Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
16 osób interesuje się tą książką
Ona prowadzi klub ze striptizem, on zatrudnia się w nim jako ochroniarz
Samantha Baker ma jeden cel: uratować młodszą siostrę. By zwrócić Oliv wolność, Sammy jest gotowa stanąć u bram piekła i podpisać kontrakt z samym diabłem. I robi to, kiedy wszystkie inne możliwości zawodzą. Zanim przyjdzie jej zacząć spłacać dług, Samantha wraz z Oliv przeprowadzają się do Miami, gdzie obie zamierzają zacząć nowe życie... W tym celu przyda im się spadek, jaki niespodziewanie otrzymała starsza z sióstr. Zapisany jej w testamencie budynek jest zaniedbany, jednak przedstawia sobą pewną wartość i idealnie nadaje się na lokal ze striptizem o nazwie Hell.
Wydaje się, że panna Baker ma głowę do interesów - klub szybko zaczyna przynosić dochody, zainteresowanych nie brakuje, alkohol leje się strumieniami. Właścicielka zdecydowanie musi zatrudnić więcej ochroniarzy. Silnych facetów, którzy będą bronić jej dziewczyn przed rozochoconymi klientami. Takich jak Silvio i jego brat Mike. Wielki, umięśniony, o ramionach pokrytych licznymi tatuażami. Niestety, Sammy nie wie, że Mike zatrudnił się w klubie w zupełnie innym celu niż świadczenie usług ochrony...
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 358
Anna Wolf
Piekielna umowa
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Barbara Lepionka
Redakcja: Anna Adamczyk Warsztat Słów
Korekta: Mirella Napolska-Jarocka
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
https://editio.pl/user/opinie/piekzw_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-1699-9
Copyright © Anna Wolf 2024
Siedzę w samochodzie i czuję ucisk w gardle. Nie sądziłam, że pewne sprawy potoczą się w taki sposób. Byłam naiwna, zakładając inny scenariusz. Mogłam do tego nie dopuścić, ale wydawało mi się, że nie będzie tak źle. Dlatego ciąży mi to jak kamień u szyi i ciągnie mnie w dół.
Wysiadam z samochodu, mimo że mam jeszcze chwilę. Uderza we mnie rozgrzane południowe powietrze. Niestety ukrop panujący na zewnątrz to coś normalnego o tej porze roku. I mimo że lubię ciepło, to dzisiejsza temperatura jest za wysoka, nawet jak dla mnie. Całe szczęście, że lekki powiew wiatru daje wytchnienie.
Osłaniając oczy ręką, przechodzę przez chodnik, po czym pokonuję schody i wchodzę do wielkiego gmachu. Mijam ochronę, by po chwili zjawić się na danym piętrze. Dopiero tutaj, dzięki klimatyzacji, mogę odetchnąć od skwaru panującego na zewnątrz. Znajduję ławkę. Zajmuję na niej miejsce, lecz nerwy nie pozwalają mi spokojnie siedzieć. Wstaję i zaczynam przemierzać korytarz w tę i z powrotem. To pozwala mi na chwilę zająć czymś myśli. Zjawiłam się trochę za wcześnie, jednak chciałam jeszcze zamienić kilka słów z wynajętą przeze mnie adwokat, która właśnie zmierza w moim kierunku. Kiedy mnie dostrzega, przez chwilę się uśmiecha, ale szybko poważnieje. Jej wyraz twarzy nie wróży niczego dobrego.
– Nie ma ich – uprzedza mnie, podając rękę na powitanie.
– Nie jestem zaskoczona. Jasno dali do zrozumienia, że nie chcą jej widzieć ani znać. Jakie ma szanse? – pytam z nadzieją, że usłyszę dobre wieści.
– Mam być szczera? – Odkłada swoją teczkę na ławkę.
– Tak. – Żołądek zawiązuje mi się w supeł w oczekiwaniu na odpowiedź.
– Nikłe. Musiałby zdarzyć się cud, a na to raczej nie możemy liczyć. Jestem dobra, ale nie aż tak. Wszystkie zebrane dowody świadczą przeciwko niej. Sprawa dotyczy posiadania znacznej ilości narkotyków. Podejrzewali nawet, że być może jest dealerką.
– To śmieszne. Oliv i bycie dealerką? Nie. Poza tym wiemy, że te prochy nie należały do niej – oświadczam. Doskonale zdaję sobie sprawę, że mam klucze do tego cudu. Wystarczy trafić w odpowiedni zamek.
– Ale znaleziono je przy niej. I mimo że obie zdajemy sobie sprawę z tego, co naprawdę się wydarzyło, fakty są niepodważalne. Niestety tak działa wymiar sprawiedliwości. A czasem działa inaczej, jeśli tylko ma się znajomości.
– No tak. – Opadam na ławkę, by po chwili wstać. Nosi mnie. Boję się tego, co się wydarzy. Boję się, że ona dłużej tego nie zniesie. Już wcześniej było źle, a teraz może być jeszcze gorzej.
Pokonuję całą długość korytarza, odwracam się i ruszam z powrotem. Wśród nielicznych osób znajdujących się na korytarzu dostrzegam kogoś znajomego. Jestem zaskoczona obecnością tej osoby, a tak naprawdę chyba nie powinnam, zważywszy na to, co mi zaoferowano. Wcześniej odmówiłam, bo przyjęcie jego propozycji to jak sprzedanie duszy diabłu. Ale teraz na Oliv czeka piekło, a ja bardzo chciałabym, żeby go uniknęła. Dlatego po mojej głowie zaczyna krążyć niechciana myśl.
Drzwi się otwierają. Moje serducho dudni jak oszalałe, kiedy wchodzę do środka i zajmuję miejsce. Czekam, żeby ją zobaczyć, co dzieje się już po kilku minutach. Jej widok sprawia, że moje serce krwawi. Na twarzy Oliv dostrzegam ślady zmęczenia, ale w jej spojrzeniu czai się coś jeszcze. To lęk. Lęk, który napawa również mnie. Tylko że ja, w przeciwieństwie do niej, jestem inna i potrafię wygarnąć wszystkim, co o nich myślę. Jestem cholernie zła na to, że nie ma tutaj najważniejszych osób z jej życia. Wypięli się na nią. A że na mnie również, to już inna bajka. Ale to, co zrobili jej, jest czymś, czego nie zapomnę im do końca swoich dni. Jestem pamiętliwa. To siedzi we mnie jak zadra. Jak drzazga, która mierzi. Tylko że drzazgę można usunąć, a tego z pamięci niestety się nie da.
Rozprawa się rozpoczyna, a ja czekam w napięciu na jej zakończenie. Spoglądam na dziewczynę, kiedy sędzia zatwierdza wyrok. Skazano ją na dwa lata. Nie wierzę, że do tego doszło. Widzę jej wyraz twarzy, gdy na mnie patrzy, i to, jak z wrażenia opada na krzesło. Chce mi się płakać. To się, do cholery, nie dzieje. Tak nie można. Nie wolno skazać niewinnej osoby… Jednak właśnie do tego doszło. Mój wzrok cały czas jest utkwiony w niej. Widzę, jak unosi głowę, a jej oczy są pełne łez. Wiem, co to oznacza, ale to jeszcze nie koniec. Nie dla mnie. Nie poddam się. Jeśli będzie trzeba, stanę u wrót piekła i zapukam do nich. Dla niej zrobię wszystko.
Rozglądam się po sali rozpraw w poszukiwaniu pewnej osoby, lecz jej nie dostrzegam. Kiwam Oliv głową, żeby się nie martwiła i żeby wiedziała, że wszystko będzie dobrze. Załatwię to. Wstaję i wychodzę.
Ciężkie, drewniane drzwi zamykają się za mną dość głośno. Na korytarzu nie ma dużo osób, więc od razu go dostrzegam. Siedzi pod ścianą na dość długiej, drewnianej ławce, z gazetą w ręku, jakby był na kawie. Ruszam w jego kierunku, wiedząc, na co się piszę i co to będzie dla mnie oznaczać. Ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ochronić bliską mi osobę. Nawet to, czego sądziłam, że nigdy nie zrobię. Czasem nadzwyczajne sytuacje wymagają nadzwyczajnych środków. A jeden z nich siedzi nieopodal.
Zbliżam się i staję tak, że czubki moich szpilek stykają się z jego butami. Unosi na mnie wzrok. Doskonale wiedział, że się do niego zwrócę, dlatego się tutaj zjawił. Podstępny gad. Ale czy mogę go za to winić? Nie. Oboje czegoś chcemy i oboje możemy sobie to nawzajem dać. Tylko że moja ofiara będzie większa niż jego.
– Chcę ją wyciągnąć z tego bagna – oświadczam.
– A jesteś gotowa iść na układ?
– Tak. Przecież przyszłam, więc to o czymś świadczy, nieprawdaż?
– Nawet taki?
– To nie ma znaczenia. Ona ma być wolna.
– Będzie.
– Dzisiaj – wymawiam z naciskiem, podczas gdy on patrzy na mnie ze spokojnym wyrazem twarzy.
– No, nie wiem, czy…
– Albo dzisiaj, albo nici ze wszystkiego. Decyduj.
– Daj mi chwilę. – Wstaje, poprawia marynarkę i spogląda na mnie. – Masz jaja. Niejeden facet by tego nie zrobił.
– Całe szczęście, że jestem kobietą. – Posyłam mu kpiący uśmiech.
– Poczekaj tutaj – nakazuje. – Nie odchodź nigdzie sama.
Zostaję na korytarzu i siadam na ławce, gdy on znika na jego końcu. Nie wiem, jak to zrobi, ale zdaję sobie sprawę, że ze swoją posadą ma ogromne możliwości. W sumie czekając na niego, liczę na cud, ale w końcu dociera do mnie, że podpisałam cyrograf z diabłem o obliczu sprawiedliwości. Konsekwencje tego będą ogromne, ale ona nie może tutaj przebywać ani dnia dłużej. To by ją zniszczyło. Widziałam jej spojrzenie ito mi wystarczyło. Nie jest taka jak ja, nigdy nie była. I to w tym wszystkim wydaje się najgorsze. Zresztą w sumie nie może być taka jak ja. Nie jesteśmy ulepione z tej samej gliny, przynajmniej nie całkiem.
Biorę ciężki oddech, kiedy słyszę stukanie obcasów na kaflach. Unoszę głowę i spoglądam na idącą w moim kierunku kobietę. Ma na sobie uniform. Spodnie i marynarkę. Po chwili zatrzymuje się przede mną.
– Samantha Baker, prawda?
– Tak.
– Proszę za mną. Jestem od Diega.
– A gdzie on jest?
– Przyszłam po to, żeby dopiąć formalności. Bez nich… – Wzrusza ramionami.
– Okej.
Wstaję i idę za nią, słysząc w uszach dźwięk jej obcasów odbijający się od ścian korytarza. Kierujemy się na dół, po czym wychodzimy zgmachu. Następnie pokonujemy kilka schodów i przecinamy chodnik. Tuż przy krawężniku stoi czarny samochód. Podchodzimy do niego. Kobieta zaprasza mnie do środka, więc siadam na tylnym fotelu, gdy ona zajmuje miejsce obok mnie z drugiej strony. W środku jest jeszcze kierowca, ale całą swoją uwagę skupiam na kobiecie, która otwiera teczkę i podaje mi dokumenty. Rzucam na nie okiem. Nie wszystko mi się podoba, ale czy mam jakiś wybór? Nie. Albo ona, albo ja. Wybieram ją. Siebie wybrałam już dawno temu, a teraz jestem chyba jedyną osobą, która może pomóc jej.
– Długopis – proszę i wyciągam po niego rękę.
– Na dole. – Wskazuje miejsce i podaje mi narzędzie, którym zaraz założę sobie pętlę na szyję. Gdy mocniej zacisną, to poczuję.
– Gotowe. – Składam podpis i oddaję jej papiery.
– To wszystko – oświadcza, zamykając teczkę.
Nie bolało, ale mam świadomość, że z czasem może. Bez słowa wysiadam, czując w żołądku spoczywający na mnie ciężar odpowiedzialności. Lipcowe słońce niemiłosiernie praży, a ja mam ochotę zwymiotować. Oddycham, żeby do tego nie doszło, po czym odwracam głowę w lewo i…
Dotrzymał słowa. Jest tam. Widzę ją, jak idzie przy jego boku w moją stronę. Kiedy znajduje się już tylko kilka metrów ode mnie, rzuca się w moją stronę, a ja rozpościeram ramiona, przygarniam ją do siebie i mocno przytulam.
– Sammy – szepcze drżącym głosem, gdy obejmuję ją z całej siły. Schudła.
– Już dobrze. Już wszystko jest dobrze. – Staram się uspokoić jej rozedrgane ciało.
– Jak? – chrypi.
– Cóż… – puszczam ją i spoglądam na podchodzącego do nas agenta – …ma się znajomości. Dzięki, Diego.
– To jest obopólne, Samantho. Wiem, że to nie była łatwa decyzja, ale postąpiłaś właściwie.
– Nie wiem, czy właściwie, ale wszystko ma swoją cenę, nieprawdaż?
– Zgadza się. Uważajcie na siebie. Niech to nie pójdzie na marne. – Kiwa głową i wsiada do auta, z którego ja przed chwilą wysiadłam. Samochód odjeżdża. Dobrze wiem, czego chcą. Ale tym razem to ja przyszłam do niego.
– I co teraz? – pyta mnie Oliv.
– Pojedziemy do domu – oświadczam, nie wiedząc, czy to aby na pewno dobry pomysł.
– Oni nie chcą mnie widzieć, więc po co?
– Zobaczymy. Niech powiedzą nam to prosto w twarz. Damy sobie radę, siostra.
Oliv zajmuje miejsce pasażera, gdy ja siadam za kierownicą. Odpalam silnik mojego ukochanego auta. Wbijam jedynkę i ruszam. Jedziemy do naszych rodziców. To coś, co najchętniej bym pominęła, ale w tym przypadku nie jest to możliwe. Mnie już dawno spisano na straty, ale ona jeszcze niedawno była nadzieją tej rodziny. Jednak teraz, kiedy ma już swoją „przeszłość”, może okazać się, że rodzinna miłość się skończyła. Mam cichą nadzieję, że się jej nie wyrzekli. Chociaż ich zachowanie świadczy o czymś zupełnie innym. Nie okazali jej wsparcia ani razu. Odcięli się, jakby nie była ich córką. To bardzo przykre, ale niektórzy chyba nie powinni być rodzicami. Ja tak uważam. I uważam też, że sama nie nadaję się na matkę. Miałam złe wzorce.
Parkuję wzdłuż chodnika w znacznej odległości od naszego rodzinnego domu. Spoglądam na siostrę. Jest spięta. Miętoli w dłoniach dół bluzki. Sięgam ręką do jej palców i ściskam je w geście pocieszenia.
– Idę tam z tobą. Nie zostawię cię na pastwę losu i rodziców.
– To pewnie będzie przypominać wejście w rój szerszeni.
– Już tak mnie pogryzły, że bardziej się nie dam, Oliv. Chodź. A oni nie są tak groźni, jakby się mogło wydawać. Bez kasy są nikim.
Wysiadamy. Idziemy chwilę chodnikiem, a następnie podjazdem do rodzinnego domu. Domu, który był dla mnie domem jedynie do pewnego momentu mojego życia. Dopóki nie odkryłam sekretu matki, z którego konsekwencjami mierzę się do dzisiaj. Przełykam ciężko ślinę, gdy stajemy na werandzie. Unoszę rękę i naciskam dzwonek. Nie mam pojęcia, czy zastaniemy kogoś w domu, ale czekamy. Po minucie drzwi się otwierają i staje w nich głowa tego rodu. Kiedy nas dostrzega, jego wyraz twarzy jest bezcenny. Robi zaskoczoną minę, która po chwili zamienia się w grymas.
– Możemy wejść? – pyta moja siostra.
– Nie. Obie jesteście niemile widziane pod tym dachem.
– A mama jest? – pytam.
– Owszem.
– Więc ją zawołaj. I tutaj wyjaśnimy sobie wszystko raz na zawsze.
Ojciec zamyka drzwi, by po chwili wrócić z naszą matką. Ona wygląda jak zwykle na zadbaną. Ma na sobie najdroższe ubrania, jakby to miało sprawić, że stanie się lepszą osobą, podczas gdy tak naprawdę jest podła, oziębła i zachowuje się jak suka. Jednak pewne rzeczy muszą zostać wyjaśnione tu i teraz.
– Po co przyjechałyście?
– Nie cieszycie się, że Oliv jest wolna? – pytam. Odnoszę wrażenie, że oni w ogóle tego nie zauważyli.
– Mogła się nie zadawać z marginesem społeczeństwa, to nie musiałaby lądować tam, gdzie była.
– A ty oczywiście nie masz w sobie ani grama współczucia. To twoja córka, tak samo jak ja. I może ja nauczyłam się nie być waszym dzieckiem, ale ona nie zrobiła niczego złego.
– Mamo – chrypi Oliv – przecież wiesz, że nie miałam z tym nic wspólnego.
– Bycie Bakerami do czegoś zobowiązuje – odzywa się ojciec.
– Bycie Bakerami – powtarzam po nim ironicznie.
– Czyli jestem co? Persona non grata? – pyta moja siostra.
– Obie jesteście i nie chcemy was widzieć – mówi matka, po czym się odwraca i chowa w domu. Ojciec robi dokładnie to samo, zostawiając nas na werandzie.
Oliv wygląda na… Chyba nie do końca jest zaskoczona, mimo że na pewno liczyła na inny przebieg tej rozmowy. Jednak teraz przynajmniej wiadomo, ile dla nich znaczymy.
Sięgam do jej ramienia, ściskam je delikatnie i puszczam, po czym obie, bez oglądania się za siebie, odchodzimy. Nigdy więcej tutaj nie wrócę. Oliv zapewne też nie. Ale jestem pewna, że przyjdzie taki dzień, że oni będą żałować swoich słów.
Stoję, na razie, pośrodku niczego. W sumie jeszcze nie nadałam temu miejscu nazwy. Nie wiem do końca, jak stworzę to, co sobie zaplanowałam. Oczywiście, o ile zgodzę się to przejąć. Rozglądam się uważnie. Muszę obejrzeć każdy kąt, żeby wiedzieć, co mogłabym z tym zrobić. Mam plan, zajebisty plan, ale przede wszystkim muszę przekalkulować zyski i straty. To podstawa. Tutaj wszystko popadło w ruinę. Sypiący się tynk, farba odchodząca ze ścian pamiętających lepsze czasy. Plamy dziwnego pochodzenia… Jedyna dobra rzecz w tym miejscu to podłoga. Tak. Ona mogłaby zostać, reszta jest do wyrzucenia, odnowienia, do bardzo gruntownego remontu. Nawet nie chcę myśleć, ile pieniędzy muszę w to włożyć. Na samą myśl aż boli mnie portfel.
Też mi się trafiło, nie ma co. Stara sala bokserska. Jestem ciekawa, jak tutaj musiało być przedtem, kiedy przeżywała swoje lata świetności. To miejsce zapewne tętniło życiem. Przyciągało wiele osób. A obecnie stoi zapomniane, z toną pokrywającego je kurzu i jakimiś resztkami ringu. Zastanawia mnie jeszcze jedna sprawa: dlaczego ktoś chce mi to oddać za darmo? Dzisiaj niczego nie dostaje się za darmo, a na pewno nie takie rzeczy. Jestem zaskoczona, że mam dostać to miejsce, i to od nieznajomego. To wszystko naprawdę jest bardzo dziwne. Nie wiem, o co w tym chodzi. Ale jestem pewna, że o coś musi. A zazwyczaj, kiedy nie wiadomo o co, to chodzi o pieniądze.
– I co o tym sądzisz? – pyta Oliv i patrzy na mnie z oczami szczeniaczka.
– Sama nie wiem. Masz pojęcie, ile pieniędzy trzeba w to włożyć? – Zataczam koło ręką.
– Ale to Miami – okręca się dookoła z rozłożonymi dłońmi – a to miejsce jest za darmo. Nie ma nad czym myśleć. Zawsze możesz je sprzedać i zarobić. Sammy, proszę cię, zgódź się.
– Jeśli wezmę, to na pewno nie sprzedam. To dobra lokalizacja, idealna na realizację mojego planu – stwierdzam. Rozglądam się raz jeszcze po lokalu. Jest naprawdę duży i ma potencjał, co mogę wykorzystać do mojego przedsięwzięcia. – Dobra, bierzemy go.
– Tak! – wykrzykuje Oliv, rzuca się na mnie i ściska tak mocno, że aż brakuje mi powietrza.
– Ogłuchnę przez ciebie, kobieto.
– Eee tam. – Macha ręką. – Trzeba to uczcić.
– Najpierw może podpiszemy papiery, co?
– Tam jest. – Siostra wskazuje faceta w garniturze, z teczką w dłoni, który spokojnie czeka, aż podejmę decyzję. I właśnie ją podjęłam.
Biorę głęboki oddech i ruszam w jego kierunku. To będzie coś zupełnie innego, niż to, co do tej pory robiłam. Mam łeb do interesów, nie kryję się z tym, ale to Miami, Wschodnie Wybrzeże. Inni ludzie, inne miejsce… Jednak właśnie tego potrzebuję, muszę zacząć od nowa. Zapomnieć o cholernej przeszłości i latach zmarnowanych przez czyjąś głupotę. Za błędy się płaci, i to bardzo dużo, przynajmniej zazwyczaj tak się dzieje. Każdy wybór ma swoje konsekwencje. A ludzie często o tym zapominają.
– I jak? Zdecydowała się pani? – pyta koleś, kiedy do niego podchodzimy. Nie znoszę prawników.
– Tak. Ale chcę zapytać o coś jeszcze.
– Oczywiście. Bardzo proszę. – Uśmiecha się.
– Dlaczego ktoś chce mi oddać takie miejsce za darmo?
– To decyzja mojego klienta.
– Naprawdę pan nie wie? – pytam ponownie, bo nie chce mi się w to wierzyć.
– Nie wnikam, dlaczego tak zdecydował. Testament jest jednoznaczny. Pani jest spadkobierczynią.
– A dlaczego nie siostra i ja? Jesteśmy dwie.
– Naprawdę nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Wiedzę na ten temat miał jedynie mój klient, ale skoro mowa o testamencie, to obawiam się, że też nie jestem w stanie dać paniom odpowiedź.
– Wiem i ubolewam nad tym.
– Więc?
– Zgadzam się – oznajmiam i kiwam jeszcze głową dla potwierdzenia.
– Super. Zatem…
Dziesięć minut później prawnik wychodzi, a ja zostaję właścicielką budynku. Spadek jest wart grube pieniądze. Nie mam pojęcia, ile dokładnie, ale obstawiam, że coś koło miliona dolarów. Nie wiem, dlaczego akurat mi przypadł w udziale, lecz darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby i na pewno nie będę z tego powodu płakać.
– Cholera, Sammy. Jesteś bogata – stwierdza siostra.
– Oliv, to pojęcie względne. Nie zjem tego, ale mogę na tym zarobić.
– Chyba właśnie o to ci chodziło.
– Tak. Nie spodziewałam się jednak, że moje plany tak szybko się ziszczą. Chociaż przede mną jeszcze daleka droga i czeka nas mnóstwo pracy, żeby ten lokal świecił niczym neon. A dzięki temu wywiążę się z umowy.
– Damy radę. Jak nie my, to kto?
– Tylko my.
Rozglądam się jeszcze raz dookoła i uśmiecham. To będzie niezły lokal. Mam nadzieję, że przyniesie spory zysk, ale najpierw sporo muszę w niego włożyć. To będzie naprawdę kosztowna inwestycja. Całe szczęście, że mam jakieś fundusze.
Kiwam do siostry na znak, że wychodzimy. Idzie pierwsza, a ja powoli za nią. Czuję się w końcu na miejscu. Po chwili zamykam za nami ciężkie metalowe drzwi i wraz z siostrą wychodzę na zewnątrz. Słońce oraz gorące powietrze od razu w nas uderzają. Spoglądam na okolicę i dopiero teraz dostrzegam, że budynek chyba jednak nie znajduje się w tak świetnej lokalizacji, jak myślałam. Chociaż z drugiej strony wydaje się ona wręcz idealna do tego, co chcę otworzyć. Moi rodzice na wieść o tym chyba przewróciliby się w grobie, gdyby nie żyli, ale ja wiem, co robię. A oni… Cóż, w zasadzie nie mam z nimi kontaktu. Jak wspomniałam, każdy wybór ma swoje konsekwencje.
Wsiadam za kierownicę, a siostra zajmuje fotel obok. Odpalam silnik i ruszamy w kierunku hotelu. Nie spodziewałam się, że zamieszkamy w Miami, ale to miasto jest dobre jak każde inne. Czasem potrzeba zmian, żeby iść do przodu. A Oliv musi zacząć od nowa. Kocham ją i zrobiłabym dla niej wszystko. Naprawdę wszystko. Zmieniam pas i spoglądam na nią, zauważając, że podziwia widoki przez szybę.
– Podoba ci się tutaj?
– Bardzo. Dziękuję, że wzięłaś mnie ze sobą.
– A miałam cię zostawić na pożarcie tym hienom? Oszalałaś?
– Nie, ale wiesz, jak jest… – Wzrusza ramionami.
– Jesteś moją siostrą. Co by się nie działo, zawsze będę po twojej stronie.
– Jestem wyklęta.
– Olać ich. Nigdy im nie dogodziłyśmy. Zawsze byłyśmy nie takie, jak tego chcieli.
– Tylko że to nie ciebie obwiniają o całe zło.
– A chodziło im o ciebie czy o nas? – prycham.
– Byłam ich nadzieją.
– Na ich niespełnione ambicje… Niech się walą. Damy sobie radę same. Zobacz, jesteśmy w Miami, słońce. Miami! – krzyczę i na chwilę odrywam ręce od kierownicy, żeby wyrzucić je w powietrze, po czym chwytam ją z powrotem, by nie spowodować wypadku.
– Miami! – krzyczy i pierwszy raz od dawna widzę ją szczęśliwą. – To co teraz?
– Teraz jedziemy do hotelu i musimy poszukać mieszkania na wynajem. Skoro mamy tutaj zostać, to hotel na dłużej odpada.
– Racja. Ale chcę się dokładać do rachunków.
– Nie ma problemu. I cholera, to jest cholerne Miami – powtarzam z ekscytacją jak mała dziewczynka.
– Wiem, Sam. Wiem.
Spoglądam na brata. Przegląda jakieś papiery, gdy ja układam w głowie plan. Nigdy na nic nie liczyłem. Na wszystko, co mam, musiałem zapracować sam. Nie było łatwo. Teraz jest może mniej ciężko, ale nadal z nieba nic nie leci.
– Idziemy do klubu? – pytam.
– Nie chce mi się. Muszę to – wskazuje na papiery – dokończyć.
– Ale z ciebie sztywniak – drażnię się z nim.
– Założę się, że ty masz sztywne co innego.
– Skąd wiesz? – śmieję się, ponieważ ma rację.
– Klub i ty? To oznacza tylko tyle, że chcesz poruchać.
– Jak ty mnie znasz – cmokam.
– Bo jestem twoim bratem. I wielokrotnie ratowałem ci dupę, braciszku.
– Przesadzasz – prycham i macham ręką. Chociaż, gdyby się nad tym zastanowić, to jednak trochę racji ma.
– Przypomnieć ci ostatnią dziewczynę? – Na samą myśl aż się wzdrygam.
– Dobra, to był wyjątek.
– Taaa, zawsze jest wyjątek. Ty nigdy nie zmądrzejesz, prawda?
– Nie mam dziewczyny ani tym bardziej żony. Nikomu krzywdy nie robię, więc o co ci chodzi?
– O nic – wzdycha. – Daj mi kwadrans i pojedziemy do tego klubu. Ale jeszcze tydzień i potem wracamy do Miami, Patrick. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
– O ile wszystko pójdzie zgodnie z planem.
– Nie przewiduję opóźnień. A teraz przestań paplać i daj mi popracować, bo poczekasz sobie dłużej na to wyjście.
Kręcę głową, ale nic więcej nie mówię. Wiem, że im szybciej skończy, tym szybciej wyjdziemy.
– Kiedy wracamy do Miami? – dopytuje brat. To miało nastąpić dawno temu, a wciąż tutaj tkwimy.
– Jak dokończymy wszystkie sprawy – odpowiadam, bo rzeczywiście nasz powrót do domu się przeciąga. Jednak nie dlatego, że nie udało nam się załatwić tego, co chcieliśmy, tylko dlatego, że pojawiły się inne okazje do zarobienia forsy. – A dlaczego pytasz? – Rzucam mu spojrzenie, po czym sprawdzam ostatnią umowę.
– To ci się nie spodoba – mamrocze, na co wzdycham.
– Wiele rzeczy mi się nie podoba, no i co z tego? – Unoszę brew i spoglądam na Toma. – Dawaj. Co tam masz?
– To. – Podaje mi swój telefon i stuka w ekran. – Czytaj.
Patrzę na jakiś artykuł i zdjęcie. Przesuwam palcem w górę. Stwierdzam, że ktoś nieźle się postarał. Dobry lokal, sporo klientów, morze lejącego się alkoholu i zapewne masa spływających pieniędzy. Jednak kiedy przewijam niżej, rzuca mi się w oczy coś, co sprawia, że sztywnieję. Patrzę na brata. Milczy.
– To jakiś, kurwa, żart?
– Nie, nie nazwałbym tego żartem, braciszku.
– Ale jak, do jasnego chuja?
– Mnie się pytasz?
– Nie miał prawa – burzę się.
– Cóż… To już nie jest nasze miejsce. Zdaje się, że nas wychujano.
– Pieprzony głupiec – cedzę. – Co on sobie myślał, do cholery, sprzedając nasz majątek? Budynek należał się nam! – Puszczają mi nerwy.
– Ale był jego, więc mógł z nim zrobić, co tylko chciał.
– Pierdolę to. Zaharowuję swoją dupę, żeby do czegoś dojść.
– I doszedłeś.
– Ale jakim prawem pozbywa się takiej nieruchomości?
– No właśnie miał prawo. Uspokój się.
– Takiego chuja, jak odpuszczę. Ten lokal będzie mój, tak czy inaczej. Mieliśmy wobec niego plany, a on go sprzedał! – ryczę i walę pięścią w stół.
– To co chcesz teraz zrobić? Jechać tam i powiedzieć: „to mój lokal”? – kpi.
– Nie. Mam zamiar dać tyle, żeby ten ktoś się wyniósł z mojego miasta i z tego budynku. Stać mnie na to.
– To będzie interesujące, zważywszy na jego obecny stan i wygląd. Budynek teraz będzie kosztował majątek.
– Chuj mnie to obchodzi. Mam pieniądze, do cholery. A jak nie…
– Wiem, że cię stać. W końcu jestem twoim wspólnikiem. Znam twoje finanse. I lepiej, żebyś mówił o legalnym przejęciu. – Patrzy na mnie sugestywnie.
– Zobaczymy. Ale przygotuj się, że trochę wydamy w Miami.
– Nie ma sprawy. Najpierw jednak ogarnijmy biznes tutaj, a potem możemy jechać. Bo jak widać, trzeba zarobić więcej. Chociaż osobiście uważam, że tatusiek wyświadczył nam przysługę.
Spoglądam na brata, jakby oszalał, ale nie komentuję jego słów. On zawsze jest taki poukładany. To on z naszej dwójki wydaje się bardziej stonowany i nie rządzą nim emocje tak jak mną. Również potrafię trzeźwo myśleć, ale mam krótki zapłon, a Tom czasem doprowadza mnie do szału. Człowiek musi się od czasu do czasu zabawić, a nie tylko gnić w jednym miejscu i martwić się o przyszłość. Jednak w tym momencie jestem nieziemsko wkurwiony. Nie było mnie dwa miesiące w Miami, a tam odstawiają się takie cyrki. Kimkolwiek jest osoba, która kupiła ten budynek, odsprzeda mi go. Zaoferuję jej tyle, że nie będzie mogła tego odrzucić i nie będzie miała wyjścia. Każdy ma swoją cenę.
A teraz pora wracać do urabiania kolejnego klienta. Nie jest to jakaś ciężka robota, ale handel nieruchomościami to zupełnie coś innego i przysparza czasem wielu problemów. Zyski jednak zazwyczaj są naprawdę duże, jeśli umiejętnie poprowadzi się negocjacje, więc włożony wysiłek zostaje zrekompensowany. Czasem zwykła perswazja wystarczy, a w innych przypadkach można coś nabyć… w trochę bardziej skomplikowany sposób. Jednak tej nieruchomości w Miami nie odpuszczę. Jest warta grube, tłuste miliony dolców i prędzej czy później będzie moja.
Dwa miesiące zajęło mi doprowadzenie tej budy do stanu używalności, ale efekt jest nieziemski, chociaż nazwa lokalu sugeruje coś zupełnie innego. Jednak idealnie pasuje. „Hell” to dobra nazwa. W końcu w piekle jest gorąco, duszno i zmysłowo, a takie właśnie są moje dziewczyny i muzyka, do której tańczą.
Klientów przybywa, alkohol schodzi litrami, a przecież chodzi o to, żeby zarobić. Wszyscy są zadowoleni, a ja pilnuję, żeby ten biznes się kręcił, chociaż przyznaję, że musiałam zastosować pewien trik. Moi pracownicy i klienci myślą, że szefem jest mężczyzna, a mnie mają tylko za managera klubu, podczas gdy tak naprawdę szefem jestem ja. Drobne oszustwo, ale jakoś trzeba sobie radzić w świecie facetów, którzy są zwyczajnymi dupkami, myślącymi, że jak włożą dziewczynie za stanik dolara, to ona zatańczy dla nich na rurze i jeszcze zrobi im loda. Frajerzy.
Właśnie siedzę w biurze i przeglądam listę osób do naboru na ochroniarzy. Muszę mieć mężczyzn do pilnowania porządku i wzbudzania strachu. Takich, którzy jednym spojrzeniem mogą zniechęcić do podskakiwania. Potrzebuję co najmniej czterech, a może nawet więcej. Na razie zatrudniłam dwóch, ale to stanowczo za mało. Nie ogarną tej zgrai, kiedy rozkręcimy się na dobre. Już jest nieźle, a to dopiero początek.
– Jak idzie nabór? – odzywa się moja siostra, która trzyma jedzenie na wynos. Przez to wszystko nawet nie miałam czasu nic dzisiaj zjeść. Mam za dużo roboty.
– Wybrałam dwóch, reszta to jakieś miernoty. Czy oni myślą, że koleś ważący sześćdziesiąt kilogramów poradzi sobie z tymi pijanymi napaleńcami?
– Teoretycznie mógłby. Wszystko zależy od techniki.
– Owszem, ale trzeba mieć jeszcze siłę. A jak ostatnio jeden wyskoczył z łapami do dziewczyny, bo chciał, żeby mu na kolanach usiadła, to musiałam sama interweniować, bo ochroniarz go nie ogarnął.
– Ech. A gdzie ja wtedy byłam, że nic o tym nie wiem?
– Szykowałaś dziewczyny. Dlatego stwierdziłam, że potrzebujemy kogoś napakowanego, żeby straszył samym wyglądem. Ale mam wrażenie, że ta część populacji myśli jedynie jedną częścią ciała – oznajmiam.
– Amen, siostro.
– Właśnie. A teraz dawaj to żarcie, bo mi zaraz żołądek przyrośnie do kręgosłupa.
– Masz. – Podaje mi opakowanie z kurczakiem w sosie słodko-kwaśnym.
– Dzięki. – Otwieram i na widok jedzenia zaczyna mi burczeć wbrzuchu.
– Jadłaś coś dzisiaj?
– Nie miałam czasu. – Biorę do ust kawałek kurczaka i zaczynam przeżuwać. – Ale na szczęście czuwasz nade mną.
– Bo ty zapominasz o bożym świecie, kiedy pracujesz, a to niedobrze. Wiesz, że powinnaś jeść regularnie.
– Wiem, ale zapominam. – Wzruszam ramionami. – Smacznego.
– Wzajemnie.
Obie pochłaniamy swoje porcje, ale Oliv kończy szybciej. Puszcza mi oko i zajmuje miejsce na kanapie. Gdy kończę swój ryż, wyrzucam opakowanie do kosza stojącego obok biurka. Wybrałam takie w jasnym kolorze. Wystarczy, że cały lokal jest ciemny niczym noc. Zresztą to był jej pomysł, a ja się cieszę, że mam ją przy sobie. Mamy podział obowiązków i zysków. Dobrze mieć obok siebie kogoś bliskiego i zaufanego. Wtedy interes łatwiej idzie i nie trzeba się tak stresować. A to bardzo ważne, bo w tej branży często zdarzają się stresujące sytuacje.
Sięgam po wodę. Muszę się napić, mimo że jestem pełna. W sumie to było moje śniadanie albo raczej trzy posiłki w jednym. Zakręcam butelkę, gdy ktoś puka do drzwi, a po chwili pojawia się w nich głowa jednego z ochroniarzy.
– Ktoś do pani.
– To znaczy?
– W sprawie pracy.
– Ale ja jeszcze nie dałam ogłoszenia…
– Nie wiem, koleś czeka – kiwa za siebie – na korytarzu.
– Okej, zaproś go tutaj.
Odstawiam wodę, włosy na szybko związuję w prowizoryczny kok, po czym wycieram papierową chusteczką usta, żeby przypadkiem nie mieć na twarzy jakichś resztek jedzenia. Odwracam głowę i spoglądam na siostrę, która nadal siedzi na kanapie w głębi pomieszczenia. Jest tak cicho, jakby jej nie było.
– Proszę – odzywam się, słysząc pukanie.
Drzwi się otwierają, a moim oczom ukazuje się mój potencjalny pracownik. I niech mnie jasna cholera. Szczęka mi dosłownie opada. Ożeż i ja cię pierniczę. Facet to kolos. Dosłownie. Wygląda jak chodząca góra mięcha. Kogoś takiego właśnie szukam. Będzie idealnym straszakiem. Uśmiecham się nieznacznie pod nosem, zapraszając gestem, żeby podszedł bliżej.
– Dzień dobry, ja w sprawie pracy. – Ciekawe, skąd się dowiedział, że kogoś szukam… – Może powinienem najpierw zadzwonić, ale wolałem zjawić się osobiście.
– Jeszcze lepiej. – Uśmiecham się do niego. – Zapraszam. – Wskazuję fotel po przeciwnej stronie biurka i rzucam szybkie spojrzenie siostrze, której on nie dostrzegł albo tylko udaje, że jej nie widzi.
– Jestem Silvio.
– Samantha – przedstawiam się pełnym imieniem. – Więc chcesz tutaj pracować i być ochroniarzem?
– Tak, potrzebuję pracy, nawet bardzo – mówi z lekko spuszczoną głową, a ja mam przeczucie, że zaraz usłyszę coś, co powinno mnie do niego zachęcić lub zniechęcić. – Jestem wielki, mogę złapać dwóch gości naraz i ich wyprowadzić albo… – unosi głowę i uśmiecha się łobuzersko – …komuś obić mordę.
Ach, i to mi się podoba.
– Widzę. Jesteś naprawdę dobrze zbudowany.
– I mam dwa metry wzrostu.
– Cholera. Ale dlaczego akurat to miejsce? – pytam, bacznie mu się przyglądając. – W mieście jest dużo lokali, w których potrzebują ochroniarzy. Z taką posturą – uśmiecham się do niego – zatrudniliby cię wszędzie.
– No właśnie nie wszędzie.
– Dlaczego? – Opieram się plecami o fotel w oczekiwaniu na jego odpowiedź.
– Cóż… Niedawno wyszedłem z pudła. – Wiedziałam, że nie może być tak kolorowo. – Nie każdy chce do pracy kogoś takiego jak ja. Wolę powiedzieć o tym na wstępie, niż później zostać wyrzuconym. Lubię jasne i klarowne sytuacje.
Ma u mnie punkt za szczerość. W tym momencie powinnam mu podziękować, ale nie zrobię tego. Myślę, że kryje się w nim coś jeszcze. Coś, czego nie chce mi powiedzieć. A moje przeczucia przeważnie się sprawdzają. Jednak nie musi nic więcej dodawać. Wygląda na twardziela o gołębim sercu, który po prostu gdzieś po drodze się zgubił. Idealnie się nada do tej roboty.
– Rozumiem. – Wstaje i spogląda na mnie. – Ktoś taki jak ja nie ma szans na zdobycie pracy tutaj.
– Siadaj. – Macham dłonią, żeby z powrotem zajął miejsce. – Jeszcze nie skończyliśmy rozmowy.
– Nie?
– Nie. To są moje warunki. – Podsuwam mu kartkę, gdzie wypisałam podpunkty, które musi spełnić każdy pracownik.
– Czyli dostałem tę pracę? – pyta zaskoczony.
– Na to wygląda, ale musisz się dostosować do zasad, bo inaczej wylecisz w trybie natychmiastowym. To specyficzna robota.
– Nie ma sprawy. Więc to są te zasady. – Stuka palcem w kartkę.
– Tak, ale najważniejsza z nich to: nie dotykasz dziewczyn, nigdy – zaczynam. Potem wyjaśniam mu, ile będzie zarabiał i jakie są jego obowiązki.
– Czyli mam rozumieć, że odpowiadam też za bezpieczeństwo dziewczyn?
– Tak. Jesteś osobą, która dostanie więcej obowiązków, a co za tym idzie, większą wypłatę.
– Cholera.
– Więc jak? Umowa stoi? Jesteś zainteresowany?
– Jasne, że tak.
– A nie znasz przypadkiem kogoś takiego jak ty? Wiesz, chodzi mi o wygląd. Po prostu wielcy faceci budzą respekt – tłumaczę mu jak kretynka. – Brakuje nam rąk do pracy, a klientów cały czas przybywa.
– Tak się składa, że być może znam. Mój straszy brat właśnie wrócił do miasta i na pewno będzie potrzebował pracy.
– Brzmi obiecująco. Możecie przyjść razem dzisiaj wieczorem?
– Sądzę, że nie będzie z tym problemu.
– Okej. Porozmawiam z nim, ale niczego nie obiecuję. Jednak istnieje też opcja, że od razu go zatrudnię – oświadczam, licząc, że to będzie naprawdę odpowiedni człowiek na stanowisko ochroniarza. Nie chcę zatrudniać co chwilę kogoś nowego. Potrzebuję zgranego zespołu.
– Dzięki. Ratuje mi pani tyłek.
– Samantha, jeśli już. To ty musisz zadbać o tyłki innych – rzucam ze śmiechem.
– Zrobi się, szefowo.
– O, to też mi pasuje. Widzimy się za – spoglądam na zegarek – cztery godziny.
– Do zobaczenia – mówi, wstaje i wychodzi.
Odwracam się w fotelu w kierunku mojej siostry, która wygląda niczym ryba wyciągnięta z wody. Uśmiecham się do niej.
– I co o nim myślisz?
– Boże drogi, toż to kawał chłopa – odpowiada, a mnie wciąż dziwi to, że on jej nie dostrzegł.
– Idealny do tej roboty, tak uważam. Będzie postrachem dla naszych klientów. Teraz zastanowią się dwa razy, nim coś zrobią.
Siostra szczerzy się na moje słowa.
– Tak. Ale naprawdę chcesz zatrudnić byłego więźnia? Ciągle ci mało?
– Hmmm… Dobrze wiesz, że więzienie to piekło.
– Wiem aż za dobrze.
– W takim razie rozumiesz. A teraz – pukam w biurko – musimy zabierać się do pracy, nikt jej za nas nie zrobi. Stoisz dzisiaj za barem.
– Mamy jeszcze czas – marudzi.
– Owszem, ale musimy poukładać alkohol na półkach, kilka skrzynek tego jest. A jeszcze trzeba posprawdzać inne rzeczy.
– A czy mam jakieś wyjście, ty tyranie?
– Nie masz, to fakt. – Śmieję się. – Ale nie narzekaj. Dobrze ci płacę. – Żartobliwie jej wytykam.
– Liczenie kasy na koncie to akurat najprzyjemniejsza część tej pracy.
Kręcę głową i się uśmiecham. Oliv to chodzący kalkulator, ma w głowie całą matematykę. Nie żebym ja nie miała, ale ona lubi cyferki i to, co z nimi związane. Ja mam nosa do interesów, a ona do tego. Całkiem zgrany z nas duet. I cieszę się, że jest tutaj ze mną. Przykro mi tylko, że pewne sprawy nie potoczyły się tak, jak powinny, ale może wyjdzie to nam na dobre.
Gdy nastaje późne popołudnie i tylko trzydzieści minut dzieli nas od otwarcia klubu, sprawdzam, czy wszystko jest na swoim miejscu, łącznie ze mną i moim ubiorem. Skoro to klub nocny, strój zakonnicy nie wchodzi w grę. Trzeba się prezentować odpowiednio, ale równocześnie niezbyt wulgarnie, skoro oficjalnie jestem managerem. Więc moje czarne spodenki, tego samego koloru bluzka ze sporym dekoltem oraz sandały na wysokim obcasie idealnie się nadają. Tak ubrana pasuję do tego miejsca, zbytnio się nie wyróżniając. Jednak też nie przypominam żadnej z tancerek.
Kiwam głową ochroniarzowi i wskazuję na zegarek na mojej ręce, żeby przypomnieć mu, że niedługo otwarcie. Potakuje, po czym idzie w kierunku wejścia do klubu. Jestem bardzo ciekawa, czy osiłek przyjdzie. Z takimi ludźmi nigdy nic nie wiadomo. W sumie powinnam sprawdzić jego papiery, ale z drugiej strony w razie potrzeby mogę go wylać. Powód zawsze się znajdzie. Ale nie chcę uprzedzać faktów, może się zjawi. Omiatam wzrokiem salę, odwracam się i ruszam na tyły, gdzie dziewczyny szykują się już do występów.
Nie są złe, chociaż niektóre z nich mogłyby być lepsze. Jednak wierzę, że jeszcze trochę, a nabiorą wprawy i będą zbierać znacznie większe napiwki. Nie wiem, gdzie wcześniej pracowały i czy w ogóle zajmowały się czymś na poważnie. Nie chcę tego wiedzieć. To nie moja sprawa. Ja jestem od tego, żeby wyszły na prostą. Jestem ich drugą szansą, a gdyby nie moja chęć pomocy, w życiu nie byłoby mnie w tym miejscu.
– Przylazł jakiś koleś – odzywa się Rick, który zastępuje mi drogę i wskazuje na salę. – Mówi, że szefowa go zatrudniła. – Spoglądam we wskazanym kierunku. Ach, jednak przyszedł.
– Owszem. – Uśmiecham się na widok Silvia. To imię jakoś mi do niego nie pasuje, muszę je skrócić. A poza tym brzmi jak kobiece. – To nasz nowy nabytek – informuję Ricka.
– Wielki sukinsyn.
– I o to chodzi. Będziecie razem pracować.
– Okej. – Rick potakuje, po czym znika.
Wychodzę z korytarza, przecinam częściowo salę i zbliżam się do baru, za którym niedługo będę obsługiwać klientów. Mamy jednego barmana, ale czasem to za mało. Staję za kontuarem, sięgam po szkło, czekając, aż Silvio podejdzie.
– Jak obiecałem – odzywa się, stając naprzeciwko mnie, po czym kiwa na kogoś – jestem z bratem.
Skupiam uwagę na osobie zbliżającej się do nas powolnym krokiem. Jak tylko znajduje się w zasięgu mojego wzroku, wchodząc w snop światła, zamurowuje mnie. Dosłownie. Stoję jak oniemiała. Myślałam, że Silvio jest wielki, ale ten… Dobry Boże, może nie jest wyższy od brata, ale zdecydowanie bardziej napakowany. Jednym słowem: wielki jak stodoła. Jasna cholera, rękawy koszulki omal na nim nie pękają, bo tak mocno napinają się na jego bicepsach. A do tego jego liczne tatuaże tworzą wokół niego aurę niegrzecznego chłopca. Facet jest totalnie… Ja pieprzę. On jest totalnie w moim guście. Zaciskam dłonie na butelce piwa, bo odzywa się we mnie kobieca natura, a w tym miejscu i przy nich nie może. On jest pracownikiem, a ja jego szefową. I tak ma pozostać. Jednak to jakiś żart, do cholery, że akurat ktoś taki zjawił się w tym miejscu. Niestety jak już się powiedziało „A”, to trzeba powiedzieć całą resztę alfabetu.
– Jestem Mike – przedstawia się i wyciąga do mnie rękę.
– Samantha. – Ściskam jego dłoń, po czym szybko ją puszczam, bo nie za bardzo lubię taki kontakt fizyczny. – Jestem managerem tego przybytku – kłamię. – Więc wszystkie sprawy załatwia się ze mną. Z każdym problemem przychodzicie do mnie. Jeśli klient jest pijany i obmacuje dziewczyny, macie prawo wyrzucić go poza lokal. Agresywnych z natury też wyrzucamy. Nie zgadzamy się na przemoc. To miejsce to nie jest speluna. Rozumiecie, chłopaki?
– Tak – odpowiadają naraz.
– To dobrze. Te dziewczyny zarabiają w taki a nie inny sposób. Szacunek im również się należy, a do tego musimy chronić ich tyłki. Więc wy jesteście ich aniołami stróżami.
– O, podoba mi się – mruczy Silvio. – Bycie czyimś aniołem stróżem.
– Tylko trzeba skrócić twoje imię – mówię do niego. – Silvio jest za długie i brzmi jak…
– Jak imię dla cipy – odzywa się Mike, a ja o mało nie parskam śmiechem.
– Mówią na mnie Big T. – Szczerzy się, a ja nie bardzo wiem dlaczego. – Ale na tego tutaj zupełnie inaczej.
– Zamknij się – warczy Mike.
– Dlaczego? Przecież lubisz swoją ksywkę – drażni się z nim.
I zanim zdążę zapytać, jak na niego wołają, Mike łapie Silvia za kark i zaczynają przepychanki. Jezu, czy oni mają po pięć lat? Nie, no tak to tutaj pracować nie będziemy… Po chwili Silvio się wyswobadza, odpycha brata, po czym uśmiecha się szeroko, pokazując piękne rzędy białych zębów.
– No chodź, cwaniaczku. – Silvio kiwa na brata placem, a ja wybucham śmiechem.
Boże, zatrudniłam dwóch błaznów.
– Chłopaki, później możecie dać sobie po gębie, ale teraz do roboty. A i jest jeszcze jedna zasada, której musicie przestrzegać, bo inaczej odstrzelę wam jaja.
– Czyli? – pytają niepewnie.
– Trzymacie swoje fiuty w spodniach. Zrozumiano?
– Oczywiście, że tak, szefowo – odpowiadają, ale mina Mike’a zdradza aż za wiele.
– Mike, naprawdę nie radzę. Teren klubu to świętość, ale to, co robicie po pracy i z kim, to już nie mój interes. – Daję mu do zrozumienia, że po pracy może się pieprzyć, z kim chce, nawet z jedną z dziewczyn, ale nie tutaj.
– Rozumiem. – Uśmiecha się.
– Tak że, panowie, do roboty! – krzyczę.
Rick wpuszcza klientów, Oliv dołącza do mnie za barem, Silvio czy raczej Big T. oraz Mike zaczynają się kręcić po klubie. Przemieszczam się na drugi koniec lokalu, a potem chowam w korytarzu, który prowadzi do dawnej szatni. W jej miejsce powstał azyl dla dziewczyn. Tutaj się przebierają, plotkują i odpoczywają. Oprócz mnie, Oliv i jednego z ochroniarzy nikt tutaj nie ma wstępu. To miejsce jest zamknięte dla klientów.
– Która dzisiaj pierwsza? – pytam, gdy tylko wchodzę do środka.
– Ja – odpowiada Amber.
– Tylko dziewczyny, tak jak do tej pory… Jeśli chcecie coś więcej zklientami, to umówcie się z nimi po pracy. W tym miejscu macie zakaz pieprzenia się z nimi. – Nie bawię się w subtelności. One nie są święte. Część z nic tańczy nago. Nie mam zamiaru ich umoralniać. Ale praca i przyjemności to dwie rożne rzeczy.
Zostawiam je i idę do biura. Muszę ochłonąć. Ten cały Mike… Coś mi podpowiada, że będą z nim kłopoty, ale póki ich nie ma, niech pracuje. Taki mięśniak mi się przyda. Wygląda, jakby walczył w jakimś wrestlingu. W sumie tak mogło być. Natura obdarzyła go hojnie wzrostem i posturą. Przy nim wypadam jak karakan, chociaż w moich dwunastocentymetrowych szpilkach nie jest tak źle.
Opadam w fotelu, włączam laptopa i sprawdzam stan moich zamówień. To jest coś, co robię każdego wieczoru. Alkohol bardzo szybko schodzi, przez co regularnie trzeba uzupełniać zapasy.