwie są dzieci, to do­ro­śli dla ich do­bra nie po­winni się spie­rać. A tym­cza­sem jest od­wrot­nie... Tak?

Gdy ktoś idzie na wojnę z mał­żon­kiem, wy­ko­rzy­stuje każdą broń i każdy in­stru­ment na­ci­sku. Także za­gad­nie­nia zwią­zane z dziećmi.

Czy za­tem cho­dzi o to, że nie­wielu lu­dzi w Pol­sce ma duży ma­ją­tek, o który można się pro­ce­so­wać pod­czas roz­wodu? Dzieci są do­brym na­rzę­dziem ze­msty na part­ne­rze. Do­brze ro­zu­miem?

Nie chcę dy­wa­go­wać o mo­ty­wa­cjach osób, które się roz­wo­dzą. W cza­sie pro­cesu roz­wo­do­wego strony się­gają po prze­różne środki, żeby uzy­skać ko­rzystne roz­strzy­gnię­cie. Sami naj­le­piej wie­dzą, w ja­kim celu to ro­bią.

A pani jak są­dzi – dla­czego tak po­stę­pują?

Bo chcą uka­rać drugą stronę, ode­grać się na niej. I tu sta­wiam kropkę.

Do­brze. O czym w wy­roku roz­wo­do­wym musi zde­cy­do­wać sąd w od­nie­sie­niu do dzieci?

O peł­nie­niu wła­dzy ro­dzi­ciel­skiej, o miej­scu za­miesz­ka­nia dziecka i kon­tak­tach ro­dzi­ców z dziec­kiem. Każdy z tych ob­sza­rów może stać się po­lem walki.

Przyj­rzyjmy się im. Za­cznijmy od miej­sca za­miesz­ka­nia.

W tym przy­padku moż­li­wych roz­strzy­gnięć jest nie­wiele: dziecko bę­dzie miesz­kało z jed­nym lub dru­gim ro­dzi­cem. Je­żeli matka albo oj­ciec chcą uzy­skać ko­rzystne dla sie­bie roz­strzy­gnię­cie, mu­szą wy­ka­zać, że tak zwa­nym cen­trum ży­cio­wym dziecka jest śro­do­wi­sko, które two­rzą. Sąd po­wi­nien uwzględ­nić do­tych­cza­sowe funk­cjo­no­wa­nie dziecka. Na przy­kład, je­śli jedno z ro­dzi­ców po­zo­stało w do­tych­cza­so­wym domu lub miesz­ka­niu mał­żeń­stwa, po­ło­żo­nym bli­sko szkoły czy przed­szkola dziecka, bę­dzie to dla sądu prze­słanką prze­ma­wia­jącą za tym, żeby dziecko żyło aku­rat z tym ro­dzi­cem.

Ozna­cza to, że je­żeli ro­dzic chce po roz­wo­dzie miesz­kać z wła­snym dziec­kiem, nie po­wi­nien wy­pro­wa­dzać się z mał­żeń­skiego miesz­ka­nia.

Zda­rza się, że mał­żon­ko­wie pod­czas roz­wodu, a nie­kiedy i po roz­wo­dzie, zaj­mują wspólną nie­ru­cho­mość – wtedy w wy­roku roz­wo­do­wym musi się zna­leźć in­for­ma­cja o spo­so­bie ko­rzy­sta­nia z miesz­ka­nia. Nie są­dzę, by było to roz­wią­za­nie kom­for­towe dla obu stron, ale wtedy rze­czy­wi­ście trud­niej do­wieść, że śro­do­wi­sko two­rzone przez jed­nego z ro­dzi­ców jest dla dziecka tym pod­sta­wo­wym, naj­waż­niej­szym.

Dla­czego w Pol­sce w zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści dzieci miesz­kają z mat­kami? Od lat ten wskaź­nik wy­nosi po­nad dzie­więć­dzie­siąt pro­cent. Mię­dzy in­nymi z tego po­wodu sto­wa­rzy­sze­nia oj­ców uwa­żają, że męż­czyźni są dys­kry­mi­no­wani w są­dach ro­dzin­nych.

Ży­jemy w okre­sie zmian spo­łecz­nych do­ty­czą­cych ról płcio­wych, ale kon­tekst kul­tu­rowy na­dal jest dość jed­no­znaczny – to ko­bie­tom przy­pi­suje się więk­szość funk­cji zwią­za­nych z opieką nad dziec­kiem. Gdy po­ja­wia się ono w ro­dzi­nie, ko­bieta zwy­kle prze­rywa pracę i zaj­muje się nim w pierw­szych mie­sią­cach i la­tach ży­cia. Obec­ność matki w ży­ciu dziecka na tym po­cząt­ko­wym eta­pie jest z pew­no­ścią więk­sza niż ojca. Na­wią­zana wtedy więź utrzy­muje się wraz z roz­wo­jem dziecka, zwy­kle jest pie­lę­gno­wana i roz­wi­jana. Nie twier­dzę, że oj­co­wie nie są za­an­ga­żo­wani w ten pro­ces, ale matce ła­twiej jest do­wieść przed są­dem, że dziecko jest moc­niej zwią­zane z nią.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki