Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzeci tom niezwykle mrocznej serii „Poranione dusze” opowiadającej o brutalnych więźniach zmuszanych do zabijania.
Walentin, więzień numer 194, został porwany wraz ze swoją siostrą z sierocińca. Stał się niewolnikiem i maszyną do zabijania na usługach ludzi, którzy zagrozili, że jeżeli nie będzie wykonywał rozkazów, dziewczynie stanie się krzywda.
Zoya Kostava całe życie spędziła w ukryciu. Bała się, że ludzie winni morderstwa jej rodziny kiedyś przyjdą też po nią. Ku jej zdziwieniu dowiedziała się, że jej ukochany brat Zaal jednak żyje. I kiedy dziewczyna ma się z nim spotkać, zostaje porwana prosto sprzed jego domu.
Podczas obserwacji domu swojego wroga Walentin zorientował się, że kobieta zbliżająca się do drzwi, w jakiś sposób jest związana z mężczyzną, którego on chce zniszczyć. Postanawia ją porwać, żeby zdobyć potrzebne informacje o Zaalu.
Zoya staje się więźniem, ale nie może zaprzeczyć, że jej porywacz ją fascynuje. Nieznajomy skrywa wiele tajemnic, a do niej szybko dociera, że on od dawna też nie jest wolny.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 409
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Ravage
Copyright © 2016 by Tillie Cole
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2023
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Kinga Jaźwińska-Szczepaniak
Korekta:
Katarzyna Chybińska
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-706-3
Władykaukaz
Republika Osetii Północnej – Alania
Rosja
Sierociniec
Piętnaście lat temu
Ze snu wyrwały mnie trzy ostre stuknięcia w drzwi znajdujące się na dole. Zmrużyłem oczy i spojrzałem na zegar ścienny. Pozostali chłopcy w sali ani drgnęli, ale to wcale nie znaczyło, że spali. Wszyscy wiedzieliśmy, co zwiastuje ten ostry stukot – przyszły po zbiory.
Nocne Zjawy.
Gdy nerwową ciszę domu przerwał przeraźliwy pisk zawiasów głównych drzwi, moje ciało ściął lód. Później rozległ się odgłos butów – ciężkich buciorów bębniących o starą drewnianą podłogę.
Salę spowijała głęboka ciemność, jak zwykle o trzeciej nad ranem. Zjawy zawsze zjawiały się o tej porze. Wiedziałem, że to dlatego, aby mieszkańcy miasta nie słyszeli i nie widzieli, jak przychodzą po nas, sieroty.
Głębokie szepty jakby wypełniły każdy zakamarek sali. Właśnie tego sygnału potrzebowałem, by się ruszyć. Odgarnąłem cienki koc. Moje nagie stopy zderzyły się z lodowato zimnymi deskami podłogi. Zamarłem, nie chciałem wydać z siebie nawet najcichszego szmeru. Zacisnąwszy pięści, podreptałem cicho ku klatce schodowej znajdującej się na tyłach budynku. Mijając równe rzędy wąskich leżanek, słyszałem stłumiony szloch i łkanie pozostałych chłopców. Leżeli sparaliżowani strachem. Moje nozdrza wypełnił smród moczu, najwyraźniej niektóre dzieci bały się tak bardzo, że od razu się zmoczyły.
Ale ja szedłem przed siebie. Musiałem dotrzeć do niej.
Moje serce galopowało, choć poruszałem się powoli. W końcu dotarłem do zamkniętych drzwi, oddzielających sale chłopców od pokojów dziewcząt. Wyciągnąłem cieniutką spinkę, którą trzymałem w sekretnej kieszonce spodni, i wsunąłem ją w zamek. Skupiałem się na wyczuciu go, równocześnie rozpaczliwie nasłuchując wszelkich odgłosów świadczących o tym, że Noch Prizrak – ludzie znani jako Nocne Zjawy – kierują się na to piętro. Na moim czole pojawiły się paciorki potu, ale koncentrowałem się na zadaniu. Moja dłoń poruszała się spokojnie i dokładnie. Zamek ustąpił, więc przekręciłem gałkę w drzwiach i cicho wypuściłem powietrze z płuc.
Zerknąłem na rozpościerający się za moimi plecami mrok, by upewnić się, że nikt za mną nie idzie. Czasami kilku chłopców panikowało i ruszało moim śladem. Ale nie mogli tego robić. Byłem w stanie ocalić jedynie nas dwoje. Reszta musiała zatroszczyć się sama o siebie w tym popierdolonym sierocińcu z piekła rodem. Sierocińcu będącym polem zbiorów dla przychodzących nocą Zjaw.
Czysto. Prześlizgnąłem się więc przez wąską szczelinę w drzwiach i natychmiast zamknąłem je za sobą, przekręcając zamek. Schowałem spinkę do sekretnej kieszonki i przemknąłem przez piętro w kierunku wąskich schodów. Zakradając się ostrożnie stopień po stopniu, dotarłem na kolejne piętro i zobaczyłem drzwi jej sali. Otworzyłem zamek i wsunąłem się do środka, a gdy tylko przekroczyłem próg sali dziewcząt, moje uszy uderzyła fala głośnego zawodzenia, od której krew się we mnie zagotowała, przewracając moje flaki na drugą stronę.
Dziewczynki były bardzo młode, a jedna z nich była moją siostrą, moją najlepszą przyjaciółką i jedynym powodem, dla którego żyłem na tym świecie.
Postawiłem czternaście ostrożnych kroków. W ciągu lat naszej niewoli dobrze zapamiętałem tę krótką trasę. Zapamiętywałem wszystko. Mój mózg niczego nie zapominał. Po czternastym kroku wysunąłem rękę i od razu poczułem drobne paluszki Inessy, mojej małej siostrzyczki. Jej dłoń zadrżała, zaciskając się na mojej z niewiarygodną siłą. Uśmiechnąłem się smutno i z trudem opanowałem łzy. Bez słowa podniosłem siostrę z łóżka i wziąłem w ramiona. Jej główka wtuliła się w zagłębienie między moją szyją a ramieniem, a jej wątłe ramionka zacisnęły się wokół mojego karku z siłą imadła. Pozwoliłem sobie na sekundę zwłoki, by odwzajemnić ten uścisk, lecz gdy po korytarzach poniosło się echo otwieranych drzwi, zmusiłem się do działania.
Pobiegłem.
Pobiegłem ile sił w nogach.
A gdy biegłem, mroczną noc przeszywały krzyki dobiegające z sal znajdujących się w głębi korytarza. Inessa oddychała coraz szybciej. Gdy dopadłem do drzwi pokoju, siostrzyczka zacisnęła swoje zziębnięte ręce jeszcze mocniej i wyszeptała: Noch Prizrak. Moje kolana niemal ugięły się pod siłą przerażenia słyszalnego w jej głosie, ale dzięki silnej woli wyszedłem na korytarz, a potem pognałem w kierunku schodów. Tym razem krzyki i wrzaski dochodziły ze strony naszej tajnej kryjówki.
Ogarnęła mnie trwoga i zalał czysty strach. Zachwiałem się. Próbowałem wymyślić, co robić, dokąd pójść, lecz wtedy z sal chłopców dobiegły nas głośne trzaski.
– Walentin? – załkała wtulona w moją szyję Inessa.
Cała drżała. Jej serce waliło tak mocno, że czułem jego pulsowanie na własnej piersi.
Zacisnąłem powieki, desperacko próbując wymyślić nową kryjówkę. Ciężkie kroki Zjaw przypominały grzmoty. Nie, gorzej – brzmiały niczym odgłosy kroków stawianych przez stado słoni biegnących na nas ze wszystkich stron i zamykających nas w potrzasku.
I wtedy mnie oświeciło. Pokój lekarski piętro wyżej!
W okamgnieniu ruszyłem do góry, przeskakując po dwa stopnie naraz. Inessa nawet nie pisnęła. Uda paliły mnie z wysiłku, ale dobiegłem pod stare drzwi z czerwonym krzyżem umieszczonym na małym przeszkleniu. Odgłosy buciorów przybierały na sile, rozlegały się coraz bliżej. Pociłem się. Serce łomotało mi w piersi. Improwizowałem. Gałka przekręciła się w mojej dłoni, a do uszu dobiegło głośne kliknięcie – otwierały się też drzwi do sal chłopców.
Wpadłem do pokoju lekarskiego i zamknąłem drzwi. Do środka wlewało się światło księżyca, które padało na cztery małe łóżka. Nie było tam żadnych szaf, w których moglibyśmy się schować, żadnych ukrytych drzwi, żadnych kredensów, za które moglibyśmy wejść.
Pomieszczenie wypełniły donośne głosy. Ze świadomością, że Zjawy zmierzają w naszą stronę, podbiegłem do najbardziej oddalonego od drzwi łóżka i położyłem Inessę na podłodze. Trzymała mnie bardzo mocno, ale nie miałem czasu, by ją pocieszać. Musiałem nas uratować, więc padłem na kolana i wpełzłem pod łóżko. Inessa zrobiła to samo, zawsze posłusznie robiła wszystko, co jej mówiłem. Wbiłem się w narożnik pokoju, próbując być jak najmniejszy, a potem wziąłem siostrę w ramiona. Jej malutkie ciało natychmiast przylgnęło do mojej piersi. Znieruchomieliśmy.
Oddychaliśmy prawie niesłyszalnie. Inessa płakała cicho, a jej ciało ciągle się trzęsło. Trzymałem ją mocno, modląc się, żeby Zjawy tu nie przyszły, żeby i tej nocy nas nie zauważyły, żeby nie zapakowały nas na ciężarówki i nie wywiozły Bóg wie gdzie. Położyłem dłoń na potylicy siostry, przyciągnąłem ją do siebie i zamknąwszy oczy, pocałowałem ją w czarne włosy.
Otaczała nas cisza. Cisza tak gęsta, że nie śmiałem nawet oddychać, by jej nie zakłócić. I wtedy przy drzwiach pokoju medycznego usłyszałem cichy zgrzyt, który wykrzesał z mojego kręgosłupa rozpalone do białości iskry. Inessa zakwiliła, więc przyłożyłem palec do jej ust, niemo błagając, by była cicho. Wypatrywałem cieni na podłodze i wtedy zobaczyłem, że drzwi się otwierają, a w środku pojawia się kilka par butów. Skręciło mnie w brzuchu.
Byli Gruzinami, rozmawiali niskimi głosami, ale nie rozumiałem wszystkich słów. Wciąż z całych sił otulałem ramionami Inessę, wpatrując się jak sokół w stąpające po całym pokoju buty. Nagle dwie pary nóg obróciły się gwałtownie i wymaszerowały na korytarz. Wpatrywałem się wytrzeszczonymi oczami w pozostałe dwie pary, które powoli, boleśnie powoli, zbliżały się do łóżka będącego naszą kryjówką. Wstrzymałem oddech, gdy się zatrzymały. Bałem się tak bardzo, że nie wypuszczałem powietrza z płuc. Łzy napłynęły mi do oczu, bo wiedziałem, że to już koniec.
Zjawy nas znalazły.
A potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko. W mgnieniu oka ktoś przewrócił łóżko, pod którym się schowaliśmy, i nacisnął przełącznik, a pokój zalał się oślepiającym białym światłem. Skrzywiłem się, a schowana w moich ramionach Inessa krzyknęła, bo i ją oślepiło. Mrugnąłem raz i drugi, aż zobaczyłem oblicza Zjaw – stał nad nami mężczyzna, wielki i mroczny, a obok niego kobieta, cała ubrana na czarno, jak wszystkie Zjawy, w jakby mundur wojskowy, a włosy miała związane w kok. Obserwowała nas zmrużonymi oczyma, którymi świdrowała przede wszystkim tył głowy mojej siostry. Próbowałem trzymać Inessę przy sobie, zakrywać jej twarz, ale ona, jakby wyczuwając spojrzenie kobiety, podniosła głowę i rozejrzała się. Widziałem, jak kobieta Zjawa rozciąga w uśmiechu wąskie wargi, patrzy na towarzyszącego jej mężczyznę i kiwa głową. Natychmiast zrozumiałem, co oznacza ten gest, więc zerwałem się na nogi z siostrą w ramionach i rzuciłem się biegiem najszybciej, jak potrafiłem, lecz gdy dotarłem do drzwi, pilnujący ich dwaj mężczyźni, którzy jednak wcale nie odeszli, złapali mnie za włosy.
I wtedy wielki mężczyzna Zjawa wyrwał mi Inessę z rąk. Krzyczała i wyciągała do mnie chude rączki.
Wypełnił mnie gorący gniew. Wyprowadziłem cios, którym trafiłem Zjawę w brzuch. I nie przestawałem. Uderzałem raz za razem, aż mnie puścił. Patrzyłem tylko na siostrę, którą wciągnęli z powrotem w głąb pokoju lekarskiego. Inessa wyglądała w rękach Zjawy jak martwy posąg, patrzyła przed siebie wytrzeszczonymi niebieskimi oczami. Gdy po jej policzku spłynęła łza, zmusiłem się do działania. Rzuciłem się więc za nią, ale wtedy poczułem przeszywający żołądek ból. Siła ciosu zmiotła mnie z nóg i wycisnęła powietrze z moich płuc. Ale i to mnie nie powstrzymało.
Dźwignąłem się na rękach, sunąc w jej stronę i zaciskając zęby z bólu. Nagle spadł na mnie drugi cios, tym razem w plecy. Padłem bezwładnie na zimną podłogę i poczułem miedziany posmak krwi, która pociekła z moich ust… Ale kolejne spojrzenie na Inessę wystarczyło, bym ponownie zmusił się do dalszego ruchu. Słyszałem niewyraźnie, półświadomie, jak Zjawy rozmawiały ściszonymi głosami, lecz gdy Inessa ponownie wyciągnęła ku mnie ręce, zdwoiłem wysiłki.
Pełzłem ku siostrze, niezmordowany. I kiedy już miałem dotknąć jej dłoni, ktoś podniósł mnie z ogromną siłą. Walczyłem i walczyłem, szarpałem się, ale trzymający mnie mężczyzna był zbyt silny, a moje ciało zbyt osłabione ciosami.
– Puszczaj – syknąłem w ojczystym rosyjskim. – Nie zabierzecie mi jej.
Pojawiła się przede mną ta kobieta. Wpatrywała się we mnie małymi ciemnymi oczami, a na jej ustach tańczył uśmieszek.
– Puszczaj! – warknąłem, patrząc na nią rozpalonym wzrokiem.
Uśmieszek przeszedł w szeroki uśmiech.
Podszedł do niej mężczyzna – ten, który przewrócił łóżko i nas znalazł – i też wbił we mnie ciemne oczy, po czym skrzyżował potężne ramiona na torsie.
Kobieta cofnęła się bliżej Inessy, ale nie spuszczała ze mnie oczu. Ja też cały czas na nią patrzyłem. Kiedy moja siostra skurczyła się ze strachu, kobieta podniosła rękę, jakby chciała ją uderzyć.
Krzyknąłem ile sił w piersiach.
Zaryczałem.
Kopałem i młóciłem rękoma, żeby się uwolnić.
Kobieta opuściła rękę i wtedy dostrzegłem na jej twarzy coś jakby cień zrozumienia. Wróciła do mnie, postawiwszy cztery kroki – policzyłem – i uniosła dłoń do mojej twarzy.
– Zrobisz wszystko, żeby chronić tę tam? – zapytała po rosyjsku, ale każde słowo aż ociekało wyraźnym gruzińskim akcentem.
Zacisnąłem zęby, nie odpowiedziałem.
Zaśmiała się, a stojący obok niej mężczyzna przechylił głowę. Kobieta spojrzała na niego i powiedziała:
– Bierzemy oboje. Mała jest piękna, a takiego jak on jeszcze nie widziałam. Tak lojalnego i zaciekłego.
Mężczyzna skinął głową, na co moją krew ponownie ściął lód.
Kiedy kobieta Zjawa znów uniosła dłoń i pstryknęła palcami, facet trzymający Inessę natychmiast wyszedł z pokoju. Ten, który trzymał mnie, także ruszył za nim. Nie odrywałem spojrzenia od siostry wtedy, gdy nieśli nas wzdłuż szeregu chłopców i dziewczynek, do furgonetki, i nawet wtedy, gdy kobieta Zjawa przysunęła usta do mojego ucha, po czym wyszeptała:
– Jeżeli chcesz, żeby żyła, nauczysz się wypełniać wszystkie nasze polecenia. Staniesz się jednym z nas. Staniesz się Nocną Zjawą, jak nas tu nazywają. Staniesz się niewidocznym zabójcą. Człowiekiem nocy. Moim drogocennym ubijcą1, najlepszym zabójcą.
I rzeczywiście się nim stałem.
Z biegiem lat przeistoczyłem się w nocnego ducha.
W doręczyciela śmierci.
Niosłem cierpienie.
Niosłem ból.
Byłem pierdolonym koszmarem, którego nikt się nie spodziewał…
Dopóki nie było za późno.
Zoya
Manhattan, Nowy Jork
Obecnie
– Sykhaara2 – wymamrotałam wstrząśnięta, a w moim sercu pojawiła się szczelina nadziei, na którą nie pozwalałam sobie od dwudziestu lat, od tamtej masakry. Nadziei, że mój brat żyje. A jednak po tylu latach… naprawdę żył.
– Panienko? – wydukał Avto, mój obrońca i opiekun.
Zamieniłam się w słup soli, nogi zdrętwiały mi pod wpływem szoku.
Zaal, mój Zaal, żył.
Spojrzałam na niego jeszcze raz zamglonym wzrokiem.
– A Anri? Jakieś wieści o Anrim?
Na jego twarzy pojawił się wyraz rozczarowania.
– Nie, panienko. Ani słowa o Anrim. Ale nasze źródła donoszą, że Kostava przyjeżdża do miasta. Obserwowali go. Obserwowali i obserwowali, i…
– I co?! – wtrąciłam, wsłuchując się w jego każde słowo.
– I to Zaal, panienko.
Szloch rozerwał moje gardło. Zasłoniłam usta dłońmi i wyobraziłam sobie Zaala – jego wpatrzoną we mnie ośmioletnią twarz, gdy niósł mnie do domu z należącego do nas lasu, i jego szeroki uśmiech, gdy patrzył na mnie i liczył trzy pieprzyki na swoim policzku: „Raz, dwa, trzy”. Przypomniałam sobie długie czarne włosy, które opadały mu na plecy, i jego tętniące życiem zielone oczy. Przypomniałam sobie Anriego, który szedł obok nas – miał dokładnie takie same włosy jak Zaal, ale jego oczy były ciemnobrązowe, jak moje.
Ktoś położył mi rękę na ramieniu, wyrywając mnie ze wspomnień.
– Wszystko dobrze, panienko? – Avto patrzył na mnie z troską.
– Tak… – szepnęłam, ale od razu pokręciłam głową. – Sama nie wiem. Po prostu… Trzymałam się nadziei i modliłam się, by przeżył, by obaj przeżyli, ale bez żadnych wieści minęło tyle lat, przez które straciłam tę nadzieję. To po prostu przytłaczające. – Ścisnęło mnie w brzuchu. – Avto, jesteś pewien? Bo chyba nie przeżyję, jeśli to jakaś pomyłka. Moje serce jest złamane od dwudziestu lat, nie zniesie więcej bólu.
Jego brązowe oczy złagodniały.
– Jesteśmy pewni, panienko.
– Ale czy on nadal się ukrywa? – zapytałam, marszcząc czoło. – Kto go chronił przez cały ten czas? Jak rozpoznano jego tożsamość? Jest w niebezpieczeństwie?
Tym razem w spojrzeniu Avto pojawił się żal. Nerwowo, ale mocno złapałam starca za rękę.
– Avto, powiedz mi. Gdzie podziewał się mój sykhaara?
Mężczyzna nabrał powietrza i odrzekł:
– Panienko, Jakhua zabrał twoich braci i ich wykorzystał.
– Wykorzystał? Jak? Nie rozumiem. – Potrzebowałam odpowiedzi.
Avto napiął się i odparł:
– Panienko, na tym świecie są rzeczy, których istnienia nie jesteś świadoma. Są ludzie i miejsca istniejące jedynie w podziemiu. Jedynie w tajemnicy.
Ściągnęłam brwi.
– Avto, co próbujesz powiedzieć? Gdzie był mój Zaal? Co ten człowiek zrobił moim braciom? – zapytałam i od razu poczułam, jak Avto jeszcze mocniej napina mięśnie.
Zrobił głęboki wdech i wyjaśnił:
– Zoyu, Jakhuasowie opracowują narkotyki.
– Jakie narkotyki?
– Narkotyki zniewalające ludzi, panienko. Narkotyki usuwające wspomnienia ofiar, zmuszające je do popełniania koszmarnych, haniebnych czynów.
Ścisnęło mnie w dołku.
– Na przykład jakich? – zapytałam szeptem.
Avto aż się przygarbił.
– Zabójstw. Mordów. Wszystkiego, czego zażąda Pan. Naprawdę wszystkiego. Niezależnie od skutków moralnych.
Poczułam, że tym razem ściska mi się gardło, ale udało mi się przełknąć ślinę.
– I Jakhua… – musiałam przełknąć ślinę jeszcze raz, bo głos mnie zawiódł – …i Jakhua stosował je na moich braciach?
Avto skinął głową i lekko zbladł na twarzy.
– Powiedz – drążyłam.
– Panienko… – zaczął ochryple. – Panicze Zaal i Anri zostali nie tylko poddani działaniu tego narkotyku. On był na nich testowany.
Patrzyłam na niego nieruchoma, choć ręce mi drżały. Pomimo ściśniętego gardła udało mi się zapytać:
– On, Jakhua… wykorzystał moich braci… i testował na nich swój narkotyk? Eksperymentował na nich jak na laboratoryjnych szczurach?
– Tak, panienko – odpowiedział Avto, na co po moich policzkach spłynęły ciepłe łzy. – Byli bliźniakami, więc testował na nich narkotyk we wszystkich fazach jego rozwoju. Porównywał rezultaty…
Zerwałam się na nogi, podbiegłam do kosza na śmieci i zwymiotowałam.
Avto podszedł do mnie i w pocieszającym geście położył mi na plecach swoją starczą dłoń. Ale ja nie mogłam liczyć na pocieszenie, mając świadomość, że moim silnym, dzielnym i ukochanym braciom wstrzykiwali tę… tę truciznę, i to latami, całymi latami, aż stracili pamięć, wspomnienia…
Wytarłam usta, ciężko dysząc, i obróciłam ku opiekunowi twarz.
– Co z ich pamięcią? Pamięcią Zaala?
Przepełnił mnie strach, bo oto stanęłam oko w oko z możliwością, że brat nie będzie wiedział, kim jestem. To musiałby być najokrutniejszy z żartów Boga. Czekałam na powrót braci dwadzieścia lat, a mogło się okazać, że gdy odnalazłam jednego z nich, będącego teraz moją jedyną rodziną, on zobaczy we mnie obcą osobę.
– Słyszeliśmy, że jego wspomnienia wracają z każdym dniem i, Zoyu, sądzimy, że cię pamięta, ale…
– Ale co? – zapytałam niemal bezgłośnie.
– Panienko – zaczął i zbliżył się o krok – on myśli, że zginęłaś w masakrze. Nie ma pojęcia, że przeżyłaś. Nie wiedział, że nie odnaleziono twoich zwłok.
Na myśl, że Zaal pamiętał rodzinę, ale przez tyle lat pustki był przekonany, że wszyscy jej członkowie zginęli, opadła mi ciężko głowa.
– Jest sam? – zapytałam, wyobrażając sobie, przez co musiał przejść.
Avto nie odpowiedział. Gdy podniosłam głowę, zobaczyłam, że jego siedemdziesięciopięcioletnie ciało jest aż sztywne z napięcia. Tym razem nie pytałam ponownie, po prostu czekałam.
– Nie jest sam – wyznał po wielu sekundach milczenia.
– Są przy nim opiekunowie, którzy go odnaleźli? Ludzie wierni naszej rodzinie?
Avto zaprzeczył ruchem głowy, a jego cienka jak pergamin skóra jeszcze bardziej zbladła.
Nachyliłam się i położyłam dłoń na jego ręce.
– Avto?
Ale on już nic nie dodał, tylko sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął zdjęcie. Gdy zobaczyłam pusty, biały tył fotografii, moje serce ruszyło sprintem.
Zaal.
Wiedziałam, że jest na tym zdjęciu. Wyciągnęłam rękę, ale Avto cofnął swoją. Zirytowana spojrzałam mu w oczy, a on odchrząknął i powiedział:
– Zoyu, Zaal nie jest sam. Dotarły do nas wieści, że niedawno się zaręczył.
Wstrząśnięta rozchyliłam wargi i pokręciłam głową.
– Zaręczył? Jak to możliwe? Myślałam, że Jakhua go więził, więc… Kiedy Zaal zdążył znaleźć sobie kobietę? Jak to możliwe? Nie rozumiem.
Avto wpatrzył się w zdjęcie, a po chwili mi je podał.
Złapałam fotografię drżącą dłonią, po czym przyłożyłam ją do piersi i zamknęłam oczy. Zawsze się zastanawiałam, jak mój brat mógłby teraz wyglądać. Czy był wysoki i silny, jak zakładałam? Nadal miał sięgające łopatek czarne włosy jak dawni gruzińscy wojownicy? Wciąż ten beztroski uśmiech na ustach i spokojną, wycofaną osobowość? Miałam wrażenie, że zdjęcie wypala mi dziurę w ubraniu. Wzięłam głęboki wdech, odsunęłam je od siebie i spojrzałam na dwie widniejące na nim postaci.
Serce napęczniało mi w piersi, kiedy patrzyłam na mężczyznę – na potężnie zbudowanego mężczyznę o opalonej, oliwkowej skórze i czarnych sięgających pleców włosach. Miał jasnozielone oczy, a pod jego lewym okiem widniały trzy dumne pieprzyki. I uśmiechał się. Bardzo szeroko. Ten uśmiech aż opływał miłością. Mój brat – teraz już dorosły i silniejszy – patrzył z nieskalanym uwielbieniem w oczach na jakąś kobietę.
Przebiegłam wzrokiem na drugą stronę zdjęcia, na nią. Moje gardło ponownie się ścisnęło. Kobieta była piękna. Szczupła i urzekająca, a długie blond włosy opadały jej na plecy. Patrzyła na Zaala intensywnie brązowymi oczami i również się uśmiechała.
Poczułam się surrealistycznie. Brat, którego uważałam za zmarłego, żył. Możliwie jak najbardziej żył i kochał. Zrobiło mi się ciepło na sercu.
Przysunęłam zdjęcie bliżej twarzy i dostrzegłam tatuaże na skórze Zaala, a przyjrzawszy się dokładniej, zobaczyłam blizny rozsiane na jego wysuwających się spod krótkich rękawków rękach. Musiałam przymknąć powieki, bo zalała mnie żałość. Ile cierpień zadanych przez tego potwora musiał znieść?
Spojrzałam na mojego opiekuna, mrugając szybko oczami.
– Co to za kobieta?
Nie odpowiedział, zamiast tego, splótłszy palce rąk za plecami, zaczął bujać się na piętach.
– Avto?
Opuściwszy głowę, pokręcił nią i powiedział:
– Trudno mi uwierzyć, że to prawda, ale jego narzeczona to… – urwał i zacisnął zęby.
– Kto? – rzuciłam ostrzej, nie kryjąc zniecierpliwienia.
– Pani Talia Tołstoj – odparł, nie podnosząc oczu.
Byłam pewna, że gdy tylko wymówił to nazwisko, ściany i sufit pokoju zaczęły się wokół mnie walić. Potrząsnęłam głową, pewna, że się przesłyszałam.
– Mógłbyś powtórzyć?
Avto ponownie pokręcił głową zrezygnowany.
– Dobrze usłyszałaś, panienko. Zaal, nasz nowy lideri, przywódca, zaręczył się z panią Talią Tołstoj, córką Iwana Tołstoja, jednego z czerwonych królów Braci Wołkowów.
Moje nogi osłabły tak bardzo, że Avto musiał pomóc mi dotrzeć na najbliższą kanapę. Gdy usiadłam, spojrzałam na zdjęcie świeżym spojrzeniem. Ta kobieta, ta blondynka była córą rodu, który zdradził mojego ojca. Rodu, którego moi bracia, klan Kostavów, z zasady nienawidzili i na którym chcieli się zemścić.
– Avto, nie rozumiem. Jak on może to robić naszej rodzinie? Jak może hańbić nasze nazwisko związkiem z tą kobietą?
– Panienko Zoyu, nasze źródła donoszą, że choć nie wiedzą dlaczego, bo nikt nie jest w stanie przeniknąć do ich najwęższego kręgu, to właśnie Brać Wołkowów uratowała twojego brata. Znaleźli go w niewoli Jakhua i jakimś sposobem uwolnili. A on zakochał się w tej młodej Tołstojównie, gdy był pod ich opieką.
Usilnie wpatrywałam się w zdjęcie i wtedy w moim sercu rozgorzała wojna: mój brat żył, lecz zakochał się w naszym największym wrogu. Z trudem pojmowałam tę niesłychaną prawdę.
Avto położył mi rękę na ramieniu, chcąc mnie pocieszyć. Wtuliłam się w jego bok i powoli odprężałam, ale wtedy starzec dodał:
– Lideri Zaal zabił Levana Jakhua dzięki pomocy kniazia3 Wołkowa, Luki Tołstoja, zabił człowieka, który zmasakrował twoją rodzinę. Jakhua już nam nie zagrażają, panienko. Nie musimy się dłużej ukrywać. Nasi ludzie są wolni, ty jesteś wolna.
Wyprostowałam plecy zdumiona słowami Avta i spróbowałam je sobie przyswoić.
– Słyszysz, panienko? Nie musimy się dłużej ukrywać.
– Twierdzisz, że mogę wyjść z tego mieszkania? – wyszeptałam, bo bałam się, że jeśli wypowiem te słowa zbyt głośno, okażą się fałszywe.
– Tak. Dotyczy to też naszych ludzi, panienko. Wszyscy, którzy się ukrywali, porucznicy, ochroniarze… Do wszystkich docierają już te nowiny. Wieść, że nasz lideri w osobie twojego brata żyje, rozchodzi się niczym pożar lasu. – Avto uśmiechnął się i w uniesieniu dodał: – Nasz klan może ponownie powstać. Kostava może znów zająć swoje miejsce w Nowym Jorku. Nareszcie!
Spuściłam wzrok na zdjęcia Zaala i jego wybranki i ścisnęło mnie w dołku.
– A co, jeśli on nie chce być naszym przywódcą? Co jeśli przejścia, których doświadczył w niewoli, za bardzo zraniły jego duszę? Co jeśli chce po prostu żyć ze swoją kobietą, a nie przewodzić naszym ludziom?
Uśmiech Avta zniknął.
– To Zaal Kostava ze sławnego, szlachetnego rodu swoich ojców. Urodził się, by pełnić tę rolę.
– A jednak powiedziałeś, że spędził życie jako zabójca stworzony przez potwora. – Gdy usłyszał moje słowa, wyraźnie opadła mu szczęka, ale dodałam: – Nie wszyscy wchodzimy w role, do których zostaliśmy stworzeni. Ja ukrywałam się całe życie. Zaal musiał walczyć o życie, odkąd skończył osiem lat. A Anri? Gdzie on jest? Wiem tyle, że nie jesteśmy tymi samymi ludźmi. Jak moglibyśmy być? Zabrali nam i zniszczyli wszystko, co znaliśmy.
Avto ścisnął moją dłoń.
– Nasi ludzie ukrywali się przed Jakhua przez dwadzieścia lat. Niektórzy nieskutecznie i dlatego zginęli w koszmarnych mękach. Teraz tego potrzebują. Potrzebują, abyśmy znów stali się silni. Potrzebują przywódcy w osobie pana Zaala.
Cisza się przeciągała, a ja odtwarzałam sobie w myślach słowa Avto. Miał rację. Nasi ludzie przeżyli w strachu ponad dwie dekady. Radości ich dniom dodawała jedynie myśl, że może moi bracia przetrwali.
– Muszę się z nim zobaczyć – oświadczyłam i aż poczułam napięcie emanujące z ciała mojego opiekuna. – Muszę powiedzieć bratu, że żyję. Muszę się dowiedzieć, gdzie jest Anri. – Oczy zaszły mi łzami, pociągnęłam nosem. – Muszę odzyskać rodzinę. Spotkać z moim sykhaara.
– Rozumiem, panienko – odpowiedział Avto, po czym wyjął z kieszeni kawałek papieru, podał mi go i kiwnął głową. – Jest tu adres Zaala. I adres Tołstojów. W każdy wtorkowy i czwartkowy wieczór brat panienki udaje się do ich siedziby w Brighton Beach w Brooklynie. Wybierzemy jakiś dzień, za niedługo, i cię tam zawieziemy. – Ścisnął moją dłoń, a ja przypomniałam sobie, że dziś jest wtorek. – Nie będzie mógł uwierzyć, że jego siostra, jego krew, żyje.
Przytaknęłam, nachyliłam się do niego i pocałowałam go w policzek.
– Dobry z ciebie człowiek, Avto. A teraz idź, idź i świętuj te nowiny ze swoją rodziną. Jeżeli macie rację, to w końcu jestem bezpieczna i nie potrzebuję opieki. To prawdziwe błogosławieństwo.
Spojrzał na mnie po ojcowsku, po czym wstał.
– Przyjdę jutro wieczorem. Zorganizuję samochód, który zawiezie nas pod mieszkanie, które Zaal dzieli z narzeczoną, w Brooklynie.
Uśmiechnęłam się do niego i kiwnęłam głową, potem wyszedł. Usłyszałam, jak przekręca zamek w drzwiach, i padłam plecami na kanapę.
Gdy Avto i jego najbliżsi znaleźli mnie w dzieciństwie, ja balansowałam na krawędzi śmierci, przywalona trupami rodziny. Ale żyłam. Nasi ludzie się radowali. Klan Kostavów, będący dla Gruzinów czymś na wzór rodziny królewskiej, miał żyjącego spadkobiercę. Tymczasem Anri i Zaal zaginęli. Zaginęli, nie byli martwi. Stłumiona nadzieja nagle ożyła.
Ukrywali mnie, niczym przysłowiową księżniczkę w wysokiej wieży, i całe życie traktowali jak boginię, bardziej jak cenny klejnot niż człowieka, zbyt cenny, by mógł wpaść we wrogie ręce. Często zmienialiśmy kryjówki. Zaczęłam się obawiać, że oszaleję w tej duszącej izolacji, ale byłam ostatnim filarem nadziei dynastii Kostavów z Tbilisi.
Aż do teraz.
Zerwałam się na nogi i podbiegłam do wiecznie zaciągniętych ciężkich zasłon. Odsunęłam je nieznacznie i spojrzałam w zimną, ciemną noc, poszukując jakichś oznak życia. Ludzie mknęli ulicami, zajęci swoimi sprawami, ale poza tym nie dostrzegłam żadnego niebezpieczeństwa. Zasłoniłam z powrotem zasłony i zamknęłam oczy.
– Niebezpieczeństwo minęło – wypowiedziałam na głos, przekonując samą siebie, że moje życie nie jest już zagrożone.
Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej długi czarny płaszcz z kapturem, który założyłam na czarne spodnie i czarną aksamitną bluzkę. Zarzuciłam włosy do tyłu i ściskając w dłoni kartkę z adresem, ruszyłam do drzwi. Musiałam to zrobić, sama. Czekałam na te nowiny dwadzieścia lat i nie mogłam czekać na spotkanie z bratem ani sekundy dłużej.
Rzadko wychodziłam z mieszkania, jednak znałam ten teren jak własną kieszeń. Przed laty Avto, gdy sprowadził mnie do Nowego Jorku, zadbał, bym zapamiętała dokładny rozkład ulic i stacji metra. Przygotował mnie na ewentualność samotnej ucieczki. Wyszkolił mnie do wtapiania się w otoczenie.
Otworzyłam drzwi, by wyjść na ulice Manhattanu. Sypiący śnieg pobielał asfalt. Naciągnęłam kaptur na głowę, zeszłam po schodkach budynku i natychmiast stałam się jednym z wielu przechodniów. Spuściwszy głowę, dotarłam do stacji metra i zeszłam na zatłoczony peron. Usiadłam na wolnym miejscu i pozwoliłam sobie na wyjęcie zdjęcia, żeby jeszcze raz spojrzeć na szczęśliwą parę.
Długa podróż do Brighton Beach minęła znacznie szybciej, niż sądziłam. Myślałam o bracie, którego uważałam do niedawna za utraconego, ale też wyczekiwałam chwili ponownego spotkania z nim.
Wagon się zatrzymał, więc czym prędzej wyskoczyłam na peron. Nigdy nie byłam w Brighton Beach i gdy wyszłam na ulicę, aż zachłysnęłam się powietrzem. Poczułam się jak w innym świecie. Otaczały mnie rozwalające się, bure pustostany. Ulice były ciemne i zapuszczone. Zimny wicher hulał pośród zabitych dechami ruder, ledwo stojących knajp i sklepików. Okolica nie mogła się równać z pięknym, zamożnym Manhattanem. Ignorując lodowaty ziąb, który przeszywał mnie do szpiku kości, siłą woli ruszyłam przed siebie. Śnieg skrzypiał pod podeszwami moich butów. Trzymałam się cienia nieoświetlonych ulic, zjednoczyłam się z nocą.
W końcu znalazłam szereg kamienic zbudowanych z piaskowca. Środkowy budynek górował dumnie nad sąsiednimi ruinami. Stan jego utrzymania wskazywał, że właścicielom nie brakuje pieniędzy.
Moje serce przyśpieszyło.
Dom Tołstojów. Miał wysokie, szerokie okna. Na pierwszy rzut oka było widać, że mieszkają w nim ludzie wybijający się na tle reszty.
Nagle zamarłam, bo w jednym z okien przemknął cień. Zmrużyłam oczy, by przyjrzeć mu się przez spadające z nieba płatki śniegu. Zobaczyłam wysokiego mężczyznę o szerokich barkach, który trzymał kobietę o długich brązowych włosach. Wstrzymałam oddech, bo pomiędzy nimi pojawiła się blondynka. Trzymała się pod boki i wesoło żartowała z brunetką.
Talia Tołstoj.
Patrzyłam na narzeczoną brata, poszukując zagubionego gdzieś oddechu. Ale wtedy w ogóle przestałam oddychać, bo blondynkę objęły od tyłu dwie potężne, wytatuowane ręce o oliwkowej skórze. Wiedziałam, że mam przed sobą Zaala.
Modliłam się, by zbliżył się do okna, ale nie dostrzegłam jego twarzy.
Musiałam go zobaczyć.
Naciągnęłam na głowę kaptur, po czym oplotłam się rękoma w talii i biorąc głęboki oddech, weszłam na oświetloną, cichą ulicę.
Najwyższy czas, by dowiedział się, że tu jestem.
Że jego ród przetrwał.
194
– Wstawaj.
Zimno wyrwało mnie ze snu. Ociekałem lodowatą wodą. Gwałtownie oderwałem się od podłogi i skoczyłem na nogi z głośnym rykiem. Drżałem, chłostany mroźnym powietrzem. Odwróciłem się do mojego gruzińskiego strażnika, zaciskając pięści. Był dla mnie niczym świnia. Wszyscy byli żałosnymi świniami przebranymi za Zjawy, próbującymi udawać twardzieli. Zabiłbym go jednym ciosem.
Udają śmierć.
Ale to ja byłem śmiercią.
Gdy doskoczyłem do metalowych prętów klatki, strażnik się odsunął.
– Na baczność, bestio! – rzucił, udając gieroja. – Zaraz tu będzie. – Uśmiechnął się, po czym nacisnął guzik na pilocie, a ja przygotowałem się na podanie serum.
Stalowa obroża natychmiast zacisnęła się wokół mojej szyi, a wystające z niej igły przebiły skórę na moim karku. Gdy serum zostało wtłoczone do moich żył, zazgrzytałem zębami z bólu. Wtedy nadeszło gorąco. Serum paliło, przedostając się do moich mięśni. Odrzuciłem głowę w tył, trucizna zaczynała działać. Poczułem się, jakby ktoś wykorzenił mnie z własnego ciała i jakbym stał się przypadkowym widzem. Opuszczała mnie wolna wola. Po chwili miałem w głowie już tylko żądzę mordu. Żadnych innych emocji. Byłem tylko zabójcą.
W długim korytarzu rozbrzmiały odgłosy kroków; ten tupot przeniósł mnie w przeszłość, do nocy, której nas zabrali.
Gdy ją zabrali.
Nagle wspomnienie zniknęło, a pulsujący we mnie gniew zmusił mnie do krzyku. Widząc uśmiechającego się zza krat strażnika, ruszyłem do przodu i walnąłem barkami o pręty. Drzwi klatki zaskrzeczały, a strażnik odsunął się wystraszony.
Obroża zacisnęła się na mojej szyi jeszcze bardziej. Moje żyły pulsowały pod wpływem ogromnego ciśnienia.
Cofnąłem się i gotowałem do kolejnego natarcia. Już miałem zaatakować, ale w pomieszczeniu rozległ się głos.
– Stój! – warknęła kobieta, a serum sprawiało, że znieruchomiałem na dźwięk głosu Pani.
Pani, której musiałem być posłuszny.
Wbijałem wzrok w podłogę, a po chwili ujrzałem jej czarne kozaki. Gdy wsunęła rękę przez kraty i pogładziła mnie po piersi, moja skóra zaczęła nieprzyjemnie mrowić.
– Wyjdź! – rozkazała strażnikowi.
Słyszałem, jak mężczyzna czmycha, zostawiając nas samych.
Pani otworzyła klatkę, a potem weszła do środka i zatrzasnęła za sobą drzwi. Jej palce wylądowały na mojej ręce i powędrowały w górę, aż do obroży, której nigdy mi nie ściągali.
– 194 – wyszeptała, wodząc palcami po moim policzku.
Chciałem wyrwać jej ręce ze stawów, złamać jej chudą szyję, ale serum utrzymywało mnie w bezruchu. Nie pozwalało sprzeciwić się Pani.
– Podnieś wzrok i spójrz na mnie! – rozkazała po rosyjsku, a ja natychmiast podniosłem oczy, przewiercając ją spojrzeniem.
Kobieta miała gładko zaczesane i związane w ciasny kok włosy. Patrzyła na mnie z zaciętym wyrazem twarzy… i wtedy uśmiechnęła się uśmieszkiem, którego tak nienawidziłem.
– Nie było cię kilka dni, 194. Musieliśmy zmienić lokalizację. Masz nowe zadanie.
Krew zaczęła krążyć szybciej w moich żyłach, bo już wiedziałem, że będę zabijał. Serum sprawiało, że tego chciałem. Zabijając, czułem ulgę. Ale Pani o tym nie wiedziała. Suka nigdy się nie dowie, że serum działało na mnie tylko przejściowo. Nie dowie, się, że nie byłem jej posłuszny w stu procentach jak inne obiekty badań.
Podeszła bliżej. Tak blisko, że przylgnęła cyckami do mojego torsu, ustami – do mojego ucha, a dłonią powędrowała na brzuch, po czym zsunęła ją niżej, na kutasa, wokół którego zacisnęła swoje ciepłe palce.
– Zabijesz, 194, zabijesz albo ona za to zapłaci – usłyszałem jej groźbę i zacisnąłem wściekle zęby.
Pani odsunęła się o krok i na widok mojej miny wybuchła śmiechem, ale nie zabrała ręki z mojego kutasa, tylko zacisnęła ją mocniej i zaczęła poruszać nią szybciej, przez co oddychałem coraz płycej, aż w końcu zacząłem dyszeć. Suka przyglądała mi się, a jej oczy lśniły poczuciem władzy. Nachyliła się i szepnęła:
– Zerżnij mnie. Ostro. Weź mnie jak bestia, którą jesteś. – Polizała małżowinę mojego ucha. – Jak paskudna bestia, którą cię uczyniłam.
Zalał mnie czysty gniew. Praktycznie poczułem, jak po jej słowach zapłonęły rozległe blizny na mojej twarzy i głowie.
Na rozkaz Pani rzuciłem się naprzód i złapałem ją za włosy. Wykorzystując moją siłę, cisnąłem nią o ścianę i zadarłem jej spódnicę. Nie miała nic pod spodem, jak zwykle, więc kopniakami rozszerzyłem jej nogi i wdarłem się w nią z impetem. Byłem brutalny i ostry – najbardziej, jak potrafiłem. Chciałem, żeby cierpiała, ale ona wcale nie krzyczała z bólu. Ta suka to uwielbiała. Kochała ból. Tortury. Kochała naginać mnie do swojej woli. Kochała mnie posiadać.
Pani dobrze mnie wytresowała. Właśnie takie rzeczy robiłem: zabijałem, dupczyłem, potrafiłem zmusić do gadania każdego gnoja.
Szarpnąłem ją mocniej za jej włosy, tak, że głowa gwałtownie odchyliła się jej do tyłu. Drugą ręką złapałem za jej biodro i waliłem ją kutasem z całych sił. Chciałem ją skrzywdzić, ale im bardziej się starałem, tym bardziej ona nakręcała się moim barbarzyństwem. Jej cipka wręcz ociekała wilgocią, a soki plaskały wokół mojego fiuta.
Gdy sapnąłem z wysiłku, jej cipka zaczęła się zaciskać wokół mojego kutasa. Chciałem, żeby to trwało dłużej. Chciałem rozerwać ją do krwi, wyrwać jej włosy, wygryźć mięso z szyi, ale rozkaz mówił tylko o rżnięciu, więc rżnąłem tę piekielną dziwkę mocno, aż moje uda zaczęły mrowić i poczułem u nasady kręgosłupa narastający orgazm.
Pani to wyczuła.
– Bestio, masz nie dochodzić, dopóki nie powiem! – rozkazała.
Zacisnąłem zęby. Moje ciało było jej posłuszne, choć moje pełne jaja aż bolały, tak bardzo chciałem się w niej spuścić. Rżnąłem ją jeszcze mocniej, a ona oddychała coraz szybciej i szybciej. Niemożność mojego zaspokojenia odbiła się cierpieniem w kroczu i kutasie, ale przyjąłem je z myślą, że ten ból napędzi moją zemstę, gdy przyjdzie w końcu odpowiedni czas.
Bo przyjdzie.
Pani zaczęła jęczeć, coraz głośniej i głośniej, a gdy jej cipka złapała mojego kutasa jak imadło, suka wykrzyczała:
– 194, dojdź, teraz!
Ból orgazmu, jakby ktoś wyrwał z mojego ciała żyletki, odrzucił moją głowę do tyłu. Pani to uwielbiała. Uwielbiała mnie dręczyć, mącić mi w głowie. Wyłem przy każdym spazmie orgazmu. Ryczałem jak zwierzę, dopóki Pani się nie odwróciła, uprzednio schodząc ze mnie jak z pala, i nie oparła plecami o ścianę.
Zaciskałem dłonie w pięści, bo pragnąłem zacisnąć je na jej szyi. Ale Pani tylko uśmiechnęła się pod nosem tym uśmieszkiem, który rozjuszał mnie do białości, i opuściła na kolana czarną spódnicę. Poprawiła włosy, a potem zbliżyła się, wymierzyła mi agresywny policzek i delikatnie ujęła moją twarz w dłonie.
– Następnym razem będziesz ostrzejszy. Zamieniłam cię w dzikusa. – Nachyliła się i szepnęła: – Więc zachowuj się jak dzikus, do cholery.
Wykrzywiłem wargi, a z mojego gardła wydobyło się ostrzegawcze warczenie, lecz ona okrążyła mnie bez strachu. Śledziłem wzrokiem każdy jej ruch. W końcu sięgnęła do kurtki i wyciągnęła prostokątne urządzenie, które zawsze ze sobą przynosiła. Gdy ekran ożył, moje serce, napędzane mieszanką ulgi i trwogi, ruszyło żwawiej.
152 spała zwinięta w kłębek na posadzce klatki. Jej drobne ciało było owinięte w prześwitującą suknię, do której zakładania zawsze ją zmuszali.
Patrząc na nią, pogrążoną we śnie, otuloną włosami opadającymi na szyję, uspokajałem oddech, lecz po chwili, gdy Pani zbliżyła obraz, pokazując dokładniej jej gołe nogi, zamarłem.
Siniaki. Sine odciski palców na udach. Zadrapania i kolejne siniaki na biodrach.
– Widzisz to, 194? Widzisz, co jej zrobił najnowszy klient?
Kto? W mojej głowie coś pękło, nie byłem w stanie oderwać oczu od ekranu, ale Pani go zabrała i schowała z powrotem do kieszeni.
Kilka kolejnych sekund minęło w ciszy. W końcu ta suka stanęła przede mną i powiedziała:
– Twoim celem jest człowiek, który mieszka tu, w Nowym Jorku. Ten głupi chuj wtrąca się w sprawy naszego bardzo ważnego wspólnika. – Wypowiadając te słowa, wodziła palcami po mojej obroży. – Zamordował człowieka, który był dla nas bardzo ważny, dla mnie ważny. Złożyłam mu obietnicę. Obiecałam, że jeśli dokona tego zabójstwa, to sam też zginie. Będzie umierał długo i w cierpieniach, a zginie z rąk mojego najcenniejszego, najbardziej sadystycznego ubijcy. – Uśmiechnęła się półgębkiem i przesunęła palcami po moich wargach. – Czyli z twoich, 194. To właśnie ty przyniesiesz mu śmierć. – Pani westchnęła i cofnęła się o kilka kroków. – Wygląda na to, że mój brat widział się z twoją 152. I obawiam się, 194, że bardzo poważnie myśli o wezwaniu jej i wzięciu na własność. Oboje wiemy, że dostaje wszystko, czego zechce. W końcu jest Panem naszych ludzi.
Na myśl, że 152 zostanie oddana Panu, że zostanie odebrana mi, w moich oczach zapłonął ogień. Musiałem coś rozwalić, kogoś zabić, natychmiast.
Oczywiście Pani przewidziała tę reakcję, skrzyżowała więc ręce na piersiach i powiedziała:
– Jeżeli wykonasz tę misję skutecznie i… kreatywnie, zadbam, żeby twoja drogocenna 152 pozostała blisko. Dopilnuję, żeby jej nie odesłali.
Zrobiło mi się lżej na sercu. Śledziłem wzrokiem jej ruchy, gdy składała tę obietnicę. Składała je przy każdym zleceniu. Zawsze był ten „jeszcze jeden raz”, po którym miałem odzyskać 152. Nie mogłem zrezygnować, bo któraś z tych obietnic mogła okazać się prawdziwa. Zamierzałem zaatakować Panią dopiero potem.
Kobieta podeszła do drzwi klatki i po coś się schyliła. Wróciła do mnie, niosąc ubrania, ale także notatnik i klucz. Położyła rzeczy i przedmioty obok moich stóp i powiedziała:
– Za dziesięć minut masz być w furgonetce, która zawiezie cię do punktu zrzutu. W notatniku znajdziesz adres komnaty, z której skorzystasz. I adres celu. – Zbliżyła się tak bardzo, że cała przylgnęła do mojego ciała, i stanęła na palcach, żeby musnąć moje wargi swoimi. – Zabijaj go nieśpiesznie, 194. Masz kilka tygodni, żeby zmusić go do zapłaty. To dużo czasu, ale będzie ci potrzebny. Ma świetną ochronę. Chroni go potężna rodzina, która nie może się dowiedzieć o naszym istnieniu. Użyj więc przeciwko niemu wszystkich i wszystkiego w jego otoczeniu. Przesłuchaj i wykorzystaj każdego, kogo będziesz musiał, byle się do niego zbliżyć. Rozumiesz? Nie cofnij się przed niczym. – Zawiesiła głos i uśmiechnęła się, trzymając twarz przy moich ustach. – A potem ich wszystkich zabij. Niech zapłacą krwią.
– Tak, Pani – odpowiedziałem machinalnie i ani drgnąłem, kiedy kobieta przywarła do mnie ustami. Ze wszystkich pojebanych rzeczy, do których mnie zmuszała, dotyk jej wąskich warg na moich ustach był najgorszy. Nigdy tego nie rozumiałem. Wiedziałem tylko, że odrzuca mnie, gdy aż tak się zbliża.
Odsunęła się, parskając śmiechem, i wcisnęła guzik przywołujący strażnika. Gdy mężczyzna podszedł do klatki, zwróciła się do niego:
– Wypełnij jego obrożę nowymi pigułkami z serum. Tymi, które specjalnie dla niego zamówiłam. Daj tyle, żeby mu nie zabrakło. I ustaw mechanizm na dozowanie dwóch dawek dziennie. Ma być w najbardziej imponującej formie.
– Tak, Pani – odparł posłusznie strażnik.
Kobieta miała już odejść, ale na chwilę zatrzymała się przy drzwiach.
– Będę tęskniła za naszymi spotkaniami, 194. Być może pod twoją nieobecność odwiedzę 152 i zobaczę, czy potrafi zaspokajać mnie równie skutecznie, jak ty. Koniec końców w waszych żyłach płynie ta sama krew.
Straciłem panowanie nad sobą, gwałtownie obróciłem ku niej głowę, ciało było już gotowe do skoku. Pani zmarszczyła czoło, musiałem więc udawać, że nadal znajduję się w szponach serum. Prawda wyglądała tak, że akurat te pigułki działały na mnie krótko, dość szybko udawało mi się rozgonić mgłę, spowijającą mój mózg. Wbiłem wzrok w podłogę, a po chwili usłyszałem, jak Pani się oddala.
Wartownik uniósł w dłoni pikanę, urządzenie podobne do elektrycznego pastucha na bydło, i rzucił:
– Ubieraj się, musimy iść!
Wkładałem na siebie ubrania, wyobrażając sobie leżącą 152, jej posiniaczone nogi, powyginaną sylwetkę. Przyrzekłem sobie, że naprawdę przyłożę się do tego zlecenia.
Krocząc za strażnikiem korytarzem mojego nowego więzienia, otworzyłem notatnik i przeczytałem nazwisko człowieka, który już wkrótce zawyje z bólu.
Zaal Kostava.
Brooklyn.
Nowy Jork.
***
Nigdy wcześniej tam nie byłem. Nowy Jork. Brooklyn. Brighton Beach. Żyłem w różnych miejscach świata – tam, gdzie mój Pan akurat miał do załatwienia interesy i wrogów. Wkraczałem, gdy pojawiali się wrogowie, bo Pan zawsze chciał, by robotę wykonywał jego najlepszy człowiek. Czyli ja. Jednak to zlecenie było inne. Wyznaczyła je Pani. To była sprawa osobista. Teraz osobista także dla mnie, skoro miała zapewnić bezpieczeństwo 152.
Pan jej zapragnął. Nie mogłem na to pozwolić.
152 była piękna. To dlatego przed laty Pani nas porwała. Nawet gdy 152 była dzieckiem, Pani widziała w niej potencjał, by stała się moną, i wykorzystywała ją latami: gnębiła ją, zamieniła jej życie w piekło.
Zamierzałem to przerwać.
Wtopiłem się w cień i dotarłem pod jeden ze wskazanych adresów. Gdy zbliżyłem się do docelowej ulicy, zauważyłem, że co kwadrans przejeżdża nią samochód. Jechał wolno, miał zaciemnione szyby. Mój cel był ewidentnie ważną postacią w lokalnej społeczności. Jego dom miał solidną ochronę.
To będzie gra na przeczekanie. Będę wyczekiwał, aż któryś z jego ludzi popełni błąd, a wtedy dopadnę cel albo kogoś z jego bliskich, uzyskując w ten sposób kartę przetargową.
1Ubijca – (z ros.) morderca, zabójca (przyp. red.).
2Sykhaara (inaczej: chemo sikharulo)– (z gruz.) oznaczają: „ukochany”, „moje szczęście” (przyp. red.).
3Kniaź – (ze st. rus.) ozn. królewicz, dziedziczny honorowy tytuł szlachecki dawany w dawnych wiekach w Imperium Rosyjskim i Carskiej Rosji; tutaj w znaczeniu: następca szefa mafii (przyp. red.).