Przełom - Michael C. Grumley - ebook

Przełom ebook

Michael C. Grumley

4,3

Opis

JEDNO Z NAJWIĘKSZYCH OSIĄGNIĘĆ W HISTORII LUDZKOŚCI
SEKRET, KTÓRY NIE MIAŁ NIGDY WYJŚĆ NA JAW
KRYZYS, KTÓREGO NIE DA SIĘ POWSTRZYMAĆ

W głębinach Morza Karaibskiego, atomowy okręt podwodny w tajemniczych okolicznościach zostaje nagle zmuszony do przerwania swojej misji. Na jaw zaczynają wychodzić niezwykłe fakty, a ich tropem śledczy John Clay dociera do niewielkiej grupy biologów morskich, która niepostrzeżenie znalazła się o krok od historycznego odkrycia.

Z pomocą potężnego systemu komputerowego, Alison Shaw i jej zespół szykują się do przetłumaczenia pierwszego dialogu z drugim pod względem inteligencji gatunkiem na kuli ziemskiej. Dowiadują się jednak od swoich delfinów znacznie więcej, niż kiedykolwiek się spodziewali, kiedy na dnie oceanu odkryty zostaje tajemniczy obiekt – obiekt, który nigdy nie miał zostać odnaleziony.

Alison była pewna, że już nigdy nie zaufa wojsku. Jednak kiedy nieznana grupa okazuje nagłe zainteresowanie jej pracą, Alison zdaje sobie sprawę, że John Clay to prawdopodobnie jedyna osoba, której może zaufać. Wspólnie muszą rozwiązać niebezpieczną łamigłówkę, a jej najbardziej przerażający element to trzęsienie ziemi na Antarktydzie.

Jakby tego było mało, ktoś z zewnątrz próbuje ich powstrzymać. Czas ucieka… a nasze pojmowanie świata niebawem zmieni się na zawsze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 407

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (34 oceny)
16
12
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anndr

Dobrze spędzony czas

No ma autor fantazję... czyta się 🙂
00

Popularność




zakupiono w sklepie:

Sklep Testowy

identyfikator transakcji:

1611307164194644

e-mail nabywcy:

[email protected]

znak wodny:

Tytuł oryginału

Breakthrough

Copyright © 2013 by Michael C. Grumley

All rights reserved.

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2018

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Tłumaczenie:

Marta Słońska

Redakcja:

Paweł Grysztar

Korekta:

Dariusz Marszałek

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl

Numer ISBN: 978-83-7889-608-1

Skład wersji elektronicznej:Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

DEDYKACJA

Dla Autumn i Andrei, dwóch spośród najcudowniejszych kobiet, jakie nosiła ta Ziemia.

PODZIĘKOWANIA

Specjalne podziękowania dla Kelly Foster, mojej największej fanki.

Bez niej ta książka nigdy by nie powstała.

Dziękuję również Andrei, Mamie, Steve’owi, Richele, Jennifer, Danowi i Donowi za ich korektę oraz cenne uwagi.

W głębinach Morza Karaibskiego, atomowy okręt podwodny w tajemniczych okolicznościach zostaje nagle zmuszony do przerwania swojej misji. Na jaw zaczynają wychodzić niezwykłe fakty, a ich tropem śledczy John Clay dociera do niewielkiej grupy biologów morskich, która niepostrzeżenie znalazła się o krok od historycznego odkrycia.

Z pomocą potężnego systemu komputerowego, Alison Shaw i jej zespół szykują się do przetłumaczenia pierwszego dialogu z drugim pod względem inteligencji gatunkiem na kuli ziemskiej. Dowiadują się jednak od swoich delfinów znacznie więcej, niż kiedykolwiek się spodziewali, kiedy na dnie oceanu odkryty zostaje tajemniczy obiekt – obiekt, który nigdy nie miał zostać odnaleziony.

Alison była pewna, że już nigdy nie zaufa wojsku. Jednak kiedy nieznana grupa okazuje nagłe zainteresowanie jej pracą, Alison zdaje sobie sprawę, że John Clay to prawdopodobnie jedyna osoba, której może zaufać. Wspólnie muszą rozwiązać niebezpieczną łamigłówkę, a jej najbardziej przerażający element to trzęsienie ziemi na Antarktydzie.

Jakby tego było mało, ktoś z zewnątrz próbuje ich powstrzymać. Czas ucieka… a nasze pojmowanie świata niebawem zmieni się na zawsze.

1

Dobiegający go dźwięk był dziwny. Mężczyzna mocniej przycisnął słuchawki do uszu.

Operatorzy sonaru to szczególny typ ludzi. Niewiele jest osób, które byłyby w stanie dzień za dniem przesiadywać przed monitorem, walcząc z monotonią i nasłuchując najsłabszych dźwięków rozbrzmiewających w bezkresnych wodach oceanu. Jednak ci nieliczni, którzy byli do tego zdolni, z zaskoczeniem odkrywali jak bardzo ludzkie zmysły mogły się dostroić do otoczenia. Eugene Walker wolał obsługę sonaru od jakiejkolwiek innej pracy w marynarce. Tutaj słyszał wszystko. Nawet w tak nudną noc jak ta, wiedział dokładnie, co ich otaczało kiedy prześlizgiwali się cicho przez mroczne wody.

Tej nocy jednak wsłuchiwał się w coś dziwnego. Dźwięk dawał się słyszeć już od jakiegoś czasu, ale Walker nie potrafił go zidentyfikować. Wiercąc się na krześle patrzył w monitor przed sobą, nasłuchując dziwnego odgłosu odbieranego przez komputer. Odtwarzał go raz za razem i wciąż nie udawało mu się dojść do żadnych wniosków. Ponoć niektórzy operatorzy byli tak dobrzy, że potrafili wykryć prąd przepływający przez rafę, ale oni spędzili na statkach całe życie. Walker nie słyszał prądów, chociaż zdarzało mu się wykrywać różne naturalne zjawiska, które umykały komputerowi. Ten dźwięk był jednak dziwny: jednostajny pomruk o niskiej częstotliwości, ledwo słyszalny dla człowieka.

Niecałe 4 metry za Walkerem stał komandor porucznik Sykes, czytając kolejny z wielu fascynujących raportów technicznych. Sykesa, jak większość, cechowała pedantyczna dbałość o szczegóły, ale nawet najlepsi dowódcy w końcu padali ofiarą nieubłaganej nudy jaką niosła ze sobą niezmienna rutyna. Podniósł kubek i pociągnął łyk ciepłej kawy, odpływając myślami do domu, żony i dziewczynek. Zastanawiał się, czy leżały już w łóżkach. Spojrzał z roztargnieniem na zegarek i przewrócił stronę, już tylko pobieżnie przeglądając raport w poszukiwaniu czegokolwiek wymagającego uwagi.

Odruchowo, kątem oka, zauważył że oficer nawigacyjny raz po raz spogląda to na przyrządy, to znów na blat stołu i elektroniczną mapę.

– Coś nie tak, Willie?

Willie Mendez przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Nie zgłaszało się problemu komandorowi, nie upewniwszy się uprzednio trzy razy.

– Mmm…

Sykes odwrócił się powoli, niechętnie odrywając wzrok od raportu, który teraz zlewał mu się przed oczami w bezładną mieszaninę słów.

Oficer przyjrzał się z bliska dużej, podświetlonej mapie znajdującej się między nimi.

– Wykrywam tu coś dziwnego, sir.

Sykes spojrzał na stół, po czym podniósł wzrok na inny monitor, od razu dostrzegając problem. Sprawdził wyznaczoną trasę i przeliczył. Zmarszczył brwi i spojrzał znów na młodego nawigatora.

– Ile razy sprawdzałeś?

– Cztery.

Sykes podrapał się po brodzie, podczas gdy Mendez mówił dalej.

– Kreśląc od ostatniej potwierdzonej pozycji byliśmy tutaj, dwie minuty temu. – Przybliżył widok, powiększając obraz na ekranie. Przy jego palcu wskazującym pojawiło się niewielkie kółko, obok którego wyświetlone były współrzędne GPS. Następnie przesunął palec dalej nad diagramem w tym samym kierunku. – A teraz według odczytów jesteśmy tu.

– W dwie minuty? – pytanie Sykesa było retoryczne. Potrząsnął głową i westchnął. 380 węzłów brzmiało nieco zbyt optymistycznie jak na atomowy okręt podwodny. Czyżby usterka? Nie była to ich pierwsza awaria komputera, o nie. Wiedział, że oprogramowanie napisane przez jakiegoś komputerowego maniaka nabuzowanego energetykami było o wiele bardziej zawodne niż tradycyjne, mechaniczne lub elektryczne systemy. Do diabła, teraz już nawet kucharze to wiedzieli. – Coś jeszcze nawala?

– Nie, sir.

– Sprawdź integralność obu systemów.

– Już się za to zabrałem, sir. – Wszystkie oczy zwróciły się ku ekranowi, który wyświetlał teraz wyniki testów. – Systemy nie wykazują żadnych nieprawidłowości.

Świetnie, zepsute oprogramowanie, które nawet nie wie, że jest zepsute. Sykes przyjrzał się z bliska pomarańczowemu wyświetlaczowi GPS-a.

– Spróbuj zresynchronizować satelity.

Willie wykonał polecenie i odczekał jakiś czas. Zaczął powoli kręcić głową.

– Wygląda, że są w porządku. Mam pięć… teraz sześć. Wskazania z dokładnością do jednego metra i podają te same współrzędne.

Komandor porucznik nie odpowiedział. Pogrążony w myślach, nie odrywał wzroku od ekranu GPS-a.

Eugene wystawił głowę ze swojej klitki i zsunął słuchawki na szyję.

– Sir, przez ostatnie kilka minut odbierałem coś na sonarze. Jedno z drugim może mieć jakiś związek.

Sykes przeniósł wzrok na Eugene’a.

– Co tam masz?

– Nie okręt, sir. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie słyszałem.

Sykes założył drugą parę słuchawek, a Eugene puścił mu nagranie.

– Co to jest, do cholery?

Marszcząc brwi, Eugene przełączył sprzęt z powrotem na odbiór w czasie rzeczywistym i zamknął oczy.

– …już zniknęło.

– Jakieś domysły?

Eugene westchnął.

– Nie jestem pewien. Z początku myślałem, że to może kominy hydrotermalne, ale to nie to. – Patrzył, jak Sykes przenosi spojrzenie z powrotem na Williego i wraca do stołu. Po dłuższej chwili milczenia, z wymuszonym opanowaniem odstawił kubek. Wyszedł z pomieszczenia przez właz i ruszył długim korytarzem z pomalowanego na szaro metalu.

– Że też, cholera, akurat teraz.

*****

Komandor Ashman na pukanie do drzwi odpowiedział krótkim „Wejść”. Sykes przekroczył próg, ledwie mijając głową rury na suficie.

– O co chodzi? – komandor nie musiał podnosić głowy znad czytanych papierów, żeby wiedzieć, kim był jego gość.

– Sir, wygląda na to, że mamy problemy z systemem nawigacyjnym. Podaje naszą pozycję o jakieś piętnaście mil za daleko.

Ashman podniósł wzrok.

– Piętnaście mil?

– Tak, sir.

– Zrobiliście testy?

Sykes skinął głową.

– Tak, sir, zgodnie z procedurą, ale nie udało się znaleźć żadnych problemów.

Ashman lekko postukał palcem w zaciśnięte wargi.

– Czy to możliwe, że poruszamy się z niewłaściwą prędkością?

– Nie, sir. Systemy napędowe są idealnie zsynchronizowane. Tylko nasza pozycja się nie zgadza. Podejrzewam, że to jakiś zły odczyt GPS, ale nie możemy tego zweryfikować, chyba że…

– Jeśli się wynurzymy, będzie to oznaczało przerwanie misji – powiedział Ashman ostrym tonem. – Czy ktoś aktualizował nasze systemy, zanim wypłynęliśmy?

– Nic mi o tym nie wiadomo, sir.

– Jeśli dowiem się, że ktoś był na tyle głupi, żeby aktualizować cokolwiek przed czteromiesięczną misją, osobiście odprowadzę go do celi!

– Tak, sir!

Komandor wziął głęboki oddech. Nieważne, czy ktoś aktualizował system, czy też nie, i tak nie działał prawidłowo i tu, na miejscu, prawdopodobnie nie dało się go naprawić. A nawet jeśli, sytuacja i tak byłaby na tyle niepewna, że należałoby przerwać misję. Nikt nie zaryzykowałby dalszej żeglugi z perspektywą, że wystąpią problemy na większej głębokości. Stamtąd nie dałoby się tak po prostu wynurzyć.

– Pomów z inżynierami i upewnij się, że nikt niczego nie zmieniał.

Sykes skinął głową. Spodziewał się takiego rozkazu, jeszcze zanim zapukał do drzwi komandora. Ashman wstał.

– Daj rozkaz wynurzenia. Powiedz im, że wracamy.

Zbliżając się z powrotem do mostka, Sykes zaczynał mieć złe przeczucia.

2

Kajmany zostały odkryte przez Krzysztofa Kolumba w 1503 roku. Nazwane Las Tortugas z powodu licznych morskich żółwi, wyspy przez wieki pozostawały pojedynczą kolonią, dopóki nie stały się oficjalnym terytorium brytyjskim pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku. Jak zwykle w przypadku Wysp Karaibskich, gospodarka Kajmanów opierała się głównie na turystyce. Wyspy były regularnie zalewane przez tysiące spalonych słońcem Amerykanów z nadwagą, nadmiarem pieniędzy i zamiłowaniem do drzemek. Większość gości, którzy przybywali do Georgetown i wyruszali na poszukiwanie przygód w lśniących wynajętych samochodach z klimatyzacją, nie zdołałaby się dopatrzyć pozostałości zniszczeń wyrządzonych przez huragan zaledwie kilka lat wcześniej. Prace postępowały zdumiewająco szybko, kiedy w grę wchodziły zyski.

Choć blisko dwunastometrowy katamaran daleko na oceanie był niewidoczny z wyspy, z jego pokładu dało się jednak – aczkolwiek z trudem – dostrzec Georgetown. Zakotwiczona bliżej Małego Kajmanu łódź kołysała się biernie na falach, przechylając z jednego boku na drugi akurat na tyle, żeby od czasu do czasu leniwie uderzyć fałem o aluminiowy maszt. Ciepła zimowa bryza przepływała łagodnie między linami i ponad ciasno zwiniętymi żaglami. Z bliska, nie dopatrzywszy się żywej duszy, obserwator mógłby wziąć statek za opuszczony. Jedynymi tak bliskimi sąsiadami były jednak mewy, z których dwie umościły się wygodnie na lewej burcie.

Krystalicznie niebieska woda w pobliżu zaczęła powoli się burzyć, a na zmąconej powierzchni pojawił się krąg bąbelków. Chwilę później ciemna głowa wynurzyła się spod wody i rozejrzała dookoła. Dostrzegłszy rufę łodzi, mężczyzna szybko uniósł maskę, odsłaniając krótkie włosy, i popłynął przed siebie. Kiedy dotarł do niewielkiej drabinki, lekkim ruchem wrzucił maskę i rurkę na pokład i, z zaskakującą łatwością, szybko wysunął górną część ciała z wody, pozwalając nogom odnaleźć szczeble. Sięgnął w dół i odpiął obie płetwy, po czym jednym ruchem wrzucił je na górę i chwycił ręcznik.

Wyjął z niewielkiej lodówki butelkę soku pomarańczowego i poszedł odpocząć na trampolinie. Spoglądając w stronę większej wyspy, dostrzegł w oddali drobną sylwetkę skutera mknącego po wodzie. Zdumiewało go, jak wielu ludzi uwielbiało hałas. Twierdzą, że potrzebują przerwy od codziennej harówki, wyjeżdżają na odludzie, żeby się odprężyć, a potem robią zakupy wśród tysięcy innych turystów albo zasuwają przez zatokę na rakiecie wydającej huk rzędu 80 decybeli. Uśmiechnął się do siebie i skinął butelką soku w stronę skutera.

Co kto lubi, pomyślał. W sumie to powinien się cieszyć. Gdyby ten ktoś nie był tam, gdzie jest, prawdopodobnie byłby tu gdzie on. Z tą myślą wstał i mrużąc oczy wpatrzył się w migoczący horyzont. Konieczność decydowania, jak spędzić każdy kolejny dzień – takie problemy mu odpowiadały.

Nagle jego ciało zesztywniało. Dźwięk był ledwie słyszalny, ale nie dało się go pomylić z niczym innym. Ponuro godząc się z losem, sięgnął po lornetkę. Wytarł wodę z twarzy i spojrzał przez soczewki. Stał tak, ze stoickim spokojem obserwując jak maleńka czarna kropka w oddali powoli rośnie i przybiera rozpoznawalny kształt helikoptera.

3

Chrisa Ramireza zawsze zaskakiwało, jak duży ruch panował w piątki. Obstawiałby raczej sobotę albo niedzielę, a tymczasem najwięcej pracy było zawsze w ostatni dzień szkolnego tygodnia. Zawdzięczali to wszystkim pobliskim szkołom i organizowanym przez nie wycieczkom, które ktoś musiał oprowadzać po przybytku przez cztery wyczerpujące godziny. Chris został w końcu zwolniony z tego obowiązku zaledwie trzy tygodnie wcześniej, kiedy zatrudniono nowego przewodnika. Musiał oczywiście przyznać, że oprowadzanie wycieczek szkolnych nie było takie złe; przeszkadzał mu tylko fakt, że poziom koncentracji u dzieci spadał do zera z chwilą przekroczenia drzwi wejściowych. Od progu widać było główną atrakcję akwarium – delfiny o imionach Dirk i Sally. Nie żeby on zareagował inaczej, gdyby był w ich wieku.

Popijając kawę, wolnym krokiem przeszedł przez pusty hol. Kiedy zbliżył się do punktu informacyjnego, posłał uśmiech w stronę stojącej za ladą Betty oraz jej zastępcy, Ala, który patrzył właśnie w swój terminarz i wygładzał krawat. Jakże piękne były te nowe piątki, teraz kiedy mógł już wrócić do swojej prawdziwej pracy.

Chris spojrzał na zegarek; pół godziny do otwarcia. Ruszył schodami na dolny poziom głównego akwarium, gdzie przystanął przed ogromną szklaną ścianą, odgradzającą go od blisko czterech megalitrów wody. Po drugiej stronie łagodne słoneczne promienie rozświetlały już toń przez otwartą pokrywę zbiornika, nadając jej lekko niebieski odcień. Patrzył, jak dwa cienie bez wysiłku przemykają w tę i z powrotem poprzez promienie światła. Delfiny pływały z wdziękiem, do jakiego tylko one były zdolne. Podniósł wzrok na trzeci kształt. Ten pomachał do niego, na co Chris uśmiechnął się i odpowiedział unosząc lekko kubek z kawą. Postać odwróciła się i odpłynęła z powrotem w stronę Dirka i Sally. Chris przeszedł korytarzem do prywatnych pomieszczeń akwarium i rzucił plecak na biurko.

Mało kto byłby w stanie sobie wyobrazić, jak to jest pływać z delfinami – a ona coś o tym wiedziała, bo pływała z nimi, kiedy tylko mogła. Rzadko opuszczała piątki, gdyż był to jedyny dzień, kiedy akwarium otwierano później niż zwykle, co pozostawiało czterdzieści pięć minut okienka pomiędzy czasem karmienia a otwarciem. Było więcej niż oczywiste, że w ciągu ostatnich pięciu lat Dirk i Sally szczególnie polubiły to wspólne pływanie. Delfiny wciąż kręciły się wokół niej, pozwalając głaskać swoje śliskie ciała, a same z kolei trącały ją żartobliwie, ilekroć pod nią przepływały. Spojrzała na zegarek, poklepała zwierzaki po raz ostatni i skierowała się w stronę drabinki.

Alison Shaw wypłynęła i przytrzymując się poręczy przedmuchała maskę. Zauważyła szybko nadchodzącą, zniekształconą sylwetkę i spojrzała w górę, zdejmując zamglone gogle. Zobaczyła nad sobą Chrisa, spoglądającego na nią z uśmiechem.

– Czy ty dopiero co nie byłeś na dole? – zapytała, odgarniając włosy z oczu.

Nie odpowiedział.

Alison jeszcze raz spojrzała w górę, mrużąc oczy.

– Coś nie tak?

Chris wciąż uśmiechał się szeroko.

– Czemu się tak szczerzysz?

Pochylił się.

– Chyba będziesz chciała to zobaczyć.

Gwałtownie otwarła oczy.

– IMIS?

Chris chwycił jej dłoń, jedną ręką wyciągając kobietę z wody, a drugą podając jej ręcznik. Wyszła na brzeg, szybko się wytarła i wyciągnęła z torby bluzkę z długim rękawem oraz krótkie spodenki. Przyjaźniła się z Chrisem od lat, ale wciąż zdarzało mu się rzucać przelotne spojrzenia na jej zgrabną sylwetkę. Choć mierzyła kilka centymetrów poniżej normy, wciąż mocno się wyróżniała na tle innych kobiet w swoim fachu. W pośpiechu założyła sandały i pobiegła z Chrisem przez taras widokowy w stronę budynku.

Wpadli do pomieszczeń badawczych, gdzie zastali Lee Kenwooda na jego zwykłym stanowisku – przy wielkim biurku zastawionym monitorami i klawiaturami, których kable wiły się po całej podłodze (Alison zawsze wyobrażała sobie, że tak wyglądają najgłębsze zakamarki firmy telekomunikacyjnej). Pod ścianą za plecami Lee stało kilka wysokich metalowych regałów, z których każdy mieścił tuziny płaskich urządzeń – serwerów komputerowych. W centralnej części jednego ze środkowych regałów stały monitor, klawiatury i mysz, umożliwiające ręczne sterowanie dowolną z maszyn, chociaż teraz rzadko już zachodziła taka potrzeba. Mając tyle systemów na swoim biurku, Lee mógł z łatwością łączyć się z serwerami zdalnie.

Ściana naprzeciwko serwerów stanowiła część zbiornika dla delfinów. Wykonana była z przejrzystego szkła, umożliwiającego optymalną widoczność na potrzeby badań. Przed grubą szklaną taflą stało sześć mechanicznych urządzeń o różnej wysokości i stopniu skomplikowania – każde z nich zwieńczone cyfrową kamerą wideo. W całym pomieszczeniu można się było doliczyć kilku tuzinów książek i periodyków na tematy sięgające od biologii morskiej, przez analizę językową, aż po programowanie w rozmaitych językach komputerowych.

Alison znalazła się przy biurku Lee zanim jeszcze jej mokra torba zdążyła upaść na wykładzinę.

– Co się dzieje?

Lee spojrzał na Chrisa przez okulary w prostokątnych oprawkach.

– Nie powiedziałeś jej?

Wcisnęła się przed ekran.

– O czym? O co chodzi?!

Lekko odepchnął się od biurka, usuwając się z drogi, aby Alison mogła spojrzeć z bliska.

– Wygląda na to, że wszystko gotowe.

– Jesteś pewien?! – spytała, przenosząc wzrok na zbiornik. Widziała Dirka i Sally na jego przeciwległym krańcu, oczekujące na pierwszą falę dzieci.

Kenwood wyszczerzył zęby.

– Praktycznie tak. – Przysunął się z powrotem i kliknął myszą, przywołując na ekran kolumny wypełnione rozmaitymi liczbami i wynikami.

– O, widzisz… Częstotliwości… Zakresy oktaw… Punkty przegięcia…

– A interwały między trzaskami i częstotliwość powtarzania? – Z przejęciem przeszukiwała wzrokiem wielki monitor.

– Są tutaj. I dla każdego z nich mamy wiele nagrań wideo.

Za ich plecami do pokoju wpadł Frank Dubois.

– Właśnie dostałem wiadomość. Co się dzieje? – Zanim skończył wymawiać ostatnie słowo, zdał sobie sprawę, że nie potrzebuje odpowiedzi. Wyraz twarzy pozostałych mówił wszystko. – Powiedz, że to mamy.

– Mamy, mamy, kapitanie – odparł Lee z szerokim uśmiechem. Wskazał palcem ekran, a Dubois pochylił się ku niemu pomiędzy Chrisem i Alison. – Wszystkie zmienne zidentyfikowane. Patrzcie, jeśli dodać je do siebie, wychodzi liczba prawie identyczna z tą podaną przy nagraniach wideo, podzieloną przez trzy. – Kliknął na inny przycisk i na ekranie pojawił się dziennik systemu. – I patrzcie na to; jest napisane, że ostatnia zmienna została znaleziona prawie dwa miesiące temu, więc od tamtej pory nie wystąpiły żadne nowe zachowania ani dźwięki. – Odchylił się do tyłu i, zadowolony z siebie, skinął głową. – Koperta zaklejona i ostemplowana!

Alison uśmiechnęła się. Lee zawsze lubił kreatywnie dobierać słowa.

– Rozumiem, że już dzwoniłeś do IBM?

Lee przytaknął.

– Dzwoniłem. Przyjadą to sprawdzić.

Teraz to Chris odwrócił się, by spojrzeć na delfiny.

– Kto przyjedzie?

Lee uśmiechnął się.

– No… wszyscy.

– Fantastycznie. – Dubois odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. – Muszę zatelefonować. Jesteś dzisiaj zajęta, Ali?

Roześmiała się.

– Żartujesz?

– Dobrze, kiedy już zejdziesz z obłoków, może mogłabyś poświęcić kilka minut… ktoś będzie musiał nam napisać komunikat dla prasy. – To rzekłszy puścił drzwi, które się za nim zatrzasnęły.

4

Srebrne drzwi otwarły się i John Clay wyszedł z przesadnie dużej windy. Natychmiast skręcił w prawo, w długi, biały korytarz w pierścieniu D Pentagonu. Admirał Langford, spostrzegłszy go z odległego krańca holu, przerwał rozmowę z innym oficerem. Podszedł przywitać Claya i podał mu gruby folder.

– Wybacz, Clay. – Admirał był o kilka cali niższy od swojego rozmówcy, ale chodził wyprostowany na baczność. Miał w sobie wyrazistość, która zawsze sprawiała, że Clay czuł się, jakby musiał zadzierać głowę, żeby na niego spojrzeć. Poznali się kilka lat wcześniej, kiedy admirał Langford przejął dowodzenie nad wydziałem. Służył pod nim od tamtej pory.

Dostosowując krok do Langforda, Clay otworzył folder i przebiegł wzrokiem pierwszą stronę.

– Błąd komputera, sir?

– Wygląda na to, że jednak coś więcej – odparł spokojnie Langford. – Zostało z początku zgłoszone jako błąd, ale nie możemy go odtworzyć – skinął głową przechodzącej obok kobiecie. – System nawigacyjny działał bez zarzutu, odkąd okręt wypłynął z portu, aż tu nagle znaleźli się o piętnaście mil dalej niż wynikałoby to z obranego kursu.

Clay starał się nadążyć, przerzucając kilka kartek wypełnionych, zdawałoby się przypadkowym, kodem komputerowym.

– Jakaś zmiana kierunku?

– Żadnej. Ten sam kurs, ale o piętnaście mil dalej. – Langford widział, jak problem nabiera kształtu w głowie podwładnego.

Clay był jednym z najlepszych analityków, jakimi admirał kiedykolwiek dysponował. Miał umysł ostry jak brzytwa. Langford nigdy nie musiał mu niczego dwa razy powtarzać.

– W takim razie można chyba wykluczyć dryf i prądy poprzeczne. Mogłoby być coś z silnikami, gdyby chodziło o jeden ze starszych okrętów, ale nowa klasa prędkość też mierzy w oparciu o GPS. Może problem z satelitą?

Skręcili i ruszyli kolejnym korytarzem, udekorowanym portretami byłych oficerów.

– Też tak myślałem, ale na razie nie mamy żadnych innych zgłoszeń.

Clay nieświadomie odezwał się na głos.

– Wszystkie te satelity są półsynchroniczne. Odbiornik GPS nigdy nie jest na stałe powiązany z tymi samymi sześcioma sygnałami. To znaczy, że teraz…

– Każdy z nich jest częścią innego zestawu. – Langford wyjął kartę dostępu i przeciągnął ją przez czytnik znajdujący się obok metalowych drzwi oznaczonych dużymi niebieskimi literami WŚM. – Zidentyfikowaliśmy wszystkie zestawy, z których Alabama korzystała przez cały ten tydzień i sprawdziliśmy każdy z osobna. Nic. – Langford otworzył wielkie drzwi. – A jak wycieczka?

– Krótka, sir.

– Wynagrodzę ci to.

Wydział Śledczy Marynarki był pokaźnych rozmiarów i zajmował znaczną część pierwszego piętra Pentagonu, od pierścienia A do pierścienia E po zachodniej stronie. Liczący kilkuset pracowników, w większości wyspecjalizowanych w kwestiach prawnych i personalnych, wydział rozrastał się w wyniku zmiękczenia polityki wojska. Ilość spraw związanych z personelem, jak na przykład dotyczących molestowania, wzrosła gwałtownie w przeciągu ostatnich kilku lat w związku z podejmowanymi przez wojsko wysiłkami, aby sprostać oczekiwaniom dwudziestego pierwszego wieku. W porównaniu do działu prawnego i służb kadrowych, grupa zajmująca się kwestiami technicznymi była niewielka, a zespół Claya jeszcze mniejszy. Elektronika i łączność to specjalizacja zrozumiała dla niewielu, a u jeszcze mniej licznych wzbudzająca zainteresowanie. Nawet wysoko postawieni oficerowie, którzy byli często największymi zwolennikami korzystania z dobrodziejstw technologii, nie chcieli tak naprawdę wiedzieć jak. Chcieli tylko, żeby wszystko działało tak, jak powinno. Zespół Claya często musiał dochodzić, dlaczego urządzenia nie działają, gdzie doszło do awarii i z jakiego powodu. Wymagało to specjalistycznej wiedzy z zakresu różnorodnych technologii, takich jak projekty układów komputerowych, funkcjonowanie sieci czy łączność, a także dogłębnej znajomości widma elektromagnetycznego.

Clay skręcił za róg i minął kilka biur. Kiedy otworzył drzwi własnego gabinetu i wszedł do środka, jego asystentka, Jennifer, najwyraźniej już na niego czekała.

– Cześć, John – powiedziała, odkładając słuchawkę telefonu. – Jak było na Kajmanach?

– Nie spodobałoby ci się – minął ją z uśmiechem, wchodząc do biura. – Żadnych reality show.

Również się uśmiechnęła i podała mu kolejny folder.

– W takim razie skreślę Kajmany z mojej listy. – Jennifer rozłożyła zawartość teczki, odkładając na bok stosik przeznaczonych dla niego wiadomości. Clay obrzucił papiery zniechęconym spojrzeniem.

– To wszystko z tych trzech dni?

– Jesteś rozchwytywany. – Przekartkowała dla niego zawartość folderu. Wyciągnęła kilka dokumentów spod spodu. – A te musisz podpisać.

– Co ja bym bez ciebie zrobił?

– Och, przestań. Jeszcze zrobi się zarozumiała. – Oboje podnieśli wzrok i zobaczyli Steve’a Caesare stojącego w drzwiach z uśmiechem na twarzy. Wysoki na metr osiemdziesiąt, z odpowiednio ciemnymi włosami i wąsem, był stuprocentowym Włochem – ale bez powiązań z mafią, a przynajmniej tak twierdził. Caesare i Clay poznali się na samym początku ich trwającej już dwadzieścia dwa lata służby i szybko nawiązali przyjaźń. Przepracowali większość tego czasu razem – w kilku różnych sekcjach.

Jennifer uśmiechnęła się i wyszła, dając mu po drodze prztyczka w ramię.

Steve wszedł do środka i usiadł na krześle po drugiej stronie biurka Johna.

– Nasze urlopy stają się coraz krótsze i krótsze. Niedługo nie będą dłuższe niż przerwy na lunch.

Clay rzucił folder Langforda na biurko i opadł na krzesło, odwracając się w stronę Caesare.

– Masz szczęście, że nie pojechałeś ze mną. Im krótszy urlop, tym bardziej przygnębiający powrót. – Odetchnął głęboko. – Przypomnij mi, czemu to robimy? Chodzi o miłość do ojczyzny, czy coś w tym stylu?

– O dziewczyny.

– Langford rozmawiał już z tobą o Alabamie?

– Tak, to ja dałem mu rano ten folder. – Caesare wyciągnął nogi przed siebie i opadł plecami na oparcie. – Dziwna sprawa. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem. Pewnie to żadna sensacja, ale chcą się z tym szybko uporać i wrócić do pracy zanim załoga zapadnie w letarg. Pracowaliśmy z ich technikami i drobiazgowo wszystko przeczesaliśmy.

– Coś znaleźliście?

– Jeszcze nie. Właśnie zabieramy się do sprawdzania kabli.

Clay westchnął i pochylił się do przodu, otwierając folder dotyczący Alabamy.

– Czy w pobliżu były jakieś inne okręty korzystające z tych samych satelitów?

Caesare pokręcił głową.

– Nie, najbliższy statek korzystał tylko z czterech spośród nich, a to za mało, żeby móc porównywać… – Przerwał mu dzwonek telefonu komórkowego. Zanim odebrał spojrzał na numer. – Hej, jakieś wieści? Dobra, zaraz tam będę. – Rozłączył się i wstał. – Borger może coś ma.

*****

Will Borger stanowił istny relikt pokolenia hipisów, choć technicznie rzecz biorąc był o kilka lat za młody, żeby faktycznie się do niego zaliczać. Swoje długie włosy wiązał w koński ogon, prawdopodobnie chcąc zrekompensować ich niedobór na czubku głowy. Zwykle nosił okrągłe okulary i luźne hawajskie koszule. Był typowym przykładem starego komputerowca; Clay i Caesare za nim przepadali.

Obaj weszli do laboratorium wypełnionego sprzętem komputerowym i satelitarnym, niekiedy tak skomplikowanym, że nawet oni ledwie potrafili go rozpoznać. Większość półek oplatał gąszcz drutów i kabli łączących dziesiątki monitorów, komputerów, oscyloskopów i wzmacniaczy. Clay szacował, że Borger miał w swoim biurze ilość przewodów koncentrycznych wystarczającą do założenia stacji telewizyjnej. Na drewnianym biurku, wciśniętym w kąt pomieszczenia pod starą lampą, leżał niemal tuzin klawiatur, niektóre jedna na drugiej.

Borger stał nieopodal, pochylony nad stołem w całości zakrytym wielką, biało-czerwoną mapą. Oderwał wzrok od blatu i uniósł brwi.

– Cześć, Clay. Nie wiedziałem, że wróciłeś.

– Taa, prawie jakbym w ogóle nie wyjeżdżał.

– Aaa, pewnie wezwali cię z powrotem do Alabamy. Podobno chcą to ogarnąć i wrócić na morze w przyszłym tygodniu.

Caesare zerknął na mapę.

– Co to?

– Ziemia. A przynajmniej jej część. Skończyłem test obciążeniowy satelitów i niczego nie znalazłem, więc postanowiłem przyjrzeć się współrzędnym używając nowego satelity Jason-2.

Clay słyszał o nim. Model ten zajął miejsce swojego poprzednika, Jason-1, który z kolei zastąpił TOPEX/Poseidon, pierwszego satelitę przeznaczonego do badania pola magnetycznego planety. Te wczesne misje zmieniły sposób, w jaki projektowało się układy komputerowe dla satelitów i znacząco zwiększyły ich odporność na wysokie dawki promieniowania słonecznego, powodując w efekcie rozkwit przemysłu satelitarnego. Ale choć pierwsze dwa modele dostarczyły mnóstwo informacji, dopiero Jason-2 dysponował na tyle czułymi przyrządami, by wykrywać pola bliżej powierzchni. Clay pamiętał, że jego wystrzelenie wywołało duże podekscytowanie wśród społeczności naukowej.

Borger kontynuował.

– Potrwa jeszcze kilka lat, zanim mapy zostaną dokończone, ale ze względu na jego orbitę startową jako pierwszy mapowany był równik – w tym Karaiby, tam, gdzie Alabama zgłosiła problem.

Podeszli bliżej.

– I co?

– No więc tak… tutaj jest reszta równika, a tutaj obszar wokół Bimini – powiedział, wskazując duży, przyciemniony okrąg. – Według J-2 wygląda na to, że poziom magnetyzmu jest tu bardzo wysoki.

– Czy jest możliwe, że to przypadek? Może instrumenty nie są jeszcze skalibrowane.

Borger pokręcił głową i przejechał dłonią po pozostałej części mapy, żeby ją wygładzić.

– Nie sądzę. Jak widzicie, reszta pomiarów jest prawidłowa. To musiałby być wyjątkowy zbieg okoliczności, żeby błąd wystąpił akurat tutaj. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że dno morskie ma tu niezwykle dużą zawartość żelaza.

Clay podniósł wzrok.

– Ale to nie powinno wpływać na GPS.

– Samo w sobie może nie, ale przez cały miesiąc mieliśmy rozbłyski słoneczne, a wiadomo, że one potrafią zaburzyć działanie wielu rzeczy, szczególnie satelitów. Rozbłyski w dniu, kiedy Alabama napotkała problem, były co prawda nieduże, ale w obszarze z wysoką koncentracją żelaza jonizacja mogła sprawić, że satelity nie mogły precyzyjnie namierzyć pozycji okrętu.

– Jak długo trwały rozbłyski tamtego dnia?

– Chyba z sześć czy siedem godzin. Musiałbym sprawdzić.

Clay wstał i w zamyśleniu postukał się palcem w brodę.

– Więc jeśli to rozbłyski były przyczyną, można się spodziewać nieścisłości w danych z okrętu poprzedzających wydarzenie o sześć albo siedem godzin?

– Zapewne. – Borger skinął głową. – Ale to mogą być bardzo subtelne nieścisłości, zależy jak blisko tego obszaru się znajdowali i dokąd się kierowali.

Clay przeniósł wzrok na Borgera.

– Możesz sprawdzić, jak długo dokładnie trwały rozbłyski?

Następnie zwrócił się do Caesare.

– Ściągamy dane z całego dnia.

*****

Cztery godziny później Caesare wszedł i upuścił gruby plik papierów na biurko Claya.

– Pełny zapis dziennika Alabamy z trzydziestego pierwszego. Łączność, nawigacja, napęd… wszystko oprócz okrętowego menu.

– I co?

Caesare potrząsnął głową.

– I nic. Ani jednej rozbieżności. I muszę ci powiedzieć, że to okropnie nudna lektura.

Clay przekartkował stos papieru.

– Borger mówi, że rozbłyski trwały prawie osiem godzin z przerwami. Coś jeszcze od technicznych?

– Nie. Wciąż sprawdzają kable, ale nie spodziewam się, żeby coś znaleźli.

Obaj wiedzieli, że sprawdzanie okablowania było właściwie formalnością, wykonywaną jedynie dla pewności, że nic nie zostało pominięte. Instalacja i izolacja na takich okrętach były wykonane bardzo skrupulatnie; rzadko kiedy zdarzało się, żeby to okablowanie stanowiło przyczynę problemu. Clay odepchnął krzesło do tyłu i po dłuższej chwili w końcu potrząsnął głową.

– Cóż, cokolwiek to było, nie chodziło o rozbłyski słoneczne ani problemy z systemem.

– O okablowanie też nie – dodał Caesare, opierając się o framugę drzwi. – Wychodzimy?

Clay skinął głową.

5

Alison popijała herbatę, wpatrzona uważnie w ekran. Zaraz miało się zacząć; niemal była w stanie usłyszeć, jak wali jej serce.

„Czym się tak stresujesz? – zapytała samą siebie w duchu. – Myślałby kto, że to ty masz wystąpić w telewizji”.

Rzadko się denerwowała, o ile jej obecny stan w ogóle dało się określić tym słowem. Najbliżej było mu do podekscytowania. Jej komunikat prasowy trafił do dziesiątek gazet i programów informacyjnych, a wszystkie z nich liczyły na wywiad. W najśmielszych snach nie spodziewała się takiego odzewu, choć biorąc pod uwagę postępy, jakie ostatnio poczynili, może nie powinna się tak dziwić.

Zaskakujące było raczej to, że znaleźli się w telewizji i to tak prędko. Zaledwie trzy dni po publikacji komunikatu zadzwoniono do nich z NBC, zapraszając Dubois do udziału w poniedziałkowym programie. Poprzednie doniesienia, co prawda nie tak ekscytujące, trafiały jedynie do lokalnych gazet. Coś w ich ostatnich nowinach musiało wzbudzić czyjąś uwagę. Alison zastanawiała się, czyją. Oby był to jakiś bogaty przedsiębiorca chcący rozreklamować nowy produkt albo popisać się swoim bogactwem.

Chris Ramirez, również z kubkiem w dłoni, podszedł i spojrzał na zegarek.

– Jeszcze się nie zaczęło?

Pokręciła głową i szarpnęła parę razy za sznurek od torebki z herbatą.

– Wiesz, że powinnaś była z nim pojechać – powiedział, ostrożnie pociągając łyk.

Alison znów pokręciła głową.

– Nie. On jest lepszy w takich rzeczach.

– Prawda – stwierdził Chris, wzruszając ramionami. – To na pewno nie ma nic wspólnego z tym, że uwielbia być w centrum uwagi.

Podniosła kubek do ust, żeby ukryć uśmiech.

Nagle ekran wypełniła twarz Matta Lewisa, a z głośników popłynęły jego słowa, ledwie słyszalne dopóki Lee nie pogłośnił.

– Zaczyna się!

– …w Akwarium Miejskim w Miami, gdzie zespół biologów morskich stara się osiągnąć coś niewyobrażalnego – nawiązać kontakt z innym gatunkiem. Jest tu ze mną dzisiaj Frank Dubois, zarządzający centrum i prowadzonymi tam badaniami. Witam, doktorze Dubois.

– Dziękuję, Matt. – Twarz Franka pojawiła się na ekranie, a Chris i Lee wydali okrzyk. Wyglądał dobrze, jakby przed kamerą czuł się komfortowo, o wiele lepiej niż oni prezentowaliby się na jego miejscu.

– Muszę powiedzieć, doktorze, że to naprawdę ekscytujące. Nie miałem pojęcia, że w akwarium są prowadzone takie badania. Jak to wszystko się zaczęło?

Frank błysnął swoim idealnym uśmiechem i wzruszył skromnie ramionami. Był stworzony do takich wystąpień.

– Sam pomysł nie jest taki nowy, ale technologia niezbędna do jego realizacji stała się dostępna dopiero bardzo niedawno. Zaczęliśmy od niewielkiego grantu, a w końcu zainteresowanie naszym przedsięwzięciem wzrosło na tyle, że mogliśmy opłacić kilka etatów. Prawdę mówiąc, przez pierwsze dwa lata znaczna część badań była prowadzona nieodpłatnie przez naszą starszą badaczkę, Alison Shaw.

Lee Kenwood pochylił się nad Alison i szturchnął ją przyjacielsko.

– Dobrze jest, Ali.

– To cud – wymamrotał pod nosem Chris.

– Przestańcie! – Zarumieniła się i z powrotem wbiła wzrok w ekran. Przyjmowanie komplementów nie było jej mocną stroną.

Na ekranie Lewis ciągnął dalej.

– Proszę mi opowiedzieć o tym systemie IMIS.

– To system obliczeń rozproszonych, co oznacza, że rozdzielamy pracę pomiędzy dużą liczbę osobnych komputerów, w tym przypadku ponad sto. To daje nam o wiele większą moc obliczeniową, niż gdybyśmy użyli jednego superkomputera, a on kosztowałby nas o wiele więcej.

– A co właściwie znaczy IMIS?

– IMIS to skrót od InterMammal Interpretive System, czyli System Tłumaczeń Międzyssaczych.

– I to on tłumaczy ich język? – zapytał Lewis.

Frank uśmiechnął się.

– No, jeszcze nie tłumaczy. Ale w zasadzie tak. IMIS działa w ten sposób, że zapisuje wszelkie rozpoznawalne sygnały wydawane przez nasze delfiny; ich trzaski, gwizdy, a nawet mowę ciała. Kiedy już wszystkie zostaną uchwycone w wielu różnych wariantach, zaczniemy proces przekładu z użyciem zaawansowanej sztucznej inteligencji. – Znów się uśmiechnął. – A przynajmniej spróbujemy.

Lewis zmarszczył brwi.

– I to zadziała? To znaczy, jak długo zajmie osiągnięcie takiego przełomu?

– No cóż, etap nagrań, albo, jak my to nazywamy, „faza pierwsza”, jest już zakończona. Teraz zaczęliśmy fazę drugą, czyli przekład, a tym zajmuje się w całości komputer. Niestety, ponieważ nikt nigdy wcześniej tego nie robił, nie potrafimy tak naprawdę oszacować, jak długo to potrwa. Ale program został zaprojektowany w ten sposób, aby uczył się na podstawie swoich doświadczeń, więc z dnia na dzień powinien stawać się coraz mądrzejszy.

Lewis z niedowierzaniem pokręcił głową.

– Jak, u licha, można napisać program do rozmawiania z delfinami?

– Z pomocą IBM. – Obaj się roześmiali. – IBM jest jednym z naszych sponsorów. Za darmo dostarczyli nam większość sprzętu i udzielili znacznego wsparcia w pisaniu kodu. Oprogramowanie jest naprawdę imponujące.

– Nie wątpię – Lewis kontynuował, spoglądając na notatki. – Mam tu zapisane, że wśród waszych sponsorów jest też NASA.

– Zgadza się.

Lewis potrząsnął głową.

– Dobra, IBM rozumiem, ale czemu NASA? Co jest dla nich interesującego w takim projekcie?

– To częste pytanie. NASA jest zainteresowana raczej technologią, z której korzystamy, niż faktycznym nawiązaniem kontaktu. Mają nadzieję, że w oparciu o tę technologię uda im się któregoś dnia porozumieć z obcą inteligencją. O ile jakąś znajdą.

– Naprawdę? – Lewis był autentycznie zaskoczony.

Frank pociągnął łyk wody i skinął głową.

– Tak. Są zdania, że nasze nadzieje na nawiązanie kontaktu z kosmitami są dość znikome, skoro nie nauczyliśmy się nawet komunikować z innym gatunkiem żyjącym na tej samej planecie. – Wzruszył ramionami. – Podstawowe podejście w obu tych kwestiach powinno być bardzo podobne.

– A wam już prawie udało się to osiągnąć.

Frank znów się uśmiechnął i uniósł rękę w ostrzegawczym geście.

– No, nie jestem pewien, czy tak bym to ujął. Jesteśmy bliżej, dużo bliżej niż, powiedzmy, sześć lat temu, ale jeszcze dużo pracy przed nami. Szczerze mówiąc, może będziemy musieli zaczekać jeszcze bardzo długo. Jak mówiłem, teraz wszystko zależy od komputerów.

– A jeśli uda wam się coś przetłumaczyć, co powiecie delfinom? Raczej nie zapytacie ich, jak to jest być rybą.

Rozległ się śmiech widowni.

– Może i zapytamy – odparł Frank z uśmiechem. – Ale tak naprawdę to zależy, co będziemy w stanie przetłumaczyć, jeśli w ogóle cokolwiek. Delfiny to drugie pod względem inteligencji zwierzęta na Ziemi i jedyny oprócz ludzi gatunek cechujący się samoświadomością. Na przykład jeśli umieścisz w zbiorniku lustro, delfiny będą faktycznie się w nim przeglądać i patrzeć na swoje ciała. Rozumieją związek między sobą a swoim odbiciem oraz fakt, że otacza je zewnętrzny świat, więc możliwa jest niewiarygodnie głęboka wymiana myśli.

Lewis przysunął się nieco z autentycznym zainteresowaniem.

– Pozwól, że zapytam… Niezależnie od tego jak zaawansowany przekład może być wykonalny, na co macie nadzieję na tym etapie? Innymi słowy, czego chcielibyście się dowiedzieć, jeśli wszystko pójdzie dobrze, nawet jeśli zajmie to lata?

Frank przechylił głowę, zastanawiając się przez moment nad pytaniem.

– Cóż, przede wszystkim chcielibyśmy się dowiedzieć, kim są jako gatunek. Mówiąc my, mam na myśli nas, ludzi. Chcielibyśmy się tego dowiedzieć jako jedna istota rozumna, jedna cywilizacja, komunikująca się z drugą.

– Cywilizacja?

– Tak – ciągnął. – Definiujemy cywilizację jako zaawansowane stadium rozwoju społeczeństwa. Oczywiście delfiny nie mają technologii ani przemysłu, ale rząd i kultura odgrywają ogromną rolę w tym, co uznajemy za cywilizację. Tak jak ludzie, delfiny są istotami społecznymi. Wiemy, że żyją i funkcjonują w dużych grupach, czasem liczących nawet dziesiątki tysięcy osobników. Ale naprawdę ekscytująca jest idea kultury. Jak mówiłem, w porównaniu z resztą świata zwierząt delfiny są niezwykle inteligentne. Mają nawet poczucie humoru.

Alison patrzyła, jak we Franku górę bierze sprzedawca. Właśnie w ten sposób rok za rokiem uzyskiwał dla nich fundusze. Był bogiem.

– Wiemy, że delfiny mają złożony język. Ale wyobraźmy sobie… co jeśli są w stanie przekazywać informacje nie tylko sobie nawzajem, ale też z pokolenia na pokolenie? Mielibyśmy do czynienia z ciągłością, z progresywnym poznaniem. A to właśnie kultura!

Ta idea przemówiła do Lewisa. Siedział przez chwilę nieruchomo, zanim znów się odezwał.

– Łoł. To naprawdę ekscytujące. – Wyciągnął rękę do rozmówcy. – Życzymy szczęścia i nie możemy się doczekać kolejnego spotkania.

– Dziękuję. – Frank uścisnął jego dłoń z uśmiechem.

– Doktor Frank Dubois – powiedział Lewis na zakończenie. – Dyrektor Akwarium Miejskiego w Miami.

– Dobrze jest! – Ken sięgnął do odbiornika i z powrotem zmniejszył głośność. – Może teraz doczekamy się prawdziwego finansowania.

Alison uśmiechnęła się z paznokciem wciąż pomiędzy zębami.

„Nieźle – pomyślała. – Całkiem nieźle”.

6

Pathfinder był statkiem naukowym przeznaczonym do badań oceanu. Ważący blisko trzy tysiące ton statek potrafił osiągnąć imponującą prędkość szesnastu węzłów przy pełnym obciążeniu. Oddany do użytku w 1994 roku w celu prowadzenia doświadczeń na obszarze Oceanu Atlantyckiego, Pathfinder należał do najnowocześniejszych i najbardziej sprawnych okrętów naukowych marynarki. Wyglądając przez okno helikoptera Sikorsky Seahawk, Clay, mimo dużej wysokości, widział charakterystyczny biały kadłub statku. Długi na 60 metrów Pathfinder był dużym statkiem, ale mimo to jednym z mniejszych we flocie badawczej. Clay wiedział, że helikopter tych rozmiarów nie miał tu zbyt wielkiego pola do manewru przy lądowaniu.

Śmigłowiec przechylił się lekko i zaczął stopniowo zniżać lot. Clay odprężył się i oparł głowę o zagłówek. Obok niego Steve Caesare spał smacznie, niemal w stanie katatonii. „Śpij, kiedy możesz” – tej sztuczki wielu nauczyło się wkrótce po rozpoczęciu służby, a on szczególnie wziął sobie lekcję do serca. Clay często żartował, że gdyby tylko tam był, Caesare przespałby bombardowanie Pearl Harbor.

Przez okno widać było, jak helikopter opada coraz bliżej powierzchni morza. Po kilku minutach pilot wyrównał lot i ostatnią milę przemknął na wysokości nieco poniżej 30 metrów, na tyle nisko, że dało się dostrzec ławice barwnych ryb pływające w przejrzystej, niebieskiej wodzie. Clay poklepał Caesare żeby go obudzić, po czym zapiął pasy.

Helikopter zwolnił i zaczął krążyć w powietrzu, zajmując pozycję nad czarnym lądowiskiem Pathfindera. Pozostawał blisko pokładu, podczas gdy pilot próbował dopasować się do ruchów statku unoszącego się i opadającego na falach. Pokonawszy kilka ostatnich metrów, maszyna gwałtownie opadła i uderzyła o powierzchnię lądowiska. Podporucznik podbiegł pod zwalniające śmigła i otwarł drzwi kabiny. Zasalutował krótko, po czym rozłożył małe, składane schodki i gestem dał znak, żeby Clay oraz Caesare podążyli za nim.

Chwycili torby, zeszli z lądowiska i ruszyli ku schodom po przeciwnej stronie pokładu. Wspiąwszy się dwie kondygnacje wyżej, otwarli białe stalowe drzwi prowadzące na mostek.

Komandor Emerson podniósł wzrok na wchodzących mężczyzn. Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę do Claya.

– Clay, niech mnie diabli. Jak się masz?

– Dobrze, Rudy. A jak tam w raju?

– Nieźle. Chyba już dwa lata nie miałem na sobie nic z długim rękawem – odparł z uśmiechem i zwrócił się do Caesare. – A kogo my tu mamy?

– Rudy, to komandor porucznik Steve Caesare. Pracujemy razem.

Emerson uścisnął dłoń Caesare i obrzucił spojrzeniem niewielką odznakę z trójzębem przypiętą do jego kołnierza.

– Miło mi pana poznać. Pan też był w SEAL-sach, prawda?

– Nawzajem, sir. Tak, jakiś czas temu. Byłem w Somalii w dziewięćdziesiątym trzecim. Rok potem mnie przenieśli.

– Somalia. – Emerson westchnął. – To był niezły burdel.

– Tak, sir, zdecydowanie. Straciłem paru przyjaciół.

Emerson zmarszczył brwi i skinął głową.

– No dobra, to co to za sprawa, dla której gnamy wam na spotkanie przez cały pieprzony Atlantyk?

Clay uśmiechnął się. Tak jak Caesare, Emerson był starym przyjacielem z marynarki. Chociaż wielką przyjemność sprawiało mu odgrywanie roli szorstkiego wilka morskiego, nigdy do końca nie udawało mu się utrzymać pozorów. Mimo to Emerson świetnie się bawił. Dobrze było go mieć za przyjaciela; dowodził jednym z czołowych statków badawczych w Military Sealift Command. Główną misję MSC stanowiło w dużej części zapewnianie wsparcia, w tym dostarczanie paliwa, pojazdów, amunicji i zaopatrzenia. Udział w systemie wspierającym całą marynarkę wojenną Stanów Zjednoczonych zapewniał Emersonowi dokładny wgląd w wiele spraw, którymi zajmowały się siły zbrojne.

Clay wzruszył ramionami.

– Tylko jakieś zakłócenia sygnału. Musimy zamknąć sprawę, żeby Alabama mogła z powrotem wypłynąć. Poszczęściło nam się, że byliście najbliżej i macie na pokładzie nowy batyskaf.

– No, na pewno jesteśmy jednym z wygodniejszych statków. – Emerson dał znak podkomendnemu, żeby przejął mostek. – Spodoba wam się nasz Triton II; żadnych kabli i wykorzystuje ultraniskie częstotliwości, więc ma cholernie imponujący zasięg.

– Na jaką głębokość go spuszczaliście? – zapytał Caesare.

– Tysiąc dwieście metrów, może więcej. Trzeba będzie spytać Taya. To on jest głównym inżynierem.

Clay i Caesare byli pod wrażeniem. Prawie półtora kilometra bez kabla to wprost zadziwiający wynik.

Emerson wyprowadził mężczyzn na zewnątrz, a potem z powrotem na dół. U podnóża schodów kobieta oficer zatrzymała się i zasalutowała. Komandor szybko oddał honory, nie zwalniając kroku. Kątem oka zauważył, jak mężczyźni wymieniają spojrzenia i odpowiedział na niezadane pytanie.

– Wśród oficerów na pokładzie mamy sześć kobiet. To pewna niedogodność, trzeba zorganizować oddzielne kwatery i tak dalej, ale warto. Wbrew powszechnej opinii ich obecność na pokładzie zwiększa poziom profesjonalizmu. – Pochylił się przechodząc przez otwór drzwiowy, po czym skręcił w lewo i wszedł do kuchni. – Kawy? – zapytał, podnosząc dzbanek i wybierając kubek ze starannie ułożonego stosu.

Obaj skinęli głowami i przyjęli od niego naczynia.

– No to co tam macie za zakłócenia?

Clay wzruszył ramionami.

– Nie jesteśmy do końca pewni. Nic bardzo poważnego. Pewnie chodzi tylko o wysoką zawartość żelaza w dnie. Musimy zebrać próbki do analizy. – Pociągnął łyk z kubka. – Jeśli nie trafimy na nic oczywistego, może będziemy musieli wrócić tu jakimś starym okrętem podwodnym i sami się przyjrzeć.

Caesare spojrzał na Emersona.

– Przy okazji, komandorze, chcielibyśmy też zajrzeć do dzienników systemowych Pathfindera i porównać je z tymi z Alabamy. To prawdopodobnie kwestia głębokości albo bliskości komór z wysokimi stężeniami minerałów, więc skoro już tutaj jesteśmy, powinniśmy wyeliminować z listy statki nawodne.

– Oczywiście – Emerson skinął głową. Spojrzał na zegarek. – Chyba już czas przejść na rufę. Tay i jego ekipa powinni być prawie gotowi do wypuszczenia Tritona. Będziemy na waszych współrzędnych w przeciągu kilku minut.

Na rufie statku Clay i Caesare zastali kilku członków zespołu powoli podnoszących Tritona II w górę i poza pokład. Maszyna dostrzegalnie różniła się od większości wcześniejszych zdalnie kierowanych pojazdów podwodnych marynarki. Zamiast klasycznej, cylindrycznej formy Triton kształtem przypominał raczej literę U, przy czym większość statku została zabudowana wokół przezroczystej kuli. Do tego, co można by uznać za tył jednostki, przymocowano kilka silników i płetw, ale całość i tak miała mniej więcej kulistą formę. W przeciwieństwie do tradycyjnie projektowanych łodzi podwodnych, kula utrzymywała idealnie jednolite ciśnienie ze wszystkich stron w miarę zanurzania, w istocie sprawiając, że wytrzymałość łodzi rosła wraz z głębokością. Dzięki temu, że konstrukcja Tritona opierała się na takim kształcie, był on w stanie osiągać większe głębokości bez konieczności podejmowania szczególnych wysiłków niezbędnych do wzmocnienia kadłuba w starszych, cylindrycznych modelach. Oczywiście osiągnięto to kosztem szybkości. Biorąc pod uwagę większą powierzchnię stykającą się z wodą podczas ruchu, Clay zgadywał, że Triton był prawdopodobnie o dwadzieścia pięć procent wolniejszy od starszych modeli. Mimo to rozumiał, skąd brała się jego popularność – oferował większy limit zanurzenia bez konieczności przewożenia na statku kilometrów długiego kabla służącego mu za pępowinę.

Edwin Tay był z pochodzenia Chińczykiem i na oko zbliżał się do czterdziestki. Nie dorównywał wzrostem pozostałym członkom zespołu, ale jasne było, że to on tu rządzi. Wydawał jedno polecenie za drugim, podczas gdy jego ludzie sprawnie podnosili batyskaf i zawieszali go nad wodą za pomocą długiego, mocnego ramienia przegubowego. Wreszcie odwrócił się i dał znak jednemu z członków ekipy, aby zatrzymał maszynę w obecnej pozycji. Chwilę później umilkł huk silników i statek zaczął hamować. Emerson zwrócił na siebie uwagę mężczyzny i przywołał go gestem.

– Panie Tay, przedstawiam panu komandorów poruczników Johna Claya i Steve’a Caesare. To nasi przyjaciele z działu elektroniki i łączności w Waszyngtonie.

Tay uścisnął im dłonie.

– Witam na pokładzie. Podobno chcecie się pobawić naszym nowym batyskafem.

Clay zaśmiał się.

– Obawiam się, że sprawa jest nieco mniej ekscytująca. Musimy tylko zebrać trochę próbek gleby. Mieliśmy szczęście, że byliście w okolicy i to w dodatku z nowym sprzętem.

Tay spojrzał przez ramię na łódź, zawieszoną w powietrzu i kołyszącą się lekko z boku na bok.

– Tak, to prawdziwe cacko. Bateria trochę szybko się rozładowuje, ale przypuszczam, że w przyszłych wersjach to poprawią. I tak udało nam się go spuścić na tysiąc trzysta metrów bez problemu. Obraz wyraźny jak z kablówki – powiedział, puszczając oko.

– Ładna łódź – odparł Caesare.

Tay szybko przetarł czoło.

– Musimy jeszcze zrobić parę testów, ale powinniśmy być gotowi do startu za jakieś piętnaście minut. W międzyczasie, gdybyście byli głodni, mamy całkiem porządną kuchnię.

Clay położył rękę na brzuchu.

– Jak dla mnie brzmi dobrze.