Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów - Mariusz Surosz - ebook

Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów ebook

Mariusz Surosz

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Pepiki” to opowieści o ludziach. O ich losach, często tragicznych, ale także o wielkich zwycięstwach. Obok sławnych Czechów, takich jak pisarz Karel Čapek czy urodzony w Karlowych Warach Karl Hermann Frank, hitlerowski zarządca Protektoratu Czech i Moraw, poznajemy postaci mniej znane: amerykańską żonę pierwszego prezydenta Czechosłowacji, astronoma, który walczył o utworzenie wspólnego państwa Czechów i Słowaków, księdza-prezydenta oskarżonego o współudział w ludobójstwie, czeskiego pilota z Dywizjonu 303 i wiele innych osób, ważnych dla historii nie tylko Czech, ale całej Europy.

„Drugie wydanie „Pepików” zostało wzbogacone o sześć nowych rozdziałów. Po co? Aby ten „czechosłowacki elementarz” dla Polaków jeszcze bardziej skomplikować i nadwątlić przekonanie, że na południe od Polski żyje się spokojnie, a historia nie pisała tam nigdy tragicznych scenariuszy.” Mariusz Surosz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 419

Oceny
4,0 (57 ocen)
21
21
12
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




W serii ukazały się ostatnio:

Wolfgang Bauer Porwane. Boko Haram i terror w sercu Afryki

Wojciech Górecki Abchazja (wyd. 2)

Bartek Sabela Afronauci. Z Zambii na Księżyc

Anna Pamuła Polacos. Chajka płynie do Kostaryki

Paweł Smoleński Pochówek dla rezuna (wyd. 3)

Cezary Łazarewicz Tu mówi Polska. Reportaże z Pomorza

Ilona Wiśniewska Białe. Zimna wyspa Spitsbergen (wyd. 2)

Filip Springer Miedzianka. Historia znikania (wyd. 4)

William Dalrymple Dziewięć żywotów. Na tropie świętości we współczesnych Indiach (wyd. 2)

Barbara Demick Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej (wyd. 2)

Jacek Hugo-Bader Dzienniki kołymskie (wyd. 2)

Ben Rawlence Miasto cierni. Największy obóz dla uchodźców

Dariusz Rosiak Biało-czerwony. Tajemnica Sat-Okha

Jean Hatzfeld Więzy krwi

Aleksandra Boćkowska Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL

Barbara Seidler Pamiętajcie, że byłem przeciw. Reportaże sądowe

Ewa Winnicka Był sobie chłopczyk

Cezary Łazarewicz Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka (wyd. 3)

Paweł Smoleński Syrop z piołunu. Wygnani w akcji „Wisła”

Marcin Kącki Poznań. Miasto grzechu

Piotr Lipiński Bierut. Kiedy partia była bogiem

Tomasz Grzywaczewski Granice marzeń. O państwach nieuznawanych

Cezary Łazarewicz Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej

Zbigniew Rokita Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium

Swietłana Aleksijewicz Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości (wyd. 4)

David I. Kertzer Porwanie Edgarda Mortary. Skandal, który pogrążyłPaństwo Kościelne

Rana Dasgupta Delhi. Stolica ze złota i snu (wyd. 2)

Karolina Bednarz Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet

Paweł Smoleński Królowe Mogadiszu

Rob Schmitz Ulica Wiecznej Szczęśliwości. O czym marzy Szanghaj

Marek Szymaniak Urobieni. Reportaże o pracy

Ola Synowiec Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk

Jacek Hołub Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci

Marcin Michalski, Maciej Wasielewski 81 : 1. Opowieści z Wysp Owczych (wyd. 2)

Marta Madejska Aleja Włókniarek

Ilona Wiśniewska Lud. Z grenlandzkiej wyspy

Remigiusz Ryziński Dziwniejsza historia

Maria Hawranek, Szymon Opryszek Wyhoduj sobie wolność. Reportaże z Urugwaju

Marcelina Szumer-Brysz Wróżąc z fusów. Reportaże z Turcji

W serii ukażą się m.in.:

Wojciech Górecki Buran. Kirgiz wraca na koń

Agnieszka Rybak, Anna Smółka Wieża Eiffla nad Piną. Kresowe marzenia II RP

Mariusz Surosz

Pepiki

Dramatyczne stulecie Czechów

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w  internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i  koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka

Projekt układu typograficznego Robert Oleś / d2d.pl

Fotografia na okładce © by PAP / CTK

Copyright © by Mariusz Surosz, 2018

Redakcja Anastazja Oleśkiewicz

Korekta Katarzyna Rycko / d2d.pl, Monika Pasek / d2d.pl

Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Skład Alicja Listwan / d2d.pl

Skład wersji elektronicznej d2d.pl

ISBN 978-83-8049-768-9

Magdzie

Europa Środkowa bez wątpienia zawsze miała kłopoty z historią. […] W Europie Środkowej historia dotyka człowieka wprost – i to właśnie jest ów kłopot1.

Josef Kroutvor

Zamiast wstępu

– Pepiki zostały dla ciebie – niemalże z triumfem w głosie zakomunikował mi kolega.

Była połowa lat osiemdziesiątych minionego stulecia. Studiowałem historię w Szczecinie i po miesiącu nieobecności na uczelni (by dorobić, pracowałem jako pomocnik murarza na budowie) pojawiłem się na proseminarium przygotowującym do pisania pracy magisterskiej. Zajęcia poświęcone były relacjom przedwojennej Polski z innymi krajami. Nie brakowało chętnych, by zgłębiać stosunki polsko-radzieckie, polsko-francuskie, nastawienie Londynu czy też Berlina wobec Warszawy. Ale nikt nie chciał się podjąć omówienia relacji polsko-czechosłowackich. Czechosłowacja nie zasługiwała zdaniem młodych adeptów historii na większe zainteresowanie.

„Przeciętny Polak żywi irracjonalną pogardę dla »głupich pepików«. To sprawa wstydliwa, jak każdy przejaw szowinizmu. Jakby moi rodacy nie zauważyli, że Czechosłowacja to nie tylko knedliki, piwo i Karel Gott. Że to także wielka kultura. Że tam właśnie powstaje światowej rangi proza, o której nam – Polakom – tylko marzyć. Że w tę kulturę wpisana jest wspaniała tolerancja, chrześcijański duch przebaczenia, jakiego próżno szukać w ultrakatolickiej Polsce”2 – pisał Antoni Pawlak.

Okrutnie brzmią słowa piętnujące niewiedzę moich rodaków. A Antoni Pawlak napisał je na pięć lat przed rozpadem Czechosłowacji.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że Czechosłowacja jawiła się – i być może wciąż się jawi – przeciętnemu Polakowi jako kraj sielanki i anegdoty, kraj pozbawiony dramatyzmu dziejów, pozbawiony tragizmu i wartej uwagi kultury. Może nie była to aż pogarda, jak napisał Pawlak, ale w naszym spojrzeniu na pewno była duża dawka nieskrywanego protekcjonalizmu. A że wynikała ona przede wszystkim z niewiedzy, trudno nazwać to po latach inaczej niż tylko ignorancją.

„Ta republika miała twarz, miała charakter […] nie musiało to być najpiękniejsze oblicze, ale było wyraziste, było własne”3 – napisał Pavel Tigrid o przedwojennej Czechosłowacji w książce, która nie ukazała się w Polsce i pewnie już się nie ukaże. „Twarz”, „oblicze” – pisał Tigrid… Dla niego było jasne: Czechosłowacja to „republika Masaryka”. A dla współczesnych mi Polaków?

Tomáš G. Masaryk nie istnieje w naszej świadomości zbiorowej! Sen Platona, by władzę w państwie sprawowali filozofowie, spełnił się tak niedaleko od granic Polski. Wydarzenie, którego nowożytna Europa nie przeżyła. I cóż z tego? Poza kilkoma powierzchownymi artykułami, które się ukazały – niewiele. Bez większego echa przeszła jedyna wydana u nas przed laty jego biografia pióra Janusza Gruchały. Podobnie jak opublikowane w 2015 roku Rozmowy z Tomášem Garriguem Masarykiem Karela Čapka. Wywiad rzeka z sędziwym prezydentem przeprowadzony przez wybitnego pisarza, gdzie Masaryk podsumowuje swoje bogate życie i dzieli się przemyśleniami, nie wywołał w Polsce szerszej dyskusji. Kiedy zatem czytamy słowa Karla Poppera: „Masaryk, jeden z największych bojowników o społeczeństwo otwarte” albo: „Czechosłowacja Masaryka była przypuszczalnie jednym z najlepszych i najbardziej demokratycznych państw, jakie kiedykolwiek istniały”4 – to przecieramy oczy ze zdumienia, czy faktycznie chodzi o – naszym zdaniem – bezbarwnego sąsiada.

*

„Sąsiad, co bardziej boli niż jelita na wierzch wyciągnięte”, „Prusacy słowiańszczyzny!” – krzyczała polska prasa pod adresem Czechosłowacji w styczniu 1919 roku, w czasie konfliktu zbrojnego o Śląsk Cieszyński5. Nie było w tym lekceważenia. Raczej ból i zawód, ale na pewno nie pogarda.

Dla Polaków twarzą Czechosłowacji, tej od 1918 do 1948 roku, był Edvard Beneš. Polski punkt widzenia na dzieje niemalże nakazuje odsądzić go od czci i wiary. Zdradliwy, nieliczący się z polskimi interesami mały Czech. Kiedy Beneš po dyktacie monachijskim zrzekł się funkcji prezydenta, w polskich kabaretach królował skecz wykorzystujący brzmienie nazwiska jego następcy Emila Háchy. Kabareciarz pytał publiczność: „Był Beneš i co z tego wyszło?”. I zanim ktoś odpowiedział z sali, udając śmiech, odpowiadał: „Ha, ha!”. Tak, na rok przed wybuchem wojny wielu moich rodaków odczuwało satysfakcję z utarcia nosa Pradze i cieszyło się z iluzorycznego przyłączenia Zaolzia.

Stereotyp czeskiego konformizmu mocno zapanował nad polskim postrzeganiem Czechosłowacji. Kiedy to się stało? Nie sposób odpowiedzieć. Ale pisało się o tym już przed wojną. W 1936 roku w Krakowie wyszła drukiem niewielka broszura. W niespełna osiemnaście lat od zakończenia światowego konfliktu jej autor twierdził z uporem, że ze strony sąsiadów spotkały nas tylko nieszczęścia, że czeska podstępność, zdradziec­kość i tchórzostwo nie pozwalają powiedzieć… „sobie prawdy w oczy i być przyjaciółmi. Po tylu dowodach nieprzyjaźni, zdrady i wiaro­łomstwa nie możemy być przyjaciółmi czechów [­pisownia oryginalna – przyp. M.S.]”6. W Polsce nie wie się zbyt wiele o czecho­słowackich legionach, o ochotnikach z USA, o romantycznym Słowaku generale Štefániku, o leciwym profesorze i kostycznym docencie, którzy wbrew światu i realiom przekonali możnych, że istnieje coś takiego jak „naród czechosłowacki” i że należy mu się własne miejsce pod chmurami Europy. Czyż nie fascynująca i wywołująca emocje to klechda?

Jeden z najwybitniejszych pisarzy XX stulecia Sándor Márai napisał o Czechosłowacji ze złością i pasją rozbitka po okrojonych Węgrach, że był to „twór państwowy, który Beneš i jego towarzysze zlepili za pomocą gwałtu i historycznych fałszów, zmusili do życia w symbiozie narodowości – Węgrów, Słowaków, Niemców – które nigdy nie czuły żadnej wspólnoty z Czechami”7. I choć nie zgadzam się z tą oceną, to jednak czarują mnie emocje w głosie wielkiego pisarza, tęsknota i żal za utraconym domem oraz łatwość wskazania winowajców jego krzywdy.

Ale Czesi też są sami sobie winni. Kiedy na ekrany polskich kin wchodził film Obsługiwałem angielskiego króla, w prasie pojawiły się liczne wywiady z reżyserem Jiřím Menzlem. I on, traktowany niemalże jak wieszcz narodowy, utwierdzał Polaków w ich sposobie myślenia o sąsiedzie. Zagadnięty przez dziennikarza „Gazety Wyborczej”: „Rozumiem więc, że sam może się Pan podpisać pod filozofią bohatera Obsługiwałem angielskiego króla, który mówi: »Czesi nie walczą«”, Menzel odpowiada z przekonaniem:

Oczywiście. Domeną mojego dziadka, ojca, moją była bierność. Oddaliśmy kraj Hitlerowi bez mrugnięcia okiem. Mało tego, byliśmy jednym z największych producentów broni dla nazistów. Potem przyszedł komunizm i też go zaakceptowaliśmy. Wiem, że pan, wychowany w polskiej tradycji, patrzy teraz na mnie z niezrozumieniem i niesmakiem. Wyście się zawsze bili, nie patrząc na cenę. My chcieliśmy żyć. Dlatego zamiast manifestować sprzeciw i ginąć, nauczyliśmy się patrzeć na świat z dystansem i śmiać się histerycznie z własnego losu8.

Za Menzlem stoją autorytet świetnych filmów, przyjaźń z Hrabalem, więc jego słowa traktuje się u nas niczym wyznanie proroka. Jego głos w Polsce zawsze będzie donośny, ale przecież nie tylko on tak mówi.

*

Polacy swego czasu pokochali Józefa Szwejka i bohaterów książek Bohumila Hrabala. Pokochali bezgranicznie i bez opamiętania. O wielkości prozy Haška i Hrabala przekonywać nie trzeba. Obaj pisarze praktycznie zmonopolizowali w Polsce nie tylko wyobrażenie o czechosłowackiej literaturze, ale i o mieszkańcach Czechosłowacji. A że na podstawie tych książek powstały wspaniałe filmy, to ich siła rażenia zwiększona została wielokrotnie. Pechem jest, że zdominowały one polskie wyobrażenie o Czecho­słowacji, gdzie nawet jeśli zaglądała wielka historia, to przynosiła tylko małe porażki, nigdy wielkich tragedii. Pechem jest również to, że patrząc na Czechosłowację, utożsamialiśmy ją z Czechami, zapominając o Słowakach, o ich kulturze, narodowych aspiracjach i historycznych dylematach. Znajomość tej prozy i kilku filmów pozwalała już z przekonaniem wypowiadać się o narodowym charakterze Czechosłowaków.

Wychodziły i wciąż wychodzą książki słowackich i czeskich pisarzy, ale żaden z nich nie jest w stanie nadwątlić pozycji Haška i Hrabala. Co gorsza, zdarza się, że i specjaliści utwierdzają Polaków, że wszystko, co najlepsze, zawarte jest w tych książkach. Nie zwracają uwagi, że scheda po Czechosłowacji jest wielobarwna, ma różne smaki i zapachy. Jeden z wybitnych polskich bohemistów powiedział w radiu, że po śmierci Hrabala przez kilka lat nie jeździł do Pragi, bo wraz z odejściem pisarza zniknęły powody, aby tam bywać. A Paweł Huelle w książce Mercedes-Benz. Z listów do Hrabala opisał scenę posiedzenia grupy przyjaciół, którzy w pubie prowadzą dyskusję o lite­raturze:

no i rozpętała się prawdziwa burza, bo natychmiast przypomniano, że to pan powinien otrzymać Nagrodę Nobla, a nie Jaroslav Seifert, nikt wprawdzie z zebranych nie miał nic przeciwko Jaroslavowi Seifertowi, a nawet więcej, wielu z nas podziwiało jego liryki natchnione praską atmosferą, ale poetów tej klasy co Jaroslav Seifert jest w Czechach, w Europie i na świecie co najmniej kilkudziesięciu, a prozaików takich jak Bohumil Hrabal nie ma poza nim samym ani na lekarstwo, wrzeszczeliśmy jeden przez drugiego…9.

Ten fragment wzbudził we mnie niepokój. Niby wszystko w porządku. Tak jak Huelle uważam, że Hrabal zasłużył bardziej niż wielu innych na literackiego Nobla. Seifert – Hrabal. Ale dlaczego, do diabła, nie Hrabal – Dario Fo, albo Hrabal – Salman Rushdie, czy nawet Hrabal – Wisława Szymborska? Zderzenie ze sobą dwóch pisarzy z jednego kraju zabrzmiało, jakby Czecho­słowacji przypadał limit jednego literackiego Nobla i przyznanie nagrody Seifertowi w 1984 roku wyczerpało ten limit na zawsze. Czy decyzja Akademii Szwedzkiej skazująca Bohumila Hrabala na obecność w ekskluzywnym klubie wielkich pominiętych jest wystarczającym powodem, aby o Jaroslavie Seifercie mówić z drzemiącą w tej wypowiedzi nonszalancją?

O powojennej Czechosłowacji nie można było powiedzieć, że miała wyrazistą twarz, bo aby mieć własne oblicze, trzeba być wolnym. Niewolnikowi jego pan narzuca maskę, w której ów musi paradować ku jego uciesze. Na wyrazistości straciły wszystkie kraje, które znalazły się pod dominacją Moskwy. Ale były jednak momenty wyrwania z letargu. „Cała Polska czeka na swojego Dubčeka” – skandowano podczas manifestacji 1968 roku. Patrzyliśmy z zazdrością na krótki czas odwilży lat sześćdziesiątych, bo wysypało świetnymi książkami i filmami i stało się jasne, że Czechosłowacji służy poszerzenie ram wolności. A później znów była miałkość, bo przecież wieści, że powstała Karta 77, że śmiercią przypłacił upomnienie się o podstawowe wolności Jan Patočka, dochodziły do nielicznych. A Helena Vondráčková, Szpital na peryferiach czy Kobieta za ladą panowały nad duszami szerokiej widowni.

Václav Havel do dziś cieszy się w Polsce ogromnym szacunkiem. Kiedy przyjechał promować swoją książkę Tylko krótko, proszę, na nieliczne spotkania waliły tłumy! Bo Havel od początku uwiódł Polaków. Był zaprzeczeniem stereotypu pepika! A jednak był stamtąd! Był Czechem i Czechosłowakiem, ale polski romantyzm widział w nim „swojego” bohatera. Ileż razy wskazywano wtedy na niego jako męża stanu, na którym można się wzorować. Kiedy swego czasu jako prezydent przyjechał do Krakowa, powstało hasło – nie wiadomo czyjego autorstwa – „Havel na Wawel”. Wzbudzał i podziw, i zazdrość. Że my kogoś takiego nie mamy!

Sentyment do Czechosłowacji pozostał. Ona powraca. Książka Havla była wydarzeniem. Wcześniej ukazały się biografie księdza Tiso, Olgi Havlovej, Bohumila Hrabala, reportaże Mileny Jesenskiej, wspomnienia Jaroslava Seiferta, wychodzą Kundera, Škvorecký, Topol, Kohout i oczywiście wciąż Hrabal i Hašek, bo jakże mogłoby być inaczej. Reportaże Mariusza Szczygła zebrane w tomie Gottland zrobiły furorę! A przecież ukazywał nam sąsiadów jako kraj tragicznych wyborów.

Czy dzięki temu, że wciąż docierają do nas nowe książki i filmy, że polskie media z zainteresowaniem śledzą, co się dzieje w Pradze i Bratysławie, twarz nieistniejącej już Czechosłowacji zyska w Polsce wyraziste rysy? I nie będzie to tylko obłe oblicze, zza którego prześmiewczo zerka Rudolf Hrušínský jako dzielny wojak Szwejk? Czas pokaże.

Kraków 2010

Pepiki wracają. Oto drugie wydanie, rozszerzone o kilka kolejnych postaci i uzupełnienia w tekście, który ukazał się w 2010 roku.

Rok po polskim wydaniu Pepiki ukazały się w czeskim tłumaczeniu. Byłem tym zaskoczony i z niepokojem czekałem na recenzje. Wydawało mi się, że opisane przeze mnie historie są Czechom znane. Recenzenci bardzo życzliwie przyjęli książkę. Co ważniejsze, również czytelnicy zgodzili się z ich opinią, że po książkę warto sięgnąć i ją przeczytać. Satysfakcję sprawiło mi to, że Pepiki były nominowane do nagrody Bestseller 2011, ale cieszyły również opinie, że „polskie spojrzenie” na czeską historię jest interesujące i że z tej książki nawet absolwenci historii dowiedzieli się nowych rzeczy.

Tłumaczyłem w czeskich mediach, że zamiarem moim było napisanie dla Polaków swoistego elementarza historii XX wieku naszych sąsiadów z południa.

Nowe rozdziały napisane zostały przeze mnie w Pradze, gdzie mieszkam od 2011 roku. Dołączam je do tego wydania. Po co? Aby ten „elementarz” jeszcze bardziej skomplikować i pokazać, jak zagmatwane, barwne i niejednoznaczne są dzieje Czechów.

Praga, lipiec 2018

Amerykanka

Jest 16 kwietnia 1916 roku. Praga. Siwowłosa kobieta pisze list do córki:

Moja miła Alice,

jest niedzielne popołudnie, wieje wiatr, jest bardzo wilgotno, szare porwane chmury gotowe są do deszczu. Siedzę przy stole i myślę o Tobie, moje dobre dziecko. Choruję – nie bardziej niż zwykle – ale to znaczy, że jestem bardzo chora. Czuję się taka samotna10.

Charlotta Masaryková ma sześćdziesiąt sześć lat, od ponad pół roku pisze listy do dorosłej, trzydziestosiedmioletniej córki. Wie, że musi wspierać będącą w więzieniu Alice, więc przez długie miesiące ukrywała prawdę. Nie pisała, że jej ciężko, że ma kłopoty finansowe, że poważnie szwankuje jej zdrowie. Wspominała o błahostkach, odwiedzinach wnucząt, koncertach, prosiła córkę, by dbała o siebie, wysyłała jej pieniądze i bardzo pragnęła, aby do niej powróciła.

Wydaje się to komiczne, że mam całe mieszkanie dla siebie. To dla mnie bardzo niezwykłe. Całym moim życiem był dom, zdrowie i powodzenie moich dzieci. I nagle wszystko odeszło. Często całe lata nie chodziłam w odwiedziny, a ci, którzy przychodzili do nas, nie przychodzili do mnie. Wiesz, jak to Herbert przy drzwiach zawsze się pytał: „Jest mama w domu?”. I jak uważał, że to nadzwyczajne wydarzenie, kiedy odpowiedziano mu, że mnie nie ma. Uważał to za swoje prawo, że zawsze mam czas, aby z nim porozmawiać. Zawsze się starałam mieć czas, kiedy któreś z dzieci przychodziło do mnie, aby coś opowiedzieć. A teraz nie przychodzi żadne. Jestem już bardzo zmęczona. Najgorzej jest, kiedy czuję się bardzo osłabiona, a tu ktoś zadzwoni, muszę wstać, założyć płaszcz…11.

Na świecie szaleje wojna, Praga jest daleko od działań wojennych, ale przy Charlotcie Masarykovej nie ma żadnego z jej dzieci, nie ma też męża…

13 czerwca 1877 roku. Lipsk. Po kilku tygodniach nieobecności Charlotta Garrigue powróciła do pensjonatu państwa Göringów. Mieszkała u sympatycznych Niemców, odkąd postanowiła w tutejszym konserwatorium pogłębić swoją miłość do fortepianu. Dopiero po wielu miesiącach dowie się, że kiedy wysiadała z dorożki, wysoki, przystojny mężczyzna przyglądał się jej bacznie zza zasłon salonu. Czekał niecierpliwie na jej przyjazd. Tomáš Masaryk, bo o nim mowa, był jej równolatkiem. Miał dwadzieścia siedem lat i w Lipsku pojawił się przypadkowo. Wywodzący się z nizin społecznych poddany Franciszka Józefa przez cały okres studiów, a i po nich zarobkował na utrzymanie jako korepetytor. Kiedy kolejny jego podopieczny ukończył gimnazjum z wyróżnieniem, wdzięczni rodzice wraz z synem wysłali do Lipska i korepetytora.

Göringowie rozpalili wyobraźnię Masaryka, opowiadając mu przy wspólnych posiłkach o niepowszedniej Amerykance. W jego życiowych planach nie było wówczas miejsca na miłość, a tym bardziej na rodzinę. On, syn woźnicy i córki rzeźnika z południowych Moraw, który dzięki zdolnościom, ogromnej pracowitości, uporowi i masie szczęścia skończył wpierw gimnazjum, a później Uniwersytet Wiedeński, swoją przyszłość zamierzał poświęcić nauce.

Jeszcze tego samego dnia został przedstawiony Charlotcie. Kiedy poznał ją bliżej, mógł z przekonaniem stwierdzić: „Nie miała w sobie nawet źdźbła tego moralnego anarchizmu, który jest tak rozpowszechniony w Europie”12. Po miesiącu, zagubiony w uczuciach, pisał do przyjaciółki:

Jej szczególny charakter działa na mnie bardziej, niż na początku myślałem. Niepowszednia jasność myśli, prostota moralna, delikatność zachowania wśród ludzi i praktyczność w każdej dziedzinie, a do tego wielki zapał do sztuki i nauki, i potężny pociąg do dobra i piękna wydają się mi cechami kobiety, którą każdy musi pokochać. Dopuszczam myśl, że potrafiłbym ją kochać. […] Nie wiem, co się stanie…13.

Charlotta oczarowała Tomáša. On wychowywany był przez prostych rodziców na gorliwego katolika, ale wraz ze zdobywaną wiedzą, wykształceniem i doświadczeniami zbyt ciasny wydał mu się świat ograniczany przez dogmaty. Ją ukształtowała inna tradycja. Jej przodkowie ze strony matki byli wśród pierwszych kolonizatorów Ameryki. Drzewo genealogiczne rodziny ojca sięgało korzeniami XII wieku. Garrigue’owie poprzez Ludwika IX Świętego spowinowaceni byli ponoć z królewskim rodem Kapetyngów. Chcąc zachować wiarę, opuścili Francję w okresie prześladowań innowierców. Część rodziny zawędrowała do Danii, a stamtąd wyemigrowała za Atlantyk i dlatego Charlotta przyszła na świat w rodzinie księgarza w Brooklynie.

Ojciec należał do Kościoła kalwińskiego, matka była anglikanką. Na porządku dziennym były rozmowy o religii. Poza tym rodzice pozwalali jedenaściorgu dzieciom na swobodę wyboru wyznania, ważne było, by postępowały zgodnie ze swoim sumieniem. Charlotta stała się zatem unitarianką, tak jak Darwin, Newton, Dickens, Locke.

Po latach najchętniej wspominała babcię Cecylię. Matka jej ojca mówiła czterema językami, codziennie można ją było zobaczyć czytającą gazety, była ciekawa świata i kochała poezję. Stanowiła dla Charlotty wzór.

Wspólne spacery, rozmowy o filozofii, zamiłowanie do literatury angielskiej szybko zbliżyły tę parę. Ile znaczyła po tej krótkiej znajomości dla Masaryka „Charlie”, jak ją nazywał, odczuł, kiedy Amerykanka wyjechała do swojej przyjaciółki. Po kilku dniach napisał list, w którym zaproponował jej małżeństwo, a kiedy przyszła niejednoznaczna odpowiedź, zdesperowany absztyfikant wysupłał oszczędności, wsiadł do wagonu czwartej klasy i pojechał osobiście się z panną rozmówić. Oświadczyny zostały przyjęte. Po niespełna dwóch miesiącach znajomości narzeczeni wyznaczyli datę ślubu na lato przyszłego roku! Masaryk nigdy nie był wylewny. Po ponad pół wieku wyznał pisarzowi Karelowi Čapkowi: „Co ja mogę panu o tym powiedzieć. Był to tak silny związek…”14.

Do ślubu latem jednak nie doszło. Z Lipska każde pojechało w swoją stronę. Charlotta do Nowego Jorku, Tomáš do Wiednia, by pisać rozprawę habilitacyjną. Chciał jak najszybciej ją skończyć, sądząc, że habilitacja zagwarantuje mu pracę na uniwersytecie, a tym samym stałe dochody. Podobno przez kilka tygodni pracę przerywał tylko na chwile, kiedy pisał kolejny list do ukochanej. Ambitne plany naukowe zniweczył telegram od ojca Charlotty. Rudolf Garrigue wzywał Tomáša do przyjazdu, pisząc, że córka uległa wypadkowi i jest w poważnym stanie. Kiedy Masaryk dotarł przez Atlantyk do Stanów, Charlotta już wydobrzała. Nie czekali do lata. Wzięli ślub. Pan młody, by podkreślić równouprawnienie małżonków, dodał do swojego nazwisko żony. Do końca życia będzie przedstawiać się jako Tomáš Garrigue Masaryk.

Charlotta nigdy nie polubiła Wiednia, choć to tutaj rok po ślubie przyszła na świat Alice, a w kolejnym – Herbert. Mąż napisał habilitację, lecz nie znalazło się dla niego miejsce na uniwersytecie, więc dorabiał w gimnazjum i – tak jak w czasach studenckich – korepetycjami. Tuż po ślubie nachodzili ich bankierzy, proponując swoje usługi. Ameryka jawiła się powszechnie w środku Europy jako kraj bogactwa, więc uznano, że żona Masaryka musi posiadać potężne wiano i warto zająć się jej kapitałem. Tymczasem Masarykowie klepali biedę. Kiedy Tomáš pojechał w odwiedziny do matki, sąsiedzi przychodzili się przyjrzeć jego żonie. Po okolicy szalała plotka, że Masaryk ma żonę Murzynkę.

Przełom w ich życiu nastąpił w 1882 roku. Uniwersytet Karola Ferdynanda podzielił się na uczelnię niemiecką i czeską. Masarykowi zaproponowano pracę na czeskim uniwersytecie. Pragi nie znali. Byli w niej krótko, tylko raz przejazdem, kiedy po ślubie wracali ze Stanów do Wiednia. Masaryk obawiał się, że zamieszkanie na prowincji monarchii oznacza koniec jego naukowych ambicji. Po naradach małżonkowie postanowili jednak przyjąć wyzwanie losu. Im dłużej pomieszkiwali nad Wełtawą, tym bardziej im się to miasto podobało. Po przeprowadzce ich sytuacja finansowa niespodziewanie się poprawiła. Nie tylko dlatego, że głowa rodziny miała wreszcie stałą pracę. Ku ogromnemu zdziwieniu dostali dość znaczny spadek!

Masaryk swoją pracę habilitacyjną poświęcił samobójstwu jako przejawowi kryzysu duchowego ówczesnych czasów. Nie znali Isidora Flescha, który z własnej woli postanowił odejść z tego świata, ale jego ostatnim życzeniem był zapis ziemskiego majątku autorowi interesującej habilitacji.

„Amerykanka stała się Czeszką i pod względem moralnym, i politycznym”15 – mówił po latach Masaryk. Charlotta nauczyła się czeskiego i weszła w praskie środowisko. Podobnie jak w Nowym Jorku, działała w różnych stowarzyszeniach, od kobiecych po partię socjaldemokratyczną. W Pradze rodzina powiększyła się o kolejne latorośle – syna Jana i córkę Olgę, piąte dziecko: córeczka Hanička, nie dożyło czwartego miesiąca.

Tomáš szybko wpisał się w intelektualną mapę Pragi, a kolejne mieszkania Masaryków stały się salonami dyskusyjnymi. Przychodzili nauczyciele akademiccy, dziennikarze, studenci, a z czasem, kiedy mąż zaangażował się w działalność polityczną – również politycy. Charlotta brała udział w dyskusjach, a Tomáš potrafił zmienić pieluchy, ugotować obiad i bawić się z dziećmi wśród rozłożonych dzieł naukowych. To równouprawnienie budziło początkowo zdziwienie odwiedzających. Później się do tego przyzwyczaili.

Masaryk, zrażony małością Czechów, co najmniej dwukrotnie poważnie rozważał decyzję o emigracji. Za każdym razem od tego pomysłu odwodziła go żona. Po raz pierwszy, kiedy ponownie wybuchła ostra dyskusja nad autentycznością uznawanych za najstarsze zabytki czeskiego piśmiennictwa rękopisów zielonogórskiego i królowodworskiego. W XIX stuleciu trwał proces odradzania świadomości narodowej, a zepchnięci na margines w monarchii austro-węgierskiej Czesi w przeszłości poszukiwali powodów do dumy narodowej, aby sobie i innym udowodnić, że w niczym nie są gorsi niż dominujący w państwie Węgrzy i Austriacy.

„Odnaleziony” w 1817 rękopis królowodworski, a rok później zielonogórski miały stać się argumentem w walce o równouprawnienie języka czeskiego z niemieckim, ale również „dowieść” bogactwa czeskiej kultury.

Masaryk miał poważne wątpliwości, czy narodowy etos można budować na fałszywych podstawach. Zaapelował o rzetelne zbadanie dokumentów – i to wystarczyło, aby pod jego adresem padły najostrzejsze słowa. Był lżony w prasie, oskarżany o zaprzaństwo narodowe i brak patriotyzmu. Właściciel kamienicy, w której mieszkali Masarykowie, miał inne zdanie niż Tomáš Garrigue Masaryk, więc wypowiedział rodzinie mieszkanie.

Rękopisy faktycznie okazały się falsyfikatami, ale nie zmieniło to faktu, że dla skostniałej kadry profesorskiej uniwersytetu czeskiego, która nie zgadzała się z poglądami Masaryka nie tylko w tej kwestii, stało się to świetnym pretekstem, by całymi latami wstrzymywać jego nominację profesorską i słać skargi do Ministerstwa Oświaty w Wiedniu. Kilka lat później szlachetny pan profesor znów znalazł się w oku nacjonalistycznego cyklonu. W Kutnej Horze toczył się wówczas proces niejakiego Leopolda Hilsnera, żydowskiego czeladnika oskarżonego o rytualny mord na czeskiej dziewczynce. Masaryk publicznie zakwestionował sądową procedurę, wskazując na jej liczne uchybienia.

Od kilku miesięcy w Czechach panowała atmosfera anty­semickiej histerii. Masaryk dodatkowo rozjuszył nacjonalistów. Jego dzieci były szykanowane w szkołach, na adres rodziny przychodziły anonimy z groźbami i oskarżające go, że zaprzedał się żydostwu, studenci bojkotowali jego wykłady, zorganizowali nawet demonstrację pod kamienicą, w której Masarykowie mieszkali. On leżał wtedy przeziębiony, do manifestantów zeszła Charlotta i zaproponowała, aby studenci wybrali delegację, którą mąż przyjmie. Nie znaleźli się odważni, by spojrzeć oskarżanemu w oczy. Masaryk miał wszystkiego dość, chciał wyjechać wtedy do Ameryki. Charlotta zdecydowanie mu powiedziała, że jego miejsce jest wśród Czechów i powinien tu pozostać.

Z czasem sytuacja rodziny się ustabilizowała, także finansowo. Tomáš stał się osobą publiczną, w końcu zajął się polityką, był nawet posłem do austriackiego parlamentu. Jeszcze nim wybuchła wojna, zaczął śnić o – wydawało się – niemożliwym: o wspólnym państwie Czechów i Słowaków.

„Ponieważ mama była wychowywana surowo, może nawet nazbyt, nam, dzieciom, chciała dać dużo swobody. Mieliśmy tej swobody może nawet za dużo […] Byliśmy małą republiką” – wspominała Alice Masaryková16.

„– Mamo, szukam swojego niebieskiego płaszcza – mówi Olga.

– Nie szukaj. Była tu pani X, oddałam jej.

– Ale to był mój dobry płaszcz, mogłaś dać jej ten drugi – powiedziała obrażona córka.

– Zły to ona miała, potrzebowała dobrego, Olinko”17 – scenę opisał we wspomnieniach jeden z przyjaciół domu.

Czworo dzieci. Każde o wyrazistym charakterze i skomplikowanej osobowości. Córki nie sprawiały większych kłopotów wychowawczych, wykazywały po ojcu zdolności naukowe. Alice jako jedyna skończy uniwersytet i będzie wyemancypowaną, silną kobietą. Najmłodszej Oldze studia przerwie wojna.

Synowskie charaktery były bliższe matce. Obaj mieli słabość do sztuki. Herbert do malarstwa, Jan do muzyki.

Jenda, Honzík – jak zdrobniale nazywano Jana… Z nim były największe kłopoty. Buntował się od najmłodszych lat. Gimnazjum ledwie przebrnął, bo brakowało mu wytrwałości i systematyczności. Zgrozę wzbudził w rodzicach, gdy jako nastolatek jął włóczyć się po knajpach i sięgnął po używki, które w domu rodzinnym były nieobecne: papierosy, alkohol… To był szok! Rodzice nie mogli sobie poradzić z krnąbrnym synem, więc kiedy zbliżał się do dwudziestego roku życia, wysłali go do USA, chcąc wyrwać chłopaka ze środowiska, gdzie czas tracił na niezbyt wymyślnych rozrywkach, i zafundować mu lekcję samodzielności. Ośmioletni pobyt poza domem okazał się porażką. Mało, że syn żył z dnia na dzień, zadowalając się nisko płatnymi prostymi zajęciami, to jeszcze okazało się, że po rodzinie Garrigue’ów odziedziczył słabe zdrowie psychiczne. Amerykański przyjaciel rodziny zaniepokojony jego huśtawką nastrojów umieścił go w lecznicy dla młodzieży niedorozwiniętej. Lekarze zdiagnozowali łagodny rodzaj schizofrenii. Powiadomiona o chorobie Charlotta porzuciła Pragę i pojechała opiekować się synem. Po kilku miesiącach przywiozła go do domu.

Latem 1914 roku władcy poszczególnych państw europejskich postanowili zbrojnie dowodzić swoich racji. Wojna wydawała się odległa. A jednak dopadła i ją – Charlotta miała wówczas sześćdziesiąt cztery lata. Czas nie był dla niej łaskawy. Coraz częściej przychodziły depresje, szwankowało serce. Nie była już tą dynamiczną osobą, która łapczywie poznawała świat i chciała go zmieniać na lepszy. Mąż coraz bardziej był zaangażowany w politykę, Herbert i Alice mieli własne życie. Jan przepadał na całe dnie i noce, a Olga towarzyszyła ojcu. Masaryk uznał, że konflikt zbrojny to niepowtarzalna okazja, aby powstało państwo czechosłowackie, i jedyną możliwą drogą do urzeczywistnienia tej idei jest działalność polityczno-dyplomatyczna poza granicami monarchii habsburskiej. Kiedy w kraju zawisła nad nim i nad jego współpracownikami groźba aresztowania, wyjechał za granicę. Olga pojechała z nim. Chcąc chronić żonę, nie wtajemniczył jej w swoje plany.

Pierwszy cios przyszedł niespodziewanie. Trzy miesiące po wyjeździe męża umarł Herbert. Miał zaledwie trzydzieści cztery lata. Zaraził się tyfusem od uchodźców z Galicji. Nie minęło pół roku i do więzienia trafiła Alice. Została oskarżona o zdradę stanu. Groziła jej kara śmierci. Austriacka policja zamknęła ją, mszcząc się za to, że Masaryk w Szwajcarii oficjalnie ogłosił, iż celem jego działalności jest powstanie państwa czechosłowac­kiego, a zatem rozbicie Austro-Węgier. Jan został wcielony do wojska.

Charlotta pozostała sama. Była wzywana na przesłuchania, kilka razy mieszkanie przetrząsali agenci rządowi, szukając dowodów na zdradę córki i męża. Była śledzona. Z jej zdrowiem było coraz gorzej, a policja zakazała opuszczania Pragi.

6 stycznia 1916 roku. Z listu do Alice: „Dziś poszłam do Herberta, ponieważ długo u niego nie byłam i chciałam się przekonać, jaki tam porządek. Było pięknie. Delikatna zielona trawa, a w nogach mała blaszana tabliczka z białymi i czarnymi literami, jakie mają żołnierze, tylko z napisem: HERBERT G. MASARYK, tak aby przyjaciele mogli go łatwo znaleźć”18.

Herbert… Nawet kiedy miał prawie dwa metry wzrostu i był dorosłym mężczyzną, matka mówiła o nim: „Moje dzieciątko”. Narodziny najstarszego syna były bardzo ciężkie. Chorowała potem kilka miesięcy. Syn uwielbiał z nią przebywać, rozmawiać, cieszył się z jej towarzystwa. Kiedy postanowił, że poświęci się malarstwu, to ją najchętniej z całej rodziny malował. Kiedy pojechał za granicę studiować, pisywał do niej długie listy. Wiedział, że zawsze może liczyć na jej pomoc.

Z czasem przestały do niej docierać listy od męża. Po ośmiu miesiącach z więzienia wróciła Alice. Władze austriackie ugięły się przed protestami opinii światowej i wypuściły córkę zdrajcy z więzienia. Nie przestały jednak nękać obu kobiet. Agenci skutecznie zniechęcali przyjaciół rodziny do odwiedzin i pomocy, rozpuszczając pogłoski o śmierci męża i córki. Charlotta była w coraz gorszym stanie. Jej depresje były dłuższe i głębsze. Kiedy żegnała się z mężem, nie przypuszczała, że rozłąka potrwa cztery lata.

Pod koniec wojny jeden z przyjaciół zawiózł ją do sanatorium.

21 grudnia 1918 roku dziesiątki tysięcy prażan witało Masaryka. Wracał, triumfując, udało się! Powstała Czechosłowacja, a zwołane na szybko Zgromadzenie Narodowe wybrało go na jej prezydenta. Olga przyjechała wraz z nim. W tłumie na dworcu byli Jan i Alice. Po zaprzysiężeniu Tomáš wsiadł do auta i pojechał do żony. Była w niezłym stanie, ale lekarze odradzili jej opuszczenie sanatorium. Masaryk poprosił, aby obok pokoju żony urządzono dla niego pomieszczenie. Odwiedzał ją w każdej chwili wolnej od obowiązków głowy państwa. Po kilku miesiącach Charlotta dołączyła do rodziny. Nie zmieniła swoich nawyków. Chodziła skromnie ubrana, uwielbiała chwile, kiedy odwiedzały ją dzieci Herberta i kiedy rodzina była w komplecie. Kiedy ktoś się do niej zwrócił per pani prezydentowa, poprawiała go zdecydowanie: „pani Masaryková”. Powrót męża przywrócił jej równowagę duchową, ale z upływem lat słabła fizycznie. Kryzys nadszedł w kwietniu 1923 roku. Przeszła udar mózgu. Była częściowo sparaliżowana, nie mogła mówić. Z zadziwiającym spokojem znosiła cierpienia. Zmarła tuż po świcie 13 maja 1923 roku w otoczeniu dzieci i męża.

Dwa dni później w podpraskich Lánach, gdzie znajdowała się letnia siedziba prezydenta i niewielki wiejski cmentarzyk, odbył się pogrzeb. Rodzina chciała, aby pożegnanie Charlotty było skromne, tak jak żyła. Nie udało się. Na pogrzeb przyszły tłumy. Czesi żegnali Amerykankę. W jednym z nekrologów napisano, że to ona uczyła ich patriotyzmu… Czternaście lat później obok niej złożone zostały doczesne szczątki jej męża. W 1948 roku dołączył Jan, prochy Alice sprowadzono z USA w 1990 roku. Herbert pozostał na zawsze w Pradze, a Olga w Szwajcarii.

Astronom

4 maja 1919 roku był pogodnym dniem. W tłumie przybyłym na oddalone od centrum Bratysławy o osiem kilometrów lotnisko w Vajnorach można było wyczuć nerwowe oczekiwanie. Zbliżało się południe. Wreszcie od strony stolicy pojawiła się niezgrabna sylwetka trzysilnikowego dwupłatowca Caproni 450 z włoskimi znakami rozpoznawczymi na skrzydłach. Po chwili wyraźnie słychać było miarowo pracujące silniki. Samolot zniżył lot, ale pilot nagle przerwał manewr lądowania, poderwał maszynę i znikł z pola widzenia. Niespodziewanie z oddali dobiegł huk roztrzaskującego się o ziemię samolotu.

Tłum ruszył w kierunku miejsca katastrofy.

Jako pierwsi do palącej się maszyny dobiegli żołnierze czecho­słowaccy. Wyciągnęli zakrwawione ciała dwóch pilotów, mechanika i ubranego w ocieplaną kurtkę mężczyznę. Nieopodal wraku leżała jego szabla. Kiedy rozpięto kurtkę, ukazał się galowy mundur francuskiego generała. Na piersi wysokie odznaczenia francuskie, włoskie, serbskie, rosyjskie. Z kieszeni wyciągnięto napisany kilka godzin wcześniej list do hrabiny Giuliany Benzoni.

Przyjaciółko, droga przyjaciółko!

Żegnaj. Ach, jak groźne to słowo, rozdzielające nasze życia! Czasem narzekam na Los, który bez wytchnienia doświadcza naszą miłość […] Żegnaj. Ale wrócę. Wrócę, aby zostać – wierzę w to – na zawsze przy Tobie, moja ukochana. Silnik huczy. Trzeba iść. Iść, wciąż iść. Żegnaj. Przed oczami pojawiają mi się kręgi, moje serce jest niespokojne, jednak wybaczam mu tym razem tę tak ludzką słabość: czyż nie mogę się od Ciebie, Giuliano, oddalić i nie odwiedzić po latach swojej rodziny, mojej ojczyzny? Mam ojczyznę. Jaka radość, jaka tęsknota. Samolot już mnie wzywa. Żegnaj, Giuliano […]

Milan19.

Generał Štefánik nie wysłał go. Zapomniał. A może nie chciał wysłać?

Pięć lat przed narodzinami Milana Rastislava Štefánika premier rządu węgierskiego Kálmán Tisza oświadczył, że naród słowacki nie istnieje.

Niełatwo było być Słowakiem na Górnych Węgrzech. Tak bowiem Słowacja podległa Budapesztowi oficjalnie się zwała. Węgrzy starali się madziaryzować podporządkowane im narody. Ograniczali możliwość studiowania za granicą. Zamykali gimnazja. Ustawami podporządkowywali Kościół i wprowadzali obowiązkowe nauczanie języka węgierskiego do przedszkoli. Niepokornych szykanowali, skazując ich na kary więzienia.

Milan Rastislav Štefánik urodził się 21 lipca 1880 roku jako szóste dziecko w rodzinie pastora ewangelickiego w Košaris­kách na zachodniej Słowacji. Tam też dorastał. Gimnazjum skończył w Szarvas, gdzie zdarzało mu się za pomocą pięści udowadniać swoim węgierskim kolegom, że pan premier jednak się pomylił.

Na studia, dzięki zdobytemu stypendium, jako osiemnasto­latek wybrał się do Pragi. W gimnazjum miał opinię zadeklarowanego panslawisty. Nie szukał więc dla siebie miejsca w Budapeszcie czy w Wiedniu.

Zgodnie z wolą ojca miał się poświęcić inżynierii budowlanej i przez dwa lata, bez większego przekonania, podporządkowywał się temu życzeniu. Na przełomie stuleci porzucił jednak budownictwo na rzecz astronomii i matematyki. Wstąpił na uniwersytet. Tak niepraktyczne przedmioty studiów nie zachwyciły doświadczonego życiowo pastora, szczególnie że Štefánik prowadził życie dalekie od purytańskich zasad wpajanych mu przez ojca. Studia traktował luźno. Pisywał wiersze, krótkie opowiadania i komentarze do gazet. Redagował poświęcony sztuce „Umělecký hlas”. Cóż, bardziej pociągał go tajemniczy nieboskłon niż prozaiczność ziemskich budów.

Ze Słowacji przywiózł ze sobą słabość do kobiecych wdzięków, która będzie mu towarzyszyć do końca. W Pradze kochał się w córkach znanych poetów: Jaroslava Vrchlickiego – Miladzie, i Stanislava Neumanna – Annie.

Ze zdjęć trudno odgadnąć, cóż ten Słowak miał w sobie, że tak bardzo pociągał kobiety. Nie odznaczał się szczególną urodą. Był raczej niewysokim i drobnym mężczyzną, ale dla większości kobiet znajomość z nim była tak ważna, że pamiętały o nim jeszcze długo po jego śmierci. W szkole średniej pokochał Emílię Chovanovą. Długo pisywali do siebie. Ona przez trzydzieści lat co roku pojawiała się przy jego mogile z bukietem róż. Przez lata korespondował z Ludmilą Bílą, poznaną już w Pradze. Podobnie było z Anną Neumannovą, która poświęciła mu tom wspomnień. Tylko Milada Vrchlická szybko wyrzuciła go z pamięci.

W 1902 roku Štefánik zmienił swoje dotychczasowe beztroskie podejście do studiów. Nie zrezygnował z uroków świata, lecz to astronomia stała się jego pierwszą pasją i miłością. Dwa lata później ukończył uniwersytet, przedstawiając – wysoko ocenioną – pracę o gwiazdozbiorze Kasjopei. W Pradze osiągnął wszystko, co było możliwe. Ciągnęło go w świat. Jeśli chciał być astronomem, musiał wyjechać.

Listopad 1904 roku był pierwszym z wielu miesięcy, które spędził w Paryżu. Nie znał języka i był bez pieniędzy. Przygarnęli go równie biedni jak on artyści. Jeden z nich, rzeźbiarz Bruno Kafka, będzie autorem postawionego Štefánikowi w 1938 roku pomnika w Bratysławie. Inny, Otakar Španiel, zdejmie z jego martwej twarzy pośmiertną maskę. Paryż początku XX stulecia był niekwestionowaną stolicą świata i nauki. Młody prowincjusz przez pół roku klepał biedę, imając się różnych zajęć. Rychło jednak wykazał się nadzwyczaj przydatną cechą: potrafił zjednywać sobie przyjaciół i – co istotniejsze – przyjaciółki.

„Ze Štefánika stał się w Paryżu doskonały dżentelmen, człowiek światowy, o szlachetnym wyglądzie i wewnętrznej kulturze. Jeśli było w nim coś prowincjonalnego, wszystko to odpadło w wielkim paryskim świecie, do którego przeniknął”20 – zauważył profesor literatury František Xaver Šalda.

Młody Słowak wszedł na salony. Poznał sławy astronomii: profesorów Nicolasa Flammariona i Jules’a Janssena. Ten ostatni zgodził się, aby Štefánik pracował w jego obserwatorium jako wolontariusz, a więc bez stałego wynagrodzenia. Štefánik nie zaprzątał sobie głowy niedostatkiem. „Wreszcie przyszła chwila, gdy mogę poważnie studiować. I zaczynam nowy etap swojego życia…”21 – pisał entuzjastycznie do Ludmily Vrchlickiej, matki Milady.

Ten nowy etap omal nie zakończył się tragicznie, i to bardzo szybko. W czerwcu 1905 roku wraz z Gastonem Millochau Štefánik został na dwa tygodnie odcięty od świata przez zawieję śnieżną w niedokończonym obserwatorium astronomicznym na szczycie Mont Blanc. „W końcu jedliśmy resztki starego chleba, pozostawionego w obserwatorium chyba w dniu jego założenia, i zagryzaliśmy kawałkami sera, twardego jak kamień i gorszego w smaku niż stare mydło”22.

Był uparty. W tym samym roku jeszcze dwukrotnie wszedł na Mont Blanc. Latem wraz ze swoim mistrzem profesorem Janssenem pojechał do Hiszpanii. Wyprawa zakończyła się powodzeniem. Po powrocie wygłosił odczyt we Francuskiej Akademii Nauk i opublikował pierwsze artykuły naukowe. Droga ku gwiazdom została przetarta. Francuskie Towarzystwo Astronomiczne przyjęło go w swoje szeregi.

Budził podziw, ale i zawiść. Przez pewien czas był najpoważniejszym kandydatem do przejęcia schedy po Janssenie, czyli założonego przez profesora obserwatorium w podparyskim Meudon. Ostatecznie wybór padł na Henriego Deslandresa, który nie darzył sympatią nieco egzotycznego dlań przybysza. Nie mógł znieść, że Štefánik w rodzinie Janssena znalazł oparcie i życzliwość. Zarówno córka, jak i żona profesora uległy urokowi Słowaka.

Astronomowie przewidywali, że do kolejnego zaćmienia Słońca dojdzie w lutym 1907 roku. Štefánik postanowił wykorzystać okazję, by podreperować kruche finanse. Poprowadził wyprawę do miejsca, skąd najlepiej można by obserwować zaćmienie, zakładając, że dochody zapewnią mu późniejsze publikacje. Wybór padł na Turkiestan. Tam, dwieście kilometrów od Samarkandy, za pożyczone od Marie Neumannovej (matki jego praskiej miłości) pieniądze postawił prowizoryczne obserwatorium. 7 lutego przeżył jedno ze swoich największych naukowych rozczarowań – niebo pokryła gruba warstwa chmur.

Nie śpieszył się z powrotem. Pojechał do rodziców na Słowację. Przez miesiąc rozpamiętywał porażkę, by w kwietniu wrócić do Paryża. Był zadłużony i bez pracy, Deslandres bowiem wykorzystał to, że zmarł profesor Janssen, i pozbył się Štefánika z obserwatorium. Z pomocą pośpieszyły panie Janssen i za ich wstawiennictwem Milan został zaangażowany do administrowania obserwatoriami meteorologicznymi w Chamonix – modnej miejscowości wypoczynkowej. To tu ściągały francuskie wyższe sfery. Temperament Štefánika nie znosił pracy biurowej, częściej zatem widywano Słowaka w towarzystwie pięknych kobiet niż w biurze.

„Szkoda, że nie widzę znaczenia ani sensu tego, co robię. Jestem jedną z figurek, które grają komedie, mając przy tym poważne twarze”23 – pisał o swojej pracy. Po kilku miesiącach ponownie był bez pracy. Rozważał opuszczenie Europy, aby w Australii bądź w USA zająć się badaniem komety Halleya. Francja nie odpłacała mu uwielbieniem, jakim on ją darzył. Nie mógł czy może raczej nie dążył do ustabilizowania życia. Nic nie wyszło z planowanego małżeństwa z córką znanego polityka Yvonne Chautemps. Bez powodzenia też poszukiwał sponsorów, którzy byliby w stanie sfinansować jego astronomiczne zamysły: wybudowanie obserwatorium w Nicei lub w Pradze.

Dobiegający trzydziestki naukowiec zwrócił na siebie uwagę francuskiego wywiadu. Był idealnym kandydatem na szpiega. Francję traktował jak drugą ojczyznę, choć wciąż posługiwał się austriackim paszportem. Jako astronom podróżował po całym świecie, nie wzbudzając podejrzeń, a ambicje kolonialne Paryża nie wygasały. Wywiad potrzebował rzetelnych informacji.

Z wyprawy do Afryki Północnej, która oficjalnie poszukiwała miejsca do wybudowania obserwatorium, Štefánik przywiózł raport relacjonujący możliwości kolonizacji i opis zasobów naturalnych. Podobne zadania otrzymał, gdy doszło do zorganizowanej w 1910 roku przez instytut Bureau des Longitudes wyprawy na wyspy polinezyjskie, gdzie obserwował kometę Halleya. Z zadań wobec wywiadu wywiązał się znakomicie. Ale komety nie dostrzegł. Skryła się za nieprzeniknionymi chmurami.

Na sukces naukowy musiał czekać do 28 kwietnia 1911 roku. Wtedy to, będąc na archipelagu Tonga, wykorzystał doskonałe warunki atmosferyczne i udokumentował pełne zaćmienie Słońca. Za cykl artykułów otrzymał prestiżową Nagrodę Francuskiej Akademii Nauk, a kilka miesięcy później francuskie obywatelstwo. Nie spełniał co prawda podstawowego warunku, by starać się o francuski paszport – dziesięcioletniego pobytu na terenie Francji – ale przeważyła współpraca z wywiadem.

Już jako naturalizowany Francuz poprowadził ekspedycję do Brazylii, Ekwadoru i Kolumbii, bardziej interesując się kończonym przez Amerykanów Kanałem Panamskim i zapewnieniem Francji monopolu na budowę dróg oraz stworzeniem sieci telegraficznej niż obserwacją gwiazd. Francja umocniła swoje wpływy w Ekwadorze, wyprzedzając Niemcy, które miały podobne zamiary, a Štefánik – jak głosił oficjalny komunikat – za osiągnięcia naukowe odznaczony został Legią Honorową.

Być może musiałby wybrać między dyplomacją, polityką a astronomią, ale świat wielkimi krokami zdążał ku wojnie. Na początku 1914 roku Štefánik poddał się operacji, po niej pojechał do Maroka, by podreperować szwankujące zdrowie. Wracały nabyte jeszcze w latach studenckich dolegliwości żołądkowe. Z kontynentu doszły go słuchy, że Serb Gavrilo Princip zastrzelił w Sarajewie następcę austriackiego tronu arcyksięcia Ferdynanda. Przełom wakacyjnych miesięcy państwa europejskie strawiły na wzajemnym wypowiadaniu sobie wojny. Obywatel Milan Štefánik został powołany do wojska, do 102 Pułku Piechoty w Chartres. Służbę odwlekł kolejny zabieg chirurgiczny. Dopiero w styczniu pojawił się w garnizonie, przywdziewając charakterystyczne dla francuskiej piechoty czerwone spodnie i granatową kurtkę.

Piechota? Štefánik, który swego czasu zamyślał nad skonstruowaniem systemu kierowania balonami i pierwowzoru auto­matycznego pilota do samolotów, nie miał zamiaru pozostać w piechocie. Wykorzystał znajomości i załatwił przeniesienie do szkoły pilotażu. W kwietniu był już przeszkolonym pilotem, a w połowie maja – zgodnie z przydziałem bojowym – zgłosił się do służby w 10 Armii w okolicach Arras.

Samoloty na początku wojny wykorzystywane były przede wszystkim do zadań zwiadowczych i kurierskich. Zaliczył trzydzieści osiem lotów, podczas których był ostrzeliwany, awaryjnie lądował i atakował nieprzyjaciela granatami ręcznymi.

Wyróżnił się. Kiedy sztab 10 Armii przygotowywał plan ataku na pozycje niemieckie, w którym miała wziąć udział eskadra Štefánika, ostrzegł, że w dniu natarcia będzie deszczowa pogoda, a to uniemożliwi działania samolotom. Jego raport dotarł do generała Ferdynanda Focha i on to zlecił Štefánikowi zorganizowanie centrum meteorologicznego w Dugny, które mogłoby przygotowywać prognozy dla całego frontu. Štefánik mógł zostać w Dugny, ale bezczynność go nużyła.

Został przeniesiony do Serbii. Pamiętano o jego misjach w Ameryce. Miał załagodzić napięte relacje między Serbami a Włochami. Sprawcami zamieszania byli Francuzi i Anglicy, którzy chcąc pozyskać związane sojuszem z Niemcami Włochy, przyrzekli im – w tajnym układzie podpisanym wiosną w Londynie – terytoria austriackie, a do tych pretensje zgłaszał rząd w Belgradzie. Wiosna i lato były dobrym czasem do sporów. Jesienią 1914 roku Serbowie rozbili idące jak na majówkę wojska austriackie i na Bałkanach panował względny spokój.

Štefánik stawił się w Niszu, gdzie stacjonowali Francuzi. Nie miał zbyt wiele czasu, aby cokolwiek zrobić. Na początku października sprzymierzone wojska niemiecko-austriacko­-bułgarskie skutecznie zaatakowały Serbię. Słowak znów zasiadł za sterami samolotu i rozrzucał na froncie ulotki wzywające żołnierzy Słowian, aby porzucili służbę w wojsku niemieckim i austro-węgierskim i przeszli na stronę aliantów. Na niewiele się to zdało. Armia serbska, licząca ponad trzysta tysięcy żołnierzy, została zmuszona do ucieczki w kierunku Albanii, ku Adriatykowi, skąd miała być ewakuowana przez aliantów na wyspę Korfu. Za żołnierzami ruszyła dwustutysięczna masa uchodźców. Sroga wczesna zima i droga prowadząca przez góry zebrały tragiczne żniwo. Na Korfu dotarło niespełna sto tysięcy żołnierzy. Około stu pięćdziesięciu tysięcy cywilów, w tym kilkanaście tysięcy dzieci, pozostało na zawsze w górach.

Štefánik doświadczył losu Serbów. Po awarii samolotu przez kilka dni przedzierał się do Prisztiny. Dotarł tam wyczerpany, wymiotował krwią. Stan jego zdrowia był na tyle zły, że prowadzący lazaret Raoul Labry, przyszła sława francuskiej medycyny, poprosił Włochów o przewiezienie chorego do Rzymu. Jako oficer trafił do kliniki we włoskiej stolicy.

Markiza Giuliana Benzoni, piękna młoda brunetka spokrewniona z włoską rodziną królewską – wzorem innych arystokratek – pielęgnowała rannych żołnierzy. Štefánik zachwycił się Włoszką od pierwszego wejrzenia, ona uległa jego urokowi. Wkrótce zacznie go nazywać „swoim małym Słowakiem”.

Lekarze proponowali natychmiastową operację. Štefánik jednak wolał być leczony w Paryżu. 4 grudnia mógł z okien pociągu ponownie zobaczyć stolicę Francji.

13 grudnia 1915 roku niespodziewanie odwiedził go Edvard Beneš, jeszcze rok wcześniej docent Uniwersytetu Karola-Ferdynanda w Pradze, obecnie emigrant i w myśl prawa austriackiego przestępca winny zdrady stanu. Poinformował, że miesiąc wcześniej Czeski Komitet Zagraniczny, na czele którego stał Tomáš Garrigue Masaryk, ogłosił deklarację, w której określił cel, do jakiego będzie dążyć – powstanie niezawisłego państwa czecho­słowackiego.

Czesi byli bezradni. Deklaracją i wcześniejszymi ich poczynaniami największe zainteresowanie wykazały władze Austro-Węgier, uznając członków Komitetu za zdrajców i szykanując ich pozostawione w Czechach rodziny. Francja nie zwróciła na nich większej uwagi, Anglicy nie kwapili się do jednoznacznego poparcia, mimo że korzystali z informacji wywiadowczych dostarczanych im przez Czechów.

Beneš nie trafił do szpitala przypadkowo. Obydwaj z Masarykiem byli nieprzeciętnymi postaciami, ale nie potrafili pokonać muru obojętności wobec ich zamysłów. Działali standardowo. Oświadczenia w prasie, pisanie memorandów, które przepadały w szufladach niższych urzędników, nie docierając do adresatów. Od miesięcy nie mogli się przedrzeć, aby sprawą powstania czechosłowackiego państwa na gruzach monarchii Habsburgów zainteresować najważniejszych francuskich polityków. Nazwa „Czechy” brzmiała w uszach Europejczyków co najmniej zagadkowo, a Słowacja – to już była pełna egzotyka.

Czesi potrzebowali kogoś, kto mógłby reprezentować nieobecnych w Komitecie Słowaków. Štefánik nigdy nie zerwał kontaktów z ojczyzną, a idea czechosłowakizmu była mu bliska. Zetknął się z nią podczas studiów w Pradze, w kręgu redaktorów „Hlasu” i Masaryka, którego wtedy poznał. Widział w niej możliwość wyemancypowania się Słowaków spod węgierskiego ucisku. Przez lata snuł mrzonki, że uda mu się ściągnąć do ojczyzny kapitał francuski, planował szeroką edukację Słowaków, a nawet zamyślał o utworzeniu słowackiej kolonii na Tahiti. W miesiącach poprzedzających dramatyczną wyprawę do Serbii organizował eskadrę lotniczą złożoną z Czechów i Słowaków. Uzyskał zgodę na pozyskanie i przeszkolenie ochotników z Legii Cudzoziemskiej. Do powstania eskadry jednak nie doszło. Piloci zasilili francuskie jednostki.

Po wyjściu ze szpitala został oficjalnie zwolniony z czynnej służby wojskowej, co nie oznaczało porzucenia munduru. Francuzi chcieli korzystać z usług nieprzeciętnego Słowaka, delegując go do bardziej odpowiedzialnych zadań. Od tego czasu będzie zatem łączył pracę na rzecz Czechosłowacji ze służbą Francji.

Dołączył do Komitetu, wkrótce za jego sprawą przemianowanego na Czechosłowacką Radę Narodową. O pomoc zwrócił się do pięknych kobiet, które darzyły Słowaka więcej niż przyjacielskimi uczuciami. Do Claire Boas de Jouvenel, słowianofilki, w której salonie spotykali się najznamienitsi francuscy politycy – i do byłej narzeczonej Yvonne Chautemps. To, co było niedostępne dla Masaryka i Beneša, dla Štefánika nie stanowiło większego problemu.

Sześćdziesięciopięcioletniemu profesorowi Masarykowi, słynącemu z surowych zasad moralnych, czy Benešowi, któremu to praktycznie żona się oświadczyła, nie mogąc doczekać się z jego strony zdecydowanych kroków, obcy był sposób postępowania Słowaka. Štefánik, kiedy potrzebował dotrzeć do któregoś z dyplo­matów, prosił o pośrednictwo przyjaciółki. Ich protesty, że nie znają przecież tego polityka, zbywał, mówiąc: „Ale do jutra możesz go poznać”. I one tak robiły.

Oskarżany w latach późniejszych o niechęć wobec Słowaka Beneš napisał: „drogę do politycznych środowisk, do rządów, szczególnie do francuskiego i włoskiego, otworzył nam właśnie on […] umożliwił styk ze wszystkimi wybitnymi osobistościami […] był pierwszym i najlepszym naszym dyplomatą”24.

Wkrótce minister spraw zagranicznych Francji Aristide Briand przyjął Masaryka. Historycy zgodnie uważają to spotkanie za przełomowe. Profesor przedstawił korzyści, jakie z powstania Czechosłowacji osiągnie Francja. Przekonywał, że różnice między Słowakami a Czechami są mniejsze niż między Lotaryńczykami a Bretonami czy Bawarami a Szwabami, którzy z powodzeniem tworzą państwa. Po spotkaniu minister zapewnił, że Francja nie zapomni o czechosłowackich aspiracjach.

Briand wiedział, że minęło już półtora roku wojny, zwycięstwo nie było przesądzone, a większość rodaków dostojnego profesora walczyła we wrogich szeregach. Francuzi obiecali, że jeżeli Rada zdoła utworzyć co najmniej trzydziestotysięczną armię, to może liczyć na bardziej zdecydowane kroki, łącznie z uznaniem przyszłego rządu Czechosłowacji. Perspektywa pozyskania kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy z jeńców i dezerterów, którzy wobec dużych strat Francuzów walczyliby na froncie, była kuszącą wizją, można było zatem pozwolić sobie na mało zobowiązujące obietnice.

Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.

Przypisy

Motto

1 J. Kroutvor, Europa Środkowa. Anegdota i historia, przeł. J. Stachowski, Izabelin 1998, s. 112.

Zamiast wstępu

2 A. Pawlak, Dlaczego Czesi [w:] A. Jagodziński, Banici (Rozmowy z czeskimi pisarzami emigracyjnymi), [b.m.w.] 1988, s. 6.

3 P. Tigrid, Kapesní průvodce inteligentní ženy po vlastním osudu, Praha 1992, s. 277.

4 K. Popper, Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie, t. 2: Wysoka fala proroctw. Hegel, Marks i następstwa, przeł. T. Korczyc, Warszawa 1987, s. 251.

5 Zm, Nasz stosunek do Jugosławji, „Kurier Polski”, 23.03.1919; Prusacy słowiańszczyzny, „Naprzód”, 28.01.1919; Najazd Czechów na Śląsk. Hajdamaczyzna czeska, ukraińska i pruska grabi ziemie polskie, „Piast”, 2.02.1919.

6 T. Janowicz, Czesi. Studium historyczno-polityczne, Kraków 1936, s. 155.

7 S. Márai, Dziennik (fragmenty), przeł. T. Worowska, Warszawa 2004, s. 431.

8Publiczna chłosta. Jiri Menzel, rozmawiał K. Kwiatkowski, „Wysokie Obcasy”, dodatek do „Gazety Wyborczej”, 12.05.2007, s. 58.

9 P. Huelle, Mercedes-Benz. Z listów do Hrabala, Kraków 2002, s. 130.

Amerykanka

10 Ch. G. Masaryková, Listy do vězení, Praha 1948, s. 68.

11 Tamże, s. 84.

12 K. Čapek, Hovory z T. G. Masarykem, Praha 1990, s. 83.

13 J. Opat, Filozof a politik. T. G. Masaryk 1882–1893 (Příspěvek k životopidu), Praha 1990, s. 37.

14 K. Čapek, Hovory z T. G. Masarykem, dz. cyt., s. 84.

15 Tamże.

16 A. Masaryková, Vzpomínám, Praha 1948, s. 22.

17 P. Kosatík, Devět žen z Hradu, Praha 1999, s. 52.

18 Ch. G. Masaryková, Listy do vězení, dz. cyt., s. 18.

Astronom

19 List M. R. Štefánika [w:] V. Zuberec, Milan Rastislav Štefánik, Praha 1990, s. 36.

20 Tamże, s. 11.

21 A. Bareš, Štefánik do konce roku 1915 [w:] Štefánikův memoriál, red. A. Bareš, Praha 1929, s. 13.

22 M. Štefánik, Pôl mesiaca na vrchu Mont Blancu, tamże, s. 309.

23 L. Holotík, Štefánikovská legenda a vznik ČSR, Bratislava 1958, s. 60.

24 E. Beneš, Československý ministr války generál Štefánik mrtev [w:] Štefánikův memoriál, dz. cyt., s. 148.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75

[email protected], [email protected]

[email protected], [email protected]

[email protected]

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

[email protected]

Sekretarz redakcji: [email protected]

Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa

tel./fax +48 22 621 10 48

[email protected], [email protected]

[email protected], [email protected]

[email protected]

Dział marketingu: [email protected]

Dział sprzedaży: [email protected]

[email protected], [email protected]

Audiobooki i e-booki: [email protected]

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, [email protected]

Wołowiec 2018

Wydanie II zmienione, rozszerzone