9,99 zł
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Lindsay Douglas i Antonios Marakaios spotkali się w Nowym Jorku i bardzo szybko wzięli ślub. Jednak gdy zamieszkali w Grecji, ich szczęście równie szybko się skończyło. Antonios nie dostrzegał osamotnienia młodej żony i problemów, z jakimi się borykała. Rożalona Lindsay wraca do Ameryki. Po pół roku na prośbę Antoniosa zgadza się udawać przed jego chorą matką, że nadal są razem…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 140
Tłumaczenie:
‒ Witaj, Lindsay.
Jak to możliwe, że tak neutralne powitanie w pierwszej chwili napełniło jej ciało niewypowiedzianą radością splecioną w dziwaczną całość z obezwładniającym przerażeniem? Przerażeniem podobnym do żrącego kwasu, który już dawno temu zniszczył wszystkie pozytywne uczucia do tego człowieka.
Do jej męża, Antoniosa Marakaiosa, któremu przysięgła miłość, szacunek i posłuszeństwo.
Lindsay Douglas mocno zacisnęła w pięści oparte na kolanach dłonie, podniosła wzrok znad komputera i bezradnym, wygłodniałym spojrzeniem ogarnęła znajome rysy twarzy, teraz boleśnie obce za sprawą zimnego wyrazu oczu i surowej linii warg. Całkowicie zaskoczona jego widokiem, z trudem wykrztusiła pierwsze słowa, jakie przyszły jej do głowy.
‒ Jak się tu dostałeś?
‒ Chodzi ci o ochroniarza? – zapytał pogardliwie. – Powiedziałem mu, że jestem twoim mężem. Dlatego mnie wpuścił.
Przejechała językiem po suchych wargach, za wszelką cenę starając się zmusić umysł do racjonalnego myślenia.
‒ Nie powinien tego robić. A ty nie powinieneś tu przychodzić.
‒ Nie? – Jego brwi uniosły się, a kąciki ust wygięły w beznamiętnym, bezwzględnym uśmiechu. – Nie powinienem przychodzić do mojej żony?
Spojrzała prosto w jego płonące oczy, chociaż wymagało to nie lada odwagi.
‒ Nasze małżeństwo to przeszłość.
‒ Zdaję sobie z tego sprawę, moja droga. Ostatecznie minęło już sześć miesięcy od dnia, kiedy zostawiłaś mnie bez słowa wyjaśnienia.
Usłyszała nutę oskarżenia w jego głosie, ale postanowiła nie reagować.
‒ Miałam na myśli tylko to, że wszystkie uczelniane budynki są zamknięte i strzeżone przez ochroniarzy – odparła spokojnie.
I o mało nie roześmiała się histerycznie, słysząc swój ton, bo przecież na widok Antoniosa wspomnienia poderwały się w niej jak stado spłoszonych mew, niosąc z sobą obrazy, które przez ostatnie sześć miesięcy z całą determinacją starała się wyrzucić z pamięci.
Nie chciała pamiętać, jak trzymał ją w objęciach po cudownym seksie, jak z czułością wsuwał jej kosmyki włosów za uszy, jak ujmował jej podbródek ciepłą dłonią, jak całował powieki. Jak wielkie szczęście i poczucie bezpieczeństwa dawała jej jego bliskość.
Nie chciała o tym wszystkim pamiętać. Wolała wracać myślami do trzech miesięcy samotności i niepewności w domu Antoniosa w Grecji, kiedy on, w coraz większym stopniu pochłonięty pracą, oczekiwał od niej, że jako jego żona po prostu dopasuje się do życia, które było dla niej czymś całkowicie obcym, więcej, przerażającym.
Wolała pamiętać swoje przygnębienie i desperację, narastające aż do chwili, w której uświadomiła sobie, że kolejny dzień spędzony w Grecji jest najzwyczajniej w świecie niemożliwy.
Tak, dużo lepiej pamiętać właśnie to.
‒ Nadal nie rozumiem, dlaczego tu jesteś – powiedziała, opierając dłonie na blacie biurka i podnosząc się z fotela.
Starała się patrzeć mu prosto w oczy, nie bez pewnego trudu, ponieważ był od niej wyższy o dobre dwadzieścia centymetrów. Miał krótko ostrzyżone włosy, czarne jak noc, mocno zarysowaną dolną szczękę, zmysłowe, ruchliwe wargi, a ciało… Pod garniturem z ciemnoszarego jedwabiu kryła się atletyczna, wspaniale umięśniona doskonałość. Znała jego ciało równie dobrze jak własne. Niechciane wspomnienia cudownego tygodnia, który spędzili razem, znowu ogarnęły ją gorącą falą.
Antonios sardonicznie uniósł ciemną brew.
‒ Naprawdę nie wiesz, dlaczego przyjechałem? Nie rozumiesz, dlaczego zjawiłem się tu w poszukiwaniu mojej błądzącej żony?
Błądzącej żony. A więc obwiniał ją i raczej nie mogła się temu dziwić. Zostawiła go bez słowa wyjaśnienia, to prawda, ale to on zmusił ją do tego kroku, chociaż pewnie nie był w stanie ani nie chciał tego zrozumieć.
‒ Minęło już sześć miesięcy – odezwała się chłodno. – Przez cały ten czas nie próbowałeś się ze mną kontaktować, więc chyba mam prawo czuć się zaskoczona twoim przybyciem, nie sądzisz?
‒ Nie przyszło ci do głowy, że kiedyś stanę przed tobą i zażądam odpowiedzi?
‒ Dałam ci odpowiedź…
‒ Złożony z dwóch zdań mejl to żadne wyjaśnienie – przerwał jej. – A stwierdzenie, że nasze małżeństwo było pomyłką, bez podania powodów dlaczego tak uważasz, to zwykłe tchórzostwo. – Uniósł dłoń, powstrzymując jej reakcję, chociaż i tak nie zdobyłaby się na żadną rozsądną wypowiedź. – Ale nie musisz się tym przejmować, bo twoje wyjaśnienia mnie nie interesują, w najmniejszym stopniu. Jedno jest dla mnie oczywiste: nasze małżeństwo rzeczywiście skończyło się w momencie, gdy odeszłaś. Tak czy inaczej, przyjechałem tu jedynie dlatego, że musisz wrócić ze mną do Grecji.
Gwałtownie potrząsnęła głową.
‒ Nie mogę…
‒ Możesz, sama się o tym przekonasz. Spakujesz torbę i wsiądziesz do samolotu, to proste.
Lindsay nie umiała wydobyć z gardła żadnych słów, właściwych czy nie. Na samą myśl o powrocie do Grecji serce biło jej jak szalone i krew głośno tętniła w uszach. Skupiła się na oddechu, starając się zapanować nad jego tempem. Jeden z poradników, które przeczytała, podpowiadał, że w sytuacjach stresowych należy koncentrować się na drobnych rzeczach, nie na tych wymykających się wszelkiej kontroli, czyli właśnie takich, jak nagły powrót jej męża.
Antonios obserwował ją jasnobrązowymi oczami spod lekko zmrużonych powiek.
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Podniosła oczy, świadoma, że pochłania go wzrokiem i nic nie może na to poradzić. Był na nią wściekły i mimo to wyglądał cudownie. Doskonale pamiętała, jak pierwszy raz zobaczyła go w Nowym Jorku, z płatkami śniegu osiadającymi na kruczoczarnych włosach i lekkim uśmiechem na twarzy. Popatrzył wtedy na nią, stojącą na środku Piątej Alei i wpatrzoną w białe spirale Muzeum Guggenheima, i podszedł.
‒ Zgubiłem się – powiedział. – Albo może tak mi się tylko wydawało…
Ale to ona zgubiła drogę, i to na wiele sposobów. Była wtedy pogrążona w rozpaczy po śmierci ojca, uwięziona w otchłani smutku, lęku i osamotnienia, z której daremnie usiłowała uciec.
Może dlatego tamtego dnia tak łatwo zatraciła się w Antoniosie, w czarującym uśmiechu, którym ją obdarzył, w ciepłym błysku jego oczu, w spojrzeniu, które mówiło jej, że jest najbardziej interesującą i najważniejszą kobietą świata. Przez tydzień, zaledwie siedem dni, czerpali radość z wzajemnej bliskości. Później nastąpiło bolesne zderzenie z rzeczywistością.
‒ Pozwól, że powtórzę – rzekł teraz, spokojnie i zimno. – Polecisz do Grecji. Nakazuję ci to jako twój mąż.
Lindsay zesztywniała.
‒ Nie możesz wydawać mi nakazów ani poleceń – rzuciła. – Nie jestem twoją własnością.
‒ Greckie prawo małżeńskie trochę się różni od amerykańskiego.
Pokręciła głową, rozgniewana, chociaż pewnie nie tak jak on.
‒ Nie aż tak bardzo.
‒ Może i nie. – Wzruszył ramionami. – Ale przecież chcesz wziąć rozwód, jak rozumiem? Dlatego mnie zostawiłaś, prawda? Chciałaś zakończyć nasze małżeństwo.
Gdy się uśmiechnął, po plecach przebiegł jej dreszcz. Jeszcze nigdy nie wydawał jej się tak niebezpieczny.
‒ Ja…
Słowo „rozwód” miało tak ostateczne, nieodwołalne brzmienie. Z drugiej strony, nie mogła uciekać przed prawdą – tego właśnie chciała, o to jej chodziło. Porzuciła go, a to oznaczało, że rozwód był tym, na czym jej zależało.
Po opuszczeniu Grecji ukryła się w bezpiecznym kokonie teorii liczbowych, starając się ukończyć doktorat na wydziale matematyki teoretycznej. Każdego dnia próbowała stępić bolesną tęsknotę za Antoniosem, tym, którego poznała w ciągu cudownego tygodnia, zanim wszystko się zmieniło. Próbowała od nowa poukładać swoje życie, wrócić do równowagi i nawiązać kontakty z otaczającymi ją ludźmi. Robiła pewne postępy i coraz częściej zdarzały się momenty, czasami nawet całe dni, kiedy czuła się jak normalna, prawie szczęśliwa osoba.
Mimo tych „osiągnięć” wciąż tęskniła za Antoniosem, za człowiekiem, który był przy niej w Nowym Jorku.
Oczywiście miała świadomość, że oboje żyli wtedy w nierzeczywistym świecie. Ich małżeństwo, ich miłość, wszystko to nie zdarzyło się naprawdę, a jednak nadal pragnęła tego, co ich wtedy połączyło.
‒ Tak. – Uniosła podbródek i spojrzała mu prosto w oczy. – Chcę zakończyć nasze małżeństwo.
‒ Więc chcesz rozwodu – sprecyzował obojętnie.
Drgnęła, lecz nie spuściła wzroku.
‒ Tak.
‒ W takim razie musisz zrobić to, o co proszę – rzekł tym przerażająco gładkim i zimnym głosem. – Co ci nakazuję, bo zgodnie z greckim prawem cywilnym nie możesz dostać rozwodu, jeśli współmałżonek nie wyrazi zgody.
Oczy Lindsay rozszerzyły się gwałtownie.
‒ Ale przecież wykładnia prawa na pewno dopuszcza i inne okoliczności…
‒ Naturalnie, dwie. – Jego wargi wykrzywił nieprzyjemny uśmiech. – Są to zdrada i porzucenie. Ponieważ nie dopuściłem się żadnej z nich, nie mają one zastosowania, przynajmniej w moim przypadku.
‒ Dlaczego chcesz, żebym wróciła do Grecji? – zapytała po chwili milczenia.
‒ Bynajmniej nie po to, by wznowić nasze pożycie małżeńskie, czego tak wyraźnie się obawiasz – rzekł twardo, patrząc na nią z niechęcią. – Nie mam na to najmniejszej ochoty.
Mówił prawdę, oczywiście. I nie powinien czuć bólu, bo Lindsay sama podjęła decyzję o rozstaniu. A jednak go czuł.
‒ Pamiętasz może moją matkę? Darzyła cię ogromną sympatią. Nie wie, dlaczego wyjechałaś, a ja nie podjąłem się wyjaśnić jej, jaki jest stan naszego związku.
Poczucie winy ukłuło ją nagle i dotkliwie. Daphne Marakaios okazała jej dużo serca, lecz to nie wystarczyło, by pozostać w Grecji. I przy zdrowych zmysłach.
‒ Dlaczego jej nie wytłumaczyłeś? – spytała. – Minęło już sześć miesięcy, nie da się trzymać tego w tajemnicy w nieskończoność.
‒ Proponuję, żebyś sama podjęła się tego zadania – odparował. – Och, zapomniałem, że jesteś tchórzem! Wykradłaś się po kryjomu z mojego domu i łóżka, i nie stać cię było nawet na to, aby odbyć ze mną jedną rozmowę o przyczynach twojej decyzji.
Lindsay wzięła głęboki oddech i w ostatniej chwili ugryzła się w język. Nie widziała najmniejszego sensu w powtarzaniu, ile takich rozmów próbowała rozpocząć.
‒ Rozumiem, że jesteś zły…
‒ Nie jestem zły. Byłbym zły, gdyby mnie to obchodziło, a przestało mnie to obchodzić, kiedy odebrałem od ciebie tamtego mejla. Kiedy oświadczyłaś, że nasze małżeństwo było pomyłką. Kiedy pokazałaś mi, w jak marnym poważaniu masz mnie i nasz związek.
‒ A ty pokazywałeś mi, w jak marnym poważaniu masz nasz związek każdego dnia mojego pobytu w Grecji – odpaliła, zanim zdążyła się powstrzymać.
Antonios odwrócił się do niej powoli, z twarzą pełną niedowierzania.
‒ Czy mi się tylko wydaje, czy naprawdę próbujesz obarczyć mnie winą za rozpad naszego małżeństwa? – wycedził.
‒ Nie, skądże znowu! Jakżebym śmiała! To po prostu niemożliwe, żebyś ponosił jakąkolwiek odpowiedzialność czy winę za to, co się stało!
Chwilę patrzył na nią spod zmrużonych powiek. O mały włos nie parsknęła śmiechem, gdy dotarło do niej, że Antonios chyba zastanawia się, czy zdobyła się na ironię. Potem wzruszył ramionami, odsuwając od siebie jej słowa.
‒ Nic mnie to już nie obchodzi, ale moja matka naprawdę się niepokoi, co się z tobą stało. Jest chora i to dlatego wolałem oszczędzić jej jeszcze większego smutku.
‒ Chora?
‒ Ma wznowienie raka – oświadczył z brutalną szczerością. – Miesiąc po twoim wyjeździe odebrała wyniki badań.
Na moment zamknęła oczy, głęboko poruszona. Wiedziała, że przed paru laty u Daphne wykryto raka piersi, ale po terapii wszystko było dobrze i lekarze uznali ją za wyleczoną.
‒ Tak mi przykro… Czy… Czy to się da leczyć?
Jego wargi na moment zadrżały leciutko, prawie niezauważalnie.
‒ Raczej nie.
Lindsay opadła na fotel, wstrząśnięta tą nową informacją. Pamięć podsunęła jej obraz łagodnej twarzy Daphne, jej siwych włosów i pogodnych oczu, dobroci widocznej w każdym słowie i czynie. Antonios uwielbiał matkę. Wiadomość o jej chorobie musiała być dla niego ogromnym ciosem. Nie miał u boku żony, która mogłaby pocieszyć go i wesprzeć…
Jednak czy Lindsay byłaby w stanie zapewnić mu pociechę i wsparcie, gdyby została w Grecji, skoro była tam tak rozpaczliwie nieszczęśliwa?
‒ Ogromnie mi przykro z powodu choroby twojej matki, ale i tak nie mogę wrócić do Grecji – odezwała się cicho.
‒ Możesz i zrobisz to – rzucił ostro. – Naturalnie, jeżeli zależy ci na rozwodzie.
Znowu zdecydowanie pokręciła głową.
‒ W takim razie nie wystąpię o rozwód.
‒ Co oznacza, że nadal jesteś moją żoną, a twoje miejsce jest przy mnie. – Zmierzył ją wrogim spojrzeniem. – Nie można mieć wszystkiego.
‒ W jaki sposób moja obecność miałaby pomóc twojej matce? Poczuje się zawiedziona i smutna, gdy jej powiem, że się rozstaliśmy
‒ Nie powiesz jej tego – przerwał jej gwałtownie. – Moja matka ma przed sobą parę miesięcy życia, może nawet mniej. Nie zamierzam jej zasmucać wiadomością o fiasku naszego małżeństwa. Przez kilka dni, może przez tydzień, zdołasz chyba udawać, że nadal jesteśmy szczęśliwi!
‒ Co takiego?!
‒ Z pewnością jest to wykonalne. Dowiodłaś, że dobra z ciebie aktorka, kiedy grałaś zakochaną we mnie dziewczynę.
Antonios popatrzył na piękną, pobladłą twarz żony i pośpiesznie zdławił malutką iskierkę współczucia. Wyglądała jak schwytana w pułapkę, głęboko przerażona perspektywą wznowienia ich małżeństwa i powrotu do Grecji.
Oczywiście prawdziwe wznowienie związku nie wchodziło w grę – zależało mu jedynie na przedstawieniu odegranym dla dobra matki. Nie zamierzał zapraszać Lindsay do łóżka, nie po tym, jak zostawiła go w tak wyrachowany i tchórzliwy sposób. Nie, chciał tylko zabrać ją do Grecji na kilka dni, a potem rozstać się z nią raz na zawsze.
‒ Kilka dni? – powtórzyła drżącym głosem. – To wystarczy?
‒ Tak. W przyszłym tygodniu przypadają jej imieniny.
‒ Imieniny?
‒ W Grecji nadal częściej obchodzimy imieniny niż urodziny. Tym razem cała moja rodzina chce świętować imieniny mamy szczególnie uroczyście, ze względu na szczególną sytuację.
Nie umiał sobie wyobrazić Villi Marakaios bez matki. Bardzo ciężko przeżył stratę ojca, który stworzył ogromną winnicę praktycznie z niczego. Ojciec był mózgiem całej operacji, natomiast matka od początku była jej sercem, a przecież żaden organizm nie potrafi istnieć bez serca.
Jego własne serce umarło pół roku wcześniej, gdy porzuciła go żona. Myślał, że Lindsay go kocha, że są razem szczęśliwi…
Śmiechu warte. Jedno wielkie kłamstwo. Powinien był pamiętać, że ludzie nigdy nie są tacy, jacy się wydają, że nie mówią tego, co myślą, miał już przecież za sobą kilka trudnych lekcji.
‒ Zaprosiliśmy wszystkich krewnych, przyjaciół, znajomych i sąsiadów – podjął z trudem. – I ty też tam będziesz. Później możesz wyjechać, jeśli takie jest twoje życzenie. Powiem mamie, że musisz skończyć doktorat.
Wiedział, że Lindsay pisze pracę doktorską na wydziale matematyki teoretycznej. Wyjeżdżając, powiedziała mu, że musi załatwić parę spraw w Nowym Jorku, lecz najwyraźniej i to, podobnie jak cała reszta, było kłamstwem.
Twarz Lindsay pobladła jeszcze mocniej. Poderwała dłoń do szyi i z trudem przełknęła ślinę.
‒ Przyjęcie? – wykrztusiła. – Nie mogę, proszę cię!
Furia ogarnęła go dosłownie w ułamku sekundy.
‒ Co ci takiego zrobiłem, że tak traktujesz mnie i moją rodzinę? Z radością przyjęliśmy cię do domu, zaprosiliśmy cię do naszego życia. – Przygryzł dolną wargę, aby zapanować nad bólem i nie dać jej poznać, że cierpi.
Powiedział jej, że nic go już nie obchodzi i szczerze wierzył, że naprawdę tak jest. Musiał w to wierzyć.
‒ Moja matka pokochała cię – ciągnął, odzyskawszy spokój. – Traktowała cię jak córkę. Czy taką monetą zamierzasz jej odpłacić?
Na rzęsach Lindsay zadrżały łzy. Zamrugała gwałtownie i potrząsnęła głową z tak oczywistą rozpaczą, że Antoniosowi znowu prawie zrobiło się jej żal. Prawie.
‒ Nie, nie – odparła ledwo dosłyszalnie. – Byłam bardzo wdzięczna twojej mamie za dobroć, jaką mi okazała.
‒ Dziwna ta twoja wdzięczność.
W jej oczach błysnął ogień. Antonios zupełnie nie rozumiał, co jest powodem jej gniewu. Ostatecznie to ona opuściła jego, prawda?
‒ Mimo to powrót do Grecji będzie dla mnie bardzo trudnym przeżyciem – powiedziała, całkiem jakby nie słyszała jego słów.
‒ Z jakiej właściwie przyczyny? – zagadnął lekkim tonem. – Masz tu, w Nowym Jorku, kochanka?
Otworzyła usta ze zdumienia.
‒ Kochanka?
Antonios lekceważąco wzruszył ramionami, chociaż myśl o Lindsay z innym mężczyzną, łamiącej ich przysięgę małżeńską, sprawiała, że musiał się powstrzymywać, aby nie uderzyć w coś pięścią.
‒ Naprawdę nie wiem, co innego mogłoby cię zmusić do tak nieoczekiwanego opuszczenia Grecji – rzekł.
Długą chwilę wpatrywała się w niego z wyrazem twarzy, którego absolutnie nie potrafił rozszyfrować.
‒ Nie – odparła wreszcie. – Nie mam kochanka. Byłeś i nadal jesteś moim pierwszym i jedynym mężczyzną.
Najwidoczniej nie dość dobrym, pomyślał. Nie wiedział, czy ma jej wierzyć, więc na wszelki wypadek powiedział sobie, że wszystko to nie ma już najmniejszego znaczenia.
‒ Wobec tego nie widzę żadnego powodu, dlaczego nie miałabyś wrócić do Grecji.
‒ Moje badania…
‒ Nie mogą poczekać nawet tydzień?
Czy nie zdawała sobie sprawy, że jest bezmyślna, bezduszna, samolubna i okrutna?
Okazał się przerażającym głupcem.
‒ Jeden tydzień – wycedził. – Siedem dni. A potem obym cię więcej nie zobaczył!
Cofnęła się, jakby jego słowa ją zabolały. Zaśmiał się szorstko.
‒ Nie tego chciałaś?
Pośpiesznie odwróciła wzrok i zacisnęła wargi.
‒ Nie. Nie tego.
Powoli pokręcił głową.
‒ Nie rozumiem cię.
‒ Wiem. – Z jej piersi wyrwało się drżące westchnienie. – Nigdy mnie nie rozumiałeś.
‒ I to moja wina?
Skrzywiła się ze znużeniem.
‒ Jest już za późno na rozdzielanie win. Tak się to wszystko ułożyło, i tyle. Nasze małżeństwo było błędem, napisałam ci to w mejlu i powtórzyłam przez telefon.
‒ Ale nigdy nie powiedziałaś, dlaczego tak uważasz.
‒ Bo nie pytałeś. – W głosie Lindsay zabrzmiała ostra nuta.
Spojrzał na nią uważnie.
‒ Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, zapytałem cię…
‒ Nie – przerwała mu cicho. – Nic z tych rzeczy. Zapytałeś, czy naprawdę chcę się rozejść, a ja odpowiedziałam twierdząco. Wtedy odłożyłeś słuchawkę.
Mocno zacisnął zęby.
‒ To ty odeszłaś.
‒ Wiem.
‒ Jednak teraz starasz się mi wmówić, że nasz związek rozpadł się, ponieważ nie zadałem właściwych pytań, kiedy zadzwoniłem do ciebie po twoim odejściu. Dobry Boże, to nieprawdopodobne!
‒ Nie staram ci się niczego wmówić, przypominam ci tylko, jak było.
‒ Więc pozwól, że ja też coś ci przypomnę. Nie interesują mnie twoje wyjaśnienia, zwłaszcza że czas na nie już dawno minął. Interesuje mnie tylko jedno: twoja zgoda na powrót do Grecji, na kilka dni. Samolot do Aten odlatuje dziś wieczorem. Jeżeli mamy na niego zdążyć, musimy wyjechać na lotnisko za godzinę.
‒ Co?! Jeszcze nie powiedziałam, że się zgadzam!
‒ Nie zależy ci na rozwodzie?
Popatrzyła na niego szarymi oczami, dumnie uniosła brodę.
‒ Może ci się wydawać, że uda ci się szantażem zmusić mnie do wyjazdu do Grecji, ale bardzo się mylisz – powiedziała. – Polecę z tobą nie dlatego, że chcę rozwodu, lecz ze względu na twoją matkę. Chciałabym jej wytłumaczyć …
‒ Nie wyobrażaj sobie, że przedstawisz jej jakąś łzawą historyjkę o naszym nieudanym małżeństwie – przerwał jej gwałtownie. – Nie życzę sobie, żebyś ją denerwowała!
‒ Kiedy zamierzasz powiedzieć jej prawdę?
‒ Nigdy – odparł krótko. – Nie zostało jej dość dużo czasu.
Łzy znowu napłynęły do oczu Lindsay.
‒ Naprawdę sądzisz, że tak będzie lepiej? Chcesz ją oszukiwać…
‒ Ty chcesz wygłaszać mi wykłady o oszukiwaniu innych? Paradne!
‒ Nigdy cię nie oszukiwałam. Naprawdę cię kochałam, wtedy w Nowym Jorku.
Ból, który go przeszył, był tak intensywny i nagły, że z największym trudem powstrzymał głośny krzyk. Mało brakowało, a chwyciłby się za pierś, zupełnie jakby padł ofiarą zawału, tak jak jego ojciec, który umarł w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat.
‒ A później? – zapytał po długiej chwili milczenia, całkowicie obojętnym głosem. – Później przestałaś mnie kochać, ot tak, po prostu?
Jakąś częścią swojego ja doskonale zdawał sobie sprawę, że nie powinien zadawać tych pytań, nie powinien czekać na odpowiedzi. Powiedział przecież Lindsay, że czas na wyjaśnienia dawno minął i rzeczywiście tak było.
‒ Nieważne – machnął ręką. – To bez znaczenia. Nie ciekawi mnie, dlaczego polecisz do Grecji, chcę tylko, żebyś za godzinę była gotowa.
‒ Dobrze – powiedziała cicho, z pełną smutku rezygnacją.
Antonios zdusił wprawiający go w drżenie ból, odwrócił się od żony i z zaciśniętymi pięściami czekał, aż spakuje swoje rzeczy. Po chwili zarzuciła na ramię pasek torby na laptop i bez słowa wyszła z pokoju.
Tytuł oryginału: The Marakaios Marriage
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2015
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Hanna Lachowska
© 2015 by Kate Hewitt
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osob rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-2866-4
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.