Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Osiem osób. Tajemniczy ogród zimowy. I eksperyment, którego nigdy nie zapomną…
Godzina 17.00. Emily budzi się w podziemiach szpitala psychiatrycznego. Poznaje siedem osób, których nigdy wcześniej nie spotkała. Nikt nie pamięta poprzedniej nocy. Telefony oraz komputery zostały zablokowane. Z każdą godziną sytuacja zaczyna się pogarszać. Pojawiają się kolejne niewiadome i dzieją się rzeczy, których nie da się logicznie wyjaśnić. Ktoś zmusza bohaterów do gry na śmierć i życie...
Prawda? Złudzenie? Żart? Efekt choroby psychicznej jednego z bohaterów? A może wszystkich?
Jedno jest pewne. Uczestnicy eksperymentu muszą poddać się regułom gry, żeby znaleźć wyjście z obiektu. Zwłaszcza, gdy wychodzi na jaw, że każda z uwięzionych osób kłamie.
Wraz z bohaterami pozwól się wciągnąć w mroczne miejsce pełne sekretów, plątaniny wizji oraz niedoskonałej pamięci. Obserwuj, jak budzą się demony przeszłości, rodzi się miłość, przyjaźń, nienawiść oraz strach. I przede wszystkim odpowiedz na najważniejsze z pytań: Gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna iluzja?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 537
Cicho, bądź cicho, bo ktoś usłyszy. Idź na palcach, może nie zostawisz śladów. Nie krzycz, głupcze! Twoje przeznaczenie przyszło po ciebie.
Życie to krótki, żałosny bal przebierańców, a ty jesteś największym błaznem na sali.
Emily
Dziś 17:00
Wyobrażam sobie, że biegnę przez migoczący światłem tunel, zmierzając ku tajemniczym białym drzwiom. Zatrzymuję się, żeby je uchylić, i spoglądam do środka, rozkoszując się widokiem zakazanego ogrodu. Jest wczesnoletni poranek, wiatr kołysze leniwie liśćmi wierzby płaczącej, która zwraca swe gałęzie ku słońcu. Przyciągana magiczną siłą przekraczam próg, pozwalając, by nogi niosły mnie w kierunku nieznanego, i unoszę głowę, żeby poczuć na policzku ciepły dotyk promieni słonecznych. Nagle z nieba sfruwają dziesiątki białych kartek. Wyciągam rękę, próbując pochwycić wirujący skrawek papieru, lecz każdy z nich umyka i ląduje u moich stóp. Spuszczam wzrok i zauważam, że kartki pokryte są czarnymi kleksami, jak gdyby ktoś nieumiejętnie posługiwał się piórem, starając się zobrazować uczucia trudne do opisania. Przychodzi mi do głowy, że te poplamione kartki są jak moje wspomnienia oraz myśli, splątane niczym kolorowe wstążki wirujących w tańcu baletnic. Gwałtowne szarpnięcie zamykających się z hukiem drzwi sprawia, że po raz ostatni zerkam przez ramię w tył, zapominając o tym, co już utraciłam.
Biorę głęboki oddech.
A potem otwieram oczy.
Najpierw słyszę szum wodospadu, szelest powiewających liści, odgłosy życia w rozkwicie lata. Stojąc na granicy snu, prostuję ręce nad głową, żeby przedłużyć stan nieświadomości. Dopiero sztuczne, intensywne światło rozbudza moją czujność. W domu nie używam oślepiających żarówek, a łagodny, piaskowosrebrny blask lamp zawsze przywodzi na myśl niebo usiane gwiazdami.
Siadam na łóżku i masuję palcami skronie, próbując złagodzić narastający ból głowy, który po chwili zasnuwa moje oczy cieniem. Nagle wszystkie barwy przestają być widoczne i zlewają się w czerń, jakbym zbyt długo patrzyła w słońce. Kilkukrotnie mrużę oczy, żeby odzyskać ostrość widzenia, po czym rozglądam się po pomieszczeniu, zastanawiając się, gdzie jestem oraz jakim cudem się tu znalazłam. Zsuwając ociężałe nogi z łóżka, podpieram się rękami o stojący obok stolik, w razie gdybym miała zemdleć, i z utęsknieniem wpatruję się w szklankę z wodą. Z powodu palącej suchości w ustach ignoruję głos szepczący mi do ucha, że do wody dosypano leków, za których pomocą ktoś mnie otumani, powodując kolejną utratę przytomności, i piję łapczywie, zaspokajając pragnienie. Nareszcie łatwiej mi się oddycha, a kolory powracają. Tym razem spokojniej, chcąc uniknąć kolejnych zawrotów głowy, skupiam wzrok na obcej przestrzeni wokół. Znajduję się w pokoju mającym nie więcej niż dziesięć metrów kwadratowych. Choć pomieszczenie jest malutkie, zrobiono wszystko, żeby maksymalnie zagospodarować jego przestrzeń. Poza łóżkiem, wzdłuż ściany ustawiono stolik, fotel oraz sięgający sufitu regał z książkami. Podchodzę bliżej, przyglądając się tytułom na grzbietach czerwonych, zielonych oraz czarnych okładek i dochodząc do wniosku: ktoś najwyraźniej uznał, że niewiele jest mi potrzebne do życia. Spoglądając w bok, zauważam prostokątną walizkę ze złotym zamkiem. Pamiętam, jak kupowałam ją z mamą — wtedy, gdy po raz pierwszy od wielu miesięcy wyszła z pokoju, uwalniając się od swoich łez. Jej oczy świeciły radością, chciała żyć. Tamten dzień powraca do mnie za każdym razem, gdy stracę czujność. Kręcę głową, próbując zająć myśli czymś innym i zrzucić z siebie przeszłość. Często to robię i zajmuje mi to coraz mniej czasu. Niekiedy jedynie kilka minut wystarczy, żeby zapomnieć.
Klękam na podłodze, przesuwając boczny zamek walizki, i odchylam wieko, wpatrując się w niedbale poskładane rzeczy. W środku leżą ciuchy, wśród których zauważam jedną sukienkę, kosmetyki, kilka powieści, które w ostatnim czasie zamierzałam przeczytać, oraz rozładowana komórka.
Żadnych dowodów mojej prawdziwej tożsamości.
Kątem oka spoglądam za okno. Zniżające się ku horyzontowi słońce rozświetla płatki białych oleandrów oraz różowych bugenwilli. Kwiaty smętnie poruszają się na wietrze, jak gdyby dostosowywały się do uczuć osoby, która na nie patrzy. W oddali rozpościerają się rzędy rozległych winnic usytuowanych u stóp zbocza, a zielone, dojrzałe kulki winogron wydają się nabrzmiałe od słońca. Tam, skąd pochodzę, nie ma winnic ani wielobarwnych, krzykliwych kompozycji kwiatowych. Są tulipany, róże i drewniana weranda z ławeczką.
Na próżno podchodzę do okna, które okazuje się jedynie hologramem imitującym rzeczywistość. Pod moim dotykiem dźwięki wieczoru cichną. Nie jestem osobą łatwo wpadającą w przestrach, więc pocieram dłonią ścianę, którą wzięłam za okno, i po chwili obraz ogrodu powraca, a gdy znów dotykam — wszystko znika. Kilka razy powtarzam tę czynność, bowiem lubię wiedzieć, że nie popadam w obłęd. Spędzając kilka lat z osobą na krawędzi życia, zaczynasz się obawiać, że bierzesz iluzję za rzeczywistość. Słyszałam, że to jest możliwe — próbujesz pomóc, a sam wpadasz w wir cudzych urojeń. Trudno polemizować z negowaniem prawdy, udawaniem, że to się nie wydarzyło, patrzeć na kogoś, kogo się kocha, ze świadomością, że tak samo pragniesz w to wszystko uwierzyć. Czasami chcemy pochwycić nieosiągalne.
Wyobrażam sobie swoją siostrę Natalie, która jest do mnie bardzo przywiązana, i teraz musi odchodzić od zmysłów. Odzyskując jasność umysłu, odsuwam się od okna, ponownie próbując przedostać się przez mgłę wspomnień, lecz żadne szczegóły dotyczące nocy się nie pojawiają, a kolejne próby powrotu do przeszłości kończą się jedynie jeszcze silniejszym, tępym bólem. Nagle przychodzi mi do głowy, że zostałam porwana i przetrzymują mnie pod ziemią, że nigdy już nie zobaczę słońca ani nie poczuję na twarzy deszczu. Czując narastającą panikę, chwytam za klamkę jedynych drzwi, które zauważam, i na miękkich nogach wchodzę do środka, desperacko próbując uciec z tego miejsca. Moje spojrzenie momentalnie przygasa, gdy się okazuje, że weszłam do łazienki. Tkwiąc na czarno-białych płytkach, wpatruję się w stojącą na środku, na cienkich, powyginanych nóżkach wannę, umywalkę w stylu francuskim oraz mosiężne lustro w dużej ramie. Wszystko wydaje się zbyt nierealne. Sunąc bosymi stopami po zimnych płytkach, zatrzymuję się przy umywalce, po czym opłukuję twarz lodowatą wodą. W przeszłości robiłam tak za każdym razem, gdy miałam wątpliwości, czy wzięłam koszmar senny za rzeczywistość. Zazwyczaj okazywało się, że sny mówiły prawdę.
Cofam się do pokoju w poszukiwaniu kolejnych drzwi, lecz nie dostrzegam żadnych. Widok ścian pokrytych białą tapetą z symbolami nieskończoności wydaje mi się dziwnie znajomy, choć nie mam pojęcia, jak to możliwe. Stoję ze skrzyżowanymi rękami i przyglądam się uważniej, nieoczekiwanie przywołując trudne do uchwycenia wspomnienia. Wiem, że one tam są, schowane w jednej z szufladek pamięci, do której najwyraźniej zgubiłam klucz, zbyt mocno uczepiona teraźniejszości. Pamięć dziś się ze mną bawi — uchyla drzwi, które chcę otworzyć, ale potem zatrzaskuje je przed nosem, żeby w końcu, jak gdyby zrobiło jej się mnie żal, udostępnić inne. Niespodziewanie powraca ulotna chwila: jadę samochodem. Świeci słońce. Otwieram dach swojego żółtego mini coopera. Promienie słońca łaskoczą mnie po twarzy. Czuję się… zdenerwowana. Jestem zdenerwowana. Zaciskam ręce na kierownicy, dojeżdżam do…
Ostry ból ponownie przeszywa mi czaszkę niczym imadło i wszystkie wspomnienia ulatują. Strzępy opowieści, porwane kawałki życia — moja pamięć jest dziś doprawdy w doskonałym humorze.
Zerkam w stronę regału, na którym dostrzegam leżący na książkach tablet, nieprzerwanie mrugający zielonym światłem. Chwilę później nie mam już żadnych wątpliwości, że muszę wiedzieć, co kryje. Ostrożnie unoszę urządzenie do góry, przesuwając dłonią po czarnym kruku lecącym to w górę, to w dół ekranu. Z walącym sercem czytam znajdującą się pośrodku wiadomość, łudząc się, że odkryję, dlaczego obudziłam się w obcym miejscu. Mail od dyrektora Stone’a, którego nie znam lub nie pamiętam, uświadamia mi, że nie tylko przyjechałam tu w konkretnym celu, lecz także nie jestem jedyną osobą, która tu przebywa.
Witaj, Emily!
Mam nadzieję, że udało ci się odpocząć. Doktor Marlow wspominała, że byłaś bardzo zmęczona. Będziemy się komunikować za pośrednictwem tabletu. Twój telefon może być nieaktywny z powodu przebywania pod ziemią.
O 21 czeka was powitalna kolacja w Sali Arcymistrzów.
Zobaczymy się po zakończeniu projektu.
Czuj się jak u siebie w domu!
Dyrektor R. Stone
Mam wrażenie, że nazwisko Marlow powinno mi coś mówić, ale moja pamięć uważa inaczej, kolejny raz dając do zrozumienia, że nie zamierza ze mną współpracować. Przynajmniej co do jednego się nie pomyliłam — jestem pod ziemią, choć fakt, że mój umysł dokonuje trafnych analiz, niezbyt mnie pociesza.
Zerkam na zegarek — kalendarz wskazuje na godzinę siedemnastą, piętnastego czerwca, dwa tysiące dwudziestego piątego roku. Sprawdzam terminarz, szukając spotkania, wydarzenia, czegokolwiek, co uruchomi trybiki w mojej głowie, lecz dzisiejszy dzień jest pozbawiony jakichkolwiek adnotacji dotyczących ewentualnych planów. To wytrąca mnie z równowagi, ponieważ należę do osób, które planują absolutnie wszystko. Spontaniczność, do której można zaliczyć przebudzenie się w obcym pokoju, nie jest w moim stylu. Może to jakiś żart mojej siostry Natalie? A może pomysł matki, która uznała, że stałam się zbyt dorosła, poważna, przewidywalna — może ona też zapomniała?
Nie chcąc popaść w odrętwienie, postanawiam za wszelką cenę odnaleźć wyjście, a potem Stone’a lub kogokolwiek innego, kto mi wyjaśni, co się właściwie tutaj dzieje.
Przecież ktoś w tym budynku na pewno wie, dlaczego tu jestem, prawda?
* * *
Kruki. Czarne kruki tworzące w locie symbol nieskończoności znajdują się w jednym punkcie ściany — naprzeciwko łóżka, na wysokości klamki. Spędziłam kilkadziesiąt minut, przyglądając się doskonałej przewróconej ósemce, szukając odchyleń od normy, zakrzywienia czasoprzestrzeni. Mój ojciec mówił, że rzeczywistość zawsze jest przekłamana i nawet w najbardziej doskonałym obrazie da się znaleźć rysę. Jak zwykle miał rację.
Pochylam się nad symbolem nieskończoności, po czym pocieram go palcem, uruchamiając mechanizm przesuwający ścianę, która po chwili znika w głębi. Wyglądam ostrożnie na korytarz i upewniwszy się, że nikt się po nim nie kręci, wychodzę z pokoju, kierując się w lewo. Nasłuchuję głosów, obecności innych osób, ale korytarz jest uśpiony ciszą zmąconą jedynie przez moje kroki. Ostre światła jarzeniówki zostawiają długie smugi na błyszczących kafelkach. Mijając po drodze kolejne pomieszczenia, w których być może przebywają niczego nieświadome osoby, docieram do białych drzwi. Jestem przekonana, że gdzieś już je widziałam, lecz w tej chwili nie mogę sobie przypomnieć, gdzie to było. Nie tracąc czasu na kolejne bezowocne rozmyślania, rozglądam się za klamką, przyciskiem lub czymkolwiek, co umożliwi mi ich otwarcie. Z jakiegoś powodu mam wrażenie, że za tymi drzwiami znajdują się odpowiedzi, których szukam. Niestety, nie otwierają się ani za pomocą tradycyjnych, ani nowoczesnych metod, nie reagują też na perswazję — sprawdziłam, prosząc zarówno grzecznie, jak i mniej kulturalnie. W końcu popycham je z całej siły, co i tak nie przynosi żadnego efektu.
— Halo! Jest tam kto? Chciałabym z kimś porozmawiać! — Uderzam pięściami w nadziei, że ktoś mnie usłyszy, lecz nikt nie odpowiada.
Zrezygnowana robię w tył zwrot i ze wzrokiem utkwionym w podłogę wracam, analizując wszystko, co już wiem. Mój przyjazd był zaplanowany, więc musi istnieć coś, co wiąże mnie z tym miejscem. Nieprzypadkowo obudziłam się właśnie tutaj i niczego nie pamiętam. Pochłonięta poszukiwaniem rozwiązania, oddalam się od głośnych dźwięków niosących się po podłodze i zbyt późno podnoszę wzrok, żeby zauważyć olbrzymiego, muskularnego chłopaka zmierzającego w moją stronę. Wpadam mu wprost w ramiona, wprawiając go w głośne rozbawienie.
— Zazwyczaj kobiety rzucają się na mnie w bardziej intymnych warunkach! — śmieje się, podczas gdy ja pośpiesznie się odsuwam, przyglądając mu się spod przymrużonych powiek. Ogolona na łyso głowa oraz szerokie ramiona, które zdawały się dominować nad resztą jego ciała, w sztucznym, ostrym świetle lamp nadają mu groźny wygląd. Wojskowe spodnie oraz T-shirt z logo drużyny futbolowej, spod którego wystaje tatuaż na przedramieniu z inicjałami, rewolwerem oraz krzyżem, potęgują wrażenie, jakby chłopak należał do gangu lub urwał się właśnie z niebezpiecznej misji. Prześlizguję spojrzeniem po jego twarzy, nisko osadzonych pod gęstymi brwiami oczach oraz chłopięcym uśmiechu nieznikającym z jego ust i uspokajam się odrobinę, ponieważ ten uśmiech wydaje mi się szczery.
— Jestem George — mówi, wypinając klatkę piersiową do przodu, a dłonią wskazując na wiszącą na drzwiach tabliczkę z numerem 5 oraz imieniem „George”, dopisanym krzywo u dołu.
— Emily.
— Miło mi, śpiąca królewno. Lubisz pospać, co? Między nami mówiąc… — nachyla się do mojego ucha — chcieli cię obudzić, ale jeden z nich sprzeciwił się naruszaniu twojej prywatności. Śmieszne, przecież to idealne miejsce do poznania cudzych sekretów!
— O kim ty mówisz?
— Niewiele pamiętasz z wczorajszej nocy, co?
Jego świdrujące spojrzenie przykute do mojej twarzy sprawia, że robi mi się niedobrze. Od dobrej godziny tworzę pesymistyczne scenariusze, nie biorąc pod uwagę wyjaśnienia najbardziej prozaicznego z możliwych — byłam na imprezie, upiłam się i spędziłam noc z obcym facetem w tanim motelu, po czym wylądowałam na odwyku. Nie dziwię się, że moja pamięć zaprotestowała.
Zanim dochodzi do zrodzenia kolejnych, bardziej makabrycznych pomysłów w mojej głowie, George wybucha śmiechem.
— Nie martw się, ja też nic nie pamiętam.
I to ma mnie pocieszyć?
— Wiesz, jak otworzyć te drzwi na końcu korytarza?
— Kotku, stąd nie możesz tak po prostu wyjść. Nie ma żadnego magicznego „sezamie, otwórz się”. Oni decydują, kiedy będziemy mogli opuścić to miejsce. Nie działają komórki, a komputery odbierają tylko wiadomości przychodzące. Mamy informatyka, który to sprawdził.
Myślę o swojej siostrze, która zawsze wie, co powiedzieć. Jesteśmy do siebie bardzo podobne. Obie mamy brązowe włosy, ale jej kręcą się w miękkie fale, z kolei moje spływają prosto jak deszcz. Natalie wiedziałaby, co odpowiedzieć George’owi, bo potrafi czytać między wierszami.
— Jesteśmy w klatce, królewno — dodaje George, jakby czytał w moich myślach.
Przyglądam się jego twarzy, próbując wyczytać, czy sobie żartuje, ale poza pewnym siebie uśmieszkiem na ustach niczego nie dostrzegam. George nie przejmuje się tym, że prawdopodobnie zostaliśmy uwięzieni pod ziemią — jest jak dziecko, które cieszy się z kolejnej zabawki, choć ma tysiące innych, lepszych.
— Niezłe, co? — pyta niespodziewanie i podciąga rękawy swojego T-shirtu.
— Co?
— No, moje muskuły — wyjaśnia z dumą. — Widziałem, że się im przyglądasz. Codziennie o szóstej rano chodzę na siłownię. Trzy godziny pakowania, potem dietetyczne śniadanie, napój energetyczny i dalej jazda na siłkę! Laski na to lecą — mruga do mnie.
— Nie wątpię.
— Chodź, zaprowadzę cię do pozostałych uczestników tej zabawy.
— Jakich uczestników?
— Zabawna jesteś — uśmiecha się, co wcale nie poprawia mojego samopoczucia. George zerka z ukosa, ocenia mnie całą, zatrzymując nieco dłużej wzrok na moim biuście, po czym unosi sugestywnie brew. — Jesteś najładniejsza. Pozostałe dziewczyny jakoś nie przypadły mi do gustu. Rosjanka jest niezła, ale ma język ostry jak brzytwa. Nie lubię takich kobiet. Wiesz, kobieta musi znać swoje miejsce i uszanować fakt, że to mężczyzna gra w życiu pierwsze skrzypce. Facet jest od łapania zwierzyny i obrony rodzinnego gniazda, no nie?
Z największym entuzjazmem, na jaki mnie stać, potwierdzam skinieniem głowy.
— No właśnie. Od razu wydałaś mi się inna. Spokojna, uległa — stwierdza z uznaniem, a ja postanawiam nie wyprowadzać go z błędu. Wobec niektórych ludzi milczenie jest rozsądniejszą strategią niż dyskusja. Chcąc uciąć temat, skupiam się na pokojach należących do pozostałych osób. Na każdych drzwiach widnieje identyczna tabliczka z pozłacanymi numerami — 2, 1, 1… Imion nie dostrzegam, co utwierdza mnie w przekonaniu, że George musiał sam dopisać swoje za pomocą markera.
— Ile osób zamieszkuje ten… dom?
— Ośmioro. Pięciu facetów i trzy kobiety. Chłopaki powinni popracować trochę nad swoimi ciałami, bo nie wyglądają za dobrze. Wiem, co mówię. Mógłbym im pomóc, ale w tym bagnie nie ma nawet siłowni, wyobrażasz sobie? Wiesz, jak szybko praca nad mięśniami może zostać zaprzepaszczona?
Spoglądam w górę na gadającego George’a, ale przyglądam mu się tylko przez moment. Nie chcę sprowokować go do kolejnej rozmowy, ale on i tak niczego nie zauważa — zafascynowany sobą prowadzi monolog o ćwiczeniach poprawiających sprawność fizyczną. Nie wiem, czy zrobiłoby mu różnicę, gdybym przyznała, że go nie słucham. Zastanawiam się, czy w ogóle zauważyłby, gdybym nagle zniknęła.
— Jak wygląda cały obiekt? — pytam, gdy kończy swoją opowieść.
— Korytarz ma kształt podkowy. Wchodzi się do niego przez białe drzwi, przy których się spotkaliśmy.
— Czyli tam jest główne wejście?
— Tak. W tym miejscu — wskazuje na drzwi po prawej stronie — jest kuchnia, a po lewej wejście do Sali Arcymistrzów. Sala jest wypasiona, olbrzymia, ze skórzanymi meblami, futrami na podłodze, nowoczesnym stołem i plazmą… — oczy mu lśnią przez chwilę, po czym przygasają — która niestety nie działa. Ktoś nieźle zabulił, gdy to urządzał.
— Sala Arcymistrzów? — powtarzam, przypominając sobie, że Stone użył identycznego sformułowania określającego miejsce, w którym odbędzie się kolacja.
— Sama zobacz. — George wskazuje na duże, dwuskrzydłowe drzwi, nad którymi połyskuje złota tablica z napisem SALA ARCYMISTRZÓW.
— Z jednej partii szachów można uczynić zbrodnię doskonałą — czytam sentencję umieszczoną pod spodem. Rzucam okiem na George’a, ale on rozkłada ręce.
— Mnie nie pytaj.
George otwiera drzwi, wpuszczając mnie do pomieszczenia przypominającego salon. Ciepło bijące z marmurowego kominka uderza mnie w twarz, uświadamiając, jak bardzo byłam zziębnięta. Pod ziemią człowiek zapomina, że lato go nie dosięgnie. Cieszę się ogniem w kominku. W czasach, gdy ludzie tak wiele udają, autentyczność jest w cenie.
Przenoszę wzrok na kanapę, niską ławę oraz dwa fotele, wszystko wykonane z najwyżej jakości materiałów, jak powiedział George. Podłoga nęci dywanem ze sztucznego włosia. Niemal żałuję, że założyłam buty i nie zanurzę w nim gołych stóp. Na przeciwległej ścianie wisi plazma oraz antyramy, w których znajdują się cytaty dotyczące szachów. Dalej rozstawiono stoliki z szachami, regały, szklaną witrynę, w której stoją wypolerowane kieliszki w różnych rozmiarach.
Niespodziewanie George ciągnie mnie w kierunku stołu, którego ciężkie, czarne nogi kontrastują z lśniącym blatem wykonanym z pokruszonych odłamków szkła. Nieznajomi wpatrują się we mnie w milczeniu, a ich twarze zlewają się ze sobą w krzywym zwierciadle stołu.
— Poznajcie Emily! Niezła z niej laska, co nie? — mówi George, wyraźnie zadowolony ze swojej prezentacji. Jeden z mężczyzn — postura oraz dojrzałość w oczach wskazują, że może mieć około trzydziestu lat — wstaje od stołu. Jest wysoki, dobrze zbudowany, ma na sobie dżinsy oraz ciemny sweter, spod którego wystaje kołnierzyk równie ciemnej koszuli. Włosy w kolorze ciemnego blondu są krótko przystrzyżone i odsłaniają idealną twarz. Lecz najbardziej przyciągają uwagę jego oczy — o intensywnej, niebieskiej barwie. Mimo że rysy twarzy nie zdradzają zbyt silnych uczuć, jego wzrok zdaje się wnikać wszędzie i we wszystko. Przez chwilę wpatruję się w te oczy całkowicie zahipnotyzowana i zapominam, że przed momentem obudziłam się w obcym obiekcie z częściową utratą pamięci.
— Jestem Alexander Wolf, informatyk. Miło cię poznać — odzywa się męskim, głębokim głosem, a tajemniczy uśmiech nie mówi za wiele, ale intryguje. Dochodzę do wniosku, że ten mężczyzna musi być niebezpieczny, bowiem wszystko, co trudne do uchwycenia, jest niebezpieczne.
— Emily.
— Emily — powtarza miękko, ściskając moją dłoń odrobinę dłużej, niż to konieczne. — Przedstawię cię pozostałym osobom.
Alex odwraca się tyłem, co pozwala mi na odzyskanie zdolności obserwacji otoczenia. Obecność tego mężczyzny wywołała u mnie przyśpieszone bicie serca.
— George’a już poznałaś, więc z pewnością opowiedział ci o sobie. — Alex zerka znad ramienia, a ja przewracam oczami. — Tak właśnie myślałem — dodaje z uśmiechem.
— To jest Katia — wskazuje na rudowłosą dziewczynę, spoglądającą na mnie z wyższością. Wysoka, szczupła, z włosami zaplecionymi z przodu nad czołem, a z tyłu opadającymi luźno na ramiona przypomina primabalerinę o nienagannej technice i olśniewającej urodzie, która nawet po zgaśnięciu świateł i opadnięciu kurtyny jeszcze długo gra swoją postać. Katia posyła mi lekceważące spojrzenie, jak gdyby doskonale wiedziała, o czym w tej chwili pomyślałam. Tymczasem Alex dotyka przelotnie mojego ramienia, całkowicie ignorując chłodne przywitanie ze strony dziewczyny. Zachowuje się tak, jakby to było całkiem normalne, i przychodzi mi do głowy, że doskonale zdaje sobie sprawę z odgrywania przez ludzi różnych ról. Po chwili zatrzymujemy się przy stoliku szachowym, przy którym dwóch mężczyzn rozgrywa partię. Jeden z nich o skośnych oczach i żółtym odcieniu skóry pośpiesznie wstaje i przykładając prawą rękę do klatki piersiowej, kłania mi się nisko.
— Jian Li, do usług.
— Miło cię poznać, Jianie — odpowiadam. Wygląda na poważnego człowieka, o wiele starszego od pozostałych osób. Ma na sobie zadziwiający strój: idealnie odprasowaną białą koszulę z poszetką w kratę, wsadzoną równiutko w brustaszę, oraz brązowozłotą chustkę przewiązaną wokół szyi. Eleganckie, ciemne spodnie oraz okulary w czarnych oprawkach, osadzone nisko na nosie, dopełniają inteligentnego wyrazu twarzy. Sposób, w jaki patrzy, wyraża doświadczenie, mądrość oraz znajomość świata i ludzi. Ten człowiek nie miałby problemów z odróżnieniem teatru od życia.
— Jian jest z pewnością zbyt skromny, żeby się pochwalić swoimi osiągnięciami, więc może ja to zrobię — mówi Alex, posyłając Chińczykowi spojrzenie pełne uznania. — W wieku dziesięciu lat rozwiązał jedną z najtrudniejszych zagadek matematycznych na świecie. Jest prawdziwym geniuszem!
George, opierający się jedną ręką o krzesło Jiana, gwiżdże z uznaniem.
— Może wreszcie ktoś nauczy mnie liczyć! — śmieje się, uderzając Jiana nieco zbyt mocno dłonią w plecy, przez co okulary Azjaty opadają jeszcze bardziej, z ledwością trzymając się teraz na nosie.
— Dziękuję wam, jesteście bardzo mili — odpowiada Jian, poprawiając okulary i kilkukrotnie kłaniając się w stronę Alexa oraz George’a. — To wszystko dzięki przychylności niebios — dodaje skromnie.
Uśmiecham się do tego niezwykłego, miłego człowieka.
— Po drugiej stronie szachownicy siedzi Olaf, a obok niego Britta — kontynuuje Alex. — Chyba nie muszę dodawać, że są rodzeństwem. Gdyby mieli włosy równej długości, trudno byłoby ich rozróżnić.
W myślach przyznaję mu rację. Olaf i jego siostra mają bardzo jasne włosy, ostre rysy twarzy oraz krępą budowę ciała. Britta, ubrana w nieco zbyt obszerną dzianinową tunikę, rozpromienia się na mój widok. Chwyta mnie za dłonie, jakbyśmy były siostrami, które dawno się nie widziały, i szczebiocze z entuzjazmem.
—Tak się cieszę, że do nas dołączyłaś!
Blask w jej oczach jest tak zaraźliwy, że ponownie się uśmiecham. Britta może mieć siedemnaście, osiemnaście lat, może być w wieku mojej siostry. Nie wiem, czy to dlatego, że tak bardzo przypomina mi Natalie, czy może z powodu bijącej od niej energii, mam przeczucie, że się polubimy.
Po chwili przenoszę wzrok na Olafa, który zdejmuje ręce siostry z moich dłoni, uśmiechając się przy tym dużo bardziej nieśmiało niż Britta, choć może jej entuzjazm po prostu trudno przebić.
— Nie powinnaś tyle wstawać — szepcze do niej, a ona, niezadowolona, posyła mu zirytowane spojrzenie.
— Olaf jest inżynierem — wtrąca Alex. — Pracuje w jednej z największych firm budowlanych.
— Jak długo tu jesteście? — Krzywię się, wściekła, że moje wspomnienia nadal skrywają się za murem niepamięci.
— Kilka godzin. Nic się nie działo… — odzywa się ponownie George, ziewając z szeroko otwartą buzią, jakby chciał tym sposobem podkreślić, że nic ciekawego mnie nie ominęło. — Pogadaliśmy trochę, pośmialiśmy się. Oni grali w szachy — wskazuje na Jiana oraz Olafa z dezaprobatą. — A Katia flirtowała z Matthew, choć z marnym efektem, jeśli chcesz znać moją opinię. — Unosi brwi, zerkając na Katię.
— Pewnie skrycie marzysz o tym, by zająć miejsce Matta… — Katia unosi wzrok znad swojej torebki, z której wyjmuje srebrny pilniczek do paznokci.
— Chyba oszalałaś! Nie jestem masochistą!
— Kim jest Matthew? — pytam zaciekawiona, dlaczego go tu z nami nie ma.
— Można powiedzieć, że jednym z nas — odpowiada Alexander, wyraźnie odczuwając ulgę z powodu zmiany tematu. — Poznacie się później. Poszedł sprawdzić, co znajduje się nad nami.
Słowa „nad nami” sprawiają, że moje myśli wypełniają się nadzieją. Nie wiem, kim jest Matthew, ale jedyne, czego w tej chwili pragnę, to być z nim, na zewnątrz, gdzie widok nieba zawróciłby mi w głowie, a powietrze omamiło zapachem. Już kilkadziesiąt minut spędzonych pod ziemią sprawia, że zaczynam odchodzić od zmysłów — zastanawiam się, czy ściany zaczną się przesuwać, pozostawiając nas bez możliwości ucieczki.
— A ty, Emmo, czy… — Katia posyła mi sztuczny uśmiech, kontynuując piłowanie paznokci.
— Emily — poprawiam ją, nie mając cienia wątpliwości, że próbuje mnie sprowokować. Cierpliwie obserwuję, jak kilkukrotnie kurczy i prostuje palce, jakby nie do końca zadowalał ją efekt własnej pracy.
— No tak, Emily. Jasne! — W końcu unosi głowę niezbyt zadowolona, że nie udało się jej wciągnąć mnie w swoją grę. — Czy pamiętasz, w jaki sposób się tu znalazłaś?
Te słowa niespodziewanie budzą mnie do życia, uczepiam się ich.
— To znaczy, że nikt z was nie pamięta poprzedniego dnia?
— Jakbyśmy wszyscy mieli wielkiego kaca po grubej imprezie — odpowiada George, posyłając mi dwuznaczny uśmiech.
— A co z telefonami?
— Sprzęty nie działają. Brak zasięgu — mówi Olaf, nachylając się nad szachownicą i ostrożnie wkładając połyskujące marmurowe figurki szachowe do drewnianego pudełka.
— Czy jest stąd jakieś wyjście?
— Jedyne drzwi, jakie do tej pory znaleźliśmy, są zamknięte. Możliwe, że na górze znajduje się jakieś wyjście, ale co do tego nie ma pewności. Matt wyszedł już dobre dwie godziny temu, żeby to sprawdzić. — Olaf zerka na zegarek, by się upewnić, że podał mi rzeczywisty czas nieobecności Matthew.
— To naprawdę dziwne… — mówię, lecz zaraz przypominam sobie o odczytanej tajemniczej wiadomości. Kładę ręce na biodrach i nie spuszczając wzroku z obecnych w Sali Arcymistrzów osób, dodaję: — W moim pokoju leżał tablet, na którym znajdował się mail od dyrektora Stone’a. Pisał o jakimś projekcie i zamknięciu nas na czas jego realizacji. Wiecie coś na ten temat?
— Stone? Powiedziałaś: „Stone”? — Katia z wyrazem zaskoczenia na twarzy przerzuca spojrzenie ze mnie na Alexa oraz pozostałych, którzy wydają się równie zaniepokojeni. George unosi rękę i zaczyna drapać się po głowie. Koszulka podjeżdża mu do góry, odsłaniając wyrzeźbiony brzuch pokryty tatuażami. Z kolei Alexander przygląda mi się z miną, która nie zdradza niczego.
— Tak. Stone. O co chodzi? Kim jest ten facet?
— Dziewczyno, w jakim ty świecie żyjesz? — oburza się Katia, mierząc we mnie palcem wskazującym. Po chwili po raz kolejny odwraca głowę w stronę Alexa, krzyżując ręce.
— Naprawdę nie wiesz, kim jest dyrektor Stone? — dziwi się Britta.
— Nie.
Katia prycha, podczas gdy reszta osób wygląda na zakłopotanych. Nawet George, zamiast rzucić ciętym dowcipem, milczy ze wzrokiem utkwionym w sufit.
— Czy ktoś może mi w końcu powiedzieć, kim jest ten cały Stone?
Alex pochyla głowę i obdarowuje mnie łagodnym, ale przenikliwym spojrzeniem. — Jest znanym psychiatrą, Emily. Psychiatrą. I dyrektorem największej kliniki psychiatrycznej w kraju.
* * *
Nogi uginają się pode mną, gdy uświadamiam sobie, co oznaczają słowa Alexa. Jestem w psychiatryku. Zamknięto mnie, bo jestem szalona. Nie zdołam stąd uciec, a ci ludzie mi nie pomogą, ponieważ są równie niezrównoważeni psychicznie, co i ja.
— Chcecie powiedzieć, że przebywamy na zamkniętym leczeniu psychiatrycznym?
— Może wy jesteście szaleni, ale ja jestem w pełni sprawna umysłowo! — odgryza się Katia, wymachując pilniczkiem niebezpiecznie blisko mojej twarzy.
— No cóż… wiecie, jak to się mówi. Każdy chory sądzi, że jest zdrowy… — żartuje George, po raz kolejny zanosząc się śmiechem. Cieszę się, że odzyskał dobry nastrój. Niezależnie od tego, o co w tym wszystkim chodzi, czuję, że poczucie humoru George’a będzie stanowić antidotum na chwile takie jak ta — abstrakcyjne, klasyczne efekty zaprzeczenia.
— A może jest inne wytłumaczenie — zastanawia się Alex, unosząc palce do ust. — Emily, jesteś pewna, że Stone użył słowa projekt?
— Tak, jestem pewna.
— Być może to jakiś rodzaj eksperymentu… — Alex marszczy czoło w głębszym zamyśleniu.
— Eksperyment? — powtarza George, łypiąc nieprzychylnie w stronę Alexa. — Czyli że jesteśmy jak króliki? Będą nam coś wstrzykiwać i sprawdzać, jak to na nas działa? Nienawidzę igieł! — George się wzdryga, po czym chwyta za ramiona, z nieufnością rozglądając się po pomieszczeniu.
— Przestań panikować, przecież to tylko przypuszczenie. — Katia wzdycha z poirytowania.
— Katia ma rację. Nie powinniśmy panikować. Dziś wieczorem w tej sali odbędzie się uroczysta kolacja. Być może ktoś nas poinformuje, jaki jest cel naszego spotkania. — Alex spogląda w sufit, dając tym samym do zrozumienia, że przynajmniej w tej chwili uważa temat za zamknięty.
Podczas gdy niektórzy z grupy zaczynają dyskutować o ewentualnym eksperymencie, oczy Alexandra zwracają się ku mojej twarzy. Udaję, że tego nie zauważam, skupiając uwagę na pustej przestrzeni przed sobą tylko po to, żeby zignorować sposób, w jaki moje ciało na niego reaguje.
— Czy tam, w dole, coś się znajduje?
Alex uśmiecha się tajemniczo i kieruje w dół po schodach. Nieufnie podążam za nim na drewniany parkiet. Ostrożnie stawiam kroki na szklanych stopniach odbijających wiszący na suficie żyrandol. Jego drobne kryształowe sople wydają melodyjne dźwięki, dostosowując się do rytmu naszych kroków. Zwieszam głowę, zerkając na symbol nieskończoności namalowany na środku podłogi, lecz tym razem nie zauważam na nim kruków. Nie ma żadnego przycisku, łącznika z krainą czarów, nie ma możliwości, żeby przenieść się stąd w inne miejsce.
Wzdychając, spoglądam na surową ścianę ozdobioną imponującymi obrazami w złotych ramach i zastanawiam się, dlaczego część ściany jest kompletnie pusta, opuszczona, jak gdyby ktoś zapomniał tchnąć w nią życie.
Nagle ogłuszający hałas przetacza się przez Salę Arcymistrzów. Zdezorientowana patrzę w stronę Alexandra, który próbuje zlokalizować, skąd dobiega podniosła, głośna muzyka. Tymczasem dźwięki nabierają mocy, by w pewnym momencie zmienić się w monotonne huki bębnów i trąbek. Żyrandol zaczyna się kołysać, niemal słyszę obijające się o siebie kryształy. Widzę w wyobraźni, jak rozpryskują się w drobny mak, spadając na moją głowę.
Światła gasną.
Sala Arcymistrzów pogrąża się w ciemności. Czekamy w ciszy, nikt nie ma odwagi się poruszyć. Nie wiem, dlaczego nie odzywamy się słowem, dlaczego nie sprawdzamy, czy serca obok nas nadal biją. Może zbyt mocno się boimy, że jesteśmy jedynie więźniami swoich chorych umysłów. Ludzie nie mają odwagi stanąć twarzą w twarz z własnym obliczem.
Dynamiczne iluminacje zmieniają barwę z jasnozłotej na intensywnie żółtą i zalewają blaskiem ścianę naprzeciwko mnie, choć w całym pomieszczeniu nie świeci ani jedna lampa. Czuję wyłaniający się z ziemi chłód, który unosi się po moich nogach, dotykając ramion. Ryzykuję zerknięcie w bok i dostrzegam niewyraźną sylwetkę Alexandra — znak, odzwierciedlenie rzeczywistości.
Melodia łagodnieje, rozbrzmiewając w moich uszach jak najsłodsza rozkosz. Ekspresyjne dźwięki rozluźniają mięśnie i mimowolnie się kołyszę, zapadając w dziwny stan pomiędzy spokojem a niepewnością, aż do moich uszu docierają kobiece krzyki. Mrugam powoli oczami, próbując dostrzec, czy Britta lub Katia są w niebezpieczeństwie i potrzebują pomocy, lecz w panującym półmroku niczego nie widzę. Nagle wszystko wokół zaczyna odzyskiwać ostrość, jakby komuś zależało na tym, żeby nikt nie przegapił przygotowanego widowiska. Czarne kruki pojawiają się znikąd, zdają się wychodzić ze ścian i podłogi, a jest ich tak dużo, że cała sala tonie w czerni. Jeden z ptaków muska moją stopę piórem. Zakrywam usta dłonią, żeby nie zacząć krzyczeć, a drugą przesuwam w kierunku nogi, zrzucając z siebie ptaszysko.
— Emily, tak się cieszę, że jesteś — niespodziewanie słyszę w swojej głowie dyrektora Stone’a. Jego głos miesza się z głosem mojej matki, siostry, ojca. Przed oczami wznoszą się kruki, ich potężne skrzydła rozwiewają moje włosy. Brzydzę się nimi, nie chcę, żeby mnie ponownie dotykały.
Muzyka cichnie. Cofam się o krok, a ptaki, jakby nagle otrzymały rozkaz do ataku, rzucają się z furią na pustą ścianę i zaczynają ją dziobać. Wyglądają jak sępy. Zaciskam mocno powieki, żeby odgrodzić się od dziwnych rzeczy, które dzieją się w tym miejscu, od krzyków przerażenia i uczucia, że znalazłam się w koszmarze, z którego nie ma ucieczki.
Przenoszę się do innego świata, wymyślonego raju, bez kruków i obcych ludzi. Nie jestem już zamknięta w klinice psychiatrycznej. Jestem wolna. Robi się coraz ciszej, ciszej, ciszej…
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki