Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zygmunt Freud (1856-1939), twórca psychoanalizy i wielka postać światowej psychologii, w zbiorze rozpraw i esejów „Poza zasadą przyjemności” ukazuje podstawowe elementy swojej psychoanalitycznej. W tekście tytułowym dotyka pozornej sprzeczności występowania u pacjentów objawów nerwicowych i przymusu powtarzania z dążeniem organizmu do przyjemności.
Oprócz rozprawy tytułowej znajdziemy tu pracę „Ego i id”, zaś całość uzupełnia esej pt. „Wspomnienia z dzieciństwa Leonarda da Vici".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 202
W psychoanalitycznej teorii umysłu przyjmujemy za pewnik, że przebieg procesów umysłowych jest automatycznie regulowany przez „zasadę przyjemności”: to znaczy wierzymy, że każdy dany proces ma swój początek w nieprzyjemnym stanie napięcia i następnie wyznacza sobie taką drogę, że jego ostateczny wynik zbiega się z rozluźnieniem, tj. z uniknięciem „bólu” lub z wytworzeniem przyjemności. Kiedy rozważamy obserwowane procesy psychiczne w odniesieniu do takiej sekwencji, wprowadzamy do naszej pracy ekonomiczny punkt widzenia. Naszym zdaniem przedstawienie, które ma na celu oszacowanie nie tylko elementu topograficznego i dynamicznego, ale także elementu ekonomicznego, jest najpełniejszym, jakim możemy sobie obecnie wyobrazić, i zasługuje na wyróżnienie terminem metapsychologiczny.
Nie interesuje nas badanie, jak dalece w naszym twierdzeniu o zasadzie przyjemności zbliżyliśmy się do jakiegoś historycznie ustanowionego systemu filozoficznego lub go przyjęliśmy. Nasze podejście do takich spekulatywnych hipotez polega na dążeniu do opisania i wyjaśnienia faktów wchodzących w zakres naszej codziennej obserwacji. Priorytet i oryginalność nie należą do celów, jakie stawia sobie psychoanaliza, a wrażenia, na których opiera się stwierdzenie tej zasady, są tak niewątpliwe, że trudno je przeoczyć. Z drugiej strony, powinniśmy dobrowolnie przyznać, że jesteśmy wdzięczni każdej teorii filozoficznej lub psychologicznej, która mogłaby nam wyjaśnić znaczenie uczuć przyjemności i „bólu”, które tak silnie na nas wpływają. Niestety, nie ma żadnej wartościowej teorii. Jest to najbardziej niejasny i najmniej dostępny obszar życia psychicznego i chociaż nie możemy uniknąć dotykania go, najbardziej elastyczna hipoteza będzie, moim zdaniem, najlepsza. Postanowiliśmy rozważyć przyjemność i „ból” w odniesieniu do stopnia pobudzenia obecnego w życiu psychicznym – i nie jest to w żaden sposób ograniczone – w taki sposób, że „ból” odpowiada wzrostowi, a przyjemności – zmniejszeniu tego stopnia. Nie zobowiązujemy się przy tym do przyjęcia prostego związku między siłą uczuć a odpowiadającymi im zmianami, a już najmniej, sądząc po doświadczeniach psychofizjologicznych, do jakiegokolwiek poglądu o istniejącej między nimi bezpośredniej proporcji; prawdopodobnie stopień zmniejszenia lub wzrostu w danym czasie jest decydującym czynnikiem dla odczuwania. Być może jest tu miejsce na pracę eksperymentalną, ale my, analitycy, nie zalecamy zagłębiania się w te problemy, dopóki nie będziemy mogli kierować się całkowicie określonymi obserwacjami.
Nie możemy jednak wyznać podobnej obojętności, gdy stwierdzimy, że badacz o takiej reputacji jak G. Th. Fechner opowiadał się za koncepcją przyjemności i „bólu”, która zasadniczo pokrywa się z koncepcją narzuconą nam przez pracę psychoanalityczną. Oświadczenie Fechnera znajduje się w jego krótkim dziele Einige Ideen zur Schöpfungs-und Entwicklungsgeschichte der Organismen, 1873 (rozdział XI, przypis s. 94) i brzmi następująco: »O ile świadome impulsy mają zawsze związek z przyjemnością lub „ból”, przyjemność lub „ból” można myśleć w psychofizycznej relacji do warunków stabilności i niestabilności, i na tym można oprzeć hipotezę, którą zamierzam rozwinąć w innym miejscu, a mianowicie: że każdy ruch psychofizyczny wznoszący się powyżej progu świadomości naładowane jest przyjemnością w miarę zbliżania się – poza pewną granicę – do pełnej równowagi, a „bólem” w miarę oddalania się od niej poza pewną granicę; natomiast między dwiema granicami, które można określić jako progi jakościowe „bólu” lub przyjemności, istnieje pewien obszar estetycznej obojętności«.
Fakty, które doprowadziły nas do przekonania o wyższości zasady przyjemności w życiu psychicznym, znajdują również wyraz w hipotezie, że ze strony aparatu psychicznego następuje próba utrzymania jak najmniejszej ilości pobudzenia lub przynajmniej ilości stałej. Jest to takie samo przypuszczenie, tylko ujęte w inną postać, ponieważ jeśli aparat psychiczny działa w kierunku zmniejszenia ilości pobudzenia, wszystko, co zmierza do jego zwiększenia, musi być odczuwane jako sprzeczne z jego funkcją, to znaczy bolesne. Zasada przyjemności wynika z zasady stałości; w rzeczywistości zasadę stałości wyprowadzono z faktów, które wymagały przyjęcia zasady przyjemności. Po dokładniejszym omówieniu stwierdzimy dalej, że postulowana przez nas tendencja ze strony aparatu psychicznego może być sklasyfikowana jako szczególny przypadek zasady Fechnera dotyczącej tendencji do stabilności, z którą powiązał uczucia przyjemności i bólu.
W takim razie należy jednak stwierdzić, że mówienie o wyższości zasady przyjemności nad przebiegiem procesów psychicznych nie jest całkowicie poprawne. Gdyby takowa istniała, to ogromnej większości naszych procesów psychicznych towarzyszyłaby koniecznie przyjemność lub sprzyjałaby im, podczas gdy najzwyklejsze doświadczenie stanowczo zaprzecza takiemu wnioskowi. Można tylko powiedzieć, że w psychice istnieje silna tendencja do zasady przyjemności, której jednak przeciwstawiają się pewne inne siły lub warunki, tak że ostateczny wynik nie zawsze może być zgodny z tendencją do przyjemności. Porównajmy komentarz Fechnera wygłoszony w podobnej sytuacji. „W związku z tym należy zauważyć, że dążenie do celu nie oznacza jego osiągnięcia i ogólnie cel jest osiągalny tylko w przybliżeniu…”. Jeśli teraz zajmiemy się pytaniem, jakie okoliczności mogą udaremnić pomyślne urzeczywistnienie zasady przyjemności, będziemy stąpać po bezpieczniejszym i lepiej poznanym gruncie i będziemy mogli w pełni korzystać z naszych analitycznych doświadczeń formułując odpowiedź.
Pierwszy przypadek takiego wyhamowania zasady przyjemności jest nam doskonale znany ze względu na regularność występowania. Wiemy, że zasada przyjemności jest dostosowana do pierwotnego sposobu działania aparatu psychicznego i że dla samopotwierdzenia organizmu pośród trudności świata zewnętrznego jest ab initio bezużyteczna, a nawet bardzo niebezpieczna. Pod wpływem instynktu samozachowawczego ego zostaje ona zastąpiona przez „zasadę rzeczywistości”, która nie rezygnując z zamiaru ostatecznego osiągnięcia przyjemności, wymaga jednak i wymusza odroczenie zaspokojenia, wyrzeczenie się różnorodnych możliwości oraz tymczasowe znoszenie „bólu” na długiej i krętej drodze do osiągnięcia przyjemności. Zasada przyjemności pozostaje jednak przez długi czas metodą stymulacji popędów seksualnych, które nie tak łatwo wychować, i ciągle się zdarza, że czy to działając poprzez impulsy, czy działając w samym ego, przeważa nad rzeczywistością – z zasady ze szkodą dla całego organizmu.
Jednocześnie nie ulega wątpliwości, że zastąpienie zasady przyjemności zasadą rzeczywistości może wyjaśnić tylko niewielką część, i to niezbyt intensywną, bolesnych doświadczeń. Innym i nie mniej regularnym źródłem „bólu” są konflikty i dysocjacje zachodzące w aparacie psychicznym podczas rozwoju ego zmierzającym w kierunku bardziej skoordynowanych faz. Prawie cała energia, którą naładowany jest aparat, pochodzi z wrodzonych instynktów, ale nie wszystkie z nich mogą rozwinąć się do tego samego stopnia. Po drodze zdarza się raz po raz, że poszczególne instynkty lub ich części okazują się nie do pogodzenia w swoich celach lub wymaganiach z innymi, które można zespawać w wszechstronną jedność ego. Następnie są one odrywane od tej jedności przez proces represji, zatrzymywane na niższych etapach rozwoju psychicznego i są chwilowo odcięte od wszelkiej możliwości gratyfikacji. Jeśli następnie udaje im się, jak to się często dzieje w przypadku stłumionych impulsów seksualnych, przedrzeć się – okrężnymi drogami – do bezpośredniej lub zastępczej gratyfikacji, to sukces, który w przeciwnym razie mógłby przynieść przyjemność, jest doświadczany przez ego jako „ból”. W wyniku starego konfliktu, który zakończył się stłumieniem, zasada przyjemności została na nowo naruszona, właśnie w chwili, gdy działały pewne impulsy dążące do osiągnięcia nowej przyjemności w zgodzie z tą zasadą. Szczegóły procesu, za pomocą którego represja zmienia możliwość uzyskania przyjemności w źródło „bólu”, nie są jeszcze w pełni poznane lub nie można ich jeszcze jasno przedstawić, ale pewne jest, że każdy nerwicowy „ból” tego rodzaju jest przyjemnością, której nie można doświadczyć jako takiej.
Dwa wskazane tutaj źródła „bólu” wciąż nie pokrywają prawie większości naszych bolesnych doświadczeń, ale co do reszty można powiedzieć, mając mocny dowód, że ich obecność nie podważa wyższości zasady przyjemności. Większość „bólu”, którego doświadczamy, ma charakter percepcyjny – postrzeganie albo impulsu niezaspokojonych instynktów, albo czegoś w świecie zewnętrznym, co może być bolesne samo w sobie lub może wzbudzać bolesne odczucia w aparacie psychicznym i jest przez niego rozpoznawane jako „niebezpieczeństwo”. Reakcja na roszczenia impulsu i groźby niebezpieczeństwa, w której przejawia się rzeczywista aktywność aparatu psychicznego, może być właściwie kierowana zasadą przyjemności lub zasadą rzeczywistości, która ją modyfikuje. Wydaje się więc zbędne uznawanie jeszcze dalej idącego ograniczenia zasady przyjemności, a mimo to właśnie badanie reakcji psychicznej na zewnętrzne niebezpieczeństwo może dostarczyć nowego materiału badawczego i nowych pytań w związku z omawianym tu problemem.
Po silnym wstrząsie o charakterze mechanicznym, kolizji kolejowej lub innym wypadku zagrażającym życiu może dojść do stanu, który od dawna jest rozpoznawany i nazywany nerwicą pourazową. Straszna wojna, która właśnie się skończyła, jest odpowiedzialna za ogromną liczbę takich dolegliwości i przynajmniej położyła kres skłonności do wyjaśniania ich na podstawie organicznego uszkodzenia układu nerwowego spowodowanego działaniem siły mechanicznej. Obraz kliniczny nerwicy pourazowej przewyższa histerię pod względem bogactwa podobnych objawów ruchowych, ale zwykle robi to silnie zaznaczonymi oznakami subiektywnego cierpienia – przypominającego raczej hipochondrię lub melancholię – oraz objawami znacznie bardziej wszechstronnego ogólnego osłabienia i zaburzeniem funkcji umysłowych. Ani nerwice wojenne, ani traumatyczne nerwice czasu pokoju nie są jeszcze w pełni poznane. Nerwice wojenne wniosły pewne wyjaśnienie, ale z drugiej strony wprowadziły pewne zamieszanie przez fakt, że ten sam rodzaj choroby mógł czasami wystąpić bez interwencji dużej siły mechanicznej. W nerwicach urazowych istnieją dwie wybitne cechy, które mogą posłużyć jako wskazówki do dalszych rozważań: po pierwsze, główny czynnik przyczynowy wydawał się leżeć w elemencie zaskoczenia, w strachu; a po drugie, uraz lub rana odniesione w tym samym czasie generalnie zapobiegały występowaniu nerwicy. Strach, lęk, obawa są błędnie używane jako wyrażenia synonimiczne: w stosunku do niebezpieczeństwa cechuje je całkiem wyraźne rozróżnienie. Lęk oznacza pewien stan oczekiwania na niebezpieczeństwo i przygotowania się do niego, nawet jeśli jest nieznane; obawa wymaga określonego przedmiotu, którego się boimy; strach to nazwa stanu, który występuje jeśli napotkamy na niebezpieczeństwo, nie będąc na nie przygotowanym; kładzie nacisk na element zaskoczenia. Moim zdaniem lęk nie może wywołać nerwicy traumatycznej; w lęku jest coś, co chroni przed strachem, a więc przed nerwicą strachu. Wrócimy później do tego zagadnienia.
Badanie snów można uznać za najbardziej wiarygodne podejście do poznania głębszych procesów psychicznych. W nerwicach traumatycznych sny mają tę szczególną cechę: nieustannie przenoszą pacjenta z powrotem do momentu wypadku, z którego budzi się w nowym strachu. Fakt ten wywołuje mniej zdziwienia, niż na to zasługuje. Wielokrotne narzucanie się pacjentowi, nawet we śnie, wrażenia wywołanego przez traumatyczne przeżycie jest jedynie dowodem jego siły. Pacjent przeszedł niejako fiksację psychiczną na temat traumy. Tego rodzaju fiksacje na doświadczeniu, które wywołało uraz, znane są nam od dawna w związku z histerią. Breuer i Freud stwierdzili w 1893 r., że histerycy cierpią głównie z powodu wspomnień. W nerwicach wojennych psychiatrzy, tacy jak Ferenczi i Simmel, byli w stanie wyjaśnić szereg objawów motorycznych jako fiksację na czynniku urazu.
Nie słyszałem jednak, by pacjenci cierpiący na nerwice pourazowe byli bardzo zajęci rozpamiętywaniem tego, co im się przydarzyło. Być może raczej starają się o tym nie myśleć. Uważanie za oczywiste, że nocny sen wraca ich do sytuacji, która spowodowała kłopoty, jest niezrozumieniem natury snów. Byłoby bardziej zgodne z tą naturą, gdyby pacjentowi przedstawiono (we śnie) obrazy z czasu jego normalnego zdrowia lub oczekiwanego powrotu do zdrowia. Jeśli nie chcemy całkowicie zbłądzić w kwestii spełniania życzeń w wyniku snów o nerwicach pourazowych, być może pozostaje nam celowe przypuszczenie, że w tym stanie funkcja snu ulega przemieszczeniu wraz z innymi i jest odwrócona od swoich zwykłych celów, w przeciwnym razie musielibyśmy zaakceptować istnienie enigmatycznych masochistycznych tendencji ego.
Proponuję teraz porzucić niejasny i ponury temat nerwic pourazowych i zbadać sposób, w jaki aparat psychiczny działa w jednej z najwcześniejszych normalnych czynności. Odnoszę się tu do zabawy dzieci.
Różne teorie zabaw dziecięcych zostały ostatnio zestawione przez S. Pfeifera w Imago, po czym oszacowano ich wartość analityczną. W tym miejscu odsyłam czytelnika do tej pracy. Teorie te próbują odgadnąć motywy dziecięcej zabawy, nie kładąc jednak szczególnego nacisku na „ekonomiczny” punkt widzenia, tj. na osiągnięcie przyjemności. Nie mając zamiaru kompleksowego badania tych zjawisk, skorzystałem z okazji, która dawała wyjaśnienie pierwszej zabawy osiemnastomiesięcznego chłopca. Było to coś więcej niż przypadkowa obserwacja, ponieważ przez kilka tygodni mieszkałem pod jednym dachem z dzieckiem i jego rodzicami, i upłynęło sporo czasu, zanim zrozumiałem znaczenie jego zagadkowego i ciągle powtarzanego czynu.
Dziecko nie było pod żadnym względem zaawansowane w swoim rozwoju intelektualnym; w wieku osiemnastu miesięcy wypowiedziało tylko kilka zrozumiałych słów, wydając poza tym wiele znaczących dźwięków, które były zrozumiałe dla otaczających go osób. Dało się jednak zrozumieć rodzicom oraz służącej, i miało reputację człowieka, który zachowuje się „właściwie”. Nie przeszkadzało rodzicom w nocy; skrupulatnie stosowało się do poleceń dotyczących nie dotykania różnych przedmiotów i zakazu wchodzenia do niektórych pomieszczeń; a przede wszystkim nigdy nie płakało, gdy matka wychodziła i zostawiała je na wiele godzin, chociaż jego więź z matką była bardzo silna: nie tylko sama je karmiła, ale opiekowała się nim i wychowywała bez pomocy nikogo z zewnątrz. Od czasu do czasu jednak to grzeczne dziecko przejawiało kłopotliwy zwyczaj rzucania w kąt pokoju lub pod łóżko wszystkich drobiazgów, jakie wpadły mu w ręce, tak że zebranie zabawek często nie było łatwym zadaniem. Towarzyszył temu wyraz zainteresowania i zadowolenia, wyrażany poprzez głośne, przeciągłe „o-o-o-och”, które w ocenie matki (która zbiegła się z moją własną) nie było wykrzyknikiem, ale oznaczało „odejdź”. W końcu zobaczyłem, że to była zabawa i że dziecko używało wszystkich swoich zabawek tylko po to, by bawić się nimi w „odejdź”. Pewnego dnia poczyniłem obserwację, która potwierdziła mój pogląd. Dziecko miało drewniany kołowrotek z kawałkiem sznurka owiniętym wokół niego. Nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby ciągnąć go za sobą po podłodze i bawić się nim w powóz, ale wciąż z dużą wprawą przerzucało go przez krawędź swojego małego łóżeczka, tak że kołowrotek znikał w nim, a potem wypowiadało swoje znaczące „o-o-o-och” i ponownie wyciągało kołowrotek za sznurek z łóżeczka, witając jego ponowne pojawienie się radosnym „ta”. Była to więc kompletna zabawa, znikanie i powrót, przy czym pierwszy akt był jedynym powszechnie obserwowanym przez widzów i tym, który dziecko niestrudzenie powtarzało jako zabawę dla siebie samego, choć niewątpliwie większą przyjemność wiązało z drugim aktem.
Sens zabawy był już wtedy w zasadzie jasny. Wiązał się on z niezwykłym osiągnięciem kulturalnym dziecka – zrezygnowaniem z zaspokojenia instynktu – w wyniku którego mogło pozwolić matce odejść bez robienia zamieszania. Niejako kompensowało sobie to odejście, odgrywając samo zniknięcie i powrót przedmiotami, które miało pod ręką. Oczywiście dla wartości emocjonalnej tej zabawy nie ma znaczenia, czy dziecko ją wymyśliło czy też przyjęło dzięki sugestii z zewnątrz. Nasze zainteresowanie wiąże się z innym punktem. Odejście matki nie mogło być dla dziecka przyjemne, ani nawet obojętne. Jak więc zgadza się z zasadą przyjemności fakt, że dziecko powtarza to bolesne doświadczenie jako zabawę? Być może odejście musi być odegrane jako konieczne preludium do radosnego powrotu i że w tym ostatnim leży prawdziwy cel gry. Przeczy temu fakt, że akt pierwszy, czyli odejście, rozgrywany był samoistnie jako zabawa i o wiele częściej niż cała inscenizacja z jej radosnym zakończeniem.
Analiza pojedynczego przypadku tego rodzaju nie prowadzi do pewnych wniosków: po bezstronnym rozważeniu można odnieść wrażenie, że dziecko zamieniło doświadczenie w grę z innego powodu. Było przede wszystkim bierne, przeżyło doświadczenie, ale teraz odgrywa aktywną rolę, powtarzając je jako zabawę, pomimo jego nieprzyjemnej natury. Wysiłek ten można przypisać impulsowi opanowania sytuacji (instynkt „władzy”), który pozostaje niezależny od jakiejkolwiek kwestii, i nie jest ważne, czy wspomnienie jest przyjemne czy nie. Ale można pokusić się o inną interpretację. Odrzucenie przedmiotu tak, że znika, mogłoby być zaspokojeniem odruchu zemsty stłumionego w prawdziwym życiu, ale skierowanego przeciwko matce za odejście, i miałoby wówczas buntownicze znaczenie: „Tak, możesz iść, nie potrzebuję cię. Nie chcę cię, sam cię odsyłam”. To samo dziecko rok później niż moje obserwacje zwykło rzucać na podłogę zabawkę, która mu się nie podobała, i mówić „Idź na wojnę!”. Powiedziano mu, że jego nieobecny ojciec jest na wojnie, więc stwierdziło że wcale za nim nie tęskni, dając najdobitniejsze sygnały, że nie życzy sobie, by przeszkadzano mu w wyłącznym posiadaniu matki. Wiadomo też o innych dzieciach, że mogą dawać upust podobnym wrogim uczuciom, wyrzucając przedmioty zamiast ludzi. Pozostaje więc wątpliwość, czy przymus przepracowania w życiu psychicznym tego, co wywarło głębokie wrażenie, opanowania go w pełni, może wyrażać się wcześniej i niezależnie od zasady przyjemności. Jednak w omawianym tu przypadku dziecko mogło powtórzyć w zabawie nieprzyjemne wrażenie tylko dlatego, że z powtórzeniem wiązała się przyjemność innego rodzaju, ale bardziej bezpośrednia.
Dalsze badanie kwestii zabawy nie rozwiązuje też naszych wahań między dwiema koncepcjami. Widzimy, że dzieci powtarzają w zabawie wszystko, co wywarło na nich wielkie wrażenie w prawdziwym życiu, że w ten sposób reagują na siłę wrażenia i niejako panują nad sytuacją. Ale z drugiej strony jest całkiem jasne, że na całą ich zabawę ma wpływ dominujące pragnienie ich okresu życia: a mianowicie być dorosłym i móc robić to, co robią dorośli ludzie. Można też zauważyć, że nieprzyjemność doświadczenia nie zawsze stoi na przeszkodzie, by wykorzystać je jako zabawę. Jeśli lekarz zbada gardło dziecka lub wykona na nim drobny zabieg, niepokojące doświadczenie z pewnością stanie się tematem następnej zabawy, ale w tej zabawie nie można przeoczyć przyjemności czerpanej z innego źródła. Przechodząc od bierności doświadczania do aktywności zabawy, dziecko stosuje wobec swojego towarzysza zabaw nieprzyjemne zdarzenie, które je spotkało, i w ten sposób dokonuje zemsty na osobie zastępcy.
Z rozważań tych wynika w każdym razie, że nie jest konieczne przyjmowanie szczególnego impulsu naśladowczego jako motywu zabawy. Dodajmy jeszcze przypomnienie, że sztuka dramatyczna i naśladowcza dorosłych, która różni się od zachowania dzieci tym, że mimo iż jest skierowana do widza, nie szczędzi mu najboleśniejszych wrażeń, jak np. w tragedii, a jednak może być przez niego odczuwana jako bardzo przyjemna. To przekonuje nas, że nawet pod panowaniem zasady przyjemności istnieją wystarczające sposoby i środki, by to, co samo w sobie jest nieprzyjemne, stało się przedmiotem pamięci i psychicznego zajęcia. Teoria estetyki z ekonomicznego punktu widzenia powinna zajmować się takimi przypadkami i sytuacjami, które kończą się osiągnięciem ostatecznej przyjemności: dla naszych celów nie są one pomocne, ponieważ zakładają istnienie i supremację zasady przyjemności i nie świadczą o działanie tendencji wykraczających poza zasadę przyjemności, to znaczy tendencji, które mogą mieć wcześniejsze pochodzenie i być od niej niezależne.
Dwadzieścia pięć lat intensywnej pracy przyniosło całkowitą zmianę w określeniu bardziej bezpośrednich celów techniki psychoanalitycznej. Z początku wysiłki lekarza analityka ograniczały się do odgadnięcia nieświadomości, której nie pojmował pacjent, dokonania syntezy jej różnych składników i przedstawienia jej pacjentowi we właściwym czasie. Psychoanaliza opierała się przede wszystkim na interpretacji. Ponieważ zadanie terapeutyczne nie zostało w ten sposób zrealizowane, kolejnym celem było zmuszenie pacjenta do potwierdzenia rekonstrukcji poprzez jego własną pamięć. W tym przedsięwzięciu główny nacisk położono na opory pacjenta; sztuka polegała teraz na jak najszybszym ujawnieniu ich, zwróceniu na nie uwagi pacjenta i pod wpływem człowieka – tu pojawiła się sugestia działająca jako „przeniesienie” – nauczeniu go porzucania oporów.
Potem jednak stawało się coraz bardziej jasne, że zamierzony cel, uświadomienie nieświadomości, również tą metodą nie był w pełni osiągalny. Pacjent nie jest w stanie przypomnieć sobie wszystkiego, co zostało wyparte, być może nawet zasadniczej części, i dlatego nie nabiera przekonania, że przedstawiony mu wniosek jest prawidłowy. Jest on raczej zobowiązany do powtórzenia jako aktualnego doświadczenia tego, co zostało wyparte, zamiast, jak wolałby to widzieć lekarz, przypominania sobie tego jako fragmentu przeszłości. Ta reprodukcja pojawiająca się z niechcianą wiernością zawsze zawiera fragment dziecięcego życia seksualnego, a więc kompleksu Edypa i jego odgałęzień, i jest odtwarzana regularnie w sferze przeniesienia, tj. w stosunku do lekarza. Kiedy osiągnięto ten punkt w leczeniu, można powiedzieć, że wcześniejsza nerwica zostaje zastąpiona nową, a mianowicie nerwicą przeniesieniową. Lekarz stara się jak najbardziej ograniczyć zasięg nerwicy przeniesieniowej, wcisnąć jak najwięcej do pamięci i pozostawić jak najmniej powtórzeń. Relacja ustanowiona między pamięcią a reprodukcją jest w każdym przypadku inna. Z reguły lekarz nie może oszczędzić pacjentowi tej fazy leczenia; musi pozwolić mu przeżyć pewien fragment jego zapomnianego życia i musi dopilnować, aby pozostała jakaś miara dominacji, w świetle której pozorna rzeczywistość jest zawsze rozpoznawana jako odbicie zapomnianej przeszłości. Jeśli uda się to osiągnąć, pacjent uzyskuje przekonanie, a wraz z nim rezultat terapeutyczny, który od niego zależy.
Aby uczynić bardziej zrozumiałym ten „przymus powtarzania”, który pojawia się w psychoanalitycznym leczeniu neurotyków, musimy przede wszystkim całkowicie pozbyć się błędnego przekonania, że w tej walce z oporami mamy do czynienia z jakimkolwiek oporem ze strony nieświadomości. Nieświadomy, tj. „wyparty” materiał nie stawia żadnego oporu wysiłkom leczniczym; w rzeczywistości nie ma innego celu, jak tylko przedrzeć się przez ciążące na nim ciśnienie, albo do świadomości, albo do rozładowania za pomocą jakiegoś rzeczywistego działania. Opór w leczeniu pochodzi z tych samych wyższych poziomów i systemów w życiu psychicznym, które w swoim czasie spowodowały represje. Ale ponieważ motywy oporu, a nawet same opory, okazują się w procesie leczenia nieuświadomione, radzimy poprawić nieadekwatność naszego sposobu wyrażania się. Unikniemy wieloznaczności, jeśli przeciwstawimy sobie nie świadomość i nieświadomość, ale spójne i stłumione ego. Wiele treści w ego jest z pewnością nieświadomych, są po prostu tym, co można nazwać jądrem ego; tylko część tych treści mieści się w kategorii przedświadomości. Zastępując w ten sposób czysto opisowy sposób wyrażania się systematycznym lub dynamicznym, możemy powiedzieć, że opór ze strony analizowanej osoby pochodzi od jej ego, i od razu widzimy, że „przymus powtórzenia” należy przypisać do stłumionego elementu w nieświadomości. Prawdopodobnie nie znalazł on wyrazu, dopóki działanie kuracji nie uwolniło wyparcia.
Nie ma wątpliwości, że opór świadomego i przedświadomego ego służy zasadzie przyjemności; stara się uniknąć „bólu”, jaki wywołałoby uwolnienie wypartego materiału, a nasze wysiłki są ukierunkowane na wywołanie takiego bolesnego uczucia poprzez odwołanie się do zasady rzeczywistości. W jakim więc stosunku do zasady przyjemności znajduje się przymus powtórzenia, który wyraża siłę tego, co wyparte? Oczywiste jest, że większość tego, co zostaje ożywione przez przymus powtarzania, nie może nie powodować dyskomfortu dla ego, ponieważ sprzyja wydobywaniu na światło dzienne działań stłumionych impulsów; ale jest to dyskomfort, który już wzięliśmy pod uwagę i bez obalenia zasady przyjemności, ponieważ jest to „ból” w odniesieniu do jednego systemu i jednocześnie satysfakcja dla drugiego. Jednakże nowym i niezwykłym faktem, który musimy teraz opisać, jest to, że przymus powtarzania ożywia również doświadczenia z przeszłości, które nie zawierają żadnej potencjalnej przyjemności i które w żadnym momencie nie mogły być zaspokojeniem, nawet impulsów obecnych od czasu stłumienia.
Rozkwit dziecięcego życia płciowego, z powodu niezgodności jego życzeń z rzeczywistością i nieadekwatności osiągniętego stadium rozwoju miał przeminąć. Zginął w najbardziej bolesnych okolicznościach i z uczuciami o głęboko niepokojącej naturze. Utrata i niepowodzenie w sferze afektów pozostawione w ego jako ślady urazu porównywalne z narcystyczną blizną, która według mojego doświadczenia i wykładu Marcinowskiego stanowią najważniejszy wkład w powszechny „kompleks niższości” wśród neurotyków. Pogoń za seksem, której granice wyznaczał fizyczny rozwój dziecka, nie mogła zakończyć się zadowalająco; stąd skarga w późniejszym życiu: „Nic nie mogę, nigdy mi się nie udaje”. Więzy czułości łączące dziecko, zwłaszcza z rodzicem przeciwnej płci, uległy zerwaniu, wskutek braku satysfakcji i zazdrości wywołanej narodzinami nowego dziecka, niewątpliwym dowodem niewierności ukochanego rodzica; podjęta przez dziecko z tragiczną powagą próba spłodzenia drugiego takiego dziecka spotkała się z upokarzającym niepowodzeniem; Podczas gdy częściowe cofnięcie czułości, którą obficie obdarzano maleństwo, surowsze wymagania dyscypliny i wychowania, surowe słowa i okazjonalne karanie ujawniły w końcu cały zakres pogardy, jaka stała się jego udziałem. Można znaleźć kilka regularnie powtarzających się typów, zgodnych ze sposobem, w jaki zakończyła się typowa miłość tego okresu.
Wszystkie te niepożądane zdarzenia i bolesne sytuacje afektywne są powtarzane przez neurotyków na etapie „przeniesienia” i reanimowane z dużą pomysłowością. Walczą o przerwanie niedokończonego leczenia, wiedzą, jak odtworzyć poczucie pogardy, jak zmusić lekarza do szorstkiej mowy i chłodnego zachowania wobec nich, znajdują odpowiednie obiekty zazdrości, zastępują żarliwie dziecku upragnioną obietnicę jakiegoś wielkiego daru, który jest równie mało realny, jak był. Nic z tego wszystkiego nie mogło nigdy sprawić przyjemności; można by przypuszczać, że powinno przynieść nieco mniej „bólu”, jeśli zostanie ujawnione jako wspomnienie, niż jeśli zostanie przeżyte jako nowe doświadczenie. Jest to oczywiście kwestia działania impulsów, które powinny prowadzić do zadowolenia, ale doświadczenia, które zamiast tego przyniosły „ból”, nie przyniosły rezultatu. Akt powtarza się mimo wszystko; nalega na to potężny przymus.
To, co psychoanaliza ujawnia w zjawiskach przeniesienia u neurotyków, można również zaobserwować w życiu osób zdrowych. Sprawia to wrażenie ścigającego losu, demonicznego rysu na ich losie, a psychoanaliza od początku uważała taką historię życia za w dużej mierze narzuconą sobie i zdeterminowaną wpływami z czasów dzieciństwa. Wyrażający się w ten sposób przymus nie różni się w żaden sposób od przymusu powtarzania występującego u neurotyków, mimo że takie osoby nigdy nie wykazywały oznak konfliktu neurotycznego skutkującego takimi objawami. Znamy więc ludzi, z którymi każdy zawarty związek międzyludzki kończy się w ten sam sposób: dobroczyńców, których podopieczni, jakkolwiek by nie byli różni, niezmiennie po pewnym czasie opuszczają, tak że są najwyraźniej skazani na wieczne doświadczanie goryczy niewdzięczności; ludzie, z którymi każda przyjaźń kończy się zdradą przyjaciela; inni, którzy w nieskończoność często w swoim życiu obdarzają inną osobę autorytetem, czy to we własnych oczach czy ogólnie, i sami po pewnym czasie obalają ten autorytet, by zastąpić go nowym; kochankowie, których czułe relacje z kobietami przechodzą przez te same fazy i kończą się tak samo, i tak dalej. Mniej zdumiewa nas to „niekończące się powtarzanie tego samego”, jeśli chodzi o aktywne zachowanie danej osoby i jeśli wykryjemy w jej charakterze niezmienną cechę, która zawsze musi przejawiać się w powtarzaniu identycznych rzeczy. O wiele bardziej uderzające są te przypadki, w których człowiek wydaje się doświadczać czegoś biernie, bez wywierania własnego wpływu, a mimo to ciągle spotyka go ten sam los. Przypomnijmy sobie na przykład historię kobiety, która poślubiła kolejno trzech mężczyzn, z których każdy po krótkim czasie zachorował i których musiała pielęgnować aż do ich śmierci. Tasso w wyjątkowo przejmujący sposób poetycko opisuje taki kierunek losu w romantycznej epopei Jerozolima wyzwolona. Bohater, Tankred, nieświadomie zabił Kloryndę, dziewczynę, którą kochał, która walczyła z nim przebrana w zbroję wrogiego rycerza. Po jej pogrzebie penetruje tajemniczy zaczarowany las, zmorę armii krzyżowców. Tutaj rąbie mieczem wysokie drzewo, ale z rany w pniu płynie krew, a głos Kloryndy, której dusza jest uwięziona w drzewie, woła do niego z wyrzutem, że ponownie dopuścił się zgubnego czynu na swej ukochanej.
W świetle takich obserwacji, zaczerpniętych z zachowania podczas przeniesienia i z losów istot ludzkich, możemy pokusić się o przypuszczenie, że w życiu psychicznym rzeczywiście istnieje przymus powtarzania, wykraczający poza zasadę przyjemności. Teraz będziemy również skłonni odnieść się do tej nieodpartej siły, snów pacjentów w szoku i impulsu do zabawy u dzieci. Musimy oczywiście przypomnieć sobie, że tylko w rzadkich przypadkach możemy rozpoznać działanie przymusu powtarzania w czystej postaci, bez współdziałania innych motywów. W odniesieniu do zabawy dziecięcej wskazaliśmy już jakie inne interpretacje dopuszcza jego pochodzenie. Przymus powtarzania i bezpośrednie przyjemne zaspokojenie impulsu wydają się być nierozerwalnie splecione. Zjawiska przeniesienia oczywiście służą celowi działania oporu stawianego przez ego, które trwa w swoim stłumieniu: przymus powtarzania jest niejako wezwany na pomoc ego, które jest zdecydowane trzymać się zasady przyjemności. W tym, co można by nazwać zakresem przymusu przeznaczenia, wiele wydaje się dać racjonalnie wytłumaczyć, tak że nie odczuwa się potrzeby ustanawiania nowego i tajemniczego impulsu. Najmniej podejrzanym przypadkiem jest może sen po wstrząsie, ale po bliższym zbadaniu trzeba przyznać, że również w innych przykładach stanu rzeczy nie da się całkowicie wyjaśnić działaniem znanych nam motywów. Pozostaje ich jeszcze wystarczająco dużo, aby uzasadnić założenie przymusu powtarzania, a to wydaje nam się bardziej prymitywne, bardziej elementarne, bardziej instynktowne niż zasada przyjemności, która została przez nie zastąpiona. Ale jeśli w życiu psychicznym występuje przymus powtarzania, to oczywiście chcielibyśmy wiedzieć, jakiej funkcji on odpowiada, w jakich warunkach może się pojawiać i w jakim stosunku pozostaje do zasady przyjemności, której dotychczas przypisywaliśmy panowanie nad przebiegiem procesów pobudzenia w życiu psychicznym.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki