Potęga geografii, czyli jak będzie wyglądał w przyszłości nasz świat - Tim Marshall - ebook + audiobook + książka

Potęga geografii, czyli jak będzie wyglądał w przyszłości nasz świat ebook

Tim Marshall

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Najnowsza książka autora światowego bestsellera Więźniowie geografii

W swojej poprzedniej książce Tim Marshall przekonał czytelników, że żeby zrozumieć, co się dzieje na świecie, trzeba spojrzeć na mapę. I chociaż od czasu jej premiery geografia się nie zmieniła, uległ zmianom nasz świat. Tym razem Marshall próbuje zajrzeć w przyszłość i analizuje dziesięć regionów, które będą kształtować globalną politykę. Są to: Australia, Iran, Arabia Saudyjska, Wielka Brytania, Grecja, Turcja, Sahel, Etiopia, Hiszpania oraz… kosmos.

Z tej niezwykłej książki dowiesz się, dlaczego kryzys w Sahelu może wkrótce doprowadzić do kolejnej fali uchodźców do Europy; dlaczego kraje Bliskiego Wschodu nie powinny wiązać swojej przyszłości z ropą; dlaczego wschodnia część Morza Śródziemnego będzie jednym z najbardziej niebezpiecznych punktów zapalnych w XXI stuleciu; oraz dlaczego kolejne światowe starcie może rozegrać się nie na powierzchni Ziemi, lecz w przestrzeni pozaziemskiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 450

Oceny
4,4 (259 ocen)
138
84
33
1
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sengatime

Dobrze spędzony czas

Książka "Więźniowie geografii" bardziej mnie zafrapowała, "Potęga..." zawiera rys większej ilości państw, ale znaczna część rozdziałów to streszczenie historii tych krajów: wojen, zmian granic, paktów, zerwanych przymierzy etc. Zbyt mało jest współczesnej myśli geopolitycznej, bo choć historia ostatnich powiedzmy stu lat ma może wpływ na bieg zdarzeń, ale bitwy w V wieku w Grecji miały wpływ polityki Grecji i Turcji w VI wieku a nie w XXI w. Jest to pouczające ale zabrakło mi poszerzenia rozdziałów o bardziej wnikliwe uwagi co do bieżących zdarzeń, sojuszy, wspólnot, konfliktów interesów itp.
30
Janaliatan

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawe spojrzenie na przyszłość naszej planety.
00
aniahg

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam książki Tima
00
b00sti

Dobrze spędzony czas

Ciekawe, ale pierwsza część lepsza
00
rafalski676

Dobrze spędzony czas

Kolejne kraje i wiecej kosmosu plus zaktualizowane informacje. Czesc II poprzedniej książki. Polecam.
00

Popularność




Tim Marshall Potęga geografii, czyli jak będzie wyglądał w przyszłości nasz świat Tytuł oryginału The Power of Geography. Ten Maps That Reveal the Future of Our World ISBN Copyright © Tim Marshall 2021 First published by Elliott & Thompson Limited Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2021 Copyright © for this edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2021 Cover design by David Wardle Maps: JP Map Graphics LTDAll rights reserved Redakcja Magdalena Wójcik Korekta Daria Kozierska, Julia Młodzińska Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Dla młodzieży z Pokolenia COVID-19. Teraz jest wasz czas!

Przedmowa do polskiego wydania

To prawdziwy zaszczyt móc napisać przedmowę do polskiego wydania Potęgi geografii. Niewiele narodów równie dobrze zdaje sobie sprawę z tego, jak ogromny wpływ na przebieg wydarzeń historycznych i współczesnych ma geografia. Jako dziecko byłem zafascynowany mapami przedstawiającymi Polskę w kolejnych stuleciach. Kraj ten zmieniał swój kształt, powiększał się, kurczył, niekiedy nawet znikał. Jako mieszkaniec państwa wyspiarskiego nie potrafiłem pojąć, dlaczego tak się dzieje. Uczyłem się o imperiach i wojnach, jednak dopiero jako dorosły poznałem historię geograficzną Polski i zrozumiałem, dlaczego taki spotkał ją los.

Tymczasem mogło być zupełnie inaczej. Być może jeden dodatkowy wstrząs w okresie paleogenu sprawiłby, że Karpaty wyrosłyby aż do Morza Bałtyckiego, a seria łańcuchów górskich zabezpieczyłaby wschodnią granicę kraju. Zamiast tego między morzem a Karpatami rozciąga się równina. Ten płaski teren jest korytarzem łączącym Europę Zachodnią i Rosję, który w każdym stuleciu regularnie przemierzały oddziały zbrojne.

Z Rosji nadeszli Mongołowie i skierowali się korytarzem na zachód. Szwedzi podążali w przeciwnym kierunku, podobnie jak Francuzi, a potem Niemcy, których ostatecznie Rosjanie wygonili z powrotem. W erze świata dwubiegunowego, za czasów zimnej wojny, dla wielu mieszkańców Europy Zachodniej Polska była jednym z „tamtych” — narodem po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Z końcem zimnej wojny Polska stała się suwerennym, niepodległym państwem narodowym. Dzisiaj żyjemy w erze wielobiegunowej, w której realia zimnowojenne i postzimnowojenne należą do przeszłości. Jednak dawne niepokoje wracają.

Na wschodzie Rosja znów przybiera postawę agresywną. Na zachodzie Unia Europejska przechodzi przez trudny okres. Między nimi leży Polska, w której pamięć o przeszłości jest wciąż żywa. Bardzo podoba mi się stary polski dowcip, który mówi, że kolor niebieski na polskiej fladze symbolizuje sojuszników, na których Polacy mogą liczyć w trudnych czasach. (Uwaga dla nie-Polaków — na polskiej fladze nie ma koloru niebieskiego). To jeden z tych dowcipów, który w jednym zdaniu potrafi niemal całkowicie podsumować charakter całego narodu. Poza historykami bardzo niewiele osób w Europie Zachodniej wie, jak mocno zdradzeni poczuli się Polacy, kiedy w obliczu niemieckiej i sowieckiej agresji ich sojusznicy pozostali bezczynni. Z tego powodu większość z nas nie rozumie, jak bardzo mieszkańcy po drugiej stronie granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej obawiają się, że podobna sytuacja się powtórzy.

Nie jest więc zaskoczeniem, że w obliczu kryzysu NATO Polska jest jednym z zaledwie kilku państw członkowskich, które spełniły wymóg przeznaczenia co najmniej 2 procent PKB na sektor obronny. Również dlatego Polska cały czas trzyma stronę Amerykanów, mimo że inne kraje europejskie się od nich odwróciły. Kolejnym dowodem na to, że Polacy wyciągają wnioski z przeszłości i myślą o przyszłości, jest utworzenie Wyszehradzkiej Grupy Bojowej. Wystarczyłoby dodać do niej Rumunię i mielibyśmy powrót do doktryny Międzymorza.

Warto również spojrzeć na obecną sytuację geopolityczną z perspektywy Rosjan. Późną wiosną 2021 roku minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow powiedział: „W Europie znów tworzą się granice. Przesuwają się na wschód i robią się coraz głębsze, niczym okopy”. Słowa te odzwierciedlają odczucia władz w Moskwie, że NATO nie dotrzymało obietnicy złożonej na początku lat dziewięćdziesiątych, iż nie będzie rozrastało się na wschód. NATO nie planuje inwazji na Rosję, jednak biorąc pod uwagę jej historię, nie sposób się dziwić, że rosyjski niedźwiedź robi się niespokojny, widząc zbliżające się od zachodu siły. To właśnie miał na myśli prezydent Putin, kiedy w słynnym przemówieniu stwierdził, że największą katastrofą XX wieku był upadek sowieckiego komunizmu. Nie chciał w ten sposób okazywać poparcia dla dyktatury proletariatu, lecz wyrażał swoje niezadowolenie z faktu, że Rosja utraciła bufor bezpieczeństwa w postaci rozciągających się przed jej granicą równin. Wszyscy rosyjscy przywódcy mieli podobne poglądy względem Zachodu. A rozwiązanie było zawsze jedno: podbijanie lub okupacja nowych terytoriów

Straciwszy Ukrainę, Putin nie zamierza utracić również Białorusi, a to prowadzi nas z powrotem do Polski. Białoruś wiąże się dwiema ważnymi lokacjami, dużo lepiej znanymi przez mieszkańców Polski i krajów bałtyckich niż pozostałych państw Unii Europejskiej. Pierwszą z nich jest przesmyk suwalski, znany również jako korytarz suwalski. Po jego jednej stronie leży Białoruś, natomiast po drugiej, nad brzegiem Morza Bałtyckiego, rosyjska eksklawa Kaliningrad. Przesmyk ma 65 kilometrów szerokości i łączy Polskę z Litwą. To jedyna droga, którą NATO może wysłać wzmocnienia do trzech słabo uzbrojonych należących do NATO krajów bałtyckich. Wojska rosyjskie stacjonujące na Białorusi mogłyby z łatwością zablokować korytarz.

Drugą jest Brama Smoleńska. Znajduje się ona w Rosji nieopodal granicy z Białorusią, między Dźwiną i Dnieprem, i otwiera maszerującym wojskom przejście o szerokości od 65 do 80 kilometrów. Droga na zachód prowadzi do Polski, na wschód — do Moskwy. Bramy strzeże 1 Gwardyjska Armia. Jest to jedna z najlepiej uzbrojonych rosyjskich armii, która dysponuje większą ilością wyposażenia niż Polska, Niemcy, Holandia i kraje bałtyckie razem wzięte. W ostatnich latach przeprowadziła kilka symulacji inwazji na Polskę.

Dopóki Białoruś pozostaje zależna od Moskwy, rosyjscy żołnierze nie muszą wkraczać na jej terytorium. Gdyby zanosiło się na to, że podzieli los Ukrainy, Putin zapewne nakazałby wojskom przekroczyć jej granice pod pretekstem ochrony „demokratycznie wybranego” rządu. Tym samym rosyjska armia stanęłaby u polskich granic.

Jak odpowiedziałaby na to Unia Europejska i NATO? Pytanie to spędza sen z powiek najwyższych urzędników w Tallinnie, Wilnie, Rydze i Warszawie, aczkolwiek nie wydaje się specjalnie pilne w Rzymie, Lizbonie czy Brukseli. Taka sytuacja pasuje Putinowi. Brexit był jak najbardziej na rękę Moskwie. Im bardziej podzielona jest Unia Europejska, tym lepiej dla Putina. Kiedy Warszawa i Budapeszt sprzeczają się z Brukselą, Putin uśmiecha się z zadowoleniem. Potrafi skłócić Europejczyków nie tylko o sprawy takie jak sankcje. Doskonale wie, że niektóre państwa Unii należą do NATO, a do przeprowadzenia jakichkolwiek działań militarnych NATO musi mieć zgodę wszystkich swoich członków. Nie ma żadnego głosowania. Są natomiast prowadzone „konsultacje do momentu, kiedy zostanie osiągnięta decyzja akceptowalna przez wszystkie strony”. Jest więc logiczne, że Rosja zrobi wszystko, co w jej mocy, aby podzielić członków Unii i NATO w kwestii stopnia zagrożenia, jakim jest Rosja, i tego, jakie podjąć w tej sprawie działania.

Najprawdopodobniej w najbliższych dekadach Polska będzie jednym z najszybciej rozwijających się państw Europy. Jednocześnie musi pilnować, by Unia Europejska, a co ważniejsze również NATO, wypełniały swoje zobowiązanie, jakim jest stawianie oporu rosyjskiej agresji. Oczywiste jest, że Amerykanie chcą, aby Europejczycy przyczynili się do znacznego zabezpieczenia wschodniego frontu, aby sami mogli skoncentrować się na regionie Indo-Pacyfiku. Władze w Waszyngtonie zdają sobie sprawę z niechęci Niemców do zajęcia twardego stanowiska z powodu ich uzależnienia od rosyjskiej energii, a także ambiwalentnego stosunku Francji. Możliwe, że Stany Zjednoczone będą wspierały zacieśnienie więzi militarnych między Polską a Wielką Brytanią, która wydaje się jedynym dużym krajem europejskim, który rozumie, że Amerykanie nie zamierzają bronić Europy w nieskończoność, jeśli ta nie będzie potrafiła bronić się sama. Do roku 2030 Polska może umocnić swoją pozycję na Nizinie Środkowoeuropejskiej i stać się kluczową potęgą między wybrzeżem Atlantyku a Rosją, co z pewnością zwiększy zaangażowanie Amerykanów.  Jednakże jeśli w obliczu braku działania ze strony Europy Amerykanie się wycofają, Polska znajdzie się w położeniu, w którym była już kiedyś. Tak czy inaczej, do 2030 roku musi dopilnować, by Wyszehradzka Grupa Bojowa uformowała szyk obronny, do którego włączą się kraje bałtyckie, a także władze w Londynie; zwiększyć postępy w rozwoju niektórych technologii oraz upewnić się, że nie straci już ani jednego sojusznika w Unii Europejskiej — możliwe, że będzie ich potrzebować.

Czy czeka nas „powrót do przeszłości”? Tylko do pewnego stopnia, ponieważ choć historia zwykła się powtarzać, kolejne wydarzenia nigdy nie są idealną repliką tych z przeszłości. Rosja nie jest tak silna jak kiedyś, Niemcy są jedną z największych demokracji na świecie, Unia Europejska zapewne przetrwa — w tej czy innej postaci, NATO powoli otrząsa się z szoku, jakim były cztery lata rządów Trumpa, a Polska jest jednym z najszybciej rozwijających się militarnie i gospodarczo krajów w Europie. Mimo wszystko spojrzenie na mapę wystarczy, by zrozumieć, że Polska potrzebuje sojuszników.

Wstęp

Sokół przestaje słyszeć sokolnika; Nie ma już osi, wszystko się rozpada;

W.B. Yeats, Drugie przyjście (tłum. A. Libera)

Na Bliskim Wschodzie potężny Iran i jego odwieczny wróg, Arabia Saudyjska, wymieniają groźne spojrzenia nad wodami Zatoki Perskiej. Leżąca na południe od Oceanu Spokojnego Australia znalazła się w potrzasku między dwiema największymi potęgami naszych czasów: Chinami i Stanami Zjednoczonymi. Natomiast nad Morzem Śródziemnym między Grecją i Turcją toczy się rywalizacja, ciągnąca się od czasów starożytnych, która w każdym momencie może przerodzić się w brutalny konflikt.

Witamy w latach dwudziestych XXI wieku. Epoka zimnej wojny, kiedy Stany Zjednoczone i Związek Radziecki dominowały na świecie, staje się odległym wspomnieniem. Stoimy u progu nowej ery, w której oprócz potężnych mocarstw o fotel lidera rywalizują również pomniejsi gracze. Spory geopolityczne nie ograniczają się już wyłącznie do naszej planety. Różne państwa wysuwają roszczenia do przestrzeni leżącej ponad atmosferą Ziemi, a nawet do powierzchni Księżyca.

Kiedy porządek, który miał trwać przez kilka pokoleń, okazuje się jedynie tymczasowy, łatwo o nerwy. Jednak takie sytuacje zdarzały się wcześniej i będą zdarzały się w przyszłości. Już od jakiegoś czasu zmierzamy ku „wielobiegunowemu” porządkowi świata. Po drugiej wojnie światowej zapanował nowy porządek: nastała era świata dwubiegunowego. Z jednej strony była kapitalistyczna Ameryka, z drugiej komunistyczne Rosja i Chiny. Zależnie od rozpatrywanego obszaru stan ten utrzymywał się przez pięćdziesiąt do osiemdziesięciu lat. Według niektórych ekspertów lata dziewięćdziesiąte były dekadą „jednobiegunową”, całkowicie zdominowaną przez Amerykę. Teraz stało się jasne, że świat wraca do stanu, który w historii człowieka jest normą — ery rywalizacji wielu mocarstw.

Trudno jest wskazać dokładny moment czy wydarzenie, które zapoczątkowało zmiany. Jednak od czasu do czasu można zauważyć pewne oznaki tych zmian, dzięki którym zawiły świat polityki międzynarodowej staje się na chwilę bardziej przejrzysty. Jednej z takich chwil doświadczyłem latem 1999 roku w Prisztinie, obróconej w gruzy stolicy Kosowa. Po rozpadzie Jugosławii w 1991 roku wybuchła wieloletnia, krwawa wojna. Bombowce NATO zmusiły serbskie wojska do opuszczenia Kosowa, a siły lądowe Sojuszu czekały już na rozkaz wejścia do prowincji od południa. Dotarły do nas pogłoski, że rosyjska kolumna wojskowa wymaszerowała z Bośni, aby dopilnować tego, że Rosjanie utrzymają swoje wpływy w Serbii.

Od dziesięciu lat rosyjski niedźwiedź znajdował się poza światową sceną. Cierpiał biedę, podupadł, był cieniem dawnego siebie. Bezsilnie przyglądał się, jak NATO „przekracza” kolejne zachodnie granice, jak narody podległych Sojuszowi państw wybierają rządy obiecujące dołączenie do NATO i/lub do Unii Europejskiej; a jego wpływy w Ameryce Łacińskiej i na Bliskim Wschodzie topniały. W 1999 roku władze w Moskwie postanowiły, że Zachód nie posunie się ani kroku dalej. Kosowo było kroplą, która przelała czarę. Prezydent Borys Jelcyn zarządził interwencję sił rosyjskich (uważa się jednak, że na decyzję w dużej mierze wpłynął nowy na rosyjskiej scenie politycznej, nieugięty nacjonalista, Władimir Putin).

Wczesnym rankiem przez ulice Prisztiny przetoczyły się rosyjskie wojska i skierowały w stronę lotniska na przedmieściach stolicy. Podobno prezydent Bill Clinton dowiedział się o operacji jeszcze przed siłami NATO z mojego raportu zatytułowanego The Russians rolled into town, and back onto the world stage [Rosjanie wkroczyli do miasta i na scenę światową]. Bynajmniej nie był to materiał na miarę Nagrody Pulitzera, jednak choć wciąż w wersji roboczej, spełnił swoje zadanie. Rosjanie uznali, że nadeszła pora wziąć udział w najważniejszym wydarzeniu tamtego roku, i ogłosili, że odwrócą falę historii, która do tej pory parła przeciwko nim. W końcówce lat dziewięćdziesiątych Stany Zjednoczone nie miały sobie równych, a Zachód wiódł prym na scenie międzynarodowej. Jednak zmiany już się rozpoczęły. Rosja nie była już budzącym przerażenie mocarstwem — teraz była jedną z wielu potęg — jednak Rosjanie zamierzali powiększać swoje wpływy, gdzie tylko się dało. Swoją determinację mieli udowodnić w Gruzji, na Ukrainie, w Syrii i wielu innych miejscach.

Cztery lata później było to irackie miasto Karbala, jedno z najbardziej czczonych przez szyitów miejsc. Amerykańsko-brytyjskie siły koalicyjne doprowadziły do upadku rządów Saddama Husajna, jednak wybuch rewolucji był nieunikniony. Za panowania Saddama Husajna (wyznawcy islamu sunnickiego) wiele obrządków szyickich było zakazanych, w tym rytualne samobiczowanie. Pewnego wyjątkowo upalnego dnia byłem świadkiem, jak miliony szyitów z całego kraju przybywają do Karbali. Liczni mężczyźni biczowali się po plecach i nacinali sobie czoła, aż ich ciała pokryła krew, która skapywała na ziemię, barwiąc na czerwono zalegający na ulicach pył. Wiedziałem, że leżący za wschodnią granicą Iran, potężne państwo zdominowane przez szyitów, wykorzysta każdą możliwą sztuczkę, aby stworzyć w Iraku szyicki rząd i użyć go do poszerzenia swoich wpływów na Bliskim Wschodzie, a także połączyć się z leżącymi dalej na zachód sojusznikami w Syrii i Libanie. Z geograficznego i politycznego punktu widzenia było to nieuniknione. Mój raport z tamtego dnia brzmiał mniej więcej tak: „Wydaje się, że sytuacja jest natury religijnej, lecz ma również charakter polityczny, a jej skutki będą odczuwalne aż po Morze Śródziemne”. Polityczny układ sił się zmienił, a rosnące wpływy Iranu to wyzwanie dla amerykańskiej dominacji w regionie. Karbala stała się tłem, na którym rysował się nowy obraz sytuacji. Niestety obraz ten zdominował jeden kolor — krwistoczerwony.

To tylko dwa kluczowe wydarzenia, które miały wpływ na kształt współczesnego świata. Niezliczone siły napierają i ciągną w różnych kierunkach, a czasem ścierają się w rywalizacji, którą niegdyś nazywaliśmy „wielką rozgrywką”. Oba te wydarzenia dały mi pewne wyobrażenie, w którą stronę zmierzamy. Sytuacja stała się dla mnie jeszcze jaśniejsza za sprawą wydarzeń, które rozegrały się w drugiej dekadzie XXI wieku w Egipcie, Libii i Syrii. Egipski prezydent Husni Mubarak został odsunięty od władzy w drodze zamachu stanu przez wojsko, które zatuszowało swój udział pod przykrywką ulicznych protestów społecznych; w Libii pułkownik Mu’ammar al-Kaddafi został obalony i zamordowany; a w Syrii Rosjanie i Irańczycy uratowali utrzymującego się ostatkiem sił przy władzy Baszara al-Asada. We wszystkich trzech powyższych przypadkach Amerykanie dali wyraźny sygnał, że nie zamierzali przychodzić w sukurs dyktatorom, z którymi przez lata prowadzili interesy. Przez osiem lat prezydentury Baracka Obamy Stany Zjednoczone powoli wycofywały się ze sceny międzynarodowej, a przez cztery kolejne lata trend ten kontynuował Donald Trump. W tym czasie na scenie tej pojawiły się nowe potężne mocarstwa o szybko rozwijających się gospodarkach, takie jak Indie, Chiny czy Brazylia, chętne do powiększenia swoich wpływów na świecie.

Wielu ludziom nie podoba się idea, że po drugiej wojnie światowej Stany Zjednoczone odgrywały rolę „światowego policjanta”. Można by wymienić zarówno zalety, jak i wady takiej sytuacji. Bez względu na to, przy braku takiego policjanta, wiele frakcji będzie starało się przejąć nadzór nad swoją okolicą, a tam, gdzie rodzi się rywalizacja, rośnie ryzyko destabilizacji.

Imperia powstają i rozpadają się. Sojusze są zawiązywane, a następnie rozwiązywane. Ugoda zawarta w Europie po wojnach napoleońskich przetrwała około sześćdziesięciu lat, „tysiącletnia rzesza” niewiele dłużej niż dekadę. Nie sposób przewidzieć zmian w układzie sił w najbliższych latach. Nie ulega wątpliwości, że ogromne wpływy na sprawy międzynarodowe utrzymają ekonomiczni i geopolityczni giganci, tacy jak Stany Zjednoczone, Chiny, oczywiście również Rosja, państwa Unii Europejskiej czy szybko rozwijające się gospodarczo Indie. Jednak mniejsze kraje również mają znaczenie. Sojusze to inherentny element geopolityki, a w czasach, kiedy porządek świata nieustannie się zmienia, duże mocarstwa chcą, aby małe mocarstwa były po ich stronie — i z wzajemnością. Dla tych krajów, na przykład Turcji, Arabii Saudyjskiej czy Wielkiej Brytanii, to okazja do zajęcia strategicznych pozycji wyjściowych do stania się w przyszłości wielkimi potęgami. Jak na razie obraz w kalejdoskopie nieustannie się zmienia, a elementy układanki wciąż nie są na swoich miejscach.

W 2015 roku napisałem książkę Więźniowie geografii, w której starałem się pokazać, jak geografia wpływa na politykę globalną oraz decyzje poszczególnych państw i ich przywódców. Przybliżyłem w niej sytuację geograficzną Rosji, Chin, Stanów Zjednoczonych, Europy, Bliskiego Wschodu, Afryki, Indii i Pakistanu, Japonii i Korei, Ameryki Łacińskiej oraz Arktyki. Starałem się przedstawić sytuację globalną, koncentrując się na największych graczach, potężnych geopolitycznych blokach i regionach. To jednak nie wyczerpuje tematu. Choć Stany Zjednoczone pozostają jedynym państwem utrzymującym znaczne siły morskie jednocześnie na dwóch oceanach, Himalaje wciąż oddzielają Indie od Chin, a równiny leżące na zachód od Rosji są wciąż jej słabym punktem, cały czas pojawiają się nowe okoliczności geopolityczne, a na naszą uwagę zasługują kolejni pojawiający się na światowej scenie gracze, mogący wpłynąć na naszą przyszłość.

Podobnie jak w Więźniach geografii, w Potędze geografii będę podkreślał, jak duże znaczenie w geopolityce mają góry, rzeki, morza i beton. Geografia ma kluczowy wpływ na to, co ludzkość może, a czego nie może. Owszem, politycy są ważni, ale geografia jest ważniejsza. Wybory podejmowane przez ludzi, teraz i w przyszłości, nigdy nie będą oderwane od fizycznej rzeczywistości. Punktem wyjścia każdego państwa jest jego położenie względem sąsiadów, szlaków wodnych i złóż naturalnych. Mieszkasz na targanej wiatrami wyspie gdzieś na obrzeżach Oceanu Atlantyckiego? To świetne miejsce, by ujarzmić wiatr i fale. Mieszkasz w kraju, w którym słońce świeci przez okrągły rok? Panele słoneczne to najlepszy wybór. Mieszkasz w regionie, gdzie wydobywa się kobalt? Może to być zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem.

Idea punktu wyjścia często spotyka się pogardą, jest uważana za deterministyczną. Mówi się o „płaskim świecie”, w którym transakcje finansowe i komunikacja za pośrednictwem cyberprzestrzeni unieważniły zjawisko odległości, a ukształtowanie terenu przestało mieć znaczenie. Jednak zaledwie ułamek ludzi zamieszkujących naszą planetę może rozmawiać przez telekonferencję czy przelecieć nad górami, aby spotkać się z kimś osobiście; większość z ośmiu miliardów mieszkańców Ziemi nie ma takich możliwości. Dostęp do wody egipskich rolników wciąż pozostaje pod kontrolą Etiopczyków. Góry leżące na północ od Aten wciąż utrudniają handel z Europą. Geografia to nie przeznaczenie — ludzie mają wpływ na to, co się dzieje — jednak wciąż pozostaje bardzo istotna.

Stoimy u progu nowej ery, a do tego, jak niepewna i pełna podziałów będzie nadchodząca dekada, przyczyniło się wiele czynników. Globalizacja, antyglobalizacja, COVID-19, zmiany technologiczne i klimatycznie — wszystkie miały swój wpływ i wszystkie uwzględniłem w niniejszej książce. W Potędze geografii skupiłem się na wydarzeniach i konfliktach XXI wieku, które w wielobiegunowym świecie mogą mieć daleko idące konsekwencje.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki