Potwór z Florencji. Śledztwo w sprawie seryjnego mordercy - Douglas Preston, Mario Spezi - ebook

Potwór z Florencji. Śledztwo w sprawie seryjnego mordercy ebook

Douglas Preston, Mario Spezi

0,0
47,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

To się zdarzyło w wielu krajach: seryjny morderca, który w przewrotny sposób staje się symbolem swojej epoki i demaskuje jej mroczne oblicze. We Włoszech był nim Potwór z Florencji. Jego sława przekroczyła granice Italii, a zabójstwa i prowadzone śledztwo inspirowały Thomasa Harrisa przy pisaniu Hannibala.

Wszystko zaczyna się w 1974 roku: na wzgórzach pod Florencją ktoś brutalnie morduje parę, która uprawia seks w samochodzie. Do 1985 roku w identycznych okolicznościach ginie kolejne dwanaście osób. Rozpoczyna się najdłuższe i najdroższe śledztwo w historii Włoch. O udział w zbrodniach podejrzanych jest prawie sto tysięcy mężczyzn, zatrzymanych zostaje kilkunastu, ale trzeba ich zwolnić, bo w tym samym czasie Potwór atakuje ponownie. Plotki i fałszywe oskarżenia rujnują życie wielu osób, a całe pokolenie florentczyków twierdzi, że zbrodnie odcisnęły piętno na mieście i życiu mieszkańców. Samobójstwa, ekshumacje, domniemane otrucia czy przesyłki zawierające fragmenty zwłok, a także seanse spirytystyczne na cmentarzach, sprawy sądowe, fałszywe dowody i zaciekłe prokuratorskie wendety: z czasem śledztwo samo staje się potworem, pochłaniającym wszystko na swojej drodze.

Książka Douglasa Prestona i Maria Speziego to reportaż wyjątkowy – autorzy nie tylko obnażają słabości włoskiego wymiaru sprawiedliwości i szczegółowo relacjonują przebieg śledztwa, ale sami stają się jego częścią. Potwór z Florencji niczym najlepszy kryminał wciąga, trzyma w napięciu i niepokoi. Zwłaszcza że sprawcy morderstw nigdy nie odnaleziono…

„To jedna z najniezwyklejszych książek true crime, jakie przeczytałem w życiu. I właściwie nie wiadomo, co jest w niej najstraszniejszego – makabryczne zbrodnie czy absurdalny sposób, w jaki było prowadzone śledztwo. Wciąga, zaskakuje, przeraża.” Wojciech Chmielarz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 451

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



W serii ukazały się ostatnio:

Piotr Bernardyn Hongkong. Powiedz, że kochasz Chiny

Tomasz Grzywaczewski Granice marzeń. O państwach nieuznawanych (wyd. 2)

Aneta Prymaka-Oniszk Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy (wyd. 3)

Wade Davis Wąż i tęcza. Voodoo, zombie i tajne stowarzyszenia na Haiti

Igor T. Miecik 14:57 do Czyty. Reportaże z Rosji (wyd. 2)

Jacek Hugo-Bader W rajskiej dolinie wśród zielska (wyd. 4)

Aleksander Gurgul Podhale. Wszystko na sprzedaż

Anna Malinowska Od Katowic idzie słońce

Norman Lewis Neapol ’44. Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch (wyd. 2)

Stig Dagerman Niemiecka jesień. Reportaż z podróży po Niemczech (wyd. 2)

Jakub Szymczak Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym

Mariusz Szczygieł Gottland (wyd. 5)

Jacek Hugo-Bader Dzienniki kołymskie (wyd. 3)

Marjorie Wallace Milczące bliźniaczki

Norman Lewis Głosy starego morza. W poszukiwaniu utraconej Hiszpanii (wyd. 2)

Jerzy Haszczyński Rzeźnia numer jeden i inne reportaże z Niemiec

Ed Vulliamy Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy (wyd. 2)

Karolina Domagalska Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin z in vitro (wyd. 2)

Lene Wold Honor. Opowieść ojca, który zabił własną córkę (wyd. 2)

Tomasz Grzywaczewski Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej (wyd. 2)

Peter Robb Sycylijski mrok (wyd. 3)

Amos Oz Na ziemi Izraela

Iza Klementowska Samotność Portugalczyka (wyd. 2)

Aneta Pawłowska-Krać Głośnik w głowie. O leczeniu psychiatrycznym w Polsce (wyd. 2)

Paweł Smoleński Pochówek dla rezuna (wyd. 4)

John Vaillant Tygrys. Na tropie rosyjskiej bestii

Harley Rustad Zagubiony w Dolinie Śmierci. Obsesja i groza w Himalajach

Bartek Sabela Wędrówka tusz

Jamie Bartlett Królowa kryptowaluty. Historia miliardowego cyberprzekrętu

Małgorzata Nocuń Miłość to cała moja wina. O kobietach z byłego Związku Radzieckiego

Roman Husarski Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej (wyd. 2)

Bartosz Józefiak Wszyscy tak jeżdżą

Tomáš Forró Gorączka złota. Jak upadała Wenezuela

W serii ukażą się m.in.:

Piotr Lipiński Wasilewska. Czarno-biała

Agnieszka Pikulicka-Wilczewska Nowy Uzbekistan

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Tytuł oryginału angielskiego The Monster of Florence

Projekt okładki Ola Szpocińska na podstawie projektu serii Agnieszki Pasierskiej

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Fotografia na okładce © Dieter Telemans / Panos Pictures / Forum

Copyright © 2008, 2009 by Splendide Mendax, Inc. and Mario Spezi

Afterword copyright © 2013 by Splendide Mendax, Inc. and Mario Spezi

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2023

Copyright © for the Polish translation by Kaja Gucio, 2023

Opieka redakcyjna Tomasz Zając

Redakcja Anna Minkina

Korekta Jadwiga Makowiec / d2d.pl, Justyna Rochacewicz / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Mapa d2d.pl

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8191-753-7

Bliskim, którzy towarzyszyli nam w tej włoskiej przygodzie: mojej żonie Christine i dzieciom, Alethei i Isaacowi. Oraz mojej córce Selene, która rozsądnie postanowiła zostać w Ameryce.

Douglas Preston

Mojej żonie Myriam i córce Eleonorze, które wybaczyły mi moją obsesję.

Mario Spezi

1

Barbara Locci i Antonio Lo Bianco

sierpień 1968

morderstwa z Sardyńskiego Tropu

2

Stefania Pettini i Pasquale Gentilcore

wrzesień 1974

Borgo San Lorenzo

3

Carmela De Nuccio i Giovanni Foggi

czerwiec 1981

via dell’Arrigo

4

Susanna Cambi i Stefano Baldi

październik 1981

pola bartolińskie

5

Antonella Migliorini i Paolo Mainardi

lipiec 1982

Montespertoli

6

Horst Meyer i Uwe Rüsch

wrzesień 1983

Giogoli

7

Pia Rontini i Claudio Stefanacci

lipiec 1984

Vicchio

8

Nadine Mauriot i Jean-Michel Kraveichvili

wrzesień 1985

Scopeti

Kalendarium

1951

Pietro Pacciani morduje uwodziciela narzeczonej

1961

14 stycznia: znalezienie ciała żony Salvatore Vinciego, Barbariny

1968

21 sierpnia: Barbara Locci i Antonio Lo Bianco zostają zamordowani

1974

14 września: zabójstwa w Borgo San Lorenzo

1981

6 czerwca: zabójstwa na via dell’Arrigo

22 października: zabójstwa na polach bartolińskich

1982

19 czerwca: zabójstwa w Montespertoli

17 sierpnia: aresztowanie Francesca Vinciego

1983

10 września: zabójstwa w Giogoli

19 września: Antonio Vinci zostaje aresztowany za nielegalne posiadanie broni palnej

1984

24 stycznia: aresztowanie Piera Mucciariniego i Giovanniego Melego

29 lipca: zabójstwa w Vicchio

19 sierpnia: książę Roberto Corsini zostaje zamordowany

22 września: Mucciarini i Mele zwolnieni z aresztu

10 listopada: Francesco Vinci zwolniony z aresztu

1985

7 września: zabójstwa na polanie Scopeti

8 października: Francesco Narducci tonie w Jeziorze Trazymeńskim

1986

11 czerwca: Salvatore Vinci zostaje aresztowany pod zarzutem zabójstwa swojej żony, Barbariny, w 1961 roku

1988

12 kwietnia: rozpoczyna się proces Salvatore Vinciego

19 kwietnia: Salvatore Vinci zostaje uniewinniony i znika

1989

2 sierpnia: FBI sporządza profil psychologiczny Potwora z Florencji

1992

27 kwietnia – 8 maja: przeszukanie domu i posesji Paccianiego

1993

16 stycznia: aresztowanie Paccianiego

1994

14 kwietnia: rozpoczyna się proces Paccianiego

1 listopada: Pacciani zostaje skazany

1995

październik: komisarz Michele Giuttari przejmuje śledztwo w sprawie Potwora

1996

12 lutego: Pacciani uniewinniony po apelacji

13 lutego: Vanni aresztowany jako wspólnik Paccianiego

1997

20 maja: rozpoczyna się proces Lottiego i Vanniego, oskarżonych o współudział w zbrodniach Potwora

1998

24 marca: Lotti i Vanni zostają skazani

2000

1 sierpnia: Douglas Preston przybywa do Florencji

2002

6 kwietnia: ekshumacja zwłok Narducciego

2004

14 maja: program Chi l’ha visto? [Kto widział?] zostaje wyemitowany we włoskiej telewizji

25 czerwca: Preston wyjeżdża z Florencji

18 listopada: dom Speziego zostaje przeszukany przez policję

2005

24 stycznia: drugie przeszukanie domu Speziego przez policję

2006

22 lutego: przesłuchanie Prestona

7 kwietnia: aresztowanie Speziego

19 kwietnia: ukazuje się książka Dolci colline di sangue [Słodkie wzgórza krwi]

29 kwietnia: Spezi zostaje zwolniony z aresztu

wrzesień/październik: Preston wraca do Włoch z ekipą programu Dateline NBC

2007

20 czerwca: Dateline NBC nadaje program o Potworze z Florencji

27 września: rozpoczyna się proces Francesca Calamandreiego jako Potwora z Florencji

2008

16 stycznia: pierwsza rozprawa w procesie Giuttariego i Migniniego o nadużycie władzy

Postaci w przybliżonej kolejności występowania

Komisarz Maurizio Cimmino, szef oddziału dochodzeniowo-śledczego florenckiej policji

Komisarz Sandro Federico, śledczy z wydziału zabójstw

Adolfo Izzo, prokurator

Carmela De Nuccio i Giovanni Foggi, zabici na via dell’Arrigo 6 czerwca 1981 roku

Doktor Mauro Maurri, główny patolog sądowy

Fosco, jego asystent

Stefania Pettini i Pasquale Gentilcore, zabici w pobliżu Borgo San Lorenzo 13 września 1974 roku

Enzo Spalletti, podglądacz aresztowany jako Potwór, zwolniony po tym, jak Potwór zaatakował w czasie, gdy Spalletti przebywał w areszcie

Fabbri, kolejny podglądacz przesłuchiwany w związku z postępowaniem

Stefano Baldi i Susanna Cambi, zabici na polach bartolińskich 22 października 1981 roku

Profesor Garimeta Gentile, ginekolog podejrzewany o to, że jest Potworem

„Doktor” Carlo Santangelo, fałszywy patolog, który nocami chodził po cmentarzach

Brat Galileo Babbini, franciszkański mnich i psychoanalityk, który pomógł Speziemu uporać się z traumą związaną ze sprawą

Antonella Migliorini i Paolo Mainardi, zamordowani w Montespertoli, nieopodal zamku Poppiano 19 czerwca 1982 roku

Silvia Della Monica, prokuratorka, która otrzymała pocztą fragment zwłok ostatniej ofiary Potwora

Stefano Mele, imigrant z Sardynii, który przyznał się do zamordowania żony i jej kochanka 21 sierpnia 1968 i został skazany na czternaście lat więzienia

Barbara Locci, żona Stefana Melego, zamordowana nieopodal Signy wraz z kochankiem 21 sierpnia 1968 roku

Antonio Lo Bianco, sycylijski murarz, zamordowany razem z Barbarą Locci

Natalino Mele, sześcioletni synek Stefana Melego i Barbary Locci, który z tylnego siedzenia samochodu, gdzie wcześniej spał, widział, jak mordowana jest jego matka

Barbarina Vinci, żona Salvatore Vinciego z czasów, gdy mieszkał na Sardynii, prawdopodobnie zamordowana przez niego 14 stycznia 1961 roku

Giovanni Vinci, jeden z braci Vincich, który na Sardynii zgwałcił swoją siostrę i był kochankiem Barbary Locci

Salvatore Vinci, prowodyr podwójnego zabójstwa z 1968 roku, kochanek Barbary Locci, prawdopodobnie właściciel broni i amunicji, którymi posługiwał się Potwór, a które mogły zostać mu skradzione w 1974 roku, cztery miesiące przed pierwszymi morderstwami. Aresztowany jako sprawca zabójstw dokonanych przez Potwora

Francesco Vinci, najmłodszy członek klanu Vincich, kochanek Barbary Locci, wuj Antonia Vinciego, aresztowany jako Potwór

Antonio Vinci, syn Salvatore Vinciego, bratanek Francesca Vinciego, aresztowany za nielegalne posiadanie broni palnej po morderstwach, których Potwór dokonał w Giogoli

Cinzia Torrini, autorka filmu dokumentalnego o sprawie Potwora z Florencji

Horst Meyer i Uwe Rüsch, dwudziestoczterolatkowie zamordowani w Giogoli 10 września 1983 roku

Piero Luigi Vigna, w latach osiemdziesiątych główny oskarżyciel w sprawie Potwora, odpowiedzialny za aresztowanie Paccianiego, stanął później na czele potężnej włoskiej jednostki antymafijnej

Mario Rotella, w latach osiemdziesiątych giudice istruttore, sędzia śledczy czuwający nad prawidłowością postępowania w sprawie Potwora, przekonany, że Potwór należał do klanu Sardyńczyków – zwolennik Sardyńskiego Tropu

Giovanni Mele i Piero Mucciarini, brat Stefana Melego oraz jego szwagier, aresztowani, gdy przypisano im morderstwa dokonywane przez Potwora z Florencji

Paolo Canessa, w latach osiemdziesiątych oskarżyciel w sprawie Potwora, obecnie szef florenckiej prokuratury

Pia Rontini i Claudio Stefanacci, zabici w La Boschetta nieopodal Vicchio 29 lipca 1984 roku

Książę Roberto Corsini, zamordowany na terenie własnej posiadłości przez kłusownika 19 sierpnia 1984 roku; według pogłosek to on miał być Potworem

Nadine Mauriot, lat trzydzieści sześć, i Jean-Michel Kraveichvili, lat dwadzieścia pięć, zabici przez Potwora na polanie Scopeti w sobotę 7 września 1985 roku

Sabrina Carmignani, kobieta, która w niedzielę 8 września 1985 roku, w dniu swoich dziewiętnastych urodzin, na polanie Scopeti znalazła zwłoki francuskich turystów

Ruggero Perugini, komisarz, który przejął dowodzenie nad zespołem do spraw zabójstw Potwora (squadra antimostro) i oskarżył Pietra Paccianiego. Pierwowzór Rinalda Pazziego, fikcyjnej postaci, komisarza policji w książce Thomasa Harrisa Hannibal i jej ekranizacji

Pietro Pacciani, toskański rolnik oskarżony o to, że zabijał jako Potwór, oczyszczony z zarzutów wskutek apelacji, a potem ponownie postawiony w stan oskarżenia. Domniemany przywódca tak zwanych piknikowych przyjaciół (compagni di merende)

Aldo Fezzi, ostatni toskański pieśniarz (cantastorie), twórca piosenki o Pietro Paccianim

Arturo Minoliti, komendant karabinierów; uważał, że kulę znalezioną w ogrodzie Paccianiego, która stała się powodem aresztowania właściciela posesji, mogli podrzucić śledczy

Mario Vanni, pseudonim il Torsolo („ogryzek”), były listonosz z San Casciano, skazany za współudział w zabójstwach uznanego za Potwora Paccianiego. Podczas procesu Paccianiego Vanni wypowiedział słowa, które na stałe weszły do języka włoskiego: „byliśmy piknikowymi przyjaciółmi”

Michele Giuttari, śledczy, który przejął dochodzenie w sprawie Potwora po tym, jak nadkomisarz Perugini awansował i został przeniesiony do Waszyngtonu. Utworzył Grupę Śledczą do spraw Seryjnych Zabójstw (Gruppo investigativo delitti seriali – GIDES). To on zarządził aresztowanie Speziego i przesłuchanie Prestona

Alfa, tajny świadek, który w rzeczywistości nazywał się Pucci, mężczyzna z niepełnosprawnością intelektualną; złożył fałszywe zeznania, twierdząc, że widział, jak Pacciani popełnia jedno z zabójstw dokonanych przez Potwora

Beta, tajny świadek, Giancarlo Lotti, znany pod pseudonimem Katanga („czarna małpa”). Lotti złożył fałszywe zeznania, twierdząc, że pomagał Paccianiemu w kilku zabójstwach dokonanych przez Potwora

Gamma, tajna świadkini, starsza kobieta nazwiskiem Ghiribelli, prostytutka i alkoholiczka, gotowa ponoć obsłużyć klienta za lampkę wina kosztującą dwadzieścia pięć centesimi

Delta, tajny świadek, alfons o nazwisku Galli

Lorenzo Nesi, „seryjny świadek”, który po wielokroć „nagle” przypominał sobie wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat, główny świadek w pierwszym procesie przeciwko Paccianiemu

Francesco Ferri, prezes Sądu Apelacyjnego, który przewodniczył procesowi apelacyjnemu Paccianiego i uznał go za niewinnego. Później napisał książkę o tej sprawie

Profesor Francesco Introna, entomolog sądowy, który zbadał zdjęcia francuskich turystów i stwierdził, że z naukowego punktu widzenia to niemożliwe, by ich morderstwo nastąpiło w niedzielę w nocy, choć przy tej wersji upierali się śledczy

Gabriella Carlizzi, adminka strony internetowej poświęconej rozmaitym teoriom spiskowym, przekonana, że za zabójstwami Potwora stoi satanistyczna sekta zwana Zakonem Czerwonej Róży (odpowiedzialna ponoć także za zamachy z 11 września 2001); oskarżyła Maria Speziego, że jest Potworem z Florencji

Francesco Narducci, perugijski lekarz, którego ciało znaleziono w Jeziorze Trazymeńskim w październiku 1985 roku, a który według pogłosek miał być Potworem z Florencji. Choć okoliczności wskazywały na samobójstwo, później uznano, że zginął w wyniku morderstwa, o udział w którym oskarżono Speziego

Ugo Narducci, ojciec Francesca, zamożny perugianin i ważny członek loży masońskiej – obiekt oficjalnych podejrzeń

Francesca Narducci, żona zmarłego lekarza, spadkobierczyni fortuny domu mody Luisy Spagnoli

Francesco Calamandrei, były aptekarz z San Casciano, oskarżony o to, że zaplanował pięć podwójnych zabójstw Potwora. Jego proces rozpoczął się 27 września 2007 roku

Fernando Zaccaria, były policyjny śledczy, który przedstawił Speziego Luigiemu Ruoccowi i który towarzyszył Speziemu i Prestonowi podczas wizyty w Villi Bibbiani

Luigi Ruocco, drobny oszust, po odsiadce w więzieniu, który powiedział Speziemu, że zna Antonia Vinciego, i wskazał mu drogę do rzekomej kryjówki Vinciego na terenie Villi Bibbiani

Ignazio, rzekomy przyjaciel Ruocca, który miał ponoć być w kryjówce Antonia i zobaczyć tam na własne oczy sześć metalowych kasetek i berettę kaliber dwadzieścia dwa

Inspektor Castelli, detektyw z grupy GIDES, który dostarczył Prestonowi dokumenty i był obecny przy jego przesłuchaniu

Kapitan Mora, policjant obecny przy przesłuchaniu Prestona

Giuliano Mignini, prokurator z Perugii

Marina De Robertis, sędzina śledcza prowadząca sprawę Speziego, która powołała się na przepisy stosowane zazwyczaj wobec osób podejrzanych o terroryzm, uniemożliwiając Speziemu kontakt z prawnikami po aresztowaniu

Alessandro Traversi, jeden z adwokatów Maria Speziego

Nino Filastò, jeden z adwokatów Maria Speziego

Winnie Rontini, matka Pii Rontini, jednej z ofiar Potwora

Renzo Rontini, ojciec Pii Rontini

Wstęp

W 1969 roku człowiek po raz pierwszy w historii postawił stopę na Księżycu, ja zaś spędzałem niezapomniane lato we Włoszech. Miałem wówczas trzynaście lat. Moja rodzina wynajęła willę na toskańskim wybrzeżu, położoną na wapiennym cyplu nad Morzem Śródziemnym. Moi dwaj bracia i ja kręciliśmy się w pobliżu wykopalisk archeologicznych i kąpaliśmy w cieniu piętnastowiecznego zamku zwanego Wieżą Pucciniego, gdzie kompozytor napisał operę Turandot. Piekliśmy ośmiornice na plaży, uprawialiśmy snorkeling wśród raf i zbieraliśmy tessery, płytki ze starożytnej rzymskiej mozaiki, które można znaleźć wzdłuż erodującej linii brzegowej. W pobliskim kurniku natknąłem się na fragment rzymskiej amfory, liczącej sobie dwa tysiące lat, na którym widniała odciśnięta pieczęć z napisem „SES” i rysunkiem trójzębu – jak powiedzieli mi archeolodzy, naczynie powstało w manufakturze Sestiuszy, jednej z najbogatszych rodzin kupieckich z początkowego okresu republiki rzymskiej. W cuchnącym barze, na śnieżącym ekranie starego czarno-białego telewizora, oglądaliśmy, jak Neil Armstrong staje na Księżycu – zapanowało wówczas istne pandemonium, robotnicy i rybacy ściskali się i całowali, ocierali łzy spływające im po ogorzałych twarzach i krzyczeli: „Viva l’America! Viva l’America!”.

Tamtego lata postanowiłem, że kiedyś zamieszkam we Włoszech.

Kiedy dorosłem, zostałem dziennikarzem i autorem kryminałów. W 1999 roku wróciłem do Włoch na zlecenie magazynu „New Yorker”, żeby napisać artykuł o Masacciu, tajemniczym artyście, pionierze renesansowego malarstwa i autorze imponujących fresków w kaplicy Brancaccich we Florencji, który zmarł w wieku dwudziestu sześciu lat, ponoć w wyniku otrucia. Pewnego chłodnego lutowego wieczoru, który spędzałem we florenckim hotelu, w pokoju z widokiem na rzekę Arno, zadzwoniłem do żony Christine i zapytałem ją, co by powiedziała na przeprowadzkę do Florencji. Odparła, że się zgadza. Nazajutrz z samego rana zadzwoniłem do agencji nieruchomości i zacząłem szukać odpowiedniego lokum, a już dwa dni później wynająłem najwyższe piętro piętnastowiecznego palazzo i wpłaciłem kaucję. Jako pisarz mogłem mieszkać w dowolnym miejscu na świecie – zatem dlaczego nie we Florencji?

Tamten mroźny lutowy tydzień spędziłem na wędrówkach po florenckich zakątkach, a jednocześnie zacząłem tworzyć fabułę kryminału, który planowałem napisać, jak tylko osiądziemy w nowym miejscu. Akcja miała się rozgrywać we Florencji i dotyczyć zaginionego obrazu Masaccia.

Przeprowadziliśmy się do Włoch. 1 sierpnia 2000 roku przybyłem tam wraz z Christine oraz dwojgiem naszych dzieci, pięcioletnim Isaakiem i sześcioletnią Aletheią. Najpierw zamieszkaliśmy w apartamencie z widokiem na piazza Santo Spirito, a następnie przenieśliśmy się na prowincję, do maleńkiego miasteczka Giogoli, położonego pośród wzgórz na południe od Florencji. Wynajęliśmy tam domek z kamienia na końcu polnej drogi, stojący na zboczu i otoczony gajem oliwnym.

Zacząłem zbierać materiały do książki. Skoro zamierzałem napisać kryminał, musiałem dowiedzieć się jak najwięcej o procedurach policyjnych we Włoszech i przebiegu śledztwa prowadzonego w przypadku morderstwa. Od włoskiego znajomego po raz pierwszy usłyszałem nazwisko Maria Speziego, legendarnego toskańskiego dziennikarza śledczego, który przez ponad dwadzieścia lat pisał o sprawach kryminalnych w cronaca nera („czarnej kronice”) w dzienniku „La Nazione”, ukazującym się w Toskanii i centralnych Włoszech. Wieść niosła, że Spezi „wie o policji więcej niż sama policja”.

I tak oto znalazłem się na pozbawionym okien zapleczu Caffè Ricchi przy piazza Santo Spirito, usadowiony naprzeciwko samego Maria Speziego.

Spezi okazał się dziennikarzem starej daty, ironicznym, błyskotliwym i cynicznym, z upodobaniem do absurdalnego humoru. Widać było, że nic go już nie zaskoczy, nawet najpodlejsze ludzkie występki. Grzywa siwych włosów okalała mądrą, drobną, ogorzałą twarz, a zza okularów w złotych oprawkach spoglądały bystro brązowe oczy. Nosił prochowiec i kapelusz w stylu Humphreya Bogarta, wyglądał niczym bohater powieści Raymonda Chandlera i uwielbiał amerykańskiego bluesa, filmy noir oraz Philipa Marlowe’a.

Kelnerka przyniosła na tacy dwie filiżanki espresso i dwie szklanki wody mineralnej. Spezi wypuścił z ust kłąb dymu, odsunął nieco papierosa od twarzy, jednym haustem wypił espresso, zamówił kolejne, po czym na powrót przytknął papierosa do warg.

Zaczęliśmy rozmawiać. Spezi mówił powoli, świadom mojej fatalnej znajomości włoskiego. Streściłem mu pokrótce fabułę swojej książki. Jedną z głównych postaci planowałem zrobić oficera karabinierów, więc poprosiłem go, by opowiedział mi co nieco o funkcjonowaniu tej formacji. Spezi opisał mi strukturę karabinierów, wyjaśnił, czym różnią się od policji i jak prowadzą śledztwa, a ja to wszystko skrzętnie notowałem. Obiecał, że pozna mnie z pułkownikiem karabinierów, swoim dobrym znajomym. Na koniec przeszliśmy do pogawędki o Włoszech, a Spezi zapytał mnie, gdzie mieszkam.

– W takim małym miasteczku, nazywa się Giogoli.

Spezi uniósł brwi.

– Giogoli? Bardzo dobrze je znam. A gdzie dokładnie?

Podałem mu adres.

– Giogoli… Cudowne miejsce o bogatej historii. Można tam znaleźć trzy sławne obiekty. Słyszał pan o nich?

Nie słyszałem.

Uśmiechnął się lekko i zaczął mówić. Najpierw wymienił Villę Sfacciata, gdzie w swoim czasie mieszkał jego przodek, Amerigo Vespucci – florencki nawigator, kartograf i odkrywca. Vespucci jako pierwszy zdał sobie sprawę, że jego przyjaciel Krzysztof Kolumb dotarł na zupełnie nowy kontynent, nie zaś do nieznanego wcześniej odcinka indyjskiego wybrzeża, i to właśnie od łacińskiej wersji jego imienia (Americus) Ameryka wzięła swą nazwę. Drugi sławny zabytek to kolejna willa, zwana I Collazzi. Projekt jej fasady wyszedł ponoć spod ręki Michała Anioła, a kilka lat temu nocowali tam książę Karol i księżna Diana – książę malował pastele przedstawiające toskańskie pejzaże.

– A ten trzeci sławny obiekt?

Spezi uśmiechnął się szerzej.

– Najciekawszy ze wszystkich. A do tego położony tuż za progiem pana domu.

– Tam jest tylko gaj oliwny.

– W rzeczy samej. Właśnie w tym gaju dokonano jednego z najokrutniejszych zabójstw w całej historii kraju. Nasz rodzimy Kuba Rozpruwacz popełnił tam podwójne morderstwo.

Parałem się pisaniem kryminałów, więc informacja ta nie tylko nie wzbudziła we mnie niepokoju, ale wręcz mnie zaintrygowała.

– Wymyśliłem mu przydomek – ciągnął Spezi – il Mostro di Firenze, Potwór z Florencji. Zajmowałem się tą sprawą od samego początku. Koledzy z „La Nazione” przezywali mnie redakcyjnym potworologiem – wyznał, po czym zachichotał, wypuszczając z ust kłęby dymu.

– Niech mi pan powie coś więcej o tym Potworze z Florencji.

– Nie słyszał pan o nim?

– Nie.

– W Ameryce nie znacie tej historii?

– Nie, w ogóle.

– Dziwne. Cała ta sprawa jest taka… amerykańska. Wasze FBI też brało w niej udział, ta grupa, którą tak rozsławił Thomas Harris, Jednostka Nauk Behawioralnych. Harrisa też kiedyś widziałem, był na jednej z rozpraw i robił notatki. Podobno Potwór z Florencji posłużył jako pierwowzór postaci Hannibala Lectera.

Teraz naprawdę mnie zaintrygował.

– Niech mi pan o tym opowie.

Spezi wypił drugie espresso, zapalił kolejnego gauloise’a i zaczął mówić, spowity kłębami dymu. Opowieść nabierała tempa. W pewnej chwili Spezi wyjął z kieszeni notes i mocno sfatygowany ołówek w złotej obsadce, po czym przystąpił do ilustrowania historii. Ołówek przemykał po papierze i zostawiał na nim strzałki, kółka, ramki i linie przerywane, obrazujące zawiłe powiązania pomiędzy podejrzanymi, morderstwami, aresztowaniami, procesami i licznymi tropami śledztwa, które co rusz grzęzło w martwym punkcie. Opowieść trwała długo, Spezi mówił cicho, a kartka w jego notesie powoli się zapełniała.

Słuchałem go, z początku zaskoczony, a potem wręcz oniemiały. Jako autor kryminałów uważałem się za konesera mrocznych opowieści. Z całą pewnością znałem ich wiele. Im więcej jednak dowiadywałem się o Potworze z Florencji, tym bardziej uświadamiałem sobie niezwykły charakter tej sprawy. Nie sposób było jej przypisać do żadnej znanej mi kategorii. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że historia Potwora z Florencji to być może – podkreślam: być może – najniezwyklejsza opowieść o zbrodni i śledztwie, jaką świat kiedykolwiek słyszał.

W latach 1974–1985 siedem par, łącznie czternaście osób, zamordowano w chwili, gdy uprawiały seks w samochodach zaparkowanych pośród otaczających Florencję wzgórz. Zapoczątkowało to najdłuższe i najdroższe dochodzenie kryminalne w historii Włoch. Podczas śledztwa o udział w zbrodniach podejrzewano blisko sto tysięcy mężczyzn, zatrzymano zaś kilkunastu, z czego większość trzeba było jednak zwolnić z aresztu po tym, jak Potwór zaatakował ponownie. Plotki i fałszywe oskarżenia zrujnowały życie wielu osobom. Całe pokolenie florentczyków, którzy dorastali w czasie, gdy dochodziło do zabójstw, twierdzi, że wszystko to odcisnęło piętno na mieście i ich życiu. Historia obfitowała w wątki, takie jak samobójstwa, ekshumacje, domniemane otrucia czy przesyłki zawierające fragmenty zwłok, a także seanse spirytystyczne na cmentarzach, sprawy sądowe, fałszywe dowody i zaciekłe prokuratorskie wendety. To śledztwo było niczym nowotwór, który rozrasta się wstecz w czasie i do przodu w przestrzeni, dając przerzuty do innych miast, rozprzestrzeniając się i rodząc coraz to nowe odnogi, z nowymi sędziami, policjantami i prokuratorami, z kolejnymi podejrzanymi i aresztowaniami, rujnując życie kolejnych osób.

Była to najdłuższa obława we współczesnej włoskiej historii, jednak Potwora z Florencji nie udało się dotąd odnaleźć. W 2000 roku, kiedy przyjechałem do Włoch, sprawy nadal nie rozwiązano, a Potwór wciąż pozostawał na wolności.

Zaprzyjaźniłem się ze Spezim po tym pierwszym spotkaniu i wkrótce zaraziłem się od niego fascynacją tą historią. Wiosną 2001 roku postanowiliśmy wspólnie odkryć prawdę i znaleźć prawdziwego mordercę. Niniejsza książka przedstawia relację z tych poszukiwań, a także ze spotkania z człowiekiem, który naszym zdaniem może być Potworem z Florencji.

Zanim to nastąpiło, obaj ze Spezim uwikłaliśmy się w tę sprawę osobiście – mnie zarzucono współudział w zabójstwie, podłożenie fałszywych dowodów, krzywoprzysięstwo i utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwości, a także zapowiedziano, że zostanę aresztowany, jeśli kiedykolwiek postawię stopę na włoskiej ziemi. Spezi przeżył jeszcze cięższe chwile: został mianowicie oskarżony o to, że to on jest Potworem z Florencji.

A oto historia, którą przekazał mi Spezi.

Część IOpowieść Maria Speziego

1

Ranek 7 czerwca 1981 roku był pogodny. Zapowiadała się spokojna niedziela, nic nie mąciło błękitnego nieba, a lekki wiatr od wzgórz niósł aromat nagrzanych od słońca cyprysów. Mario Spezi, od kilku lat reporter dziennika „La Nazione”, siedział za biurkiem w redakcji, palił papierosa i czytał gazetę. W pewnej chwili podszedł do niego dziennikarz z działu kryminalnego, który od dwudziestu lat pisał o mafii, żywa legenda.

Mężczyzna przysiadł na krawędzi biurka Speziego.

– Umówiłem się dziś rano na małe spotkanie – powiedział. – Z jedną taką mężatką, całkiem niebrzydką…

– W twoim wieku? – zapytał Spezi. – W niedzielę, jeszcze przed mszą? Czy ty aby trochę nie przesadzasz?

– Ja? Przesadzam? Mario, ja jestem Sycylijczykiem! – zakrzyknął i uderzył się dłonią w pierś. – Pochodzę z krainy, która zrodziła bogów! W każdym razie miałem nadzieję, że zastąpisz mnie dzisiaj, a gdyby coś się działo, to zajrzysz na komendę. Już tam dzwoniłem, póki co cisza i spokój. A o ile nam wiadomo – dodał po chwili, a Spezi miał już na zawsze zapamiętać te słowa – we Florencji w niedzielę rano nigdy nic się nie dzieje.

Spezi ukłonił się i ujął kolegę za rękę.

– Wedle rozkazu, Ojcze Chrzestny. Całuję twoją dłoń, Don Rosario.

Potem szwendał się bez celu po redakcji aż do południa. Czas płynął leniwie, a on od wielu tygodni już się tak nie nudził. Być może właśnie dlatego obudził się w nim nieokreślony niepokój, doskonale znany dziennikarzom śledczym – przeczucie, że lada moment coś się wydarzy, a on się tym zajmie. Dlatego też wsiadł do citroëna i pojechał na komendę, która mieściła się niecały kilometr dalej, w leciwym, niszczejącym budynku w starej części Florencji. Kiedyś znajdował się tam klasztor, a dziś starsi stopniem oficerowie policji pracowali w dawnych mnisich celach. Przeskakując po dwa stopnie naraz, Spezi dotarł do gabinetu szefa oddziału dochodzeniowo-śledczego. Zza otwartych drzwi dobiegał donośny, skrzekliwy głos Maurizia Cimmina. Echo niosło się po korytarzu, a Spezi poczuł, że ogarnia go groza.

Coś naprawdę się stało.

Reporter przystanął na progu. Szef oddziału, bez marynarki, w przepoconej koszuli, siedział za biurkiem, przytrzymując słuchawkę telefonu między brodą a barkiem. W tle trzeszczało policyjne radio – kilku policjantów prowadziło rozmowy i przeklinało w rodzimych dialektach.

Cimmino zauważył Speziego stojącego w drzwiach.

– Chryste, Mario, ty już tutaj? – rzucił nerwowo. – Nie ciśnij mnie, wiem tylko, że to dwie osoby.

Spezi postanowił udać, że rozumie, o czym mowa.

– Jasne. Nie będę ci teraz zawracał głowy. Powiedz mi tylko, gdzie są.

– Przy via dell’Arrigo, nie mam pojęcia, co to za zadupie… Pewnie gdzieś w Scandicci.

Reporter pędem zbiegł po schodach i z automatu na parterze zadzwonił do naczelnego. Tak się składało, że wiedział doskonale, gdzie znajduje się via dell’Arrigo – jego przyjaciel miał przy tej ulicy willę. Była to przepiękna posiadłość położona na krańcu wąskiej, krętej wiejskiej drogi.

– Jedź tam jak najszybciej – polecił mu naczelny. – Zaraz przyślemy fotografa.

Spezi wyszedł z komendy i pognał przez wyludnione średniowieczne uliczki w stronę florenckich wzgórz. O trzynastej w niedzielne popołudnie wszyscy mieszkańcy zdążyli już wrócić z kościoła i każda famiglia szykowała się do tradycyjnego wspólnego obiadu, uroczyście celebrowanego tu co tydzień. Via dell’Arrigo wiła się w górę po stromym zboczu, pośród winnic, cyprysów i starych gajów oliwnych. Ze szczytów porośniętych lasami wzgórz Valicaia roztaczał się zapierający dech w piersiach widok na całą Florencję, aż po majaczące w oddali wierzchołki Apeninów.

Spezi zauważył auto dowódcy karabinierów i przystanął obok. Na razie wszędzie panował spokój: Cimmino i jego ludzie jeszcze nie dotarli, podobnie jak patolog i cała reszta sił policyjnych. Karabinier, który strzegł miejsca zbrodni, znał Speziego i pozwolił mu przejść, więc reporter minął go, pozdrawiając skinieniem głowy. Następnie ruszył wąską polną ścieżką, która biegła przez gaj oliwny aż do samotnego cyprysu. Tuż za drzewem zobaczył miejsce zbrodni, wówczas jeszcze nieodgrodzone ani niezabezpieczone w żaden inny sposób.

Ta scena na zawsze wryła mu się w pamięć. Pod kobaltowym niebem rozpościerał się krajobraz toskańskiej prowincji. Nieopodal na niewielkim wzniesieniu stał średniowieczny zamek, otoczony cyprysami. W oddali spomiędzy letniej mgły wyłaniało się górujące nad Florencją terakotowe sklepienie Duomo, fizyczne ucieleśnienie renesansu. Na fotelu kierowcy siedział młody mężczyzna – wydawało się, że śpi z głową opartą o boczną szybę, z zamkniętymi oczami i spokojną, niewzruszoną twarzą. Tylko niewielki czarny ślad na jego skroni, od którego można było przeprowadzić linię prosto do otworu widniejącego w pokrytym pajęczyną pęknięć oknie, wskazywał, że doszło tu do zbrodni.

Na ziemi w trawie leżała słomkowa torebka, otwarta i wywrócona spodem do góry, jak gdyby ktoś w niej grzebał, a potem ją wyrzucił.

Rozległ się szelest kroków i na miejscu pojawił się karabinier.

– A kobieta? – zapytał Spezi.

Policjant skinieniem głowy wskazał za samochód. Ciało dziewczyny leżało w pewnej odległości, u stóp małego nasypu, wśród polnych kwiatów. Ona także została zastrzelona – leżała na wznak, naga, nie licząc złotego łańcuszka na szyi, który wpadł pomiędzy jej rozchylone usta. Niebieskie oczy były otwarte i zdawały się wpatrywać w Speziego ze zdziwieniem. Wszystko było nienaturalnie ułożone, nieruchome, bez jakichkolwiek oznak walki czy chaosu – niczym w muzealnej dioramie. Jednak pewien element budził wyjątkową grozę: w zwłokach brakowało całego obszaru wzgórka łonowego.

Spezi odwrócił się i popatrzył na karabiniera. Ten bez słów zrozumiał malujące się we wzroku dziennikarza pytanie.

– W nocy… Przyszły zwierzęta… A potem słońce dokonało reszty.

Reporter przystanął w cieniu cyprysu i wyłowił z kieszeni gauloise’a. Palił w milczeniu, w połowie drogi pomiędzy ofiarami, i w myślach odtwarzał przebieg zbrodni. Ktoś musiał zaskoczyć tę dwójkę, gdy kochali się w samochodzie – pewnie przyjechali tu wieczorem, po wizycie w dyskotece Anastasia, popularnym wśród nastolatków lokalu położonym u stóp wzgórza. (Policja później potwierdzi, że tak właśnie było). Tej nocy księżyc był w nowiu. Zabójca zakradł się do ofiar po ciemku, bezgłośnie, być może przez jakiś czas przyglądał się, jak się kochają, a potem zaatakował znienacka. Takie zabójstwo wiązało się z niewielkim ryzykiem, było wyjątkowo tchórzliwe – zastrzelić dwie osoby uwięzione w ciasnym wnętrzu samochodu, z bliskiej odległości, w chwili, gdy zupełnie nie zdawały sobie sprawy z tego, co dzieje się dookoła.

Pierwszy strzał oddano do mężczyzny, przez szybę, a ofiara zapewne nawet nie zdążyła się zorientować, co się stało. Zabójstwo dziewczyny było okrutniejsze, bo ta z całą pewnością wiedziała już, co ją czeka. Morderca odciągnął ciało od samochodu – Spezi zauważył ślady na trawie – i zostawił je przy nasypie. Obszar był całkowicie odsłonięty. Zabójca znajdował się tuż obok ścieżki biegnącej równolegle do drogi, na otwartym terenie, musiał być zatem doskonale widoczny z wielu punktów w pobliżu.

Z zamyślenia wyrwało Speziego przybycie komisarza Sandra Federica i prokuratora Adolfa Izza wraz z zespołem techników kryminalistycznych. Federico miał typowy dla rzymianina swobodny styl bycia i roztaczał wokół siebie aurę nonszalanckiego rozbawienia. Izzo natomiast, świeżo po prokuratorskiej nominacji, był tak spięty, że przywodził na myśl nakręconą do granic możliwości sprężynę. Wyskoczył z radiowozu i podszedł do Speziego.

– Co pan tu robi? – zapytał gniewnym tonem.

– Pracuję.

– Proszę natychmiast opuścić teren. Nie może pan tu zostać.

– Dobrze, już dobrze…

Spezi zdążył zobaczyć wszystko, co chciał. Schował pióro i notes, wsiadł do samochodu i wrócił na komendę. Na korytarzu przed gabinetem Cimmina wpadł na sierżanta, którego dobrze znał – od czasu do czasu wyświadczali sobie nawzajem przysługi. Policjant wyjął z kieszeni fotografię i pokazał ją dziennikarzowi.

– Chce pan? – zapytał.

Zdjęcie przedstawiało ofiary za życia, objęte, siedzące na kamiennym murku.

Reporter wziął odbitkę od sierżanta.

– Oddam to panu po południu, jak tylko zrobimy kopię.

Cimmino przekazał Speziemu dane zamordowanych: Carmela De Nuccio, lat dwadzieścia jeden, pracowała w domu mody Gucciego we Florencji. Mężczyzna, trzydziestoletni Giovanni Foggi, był zatrudniony w miejscowym zakładzie energetycznym. Byli zaręczeni, planowali się pobrać. Zwłoki znalazł o wpół do jedenastej policjant, który tego dnia akurat nie pracował i wybrał się na przechadzkę. Do zabójstwa doszło tuż przed północą – świadek, rolnik, który mieszkał po drugiej stronie drogi, słyszał wtedy piosenkę Imagine Johna Lennona dobiegającą z samochodu stojącego na polu. Utwór urwał się nagle, w połowie. Rolnik nie usłyszał natomiast strzałów. Oddano je z pistoletu kaliber dwadzieścia dwa, o czym świadczyły znalezione na miejscu zbrodni łuski – amunicja winchester, seria H. Cimmino dodał, że żadna z ofiar nie miała kryminalnej kartoteki ani żadnych wrogów, nie licząc mężczyzny, którego Carmela rzuciła, kiedy zaczęła się spotykać z Giovannim.

– Coś potwornego – powiedział Spezi. – Pierwszy raz w życiu widzę coś podobnego… A jeszcze te zwierzęta…

– Jakie zwierzęta? – przerwał mu Cimmino.

– Te, które przyszły w nocy. Cała ta jatka… między nogami tej dziewczyny.

Cimmino spojrzał na dziennikarza.

– Jakie zwierzęta! To robota mordercy.

Spezi znów poczuł ucisk w żołądku.

– Mordercy? A co on jej zrobił? Czymś ją tam dźgnął?

Komisarz Cimmino odpowiedział mu rzeczowym tonem, być może próbując w ten sposób bronić się przed grozą sytuacji.

– Niczym jej nie dźgnął. Po prostu wyciął jej pochwę… I ją zabrał.

Spezi nie od razu zrozumiał.

– Zabrał pochwę? Ale dokąd?

Gdy tylko zadał to pytanie, uzmysłowił sobie, jak głupio zabrzmiało.

– Po prostu już jej tam nie ma. Zabrał ją ze sobą.

2

Nazajutrz, w poniedziałek, Spezi o jedenastej wyruszył do Careggi, położonej na obrzeżach dzielnicy Florencji. Temperatura sięgała czterdziestu stopni w cieniu, a wilgotność była niczym pod prysznicem. Ponad miastem – jak całun – zawisła warstwa smogu. Spezi jechał wyboistą uliczką, aż dotarł do sporego żółtego budynku, podniszczonej willi, która stanowiła obecnie część kompleksu szpitalnego – tynk odpadał ze ścian płatami wielkości półmisków.

Recepcja w biurze patologa mieściła się w przestronnym pokoju, zdominowanym przez masywny marmurowy stół, na którym stał komputer, nakryty jak zwłoki białym prześcieradłem. Reszta blatu pozostawała pusta. Nieco dalej ze ściennej wnęki na Speziego patrzyło groźnie spiżowe popiersie jakiegoś brodatego luminarza anatomii.

Marmurowe schody wiodły w górę i w dół. Spezi zszedł tymi w dół.

Prowadziły do podziemnego korytarza, oświetlonego brzęczącymi jarzeniówkami, z drzwiami po obu stronach. Ściany wyłożono płytkami. Ostatnie drzwi były otwarte i dobiegał zza nich skowyt piły do kości. Strużka czarnej cieczy sączyła się przez próg, niknąc w kratce otworu odpływowego.

Spezi wszedł do środka.

– A kogóż to ja widzę! – zawołał Fosco, asystent patologa.

– Ciao, Fosco – przywitał się Spezi. – Kto to?

Ruchem podbródka wskazał leżące na metalowym stole zwłoki, których sekcja właśnie trwała. Okrągła piła przed chwilą otworzyła czaszkę. Na stole, tuż obok białej jak ściana twarzy trupa, stał pusty kubek po kawie, a obok widniały okruchy po zjedzonej brioszce.

– Ten tutaj? Genialny uczony, wybitny profesor na Accademia della Crusca. Jak sam jednak widzisz, dziś znów doznałem przykrego rozczarowania. Zajrzałem mu do głowy i cóż takiego w niej odkryłem? Gdzież niby podziewa się ta cała mądrość? Ha! Od środka wygląda tak samo jak albańska dziwka, którą obrabiałem wczoraj. Może profesorowi zdaje się, że jest od niej lepszy! Ale kiedy ich otworzyłem, okazało się, że są sobie równi! I oboje wylądowali w tym samym miejscu, na moim stole. Dlaczego więc on męczył się nad tyloma księgami? Ha! Posłuchaj mojej rady, dziennikarzu: jedz, pij i używaj życia…

Od strony drzwi dobiegł czyjś uprzejmy głos, a Fosco umilkł.

– Dzień dobry, signor Spezi – powiedział Mauro Maurri, patolog o aparycji angielskiego lorda. Miał jasnoniebieskie oczy i siwe włosy, które zapuścił zgodnie z najnowszą modą, a ubrany był w kardigan z beżowej wełny oraz sztruksowe spodnie. – Zechce pan przejść do mojego gabinetu na górze? Panują tam znacznie bardziej sprzyjające warunki do rozmowy.

Gabinet Maura Maurriego mieścił się w długim wąskim pomieszczeniu, pełnym książek i czasopism z zakresu kryminologii i medycyny sądowej. Patolog zamknął okno dla ochrony przed panującym na zewnątrz upałem i zapalił lampkę na biurku. Reszta pokoju tonęła w ciemnościach.

Spezi usiadł, wyjął paczkę gauloise’ów, chciał poczęstować Maurriego, który odmówił delikatnym ruchem głowy, po czym sam zapalił.

Maurri przystąpił do wyjaśnień.

– Zabójca posłużył się nożem albo jakimś innym ostrym narzędziem – powiedział dobitnie. – Ostrze miało pośrodku nacięcie lub karb, być może w wyniku uszkodzenia, choć niekoniecznie. Niektóre noże mają tego typu ostrza. Moim zdaniem zabójca mógł użyć noża dla nurków, choć pewności nie mam. Narządy płciowe usunął trzema cięciami. Pierwsze wykonano zgodnie z ruchem wskazówek zegara, od godziny jedenastej do szóstej, drugie w kierunku przeciwnym, także od jedenastej do szóstej. Trzecie wykonano od góry do dołu, co pozwoliło odseparować narząd. Trzy czyste, zdecydowane cięcia wykonane wyjątkowo ostrym narzędziem.

– Zupełnie jak Kuba.

– Słucham?

– Kuba Rozpruwacz.

– A tak, oczywiście. Kuba Rozpruwacz. Nie… Nie tak jak on. Nasz morderca to nie chirurg. Ani rzeźnik. Znajomość anatomii nie była w tym wypadku potrzebna. Policja pyta, czy operację przeprowadzono poprawnie. Co to znaczy „poprawnie”? Kto miałby przeprowadzać tego typu zabiegi? Z całą pewnością zrobił to ktoś, kto ani trochę się nie wahał i najprawdopodobniej wykorzystuje w pracy podobne narzędzia. Czy ta dziewczyna nie była przypadkiem kaletniczką u Gucciego? Czy nie używała noża szewskiego? Czy jej ojciec również nie był kaletnikiem? Może to dzieło kogoś z jej środowiska… Dokonał tego ktoś, kto potrafi z wprawą posługiwać się nożem, myśliwy albo taksydermista… Przede wszystkim był to człowiek zdeterminowany, o nerwach ze stali. Ciął wprawdzie zwłoki, ale kilka chwil wcześniej ofiara jeszcze żyła.

– Panie doktorze – odezwał się Spezi – czy domyśla się pan, co zabójca mógł zrobić z tym… fetyszem?

– Błagam, niech mnie pan o to nie pyta.

*

Kiedy tego poniedziałkowego popołudnia zrobiło się gorąco niczym w piecu i wydawało się niemal pewne, że nie ma co oczekiwać rychłego przełomu w sprawie, redaktor naczelny „La Nazione” zwołał zebranie w swoim gabinecie. Stawili się na nim: wydawca, szef działu informacji, kilkoro reporterów oraz Spezi. Tylko „La Nazione” uzyskała dostęp do informacji o okaleczeniu zwłok, redakcje innych dzienników nic na ten temat nie wiedziały. Mogło to wywołać ogromną sensację. Szef działu informacji stwierdził, że o szczegółach zbrodni trzeba napisać w wielkim krzykliwym nagłówku. Naczelny zaoponował, bo jego zdaniem takie detale były zbyt makabryczne. Spezi odczytał na głos notatki, by rozstrzygnąć ten spór, a wtedy do dyskusji wtrącił się nagle młody dziennikarz zajmujący się tematyką kryminalną.

– Przepraszam, że przerywam – powiedział. – Ale właśnie coś mi się przypomniało. Jakieś pięć czy sześć lat temu doszło chyba do podobnego morderstwa.

Naczelny zerwał się na równe nogi.

– I dopiero teraz nam to mówisz, kiedy już mamy zamykać numer? Zamierzałeś czekać, aż ruszy drukarnia, i wtedy sobie „przypomnieć”?

Młody dziennikarz skulił się, nieświadom, że ten wybuch wściekłości był tylko na pokaz.

– Przepraszam, dopiero teraz na to wpadłem. Pamiętacie to podwójne zabójstwo w okolicy Borgo San Lorenzo? – zapytał, po czym umilkł, czekając na odpowiedź. Borgo San Lorenzo to górskie miasteczko położone około trzydziestu kilometrów na północ od Florencji.

– No dalej, mów! – ponaglił go naczelny.

– Tam w Borgo zginęła para młodych ludzi. Oni też uprawiali seks w zaparkowanym samochodzie. Pamięta pan to zabójstwo, po którym morderca wetknął kobiecie gałąź do… pochwy?

– Coś sobie teraz przypominam. A ty wcześniej co, spałeś? Przynieś mi materiały na temat tej sprawy. I napisz jak najszybciej tekst o tamtym zabójstwie, podobieństwa, różnice… No już! Co tu jeszcze robisz?

Zebranie dobiegło końca, a Spezi usiadł przy biurku i zabrał się do pisania relacji z rozmowy z patologiem. Zanim zaczął, zajrzał jeszcze do starego artykułu o morderstwie w Borgo San Lorenzo. Podobieństwa były uderzające. Ofiary, osiemnastoletnia Stefania Pettini i dziewiętnastoletni Pasquale Gentilcore, zginęły 14 września 1974 roku, w sobotę, również podczas bezksiężycowej nocy. Młodzi byli zaręczeni, zamierzali się pobrać. Morderca wyrzucił zawartość torebki dziewczyny na ziemię, podobnie jak w przypadku słomkowej torebki, którą Spezi widział w trawie. Tamte ofiary także spędziły wieczór w dyskotece – w lokalu Teen Club w Borgo San Lorenzo.

Na miejscu wcześniejszej zbrodni znaleziono łuski – według artykułu pochodziły z amunicji kaliber dwadzieścia dwa typu winchester, seria H, takie same jak te przy Arrigo. Ten akurat szczegół nie był jednak aż tak istotny, jak mogłoby się wydawać, były to bowiem najpopularniejsze naboje tego kalibru sprzedawane we Włoszech.

Zabójca z Borgo San Lorenzo nie wyciął kobiecie narządów płciowych. Zamiast tego odciągnął ją od samochodu i ponacinał ciało nożem, zadając dziewięćdziesiąt siedem ran kłutych, które układały się w misterny wzór wokół piersi i wzgórka łonowego. Do zabójstwa doszło nieopodal winnicy, a do penetracji ofiary morderca wykorzystał starą, zdrewniałą gałąź winorośli. W żadnym z tych przypadków na ciałach nie znaleziono oznak molestowania seksualnego.

Spezi napisał główny artykuł, a młody dziennikarz uzupełnił go notatką na temat zabójstwa z 1974 roku.

Reakcja nastąpiła po dwu dniach. Po tym, jak ukazał się tekst, policja przeprowadziła analizę porównawczą łusek znalezionych w 1974 roku oraz na miejscu niedawnego morderstwa. Z wyjątkiem rewolwerów, większość broni palnej wyrzuca puste łuski po wystrzale – jeśli strzelający nie zada sobie trudu, by je podnieść, zostają na miejscu zbrodni. Raport laboratorium kryminalistyki nie pozostawiał wątpliwości: obu zabójstw dokonano z tej samej broni. Był to pistolet beretta long rifle, kaliber dwadzieścia dwa, model używany głównie przy strzelaniu do celu. Bez tłumika. Udało się ustalić jeden kluczowy szczegół, a mianowicie to, że iglica miała drobny defekt, który powodował, że na obrzeżu łuski pozostawał charakterystyczny ślad, unikatowy jak odcisk palca.

Kiedy te informacje ukazały się na łamach „La Nazione”, wybuchła prawdziwa sensacja. Oznaczało to, że po florenckich wzgórzach grasuje seryjny morderca.

Późniejsze śledztwo nieco odsłoniło sekrety osobliwego półświatka, jaki istniał wśród malowniczych wzgórz okalających Florencję, choć niewielu mieszkańców miasta o nim wiedziało. We Włoszech większość młodych ludzi mieszka z rodzicami aż do ślubu, a małżeństwa zawiera się najczęściej dosyć późno. W rezultacie uprawianie seksu w zaparkowanym w jakimś ustronnym miejscu samochodzie to rozrywka popularna w całym kraju. Ponoć co trzeci żyjący dziś florentczyk został poczęty w takich właśnie okolicznościach. W każdy weekend młode pary zjeżdżały na wzgórza wokół Florencji, a nocami roiło się tam od aut zaparkowanych w ciemnych zaułkach i na podmiejskich rozstajach, w gajach oliwnych i na polach.

Śledczy odkryli, że na te pary polowały dziesiątki okolicznych podglądaczy, nazywanych tu Indiani, czyli Indianami, bo skradali się w ciemnościach. Niektórzy posługiwali się specjalistycznym sprzętem elektronicznym, jak na przykład mikrofony kierunkowe albo przyczepiane na przyssawki, a także magnetofony i aparaty noktowizyjne. Indiani podzielili wzgórza na strefy, a każdą z nich zarządzała osobna grupa albo „plemię” kontrolujące najlepsze stanowiska do podglądania. Pewne miejsca były szczególnie pożądane, ponieważ pozwalały na obserwację z bardzo bliskiej odległości, albo dlatego, że właśnie tam zjeżdżały się „najlepsze auta”. (Łatwo sobie wyobrazić, co oznaczało w tym kontekście „najlepsze auto”). „Najlepsze auto” mogło być także źródłem sporego dochodu – kupowano je czasem i odsprzedawano na miejscu, w szemranych transakcjach, podczas których jeden Indiano odchodził ze sporą gotówką, scedowawszy swój punkt obserwacyjny na rzecz innego, ten zaś oglądał wielki finał. Najzamożniejsi Indiani często opłacali przewodnika, który prowadził ich w najlepsze miejsca, co pozwalało zminimalizować ryzyko.

Zdarzali się też i tacy śmiałkowie, którzy polowali na samych Indiani – swoista subkultura w obrębie subkultury. Ci jednak skradali się nocami po wzgórzach nie po to, by podglądać zakochane pary, ale żeby szpiegować Indiani. Przyglądali się bacznie ich samochodom, spisywali numery rejestracyjne i inne charakterystyczne detale, a następnie szantażowali Indiani, grożąc, że opowiedzą o nocnych wyprawach ich żonom, rodzinie i pracodawcom. Zdarzało się czasem, że voyeurystyczny seans przerywał znienacka podglądaczowi oślepiający błysk flesza, a nazajutrz Indiano odbierał tajemniczy telefon: „Pamiętasz ten błysk w lesie zeszłej nocy? Zdjęcie wyszło znakomicie, wyglądasz wprost świetnie, nawet daleki kuzyn w mig cię na nim rozpozna! A przy okazji, negatyw jest na sprzedaż…”.

Śledczy bardzo szybko dotarli do Indiano, który kręcił się przy via dell’Arrigo, gdy doszło do podwójnego morderstwa. Ów podglądacz nazywał się Enzo Spalletti i za dnia jeździł karetką pogotowia.

Spalletti mieszkał z żoną i rodziną w podflorenckiej wiosce Turbone – było to skupisko kamiennych domków okalających wietrzną piazza, które przywodziło na myśl kowbojskie miasteczko w spaghetti westernach. Sąsiedzi Spalettiego za nim nie przepadali. Mówili, że jest zadufany i uważa się za lepszego od wszystkich. Twierdzili, że posyła dzieci na lekcje tańca jak jakiś wielmoża. Wszyscy w wiosce wiedzieli, że jest podglądaczem. Sześć dni po zabójstwie po kierowcę karetki przyszli policjanci. Na tym etapie nie brano go jeszcze pod uwagę jako potencjalnego zabójcy, a jedynie ważnego świadka.

Spalletti został przewieziony na komendę i przesłuchany. Był to niewysoki mężczyzna z sumiastym wąsem, małymi oczkami, wielkim nosem, wystającym jak klamka podbródkiem i zaciśniętymi mocno ustami. Sprawiał wrażenie człowieka, który ma coś do ukrycia. Wrażenie potęgowało to, że odpowiadał na pytania śledczych z mieszaniną arogancji, krętactwa i prowokacyjnej przekory. Powiedział, że tamtego wieczoru wyszedł z domu z zamiarem znalezienia prostytutki, która by mu odpowiadała, a którą ponoć napotkał we Florencji przy Lungarno, tuż obok konsulatu amerykańskiego. Była to młoda dziewczyna z Neapolu, ubrana w krótką czerwoną sukienkę. Wsiadła do jego forda taurusa, a Spalletti zabrał ją do lasu, blisko miejsca, gdzie zginęła ta młoda para. Po wszystkim odwiózł prostytutkę w czerwonej kiecce do miasta i tam ją zostawił.

Cała historia obfitowała w niewiarygodne szczegóły. Przede wszystkim nie do pomyślenia było, żeby prostytutka z własnej woli wsiadła do samochodu obcego mężczyzny i pojechała z nim dwadzieścia kilometrów za miasto, do ciemnego lasu. Śledczy wykazywali liczne nieścisłości w wersji Spallettiego, ale on szedł w zaparte. Dopiero po sześciu godzinach intensywnego przesłuchania zaczął się łamać. W końcu kierowca karetki, wciąż arogancki i zarozumiały, przyznał się do tego, o czym wszyscy już i tak wiedzieli, a mianowicie, że rzeczywiście był podglądaczem. Wieczorem w sobotę 6 czerwca wybrał się na wyprawę i zaparkował czerwonego taurusa nieopodal miejsca zbrodni. „No i co z tego? – pytał jednak. – Nie ja jeden podglądałem pary w tej okolicy. Bardzo dużo nas tam było”. Powiedział też, że rozpoznał należącego do Giovanniego i Carmeli fiata w kolorze miedzi. Samochód często tam się pojawiał i uchodził za „najlepsze auto”. Spalletti niejednokrotnie podglądał tych dwoje. Wiedział, że tej nocy, kiedy doszło do morderstwa, po tamtych polach kręcili się jeszcze inni. Jeden z nich towarzyszył przez jakiś czas Spallettiemu i mógł ręczyć za niego. Przesłuchiwany podał policjantom nazwisko mężczyzny: Fabbri.

Kilka godzin później Fabbri siedział już na komendzie, gdzie przywieziono go, by potwierdził alibi Spallettiego. Podczas przesłuchania Fabbri zeznał tymczasem, że przez półtorej godziny, mniej więcej w czasie, kiedy doszło do zabójstwa, Spallettiego z nim nie było. „Jasne – powiedział śledczym. – Widziałem się ze Spallettim. Jak zwykle spotkaliśmy się w tawernie Del Diavolo”. Była to restauracja, gdzie Indiani robili interesy i wymieniali się informacjami przed wieczornym wyjściem w teren. Fabbri dodał, że ponownie zobaczył Spallettiego późnym wieczorem, tuż przed jedenastą, przy via dell’Arrigo. Z jego zeznań wynikało, że w czasie, kiedy zdaniem śledczych morderstwo zostało popełnione, Spalletti znajdował się o niecałe dziesięć metrów od miejsca zbrodni.

To nie wszystko. Spalletti uparcie twierdził, że wrócił do domu zaraz po tym, jak pożegnał się z Fabbrim. Tymczasem jego żona powiedziała, że kiedy o drugiej nad ranem kładła się spać, jej męża jeszcze nie było.

Śledczy ponownie przesłuchali Spallettiego: gdzie był pomiędzy północą a drugą nad ranem? Nie uzyskali odpowiedzi na to pytanie.

Spalletti został aresztowany i trafił do słynnego florenckiego więzienia Le Murate („Zamurowani”). Oskarżono go o tak zwaną reticenza, czyli zatajanie informacji, coś w rodzaju krzywoprzysięstwa. Policjanci nadal nie brali go pod uwagę jako potencjalnego zabójcy, byli jednak przekonani, że zataił przed nimi istotne dla sprawy informacje. Kilka dni w areszcie mogło przekonać go do większej szczerości.

Ekipa techników kryminalistycznych przeprowadziła gruntowną i szczegółową rewizję samochodu i domu Spallettiego. W aucie znaleziono scyzoryk, a w schowku na rękawiczki broń, tak zwany scacciacani, „straszak na psy”, tani pistolet załadowany ślepakami do płoszenia psów, który Spalletti kupił z ogłoszenia w magazynie porno. Śladów krwi nie stwierdzono.

Policja przesłuchała też żonę Spallettiego. Była to dużo młodsza od męża, gruba, szczera i prosta wiejska dziewczyna. Przyznała, że wie o podglądactwie małżonka. „Wiele razy obiecywał mi, że z tym skończy, ale w końcu zawsze do tego wracał – mówiła z płaczem. – To prawda, że w nocy 6 czerwca wyszedł, żeby »sobie popatrzeć«, jak to nazywał”. Nie potrafiła określić, kiedy Spalletti wrócił do domu, ale musiało to być po drugiej nad ranem. Zarzekała się, że mąż jest niewinny, że na pewno nie popełniłby tak straszliwej zbrodni, bo przecież „bardzo boi się krwi, do tego stopnia, że kiedy na autostradzie zdarza się wypadek, on w ogóle nie wysiada z karetki”.

W połowie lipca policjanci w końcu oskarżyli Spallettiego o to, że to on dokonał zabójstwa.

Jako autor pierwszego artykułu na ten temat Spezi miał dalej pisać o sprawie dla „La Nazione”. Do śledztwa podchodził sceptycznie i w swoich relacjach wytykał śledczym luki w postępowaniu, między innymi brak bezpośrednich dowodów, które łączyłyby oskarżonego ze zbrodnią. Spalletti nie miał też żadnych powiązań z Borgo San Lorenzo, gdzie w 1974 roku doszło do pierwszego morderstwa.

24 października 1981 roku Spalletti otworzył w celi gazetę i przeczytał nagłówek, który zapewne przyniósł mu ogromną ulgę.

POWRÓT ZABÓJCY

Brutalne morderstwo nastolatków na miejscowym polu

Zabijając ponownie, sam Potwór dowiódł niewinności kierowcy podglądacza.

3

Wiele krajów ma seryjnego mordercę, który – na zasadzie przeciwieństwa – definiuje własną kulturę i staje się symbolem swojej epoki nie przez wysławianie jej przymiotów, ale przez demaskowanie jej mrocznych, skrywanych skrzętnie zakamarków. Anglia miała zrodzonego z mgieł dickensowskiego Londynu Kubę Rozpruwacza, który za cel obrał sobie najbardziej zaniedbywaną klasę społeczną miasta – prostytutki walczące o byt w slumsach dzielnicy Whitechapel. Boston miał swojego Dusiciela, eleganckiego, przystojnego mordercę, który grasował po wytwornych dzielnicach, gwałcił i mordował starsze kobiety, a potem układał ich ciała w niewypowiedzianie obsceniczne pozy. Niemcy miały Wampira z Düsseldorfu, który poniekąd zwiastował hitlerowskie zbrodnie, zabijając bez skrupułów i z sadystyczną przyjemnością mężczyzn, kobiety i dzieci. Jego żądza krwi była tak ogromna, że w przeddzień egzekucji określił czekające go ścięcie głowy mianem „rozkoszy ponad wszystkie inne rozkosze”. Każdy morderca na własny, mroczny sposób uosabiał miejsce i epokę, w których żył.

Włochy miały Potwora z Florencji.

Florencja od niepamiętnych czasów jest miastem kontrastów. W ciepłe wiosenne wieczory, kiedy eleganckie pałace nad rzeką połyskują w promieniach zachodzącego słońca, wydaje się jednym z najpiękniejszych i najwspanialszych miast świata. Ale pod koniec listopada, po dwóch miesiącach nieustających ulew, leciwe pałace szarzeją i nasiąkają wilgocią; wąskie brukowane uliczki, cuchnące wyziewami z kanalizacji i psimi odchodami, są zewsząd otoczone ponurymi fasadami z kamienia i nawisami dachów, które zasłaniają i tak już słabe światło. Po mostach nad Arno suną czarne parasole, chroniące przed nieustannym deszczem. Rzeka, tak piękna latem, zamienia się w brunatne i tłuste rozlewisko, niosąc połamane konary, a niekiedy nawet martwe zwierzęta, które piętrzą się potem, więznąc przy pylonach zaprojektowanych przez Ammanatiego.

We Florencji rzeczy wzniosłe i straszne są ze sobą nieodłącznie powiązane: „ogniska próżności” Savonaroli i Narodziny Wenus Botticellego, notatki Leonarda da Vinci i Książę Niccola Machiavellego, Piekło Dantego i Dekameron Boccaccia. Piazza della Signoria, główny plac miasta, wypełniają stojące na otwartych przestrzeniach rzymskie renesansowe rzeźby, w tym najsławniejsze posągi we Florencji. To istna galeria grozy, wystawiony na widok publiczny zbiór wizerunków morderstw, gwałtów i okaleczeń, jakiego próżno szukać w jakimkolwiek innym mieście na świecie. Wystawę otwiera spiżowa rzeźba autorstwa Celliniego przedstawiająca Perseusza, który – niczym dżihadysta na internetowym nagraniu – triumfalnie unosi odciętą głowę Meduzy; z szyi pokonanej istoty płynie krew, a jej bezgłowe ciało spoczywa u stóp herosa. Za Perseuszem stoją inne posągi przedstawiające legendarne sceny mordów, przemocy i tumultu – w tym rzeźba, która widnieje na okładce amerykańskiego wydania niniejszej książki, Porwanie Sabinek Giambologny. W obrębie florenckich murów oraz na szubienicach, szafotach i pręgierzach poza nimi dochodziło do najwymyślniejszych i najokrutniejszych zbrodni, od tak subtelnych jak otrucie, aż po brutalne publiczne ćwiartowanie, tortury i palenie. Przez stulecia Florencja sprawowała władzę nad resztą Toskanii kosztem okrutnych rzezi i krwawych wojen.

Miasto założył w roku 59 przed naszą erą Juliusz Cezar – miała to być wioska, w której będą odpoczywać weterani wojskowych kampanii. Nadano jej nazwę Florentia, czyli „Rozkwitająca”. Około 250 roku naszej ery armeński książę Miniato po pielgrzymce do Rzymu osiadł na wzgórzu pod Florencją i wiódł pustelniczy żywot w jaskini, z której wychodził, by wygłaszać kazania poganom w mieście. Podczas prześladowań chrześcijan za czasów cesarza Decjusza Miniato został aresztowany i ścięty na miejskim placu, po czym (jak głosi legenda) podniósł własną głowę, umieścił ją z powrotem na karku i wszedł na wzgórze, by umrzeć z godnością w swojej jaskini. Dziś w tym miejscu stoi jeden z najpiękniejszych kościołów romańskich we Włoszech – San Miniato al Monte, z którego roztacza się widok na miasto i wzgórza.

W 1302 roku Florencja skazała Dantego na wygnanie, czego nie zapomniano jej po dziś dzień. W rewanżu Dante zapełnił swoje piekło sławnymi florentczykami i zastrzegł dla nich najbardziej wymyślne tortury.

W XIV wieku Florencja wzbogaciła się na handlu tkaninami wełnianymi oraz na usługach bankowych, a pod koniec tego stulecia znalazła się w gronie pięciu największych miast Europy. U progu XV wieku we Florencji doszło do jednego z tych niewytłumaczalnych rozkwitów geniuszu, które w historii ludzkości zdarzyły się zaledwie kilka razy. Później epoka ta otrzyma nazwę renesansu, czyli „odrodzenia” po długich mrokach średniowiecza. Pomiędzy narodzinami Masaccia w 1401 roku a śmiercią Galileusza w 1642 roku florentczycy w dużej mierze wymyślili nowoczesny świat. Zrewolucjonizowali sztukę, architekturę, muzykę, astronomię, matematykę i nawigację. Stworzyli nowoczesny system bankowy dzięki wynalezieniu akredytywy. Złoty floren, z florencką lilią na awersie i Janem Chrzcicielem we włosiennicy na rewersie, stał się monetą obiegową w Europie. To śródlądowe miasto położone nad niespławną rzeką wydało genialnych nawigatorów, którzy odkrywali Nowy Świat i tworzyli jego mapy, a jednemu z nich Ameryka zawdzięcza nawet nazwę.

Co więcej, Florencja wymyśliła samą ideę nowoczesnego świata. Wraz z nastaniem renesansu florentczycy zrzucili jarzmo średniowiecznego porządku, według którego to Bóg stał w centrum wszechświata, a ludzka egzystencja na ziemi sprowadzała się do ponurego, ulotnego etapu poprzedzającego przyszłe życie w chwale. Renesans umiejscowił ludzkość w środku wszechświata i uznał doczesne życie za najważniejsze. Cywilizacja zachodnia na zawsze zmieniła swój bieg.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2023

Wydanie I