Poza zasadą przyjemności - Zygmunt Freud - ebook + książka

Poza zasadą przyjemności ebook

Zygmunt Freud

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Zygmunt Freud (1856-1939), twórca psychoanalizy i wielka postać światowej psychologii, w zbiorze rozpraw i esejów „Poza zasadą przyjemności” ukazuje podstawowe elementy swojej psychoanalitycznej. W tekście tytułowym dotyka pozornej sprzeczności występowania u pacjentów objawów nerwicowych i przymusu powtarzania z dążeniem organizmu do przyjemności.

Oprócz rozprawy tytułowej znajdziemy tu pracę „Ego i id”, zaś całość uzupełnia esej pt. „Wspomnienia z dzieciństwa Leonarda da Vici".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 202

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Poza zasadą przyjemności

I

W psy­cho­ana­li­tycz­nej teo­rii umy­słu przyj­mu­jemy za pew­nik, że prze­bieg pro­ce­sów umy­sło­wych jest auto­ma­tycz­nie regu­lo­wany przez „zasadę przy­jem­no­ści”: to zna­czy wie­rzymy, że każdy dany pro­ces ma swój począ­tek w nie­przy­jem­nym sta­nie napię­cia i następ­nie wyzna­cza sobie taką drogę, że jego osta­teczny wynik zbiega się z roz­luź­nie­niem, tj. z unik­nię­ciem „bólu” lub z wytwo­rze­niem przy­jem­no­ści. Kiedy roz­wa­żamy obser­wo­wane pro­cesy psy­chiczne w odnie­sie­niu do takiej sekwen­cji, wpro­wa­dzamy do naszej pracy eko­no­miczny punkt widze­nia. Naszym zda­niem przed­sta­wie­nie, które ma na celu osza­co­wa­nie nie tylko ele­mentu topo­gra­ficz­nego i dyna­micz­nego, ale także ele­mentu eko­no­micz­nego, jest naj­peł­niej­szym, jakim możemy sobie obec­nie wyobra­zić, i zasłu­guje na wyróż­nie­nie ter­mi­nem metap­sy­cho­lo­giczny.

Nie inte­re­suje nas bada­nie, jak dalece w naszym twier­dze­niu o zasa­dzie przy­jem­no­ści zbli­ży­li­śmy się do jakie­goś histo­rycz­nie usta­no­wio­nego sys­temu filo­zo­ficz­nego lub go przy­ję­li­śmy. Nasze podej­ście do takich spe­ku­la­tyw­nych hipo­tez polega na dąże­niu do opi­sa­nia i wyja­śnie­nia fak­tów wcho­dzą­cych w zakres naszej codzien­nej obser­wa­cji. Prio­ry­tet i ory­gi­nal­ność nie należą do celów, jakie sta­wia sobie psy­cho­ana­liza, a wra­że­nia, na któ­rych opiera się stwier­dze­nie tej zasady, są tak nie­wąt­pliwe, że trudno je prze­oczyć. Z dru­giej strony, powin­ni­śmy dobro­wol­nie przy­znać, że jeste­śmy wdzięczni każ­dej teo­rii filo­zo­ficz­nej lub psy­cho­lo­gicz­nej, która mogłaby nam wyja­śnić zna­cze­nie uczuć przy­jem­no­ści i „bólu”, które tak sil­nie na nas wpły­wają. Nie­stety, nie ma żad­nej war­to­ścio­wej teo­rii. Jest to naj­bar­dziej nie­ja­sny i naj­mniej dostępny obszar życia psy­chicz­nego i cho­ciaż nie możemy unik­nąć doty­ka­nia go, naj­bar­dziej ela­styczna hipo­teza będzie, moim zda­niem, naj­lep­sza. Posta­no­wi­li­śmy roz­wa­żyć przy­jem­ność i „ból” w odnie­sie­niu do stop­nia pobu­dze­nia obec­nego w życiu psy­chicz­nym – i nie jest to w żaden spo­sób ogra­ni­czone – w taki spo­sób, że „ból” odpo­wiada wzro­stowi, a przy­jem­no­ści – zmniej­sze­niu tego stop­nia. Nie zobo­wią­zu­jemy się przy tym do przy­ję­cia pro­stego związku mię­dzy siłą uczuć a odpo­wiadającymi im zmia­nami, a już naj­mniej, sądząc po doświad­cze­niach psy­cho­fi­zjo­lo­gicz­nych, do jakie­go­kol­wiek poglądu o ist­nie­ją­cej mię­dzy nimi bez­po­śred­niej pro­por­cji; praw­do­po­dob­nie sto­pień zmniej­sze­nia lub wzro­stu w danym cza­sie jest decy­du­ją­cym czyn­ni­kiem dla odczu­wa­nia. Być może jest tu miej­sce na pracę eks­pe­ry­men­talną, ale my, ana­li­tycy, nie zale­camy zagłę­bia­nia się w te pro­blemy, dopóki nie będziemy mogli kie­ro­wać się cał­ko­wi­cie okre­ślo­nymi obser­wa­cjami.

Nie możemy jed­nak wyznać podob­nej obo­jęt­no­ści, gdy stwier­dzimy, że badacz o takiej repu­ta­cji jak G. Th. Fech­ner opo­wia­dał się za kon­cep­cją przy­jem­no­ści i „bólu”, która zasad­ni­czo pokrywa się z kon­cep­cją narzu­coną nam przez pracę psy­cho­ana­li­tyczną. Oświad­cze­nie Fech­nera znaj­duje się w jego krót­kim dziele Einige Ideen zur Schöpfungs-und Entwic­klungs­ge­schichte der Orga­ni­smen, 1873 (roz­dział XI, przy­pis s. 94) i brzmi nastę­pu­jąco: »O ile świa­dome impulsy mają zawsze zwią­zek z przy­jem­no­ścią lub „ból”, przy­jem­ność lub „ból” można myśleć w psy­cho­fi­zycz­nej rela­cji do warun­ków sta­bil­no­ści i niesta­bil­no­ści, i na tym można oprzeć hipo­tezę, którą zamie­rzam roz­wi­nąć w innym miej­scu, a mia­no­wi­cie: że każdy ruch psy­cho­fi­zyczny wzno­szący się powy­żej progu świa­do­mo­ści nała­do­wane jest przy­jem­no­ścią w miarę zbli­ża­nia się – poza pewną gra­nicę – do peł­nej rów­no­wagi, a „bólem” w miarę odda­la­nia się od niej poza pewną gra­nicę; nato­miast mię­dzy dwiema gra­ni­cami, które można okre­ślić jako progi jako­ściowe „bólu” lub przy­jem­no­ści, ist­nieje pewien obszar este­tycz­nej obo­jęt­no­ści«.

Fakty, które dopro­wa­dziły nas do prze­ko­na­nia o wyż­szo­ści zasady przy­jem­no­ści w życiu psy­chicz­nym, znaj­dują rów­nież wyraz w hipo­te­zie, że ze strony apa­ratu psy­chicz­nego nastę­puje próba utrzy­ma­nia jak naj­mniej­szej ilo­ści pobu­dze­nia lub przy­naj­mniej ilo­ści sta­łej. Jest to takie samo przy­pusz­cze­nie, tylko ujęte w inną postać, ponie­waż jeśli apa­rat psy­chiczny działa w kie­runku zmniej­sze­nia ilo­ści pobu­dze­nia, wszystko, co zmie­rza do jego zwięk­sze­nia, musi być odczu­wane jako sprzeczne z jego funk­cją, to zna­czy bole­sne. Zasada przy­jem­no­ści wynika z zasady sta­ło­ści; w rze­czy­wi­sto­ści zasadę sta­ło­ści wypro­wa­dzono z fak­tów, które wyma­gały przy­ję­cia zasady przy­jem­no­ści. Po dokład­niej­szym omó­wie­niu stwier­dzimy dalej, że postu­lo­wana przez nas ten­den­cja ze strony apa­ratu psy­chicz­nego może być skla­sy­fi­ko­wana jako szcze­gólny przy­pa­dek zasady Fech­nera doty­czą­cej ten­den­cji do sta­bil­no­ści, z którą powią­zał uczu­cia przy­jem­no­ści i bólu.

W takim razie należy jed­nak stwier­dzić, że mówie­nie o wyż­szo­ści zasady przy­jem­no­ści nad prze­bie­giem pro­ce­sów psy­chicz­nych nie jest cał­ko­wi­cie poprawne. Gdyby takowa ist­niała, to ogrom­nej więk­szo­ści naszych pro­ce­sów psy­chicz­nych towa­rzy­szy­łaby koniecz­nie przy­jem­ność lub sprzy­ja­łaby im, pod­czas gdy naj­zwy­klej­sze doświad­cze­nie sta­now­czo zaprze­cza takiemu wnio­skowi. Można tylko powie­dzieć, że w psy­chice ist­nieje silna ten­den­cja do zasady przy­jem­no­ści, któ­rej jed­nak prze­ciw­sta­wiają się pewne inne siły lub warunki, tak że osta­teczny wynik nie zawsze może być zgodny z ten­den­cją do przy­jem­no­ści. Porów­najmy komen­tarz Fech­nera wygło­szony w podob­nej sytu­acji. „W związku z tym należy zauwa­żyć, że dąże­nie do celu nie ozna­cza jego osią­gnię­cia i ogól­nie cel jest osią­galny tylko w przy­bli­że­niu…”. Jeśli teraz zaj­miemy się pyta­niem, jakie oko­licz­no­ści mogą uda­rem­nić pomyślne urze­czy­wist­nie­nie zasady przy­jem­no­ści, będziemy stą­pać po bez­piecz­niej­szym i lepiej pozna­nym grun­cie i będziemy mogli w pełni korzy­stać z naszych ana­li­tycz­nych doświad­czeń for­mu­łu­jąc odpo­wiedź.

Pierw­szy przy­pa­dek takiego wyha­mo­wa­nia zasady przy­jem­no­ści jest nam dosko­nale znany ze względu na regu­lar­ność wystę­po­wa­nia. Wiemy, że zasada przy­jem­no­ści jest dosto­so­wana do pier­wot­nego spo­sobu dzia­ła­nia apa­ratu psy­chicz­nego i że dla samo­po­twier­dze­nia orga­ni­zmu pośród trud­no­ści świata zewnętrz­nego jest ab ini­tio bez­u­ży­teczna, a nawet bar­dzo nie­bez­pieczna. Pod wpły­wem instynktu samo­za­cho­waw­czego ego zostaje ona zastą­piona przez „zasadę rze­czy­wi­sto­ści”, która nie rezy­gnu­jąc z zamiaru osta­tecz­nego osią­gnię­cia przy­jem­no­ści, wymaga jed­nak i wymu­sza odro­cze­nie zaspo­ko­je­nia, wyrze­cze­nie się róż­no­rod­nych moż­li­wo­ści oraz tym­cza­sowe zno­sze­nie „bólu” na dłu­giej i krę­tej dro­dze do osią­gnię­cia przy­jem­no­ści. Zasada przy­jem­no­ści pozo­staje jed­nak przez długi czas metodą sty­mu­la­cji popę­dów sek­su­al­nych, które nie tak łatwo wycho­wać, i cią­gle się zda­rza, że czy to dzia­ła­jąc poprzez impulsy, czy dzia­ła­jąc w samym ego, prze­waża nad rze­czy­wi­sto­ścią – z zasady ze szkodą dla całego orga­ni­zmu.

Jed­no­cze­śnie nie ulega wąt­pli­wo­ści, że zastą­pie­nie zasady przy­jem­no­ści zasadą rze­czy­wi­sto­ści może wyja­śnić tylko nie­wielką część, i to nie­zbyt inten­sywną, bole­snych doświad­czeń. Innym i nie mniej regu­lar­nym źró­dłem „bólu” są kon­flikty i dyso­cja­cje zacho­dzące w apa­ra­cie psy­chicz­nym pod­czas roz­woju ego zmie­rza­ją­cym w kie­runku bar­dziej sko­or­dy­no­wa­nych faz. Pra­wie cała ener­gia, którą nała­do­wany jest apa­rat, pocho­dzi z wro­dzo­nych instynk­tów, ale nie wszyst­kie z nich mogą roz­wi­nąć się do tego samego stop­nia. Po dro­dze zda­rza się raz po raz, że poszcze­gólne instynkty lub ich czę­ści oka­zują się nie do pogo­dze­nia w swo­ich celach lub wyma­ga­niach z innymi, które można zespa­wać w wszech­stronną jed­ność ego. Następ­nie są one odry­wane od tej jed­no­ści przez pro­ces repre­sji, zatrzy­my­wane na niż­szych eta­pach roz­woju psy­chicz­nego i są chwi­lowo odcięte od wszel­kiej moż­li­wo­ści gra­ty­fi­ka­cji. Jeśli następ­nie udaje im się, jak to się czę­sto dzieje w przy­padku stłu­mio­nych impul­sów sek­su­al­nych, prze­drzeć się – okręż­nymi dro­gami – do bez­po­śred­niej lub zastęp­czej gra­ty­fi­ka­cji, to suk­ces, który w prze­ciw­nym razie mógłby przy­nieść przy­jem­ność, jest doświad­czany przez ego jako „ból”. W wyniku sta­rego kon­fliktu, który zakoń­czył się stłu­mie­niem, zasada przy­jem­no­ści została na nowo naru­szona, wła­śnie w chwili, gdy dzia­łały pewne impulsy dążące do osią­gnię­cia nowej przy­jem­no­ści w zgo­dzie z tą zasadą. Szcze­góły pro­cesu, za pomocą któ­rego repre­sja zmie­nia moż­li­wość uzy­ska­nia przy­jem­no­ści w źró­dło „bólu”, nie są jesz­cze w pełni poznane lub nie można ich jesz­cze jasno przed­sta­wić, ale pewne jest, że każdy ner­wi­cowy „ból” tego rodzaju jest przy­jem­no­ścią, któ­rej nie można doświad­czyć jako takiej.

Dwa wska­zane tutaj źró­dła „bólu” wciąż nie pokry­wają pra­wie więk­szo­ści naszych bole­snych doświad­czeń, ale co do reszty można powie­dzieć, mając mocny dowód, że ich obec­ność nie pod­waża wyż­szo­ści zasady przy­jem­no­ści. Więk­szość „bólu”, któ­rego doświad­czamy, ma cha­rak­ter per­cep­cyjny – postrze­ga­nie albo impulsu nie­za­spo­ko­jo­nych instynk­tów, albo cze­goś w świe­cie zewnętrz­nym, co może być bole­sne samo w sobie lub może wzbu­dzać bole­sne odczu­cia w apa­ra­cie psy­chicz­nym i jest przez niego roz­po­zna­wane jako „nie­bez­pie­czeń­stwo”. Reak­cja na rosz­cze­nia impulsu i groźby nie­bez­pie­czeń­stwa, w któ­rej prze­ja­wia się rze­czy­wi­sta aktyw­ność apa­ratu psy­chicz­nego, może być wła­ści­wie kie­ro­wana zasadą przy­jem­no­ści lub zasadą rze­czy­wi­sto­ści, która ją mody­fi­kuje. Wydaje się więc zbędne uzna­wa­nie jesz­cze dalej idą­cego ogra­ni­cze­nia zasady przy­jem­no­ści, a mimo to wła­śnie bada­nie reak­cji psy­chicz­nej na zewnętrzne nie­bez­pie­czeń­stwo może dostar­czyć nowego mate­riału badaw­czego i nowych pytań w związku z oma­wia­nym tu pro­ble­mem.

II

Po sil­nym wstrzą­sie o cha­rak­te­rze mecha­nicz­nym, koli­zji kole­jo­wej lub innym wypadku zagra­ża­ją­cym życiu może dojść do stanu, który od dawna jest roz­po­zna­wany i nazy­wany ner­wicą poura­zową. Straszna wojna, która wła­śnie się skoń­czyła, jest odpo­wie­dzialna za ogromną liczbę takich dole­gli­wo­ści i przy­naj­mniej poło­żyła kres skłon­no­ści do wyja­śnia­nia ich na pod­sta­wie orga­nicz­nego uszko­dze­nia układu ner­wo­wego spo­wo­do­wa­nego dzia­ła­niem siły mecha­nicz­nej. Obraz kli­niczny ner­wicy poura­zo­wej prze­wyż­sza histe­rię pod wzglę­dem bogac­twa podob­nych obja­wów rucho­wych, ale zwy­kle robi to sil­nie zazna­czo­nymi ozna­kami subiek­tyw­nego cier­pie­nia – przy­po­mi­na­ją­cego raczej hipo­chon­drię lub melan­cho­lię – oraz obja­wami znacz­nie bar­dziej wszech­stron­nego ogól­nego osła­bie­nia i zabu­rze­niem funk­cji umy­sło­wych. Ani ner­wice wojenne, ani trau­ma­tyczne ner­wice czasu pokoju nie są jesz­cze w pełni poznane. Ner­wice wojenne wnio­sły pewne wyja­śnie­nie, ale z dru­giej strony wpro­wa­dziły pewne zamie­sza­nie przez fakt, że ten sam rodzaj cho­roby mógł cza­sami wystą­pić bez inter­wen­cji dużej siły mecha­nicz­nej. W ner­wi­cach ura­zo­wych ist­nieją dwie wybitne cechy, które mogą posłu­żyć jako wska­zówki do dal­szych roz­wa­żań: po pierw­sze, główny czyn­nik przy­czy­nowy wyda­wał się leżeć w ele­men­cie zasko­cze­nia, w stra­chu; a po dru­gie, uraz lub rana odnie­sione w tym samym cza­sie gene­ral­nie zapo­bie­gały wystę­po­wa­niu ner­wicy. Strach, lęk, obawa są błęd­nie uży­wane jako wyra­że­nia syno­ni­miczne: w sto­sunku do nie­bez­pie­czeń­stwa cechuje je cał­kiem wyraźne roz­róż­nie­nie. Lęk ozna­cza pewien stan ocze­ki­wa­nia na nie­bez­pie­czeń­stwo i przy­go­to­wa­nia się do niego, nawet jeśli jest nie­znane; obawa wymaga okre­ślo­nego przed­miotu, któ­rego się boimy; strach to nazwa stanu, który wystę­puje jeśli napo­tkamy na nie­bez­pie­czeń­stwo, nie będąc na nie przy­go­to­wa­nym; kła­dzie nacisk na ele­ment zasko­cze­nia. Moim zda­niem lęk nie może wywo­łać ner­wicy trau­ma­tycznej; w lęku jest coś, co chroni przed stra­chem, a więc przed ner­wicą stra­chu. Wró­cimy póź­niej do tego zagad­nie­nia.

Bada­nie snów można uznać za naj­bar­dziej wia­ry­godne podej­ście do pozna­nia głęb­szych pro­ce­sów psy­chicz­nych. W ner­wi­cach trau­ma­tycz­nych sny mają tę szcze­gólną cechę: nie­ustan­nie prze­no­szą pacjenta z powro­tem do momentu wypadku, z któ­rego budzi się w nowym stra­chu. Fakt ten wywo­łuje mniej zdzi­wie­nia, niż na to zasłu­guje. Wie­lo­krotne narzu­ca­nie się pacjen­towi, nawet we śnie, wra­że­nia wywo­ła­nego przez trau­ma­tyczne prze­ży­cie jest jedy­nie dowo­dem jego siły. Pacjent prze­szedł nie­jako fik­sa­cję psy­chiczną na temat traumy. Tego rodzaju fik­sa­cje na doświad­cze­niu, które wywo­łało uraz, znane są nam od dawna w związku z histe­rią. Breuer i Freud stwier­dzili w 1893 r., że histe­rycy cier­pią głów­nie z powodu wspo­mnień. W ner­wi­cach wojen­nych psy­chia­trzy, tacy jak Feren­czi i Sim­mel, byli w sta­nie wyja­śnić sze­reg obja­wów moto­rycz­nych jako fik­sa­cję na czyn­niku urazu.

Nie sły­sza­łem jed­nak, by pacjenci cier­piący na ner­wice poura­zowe byli bar­dzo zajęci roz­pa­mię­ty­wa­niem tego, co im się przy­da­rzyło. Być może raczej sta­rają się o tym nie myśleć. Uwa­ża­nie za oczy­wi­ste, że nocny sen wraca ich do sytu­acji, która spo­wo­do­wała kło­poty, jest nie­zro­zu­mie­niem natury snów. Byłoby bar­dziej zgodne z tą naturą, gdyby pacjen­towi przed­sta­wiono (we śnie) obrazy z czasu jego nor­mal­nego zdro­wia lub ocze­ki­wa­nego powrotu do zdro­wia. Jeśli nie chcemy cał­ko­wi­cie zbłą­dzić w kwe­stii speł­nia­nia życzeń w wyniku snów o ner­wi­cach poura­zo­wych, być może pozo­staje nam celowe przy­pusz­cze­nie, że w tym sta­nie funk­cja snu ulega prze­miesz­cze­niu wraz z innymi i jest odwró­cona od swo­ich zwy­kłych celów, w prze­ciw­nym razie musie­li­by­śmy zaak­cep­to­wać ist­nie­nie enig­ma­tycz­nych maso­chi­stycz­nych ten­den­cji ego.

Pro­po­nuję teraz porzu­cić nie­ja­sny i ponury temat ner­wic poura­zo­wych i zba­dać spo­sób, w jaki apa­rat psy­chiczny działa w jed­nej z naj­wcze­śniej­szych nor­mal­nych czyn­no­ści. Odno­szę się tu do zabawy dzieci.

Różne teo­rie zabaw dzie­cię­cych zostały ostat­nio zesta­wione przez S. Pfe­ifera w Imago, po czym osza­co­wano ich war­tość ana­li­tyczną. W tym miej­scu odsy­łam czy­tel­nika do tej pracy. Teo­rie te pró­bują odgad­nąć motywy dzie­cię­cej zabawy, nie kła­dąc jed­nak szcze­gól­nego naci­sku na „eko­no­miczny” punkt widze­nia, tj. na osią­gnię­cie przy­jem­no­ści. Nie mając zamiaru kom­plek­so­wego bada­nia tych zja­wisk, sko­rzy­sta­łem z oka­zji, która dawała wyja­śnie­nie pierw­szej zabawy osiem­na­sto­mie­sięcz­nego chłopca. Było to coś wię­cej niż przy­pad­kowa obser­wa­cja, ponie­waż przez kilka tygo­dni miesz­ka­łem pod jed­nym dachem z dziec­kiem i jego rodzi­cami, i upły­nęło sporo czasu, zanim zro­zu­mia­łem zna­cze­nie jego zagad­ko­wego i cią­gle powta­rza­nego czynu.

Dziecko nie było pod żad­nym wzglę­dem zaawan­so­wane w swoim roz­woju inte­lek­tu­al­nym; w wieku osiem­na­stu mie­sięcy wypo­wie­działo tylko kilka zro­zu­mia­łych słów, wyda­jąc poza tym wiele zna­czą­cych dźwię­ków, które były zro­zu­miałe dla ota­cza­ją­cych go osób. Dało się jed­nak zro­zu­mieć rodzi­com oraz słu­żą­cej, i miało repu­ta­cję czło­wieka, który zacho­wuje się „wła­ści­wie”. Nie prze­szka­dzało rodzi­com w nocy; skru­pu­lat­nie sto­so­wało się do pole­ceń doty­czą­cych nie doty­ka­nia róż­nych przed­mio­tów i zakazu wcho­dze­nia do nie­któ­rych pomiesz­czeń; a przede wszyst­kim ni­gdy nie pła­kało, gdy matka wycho­dziła i zosta­wiała je na wiele godzin, cho­ciaż jego więź z matką była bar­dzo silna: nie tylko sama je kar­miła, ale opie­ko­wała się nim i wycho­wy­wała bez pomocy nikogo z zewnątrz. Od czasu do czasu jed­nak to grzeczne dziecko prze­ja­wiało kło­po­tliwy zwy­czaj rzu­ca­nia w kąt pokoju lub pod łóżko wszyst­kich dro­bia­zgów, jakie wpa­dły mu w ręce, tak że zebra­nie zaba­wek czę­sto nie było łatwym zada­niem. Towa­rzy­szył temu wyraz zain­te­re­so­wa­nia i zado­wo­le­nia, wyra­żany poprzez gło­śne, prze­cią­głe „o-o-o-och”, które w oce­nie matki (która zbie­gła się z moją wła­sną) nie było wykrzyk­ni­kiem, ale ozna­czało „odejdź”. W końcu zoba­czy­łem, że to była zabawa i że dziecko uży­wało wszyst­kich swo­ich zaba­wek tylko po to, by bawić się nimi w „odejdź”. Pew­nego dnia poczy­ni­łem obser­wa­cję, która potwier­dziła mój pogląd. Dziecko miało drew­niany koło­wro­tek z kawał­kiem sznurka owi­nię­tym wokół niego. Ni­gdy nie przy­szło mu do głowy, żeby cią­gnąć go za sobą po pod­ło­dze i bawić się nim w powóz, ale wciąż z dużą wprawą prze­rzu­cało go przez kra­wędź swo­jego małego łóżeczka, tak że koło­wro­tek zni­kał w nim, a potem wypo­wia­dało swoje zna­czące „o-o-o-och” i ponow­nie wycią­gało koło­wro­tek za sznu­rek z łóżeczka, wita­jąc jego ponowne poja­wie­nie się rado­snym „ta”. Była to więc kom­pletna zabawa, zni­ka­nie i powrót, przy czym pierw­szy akt był jedy­nym powszech­nie obser­wo­wa­nym przez widzów i tym, który dziecko nie­stru­dze­nie powta­rzało jako zabawę dla sie­bie samego, choć nie­wąt­pli­wie więk­szą przy­jem­ność wią­zało z dru­gim aktem.

Sens zabawy był już wtedy w zasa­dzie jasny. Wią­zał się on z nie­zwy­kłym osią­gnię­ciem kul­tu­ral­nym dziecka – zre­zy­gno­wa­niem z zaspo­ko­je­nia instynktu – w wyniku któ­rego mogło pozwo­lić matce odejść bez robie­nia zamie­sza­nia. Nie­jako kom­pen­so­wało sobie to odej­ście, odgry­wa­jąc samo znik­nię­cie i powrót przed­mio­tami, które miało pod ręką. Oczy­wi­ście dla war­to­ści emo­cjo­nal­nej tej zabawy nie ma zna­cze­nia, czy dziecko ją wymy­śliło czy też przy­jęło dzięki suge­stii z zewnątrz. Nasze zain­te­re­so­wa­nie wiąże się z innym punk­tem. Odej­ście matki nie mogło być dla dziecka przy­jemne, ani nawet obo­jętne. Jak więc zga­dza się z zasadą przy­jem­no­ści fakt, że dziecko powta­rza to bole­sne doświad­cze­nie jako zabawę? Być może odej­ście musi być ode­grane jako konieczne pre­lu­dium do rado­snego powrotu i że w tym ostat­nim leży praw­dziwy cel gry. Prze­czy temu fakt, że akt pierw­szy, czyli odej­ście, roz­gry­wany był samo­ist­nie jako zabawa i o wiele czę­ściej niż cała insce­ni­za­cja z jej rado­snym zakoń­cze­niem.

Ana­liza poje­dyn­czego przy­padku tego rodzaju nie pro­wa­dzi do pew­nych wnio­sków: po bez­stron­nym roz­wa­że­niu można odnieść wra­że­nie, że dziecko zamie­niło doświad­cze­nie w grę z innego powodu. Było przede wszyst­kim bierne, prze­żyło doświad­cze­nie, ale teraz odgrywa aktywną rolę, powta­rza­jąc je jako zabawę, pomimo jego nie­przy­jem­nej natury. Wysi­łek ten można przy­pi­sać impul­sowi opa­no­wa­nia sytu­acji (instynkt „wła­dzy”), który pozo­staje nie­za­leżny od jakiej­kol­wiek kwe­stii, i nie jest ważne, czy wspo­mnie­nie jest przy­jemne czy nie. Ale można poku­sić się o inną inter­pre­ta­cję. Odrzu­ce­nie przed­miotu tak, że znika, mogłoby być zaspo­ko­je­niem odru­chu zemsty stłu­mio­nego w praw­dzi­wym życiu, ale skie­ro­wa­nego prze­ciwko matce za odej­ście, i mia­łoby wów­czas bun­tow­ni­cze zna­cze­nie: „Tak, możesz iść, nie potrze­buję cię. Nie chcę cię, sam cię odsy­łam”. To samo dziecko rok póź­niej niż moje obser­wa­cje zwy­kło rzu­cać na pod­łogę zabawkę, która mu się nie podo­bała, i mówić „Idź na wojnę!”. Powie­dziano mu, że jego nie­obecny ojciec jest na woj­nie, więc stwier­dziło że wcale za nim nie tęskni, dając naj­do­bit­niej­sze sygnały, że nie życzy sobie, by prze­szka­dzano mu w wyłącz­nym posia­da­niu matki. Wia­domo też o innych dzie­ciach, że mogą dawać upust podob­nym wro­gim uczu­ciom, wyrzu­ca­jąc przed­mioty zamiast ludzi. Pozo­staje więc wąt­pli­wość, czy przy­mus prze­pra­co­wa­nia w życiu psy­chicz­nym tego, co wywarło głę­bo­kie wra­że­nie, opa­no­wa­nia go w pełni, może wyra­żać się wcze­śniej i nie­za­leż­nie od zasady przy­jem­no­ści. Jed­nak w oma­wia­nym tu przy­padku dziecko mogło powtó­rzyć w zaba­wie nieprzy­jemne wra­że­nie tylko dla­tego, że z powtó­rze­niem wią­zała się przy­jem­ność innego rodzaju, ale bar­dziej bez­po­śred­nia.

Dal­sze bada­nie kwe­stii zabawy nie roz­wią­zuje też naszych wahań mię­dzy dwiema kon­cep­cjami. Widzimy, że dzieci powta­rzają w zaba­wie wszystko, co wywarło na nich wiel­kie wra­że­nie w praw­dzi­wym życiu, że w ten spo­sób reagują na siłę wra­że­nia i nie­jako panują nad sytu­acją. Ale z dru­giej strony jest cał­kiem jasne, że na całą ich zabawę ma wpływ domi­nu­jące pra­gnie­nie ich okresu życia: a mia­no­wi­cie być doro­słym i móc robić to, co robią doro­śli ludzie. Można też zauwa­żyć, że nie­przy­jem­ność doświad­cze­nia nie zawsze stoi na prze­szko­dzie, by wyko­rzy­stać je jako zabawę. Jeśli lekarz zbada gar­dło dziecka lub wykona na nim drobny zabieg, nie­po­ko­jące doświad­cze­nie z pew­no­ścią sta­nie się tema­tem następ­nej zabawy, ale w tej zaba­wie nie można prze­oczyć przy­jem­no­ści czer­pa­nej z innego źró­dła. Prze­cho­dząc od bier­no­ści doświad­cza­nia do aktyw­no­ści zabawy, dziecko sto­suje wobec swo­jego towa­rzy­sza zabaw nie­przy­jemne zda­rze­nie, które je spo­tkało, i w ten spo­sób doko­nuje zemsty na oso­bie zastępcy.

Z roz­wa­żań tych wynika w każ­dym razie, że nie jest konieczne przyj­mo­wa­nie szcze­gól­nego impulsu naśla­dow­czego jako motywu zabawy. Dodajmy jesz­cze przy­po­mnie­nie, że sztuka dra­ma­tyczna i naśla­dow­cza doro­słych, która różni się od zacho­wa­nia dzieci tym, że mimo iż jest skie­ro­wana do widza, nie szczę­dzi mu naj­bo­le­śniej­szych wra­żeń, jak np. w tra­ge­dii, a jed­nak może być przez niego odczu­wana jako bar­dzo przy­jemna. To prze­ko­nuje nas, że nawet pod pano­wa­niem zasady przy­jem­no­ści ist­nieją wystar­cza­jące spo­soby i środki, by to, co samo w sobie jest nie­przy­jemne, stało się przed­mio­tem pamięci i psy­chicz­nego zaję­cia. Teo­ria este­tyki z eko­no­micz­nego punktu widze­nia powinna zaj­mo­wać się takimi przy­pad­kami i sytu­acjami, które koń­czą się osią­gnię­ciem osta­tecz­nej przy­jem­no­ści: dla naszych celów nie są one pomocne, ponie­waż zakła­dają ist­nie­nie i supre­ma­cję zasady przy­jem­no­ści i nie świad­czą o dzia­ła­nie ten­den­cji wykra­cza­ją­cych poza zasadę przy­jem­no­ści, to zna­czy ten­den­cji, które mogą mieć wcze­śniej­sze pocho­dze­nie i być od niej nie­za­leżne.

III

Dwa­dzie­ścia pięć lat inten­syw­nej pracy przy­nio­sło cał­ko­witą zmianę w okre­śle­niu bar­dziej bez­po­śred­nich celów tech­niki psy­cho­ana­li­tycz­nej. Z początku wysiłki leka­rza ana­li­tyka ogra­ni­czały się do odgad­nię­cia nie­świa­do­mo­ści, któ­rej nie poj­mo­wał pacjent, doko­na­nia syn­tezy jej róż­nych skład­ni­ków i przed­sta­wie­nia jej pacjen­towi we wła­ści­wym cza­sie. Psy­cho­ana­liza opie­rała się przede wszyst­kim na inter­pre­ta­cji. Ponie­waż zada­nie tera­peu­tyczne nie zostało w ten spo­sób zre­ali­zo­wane, kolej­nym celem było zmu­sze­nie pacjenta do potwier­dze­nia rekon­struk­cji poprzez jego wła­sną pamięć. W tym przed­się­wzię­ciu główny nacisk poło­żono na opory pacjenta; sztuka pole­gała teraz na jak naj­szyb­szym ujaw­nie­niu ich, zwró­ce­niu na nie uwagi pacjenta i pod wpły­wem czło­wieka – tu poja­wiła się suge­stia dzia­ła­jąca jako „prze­nie­sie­nie” – naucze­niu go porzu­ca­nia opo­rów.

Potem jed­nak sta­wało się coraz bar­dziej jasne, że zamie­rzony cel, uświa­do­mie­nie nie­świa­do­mo­ści, rów­nież tą metodą nie był w pełni osią­galny. Pacjent nie jest w sta­nie przy­po­mnieć sobie wszyst­kiego, co zostało wyparte, być może nawet zasad­ni­czej czę­ści, i dla­tego nie nabiera prze­ko­na­nia, że przed­sta­wiony mu wnio­sek jest pra­wi­dłowy. Jest on raczej zobo­wią­zany do powtó­rze­nia jako aktu­al­nego doświad­cze­nia tego, co zostało wyparte, zamiast, jak wolałby to widzieć lekarz, przy­po­mi­na­nia sobie tego jako frag­mentu prze­szło­ści. Ta repro­duk­cja poja­wia­jąca się z nie­chcianą wier­no­ścią zawsze zawiera frag­ment dzie­cię­cego życia sek­su­al­nego, a więc kom­pleksu Edypa i jego odga­łę­zień, i jest odtwa­rzana regu­lar­nie w sfe­rze prze­nie­sie­nia, tj. w sto­sunku do leka­rza. Kiedy osią­gnięto ten punkt w lecze­niu, można powie­dzieć, że wcze­śniej­sza ner­wica zostaje zastą­piona nową, a mia­no­wi­cie ner­wicą prze­nie­sie­niową. Lekarz stara się jak najbar­dziej ogra­ni­czyć zasięg ner­wicy prze­nie­sie­nio­wej, wci­snąć jak naj­wię­cej do pamięci i pozo­sta­wić jak naj­mniej powtó­rzeń. Rela­cja usta­no­wiona mię­dzy pamię­cią a repro­duk­cją jest w każ­dym przy­padku inna. Z reguły lekarz nie może oszczę­dzić pacjen­towi tej fazy lecze­nia; musi pozwo­lić mu prze­żyć pewien frag­ment jego zapo­mnia­nego życia i musi dopil­no­wać, aby pozo­stała jakaś miara domi­na­cji, w świe­tle któ­rej pozorna rze­czy­wi­stość jest zawsze roz­po­zna­wana jako odbi­cie zapo­mnia­nej prze­szło­ści. Jeśli uda się to osią­gnąć, pacjent uzy­skuje prze­ko­na­nie, a wraz z nim rezul­tat tera­peu­tyczny, który od niego zależy.

Aby uczy­nić bar­dziej zro­zu­mia­łym ten „przy­mus powta­rza­nia”, który poja­wia się w psy­cho­ana­li­tycz­nym lecze­niu neu­ro­ty­ków, musimy przede wszyst­kim cał­ko­wi­cie pozbyć się błęd­nego prze­ko­na­nia, że w tej walce z opo­rami mamy do czy­nie­nia z jakim­kol­wiek opo­rem ze strony nie­świa­do­mo­ści. Nie­świa­domy, tj. „wyparty” mate­riał nie sta­wia żad­nego oporu wysił­kom lecz­ni­czym; w rze­czy­wi­sto­ści nie ma innego celu, jak tylko prze­drzeć się przez cią­żące na nim ciśnie­nie, albo do świa­do­mo­ści, albo do roz­ła­do­wa­nia za pomocą jakie­goś rze­czy­wi­stego dzia­ła­nia. Opór w lecze­niu pocho­dzi z tych samych wyż­szych pozio­mów i sys­te­mów w życiu psy­chicz­nym, które w swoim cza­sie spo­wo­do­wały repre­sje. Ale ponie­waż motywy oporu, a nawet same opory, oka­zują się w pro­ce­sie lecze­nia nie­uświa­do­mione, radzimy popra­wić nie­ade­kwat­ność naszego spo­sobu wyra­ża­nia się. Unik­niemy wie­lo­znacz­no­ści, jeśli prze­ciw­sta­wimy sobie nie świa­do­mość i nieświa­do­mość, ale spójne i stłu­mione ego. Wiele tre­ści w ego jest z pew­no­ścią nie­świa­do­mych, są po pro­stu tym, co można nazwać jądrem ego; tylko część tych tre­ści mie­ści się w kate­go­rii przed­świa­do­mo­ści. Zastę­pu­jąc w ten spo­sób czy­sto opi­sowy spo­sób wyra­ża­nia się sys­te­ma­tycz­nym lub dyna­micz­nym, możemy powie­dzieć, że opór ze strony ana­li­zo­wa­nej osoby pocho­dzi od jej ego, i od razu widzimy, że „przy­mus powtó­rze­nia” należy przy­pi­sać do stłu­mio­nego ele­mentu w nie­świa­do­mo­ści. Praw­do­po­dob­nie nie zna­lazł on wyrazu, dopóki dzia­ła­nie kura­cji nie uwol­niło wypar­cia.

Nie ma wąt­pli­wo­ści, że opór świa­do­mego i przedświa­do­mego ego służy zasa­dzie przy­jem­no­ści; stara się unik­nąć „bólu”, jaki wywo­ła­łoby uwol­nie­nie wypar­tego mate­riału, a nasze wysiłki są ukie­run­ko­wane na wywo­ła­nie takiego bole­snego uczu­cia poprzez odwo­ła­nie się do zasady rze­czy­wi­sto­ści. W jakim więc sto­sunku do zasady przy­jem­no­ści znaj­duje się przy­mus powtó­rze­nia, który wyraża siłę tego, co wyparte? Oczy­wi­ste jest, że więk­szość tego, co zostaje oży­wione przez przy­mus powta­rza­nia, nie może nie powo­do­wać dys­kom­fortu dla ego, ponie­waż sprzyja wydo­by­wa­niu na świa­tło dzienne dzia­łań stłu­mio­nych impul­sów; ale jest to dys­kom­fort, który już wzię­li­śmy pod uwagę i bez oba­le­nia zasady przy­jem­no­ści, ponie­waż jest to „ból” w odnie­sie­niu do jed­nego sys­temu i jed­no­cze­śnie satys­fak­cja dla dru­giego. Jed­nakże nowym i nie­zwy­kłym fak­tem, który musimy teraz opi­sać, jest to, że przy­mus powta­rza­nia oży­wia rów­nież doświad­cze­nia z prze­szło­ści, które nie zawie­rają żad­nej poten­cjal­nej przy­jem­no­ści i które w żad­nym momen­cie nie mogły być zaspo­ko­je­niem, nawet impul­sów obec­nych od czasu stłu­mie­nia.

Roz­kwit dzie­cię­cego życia płcio­wego, z powodu nie­zgod­no­ści jego życzeń z rze­czy­wi­sto­ścią i nie­ade­kwat­no­ści osią­gnię­tego sta­dium roz­woju miał prze­mi­nąć. Zgi­nął w naj­bar­dziej bole­snych oko­licz­no­ściach i z uczu­ciami o głę­boko nie­po­ko­ją­cej natu­rze. Utrata i nie­po­wo­dze­nie w sfe­rze afek­tów pozo­sta­wione w ego jako ślady urazu porów­ny­walne z nar­cy­styczną bli­zną, która według mojego doświad­cze­nia i wykładu Mar­ci­now­skiego sta­no­wią naj­waż­niej­szy wkład w powszechny „kom­pleks niż­szo­ści” wśród neu­ro­ty­ków. Pogoń za sek­sem, któ­rej gra­nice wyzna­czał fizyczny roz­wój dziecka, nie mogła zakoń­czyć się zado­wa­la­jąco; stąd skarga w póź­niej­szym życiu: „Nic nie mogę, ni­gdy mi się nie udaje”. Więzy czu­ło­ści łączące dziecko, zwłasz­cza z rodzi­cem prze­ciw­nej płci, ule­gły zerwa­niu, wsku­tek braku satys­fak­cji i zazdro­ści wywo­ła­nej naro­dzi­nami nowego dziecka, nie­wąt­pli­wym dowo­dem nie­wier­no­ści uko­cha­nego rodzica; pod­jęta przez dziecko z tra­giczną powagą próba spło­dze­nia dru­giego takiego dziecka spo­tkała się z upo­ka­rza­ją­cym nie­po­wo­dze­niem; Pod­czas gdy czę­ściowe cof­nię­cie czu­ło­ści, którą obfi­cie obda­rzano maleń­stwo, surow­sze wyma­ga­nia dys­cy­pliny i wycho­wa­nia, surowe słowa i oka­zjo­nalne kara­nie ujaw­niły w końcu cały zakres pogardy, jaka stała się jego udzia­łem. Można zna­leźć kilka regu­lar­nie powta­rza­ją­cych się typów, zgod­nych ze spo­so­bem, w jaki zakoń­czyła się typowa miłość tego okresu.

Wszyst­kie te nie­po­żą­dane zda­rze­nia i bole­sne sytu­acje afek­tywne są powta­rzane przez neu­ro­ty­ków na eta­pie „prze­nie­sie­nia” i reani­mo­wane z dużą pomy­sło­wo­ścią. Wal­czą o prze­rwa­nie nie­do­koń­czo­nego lecze­nia, wie­dzą, jak odtwo­rzyć poczu­cie pogardy, jak zmu­sić leka­rza do szorst­kiej mowy i chłod­nego zacho­wa­nia wobec nich, znaj­dują odpo­wied­nie obiekty zazdro­ści, zastę­pują żar­li­wie dziecku upra­gnioną obiet­nicę jakie­goś wiel­kiego daru, który jest rów­nie mało realny, jak był. Nic z tego wszyst­kiego nie mogło ni­gdy spra­wić przy­jem­no­ści; można by przy­pusz­czać, że powinno przy­nieść nieco mniej „bólu”, jeśli zosta­nie ujaw­nione jako wspo­mnie­nie, niż jeśli zosta­nie prze­żyte jako nowe doświad­cze­nie. Jest to oczy­wi­ście kwe­stia dzia­ła­nia impul­sów, które powinny pro­wa­dzić do zado­wo­le­nia, ale doświad­cze­nia, które zamiast tego przy­nio­sły „ból”, nie przy­nio­sły rezul­tatu. Akt powta­rza się mimo wszystko; nalega na to potężny przy­mus.

To, co psy­cho­ana­liza ujaw­nia w zja­wi­skach prze­nie­sie­nia u neu­ro­ty­ków, można rów­nież zaob­ser­wo­wać w życiu osób zdro­wych. Spra­wia to wra­że­nie ści­ga­ją­cego losu, demo­nicz­nego rysu na ich losie, a psy­cho­ana­liza od początku uwa­żała taką histo­rię życia za w dużej mie­rze narzu­coną sobie i zde­ter­mi­no­waną wpły­wami z cza­sów dzie­ciń­stwa. Wyra­ża­jący się w ten spo­sób przy­mus nie różni się w żaden spo­sób od przy­musu powta­rza­nia wystę­pu­ją­cego u neu­ro­ty­ków, mimo że takie osoby ni­gdy nie wyka­zy­wały oznak kon­fliktu neu­ro­tycz­nego skut­ku­ją­cego takimi obja­wami. Znamy więc ludzi, z któ­rymi każdy zawarty zwią­zek mię­dzy­ludzki koń­czy się w ten sam spo­sób: dobro­czyń­ców, któ­rych pod­opieczni, jak­kol­wiek by nie byli różni, nie­zmien­nie po pew­nym cza­sie opusz­czają, tak że są naj­wy­raź­niej ska­zani na wieczne doświad­cza­nie gory­czy nie­wdzięcz­no­ści; ludzie, z któ­rymi każda przy­jaźń koń­czy się zdradą przy­ja­ciela; inni, któ­rzy w nie­skoń­czo­ność czę­sto w swoim życiu obda­rzają inną osobę auto­ry­te­tem, czy to we wła­snych oczach czy ogól­nie, i sami po pew­nym cza­sie oba­lają ten auto­ry­tet, by zastą­pić go nowym; kochan­ko­wie, któ­rych czułe rela­cje z kobie­tami prze­cho­dzą przez te same fazy i koń­czą się tak samo, i tak dalej. Mniej zdu­miewa nas to „niekoń­czące się powta­rza­nie tego samego”, jeśli cho­dzi o aktywne zacho­wa­nie danej osoby i jeśli wykry­jemy w jej cha­rak­te­rze nie­zmienną cechę, która zawsze musi prze­ja­wiać się w powta­rza­niu iden­tycz­nych rze­czy. O wiele bar­dziej ude­rza­jące są te przy­padki, w któ­rych czło­wiek wydaje się doświad­czać cze­goś bier­nie, bez wywie­ra­nia wła­snego wpływu, a mimo to cią­gle spo­tyka go ten sam los. Przy­po­mnijmy sobie na przy­kład histo­rię kobiety, która poślu­biła kolejno trzech męż­czyzn, z któ­rych każdy po krót­kim cza­sie zacho­ro­wał i któ­rych musiała pie­lę­gno­wać aż do ich śmierci. Tasso w wyjąt­kowo przej­mu­jący spo­sób poetycko opi­suje taki kie­ru­nek losu w roman­tycz­nej epo­pei Jero­zo­lima wyzwo­lona. Boha­ter, Tan­kred, nie­świa­do­mie zabił Klo­ryndę, dziew­czynę, którą kochał, która wal­czyła z nim prze­brana w zbroję wro­giego ryce­rza. Po jej pogrze­bie pene­truje tajem­ni­czy zacza­ro­wany las, zmorę armii krzy­żow­ców. Tutaj rąbie mie­czem wyso­kie drzewo, ale z rany w pniu pły­nie krew, a głos Klo­ryndy, któ­rej dusza jest uwię­ziona w drze­wie, woła do niego z wyrzu­tem, że ponow­nie dopu­ścił się zgub­nego czynu na swej uko­cha­nej.

W świe­tle takich obser­wa­cji, zaczerp­nię­tych z zacho­wa­nia pod­czas prze­nie­sie­nia i z losów istot ludz­kich, możemy poku­sić się o przy­pusz­cze­nie, że w życiu psy­chicz­nym rze­czy­wi­ście ist­nieje przy­mus powta­rza­nia, wykra­cza­jący poza zasadę przy­jem­no­ści. Teraz będziemy rów­nież skłonni odnieść się do tej nie­od­par­tej siły, snów pacjen­tów w szoku i impulsu do zabawy u dzieci. Musimy oczy­wi­ście przy­po­mnieć sobie, że tylko w rzad­kich przy­pad­kach możemy roz­po­znać dzia­ła­nie przy­musu powta­rza­nia w czy­stej postaci, bez współ­dzia­ła­nia innych moty­wów. W odnie­sie­niu do zabawy dzie­cię­cej wska­za­li­śmy już jakie inne inter­pre­ta­cje dopusz­cza jego pocho­dze­nie. Przy­mus powta­rza­nia i bez­po­śred­nie przy­jemne zaspo­ko­je­nie impulsu wydają się być nie­ro­ze­rwal­nie sple­cione. Zja­wi­ska prze­nie­sie­nia oczy­wi­ście służą celowi dzia­ła­nia oporu sta­wia­nego przez ego, które trwa w swoim stłu­mie­niu: przy­mus powta­rza­nia jest nie­jako wezwany na pomoc ego, które jest zde­cy­do­wane trzy­mać się zasady przy­jem­no­ści. W tym, co można by nazwać zakre­sem przy­musu prze­zna­cze­nia, wiele wydaje się dać racjo­nal­nie wytłu­ma­czyć, tak że nie odczuwa się potrzeby usta­na­wia­nia nowego i tajem­ni­czego impulsu. Naj­mniej podej­rza­nym przy­pad­kiem jest może sen po wstrzą­sie, ale po bliż­szym zba­da­niu trzeba przy­znać, że rów­nież w innych przy­kła­dach stanu rze­czy nie da się cał­ko­wi­cie wyja­śnić dzia­ła­niem zna­nych nam moty­wów. Pozo­staje ich jesz­cze wystar­cza­jąco dużo, aby uza­sad­nić zało­że­nie przy­musu powta­rza­nia, a to wydaje nam się bar­dziej pry­mi­tywne, bar­dziej ele­men­tarne, bar­dziej instynk­towne niż zasada przy­jem­no­ści, która została przez nie zastą­piona. Ale jeśli w życiu psy­chicz­nym wystę­puje przy­mus powta­rza­nia, to oczy­wi­ście chcie­li­by­śmy wie­dzieć, jakiej funk­cji on odpo­wiada, w jakich warun­kach może się poja­wiać i w jakim sto­sunku pozo­staje do zasady przy­jem­no­ści, któ­rej dotych­czas przy­pi­sy­wa­li­śmy pano­wa­nie nad prze­bie­giem pro­ce­sów pobu­dze­nia w życiu psy­chicz­nym.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki