Psychopatologia życia codziennego - Zygmunt Freud - ebook + książka

Psychopatologia życia codziennego ebook

Zygmunt Freud

2,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W opublikowanej w 1901 roku „Psychopatologii życia codziennego” Freud po raz pierwszy oficjalnie użył terminu „psychoanaliza”. W rozprawie tej zajął się badaniem przejawów nieświadomego życia psychicznego. Opisał kluczowe elementy teorii psychoanalitycznej, takie jak nieświadomość i wyparcie. Za materiał do badań posłużyły mu „czynności pomyłkowe”, „przejęzyczenia”, „zabobony” i „błędy”. Źródłem tych pomyłek (stąd „freudowska pomyłka”), pojawiających się najczęściej w wypowiedzi, w działaniu lub zapominaniu, według Freuda są nieświadome, zablokowane motywacje, które mimowolnie wychodzą na światło dzienne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 394

Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Roz­dział I. Zapo­mi­na­nie imion wła­snych

Roz­dział I

Zapo­mi­na­nie imion wła­snych

Teraz powie­trze pełne takich stra­chów,Iż nie wie nikt, jakby ich mógł unik­nąć,Choć jasny dzień przy­tom­nie się uśmie­cha,Lecz w senne mary uwi­kła nas wnet noc.

Johann Wol­fgang von Goethe Faust część druga, akt piąty

W roku 1898 ogło­si­łem w „Monats­schrift für Psy­chia­trie und Neu­ro­lo­gie” małą roz­prawę pt. Zum psi­chi­schen Mecha­ni­smus der Ver­ges­slich­keit („O psy­chicz­nym mecha­ni­zmie zapo­mi­na­nia”), któ­rej treść chcę tutaj powtó­rzyć i wziąć za punkt wyj­ścia do dal­szych roz­wa­żań. Pod­da­łem tam ana­li­zie psy­cho­lo­gicz­nej czę­sty przy­pa­dek chwi­lo­wego zapo­mi­na­nia imion wła­snych, oparty na przy­kła­dzie z samo­ob­ser­wa­cji, i dosze­dłem do wnio­sku, że ten zwy­kły i prak­tycz­nie nie bar­dzo ważny poje­dyn­czy przy­pa­dek, gdzie jedna z funk­cji psy­chicz­nych, tj. pamięć, nas zawo­dzi – dopusz­cza wyja­śnie­nie pro­wa­dzące daleko poza zwy­kłe rozu­mie­nie tego zja­wi­ska.

Jeśli się nie bar­dzo mylę, to psy­cho­log, od któ­rego by się żądało wyja­śnie­nia, dla­czego tak czę­sto zapo­mi­namy nazwi­ska dobrze nam prze­cież znane, zado­wo­liłby się odpo­wie­dzią, iż imiona wła­sne łatwiej pod­le­gają zapo­mnie­niu niż zawar­tość pamię­ciowa innego rodzaju. Przy­to­czyłby praw­do­po­dob­nie powody takiego wyróż­nie­nia imion wła­snych, nie przy­pusz­czałby jed­nak, że to pierw­szeń­stwo ma jesz­cze inne uza­leż­nie­nia.

Dla mnie przy­czyną dokład­niej­szego zaję­cia się zja­wi­skiem chwi­lo­wego zapo­mi­na­nia imion wła­snych było zaob­ser­wo­wa­nie pew­nych szcze­gó­łów, które wpraw­dzie nie we wszyst­kich, lecz w nie­któ­rych przy­pad­kach dosta­tecz­nie wyraź­nie można roz­po­znać. W takich przy­pad­kach nie tylko się zapo­mina, ale także błęd­nie przy­po­mina. Sta­ra­ją­cemu się odna­leźć zapo­mniane imię przy­cho­dzą na myśl inne, zastęp­cze, które wpraw­dzie natych­miast zostają roz­po­znane jako nie­wła­ściwe, nie­mniej narzu­cają się wciąż z wielką upo­rczy­wo­ścią; tak, jak gdyby w pro­ce­sie, który miał pro­wa­dzić do odtwo­rze­nia poszu­ki­wa­nego imie­nia, zaszło jakieś prze­su­nię­cie, wsku­tek któ­rego dopro­wa­dził on do fał­szy­wych imion zastęp­czych. Otóż przy­pusz­czam, iż owo prze­su­nię­cie nie jest pozo­sta­wione psy­chicz­nej dowol­no­ści, lecz pod­lega ści­słym i dają­cym się z góry okre­ślić regu­łom. Innymi słowy, sądzę, że imiona zastęp­cze pozo­stają w dają­cym się wyśle­dzić związku z poszu­ki­wa­nym imie­niem, i spo­dzie­wam się, że jeśli mi się uda wyka­zać ten zwią­zek, rzucę też tro­chę świa­tła na przy­czynę zapo­mi­na­nia imion.

W przy­kła­dzie z 1898 roku, wybra­nym przeze mnie do ana­lizy, na próżno usi­ło­wa­łem sobie przy­po­mnieć nazwi­sko mistrza, który w kate­drze w Orvieto stwo­rzył wspa­niałe fre­ski „o rze­czach osta­tecz­nych”. Zamiast szu­ka­nego nazwi­ska Signo­relli narzu­cały mi się dwa inne nazwi­ska mala­rzy – Bot­ti­celli, Bol­traf­fio – które w od razu jako mylne sta­now­czo odrzu­ci­łem. Gdy wymie­niono wła­ściwe nazwi­sko, pozna­łem je natych­miast i bez waha­nia. Bada­nie, wsku­tek jakich wpły­wów i na jakiej dro­dze koja­rze­nio­wej repro­duk­cja została w ten spo­sób prze­su­nięta – z Signo­relli na Bot­ti­celli i Bol­traf­fio – dopro­wa­dziło do nastę­pu­ją­cych rezul­ta­tów:

a. Przy­czyny wypad­nię­cia z pamięci nazwi­ska „Signo­relli” nie należy szu­kać ani w wyjąt­ko­wo­ści tegoż, ani też w psy­cho­lo­gicz­nym cha­rak­te­rze związku, w jakim się ono znaj­do­wało. Zapo­mniane nazwi­sko było mi rów­nie dobrze znane, jak jedno z zastęp­czych, Bot­ti­celli, a zgoła lepiej niż dru­gie zastęp­cze, Bol­traf­fio, o któ­rym mógł­bym jedy­nie powie­dzieć, iż jego wła­ści­ciel nale­żał do szkoły medio­lań­skiej. Zwią­zek zaś, w któ­rym nastą­piło zapo­mnie­nie, wydaje mi się bez zna­cze­nia i nie pro­wa­dzi do dal­szych wyja­śnień: jecha­łem z pew­nym cudzo­ziem­cem powo­zem z Dubrow­nika w Dal­ma­cji do jed­nej ze sta­cji Her­ce­go­winy; zaczę­li­śmy roz­ma­wiać o podró­żach po Wło­szech i spy­ta­łem swego towa­rzy­sza, czy był już w Orvieto i oglą­dał zna­ko­mite fre­ski mala­rza…

b. Zapo­mnie­nie tego nazwi­ska wyja­śnia się dopiero wtedy, gdy sobie przy­po­mi­nam bez­po­śred­nio przed­tem poru­szony temat roz­mowy; oka­zuje się ono zakłó­ce­niem świeżo wyła­nia­ją­cego się tematu przez poprze­dza­jący. Na krótko przed­tem, nim zapy­ta­łem swego towa­rzy­sza, czy był już w Orvieto, roz­ma­wia­li­śmy z nim o oby­cza­jach Tur­ków zamiesz­ku­ją­cych w Bośni i Her­ce­go­wi­nie. Opo­wia­da­łem, co sły­sza­łem od prak­ty­ku­ją­cego tam kolegi, iż ci ludzie oka­zują zazwy­czaj wiele zaufa­nia do leka­rzy oraz cał­ko­wite zda­nie się na los. Gdy się im mówi, że dla cho­rego nie ma już ratunku, odpo­wia­dają: „Herr, was ist da zu sagen? Ich weiss, wenn er zu ret­ten wäre, hättest du ihn geret­tet” („Panie, cóż tu można powie­dzieć? Wiem, iż gdyby go można było ura­to­wać, był­byś to uczy­nił”). Dopiero w tych zda­niach odnaj­du­jemy słowa i nazwy: Bośnia, Her­ce­go­wina, H e r r (pan), które dadzą się włą­czyć w sze­reg koja­rze­niowy: Signo­relli – Bot­ti­celli – Bol­traf­fio.

c. Przyj­muję, że ciąg myśli o oby­cza­jach Tur­ków w Bośni itd. dla­tego mógł zakłó­cić następną myśl, iż odwró­ci­łem od niego uwagę, zanim został dopro­wa­dzony do końca. Przy­po­mi­nam sobie mia­no­wi­cie, iż chcia­łem opo­wie­dzieć jesz­cze drugą aneg­dotę, która w mej pamięci znaj­do­wała się bli­sko pierw­szej. Turcy owi cenią1 roz­kosz sek­su­alną ponad wszystko i przy zabu­rze­niach i płcio­wych wpa­dają w roz­pacz, która w dziwny spo­sób odbija od ich rezy­gna­cji w obli­czu groźby śmierci. Jeden z pacjen­tów mego kolegi tak mu raz powie­dział: „Du weisst ja, Herr, wenn das nicht mehr geht, dann hat das Leben keinen Wert” („Wiesz prze­cież, panie, że jak to już nie idzie, to życie nie ma żad­nej war­to­ści”). Powstrzy­ma­łem się od opo­wie­dze­nia o tym cha­rak­te­ry­stycz­nym rysie, gdyż nie chcia­łem w roz­mo­wie z obcym poru­szać draż­li­wego tematu. Uczy­ni­łem jed­nak jesz­cze wię­cej: odwró­ci­łem także swoją uwagę od dal­szych myśli, które by mi się mogły nasu­nąć na temat śmierci i sek­su­al­no­ści. Znaj­do­wa­łem się wtedy pod wpły­wem wia­do­mo­ści, którą otrzy­ma­łem przed kilku tygo­dniami w cza­sie krót­kiego pobytu w Tra­foi. Jeden z pacjen­tów, któ­remu poświę­ci­łem wiele trudu, ode­brał sobie życie z powodu nie­ule­czal­nych zabu­rzeń sek­su­al­nych. Wiem na pewno, że w cza­sie owej podróży po Her­ce­go­wi­nie nie przy­po­mi­na­łem sobie świa­do­mie tego smut­nego zda­rze­nia i wszyst­kiego, co pozo­sta­wało z nim w związku. Ale zgod­ność „Tra­foi” i „Bol­traf­fio” zmu­sza mnie przy­jąć, iż wtedy poczęła się jed­nak odzy­wać u mnie owa remi­ni­scen­cja, mimo umyśl­nego odwró­ce­nia uwagi.

d. Nie mogę dłu­żej uwa­żać zapo­mnie­nia nazwi­ska „Signo­relli” za przy­pad­kowe, nato­miast muszę przy­jąć jakiś motyw tego zapo­mnie­nia. Były zatem motywy, które spo­wo­do­wały nie­wy­po­wie­dze­nie myśli (o oby­cza­jach Tur­ków itd.), a dalej wyłą­cze­nie z mej świa­do­mo­ści łączą­cych się z nimi myśli, które by w końcu dopro­wa­dziły aż do wia­do­mo­ści w Tra­foi. A zatem chcia­łem coś zapo­mnieć, stłu­mi­łem coś. Chcia­łem wpraw­dzie coś innego zapo­mnieć niż imię mistrza z Orvieto; ale to „coś innego” zdo­łało wstą­pić w zwią­zek koja­rze­niowy z tym imie­niem, tak że mój zamiar minął się z celem, i jedno zapo­mnia­łem wbrew woli, pod­czas gdy dru­gie chcia­łem zapo­mnieć (zapo­mnie­nie zamie­rzone). Nie­chęć do przy­po­mnie­nia była skie­ro­wana prze­ciw jed­nej tre­ści i tej samej tre­ści. Imiona zastęp­cze nie wydają mi się więc już cał­kiem nie­uza­sad­nione.

e. Bar­dzo ude­rza­jący jest spo­sób, w jaki zlały się ze sobą poszu­ki­wane imię i stłu­miony temat (o śmierci, sek­su­al­no­ści itd. w któ­rym znaj­dują się nazwy: Bośnia, Her­ce­go­wina, Tra­foi).

Nazwi­sko „Signo­relli” zostało roz­ło­żone na dwie czę­ści. Jedna para zgło­sek powtó­rzyła się bez zmiany w jed­nym z imion zastęp­czych (elli), druga zaś, wsku­tek prze­tłu­ma­cze­nia Signor – Herr, zaha­czyła wie­lo­krot­nie o roz­ma­ite nazwy ze stłu­mio­nego tematu; wsku­tek tego jed­nak prze­pa­dła dla repro­duk­cji. Spo­sób, w jaki została tu ona zastą­piona, był taki, jak gdyby nastą­piło prze­su­nię­cie, nie­uwzględ­nia­jące ani zna­cze­nia, ani aku­stycz­nej róż­nicy sylab, a posłu­gu­jące się ślepo nazwami „Bośnia” i „Her­ce­go­wina”. Nazwy są więc w tym pro­ce­sie podob­nie trak­to­wane jak wyrazy przy ukła­da­niu rebu­sów. Z całego pro­cesu, który w ten spo­sób zamiast nazwi­ska „Signo­relli” wytwo­rzył imiona zastęp­cze, nie udzie­liło się nic mej świa­do­mo­ści. Począt­kowo zdaje się, że nie ma innej łącz­no­ści mię­dzy tema­tem zawie­ra­ją­cym nazwi­sko „Signo­relli” a poprze­dza­ją­cym go w cza­sie tema­tem stłu­mio­nym oprócz tego, że w obu poja­wiają się te same zgło­ski (a wła­ści­wie ten sam porzą­dek gło­sek).

Nie będzie chyba zby­teczne nad­mie­nić, że powyż­sze wyja­śnie­nie nie prze­czy przy­ję­tym przez psy­cho­lo­gów pra­wom repro­duk­cji i zapo­mi­na­nia, któ­rych dopa­trują się oni w pew­nych związ­kach i dys­po­zy­cjach. Do od dawna już uzna­nych momen­tów, które w pew­nych przy­pad­kach mogą spo­wo­do­wać zapo­mi­na­nie imion, doda­li­śmy tylko jesz­cze motyw, a ponadto wyja­śni­li­śmy mecha­nizm błęd­nego przy­po­mi­na­nia. Te same dys­po­zy­cje muszą nie­odzow­nie wystę­po­wać i w naszym przy­padku, jeżeli stłu­miony pier­wia­stek ma koja­rze­niowo zawład­nąć poszu­ki­waną nazwą i wraz ze sobą porwać ją w stłu­mie­nie. Przy innym nazwi­sku, o korzyst­niej­szych dla repro­duk­cji warun­kach, może by się mu to nie udało; jest bowiem praw­do­po­dobne, że stłu­miony pier­wia­stek wpraw­dzie zawsze usi­łuje się gdzieś prze­ja­wić, to jed­nak ten rezul­tat osiąga on tam tylko, gdzie napo­tka sprzy­ja­jące warunki. W innych razach udaje się stłu­mie­nie bez zabu­rze­nia funk­cji, czyli, jak słusz­nie możemy powie­dzieć, bez obja­wów.

A zatem warunki zapo­mi­na­nia nazwy i myl­nego jej przy­po­mnie­nia się są nastę­pu­jące: 1) pewne uspo­so­bie­nie do jej zapo­mi­na­nia, 2) na krótko przed­tem zacho­dzący pro­ces stłu­mie­nia, 3) moż­ność wytwo­rze­nia zewnętrz­nego sko­ja­rze­nia mię­dzy odno­śną nazwą a poprzed­nio stłu­mio­nym pier­wiast­kiem. Ostat­niego warunku nie należy jed­nak prze­ce­niać, gdyż przy łatwo­ści, z jaką two­rzą się te powierz­chowne koja­rze­nia, odnaj­du­jemy go w naj­częst­szych przy­pad­kach. Waż­niej­sza nato­miast jest kwe­stia, czy takie zewnętrzne sko­ja­rze­nie rze­czy­wi­ście wystar­cza, aby stłu­miony pier­wia­stek prze­szko­dził repro­duk­cji szu­ka­nego imie­nia, czy nie jest jed­nak konieczny ści­ślej­szy zwią­zek obu tema­tów. Przy powierz­chow­nym roz­pa­try­wa­niu można by odrzu­cić to ostat­nie wyma­ga­nie i sądzić, że wystar­cza cza­sowy zbieg obu tema­tów nawet przy zupeł­nie róż­nej tre­ści. Przy szcze­gó­ło­wym bada­niu znaj­du­jemy jed­nak coraz czę­ściej, że oba pier­wiastki (stłu­miony i nowy) połą­czone przez zewnętrzne sko­ja­rze­nie pozo­stają z sobą w związku rów­nież co do tre­ści – i w przy­padku „Signo­relli” da się to rów­nież wyka­zać.

Donio­słość wglądu uzy­ska­nego przy ana­li­zie przy­kładu „Signo­relli” zależy natu­ral­nie od tego, czy ten przy­pa­dek można uwa­żać za typowy czy też za odosob­niony. Twier­dzę jed­nak, iż zapo­mi­na­nie imion ze sła­bym ich przy­po­mi­na­niem odbywa się nie­sły­cha­nie czę­sto, tak jak to usta­li­li­śmy w przy­padku „Signo­relli”. Nie­mal każ­do­ra­zowo, gdy obser­wo­wa­łem to zja­wi­sko u sie­bie, mogłem je wytłu­ma­czyć w wyżej przy­to­czony spo­sób, tj. jako umo­ty­wo­wane stłu­mie­niem. Muszę też pod­nieść jesz­cze inny punkt widze­nia, prze­ma­wia­jący za tym, że nasza ana­liza jest typowa.

Sądzę, że nie mamy prawa oddzie­lać zasad­ni­czo przy­padku zapo­mi­na­nia imion z błęd­nym przy­po­mi­na­niem tychże od takich, w któ­rych te mylne nazwy zastęp­cze wcale się nie zja­wiły. Te nazwy zastęp­cze w pew­nej licz­bie przy­pad­ków przy­cho­dzą samo­rzut­nie; tam zaś, gdzie się nie wynu­rzyły samo­rzut­nie, można je zmu­sić do poja­wie­nia się przez natę­że­nie uwagi; a wtedy wyka­zują one taki sam sto­su­nek do stłu­mio­nego pier­wiastka i poszu­ki­wa­nego imie­nia, jak gdyby się same zja­wiły. Zdaje się, że przy uświa­da­mia­niu sobie imion zastęp­czych są mia­ro­dajne dwa momenty: naj­pierw natę­że­nie uwagi, a po wtóre waru­nek wewnętrzny, zależny od mate­riału psy­chicz­nego. Tego ostat­niego warunku dopa­truję się w mniej­szej lub więk­szej łatwo­ści, z jaką się wytwa­rza konieczne zewnętrzne sko­ja­rze­nie mię­dzy oby­dwoma pier­wiastkami. W ten spo­sób znaczna część przy­pad­ków zapo­mi­na­nia imion bez ich błęd­nego przy­po­mi­na­nia należy do grupy, w któ­rej two­rzone są imiona zastęp­cze i dla któ­rej przy­ję­li­śmy mecha­nizm przy­kładu „Signo­relli”. Na pewno jed­nak nie odważę się twier­dzić, że wszyst­kie przy­padki zapo­mi­na­nia imion dadzą się zali­czyć do tej samej grupy. Zacho­dzą nie­wąt­pli­wie przy­padki zapo­mi­na­nia imion, które są daleko prost­sze. Dość ostroż­nie zapewne przed­sta­wimy stan rze­czy, twier­dząc: obok zwy­kłego zapo­mi­na­nia imion wła­snych zda­rza się także zapo­mi­na­nie umo­ty­wo­wane stłu­mie­niem.

Roz­dział II. Zapo­mi­na­nie wyra­zów obcych

Roz­dział II

Zapo­mi­na­nie wyra­zów obcych

Zasób słów naszej mowy, któ­rym się zazwy­czaj posłu­gu­jemy, jest, jak się wydaje, w zakre­sie swo­jej nor­mal­nej funk­cji zabez­pie­czony przed zapo­mnie­niem. Ina­czej rzecz się ma, jak wia­domo, z wyra­zami języ­ków obcych. Skłon­ność do ich zapo­mi­na­nia obej­muje wszyst­kie czę­ści mowy; pierw­szy sto­pień zakłó­ce­nia ich funk­cji prze­ja­wia się w tym, że, zależ­nie od naszego ogól­nego stanu i stop­nia zmę­cze­nia, nie­rów­no­mier­nie roz­po­rzą­dzamy zaso­bem wyra­zów obcych. To zapo­mi­na­nie odbywa się w wielu przy­pad­kach według tego samego mecha­ni­zmu, jaki ujaw­nił nam przy­kład „Signo­relli”. Jako dowód przy­to­czę tutaj tylko jedną, ale dla swych wła­ści­wo­ści cenną, ana­lizę, która doty­czy przy­padku zapo­mnie­nia wyrazu z łaciń­skiego cytatu. Niech mi wolno będzie opo­wie­dzieć to małe wyda­rze­nie nieco sze­rzej i szcze­gó­ło­wiej.

Ubie­głego lata, rów­nież w podróży waka­cyj­nej, odno­wi­łem zna­jo­mość z pew­nym mło­dym czło­wie­kiem o uni­wer­sy­tec­kim wykształ­ce­niu, który, jak to wkrótce zauwa­ży­łem, był obe­znany z nie­któ­rymi moimi pra­cami psy­cho­lo­gicz­nymi. W cza­sie roz­mowy zeszli­śmy, nie wiem już w jaki spo­sób, na temat socjal­nego poło­że­nia narodu, do któ­rego obaj nale­żymy; tam­ten, ambitny, roz­wo­dził się w skar­gach nad tym, że jego poko­le­nie, nie mogąc roz­wi­nąć swo­ich zdol­no­ści ani zaspo­koić potrzeb, jest ska­zane na zmar­no­wa­nie. Gorące swe żale zakoń­czył zna­nym wier­szem Wergi­liu­sza, w któ­rym nie­szczę­śliwa Dydo prze­ka­zuje potom­nym zemstę nad Ene­aszem: „Exo­riare…”, a raczej chciał tylko tak zakoń­czyć, bo nie mógł tego cytatu przy­to­czyć i sta­rał się pokryć widoczną lukę pamięci przez prze­sta­wie­nie wyra­zów:”Exo­riar(e) ex nostris ossi­bus ultor!” Wresz­cie znie­cier­pli­wiony rzekł: – Pro­szę, niech pan nie robi tak drwią­cej miny, jak by pan się roz­ko­szo­wał moim zakło­po­ta­niem, i niech mi pan lepiej pomoże. W tym wier­szu brak cze­goś. Jak brzmi on w cało­ści?

– Chęt­nie – odpo­wie­dzia­łem i zacy­to­wa­łem go dokład­nie:”Exo­riar(e) ali­quis nostris ex ossi­bus ultor!”

– Cóż za głu­pota, jak można zapo­mnieć takie słowo. A! Wszak pan twier­dzi, że niczego się nie zapo­mina bez powodu. Był­bym bar­dzo cie­kaw dowie­dzieć się, skąd się wzięło u mnie zapo­mnie­nie tego nie­okre­ślo­nego zaimka ali­quis?

Przy­ją­łem z goto­wo­ścią wyzwa­nie, gdyż spo­dzie­wa­łem się uzu­peł­nie­nia swo­ich zbio­rów. Rze­kłem więc:

– Zaraz będziemy to mieli. Muszę tylko pana pro­sić, aby mi pan szcze­rze i wstrzy­mu­jąc się od wszel­kiej kry­tyki mówił wszystko, co mu na myśl przyj­dzie, gdy bez okre­ślo­nego zamiaru skie­ruje pan swą uwagę na zapo­mniane słowo.

– Dobrze, a więc wpa­dam na śmieszny pomysł, aby to słowo roz­dzie­lić na: a i liquis.

– Co to ma zna­czyć?

– Nie wiem.

– Cóż panu dalej na myśl przy­cho­dzi?

– To tak się cią­gnie: reli­kwie – likwi­da­cja – płyn – fluid. Czy pan już coś teraz wie?

– Nie – nic jesz­cze. Ale pro­szę kon­ty­nu­ować.

– Myślę teraz – mówił śmie­jąc się drwiąco – o Szy­mo­nie z Trie­stu, któ­rego reli­kwie oglą­da­łem przed dwoma laty w jed­nym z tam­tej­szych kościo­łów. Myślę o obwi­nia­niu Żydów o prze­le­wa­nie krwi i o bro­szurce Kle­in­paula, który w tych wszyst­kich rze­ko­mych ofia­rach widzi jakoby ponowne wyda­nie Zba­wi­ciela.

– Ta myśl nie jest tak zupeł­nie bez związku z tema­tem, któ­rym zaj­mo­wa­li­śmy się poprzed­nio, zanim łaciń­skie słowo wypa­dło panu z pamięci.

– Słusz­nie. Myślę dalej o arty­kule w pew­nej wło­skiej gaze­cie, który nie­dawno czy­ta­łem. Zdaje mi się, że zaty­tu­ło­wany był: „Co powiada św. Augu­styn o kobie­tach”. Cóż pan z tym zrobi?

– Cze­kam.

– Teraz nasuwa mi się coś, co z pew­no­ścią nie ma żad­nej łącz­no­ści z naszym tema­tem.

– Pro­szę się powstrzy­mać od wszel­kiej kry­tyki.

– Wiem już. Przy­po­mi­nam sobie pysz­nego sta­rego jego­mo­ścia, któ­rego spo­tka­łem w zeszłym tygo­dniu w podróży. Praw­dziwy ory­gi­nał. Wygląda jak wielki dra­pieżny ptak. Nazywa się, jeżeli pan chce wie­dzieć, Bene­dykt.

– Mamy już przy­naj­mniej sze­reg świę­tych i ojców Kościoła: św. Szy­mon, św. Augu­styn, św. Bene­dykt. Sądzę, że jeden z ojców Kościoła nazy­wał się Ory­ge­nes. Trzy z tych nazw są zresztą imio­nami wła­snymi, jak Paul w nazwi­sku Kle­in­paul.

– Teraz przy­cho­dzi mi na myśl św. Janu­ary i cud tyczący się jego krwi – uwa­żam, że to tak dalej się cią­gnie.

– To pomińmy; św. Janu­ary i św. Augu­styn mają zwią­zek z kalen­da­rzem. Czy nie zechce mi pan przy­po­mnieć cudu krwi?

– Prze­cież go pan chyba zna. W jed­nym z kościo­łów w Neapolu zacho­wana jest w fla­szeczce krew św. Janu­arego, która wsku­tek cudu w pew­nym ozna­czo­nym dniu świą­tecz­nym znowu zaczyna pły­nąć. Lud ceni sobie wielce ten cud i bar­dzo jest wzbu­rzony, gdy się on odwleka, jak to raz miało miej­sce w cza­sie oku­pa­cji fran­cu­skiej. Wtedy dowo­dzący gene­rał – czy się nie mylę? Może to był Gari­baldi? – wziął na stronę księ­dza i dał mu do zro­zu­mie­nia z bar­dzo zna­czą­cym gestem w stronę sto­ją­cych na dwo­rze żoł­nie­rzy, że spo­dziewa się, iż cud się wkrótce spełni. No, i speł­nił się rze­czy­wi­ście…

– A co dalej? Dla­czego się pan zacina?

– Teraz mi w rze­czy­wi­ście przy­szło coś na myśl, ale to jest zanadto poufne, aby o tym mówić. Nie widzę zresztą ani związku, ani koniecz­no­ści, by o tym mówić.

– O zwią­zek ja się zatrosz­czę. Nie mogę pana zmu­sić do mówie­nia tego, co jest dla pana nie­przy­jemne; pro­szę jed­nak w takim razie nie żądać, abym powie­dział, w jaki spo­sób zapo­mniał pan słowo ali­quis.

– Rze­czy­wi­ście? Tak pan sądzi? A zatem, pomy­śla­łem nagle o pew­nej damie, od któ­rej łatwo mogę otrzy­mać wia­do­mość bar­dzo przy­krą dla nas obojga.

– Że opóź­nia się jej okres?

– Jak pan to odgadł?

– To już chyba nie­trudno. Dosta­tecz­nie mnie pan do tego przy­go­to­wał. Niech pan przy­po­mni sobie tylko o świę­tych kalen­da­rzo­wych, o krwi, która w pew­nym okre­ślo­nym dniu zaczyna pły­nąć, o wzbu­rze­niu, jeżeli to nie nastę­puje, o wyraź­nej pogróżce, aby się cud stał, gdyż ina­czej… Prze­ro­bił pan cud św. Janu­arego na śliczną alu­zję do mie­siączki tej pani.

– Nie wie­dząc nawet o tym. I pan przy­pusz­cza rze­czy­wi­ście, że wsku­tek tego trwoż­li­wego ocze­ki­wa­nia nie mogłem odtwo­rzyć słówka ali­quis?

– To nie ulega dla mnie żad­nej wąt­pli­wo­ści. Niech pan przy­po­mni sobie, że roz­ło­żył je na a i liquis oraz koja­rzył z: reli­kwia, likwi­da­cja, płyn. Mam wcią­gnąć w to jesz­cze i św. Szy­mona stra­co­nego jako dziecko, do któ­rego pan prze­szedł od reli­kwii?

– Pro­szę tego raczej nie czy­nić! Mam nadzieję, że tych myśli, jeżeli mia­łem je rze­czy­wi­ście, nie bie­rze pan na serio. Za to wyznam panu, iż ta dama jest Włoszką i że w jej towa­rzy­stwie zwie­dzi­łem także Neapol. Czy to wszystko jed­nak nie może być przy­pad­kiem?

– Muszę to pozo­sta­wić pań­skiej wła­snej oce­nie, czy będzie można te wszyst­kie związki wytłu­ma­czyć sobie jako przy­pa­dek. Powiem jed­nak, iż ana­li­zu­jąc każdy podobny przy­pa­dek, napo­tka pan takie same dziwne związki.

Mam wiele powo­dów ku temu, aby cenić tę małą ana­lizę, za którą jestem wdzięczny swemu towa­rzy­szowi podróży. Po pierw­sze, wolno mi było czer­pać w tym przy­padku ze źró­dła, które zwy­kle jest nie­do­stępne. Jestem naj­czę­ściej zmu­szony czer­pać z samo­ob­ser­wa­cji przy­kłady zabu­rzeń funk­cji psy­chicz­nych w życiu codzien­nym, które tu zesta­wiam. Znacz­nie bogat­szego mate­riału, któ­rego mi dostar­czają moi neu­ro­tyczni pacjenci, sta­ram się uni­kać, gdyż oba­wiam się zarzutu, iż odno­śne zja­wi­ska są wła­śnie wyni­kiem i prze­ja­wem ner­wicy.

Jest to więc szcze­gól­nie cenne dla moich celów, jeżeli ner­wowo zdrowy osob­nik ofia­ruje się jako przed­miot takiego bada­nia. Z innego też względu jest ta ana­liza pełna zna­cze­nia, gdyż wyja­śnia przy­pa­dek zapo­mi­na­nia wyra­zów bez sto­so­wa­nia słów zastęp­czych i potwier­dza moje poprzed­nio przy­to­czone zda­nie, że wyło­nie­nie się słów zastęp­czych lub jego brak nie sta­no­wią zasad­ni­czej róż­nicy.

Główna war­tość przy­kładu ali­quis leży jed­nak w innym momen­cie róż­nią­cym go od przy­padku „Signo­relli”. W tym ostat­nim przy­kła­dzie zakłó­ce­nie repro­duk­cji było następ­stwem tego, że roz­po­częty na krótko przed­tem tok myślowy został prze­rwany; treść jego nie pozo­sta­wała jed­nak w żad­nym wyraź­nym związku ze świe­żym tema­tem, miesz­czą­cym w sobie nazwi­sko „Signo­relli”.

Oba te tematy pozo­sta­wały do sie­bie li tylko w sto­sunku następ­stwa w cza­sie. Już to wystar­czyło, by je wpro­wa­dzić w łącz­ność przez zewnętrzne sko­ja­rze­nie. Nato­miast w przy­kła­dzie ali­quis nie odnaj­du­jemy takiego stłu­mio­nego tematu, który byłby bez związku z nastę­pu­ją­cym i li tylko poprzed­nio zaprzą­tał naszą świa­do­mość, a potem jako prze­szkoda się odzy­wał. Tu prze­szkoda w repro­duk­cji pocho­dzi z tre­ści pod­ję­tego tematu, gdyż nie­świa­do­mie wyła­nia się zaprze­cze­nie życze­niu wyra­żo­nemu w cyta­cie. Należy sobie skon­stru­ować prze­bieg zja­wi­ska w spo­sób nastę­pu­jący: mówca żało­wał, że współ­cze­sna gene­ra­cja jego narodu jest tak ogra­ni­czona w pra­wach; nowe poko­le­nie (pro­ro­kuje on jak Dydo) wywrze zemstę na cie­mię­ży­cie­lach. Wyra­ził więc życze­nie potom­stwa. W tej chwili nasu­nęła mu się myśl prze­cząca: „Czyż naprawdę tak gorąco życzysz sobie potom­stwa? To nie jest prawdą. Jakie byłoby twe zakło­po­ta­nie, gdy­byś otrzy­mał teraz wia­do­mość, że ze strony, którą znasz, możesz się spo­dzie­wać potom­stwa? Nie, żad­nego potom­stwa – acz­kol­wiek potrzeba go dla zemsty”. Ta sprzecz­ność zazna­cza się w ten spo­sób, że, podob­nie jak w przy­kła­dzie „Signo­relli”, wytwa­rza się zewnętrzny zwią­zek mię­dzy jed­nym z pier­wiast­ków wyobra­że­nio­wych a pier­wiast­kiem skry­ty­ko­wa­nego życze­nia – i to tym razem w bar­dzo nacią­gany spo­sób, na sztucz­nej dro­dze koja­rze­nio­wej. Druga zasad­ni­cza zgod­ność z przy­pad­kiem „Signo­relli” polega na tym, że sprze­ciw bie­rze się ze stłu­mio­nego mate­riału i z myśli, które mogłyby wywo­łać odwró­ce­nie uwagi.

Tyle o róż­nicy i wewnętrz­nym pokre­wień­stwie obu wzo­rów zapo­mi­na­nia imion. Pozna­li­śmy drugi mecha­nizm zapo­mi­na­nia, mia­no­wi­cie zakłó­ce­nia toku myślo­wego przez sprze­ciw wewnętrzny pocho­dzący z tego, co stłu­mione. Z tym mecha­nizmem, który wydaje nam się łatwiej zro­zu­miały, będziemy się w toku następ­nych wyja­śnień wie­lo­krot­nie spo­ty­kać.

Roz­dział III. Zapo­mi­na­nie nazw i szyku wyra­zów

Roz­dział III

Zapo­mi­na­nie nazw i szyku wyra­zów

Doświad­cze­nia doty­czące mecha­ni­zmu zapo­mi­na­nia wyra­zów obcych mogą wzbu­dzać zain­te­re­so­wa­nie, czy w ten sam spo­sób da się wyja­śnić zapo­mi­na­nie słów w języku macie­rzy­stym. Nie dziwi n ar zazwy­czaj, gdy wyuczoną na pamięć for­mułkę lub wiersz repro­du­ku­jemy po jakimś cza­sie nie­do­kład­nie, ze zmia­nami i lukami. Ponie­waż jed­nak zapo­mnie­nie nie odnosi się do cało­ści, lecz doty­czy tylko poszcze­gól­nych czą­stek, warto więc zadać sobie trud i zba­dać ana­li­tycz­nie kilka przy­kła­dów takiej błęd­nej repro­duk­cji.

Jeden z moich młod­szych kole­gów wyra­ził w roz­mo­wie ze mną przy­pusz­cze­nie, że zapo­mi­na­nie wier­szy w języku ojczy­stym mogłoby być moty­wo­wane podob­nie jak zapo­mi­na­nie poszcze­gól­nych pier­wiast­ków w języku obcym; ofia­ro­wał się też sam jako osoba badana. Spy­ta­łem go, z jakim wier­szem chciałby zro­bić próbę; wybrał sobie Die Braut von Korinth (Narze­czoną z Koryntu), który to poemat bar­dzo lubił; sądził też, że co naj­mniej kilka strof z niego umie na pamięć. Już od samego początku recy­to­wał bar­dzo nie­pew­nie. Czy jest tam „z Koryntu do Aten” czy też „do Koryntu z Aten”? Ja sam waha­łem się także chwilę, dopóki nie zauwa­ży­łem ze śmie­chem, że prze­cież tytuł poematu Narze­czona z Koryntu nie pozo­sta­wia wąt­pli­wo­ści, jaką drogą mło­dzie­niec musiał pójść. Repro­duk­cja pierw­szej zwrotki poszła potem gładko albo przy­naj­mniej bez wyraź­nej pomylki. Po pierw­szym wier­szu dru­giej zwrotki kolega zda­wał się chwilę namy­ślać, wkrótce jed­nak cią­gnął dalej i recy­to­wał w ten spo­sób:

Aber wird er auch wil­l­kom­men sche­inen

Jetzt, wo jeder Tag was Neues bringt?

Denn er ist noch Heide mit den Seinen

Und się sind Chri­sten und – getauft.

(Ale czy przyjmą go chęt­nie teraz,

gdy każdy dzień przy­nosi coś nowego?

Wszak on wraz ze swo­imi jest poga­ni­nem,

a oni są już ochrzczeni).

Już przed­tem słu­cha­łem ze zdzi­wie­niem; po zakoń­cze­niu ostat­niego wier­sza zgo­dzi­li­śmy się obaj, że nastą­piło tu jakieś znie­kształ­ce­nie. Ponie­waż jed­nak z pamięci nie udało nam się go spro­sto­wać, pospie­szy­li­śmy do biblio­teki i poszu­ka­li­śmy w poezjach Goethego; i stwier­dzi­li­śmy, ku naszemu zdzi­wie­niu, że drugi wiersz tej zwrotki brzmi zupeł­nie ina­czej i że został on z pamięci kolegi jak gdyby usu­nięty, a jego miej­sce zajęło coś pozor­nie obcego. W rze­czy­wi­sto­ści brzmiał on:

Aber wird er auch wil­l­kom­men sche­inen,

Wenn er teuer nicht die Gunst erkauft.

(Ale czy przyjmą go chęt­nie,

Jeśli nie opłaci drogo tej łaski).

Do erkauft rymo­wało się getauft i wydało mi się dziwne, że zesta­wie­nie: poga­nin, chrze­ści­ja­nie i ochrzczeni – tak mało pomo­gło przy odtwo­rze­niu tek­stu.

– Czy może pan sobie obja­śnić – spy­ta­łem kolegę – dla­czego w tym, pozor­nie tak dobrze panu zna­nym, poema­cie jeden wiersz skre­ślił pan cał­ko­wi­cie i czy ma pan poczu­cie, z jakiego związku wypro­wa­dził pan to zastęp­stwo?

Był w sta­nie dać mi wy jaśnie­nie, cho­ciaż czy­nił to widocz­nie nie bar­dzo chęt­nie.

– Wiersz „Teraz, gdy każdy dzień przy­nosi coś nowego” wydaje mi się znany; musia­łem go użyć nie­dawno w związku ze swoją prak­tyką, z któ­rej wzro­stu, jak pan wie, jestem obec­nie bar­dzo zado­wo­lony. Jakim jed­nak spo­so­bem weszło tutaj to zda­nie? Widział­bym pewien zwią­zek. Wiersz „Jeśli drogo nie opłaci tej łaski” był dla mnie widocz­nie nie­przy­jemny. Pozo­staje on w związku z pew­nymi kon­ku­rami, które obec­nie, wobec poprawy mych warun­ków mate­rial­nych, mam zamiar powtó­rzyć. Wię­cej panu nie mogę powie­dzieć, ale będzie mi miło uprzy­tom­nić sobie, że pew­nego rodzaju wyra­cho­wa­nie decy­do­wało tak wów­czas, jak i obec­nie.

To wyda­wało mi się dosta­tecz­nie prze­ko­nu­jące nawet bez bliż­szych szcze­gó­łów. Spy­ta­łem jed­nak dalej:

– Jak pan w ogóle docho­dzi do tego, że sie­bie i swe pry­watne sto­sunki wciąga pan do tek­stu Narze­czo­nej z Koryntu? Czy może w pań­skim przy­padku zacho­dzą rów­nież róż­nice wyzna­niowe, jak to ma miej­sce w tych wier­szach?

Keimt ein Glaube neu,

wird oft Lieb und Treu,

wie ein böses Unkraut aus­ge­rauft.

Nie zga­dłem dokład­nie, lecz, szcze­gólna rzecz, jak jedno dobrze wymie­rzone pyta­nie, zro­biło nagle tego czło­wieka jasno­wi­dzem, tak że mógł w odpo­wie­dzi sfor­mu­ło­wać to, o czym z pew­no­ścią dotych­czas nie wie dział. Spoj­rzał na mnie udrę­czo­nym, a także nie­chęt­nym wzro­kiem i szep­nął przed sie­bie dal­szy ustęp wier­sza:

Sieh się an genau,

Mor­gen ist się grau.

(Przyj­rzyj jej się dobrze,

jutro sta­nie się ona siwa).

po czym dodał krótko: „Ona jest tro­chę star­sza ode mnie”. Aby mu nie przy­spa­rzać wię­cej przy­kro­ści, prze­rwa­łem dal­szy wywiad. Wyja­śnie­nie wyda­wało mi się dosta­teczne. Było to jed­nak zadzi­wia­jące, że usi­ło­wa­nie, aby wyna­leźć przy­czyny nie­win­nego uchy­bie­nia pamięci, musiało poru­szyć tak odle­głe, poufne i z przy­krym afek­tem połą­czone sprawy bada­nego.

Przy­to­czę teraz według C.G. Junga i wła­snymi sło­wami autora inny przy­kład zapo­mi­na­nia szyku wyra­zów w zna­nym utwo­rze.

„Pewien pan chce recy­to­wać znany utwór: Ein Fich­ten­baum steht ein­sam («Stoi jodła samot­nie») itd. W wier­szu «na sen mu się zbiera» utknął nagle bez­na­dziej­nie, zapo­mniał naj­zu­peł­niej: «białą zasłoną». To zapo­mnie­nie w tak zna­nym wier­szu ude­rzyło mnie, więc pole­ci­łem mu repro­du­ko­wać to, co mu przy sło­wach «białą zasłoną” na myśl przy­cho­dziło. Powstał nastę­pu­jący ciąg: «Myśli się przy bia­łej zasło­nie o cału­nie, prze­ście­ra­dle, któ­rym się przy­krywa zmar­łego – teraz przy­cho­dzi mi na myśl bli­ski przy­ja­ciel – jego brat umarł na udar serca – był on także bar­dzo otyły – mój przy­ja­ciel jest także otyły – i ja myśla­łem, że i jego także mogłoby to spo­tkać – praw­do­po­dob­nie używa za mało ruchu – gdy usły­sza­łem o tym śmier­tel­nym wypadku, zlą­kłem się nagle, że i ze mną także może się to stać, bo i w naszej rodzi­nie wystę­puje skłon­ność do oty­ło­ści, a mój dzia­dek umarł także na apo­plek­sję; ja sie­bie też uwa­żam za zbyt oty­łego i dla­tego roz­po­czą­łem w tych dniach kura­cję odtłusz­cza­jącą».

Ten pan iden­ty­fi­ko­wał się więc nie­świa­do­mie z jodłą – powiada Jung – która wła­śnie pokryta jest bia­łym cału­nem”.

Nato­miast poni­żej przy­to­czony przy­kład zapo­mnie­nia szyku wyra­zów, który zawdzię­czam swemu kole­dze drowi S. Feren­cziemu z Buda­pesztu, odnosi się, w odróż­nie­niu od poprzed­niego, do wła­snych słów, a nie do przy­to­czonych za poetą. Jest to zara­zem nie­po­wsze­dni przy­pa­dek, w któ­rym zapo­mnie­nie, by nas powstrzy­mać od pofol­go­wa­nia chwi­lo­wej zachciance, wydaje się jakoby roz­ważne. Tutaj pomyłka nabiera funk­cji poży­tecz­nej. Otrzą­snąw­szy się, przy­zna­jemy słusz­ność temu wewnętrz­nemu prą­dowi, który poprzed­nio mógł się ujaw­nić tylko jako nie­do­moga, zapo­mnie­nie.

„W pew­nym towa­rzy­stwie padają słowa: «Tout com­pren­dre ćest tout par­don­ner». Robię uwagę, że pierw­sza część zda­nia wystar­czy, par­do­no­wa­nie jest już zaro­zu­mia­ło­ścią, nale­ża­łoby je zosta­wić raczej Bogu i duchow­nym. Jeden z obec­nych uznaje tę uwagę za bar­dzo trafną, co mnie ośmiela i chcąc praw­do­po­dob­nie zapew­nić sobie dobre mnie­ma­nie przy­chyl­nego kry­tyka powia­dam, iż nie­dawno jesz­cze coś lep­szego przy­szło mi do głowy. Gdy jed­nak chcę to przy­to­czyć, oka­zuje się, iż zapo­mnia­łem. Natych­miast odsu­wam się od towa­rzy­stwa, i zapi­suję myśli osła­nia­jące, zastęp­cze. Naj­pierw przy­cho­dzi mi na myśl imię przy­ja­ciela Maks, któ­rego zwy­kle nazy­wamy Maksi. To napro­wa­dza mnie na słowo mak­syma i przy­po­mina mi, że wów­czas, jak i w przy­to­czo­nym na wstę­pie przy­padku, cho­dziło o zmianę zna­nej mak­symy. Dziw­nym tra­fem przy­cho­dzi mi jed­nak na myśl nie mak­syma, ale nastę­pu­jące zda­nie: «Bóg stwo­rzył ludzi na obraz i podo­bień­stwo swoje», oraz para­fraza: «Czło­wiek stwo­rzył Boga na swoje podo­bień­stwo». Potem przy­po­mi­nam sobie poszu­ki­waną sen­ten­cję. Mój przy­ja­ciel powie­dział wtedy do mnie na ulicy Andras­siego: «Nic, co ludz­kie, nie jest mi obce», na co ja – robiąc alu­zję do doświad­czeń psy­cho­ana­li­tycz­nych – odrze­kłem: «Powi­nie­neś pójść dalej i przy­znać, że nic, co zwie­rzęce, nie jest ci obce»”.

Przy­po­mniaw­szy sobie wresz­cie poszu­ki­wane zda­nie nie mogłem go natu­ral­nie wypo­wie­dzieć w tym towa­rzy­stwie, w któ­rym się wła­śnie znaj­do­wa­łem. Młoda mał­żonka przy­ja­ciela, któ­remu przy­po­mnia­łem zwie­rzęcą treść nie­świa­do­mego, znaj­do­wała się także wśród obec­nych, a ja wie­dzia­łem, że nie była ona przy­go­to­wana na to, by zazna­jo­mić się z podob­nie nie­mi­łymi uję­ciami. Przez zapo­mnie­nie zaosz­czę­dzi­łem sobie zatem wielu nie­przy­jem­nych pytań z jej strony oraz unik­ną­łem bez­ce­lo­wej dys­ku­sji, i wła­śnie to musiało być moty­wem owej chwi­lo­wej amne­zji.

Cie­kawe, iż jako myśl zastęp­cza nasu­nęło się zda­nie, w któ­rym bóstwo zostało zde­gra­do­wane aż do ludz­kiego wyna­lazku, pod­czas gdy w zda­niu poszu­ki­wa­nym wska­zuje się na to, co jest zwie­rzęcą stroną w czło­wieku. Oba więc one mają capi­tis dimi­nu­tio jako wspólną cechę. Całość jest widocz­nie tylko dal­szym cią­giem poru­szo­nego przez roz­mowę toku myśli o zro­zu­mie­niu i prze­ba­cza­niu.

Że w tym przy­padku tak prędko zja­wiła się myśl poszu­ki­wana, zawdzię­czam może tej oko­licz­no­ści, iż z towa­rzy­stwa, w któ­rym ona była nie­do­pusz­czalna, usu­ną­łem się natych­miast do pustego pokoju”.

Od tej pory robi­łem liczne inne ana­lizy przy­pad­ków zapo­mi­na­nia lub błęd­nej repro­duk­cji szyku wyra­zów j wsku­tek zgod­nych rezul­ta­tów tych badań jestem skłonny przy­jąć, iż mecha­nizm zapo­mi­na­nia wyka­zany w przy­kła­dach ali­quis i Narze­czona z Koryntu jest ogólną regułą. Nie jest na ogół bar­dzo wygodne poda­wać do wia­do­mo­ści podobne ana­lizy, gdyż, tak jak i powy­żej przy­to­czone, pro­wa­dzą one zwy­kle do spraw pouf­nych i dla ana­li­zo­wa­nego przy­krych; dla­tego też nie będę dalej pomna­żał liczby tych przy­kła­dów. We wszyst­kich tych przy­pad­kach, bez względu na mate­riał, pozo­staje wspólne to, że myśl zapo­mniana lub znie­kształ­cona łączy się na jakiej­kol­wiek dro­dze koja­rze­nio­wej z nie­świa­domą tre­ścią myślową, tak że w isto­cie rze­czy ta ostat­nia wła­ści­wie powo­duje zapo­mnie­nie.

Powra­cam znowu do zapo­mi­na­nia nazw, któ­rego ani kazu­istyki, ani moty­wów nie roz­pa­trzy­li­śmy dotych­czas wyczer­pu­jąco. Ponie­waż ten wła­śnie rodzaj pomy­łek mogę cza­sem na sobie samym obser­wo­wać, nie będę więc miał kło­po­tów z przy­kła­dami. Lek­kie migreny, na które jesz­cze cią­gle cier­pię, zapo­wia­dają się zwy­kle na wiele godzin przed­tem przez zapo­mi­na­nie nazw, a w cza­sie ich naj­więk­szego nasi­le­nia, które nie zmu­sza mnie jed­nak do prze­rwa­nia pracy, wypa­dają mi z pamięci wszyst­kie imiona wła­sne. Wła­śnie takie, jak mój, przy­padki mogłyby dać spo­sob­ność do zasad­ni­czego zarzutu prze­ciw naszym ana­li­tycz­nym usi­ło­wa­niom. Czyż z podob­nych obser­wa­cji nie nale­ża­łoby wywnio­sko­wać, że przy­czyna zapo­mi­na­nia, a szcze­gól­nie zapo­mi­na­nia imion, leży w ogól­nym zabu­rze­niu czyn­no­ści mózgu i wsku­tek tego oszczę­dzić sobie trudu psy­cho­lo­gicz­nego wyja­śnia­nia tych zja­wisk? By­naj­mniej; pomie­sza­li­by­śmy bowiem w takim razie mecha­nizm stały i dający się odna­leźć we wszyst­kich przy­pad­kach z warun­kami zmien­nymi i nie­ko­niecz­nie wyma­ga­nymi. Zamiast dys­ku­to­wać, wolę jed­nak ode­przeć powyż­szy zarzut za pomocą porów­na­nia.

Przyj­mijmy, że był­bym na tyle nie­ostrożny, by się wybrać na nocną prze­chadzkę w odludną oko­licę dużego mia­sta i że w następ­stwie tego zra­bo­wano by mi zega­rek i port­fel. Udał­bym się na naj­bliż­szy poste­ru­nek poli­cji i podał, że gdy byłem na tej ulicy, odlud­ność i ciem­ność zabrały mi zega­rek i port­fel. Następ­stwem tego byłoby praw­do­po­dob­nie to, że uwa­żano by mnie za nie­spełna rozumu, pomimo że w sło­wach moich nie byłoby nic, co by nie było praw­dziwe. Lecz stan rze­czy nale­ża­łoby w tym przy­padku oddać tylko w ten spo­sób, że korzy­sta­jąc ze sprzy­ja­ją­cej odlud­no­ści i ciem­no­ści nie­znani zło­czyńcy zabrali mi moje kosz­tow­no­ści. Podob­nie ma się rzecz i z zapo­mi­na­niem nazw; korzy­sta­jąc ze zmę­cze­nia, zabu­rzeń w krwio­biegu i prze­mia­nie mate­rii jakaś nie­znana siła psy­chiczna unie­moż­li­wiła naszej pamięci przy­po­mnie­nie imion wła­snych, ta sama siła, która doko­nuje tego i wów­czas, gdy jeste­śmy w pełni zdro­wia i spraw­no­ści.

Kiedy ana­li­zuję obser­wo­wane na samym sobie przy­padki zapo­mi­na­nia imion, wtedy stwier­dzam pra­wie regu­lar­nie, że zapo­mniane imię jest w związku z tema­tem, który mnie bar­dzo obcho­dzi i może wywo­ły­wać silne, a czę­sto i przy­kre wzru­sze­nia. Według wygod­nej i słusz­nej for­muły szkoły zurych­skiej (Bleu­ler, Jung, Riklin) można okre­ślić to także w ten spo­sób, że zapo­mniana nazwa poru­szyła u mnie kom­pleks oso­bi­sty. Sto­su­nek tej nazwy do mojej osoby jest nie­ocze­ki­wany, wytwo­rzony prze­waż­nie za pośred­nic­twem powierz­chow­nego sko­ja­rze­nia (dwu­znacz­ność, rów­no­brz­mien­ność); na ogół można go uwa­żać za uboczny. Kilka pro­stych przy­kła­dów obja­śni naj­le­piej jego istotę.

1. Jeden z pacjen­tów prosi, abym mu pole­cił jakieś uzdro­wi­sko na Riwie­rze. Znam taką miej­sco­wość obok Genui, przy­po­mi­nam sobie nawet nazwi­sko nie­miec­kiego kolegi, który tam prak­ty­kuje, lecz miej­sca samego żadną miarą nazwać nie mogę, mimo że je tak dobrze znam. Nie pozo­staje mi nic innego, jak popro­sić pacjenta, aby zacze­kał, i zwró­cić się o pomoc do kobiet z mej rodziny. „Jakże się nazywa ta miej­sco­wość obok Genui, gdzie dr N. ma swój zakład, w któ­rym ta a ta pani tak długo prze­by­wała na kura­cji?” „Natu­ral­nie, wła­śnie ty musia­łeś zapo­mnieć tę nazwę; nazywa się Nervi”. Z ner­wami mam w samej rze­czy dosta­tecz­nie do czy­nie­nia.

2. Ktoś inny opo­wiada o pobli­skim let­ni­sku i zapew­nia, że oprócz dwóch zna­nych gospód jest tam jesz­cze trze­cia, z którą łączą go pewne wspo­mnie­nia; nazwę jej zaraz mi wymieni. Ja zaprze­czam ist­nie­niu tej trze­ciej gospody i powo­łuję się na to, że sie­dem lat z rzędu miesz­ka­łem w tej miej­sco­wo­ści, a zatem lepiej muszę ją znać niż on. Podraż­niony opo­zy­cją przy­po­mniał sobie naresz­cie nazwę. Zajazd ten nazywa się Hoc hwart­ner. Wtedy natu­ral­nie ustę­puję, a nawet muszę się przy­znać, iż w ciągu sied­miu let­nich sezo­nów miesz­ka­łem w naj­bliż­szym sąsiedz­twie tej gospody, któ­rej ist­nie­niu zaprze­cza­łem. Dla­cze­góż tutaj zapo­mnia­łem i nazwę, i rzecz samą? Przy­pusz­czam, że nazwa ta, która mi aż nadto wyraź­nie przy­po­mina nazwi­sko wie­deń­skiego kolegi po fachu, poru­szyła we mnie kom­pleks zawo­dowy.

3. Innym razem, mając kupić bilet na dworcu kole­jo­wym w Reichenha 11, nie mogę sobie przy­po­mnieć dobrze mi zna­nej nazwy naj­bliż­szej wiel­kiej sta­cji, przez którą tak czę­sto prze­jeż­dża­łem. Muszę jej zupeł­nie serio szu­kać w roz­kła­dzie jazdy. Nazywa się Rosen­heim. Wtedy od razu wiem, wsku­tek jakiego sko­ja­rze­nia zapo­działa się ta nazwa. Godzinę przed­tem odwie­dzi­łem sio­strę w miej­scu jej zamiesz­ka­nia, bar­dzo bli­sko Reichen­hall; sio­strze mej na imię Rosa, a zatem także Rosen­heim. Nazwę zaha­mo­wał kom­pleks rodzinny.

4. Do jakiego stop­nia gra­bieży dopusz­cza się na nas kom­pleks rodzinny zilu­strują nastę­pu­jące przy­kłady,

Pew­nego dnia przy­szedł do mego gabi­netu pewien młody czło­wiek, młod­szy brat mej pacjentki, któ­rego widy­wa­łem nie­zli­czoną liczbę razy i przy­zwy­cza­jony byłem nazy­wać po imie­niu. Kiedy potem chcia­łem opo­wie­dzieć o jego odwie­dzi­nach, zapo­mnia­łem i w żaden spo­sób nie mogłem sobie przy­po­mnieć jego imie­nia, zresztą cał­kiem powsze­dniego. Wysze­dłem potem na ulicę, aby czy­tać szyldy skle­powe, i skoro tylko natkną­łem się na to imię, pozna­łem je natych­miast.

Ana­li­zu­jąc ten przy­pa­dek dosze­dłem do wnio­sku, że prze­pro­wa­dzi­łem porów­na­nie z moim wła­snym bra­tem, które koń­czyło się stłu­mio­nym pyta­niem: „Czy mój brat w takim przy­padku zacho­wałby się podob­nie, czy też raczej prze­ciw­nie?” Zbieg oko­licz­no­ści umoż­li­wił mi zewnętrzne połą­cze­nie myśli o obcej i wła­snej rodzi­nie, gdyż matki nosiły to samo imię: Ama­lia. Zro­zu­mia­łem też potem zna­cze­nie imion zastęp­czych: Daniel i Fran­ci­szek, które mi się wpraw­dzie nasu­nęły, lecz nie przy­nio­sły wyja­śnie­nia. Są to jak i Ama­lia imiona ze Zbój­ców Schil­lera, z któ­rymi się wiąże kon­cept wie­deń­skiego humo­ry­sty Daniela Spit­zera.

5. Innym razem nie mogę przy­po­mnieć sobie nazwi­ska pacjenta, który jest moim zna­jo­mym jesz­cze z lat mło­dzień­czych. Ana­liza kołuje długo, zanim dostar­cza poszu­ki­wa­nego imie­nia. Pacjent wyra­żał obawę, że straci wzrok; to obu­dziło wspo­mnie­nie o pew­nym mło­dym czło­wieku, który oślepł na sku­tek postrzału. Do tego przy­łą­czył się znów obraz innego mło­dzieńca, który się postrze­lił, i wła­śnie ten ostatni nosił to samo nazwi­sko co i pierw­szy pacjent, cho­ciaż nie był z nim spo­krew­niony. Nazwi­sko odna­la­złem jed­nak dopiero wtedy, gdy uświa­do­mi­łem sobie prze­nie­sie­nie trwoż­nego ocze­ki­wa­nia z tych dwóch mło­do­cia­nych osob­ni­ków na jedną z osób mojej wła­snej rodziny.

W naszym myśle­niu ist­nieje więc, bez współ­udziału naszej świa­do­mo­ści, usta­wiczna ten­den­cja odno­sze­nia wszyst­kiego do sie­bie; zdra­dza się ona jed­nak poprzez takie zapo­mi­na­nie nazwisk. Jest to tak, jak gdy­bym był zmu­szony wszystko, co sły­szę o oso­bach obcych, porów­ny­wać z mą wła­sną osobą i jak gdyby moje oso­bi­ste kom­pleksy budziły się przy każ­dej wzmiance o innych ludziach. Nie może to być żadną miarą indy­wi­du­alną moją wła­ści­wo­ścią, lecz jest raczej wska­zówką, że w ogóle w ten spo­sób rozu­miemy wszystko inne. Mam pewne dane, by przy­jąć, że i u innych osób dzieje się to w spo­sób zupeł­nie podobny jak u mnie.

Naj­pięk­niej­szy przy­kład tego rodzaju opo­wie­dział mi nie­jaki pan Lede­rer jako wła­sne prze­ży­cie. Pod­czas poślub­nej podróży spo­tkał się w Wene­cji z pew­nym panem, któ­rego znał tylko powierz­chow­nie i musiał przed­sta­wić swej mło­dej mał­żonce. Ponie­waż jed­nak zapo­mniał nazwi­ska, pomógł sobie tym razem nie­wy­raź­nym mru­cze­niem. Spo­tkaw­szy się z nim jed­nak po raz drugi, co w Wene­cji jest nie­unik­nione, wziął go na stronę i pro­sił, by go wypro­wa­dził z zakło­po­ta­nia, poda­jąc swoje nazwi­sko, które, nie­stety, zapo­mniał. Odpo­wiedź obcego świad­czyła, że był on nie­po­spo­li­tym znawcą ludzi: „Wie­rzę, iż pan nie zapa­mię­tał mego nazwi­ska, nazy­wam się tak jak pan: Lede­rer!”. Nie można się obro­nić przed pew­nym dość nie­przy­jem­nym uczu­ciem, skoro się swoje wła­sne nazwi­sko napo­tka u obcego. Doświad­czy­łem tego nie­dawno bar­dzo wyraź­nie, kiedy mi się w godzi­nie przy­jęć przed­sta­wił nie­jaki pan Z. Freud. (Przyj­muję zresztą do wia­do­mo­ści zapew­nie­nie jed­nego z moich kry­ty­ków, że on w podob­nej sytu­acji zacho­wuje się odwrot­nie).

6. To odno­sze­nie do sie­bie (ksob­ność) i jego wpływy odnaj­du­jemy w przy­kła­dzie przy­to­czo­nym przez Junga:

„Pan Y. zako­chał się bez wza­jem­no­ści w damie, która wkrótce potem wyszła za mąż za pana X. Cho­ciaż pan Y. już dość dawno zna pana X. i nawet łączy ich wspól­ność inte­re­sów, to jed­nak zapo­mina on wciąż jego nazwi­sko, tak że musiał już kilka razy zapy­ty­wać innych, gdy chciał do niego napi­sać”.

Umo­ty­wo­wa­nie zapo­mnie­nia w tym przy­padku jest przej­rzyst­sze jak w poprzed­nich, które stoją pod zna­kiem ksob­no­ści. Zapo­mnie­nie wydaje się tu pro­stym następ­stwem nie­chęci pana Y. do swego szczę­śliw­szego rywala; on nie­jako nie chce o nim nic wie­dzieć; nie powi­nien go nawet wspo­mnieć.

7. Motyw zapo­mnie­nia nazwi­ska może być rów­nież bar­dziej sub­telny; może pole­gać, żeby tak powie­dzieć, na „wysu­bli­mo­wa­nej” nie­na­wi­ści do jego nosi­ciela. Pewna nie­wia­sta I. v. K. tak oto pisze z Buda­pesztu:

„Przy­go­to­wa­łam sobie taką małą teo­rię. Zaob­ser­wo­wa­łam, mia­no­wi­cie, że ludzie, któ­rzy mają zdol­no­ści malar­skie, nie mają zro­zu­mie­nia dla muzyki, i odwrot­nie. Nie­dawno roz­ma­wia­łam w tej kwe­stii z kimś i powie­dzia­łam: «Moja obser­wa­cja zawsze się spraw­dzała, z wyjąt­kiem jed­nego przy­padku». Ale kiedy chcia­łam przy­po­mnieć sobie nazwi­sko tej osoby, zapo­mnia­łam je w spo­sób bez­na­dziejny, mimo że wie­dzia­łam, iż jego nosi­ciel jest jed­nym z moich naj­bar­dziej intym­nych zna­jo­mych. Kiedy po paru dniach przy­pad­kowo posły­sza­łam nazwi­sko, natych­miast wie­dzia­łam, że to była mowa o oso­bie, która burzyła moją teo­rię. Nie­na­wiść, jaką nie­świa­do­mie żywi­łam do niego, ujaw­niła się poprzez zapo­mi­na­nie jego nazwi­ska, skąd­inąd tak dobrze zna­jo­mego”.

8. Na innej tro­chę dro­dze spo­wo­do­wała ksob­ność zapo­mnie­nie nazwi­ska w nastę­pu­ją­cym, przy­to­czo­nym przez S. Feren­cziego, przy­padku, któ­rego ana­liza staje się szcze­gól­nie poucza­jąca przez obja­śnie­nie myśli zastęp­czych (jak Bot­ti­celli, Bol­tra­fio w przy­padku „Signo­relli”).

„Pewna pani, która tro­chę sły­szała o psy­cho­ana­li­zie, nie może sobie w żaden spo­sób przy­po­mnieć nazwi­ska psy­chia­try Junga. W miej­sce tegoż nasu­wają się nastę­pu­jące myśli zastęp­cze: K1. (nazwi­sko) – Wilde – Nie­tz­sche – Haupt­mann.

Nie mówiąc jej praw­dzi­wego nazwi­ska żądam, by przy każ­dym narzu­ca­ją­cym się pomy­śle koja­rzyła swo­bod­nie.

Przy Kl. myśli natych­miast o pani Kl., która jest osobą zma­nie­ro­waną, afek­to­waną, ale jed­nak na swój wiek bar­dzo dobrze wygląda. «Ona się wcale nie sta­rzeje!» Jako wspólne nad­rzędne poję­cie dla Wilde’a i Nie­tz­schego wymie­nia cho­robę umy­słową. Następ­nie mówi drwiąco: «Wy, freu­dy­ści, będzie­cie tak długo szu­kać przy­czyn cho­rób umy­sło­wych, aż sami się sta­nie­cie waria­tami». Potem: «Nie mogę znieść Wilde’a i Nie­tz­schego. Sły­szę, że obaj byli homo­sek­su­ali­stami; Wilde zada­wał się z mło­dymi ludźmi». (Wypo­wie­działa wła­ściwe nazwi­sko, co prawda, po węgier­sku, mimo to jed­nak nie może go sobie jesz­cze przy­po­mnieć).

Z Haupt­man­nem koja­rzy Halbe, potem Jugend (Mło­dość – dra­mat Hal­bego) i dopiero teraz, kiedy skie­ro­wa­łem jej uwagę na słowo Jugend, wie, że szu­kała nazwi­ska Jung.

W samej rze­czy dama ta, która w wieku 39 lat stra­ciła męża i nie ma wido­ków na powtórne zamąż­pój­ście, ma dosta­teczne powody, by uni­kać wszyst­kiego, co przy­po­mina sta­rość lub mło­dość. Ude­rza nas tu, że myślami zastęp­czymi były sko­ja­rze­nia mające wspólną treść z poszu­ki­wa­nym imie­niem, tudzież zupełny brak sko­ja­rzeń czy­sto dźwię­ko­wych”.

9. Oto jesz­cze jeden bar­dzo sub­tel­nie umo­ty­wo­wany przy­kład zapo­mnie­nia nazwi­ska, który dana osoba wytłu­ma­czyła sobie sama.

„Kiedy zda­wa­łem egza­min z filo­zo­fii jako przed­miotu ubocz­nego, spy­tał mnie egza­minator o naukę Epi­kura, a dalej, czy wiem, kto ponow­nie pod­jął tę naukę w póź­niej­szych stu­le­ciach. Powie­dzia­łem mu nazwi­sko Pio­tra Gas­sendi, któ­rego wła­śnie dwa dni temu w pew­nej kawiarni wymie­niono jako ucznia Epi­kura. Na pełne zdzi­wie­nia pyta­nie, skąd mam te wia­do­mo­ści, odpo­wie­dzia­łem śmiało, że się już od dawna Gas­sendim inte­re­suję. Z tego wyni­kło magna cum laude na świa­dec­twie, ale też, nie­stety, póź­niej upo­rczywa skłon­ność do zapo­mi­na­nia nazwi­ska Gas­sendi, Sądzę, iż moje nie­czy­ste sumie­nie jest temu winne, że nie mogę zapa­mię­tać tego nazwi­ska mimo wszel­kich usi­ło­wań. Wszak i wtedy nie powi­nie­nem był tego wie­dzieć”.

Chcąc wła­ści­wie oce­nić miarę nie­chęci prze­ciwko przy­po­mnie­niu tego epi­zodu nale­ża­łoby wie­dzieć, że opo­wia­da­jący wysoko ceni swój tytuł dok­tor­ski, który rnu musi star­czyć za wiele innych rze­czy.

10. Przy­ta­czam jesz­cze przy­kład zapo­mnie­nia nazwy mia­sta, który może nie jest pro­sty jak poprzed­nio przy­to­czone, ale każ­demu obe­zna­nemu z podob­nymi bada­niami wyda się wia­ry­godny i cenny. Nazwa pew­nego wło­skiego mia­sta opiera się na przy­po­mnie­niu, z powodu wiel­kiego podo­bień­stwa dźwię­ko­wego, imie­nia kobiety, z którą łączą się wie­lo­ra­kie, pełne afek­tów wspo­mnie­nia, w poniż­szej ana­li­zie nawet nie dość wyczer­pu­jąco przy­to­czone. Dr S. Feren­czi (Buda­peszt), który ten przy­pa­dek zapo­mnie­nia na sobie samym zauwa­żył, trak­to­wał go tak, jak się ana­li­zuje sen lub ideę neu­ro­tyczną, zapewne nie bez słusz­no­ści.

„Byłem dziś u zna­jo­mych; mówiono o pół­noc­no­wło­skich mia­stach. Ktoś zauwa­żył, że można się w nich jesz­cze dopa­trzeć wpływu austriac­kiego. Wymie­niają nie­które z tych miast i ja także chcę przy­to­czyć jedną nazwę, jed­nak nie przy­cho­dzi mi ona na myśl, cho­ciaż wiem, że spę­dzi­łem tam bar­dzo mile dwa dni, co nie­zu­peł­nie się zga­dza z teo­rią Freuda o zapo­mi­na­niu. Zamiast szu­ka­nej nazwy mia­sta narzu­cają się nastę­pu­jące: Capua – Bre­scia – Lew z Bre­scii.

Lwa tego widzę pla­stycz­nie przed sobą w postaci mar­mu­ro­wego posągu, spo­strze­gam jed­nak natych­miast, że jest on mniej podobny do lwa na pomniku wol­no­ści w Bre­scii (który znam z obrazka), a bar­dziej do innego mar­mu­ro­wego lwa, któ­rego widzia­łem w Lucer­nie, na gro­bowcu szwaj­car­skiej gwar­dii, pole­głej w Tuile­riach; jego minia­tu­rowa repro­duk­cja stoi u mnie na szafce z książ­kami. Wresz­cie nasuwa mi się poszu­ki­wana nazwa: Werona.

Wiem też od razu, kto był przy­czyną tej amne­zji. Nikt inny jak daw­niej­sza słu­żąca tej rodziny, u któ­rej wła­śnie gości­łem. Nazy­wała się Wero­nika, po węgier­sku Werona, i była mi wysoce anty­pa­tyczna, tak z powodu swej odra­ża­ją­cej powierz­chow­no­ści, jak i zachry­płego, skrze­czą­cego głosu oraz nie­moż­li­wej poufa­ło­ści, do któ­rej się czuła upo­waż­niona przez dłu­go­let­nią służbę. Nie mniej nie­zno­śne było u niej i to, że swego czasu tyra­ni­zo­wała dzieci domu. Teraz wie­dzia­łem, co ozna­czały pomy­sły zastęp­cze.

Z Capua koja­rzyło się natych­miast caput mor­tuum. Czę­sto porów­ny­wa­łem głowę Wero­niki z tru­pią czaszką. Mię­dzy innymi także i węgier­skie słowo kapzsi (chciwy) deter­mi­no­wało to prze­su­nię­cie. Odnaj­duję też prost­sze sko­ja­rze­nia, które łączą Capuę i Weronę jako geo­gra­ficzne poję­cia i wło­skie słowa o jed­na­ko­wym ryt­mie. To samo odnosi się do Bre­scii.

Moja anty­pa­tia była swego czasu tak gwał­towna, iż uwa­ża­łem Wero­nikę wręcz za wstrętną i wyra­zi­łem kil­ka­krot­nie zdzi­wie­nie, że jed­nak mogła ona mieć życie miło­sne i być kochaną: poca­ło­wa­nie jej – mówi­łem – musi pobu­dzać do wymio­tów (Bre­chreiz), a ponadto już od dawna można ją było zesta­wić z upa­dłym (pole­głym) gwar­dzi­stą szwaj­car­skim.

Bre­scia bywa, przy­naj­mniej tutaj na Węgrzech, czę­sto wymie­niana, nie w związku z lwem, lecz z innym dzi­kim zwie­rzę­ciem. Naj­wię­cej znie­na­wi­dzo­nym nazwi­skiem w tym kraju jak rów­nież w pół­noc­nych Wło­szech jest nazwi­sko gene­rała Hay­nau, któ­rego wprost nazy­wają hieną z Bre­scii. Od znie­na­wi­dzo­nego tyrana Hay­nau pro­wa­dzi jedna nić myślowa przez Bre­scię do mia­sta Werona, druga przez wyobra­że­nie tego zwie­rzę­cia o zachry­płym gło­sie, wygrze­bu­ją­cego trupy (stąd sko­ja­rze­nie o gro­bowcu), do tru­piej czaszki i nie­mi­łego organu mowy Wero­niki, tak mocno przez mą nie­świa­do­mość zelżo­nej; w swoim cza­sie gospo­da­ro­wała ona tak po tyrań­sku w tym domu, jak ów gene­rał po węgier­skich i wło­skich wal­kach wol­no­ścio­wych.

Z Lucerną łączy się myśl o lecie, które Wero­nika ze swym pań­stwem spę­dziła nad jezio­rem czte­rech kan­to­nów w pobliżu Lucerny; z szwaj­car­ską gwar­dią zaś łączy się wspo­mnie­nie, że nie tylko dzieci, ale i doro­słych człon­ków rodziny potra­fiła tyra­ni­zo­wać, i upodo­bała sobie rolę garde dame.

Dodam jed­nak z naci­skiem, że świa­do­mie już od dawna prze­zwy­cię­ży­łem swoją anty­pa­tię do Wero­niki. W mię­dzy­cza­sie zmie­niła się ona bar­dzo na korzyść, zarówno zewnętrz­nie jak i w swym zacho­wa­niu, i mogę się do niej odno­sić ze szczerą uprzej­mo­ścią, do czego jed­nak rzadko mie­wam oka­zję. Moje nie­świa­dome trzyma się jak zwy­kle upo­rczy­wie wra­żeń pier­wot­nych – i nie zapo­mina.

Tuile­rie są alu­zją do innej oso­bi­sto­ści, sta­rej fran­cu­skiej damy, która przy róż­nych oka­zjach pil­no­wała (gar­diert) kobiet tego domu, a którą mali i doro­śli sza­no­wali, zara­zem oba­wia­jąc się jej jed­nak tro­chę. Dłuż­szy czas byłem u niej ele­wem fran­cu­skiej kon­wer­sa­cji. W związku ze sło­wem elew nasuwa mi się jesz­cze, że gdy byłem z wizytą u szwa­gra mego dzi­siej­szego gospo­da­rza domu w pół­noc­nych Cze­chach, bar­dzo się z tego uśmia­łem, że tam­tej­sza lud­ność nazywa ele­wów leśnej aka­de­mii kon­se­kwent­nie Lowen (lwy).

11. Rów­nież kolejny przy­kład może poka­zać, jak kom­pleks ksob­no­ści opa­no­wu­jący kogoś w danej chwili wywo­łuje zapo­mnie­nie nazwi­ska.

„Dwaj męż­czyźni, star­szy i młod­szy, któ­rzy przed pół rokiem wspól­nie podró­żo­wali po Sycy­lii, wymie­niali wspo­mnie­nia tych pięk­nych i boga­tych w treść dni. «Jak nazy­wała się ta miej­sco­wość – zapy­tał młod­szy – w któ­rej noco­wa­li­śmy przed prze­jażdżką do Seli­nunt? Cala­ta­fimi, nie­praw­daż?». Star­szy zaprze­czył: «Na pewno nie tak, ale ja rów­nież zapo­mnia­łem nazwę, choć bar­dzo dobrze przy­po­mi­nam sobie wszyst­kie szcze­góły pobytu. Ze mną jest tak, że wystar­czy, gdy zauważę, że ktoś nazwę jakąś zapo­mniał, by wywo­łało to rów­nież moje zapo­mnie­nie. Może spró­bu­jemy poszu­kać tej nazwy? Mnie nie narzuca się żadna inna poza Cal­la­ni­sella, która jed­nak z pew­no­ścią nie jest wła­ściwa». «Nie! – mówi młod­szy – nazwa zaczyna się na w albo wystę­puje w niej to w». «Ale w języku wło­skim nie ma w» – przy­po­mniał star­szy. «Ale ja myśla­łem v, a tylko powie­dzia­łem w, ponie­waż przy­zwy­cza­iłem się do tego poprzez mowę ojczy­stą». Star­szy opie­rał się przed v. «Sądzę – rzekł – że zapo­mnia­łem już wiele nazw sycy­lij­skich; byłby czas spró­bo­wać przy­po­mnieć je sobie. A więc np. jak nazywa się wysoko poło­żona miej­sco­wość, która w sta­ro­żyt­no­ści nazy­wała się Enna? Ach, wiem już Castro­gio­vanni». W następ­nym momen­cie rów­nież młod­szy odna­lazł zagu­bioną nazwę. Zawo­łał: «Caste­lve­tra no!» – i cie­szył się, że było w niej v. Star­szy jesz­cze przez chwilę miał poczu­cie nie­zna­jo­mo­ści tej nazwy, ale gdy ją wymó­wił, chciał podzie­lić się infor­ma­cją, dla­czego mu ta nazwa ucie­kła. Myślał tak: «Zapewne dla­tego, że druga jej połowa v etrano brzmi jak wete­ran. Wiem dobrze, że nie­chęt­nie myślę o sta­rze­niu się i w szcze­gólny spo­sób reaguję, gdy mi się o tym przy­po­mni. Tak np. wytkną­łem nie­dawno sza­cow­nemu przy­ja­cie­lowi ubra­nemu w naj­dzi­wacz­niej­szy spo­sób, że prze­cież już dawno prze­stał być młody, ponie­waż pew­nego razu w toku róż­nych pochlebstw powie­dział pod moim adre­sem: «Ja już nie jestem mło­dzień­cem». To, że u mnie opór skie­ro­wał się na drugą część nazwy Caste­lve­trano, wyni­kało też z tego, że począt­kowa zgło­ska powró­ciła w zastęp­czej nazwie Cal­ta­ni­setta». «A sama nazwa Cal­ta­ni­setta?» – zapy­tał młod­szy. «Ona wydała mi się jakimś piesz­czo­tli­wym imie­niem mło­dej dziew­czyny» – wyznał star­szy. Po pew­nym cza­sie dodał: «Nazwa dla Enna była też nazwą zastęp­czą. Narzuca mi się teraz myśl, że nazwa Castro­gio­vanni, prze­dzie­ra­jąca się do świa­do­mo­ści za pomocą racjo­na­li­za­cji, zupeł­nie tak samo przy­po­mina dźwię­kowo gio­vane – młody, jak zagu­biona w pamięci nazwa Caste­lve­trano przy­po­mina wete­ran – stary».

Star­szy sądził, że w. ten spo­sób zdał sprawę ze swego zapo­mnie­nia nazwy. Nie zasta­na­wiali się nad fak­tem, jaki motyw spo­wo­do­wał, że młod­szy rów­nież zapo­mniał”.

Oprócz moty­wów zapo­mi­na­nia nazwisk zasłu­guje na nasze zain­te­re­so­wa­nie rów­nież mecha­nizm tego zja­wi­ska. W dużej licz­bie przy­pad­ków nazwi­sko jest zapo­mi­nane nie dla­tego, że ono samo wywo­łuje takie motywy, lecz dla­tego, że poprzez podo­bień­stwo dźwię­kowe, poprzez rów­no­brz­mien­ność wzbu­dza wypo­wie­dze­nie innego nazwi­ska, prze­ciw któ­remu skie­ro­wane są te motywy. Zro­zu­miałe, że takie roz­luź­nie­nie związ­ków pro­wa­dzi do wyjąt­ko­wego uła­twie­nia powsta­wa­nia oma­wia­nego zja­wi­ska. Tak wła­śnie jest w kolej­nych przy­kła­dach.

12. Dr Ed. Hit­sch­manna: „Pan N. chce wymie­nić firmę księ­gar­ską «Gil­ho­fer & Ran­sch­burg». Ale mimo zasta­na­wia­nia się przy­cho­dzi mu na myśl tylko nazwi­sko Ran­sch­burg, choć firma była mu dobrze znana. Wra­ca­jąc do domu z lek­kim nie­za­do­wo­le­niem z tego powodu uzna! sprawę za dosta­tecz­nie ważną, by zasy­pia­ją­cego już brata zapy­tać o pierw­szą część nazwy firmy, ten wymie­nił ją bez trud­no­ści. Potem natych­miast nazwa «GiI­ho­fer» wywo­łała u panów słowo «Gal­lho?». Przed paru mie­sią­cami odbył do Gal­lhof bogaty we wspo­mnie­nia spa­cer w towa­rzy­stwie pocią­ga­ją­cej dziew­czyny. Poda­ro­wała mu cna na pamiątkę przed­miot, na któ­rym było napi­sane: «Na pamiątkę pięk­nych w Gal­lhofer godzin». W ostat­nich dniach przed zapo­mnie­niem nazwi­ska przed­miot ten, na pozór przy­pad­kowo, został uszko­dzony przez N. przy szyb­kim zasu­wa­niu lady, co on, obe­znany ze zna­cze­niem dzia­łań symp­to­ma­tycz­nych, skon­sta­to­wał nie bez poczu­cia winy. W tych dniach był on nieco obo­jęt­nie nasta­wiony wobec tej damy, którą wpraw­dzie kochał, ale prze­ciw­sta­wiał się, zwle­ka­jąc, jej życze­niom mał­żeń­skim”.

13. Dr Hans Sachs: „W roz­mo­wie o Genui i jej naj­bliż­szym oto­cze­niu pewien młody czło­wiek chciał wymie­nić miej­sco­wość Pegli, ale dopiero z tru­dem, w wyniku usil­nego zasta­na­wia­nia się, potra­fił sobie przy­po­mnieć jej nazwę. Po powro­cie do domu roz­my­ślał o tym przy­krym wymknię­ciu się dobrze mu zna­nej nazwy i to dopro­wa­dziło go do cał­kiem podob­nie brzmią­cego słowa Peli. Wie­dział on, że tak się nazy­wała wyspa na morzu połu­dnio­wym, któ­rej miesz­kańcy zacho­wali kilka oso­bli­wych zwy­cza­jów. Nie­dawno czy­tał o tym w etno­lo­gicz­nej książce i posta­no­wił wyko­rzy­stać te opisy dla pew­nej wła­snej hipo­tezy. Przy­po­mniało mu się wtedy, że Peli jest widow­nią pew­nej powie­ści, którą z zain­te­re­so­wa­niem i przy­jem­no­ścią przeczy­tał, powie­ści Van Zan­tes glụ̈cklichste Zeit («Naj­szczę­śliw­szy czas van Zan­tena»), napi­sa­nej przez Lau­rids Bruun. Myśli, które nie­ustan­nie zaprzą­tały go tego dnia, wią­zały się z listem, jaki otrzy­mał rano od bar­dzo dro­giej mu kobiety; list ten napeł­nił go nie­po­ko­jem, że będzie musiał zre­zy­gno­wać z umó­wio­nego spo­tka­nia. Po spę­dze­niu całego dnia na naj­gor­szym leniu­cho­wa­niu wie­czo­rem powziął posta­no­wie­nie, że nie będzie dłu­żej męczył sit; dener­wu­ją­cymi myślami i sko­rzy­sta z towa­rzy­stwa wysoce cenio­nego, nie­za­kłó­ca­ją­cego jego spo­koju. Jest jasne, że słowo «Pegli» znowu mogło zagro­zić jego zamia­rowi, gdyż dźwię­kowo wią­zało się ono tak bar­dzo z «Peli»; ale «Peli», które poprzez; zain­te­re­so­wa­nia etno­lo­giczne nabrało u niego oso­bi­stego zna­cze­nia, ucie­le­śniało nie tylko van Zan­tena, ale i jego wła­sny, naj­szczę­śliw­szy czas, a tym samym rów­nież obawy i tro­ski, jakie tra­piły go przez cały dzień. Jest cha­rak­te­ry­styczne, że to pro­ste tłu­ma­cze­nie udało się dopiero wtedy, kiedy drugi list prze­kształ­cił zwąt­pie­nia w pogodną pew­ność rychłego ponow­nego zoba­cze­nia”.

Gdy w związku z tym przy­kła­dem przy­po­mni się bli­ski mu inny przy­kład, w któ­rym nie mogła być przy­po­mniana nazwa miej­sco­wo­ści Nervi (przy­kład 1), to wów­czas widzi się, jak podo­bień­stwo dźwię­kowe dwóch słów powo­duje nada­nie podwój­nego zna­cze­nia jed­nemu słowu.

14. Kiedy w 1915 r. wybu­chła wojna z Wło­chami, mogłem u sie­bie zaob­ser­wo­wać, że nagle wypa­dła z mojej pamięci duża liczba nazw wło­skich miej­sco­wo­ści, z któ­rymi przed­tem nie mia­łem więk­szych trud­no­ści. Jak wielu Niem­ców, przy­zwy­cza­iłem się spę­dzać część waka­cji na ziemi wło­skiej i nie mogłem wąt­pić, iż owo masowe zapo­mi­na­nie było wyra­zem mojego zro­zu­mia­łego powa­śnie­nia z Wło­chami, które zajęło miej­sce wcze­śniej­szego szcze­gól­nego upodo­ba­nia. Skłonny byłem także zapo­mi­nać inne niż wło­skie nazwy miej­sco­wo­ści i usta­li­łem w toku bada­nia tych przy­pad­ków, że nazwy te w jakiś spo­sób wią­zały się poprzez dal­sze nawet podo­bień­stwo dźwię­kowe z zaka­za­nymi nie­jako nazwami wro­gimi. I tak mozo­li­łem się pew­nego dnia z przy­po­mnie­niem sobie nazwy mia­sta Bisen z na Mora­wach. Gdy w końcu wpa­dłem na nie, natych­miast wie­dzia­łem że to zapo­mnie­nie należy zło­żyć na konto Palazzo Bi-senzi w Orvieto. W Palazzo znaj­duje się hotel Belle Arti, w któ­rym miesz­ka­łem za każ­dym poby­tem w Orvieto. Uko­chane wspo­mnie­nia zostały natu­ral­nie naj­sil­niej naru­szone przez zmie­nione nasta­wie­nie uczu­ciowe.

Celowe jest zatem omó­wie­nie kilku przy­kła­dów uka­zu­ją­cych, jak róż­nym zamia­rom może słu­żyć błędna czyn­ność w przy­po­mi­na­niu nazwy.

15. A. J. Stor­fer: „Dama z Bazy­lei zorien­to­wała się pew­nego ranka, że jej przy­ja­ciółka z cza­sów mło­do­ści Sel­maX. z Ber­lina, odby­wa­jąca podróż poślubną, przy­była prze­jaz­dem do Bazy­lei; ber­liń­ska przy­ja­ciółka miała pozo­stać w Bazy­lei tylko jeden dzień i dla­tego bazy­lejka pospie­szyła natych­miast do hotelu. Przy­ja­ciółki, roz­cho­dząc się, umó­wiły się ponow­nie na spo­tka­nie popo­łu­dniowe, które miały spę­dzić razem aż do odjazdu ber­linki. Po połu­dniu bazy­lejka zapo­mniała o spo­tka­niu. Uwa­run­ko­wa­nia tego zapo­mnie­nia nie są mi znane, ale wła­śnie w tej sytu­acji (spo­tka­nie z przy­ja­ciółka z cza­sów mło­do­ści co tylko zamężną) są moż­liwe wie­lo­ra­kie typowe kon­ste­la­cje, które mogły spo­wo­do­wać zaha­mo­wa­nie pamięci o ponow­nym spo­tka­niu. Inte­re­su­jąca jest w tym przy­padku dal­sza czyn­ność pomył­kowa, która sta­nowi nie­świa­dome zabez­pie­cze­nie pierw­szej. W cza­sie, gdy miała spo­tkać się ponow­nie z przy­ja­ciółką z Ber­lina, bazy­lejka prze­by­wała w towa­rzy­stwie w innym miej­scu. Była mowa o nie­daw­nym mał­żeń­stwie wie­deń­skiej śpie­waczki Kurz. Dama z Bazy­lei wyra­ziła się kry­tycz­nie (!) o tym mał­żeń­stwie, ale gdy miała zamiar wymie­nić nazwi­sko śpie­waczki, nie mogła sobie przy­po­mnieć jej imie­nia (wia­domo, że przy nazwi­skach jed­no­zgło­sko­wych ma się ten­den­cję do poda­wa­nia imie­nia). Damę z Bazy­lei tym bar­dziej iry­to­wała sła­bość pamięci, że czę­sto śpie­waczkę sły­szała. Kurz, jej nazwi­sko, a także imię były dla niej czymś powsze­dnim. Ponie­waż nikt inny nie wymie­nił imie­nia, które jej ule­ciało z pamięci, roz­mowa poto­czyła się w innym kie­runku. Tego dnia wie­czo­rem nasza dama zna­la­zła się w towa­rzy­stwie czę­ściowo iden­tycz­nym z tym z popo­łu­dnia. Przy­pad­kowo roz­mowa zeszła ponow­nie na temat mał­żeń­stwa wie­deń­skiej śpie­waczki i dama bez żad­nej trud­no­ści wymie­niła imię i nazwi­sko: Selma Kurz. Zaraz potem zawo­łała: «Ach, teraz przy­szło mi do głowy: cał­kiem zapo­mniałam, że dziś po połu­dniu umó­wi­łam się ze swoją przy­ja­ciółką Selmą!». Spoj­rze­nie na zega­rek uświa­do­miło jej, że przy­ja­ciółka musiała już odje­chać”.

Nie jeste­śmy raczej jesz­cze przy­go­to­wani do oce­nia­nia tego pięk­nego przy­kładu we wszyst­kich jego aspek­tach. Prost­szy jest kolejny przy­kład, w któ­rym wpraw­dzie nie nazwi­sko, a obco­ję­zyczny wyraz został zapo­mniany wsku­tek motywu wyni­ka­ją­cego z jasnej sytu­acji (zauwa­żyć trzeba, że roz­pa­tru­jemy te same pro­cesy nie­za­leż­nie od tego, czy odno­szą się one do nazwisk, imion, obco­ję­zycznych wyra­zów czy szyku wyra­zów). Tutaj młody czło­wiek zapo­mina w języku angiel­skim słowa „złoto”, które jest iden­tyczne z nie­miec­kim, aby zna­leźć powód do pożą­da­nego dzia­ła­nia.

16. Dr Hans Sachs: „Młody czło­wiek poznał na wspól­nej pen­sji Angielkę, która mu się spodo­bała. Gdy pierw­szego wie­czoru po jej pozna­niu roz­ma­wiał z nią w jej ojczy­stym języku, który już tro­chę opa­no­wał, i w pew­nym momen­cie chciał użyć angiel­ski odpo­wied­nik słowa «złoto» (nie­miec­kie Gold), mimo usil­nego poszu­ki­wa­nia ten jed­no­gło­skowy wyraz nie przy­szedł mu do głowy.

Nato­miast narzu­cały mu się słowa zastęp­cze w postaci fran­cu­skiego or, łaciń­skiego aurum i grec­kiego chry­sos tak upo­rczy­wie, że tylko z tru­dem potra­fił je odrzu­cić, choć wie­dział z pew­no­ścią, że nie są one w żaden spo­sób spo­krew­nione z szu­ka­nym wyra­zem. Nie zna­lazł w końcu żad­nego innego spo­sobu poro­zu­mie­nia się, jak dotknię­cie zło­tego pier­ścionka na ręce damy; czuł się wręcz zawsty­dzony, gdy dowie­dział się od niej, że tak długo szu­kany odpo­wied­nik słowa «złoto» (Gold) brzmi tak samo jak w języku nie­miec­kim: gold. Duża war­tość tego dotknię­cia, spo­wo­do­wa­nego zapo­mnie­niem, pole­gała nie tylko na nie gor­szą­cym zaspo­ko­je­niu popędu chwy­ta­nia, doty­ka­nia, które mogło zacho­dzić rów­nież z pobu­dek innych, gor­li­wie przez zako­cha­nych uwzględ­nia­nych, lecz w więk­szym stop­niu na tym, że umoż­li­wiało ono roze­zna­nie się w wido­kach na wynik sta­ra­nia się o tę damę. Jej nie­świa­do­mość, szcze­gól­nie przy sym­pa­tycz­nym nasta­wie­niu wobec part­nera w cza­sie roz­mowy, może odgad­nąć ukry­wa­jący się za bez­wstydną maską ero­tyczny cel zapo­mnie­nia; rodzaj i spo­sób przy­ję­cia przez part­nerkę tego dotknię­cia i jego umo­ty­wo­wa­nia może stać się nie­świa­do­mym dla obojga, ale peł­nym dużego zna­cze­nia środ­kiem poro­zu­mie­nia co do szans roz­po­czy­na­ją­cego się wła­śnie flirtu”.

17. Przy­to­czę jesz­cze za J. Starcke inte­re­su­jący przy­pa­dek zapo­mnie­nia i przy­po­mnie­nia sobie nazwi­ska, który tym się wyróż­nia, że z zapo­mnie­niem nazwi­ska wią­zało się znie­kształ­ce­nie szyku wyra­zów, jak w przy­kła­dzie doty­czą­cym Narze­czo­nej z Koryntu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki