Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pragnienie – jeden z naszych najstarszych instynktów. Pragnienie przeżycia, choćby kosztem innych. Kosztem wszystkiego. Pragnienie rozmnażania się. Pragnienie… zabijania, jeśli będzie to konieczne?
Opowiadania z niniejszego zbioru stanowią całość wraz z opowiadaniami z tomu Głód. Jozef Karika wprawnie łączy wiele fikcyjnych, historycznych i osobistych wątków, by przedstawić nam zło zamieszkujące słowacką górę Czebrat.
Jozef Karika - słowacki mistrz grozy. Jego powieść Szczelina przekroczyła nakład stu tysięcy egzemplarzy. Stała się najpopularniejszą książką w historii literatury słowackiej i zdobyła trzecie miejsce w plebiscycie Lubimy Czytać na Książkę Roku w kategorii Horror.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 224
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Smäd
Copyright © Jozef Karika 2021
Copyright © for polish edition by Stara Szkoła, sp. z o.o. 2023
This book was published with a financial support from SLOLIA, Centre for Information on Literature in Bratislava.
Książka została wydana dzięki wsparciu finansowemu SLOLIA, Centre for Information on Literature in Bratislava.
Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, udostępnianie i rozpowszechnianie całości lub fragmentów bez pisemnej zgody wydawnictwa zabronione.
Projekt okładki: Radosław Bączkowski, Quite Studio
Redakcja: Klaudia Kościelska, AD FONTES
Korekta: Ewa Żak
Wydawca:
Stara Szkoła Sp. z o.o.
Rudno 16, 56-100 Wołów
www.stara-szkola.com
ISBN: 978-83-67889-16-2
Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek
Wszystko we wszechświecie tworzy imperia, a każda istota chce zawładnąć ogółem bytu. Gdyby nawet najmierniejsze zwierzę w pełni oddało się swojej gorączkowej żądzy, zapragnęłoby zająć cały wszechświat i pochłonąć gwiazdy. W efemerycznych organizmach w przydrożnych kałużach skrywa się potencjał pragnący zawładnąć niebiosami.
Nicolás Gómez Dávila,
O ludzkim losie
Tylko ten poszukuje, kto nie ma… Moje poszukiwanie samego siebie przyniosło mi ważną korzyść, której chyba już nigdy, przenigdy się nie wyzbędę, a mianowicie: odczłowieczenie, deanimalizację i stanie się bogiem, osiągnięcie absolutu. Wasze ideały nurzają się w gruncie miernej ludzkości, zwierzęcości, nie są ideałami. Wszystkie zamieszkują jedno piętro, natomiast mój ideał mieszka piętro wyżej. Wszystko, co ludzkie, doczesne, jest w istocie podporządkowaniem się, niewolnictwem, nędzą. Istnieje wyłącznie jeden Cel prawdziwie godny: stać się niezależnym, suwerennym – Bogiem!
Ladislav Klíma,
Tragikomedia ludzka
Gdy nieruchoma gorączka zapłonie,
Spytasz granatowych pustych lasów:
Kolorowe, lecz niewidome rzeczy,
Dokąd lecicie, rozpalone przedwieczorem?
Ivan Laučík,
Zawartość gorączki
– Świetny pomysł – krzyczy uradowana Joanna.
– No jasne, przecież jest mój. – Kiwam głową i całuję ją w usta.
Wygląda na zadowoloną. Wiem, że kocha góry tak jak ja, a może nawet bardziej. Właśnie one nas połączyły. Joanna pochodzi z Liptowskiego Mikułasza, obeszła już całe Niżne Tatry i Rogacze. Ale okolic Rużomberka nie zna i kusi ją granica między Górami Choczańskimi a Małą Fatrą. Właśnie dlatego zaproponowałem jej Czebrat, górujący nad miastem. Między innymi dlatego…
– To raczej spacer niż wyprawa górska – precyzuję, nieco tłumiąc jej zachwyt. – Tylny Czebrat ma nieco ponad tysiąc metrów, Przedni Czebrat mniej. Ale szlak bywa stromy, podejście jest prawie pionowe.
– Dla mnie to nie problem. – Wzrusza ramionami. – Pamiętasz, kto ostatnio wymiękł?
Lubi się ze mną droczyć, czasem mnie to wkurza. Ale jest atrakcyjna, nie zgrywa niedostępnej, toleruje moje humorki oraz introwertyczny charakter. Ma więcej zalet niż wad, dlatego uważam nasz związek za perspektywiczny.
Zazwyczaj na początku lata wchodzę na Czebrat. To mój rytuał. Za każdym razem, kiedy tego nie zrobiłem, przez resztę roku brakowało mi energii i niezbyt mi się wiodło. Przypadek? Pewnie tak, ewentualnie autosugestia, ale to przecież bez znaczenia. Wejście na szczyt oznacza dla mnie coś więcej niż zwykłą wycieczkę górską. To kontemplacja. Za każdym razem o rok starszy przemierzam podgórze, na którym dorastałem. Gęsty, przeważnie świerkowy las, kamieniste podłoże. Mniej więcej na wysokości siedmiuset metrów nad poziomem morza atmosfera się zmienia. Pośród drzew sterczą skały porośnięte suchą trawą i mchem. Pamiętam je od dziecka. Wcale się nie zmieniły przez te trzydzieści lat. Włóczenie się między nimi jest jak powrót do przeszłości. Dobiegają tam stłumione odgłosy miasta, ale poza tym czuję się całkowicie odcięty od ludzi oraz od teraźniejszości panującej w dole. Budzą się we mnie wspomnienia, odczucia i nastroje, które dawno wyparłem ze świadomości. W ludzkim mrowisku, w którym mieszkam, nie da się ich przywrócić.
Między innymi również dlatego wolę chodzić na Czebrat w dni robocze, kiedy na zboczach nie ma żywej duszy. Mogę się wtedy błąkać od rana do wieczora i nie napotkać nikogo.
– Czyli w środę? – upewnia się Joanna.
– Przyjadę po ciebie rano, żebyśmy wyjechali jak najwcześniej. Zapowiadają upał.
– Świetnie. Zbieraj siły! – Śmieje się.
– Idź lulać – odwarkuję i całuję ją ponownie.
Otwiera drzwi mojego auta, wysiada i rusza w stronę bloku. Odwraca się, jakby coś nie dawało jej spokoju.
– Wracaj powolutku – mówi z poważną miną.
Wzajemne drażnienie się przy pomocy zdrobnień, archaizmów i nietypowych słów bawi nas, od kiedy zaczęliśmy ze sobą chodzić.
– Idź lulać – powtarzam, naciskam gaz i wracam do Rużomberka.
***
W środę naprawdę nieźle grzeje. Rano powietrze jest jeszcze w miarę rześkie, ale bezchmurne niebo i prażące słońce pozwalają sądzić, że za kilka godzin będzie gorąco jak w piekle. Wahałem się, czy jechać, ale ucieszony głos Joanny w słuchawce rozwiał wszelkie wątpliwości. Nie opłaca się odbierać kobiecie radości. Ponadto obliczyłem, że jeśli wyruszymy przed ósmą, to do dziesiątej wejdziemy na szczyt. Chwilę tam pobędziemy, potem zbiegniemy na dół i unikniemy najgorszego skwaru. Jeśli się uda, to w drodze powrotnej zajrzymy w jeszcze jedno miejsce. O tym drugim celu naszego wyjazdu na razie Joannie nie mówiłem, nie chciałem jej niepotrzebnie stresować, bo nie byłem pewien, czy plan wypali. Pół roku temu wyczytałem na stronie internetowej tutejszego towarzystwa archeologicznego, że na Czebracie odkryto nową jaskinię. Niewielką, najwyżej stumetrową. Lecz mimo to chciałem zobaczyć, gdzie dokładnie się znajduje, żeby kiedyś, w przyszłości, się do niej wybrać. Od szefa tutejszych grotołazów, który jest moim znajomym, wyciągnąłem szczegóły dotyczące jej położenia. Wklepałem współrzędne do telefonu. Między innymi również dlatego ciekawość zwyciężyła dziś nad obawami przed upałem. Wcześnie rano podjechałem po Joannę do pobliskiego miasteczka.
Jeszcze nie ma nawet wpół do ósmej, a my już zbliżamy się z powrotem do Rużomberka. Czebrat króluje nad miastem niczym gigantyczna piramida. Kiedy byłem mały, uwielbiałem opowieści o tym, że jest to prastary wulkan. Naprawdę ma taki kształt, przynajmniej od południowego wschodu. Jeszcze na początku lat osiemdziesiątych rdzenni mieszkańcy opowiadali o tej górze dziwaczne historie. Podobno kilkadziesiąt lat temu miasto pokrył tajemniczy pył, rzekomo popiół wyrzucony przez Czebrat. Oczywiście bujdy. Góra jest z wapieni, nigdy nie znaleziono na niej minerałów wulkanicznych ani śladów aktywności wulkanicznej. Ale trzeba przyznać, że legenda brzmi całkiem nieźle.
– Zawsze był taki zalesiony? – pyta Joanna.
– Świerki i sosny rosną tu od niedawna. W średniowieczu porastały go lasy dębowe.
– Hm. Z iglakami wygląda ładniej.
– Na górze zobaczymy olbrzymie dęby – dodaję. – Pewnie resztki dawnego drzewostanu.
– To dziwne, że żyją tak długo.
Nic na to nie odpowiadam, przytakuję skinięciem głowy. Nie mam pojęcia, co może być w tych dębach dziwnego, więc wolę milczeć.
Dojeżdżamy do dzielnicy Małe Tatry u podnóża góry. Parkujemy przy jednym z odrapanych bloków, wysiadamy z auta. Linia lasu ciągnie się niecałe trzydzieści metrów wyżej.
Zarzucamy plecaki na plecy i wyruszamy. Przechodzimy wśród działek i zanurzamy się w chłód cienia. Czuję typową mieszankę leśnych zapachów: wilgotnej gleby, igliwia, żywicy, paproci oraz słabego smrodu butwiejących liści i owoców, które spadły z krzaków. W trawie odzywają się świerszcze, w powietrzu bzyczą owady, obok przelatuje ważka. Las jest rano stosunkowo cichy, ale szczebiot ptaków co chwila zmienia się w chaotyczną kakofonię. Ich spory terytorialne, wyznania miłosne i skrzeki ostrzegawcze zlewają się w jednorodny hałas.
Dochodzimy do Małej Skały, dopiero tu zaczynają się prawdziwe góry. Piję wodę, sprawdzam ekwipunek, wyciągam swój nóż wojskowy, otwieram go z brzękiem i przekłuwam kleszcza wspinającego się po jednym z butów. Był porządnie napity, na pewno długo siedział na sarnie, jeleniu lub kocie.
– Ja też już dwa z siebie strzepnęłam – mówi Joanna.
– W zeszłym tygodniu sporo padało. Kiedy po takim deszczu się ociepla, jest ich najwięcej.
– Uspokoiłeś mnie.
Pochylam lekko głowę.
– Zawsze do usług.
– Lepiej już prowadź, przewodniku.
Ruszam pod górę, dość stromą. Milknę, staram się nie sapać, bo Joanna na pewno by to jakoś skomentowała. Coraz większy upał bynajmniej nie poprawia mi nastroju. Pocę się. Joanna podąża tuż za mną, podziwiam jej kondycję i dyscyplinę. Sunie jak buldożer, nie wypada z rytmu, nie łapie zadyszki, nie marudzi. Imponuje mi to, choć nie potraktowałaby tego jako komplement. Ma hopla na punkcie pilnowania wagi. Nie jest gruba, nic z tych rzeczy, ale Twiggy to z niej nie będzie. Krągła, wręcz puszysta, ale w podniecający sposób. Ma duże piersi, które mnie fascynują, choć ona twierdzi, że wcale za nimi nie przepada. Przyciągają zbyt dużo męskiej uwagi, spojrzeń, gwizdów, uwag. Ładna twarz i proporcjonalna kobieca sylwetka dodatkowo wzmacniają zainteresowanie płci przeciwnej. Joanna działa jak magnes. Również ja ledwo potrafię się opanować, kiedy jesteśmy razem. Najchętniej ciągle dotykałbym jej miękkiego, ale sprężystego ciała, głaskał je lub lekko uciskał. Zazwyczaj jej to nie przeszkadza, ale czasem czuję się z tym głupio. Zawstydza mnie moja podatność na bodźce, czuję się jak zboczeniec. Dlatego tak lubię chodzić z Joanną po górach. Podczas wymagającej wspinaczki mam w głowie inne rzeczy niż ślinienie się z podniecenia. Może wtedy paradować nawet w krótkich spodenkach i koszulce tak jak dzisiaj, a ja mimo to potrafię nad sobą zapanować. Skupiam się na trzymaniu tempa, głęboko oddycham, krótko mówiąc, zachowuję choć odrobinę męskiej dumy.
Im wyżej wchodzimy, tym cichszy staje się odgłos miasta. Według nawigacji w moim telefonie znajdujemy się już na wysokości siedmiuset metrów. Wśród drzew prześwitują coraz urokliwsze widoki masywu Wielkiej Fatry i Niżnych Tatr.
Zbliżamy się do Wielkiej Skały. Trzy czwarte szlaku mamy już zatem za sobą. Strome zbocze daje nam w kość. Po każdym nieostrożnym kroku spod stóp osuwają się kamyki. Można się przez to porządnie poobijać. Z wysiłkiem wdrapujemy się coraz wyżej i wchodzimy na trzydziestometrową skałę. Siadamy, odpoczywamy, ścieramy krople potu. Jednocześnie rozkoszujemy się wspaniałym widokiem. W dole, pod nami, rozpościera się las, jeżą się wierzchołki świerków i sosen. Jednolity kłujący kobierzec ciągnie się aż do podnóża góry. Dzielnice takie jak Rybarpole, Małe Tatry i Polik widzimy jak na dłoni, podobnie jak zrujnowany kompleks dawnych zakładów włókienniczych, wzdłuż których płynie błyszczący Wag. Nad okolicznymi szczytami rozpłynęła się poranna mgła, powietrze drży, temperatura rośnie.
Joanna fotografuje piękne widoki swoim starodawnym aparatem marki Zenit, który przy każdym zdjęciu wydaje z siebie nieprzyjemny trzask.
– Chodźmy dalej – proponuję. – Dojdźmy tam, zanim się upieczemy.
– Jednak czasem miewasz dobre pomysły. – Kiwa głową i wkłada aparat z powrotem do plecaka.
Co za ulga, nie lubię, gdy ktoś zakłóca harmonię odgłosów lasu, wkurza mnie to. A może na tej skale drażni mnie jeszcze coś, nie wiem, może przeszłość?
Ostatni odcinek przed szczytem nie jest już zbyt stromy, ale i tak nie idzie się nam łatwo. Na południowo-wschodni Czebrat świeci już mocne słońce. Częste pożary trapiące to miejsce sprawiły, że nie rośnie tu nic prócz kilku suchych krzewów i osmalonych sosen. Żwirowa powierzchnia przypomina krajobraz księżycowy, a z sypkiej warstwy pokruszonych skał, butwiejącego drewna i popiołu przy każdym kroku unosi się pył. Gorące promienie wbijają się nam w plecy, ramiona i potylice. Daje się nam we znaki pragnienie, kaszlemy, zaschło nam w gardłach od tego świństwa, które musimy wdychać. W dodatku krążą nad nami chmary bąków i natrętnych much.
Oboje sapiemy, odpuszczam sobie męską dumę, mam dość. Moje nogi zrobiły się ciężkie, każdy kolejny krok jest trudniejszy od poprzedniego. Natrafiamy na fragmenty starej krętej ścieżki, nosiła chyba nazwę Szlaku Hochmutha, ale urywa się co dziesięć czy piętnaście metrów. Zaciskamy zęby i postanawiamy przejść ostatni odcinek pionowo w górę. To rozwiązanie bardziej wyczerpujące, ale szybsze niż szukanie dróżki.
W końcu triumfujemy i docieramy na szczyt.
PRZEDNI CZEBRAT, 945 m n.p.m. – informuje nas tabliczka turystyczna.
Pomimo wyczerpania i pragnienia zachwyca nas panorama miasta. Pulsuje pod nami, czujemy się jak władcy świata. Delektowałem się tym widokiem już przynajmniej dwadzieścia razy, o każdej porze roku, ale niezmiennie mnie oczarowuje. Joanna też wręcz nie może się napatrzeć. Rużomberk spoczywa na dnie kotliny w mocnym uścisku gór. Wygląda tak, jakby leżał tam od stworzenia świata, od wieków, pasuje do naturalnej scenerii. Tak naprawdę jest to wymierające miasto, ale stąd, z góry i z oddali, wygląda niemal malowniczo. Widzimy miniaturowych pieszych i auta na ulicach, ale czujemy się odizolowani. Moglibyśmy wrzeszczeć tu na całe gardło, a oni nie usłyszeliby ani jednego dźwięku. Jako dzieci często to sprawdzaliśmy i nie słyszeli nas nawet koledzy czekający u podnóża góry, w Małych Tatrach.
Chwilę czekamy, aż ustąpi fala słonego potu po wspinaczce. Przebieramy się w suche koszulki, bo te, w których przyjechaliśmy, są całkiem mokre. Joanna odwraca się przy tym w stronę miasta. Jeśli ktoś właśnie teraz obserwuje szczyt przez lornetkę, to może podziwiać niecodzienne zjawisko.
Od tyłu moja dziewczyna też wygląda bardzo dobrze. Te wyrzeźbione uda, pośladki w obcisłych spodenkach, nagie plecy. Na skraju skały naprzeciw Wielkiej Fatry z dominującym szczytem Sidorovo Joanna wygląda jak reklama doskonałej kobiecości. Sięgam po telefon, wyciszam go i robię jej po kryjomu zdjęcie. Nie znosi tego, do każdej fotografii chce się zawsze przygotować, ale ja wolę spontaniczność. Zresztą nie musi wiedzieć o wszystkim.
Na szczęście niczego nie zauważa. Wkłada koszulkę i patrzy na mnie. Wygląda na zadowoloną. Widzę, że u niej zapunktowałem.
– Przepięknie tu – mówi i wyciąga bidon. – Chciałabym chwilę tu posiedzieć, nacieszyć się tym widokiem, pstryknąć panoramę miasta, nie masz nic przeciwko?
– Nic a nic. Kiedy przyszedłem tu po raz pierwszy, gapiłem się tak z godzinę. Zostań tu, a ja w tym czasie zajrzę na drugą stronę szczytu, okej?
Jej uśmiech trochę przygasł. Wolałaby, żebyśmy zostali tu razem. Romantycznie.
Może i bym się do tego zmusił, lubię spędzać z nią czas, ale nie wytrzymałbym na tym słońcu ani chwili dłużej. Z całego serca pragnę schować się do cienia.
– Za moment wrócę – dodaję. – Tylko zerknę, czy nic się tam nie zmieniło.
Kiwa głową, widzę w jej oczach, że postanowiła nie psuć sobie nastroju. Wyciągnęła aparat fotograficzny i z nieznacznym, niemal niewidocznym fochem sprawdziła, czy obiektyw jest czysty.
– Uważaj na siebie – mówi w końcu, całuje mnie w policzek i odwraca się ku miastu. To słodkie. Nie przepadam za czułostkami podczas wędrówek, ale przelotny dotyk warg jest miły.
– Nigdzie nie odchodź, żebyś mi się nie zgubiła – rzucam z udawaną obawą.
– Nie bój się, tato. – Kieruje obiektyw na mnie i robi zdjęcie. Pstryk.
***
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Scenarzysta serialowy postanawia spędzić Boże Narodzenie w górskiej chacie, by uciec od problemów w domu i w pracy. Jedno pozornie niegroźne zdarzenie zmienia jego pobyt w cyklon porywający głównego bohatera i czytelników!
Jozef Karika – autor thrillerów, horrorów i powieści sensacyjnych, laureat wielu nagród literackich, najpopularniejszy pisarz słowacki. Jego powieść Szczelina przekroczyła nakład stu tysięcy egzemplarzy. Stała się najpopularniejsza książka w historii literatury słowackiej i zdobyła trzecie miejsce w plebiscycie Lubimyczytac.pl na Książkę Roku w kategorii horror.
Trybecz, pasmo górskie na Słowacji. Od dziesięcioleci krążą o nim legendy z powodu tajemniczych zaginięć. Niektóre ofiary zostały znalezione martwe. Niektóre zniknęły bez śladu. A jeszcze inne powróciły – ranne i niezdolne do życia. Igor zdobył tytuł magistra. Po pięciu latach wreszcie może zacząć karierę jako… robotnik budowlany. Na swojej pierwszej budowie odkrywa tajemniczy sejf. Znajduje w nim płyty gramofonowe sprzed kilkudziesięciu lat. Słyszy na nich głos człowieka, który przez ponad trzy miesiące błąkał się w górach Trybecza.
Legenda, mistyfikacja czy przerażająca rzeczywistość?
Świetna powieść najpopularniejszego słowackiego pisarza. Jozef Karika staje twarzą w twarz z legendą Trybecza.
Szczelina zdobyła najważniejszą słowacką nagrodę literacką ANASOFT LITERA w kategorii NAGRODA CZYTELNIKÓW!
Horror 2017 roku według wielkibuk.com
Jożo Karsky wraca do domu rodziców po rozpadzie kilkuletniego związku. Na peryferiach Rużomberka czeka na niego pusty pokój dziecięcy, stare kasety wideo, mróz i wspomnienia. Mnóstwo wspomnień. Kiedy w okolicy zaczynają ginąc dzieci, budzą się demony przeszłości.
Jedna z najpopularniejszych słowackich książek ostatnich lat.
Jozef Karika, słowacki mistrz grozy, nie zwalnia tempa, wręcz przeciwnie! Zabiera nas w szaleńcza jazdę. I to do Polski! Nie możecie tego przegapić!
Nudny sobotni wyjazd służbowy. Opuszczony parking przydrożny. A na nim… porzucona kamera samochodowa. Jakie tajemnice może skrywać?
Odcinek drogi, na którym dochodzi do wielu śmiertelnych wypadków. Kobieta w czerni, chodząca wzdłuż szosy. Szkolna miłość. Dorosłe rozczarowania. Tajemnice umysłu.
W tej książce znajdziecie wszystko, za co uwielbiacie Jozefa Karike!
Głód – jeden z naszych najstarszych instynktów. Głód nami szadzi i kieruje, determinuje nasze czyny i odczucia. Głód życia, głód pożywienia, głód miłości, głód posiadania, głód wiedzy. Głód zabijania, jeśli będzie to… możliwe?
Opowiadania z niniejszego zbioru stanowią całość wraz z opowiadaniami z tomu Pragnienie. Jozef Karika wprawnie łączy wiele fikcyjnych, historycznych i osobistych wątków, by przedstawić nam zło zamieszkujące słowacka gorę Czebrat.