Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy spotykasz kogoś z innego świata, wszystko się zmienia. Nawet jeśli od razu nie zdajesz sobie z tego sprawę i po prostu postanawiasz żyć jak dotychczas, niewytłumaczalna tęsknota uświadamia Ci, że jest inaczej.
Salome zwana Mae, krucha piękność, jedna z Przeklętych, została przeznaczona na żonę samego Proroka Dawida. Ta dziewczyna o jasnoniebieskich wilczych oczach miała dość odwagi i determinacji, aby uciec przed zniewoleniem i cierpieniem. I River zwany Styksem, Milczącym Katem, szef gangu motocyklowego. Odkąd pamięta, musiał walczyć: z własnym głosem, ułomnością, z innymi gangsterami, a nawet z braćmi ze swego klubu. Salome i River pierwszy raz spotkali się dawno temu. Niedługo potem okazało się, że więź, która połączyła dwoje dzieci z innych światów, jednak istnieje i przetrwa wszystkie przeciwności losu...
To nie ja, kochanie to niezwykle wciągająca opowieść o uczuciu, które rozkwitło wbrew wszystkiemu. Wbrew zasadom okrutnej sekty i bestialstwu jej apostołów. Wbrew regułom półświatka, którymi rządził się klub motocyklowy. Biorąc do ręki tę książkę, poznasz historię dwojga młodych ludzi i ich zakazanej miłości, namiętności i tęsknoty. Przeczytasz historię o wielkiej, przemożnej sile, która każe pokonywać przeszkody i wychodzić poza własne ograniczenia -- tylko i wyłącznie dla tej jedynej, ukochanej istoty, która choć z innego świata, jest bliższa od braci, sióstr, klubu i rodziny.
Gdy miłość przybywa z innego świata...
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 481
Tillie Cole
To nie ja, kochanie
Kaci Hadesa
Tytuł oryginału: It Ain't Me, Babe (Hades Hangmen) (Volume 1)
Tłumaczenie: Grzegorz Rejs
ISBN: 978-83-289-0944-1
Copyright © Tillie Cole 2014
All rights reserved.
No part of this publication may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photography, recording, or any information storage and retrieval system without the prior written consent from the publisher and author, except in the instance of quotes for reviews. No part of this book may be uploaded without the permission of the publisher and author, nor be otherwise circulated in any form of binding or cover other than that in which it is originally published.
Polish edition copyright © 2018, 2024 by Helion SA
All rights reserved.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Autor oraz wydawca dołożyli wszelkich starań, by zawarte w tej książce informacje były kompletne i rzetelne. Nie biorą jednak żadnej odpowiedzialności ani za ich wykorzystanie, ani za związane z tym ewentualne naruszenie praw patentowych lub autorskich. Autor oraz wydawca nie ponoszą również żadnej odpowiedzialności za ewentualne szkody wynikłe z wykorzystania informacji zawartych w książce.
Materiały graficzne na okładce zostały wykorzystane za zgodą Shutterstock Images LLC.
HELION S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Wszystkie części serii Katów Hadesa zawierają opisy wierzeń i praktyk religijnych, które wielu czytelnikom mogą wydać się szokujące. Jednak inspiracją dla mnie były tu rzeczywiste wierzenia i praktyki religijne istniejących oraz nieistniejących już ruchów religijnych oraz sekt. Na potrzeby przedstawionej historii, niektóre sceny zostały przejaskrawione.
Chciałabym podkreślić, iż wielu członków istniejących na świecie sekt, postępuje zgodnie z doktryną i głoszonymi przez ich przywódców naukami, i tak jak wyznawcy innych religii, postępują zgodnie z dogmatami swojej wiary bezkonfliktowo, bezpiecznie i z oddaniem. Niniejsza powieść zgłębia jedynie problem nadużywania tego typu praktyk i wykorzystywania ich do złych celów.
Proszę mieć również na uwadze, iż książki w serii Kaci Hadesa zawierają opisy przypadków okrutnego wykorzystywania seksualnego dzieci, tematów tabu, przemocy oraz gwałtów.
Dzielnym Ludziom, którzy byli inspiracją dla niniejszej opowieści.
Obyście wreszcie znaleźli szczęście.
I niech Wasz głos stanie się słyszalny.
(W kolejności niealfabetycznej)
Zakon— Apokaliptyczny Nowy Ruch Religijny. Wierzenia częściowo oparte na nauczaniu chrześcijańskim. Głosi wiarę w rychłe nadejście apokalipsy. Zakonowi przewodniczą prorok Dawid (ogłosił się bożym prorokiem i potomkiem króla Dawida), starszyzna oraz apostołowie. Członkowie żyją razem w odosobnionej społeczności. Wiodą tradycyjne i skromne życie oparte na poligamii i niekonwencjonalnych praktykach religijnych. Wierzą, że „świat zewnętrzny” jest grzeszny i pełen zła. Nie mają kontaktu z ludźmi spoza Zakonu.
Społeczność— własność Zakonu kontrolowana przez proroka Dawida. Odosobniona żywa wspólnota. Porządek w społeczności utrzymywany jest przez apostołów i starszyznę, uzbrojonych na wypadek ataku z zewnątrz. Mężczyźni i kobiety żyją w osobnych częściach osady. Przeklęte trzymane są z dala od mężczyzn (wszystkich z wyjątkiem starszyzny), w prywatnych pomieszczeniach. Teren, na którym żyje społeczność, jest ogrodzony.
Starszyzna— składa się z czterech członków. Są to: Gabriel, Mojżesz, Noe, Jakub. Odpowiadają za codzienne funkcjonowanie społeczności. W hierarchii władzy są drudzy po proroku Dawidzie. Do ich obowiązków należy edukacja przeklętych.
Strażnicy— wybrani mężczyźni w Zakonie, odpowiedzialni za ochronę terenu społeczności i członków społeczności. Podlegają rozkazom starszyzny i proroka Dawida.
Akt zjednoczenia z Panem— rytualny akt seksualny pomiędzy mężczyznami i kobietami w Zakonie. Rzekomo pomaga mężczyznom zbliżyć się do Boga. Akty odbywają się podczas mszy. Dla osiągnięcia transcendentalnego doświadczenia zażywane są narkotyki. Kobiety mają zakaz doznawania rozkoszy jako karę za grzech pierworodny Ewy. Ich siostrzanym obowiązkiem jest oddawanie się mężczyznom na życzenie.
Przeklęte— kobiety (dziewczęta) w Zakonie uznane za zbyt piękne i w związku z tym z natury grzeszne. Mieszkają w odosobnieniu od reszty społeczności. Są postrzegane jako zbyt kuszące dla mężczyzn i o wiele bardziej zdolne do sprowadzania ich na złą drogę.
Grzech pierworodny— według św. Augustyna człowiek rodzi się grzeszny i posiada wrodzoną skłonność do przeciwstawiania się Bogu. Grzech pierworodny jest wynikiem nieposłuszeństwa wobec Boga, Ewy i Adama, którzy zjedli zakazany owoc i zostali wygnani z Raju. W Zakonie zgodnie z doktryną proroka Dawida to Ewę należy winić za skuszenie Adama do grzechu i dlatego kobiety w Zakonie postrzegane są jako urodzone uwodzicielki i kusicielki. W związku z tym muszą być posłuszne mężczyznom.
Kaci Hadesa— jednoprocentowcy. Klub motocyklowy założony w Austin w Teksasie w 1969 r.
Hades— w mitologii greckiej bóg podziemia, jak również jego kraina.
Oddział macierzysty— miejsce założenia klubu i jego główny oddział.
Jednoprocentowcy— Amerykańskie Stowarzyszenie Motocyklistów rzekomo stwierdziło niegdyś, że 99% motocyklistów to przestrzegający prawa obywatele. Motocykliści, którzy nie przestrzegają zasad ASM, nazywają się jednoprocentowcami (pozostały 1% nieprzestrzegających prawa). Ogromna większość jednoprocentowców należy do przestępczych klubów motocyklowych.
Katana— skórzana kamizelka noszona przez motocyklistów. Ozdabiana naszywkami i znakami graficznymi przedstawiającymi barwy charakterystyczne dla danego klubu.
Włączony— termin używany, gdy kandydat zostaje pełnoprawnym członkiem klubu.
Kościół— zebrania pełnoprawnych członków klubu, którym przewodniczy prezes klubu.
Dama— kobieta, która posiada status żony. Jest pod ochroną swojego partnera. Przez członków klubu status ten jest uważany za święty.
Klubowa dziwka— kobieta, która odwiedza klub, aby świadczyć usługi seksualne jego członkom.
Suka (suczka)— w kulturze motocyklistów czułe słowo określające kobietę.
Odejść do Hadesu— w slangu motocyklistów: umrzeć.
Spotkać (odejść do) Przewoźnika— umrzeć. Odniesienie do Charona w mitologii greckiej. Charon był duchem świata podziemnego, przewoźnikiem umarłych przez rzeki Styks i Acheron do Hadesu. Opłatą za transport były monety kładzione na oczach i ustach umarłych podczas pochówku. Ci, którzy nie uiścili opłaty, byli skazani na stuletnią tułaczkę po brzegach Styksu.
Śnieg— kokaina.
Lód— metaamfetamina.
Prezes (prez)— przewodniczący (lider) klubu. Dzierży młotek[*], który jest symbolem jego absolutnej władzy. Młotek używany jest do przywoływania porządku w Kościele. Słowo prezesa stanowi prawo obowiązujące w klubie, którego nikt nie może kwestionować. Jego jedynymi doradcami są wyżsi rangą członkowie klubu.
Zastępca prezesa (vice)— drugi rangą po prezesie. Wykonuje jego rozkazy. Główny łącznik z innymi oddziałami klubu. Podczas nieobecności prezesa przejmuje jego wszystkie obowiązki.
Kapitan— odpowiedzialny za planowanie i organizację wszystkich wypraw klubu. Ma rangę oficera i odpowiada jedynie przed przewodniczącym i jego zastępcą.
Sierżant— odpowiedzialny za ochronę i utrzymywanie porządku podczas klubowych imprez. Niewłaściwe zachowanie zgłasza przewodniczącemu i jego zastępcy. Do jego obowiązków należy zapewnienie bezpieczeństwa klubowi, jego członkom oraz kandydatom na członków.
Skarbnik— prowadzi księgę wszystkich przychodów i rozchodów oraz spis wydanych i odebranych naszywek i barw.
Sekretarz— odpowiedzialny za prowadzenie dokumentacji klubu. Do jego obowiązków należy też zawiadamianie członków klubu o nadzwyczajnych spotkaniach.
Kandydat— osoba, która nie jest jeszcze pełnoprawnym członkiem klubu. Bierze udział w wyprawach, ale nie ma prawa do udziału w zgromadzeniach Kościoła.
[*] Młotek lidera klubu motocyklowego przypomina młotek sędziowski — przyp. tłum.
— Nie ruszaj się stąd, River. Jasne?
Podkręcając klimę w pick-upie, skinąłem głową i zamigałem, że jasne.
Mój tato trzasnął drzwiami od strony kierowcy i ruszył wraz z kandydatem w głąb lasu, zabierając ze sobą pierwszy z czterech worków z ciałami Meksykańców.
Poczekałem chwilę, aż znikną z widoku, po czym wyskoczyłem z ciężarówki. Gdy moje stopy uderzyły o ziemię, rozległ się dźwięk łamanej suchej trawy.
Odchylając głowę do tyłu, wziąłem głęboki oddech. Uwielbiałem być na powietrzu. Uwielbiałem siedzieć na tylnym siedzeniu motoru mojego ojca. Uwielbiałem być z dala od ludzi, którzy czekali, aż się do nich odezwę.
Podchodząc do platformy pick-upa, odłamałem długą gałąź z pobliskiego cedru i żeby się czymś zająć, zacząłem ścinać trzcinę dookoła. Wysyłanie sztywniaków do Przewoźnika mogło potrwać kilka godzin — kopanie dołu, wapno, zakopywanie — więc zacząłem iść w kierunku drzew, szukając węży w wysokiej trawie.
Nie wiem, jak długo tak szedłem, ale gdy uniosłem wzrok, spostrzegłem, że zabrnąłem głęboko w las. Powietrze wokół mnie było kompletnie nieruchome, a ja poczułem się całkowicie zdezorientowany.
Cholera. Polecenie taty było jasne jak słońce. Nie ruszaj się stąd, River. Jasne? Niech to diabli, zabije mnie, jeśli będzie musiał mnie szukać. Reguły, jeśli chodzi o pozbywanie się sztywniaków, były proste: kop, wrzucaj, zwiewaj.
Rozglądając się dokoła, zauważyłem wzniesienie i ruszyłem w tamtym kierunku. Chciałem się zorientować, gdzie jestem, żeby wrócić do samochodu, zanim mój tata wróci i się wkurzy.
Wspinałem się po stromym zboczu, chwytając się drzew. Gdy dotarłem na szczyt, zacząłem czyścić jeansy z błota i drobinek kory. Gdy już były w miarę czyste, spojrzałem na horyzont i zmrużyłem oczy. W odległości około dwustu metrów ode mnie zauważyłem ogromny płot. Na widok jego rozmiaru opadła mi szczęka. Był wyższy i bardziej rozległy niż wszystko, co do tej pory widziałem. Przypominał mi więzienie z drutem kolczastym w górnej części ogrodzenia. Rozejrzałem się dokoła, ale nie zauważyłem żadnych oznak życia. Za płotem nie było nic prócz lasu. Zastanawiałem się, co to jest. Byliśmy na kompletnym zadupiu, wiele kilometrów od obrzeży Austin. Wiele kilometrów od czegokolwiek. Ludzie wiedzą, że lepiej się nie zapuszczać tak daleko poza miasto. Tata mówił, że złe rzeczy dzieją się w tych stronach. Śmierć, zaginięcia, przemoc i inne niewyjaśnione historie. Jest tak od lat, dlatego wybrał to miejsce na punkt zrzutu.
Zapominając kompletnie o tym, by odnaleźć drogę powrotną do samochodu, zacząłem brnąć przez wysokie trawy w kierunku płotu. Ogarnęło mnie uczucie zaciekawienia i ekscytacji. Uwielbiałem odkrywać nowe miejsca, lecz niemal wyskoczyłem ze skóry, gdy nagle coś po drugiej stronie płotu przykuło mój wzrok.
Ktoś tam był.
Znieruchomiałem, skupiając wzrok na zarysie sylwetki drobnej, szczupłej osoby. Była to młoda dziewczyna ubrana w długą, szarą suknię i miała włosy dziwacznie związane z tyłu głowy.
Wydawało mi się, że była mniej więcej w moim wieku. Może kilka lat młodsza.
Z przyspieszonym biciem serca podszedłem do niej chyłkiem. Jej drobne, wątłe ciało zatopione było w ciemnym materiale sukni, gdy siedziała skulona wśród korzeni ogromnego drzewa. Płakała. Jej ramiona drżały, a ciałem targał szloch. Jednak nie wydawała z siebie żadnych dźwięków.
Ukląkłem, przełożyłem palce przez druty w płocie i zacząłem się w nią wpatrywać. Chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem — nie potrafiłem — mówić do nikogo prócz Kylera i mojego taty. A i to nie zdarzało się często.
Zamknąłem oczy, skupiając się na tym, by rozluźnić gardło, usiłując uwolnić słowa, które nie chciały wydostać się z moich ust. Była to walka, którą często toczyłem i w której rzadko zwyciężałem.
Otwierając usta, zacząłem rozluźniać mięśnie twarzy, gdy dziewczyna zamarła w miejscu i utkwiła we mnie wzrok. Cofnąłem się, zabierając palce z drutów. Miała duże, niebieskie oczy, zaczerwienione od płaczu. Uniosła swą małą dłoń i wytarła mokre policzki. Jej dolna warga drżała, a pierś falowała gwałtownie.
Z miejsca, w którym się znajdowałem, zdołałem zauważyć, że jej włosy były czarne jak węgiel, a skóra tak bardzo jasna. Nigdy wcześniej nikogo takiego nie widziałem. Z drugiej strony nie znałem wielu dzieciaków w moim wieku. Nikt, kto wiódł klubowe życie, nie znał. Oczywiście miałem Kylera, ale on był moim przyjacielem. Moim klubowym bratem.
Nagle dziewczyna spanikowała. Pobladła na twarzy, wstała na nogi i odwróciła głowę w kierunku lasu. Widząc to, ponownie przywarłem do ogrodzenia, które na skutek tego wydało metaliczny dźwięk. Dziewczyna zamarła i spojrzała w tył. Chwyciła się gałęzi i zaczęła mnie obserwować.
— Kim jesteś? — zamigałem szybko.
Przełknęła nerwowo ślinę i odchyliła się do tyłu. Ostrożnie i z zaciekawieniem wymalowanym na twarzy podeszła do przodu. Obniżając powieki, zaczęła przyglądać się moim rękom.
Im bardziej się zbliżała, tym bardziej mój oddech stawał się krótszy i tym bardziej robiło mi się gorąco. Jej kruczoczarne włosy związane były ciasno z tyłu głowy i przykryte dziwacznym, białym materiałem. Nigdy przedtem nie widziałem nikogo tak ubranego. Wyglądała tak dziwnie.
Gdy się zatrzymała około dwóch metrów ode mnie, wziąłem oddech, zacisnąłem mocno mięśnie brzucha i zamigałem ponownie:
— Kim jesteś?
Nie odezwała się, tylko patrzyła na mnie obojętnie. Niech to szlag! Nie rozumiała języka migowego. Niewielu ludzi rozumiało. Ze słuchem nie miałem żadnych problemów, ale nie mówiłem. Tylko Ky i tata potrafili dla mnie tłumaczyć, lecz teraz byłem zdany tylko na siebie.
Wziąłem głęboki oddech, przełknąłem ślinę i naprawdę mocno się wysiliłem, by rozluźnić gardło. Zamykając oczy, powtórzyłem w myślach, co chcę powiedzieć, i kontrolując wydech, spróbowałem z całych sił wyrzucić z siebie słowa.
— K-k-kim je-jesteś?
Cofnąłem się zszokowany i otworzyłem szeroko oczy. Nigdy przedtem nie byłem w stanie tego zrobić — odezwać się do zupełnie obcej osoby. Ręce zaczęły mi drżeć z ekscytacji. Potrafiłem mówić do tej dziewczyny! Była trzecią osobą, z którą umiałem rozmawiać.
Zaciekawiona zbliżyła się jeszcze bardziej. Gdy znalazła się zaledwie niecały metr ode mnie, uklękła na ziemi, przekrzywiła głowę w bok i zaczęła mi się przyglądać z dziwnym wyrazem twarzy.
Ani na chwilę nie odwróciła ode mnie swoich wielkich, niebieskich oczu. Patrzyłem, jak mierzy mnie wzrokiem od góry do dołu i z powrotem. Myślałem o tym, co musi widzieć: moje ciemne, zmierzwione włosy, czarny T-shirt i czarne jeansy, ciężkie czarne buty, skórzane opaski na nadgarstkach z naszywką Katów.
Gdy nasze oczy ponownie się spotkały, wydało mi się, że na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Skinąłem palcem, aby podeszła bliżej.
Odwróciła się szybko i rozejrzała dookoła. Upewniwszy się, że jest sama, wstała — powoli jak przedtem — i zbliżyła się nieco, brudząc spód sukni błotem.
Gdy tak stała naprzeciw mnie, znów uderzyła mnie jej drobna sylwetka. Byłem wysoki, więc musiała odchylić głowę do góry, by na mnie spojrzeć. Gdy przywarłem do ogrodzenia, żołądek podszedł mi do gardła. Wyglądała na bardzo zmęczoną i gdy zbliżała się do mnie, powłócząc nogami, mrużyła oczy, jak gdyby odczuwała ból.
Widząc jej dyskomfort, wskazałem ręką na ziemię, abyśmy usiedli. Skinęła głową, opuściła wzrok i powoli, z bólem, opadła na kolana.
Nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Z nadzieją na kolejny cud wciągnąłem powietrze głęboko do płuc, a potem powoli je wypuściłem.
— C-co t-to za mie-mie-miejsce? Mie-mie-mieszkasz t-t-tu? — wyjąkałem, robiąc przerwy, aby zastanowić się nad słowami, i wysilając się, żeby je z siebie wyrzucić. Poczułem w żołądku falę ekscytacji. Znów mówiłem!
Skupiła wzrok na moich ustach, ale nadal milczała. Jej ciemne brwi zbliżyły się do siebie, a różowe usta wydęły się, zdradzając koncentrację. Wiedziałem, że zastanawia się, dlaczego tak śmiesznie mówię. Z każdym tak było. Zastanawia się, dlaczego się jąkam. Nie wiem. Miałem tak od zawsze. Dawno przestałem próbować to naprawić. Teraz porozumiewałem się za pomocą rąk. Nie podobało mi się, że się ze mnie śmieją, gdy się jąkam. Ale ona się nie śmiała. Ani trochę. Po prostu patrzyła zdezorientowana.
Gdy zażenowany spojrzałem w dół, zauważyłem, że jej ręce były bardzo blisko ogrodzenia. Zaledwie kilka centymetrów od moich. Bez namysłu sięgnąłem przez płot i przejechałem palcem po jej dłoni. Po prostu chciałem jej dotknąć. Upewnić się, że była prawdziwa. Jej skóra wydała się taka miękka.
Westchnęła gwałtownie i energicznym ruchem cofnęła rękę, jak gdyby oparzona moim dotykiem, a następnie przytuliła ją do piersi.
— Nie-nie z-zrobię ci k-k-krzywdy — wychrypiałem tak szybko, jak tylko mogłem, zmartwiony przerażeniem na jej twarzy. Twarzy o kształcie serca. Nie chciałem, żeby się mnie bała. Tata mówił, że ludzie muszą się mnie bać. Muszą mi nie ufać. Wtedy będę bezpieczny. Wiedziałem, że większość ludzi w moim świecie postrzegała moje miganie jako słabość, więc tata powiedział, że muszę stać się twardy i używać pięści zamiast słów. Teraz wszyscy uważali, że jestem niebezpieczny. Jak powiedział Ky, urodziłem się, żeby budzić postrach. Milczący Kat.
Ale w tym momencie żałowałem, że nie mogę zamienić tego wszystkiego na to, by móc normalnie mówić. Nie chciałem, żeby się mnie bała. Nie ta dziewczyna o niebieskich oczach. Oczach niebieskich jak u wilka.
Gdy tak siedziała jak w transie, jej wilcze oczy przyciągały mnie. Wyglądała jak duch — nie, jak bogini z malowideł na ścianach klubu. Jak Persefona, żona Hadesa, boga podziemnego świata, którego wizerunek Kaci nosili na naszywkach.
Nieśmiałym ruchem zbliżyła drżącą dłoń do ogrodzenia. Jasnoniebieskie tęczówki z białymi plamkami ani na chwilę nie przestały mnie obserwować.
Stałem zupełnie nieruchomo. Ona była jak przestraszony królik, a ja nie chciałem jej spłoszyć. Nigdy w życiu nie widziałem nikogo takiego jak ona. Moje dłonie zaczęły robić się wilgotne, a serce biło szybko.
Zlękniona przesunęła palcem po mojej dłoni, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Z trudem mogłem oddychać. Na skutek zbyt szybkiego bicia serca traciłem ostrość widzenia.
Zginając swój palec wskazujący, spiąłem go delikatnie z jej palcem i przywarłem czołem do twardego drutu ogrodzenia.
Dziewczyna wydęła swoje lekko rozwarte, różowe usta i poruszyła czubkiem nosa. Przestałem oddychać… Była piękna.
— Z-zbliż się — wyszeptałem z odrobiną desperacji w głosie.
Uśmiechnąłem się, gdy znów zmarszczyła nos.
— Je-jesteś ta-taka p-p-piękna — palnąłem i po namyśle przygryzłem dolną wargę. Zacisnąłem pięści z frustracji, że nie potrafię normalnie mówić.
Zmarszczyła brwi i pokręciła głową. Wtedy zdałem sobie sprawę, że mnie rozumie. Tak bardzo chciałem, by się do mnie odezwała.
— D-d-dlaczego je-jesteś t-t-tutaj sama? — zaczęła drżeć, a ja miałem wrażenie, że białka jej oczu przyćmiewają niebieskość tęczówek.
Wydawała się taka zagubiona i zastanawiałem się dlaczego. Chciałem, żeby poczuła się lepiej, żeby na tej ładnej buzi zamiast smutku pojawiła się radość. Nie wiedziałem, co zrobić.
Nagle pomyślałem o braciach w klubie i o tym, co oni robią, żeby uszczęśliwić swoje klubowe dziwki. Zanim zdałem sobie sprawę, co się dzieje, pochyliłem się szybko i przez przerwę w ogrodzeniu przytknąłem usta do jej ust.
Były tak miękkie.
Nie wiedziałem, co mam robić, więc nie poruszałem wargami, a jedynie trzymałem je nieruchomo na jej wargach. Gdy lekko otworzyłem oczy zauważyłem, że miała mocno zaciśnięte powieki. Natychmiast zamknąłem oczy z nadzieją, że ta chwila potrwa nieco dłużej.
Uniosłem dłoń i powoli przejechałem palcem po jej twarzy, ale oderwała się ode mnie z westchnieniem. Cofnęła się chwiejnie i jak szalona zaczęła wycierać rękami usta, a po jej policzkach popłynęły łzy.
Ogarnął mnie strach i wymamrotałem:
— P-p-p-przep-p-p — przerwałem i uderzyłem głową o płot, przeklinając Boga, że nie umiem nawet normalnie mówić. Wziąłem głęboki oddech, zamknąłem oczy i spróbowałem ponownie. — P-p-p-przepraszam. Nie-nie chciałem cię p-p-p-przestraszyć — udało mi się z siebie wyrzucić.
Znów skuliła się pod drzewem, zatapiając drobne ciało w szarej sukni, splotła mocno dłonie i zaczęła coś po cichu mamrotać. Brzmiało to jak modlitwa. Przysłuchiwałem się jej, gdy kołysała się w przód i w tył, a po jej policzkach płynęły łzy.
— Przebacz mi, Boże, bo zgrzeszyłam. Ukarz mnie wedle swego uznania. Przebacz mi, Boże, bo zgrzeszyłam. Okazałam słabość i muszę za to odpokutować.
— P-p-porozmawiaj ze m-m-mną. W-w-wszystko w po-porządku? — Zapytałem. Mówiłem coraz głośniej, szarpiąc ogrodzenie i próbując znaleźć jakiś sposób, by do niej dotrzeć. Nie rozumiałem tego, ale z jakiegoś powodu poczułem potrzebę, by ją przytulić. Wiedziałem, że muszę to naprawić. Była taka smutna… taka przerażona… nie mogłem tego znieść.
Dziewczyna znieruchomiała, ucichła i znów zaczęła mi się przyglądać.
— River? Gdzie ty, kurwa, jesteś? — niski głos mojego ojca, dobiegający z głębi lasu, wyrwał mnie z mojego transu.
Schowałem twarz w dłoniach.
Nie teraz, nie teraz!
Pochylając głowę z powrotem w kierunku dziewczyny, powiedziałem szybko:
— Po-powiedz mi, ja-ja-jak ma-ma-masz n-na imię — byłem zdesperowany. Spojrzałem w tył przez ramię i zauważyłem w oddali tatę wychodzącego z lasu.
— P-p-p-proszę… imię… co-co-cokolwiek…
Zaczęła się kołysać szybciej, a jej usta znów zaczęły wypowiadać słowa modlitwy.
— River! Masz pięć sekund, żeby tu, kurwa, przyjść! Nie wystawiaj mnie na próbę!
— I-imię! B-b-błagam!
Dziewczyna zamarła, spojrzała na mnie — nie, przeszyła mnie wzrokiem — rozszerzyła dziwacznie oczy i wyszeptała:
— Mam na imię Grzech. Wszyscy jesteśmy grzechem.
Nagle przerwała i wydała z siebie jęk przerażenia, gdy usłyszała mojego tatę, który wrzeszczał, stojąc u podnóża wzniesienia. Czmychnęła w zarośla, przedzierając się przez nie na czworakach, i krzyknęła głośno, jakby znów poczuła ból.
— Nie! Nie odchodź! — krzyknąłem wyraźnie w jej kierunku, ale było już za późno. Odszedłem od ogrodzenia, patrząc, jak jej szara suknia znika w ciemności lasu. Ogarnęły mnie taka pustka i lęk, że ledwie mogłem poruszyć nogami, ale po chwili zszokowany otworzyłem szerzej oczy i palcami dotknąłem ust. Mówiłem… Po raz pierwszy w swoim życiu powiedziałem coś czysto i bez zająknięcia… Nie, nie odchodź…
— River!!!
Odwróciłem się szybko i pobiegłem w dół do mojego ojca.
— RIVER!!!
Unosząc wysoko kolana i przedzierając się przez wysokie trawy, wracałem do mojego życia — do taty i do klubu. Przez cały czas zastanawiałem się, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę Grzech…
Dziewczynę o wilczych oczach.
Piętnaście lat później…
Uciekaj, biegnij i nie zatrzymuj się…
Siłą woli zmuszałam zmęczone nogi, by nie przestawały biec. Czułam w mięśniach palący ból, jakby ktoś wstrzyknął w nie jad, a stopy kompletnie mi zdrętwiały od stąpania po zimnej, twardej ziemi. Jednak nie chciałam się poddać… nie mogłam się poddać.
Oddychaj, biegnij, tylko się nie zatrzymuj…
Omiotłam wzrokiem spowity mrokiem las w poszukiwaniu apostołów. Nie zauważyłam nikogo, ale to była tylko kwestia czasu. Niebawem się zorientują, że mnie nie ma. Ale nie mogłam zostać. Nie mogłam spełnić swojego z góry narzuconego obowiązku wobec proroka. Nie po tym, co się stało.
Czułam kłucie w płucach spowodowane gwałtownym dyszeniem, a moja klatka piersiowa falowała od nadmiernego wysiłku.
Wytrzymaj ból. Biegnij, po prostu biegnij.
Minąwszy trzecią wieżę strażniczą, niezauważona poczułam cień radości — ogrodzenie nie było aż tak daleko. Pozwoliłam sobie na odrobinę nadziei, że może uda mi się uwolnić.
Wtedy zawyły syreny alarmowe i zamarłam w miejscu.
Już wiedzą. Idą po mnie.
Zmusiłam swoje nogi, by biegły szybciej. Kolce i ostre patyki wbijały mi się w stopy. Zaciskając zęby, powiedziałam sobie: Zignoruj ból. Zignoruj ból. Myśl o niej.
Nie mogli mnie znaleźć. Nie mogłam pozwolić, by mnie znaleźli. Znałam zasady. Nigdy nie odchodź. Nigdy nie próbuj odejść. Ale ja uciekałam. Byłam zdeterminowana, by umknąć ich okrucieństwu raz na zawsze.
Gdy moim oczom ukazały się wysokie słupy ogrodzenia, zaczęłam poruszać ramionami ze świeżą energią, wykonując kilka ostatnich kroków mojego sprintu. Zderzyłam się z metalowym ogrodzeniem, aż zazgrzytały słupy.
Chaotycznie zaczęłam szukać jakiejś luki.
Nic.
O nie! Proszę!
Podbiegałam do każdego słupa — żadnych wyrw, żadnych dziur… żadnej nadziei.
W panice padłam na ziemię i zaczęłam kopać rękami w zeschniętej glebie tunel do wolności. Orałam palcami twarde błoto, łamiąc paznokcie i zdzierając skórę. Moje palce krwawiły, ale nie przestawałam. Nie miałam wyboru. Musiałam znaleźć sposób, żeby się stamtąd wydostać.
Dźwięk syreny nie ustawał. Wydawało mi się, że wyje coraz głośniej i odlicza sekundy do mojego pojmania. Gdyby mnie znaleźli, byłabym pod stałą obserwacją. Traktowaliby mnie jeszcze gorzej — nadal jak więźnia, tylko jeszcze surowiej.
Wolałabym umrzeć.
Jak długo mnie nie ma? Czy są już blisko? Paniczne myśli wirowały mi w głowie, ale nie przestawałam kopać.
Wtedy usłyszałam zbliżające się psy — szczekanie, warczenie, zajadłą wściekłość psów strażników Zakonu — i zaczęłam kopać z jeszcze większą desperacją.
Strażnicy mieli broń. Wielkie, półautomatyczne karabiny. Bronili tego terenu jak lwy. Byli brutalni i zawsze dopadali swoje ofiary. Schwytaliby mnie i ukarali. Tak jak ją. Torturowaliby mnie za moje nieposłuszeństwo.
Dokładnie. Tak. Jak ją.
Psy gończe były coraz bliżej. Srogie, ciężkie dyszenie i targające nerwami szczekanie stawało się coraz głośniejsze. Zdławiłam w sobie krzyk wydzierający się z mojego gardła i kopałam dalej, ryjąc i odgrzebując ziemię dłońmi, by się uwolnić. Zawsze pragnęłam być wolna…
Wreszcie wolna.
Znieruchomiałam momentalnie, słysząc ożywione głosy. Dźwięki wydawanych komend, ładowanych magazynków, odbezpieczanej broni i stąpających, ciężkich butów były coraz bliżej.
Byli zbyt blisko.
Niemal wrzasnęłam z przerażenia, gdy zdałam sobie sprawę, że podkop pod ogrodzeniem nie jest wystarczająco duży, bym mogła się przez niego wydostać. Jednak musiałam kontynuować. Nie miałam wyboru. Musiałam spróbować. Nie mogłam znieść ani jednego dnia dłużej w tym piekle.
Wciskając głowę w otwór i ocierając klatką piersiową o świeżo rozkopaną ziemię, zaczęłam przeciskać się pod ogrodzeniem. Rozdarłam skórę na ramieniu o ostry metal, ale nie przejęłam się tym. Czymże była jeszcze jedna blizna?
Wbijając palce w ziemię jak szpony, ciągnęłam swoje ciało naprzód. Słyszałam wyraźnie niskie głosy strażników, wycie ich wściekłych psów, celowo głodzonych i ogarniętych żądzą krwi.
— Będzie szukała przerw w ogrodzeniu albo miejsc, gdzie drut jest luźniejszy. Niech druga grupa zabezpieczy północną bramę. My pobiegniemy na południe. Bez względu na wszystko ZNAJDŹCIE JĄ! Prorok sprowadzi gniew Wszechmogącego na nas wszystkich, jeśli ona się nie znajdzie!
Wydałam z siebie paniczny krzyk i parłam na przód. Czołgałam się po zeschniętym błocie, wierzgając desperacko nogami. Moje ciało pokryte było głębokimi zadrapaniami. Suknia rozdarła się na strzępy o kolczasty drut. Patrzyłam bezsilnie, jak moja krew skapuje na ziemię.
Nie! Omal nie krzyknęłam z frustracji. Psy wyczują krew. Były szkolone, by rozpoznawać krew.
Jeszcze jedno, ostatnie pchnięcie, i mój tułów był po drugiej stronie. Już tylko nogi pozostawały za ogrodzeniem. Przewróciłam się na plecy i wbijając pięty w podłoże, zaczęłam wypychać się ku wolności.
Uczucie, nie, fala euforii, która uderzyła mnie, gdy zdałam sobie sprawę, że byłam już prawie wolna, opadła szybko, gdy zobaczyłam czarnego psa wypadającego zza pobliskiego krzaka. Postanowiłam podczołgać się do drzewa po mojej stronie płotu. Gdy próbowałam podciągnąć się jeszcze kawałek, moją lewą nogę przeszył nagły ból. Ostre jak brzytwa zęby wpiły się w moje ciało. Gdy spojrzałam w dół, zobaczyłam silnie umięśnionego psa trzymającego moją łydkę w uścisku swojej szczęki. Warczał i potrząsał głową, rozdzierając moją delikatną skórę i mięśnie.
Osłabiona potwornym bólem zwalczałam wzbierające we mnie uczucie mdłości. Uderzyłam dłońmi o ziemię, znajdując punkt oparcia na dużym kamieniu. Tłumiąc w sobie krzyk wyrywający się z mojego gardła, odsunęłam nogę od płotu w kierunku mojego celu. Pies próbował wcisnąć swoją wielką głowę pod ogrodzenie, zaciskając uścisk szczęki na mojej nodze. Potrząsał nią w przód i w tył, jakby bawił się patykiem.
Zaatakowałam resztką sił. Kamień, którego użyłam, by się podciągnąć, poluzował się pod moimi dłońmi i zaczęłam nim okładać głowę psa. Na jego kłach pojawiła się czerwona piana, a jego diabelskie, czarne oczy płonęły z wściekłości. Strażnicy głodzili psy, żeby były bardziej żądne krwi, i zmuszali je do walki między sobą, żeby były nieustannie rozwścieczone. Uważali, że im bardziej głodne będą psy, tym zajadlej będą ścigać zbiegów.
Wciągając powietrze przez nos, próbowałam się skoncentrować. Musiałam tylko zmusić psa do poluzowania uścisku. Choćby na ułamek sekundy, by móc uwolnić nogę.
I wtedy to się stało.
Po kolejnym uderzeniu kamieniem rozsierdzona bestia odstąpiła, potrząsając poobijaną głową. Uwolniłam się, przeciągając nogi przez wąski otwór, dysząc gwałtownie w reakcji na szok.
Gdy włócząc nogami, oddaliłam się od płotu, przemknęła mi przez głowę cierpka myśl. Naprawdę mi się udało. Jestem wolna.
Pies, mimo iż był otępiały od uderzeń, ponownie rzucił się w kierunku wyrwy. Kłapnął szczękami pełnymi ostrych zębów i wyrwał mnie z mojego zamroczenia. Ruszyłam do przodu i zatkałam otwór błotem, jak tylko mogłam. Następnie spróbowałam wstać, ale moja ranna noga nie była w stanie unieść ciężaru mojego ciała. Krzyknęłam w myślach: Nie teraz! Boże, proszę, daj mi siłę, bym mogła dalej biec.
— Tutaj! Jest tutaj!
Strażnik w czarnym mundurze wyłonił się z gęstego listowia i zaczął wpatrywać się z wściekłością w moją skuloną postać po drugiej stronie ogrodzenia. Zdjął kominiarkę i moje serce zamarło. Wszędzie rozpoznałabym tę bliznę na policzku. Gabriel. Drugi rangą po proroku Dawidzie. Zgodnie ze zwyczajem panującym wśród wszystkich braci w Zakonie większość jego twarzy pokryta była gęstą brodą. Jednakże Gabriel był apostołem, którego mój lud bał się najbardziej. To on był odpowiedzialny za potworności, których byłam świadkiem tego wieczoru… za to, że straciłam ją…
Cmokając z niezadowoleniem i kręcąc głową, zbliżył się nieco. Przykucnął i spojrzał mi w oczy.
— Salome, ty niemądra dziewczyno. Nie sądziłaś chyba, że możesz tak po prostu odejść?
Na jego twarzy pojawił się uśmieszek wyższości, gdy jeszcze bardziej zbliżył się do metalowego ogrodzenia. — Wracaj i poddaj się karze. Zgrzeszyłaś… i to bardzo… — zaśmiał się protekcjonalnie, a pozostali bracia wraz z nim. Każdy centymetr mojej skóry przeszyły ciarki z przerażenia. — To musi być rodzinne.
Próbowałam ignorować jego szyderstwa. Subtelnie rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu drogi ucieczki. Nagle Gabriel wyprostował się i zmrużył oczy.
— Nawet o tym nie myśl. I tak cię znajdziemy, jeśli uciekniesz. Twoje miejsce jest tutaj. U boku proroka. Wśród twojego ludu. Czeka na ciebie przy ołtarzu. Po tym, co się stało, bardzo zależy mu na dopełnieniu ceremonii. Nic cię nie czeka za ogrodzeniem. Nic prócz kłamstw, grzechu i śmierci.
Podczołgałam się do drzewa, do mojego celu, i chwytając się grubej kory, wstałam z ziemi. Z całych sił starałam się nie dopuszczać do siebie jego słów, ale zachwiałam się, stojąc. Jeszcze więcej strażników przebiło się przez gęste zarośla i z bronią wymierzoną precyzyjnie w moją głowę patrzyli, jak utykam.
Nie strzelą. Nie mogą. Prorok Dawid by na to nie pozwolił. Wiedziałam, że teraz to ja mam przewagę. Jednak nawet jeśli udałoby mi się dzisiaj uciec, nigdy nie przestaną mnie szukać. Wierzyli w coś i wierzyli, że moim obowiązkiem było to spełnić. Spojrzałam na cytat na moim nadgarstku, który siłą wytatuowali mi, gdy byłam dzieckiem. Po prostu nie wierzyłam już w Zakon. Jeśli to czyniło mnie grzeszną, to chętnie upadnę.
Pomimo drżenia rąk sięgnęłam w dół i oderwałam kawałek materiału, a następnie owinęłam go wokół otwartej rany na nodze, by zatamować krwawienie.
— Salome. Dobrze się zastanów. Twoje nieposłuszeństwo narazi wszystkie córki na surową karę. Zapewne nie chciałabyś uczynić tego swoim siostrom. Co z Delilah i Magdaleną? Chcesz, by cierpiały, bo okazałaś słabość i poddałaś się pokusie?
Spokojny ton Gabriela sprawił, że moje serce przeszył chłód. Moje siostry. Kochałam je. Kochałam je bardziej niż cokolwiek… ale musiałam to zrobić. Nie mogłam wrócić. Nie teraz. Dostałam bodziec, którego potrzebowałam, by się wreszcie przebudzić i zrobić ten krok. Aby uciec. Wiedziałam, że życie musi mieć więcej do zaoferowania niż tylko tę egzystencję. Niż to, co oni oferują.
Obrzuciwszy ostatnim spojrzeniem jedyną rodzinę, jaką kiedykolwiek znałam, obróciłam się i ciągnąc za sobą ranną nogę, umknęłam w ciemną gęstwinę lasu.
Biegnij. Nie zatrzymuj się.
— Niech ją piekło pochłonie! — wrzasnął Gabriel i ostrym głosem wydał komendę. — Za nią. Biegiem do bram i rozproszcie się. NIE ZGUBCIE JEJ!
Popędzili za mną. Bramy nie były daleko, ale wystarczająco daleko, bym mogła zyskać trochę cennego czasu. Potrzebowałam tylko czasu.
Ledwie powłócząc nogami, zabrnęłam głębiej w las. Zmusiłam się, by biec szybciej. Dawałam z siebie wszystko, nadwerężając swoje ciało do granic wytrzymałości i modląc się z każdym krokiem. Nie krzyczałam. Nie płakałam nawet wtedy, gdy nisko zwisające gałęzie drapały mi twarz, a przerośnięte krzaki smagały moje ciało.
Wiedziałam, że mocno krwawię. Czułam ból, ale nie zatrzymywałam się. Posiniaczona i zmaltretowana wiedziałam, że w Zakonie czeka mnie coś jeszcze gorszego.
Mijałam drzewo za drzewem w lesie spowitym ciemnością, unikając węży i innych zwierząt. Mijały godziny, ale wciąż biegłam. Zapadł już zmrok, a na niebie zaświecił księżyc. Zaczęłam słabnąć. Z mojej rany na nodze powolnym strumieniem wciąż płynęła krew. Na nowo opatrzyłam ranę brudnym materiałem, ale co najważniejsze, strażnicy mnie nie dopadli. Byłam zmęczona. Jednak zmusiłam się, by biec dalej.
Wreszcie, gdy osiągnęłam już kres swoich możliwości i straciłam niemal całą nadzieję, znalazłam drogę. W przypływie energii zaczęłam schodzić chwiejnym krokiem w dół stromego zbocza, aż moje stopy dotknęły kamienistego betonu chodnika.
Moje sumienie pogratulowało mi, że strażnicy mnie nie znaleźli… Strażnicy mnie nie znaleźli. Ale nadal muszę mieć się na baczności. Nie będę wolna, dopóki nie znajdę się daleko stąd.
Ruszyłam kulawym krokiem wzdłuż pustej drogi. Cykanie świerszczy i pohukiwania sów były jedynymi dźwiękami docierającymi do mnie z ciemności. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Nigdy przedtem nie opuszczałam Zakonu.
Byłam kompletnie zagubiona.
Gdy zaczęłam się zastanawiać, co dalej zrobić, na zakręcie błysnęły światła. Oślepiły mnie. Uniosłam rękę, by osłonić oczy, i zobaczyłam wielki pojazd. Wielki czarny pojazd zwalniał. Zatrzymał się tuż obok mnie. Okno osunęło się w dół, a w nim pojawiła się zszokowana twarz starszej kobiety.
— Do licha, skarbie! Dlaczego jesteś tutaj sama? Potrzebujesz pomocy?
Obca.
Nauki proroka Dawida rozbrzmiały w mojej głowie: Nigdy nie rozmawiajcie z obcymi. To ludzie Szatana. Są narzędziami w jego rękach.
Jednak nie miałam wyboru.
— Proszę mi pomóc — wychrypiałam. Nie piłam nic od dłuższego czasu i miałam takie uczucie w gardle, jakbym połknęła piasek.
Obca pochyliła się w moim kierunku i ogromne drzwi otworzyły się.
— Wskakuj, skarbie. Ta droga to nie jest miejsce dla takich młodych dziewcząt. Zwłaszcza o tej porze. Mnóstwo tu bandziorów i lepiej, żeby cię tu nie znaleźli zupełnie samej.
Utykając, podeszłam do pojazdu, złapałam za długie, srebrne uchwyty przytwierdzone do jego boku i wspięłam się na ciepłe siedzenie. Przypomniałam sobie, by nie tracić czujności. By ciągle mieć się na baczności.
Przymrużone, brązowe oczy kobiety z aureolą zmierzwionych, siwych włosów na głowie rozszerzyły się.
— Skarbie! Twoja noga! Musisz jechać do szpitala. Jak to się stało? Jesteś w kiepskim stanie!
— Proszę mnie tylko zawieźć do najbliższego miasta. Nie potrzebuję uzdrowiciela — wyszeptałam. Moja głowa stawała się coraz lżejsza, a oddech zwalniał.
— Do najbliższego miasta? To wiele mil stąd. Ty potrzebujesz pomocy teraz! Co się stało? Wyglądasz okropnie! — Nagle westchnęła gwałtownie: — Proszę, powiedz mi, że nikt cię nie zaatakował. Powiedz mi, że żaden mężczyzna nie zrobił ci krzywdy. — Powiodła wzrokiem w dół mojego ciała do stróżki krwi, która teraz ciekła mi po nodze, po czym spojrzała w wielkie lustra na drzwiach, żeby sprawdzić, czy kogoś za nami nie ma. — O nie… czy ktoś … wziął cię siłą?
Nie spojrzałam jej w oczy. Mogłaby mną zawładnąć. Uczono mnie, że każdy spoza Zakonu będzie chciał mnie skusić. Byłam jedną z wybranek proroka Dawida. Wszyscy inni mi zazdrościli. Nie mogłam dać się złapać w jej pułapkę.
— Nikt mnie nie napadł. Proszę mnie tylko zawieźć do miasta — ponowiłam prośbę.
Ogromny pojazd ruszył wzdłuż nieoświetlonej drogi, wydając z siebie głośny ryk klaksonu. Wzdrygając się na ten dźwięk, spojrzałam w wielkie okno i pogrążyłam się w modlitwie. Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się…
— Jak się tutaj znalazłaś, skarbie? — Cichy, wabiący głos kobiety wyrwał mnie z modlitwy. Brzmiał jak kołysanka. Czy miała jakieś złe zamiary? Czy była szczera? Nie wiedziałam… Po prostu nie wiedziałam! Miałam mętlik w głowie i nie potrafiłam się skupić.
Siedziałam w ciszy.
— Przyszłaś z lasu? Jeśli tak, to jak? Skąd? Nie ma tam nic prócz drzew i niedźwiedzi. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wchodzi do tego lasu. Zbyt wiele niebezpieczeństw czai się za drzewami. Słyszałam nawet plotki, że jest tam jakiś ośrodek doświadczalny należący do rządu czy coś takiego. — Nie odważyłam się spojrzeć w jej kierunku. Wciąż mówiła, ale udało mi się nie dopuścić do siebie jej słów.
Minęło wiele godzin i ujechałyśmy już spory kawał. Nie wiedziałam, gdzie jesteśmy, ale z każdym kolejnym przejechanym kilometrem drogi pozwalałam sobie na odrobinę rozluźnienia. Byłam zmęczona i ku mojej radości noga przestała boleć. Była kompletnie odrętwiała, a ja zrobiłam się senna. Walczyłam z samą sobą, by nie zamknąć oczu, a gdy wiedziałam już, że dłużej nie wytrzymam, uznałam, że nadszedł czas na kolejny ruch.
— Proszę się zatrzymać — powiedziałam, przywierając dłońmi do szyby w oknie. Zaczęłam skanować oczami surowy teren w poszukiwaniu schronienia. Odetchnęłam z ulgą, gdy zauważyłam szary, kwadratowy budynek, znacznie oddalony od głównej drogi. Mogłabym się tam schronić… schować… odpocząć, nabrać wystarczająco dużo sił, by móc kontynuować podróż.
Kobieta zwolniła i potrząsnęła głową.
— Za cholerę! Nie zostawię cię tu! Do miasta jeszcze dość daleko. To nie jest miejsce dla takiej dziewczyny. Tu jest niebezpiecznie. Pełno tu bandziorów. Wiesz chociaż, co to za miejsce?
Robiło mi się niewyraźnie przed oczami, a pole widzenia zaczęło się zawężać. Bałam się, że stracę świadomość.
— Jest tu moja przyjaciółka. Czeka na mnie — odparłam w panice. Kłamstwo przyszło mi wyjątkowo łatwo.
Pojazd nagle zjechał na kamieniste pobocze i zatrzymał się.
— Masz tutaj przyjaciół? — Jej głos był przepełniony szokiem.
— Tak.
— No cóż. Niech mnie diabli. Nie sądziłam, że jesteś jedną z nich. Wygląda na to, że diabeł występuje pod wieloma postaciami. To w pewnym sensie wyjaśnia, dlaczego jesteś w takim stanie. Pewnie postanowili dać ci nauczkę, co? Wywieźli cię i zostawili, żebyś sama wracała do domu. I proszę. Pełzniesz zakrwawiona i poobijana do jaskini zła.
Nie rozumiałam, o co jej chodzi. Kim były te one? Otworzyłam drzwi i bez słowa wypadłam na twarde podłoże. Musiałam się schować. Musiałam wykrzesać z siebie odrobinę siły, by zrobić jeszcze te kilka kroków.
Ogromny pojazd odjechał z głośnym syknięciem, a ja podążyłam chwiejnym krokiem wzdłuż długiej drogi, w kierunku widocznego w oddali budynku. Był olbrzymi i robił wrażenie. Ale co najważniejsze, wysoka, ciężka brama była uchylona na tyle, bym mogła się przez nią przecisnąć.
Gdy byłam po drugiej stronie, szybko zaczęło mi się robić ciemno przed oczami. Kompletnie wyczerpana położyłam się na chropowatym, twardym gruncie za rzędem kontenerów i poddając się pragnieniu snu, zamknęłam ciężkie powieki. Ostatnim widokiem, jaki ukazał się moim oczom, gdy zerknęłam w górę, był wizerunek… Szatana… namalowanego na budynku naprzeciw. Siedział na ciężkim tronie, u jego boku siedziała kobieta o wielkich, niebieskich oczach.
Wystraszona zadrżałam w panice, a w głowie rozbrzmiały mi słowa kobiety, która prowadziła ogromny pojazd. Gdzie ja, u licha, jestem?
Po chwili nie byłam już w stanie dłużej walczyć ze snem. Gdy rozpływałam się w nieprzytomności, uderzyła mnie jeszcze jedna, ostatnia myśl. Na zewnątrz nie czeka cię nic prócz kłamstw, grzechu i śmierci…
Kipiało we mnie, kiedy wparowałem do klubu. Kilka dziwek rozpierzchło się, żeby zejść mi z drogi — mądry ruch.
Wszedłem z trzaskiem do swojego biura, zatrzymałem się przy ścianie i trzasnąłem rękami w mur. Zamknąłem oczy i zwolniłem oddech, zastanawiając się, co powiedzieć. Nie mogłem stracić panowania nad sobą na oczach braci.
Ky, mój vice i przyjaciel, cicho zamknął za mną drzwi i po chwili dobiegły mnie odgłosy ciężkich butów stąpających po drewnianej posadzce. Gdy odwróciłem się w jego kierunku, kiwnął głową, dając sygnał, że jesteśmy sami. Z irytacją wypuściłem powietrze z płuc.
— Dia-diablo, pie-pierdolone szu-szumowiny! — zdołałem z siebie wyrzucić ze swoich przeklętych, upośledzonych ust.
Ky popatrzył na mnie oczami bez wyrazu. Podszedł do baru i nalał mi bourbona. Znał procedurę. Wyciągając w moim kierunku rękę z pełną szklanką, podawał mi moje lekarstwo. Wychyliłem alkohol jednym, wyćwiczonym ruchem… potem… kolejny… a potem jeszcze jeden. Wreszcie poczułem, jak się poluzowuje — pierdolona lina, która nieustannie ściskała mnie za gardło.
— Jeszcze? — Ky stał w gotowości przy barze z butelką Jima Beama w ręku.
Odchrząknąłem i spróbowałem tego gówna.
— J-j-j-j ja…
Cholera! Dałem ręką sygnał mojemu vice, żeby nalał mi jeszcze jednego… i następnego… a potem jeszcze jednego dla pewności.
Jego jasne brwi uniosły się pytająco, czy potrzebuję jeszcze.
— Już le-le-lepiej — powiedziałem, wzdychając z ulgą. Pokój trochę mi wirował, ale przynajmniej jebany pyton, owinięty wokół moich strun głosowych, postanowił uciąć sobie drzemkę.
— K-Ky, lepiej, ku-kurwa, wy-wyjaśnij to gó-gówno albo rozpętamy… wojnę, słyszysz? M-mam ich już wszystkich do-dosyć!
Wyraz twarzy Ky zmienił się. Zbladł jak trup i uniósł rękę, żeby podkreślić to, co mówi.
— Stary, przysięgam, że wszystko było dograne. Jakiś skurwiel dobił targu za naszymi plecami. — Ten deal to była jego działka i jasne było, że nie miał pojęcia, co, do chuja, poszło nie tak.
Jedną ręką pocierając czoło, drugą wskazałem, żeby zebrał Kościół. Kiwnął głową na znak, że rozumie moje polecenie.
Wziąłem na wpół wypitą butelkę Jima i pociągnąłem bezpośrednio z niej, czując rozprzestrzeniający się w gardle ogień.
Ky poszedł zwołać braci, dając mi czas, bym mógł się pozbierać. Zacząłem chodzić dokoła biura. Wiedziałem, że Ky mówi prawdę. Pierdoleni Diablos. To musieli być Diablos! Jak to możliwe, że deal klepnięty z Ruskimi po miesiącach rozmów trafia szlag w ciągu kilku dni?
Ktoś nas sprzedał. To jedyne wytłumaczenie. I któryś dupek z pewnością za to beknie!
Wyszedłem z biura na spotkanie Kościoła, nie przestając popijać ostrego, brunatnego napoju. Ułatwiał mi płynniejsze wypowiadanie słów. Pierdolonych słów, które tkwiły w moim gardle i nad którymi nie mogłem zapanować.
Bracia szybko wypełnili pomieszczenie. Z porów ich skóry sączyło się napięcie, gdy patrzyli na mnie przerażeni. I dobrze. Właśnie miałem zamiar kogoś rozerwać na strzępy. Wyczuwałem kreta. Zdrajcę we własnym jebanym gangu. Mój stary pewnie się przewraca w grobie. Nikt nie sprzedaje brata. No cóż, nikt, kto chce żyć długo i bezboleśnie.
Uśmiechnąłem się do siebie, gdy bracia prawie się posrali na mój widok. Jedyna rzecz, która powstrzymuje ludzi od dokuczania ci, gdy jesteś niemową, to to, że potrafisz zabić z zimną krwią i masz pięści ze stali. To zabawne, jak nikt otwarcie nawet nie piśnie o krztuszeniu się słowami, kiedy jednym strzałem w mordę można go sparaliżować od szyi w dół.
Ky zamknął drzwi, co oznaczało, że wszyscy Kaci byli już obecni. Pociągnąłem jeszcze jeden łyk bourbona i usiadłem na głównym miejscu z młotkiem w ręku. Mój vice usiadł po mojej prawej stronie. Wpatrywał się bacznie w moją nieruchomą twarz, czekając, aż zacznę.
Wyjąłem z buta mój ulubiony nóż szturmowy Bundeswehry KM2000 i wbiłem go w drewniany stół przed sobą. Ostrze weszło w dębowy blat jak w ciało.
Oczy zebranych dookoła rozszerzyły się.
Wyraziłem swoje.
Oparłem się na krześle i dałem znak Ky, żeby zaczął tłumaczyć.
— Jeśli ktoś, kurwa, wie, co się dzisiaj stało, niech lepiej zacznie gadać. Teraz.
Nikt się nie odezwał ani nie spojrzał mi w oczy.
Oparłem łokcie na stole i migałem dalej.
— Ten deal był dogrywany cztery miesiące. Zrzut, transport — wszystko, kurwa. Każdy drobiazg zaplanowany perfekcyjnie, co do minuty. Potem jedziemy na miejsce, ciągnąc ze sobą kupę sprzętu po to tylko, żeby się dowiedzieć, że inny dostawca nas wydymał, sprzedając taniej. Na naszym terenie. Skurwysyny! Pytanie brzmi…
Ky oparł się na krześle, obserwując moje ręce, które ruszały się coraz szybciej wraz ze wzrostem mojej irytacji.
— Kto próbuje przejąć nasze interesy? A co ważniejsze, skąd, kurwa, wiedzieli o tej transakcji? Informacje na ten temat były dobrze chronione.
Wykorzystując to, że Ky zrobił przerwę, by złapać oddech, wziąłem nóż i wskazując nim na każdego z braci, spojrzałem mu prosto w oczy. Następnie chwyciłem nóż w zęby i migałem dalej.
— Pięćdziesiąt skrzyń z AK47, dziesięć skrzyń z karabinami snajperskimi M82A1 i dziesięć skrzyń z najwyższej klasy półautomatami — i to wszystko bez kupca. Kolumbijczycy nie wezmą tego gówna z powrotem. Oto co zrobimy — powiedział Ky z rosnącym gniewem, czekając, aż skończę.
Liżąc ostrze noża, wyczuwałem obrzydliwy smród zdrady, unoszący się w pokoju. Kreta zawsze można wykurzyć metodą zastraszania. A w tym byłem dobry. Mój stary dobrze mnie wyuczył. Dźwiękoszczelna szopa na tyłach klubu z pewnością nie służyła mi do oprawiania stolarki.
Z powrotem wbiłem nóż w stół i zacząłem migać.
— Znajdziemy szybko innego kupca… żeby koledzy z ATF[*]nas nie odwiedzili. Potem dowiemy się, kto śmiał polecieć w chuja z tym klubem. Stawiam — Styx stawia — przede wszystkim na Diablo, ale na razie nikt nie jest poza podejrzeniem. Wiadome jest jak chuj, że lista naszych wrogów jest długa jak pierdolona Pennsylvania Avenue.
Ky odchrząknął.
— Mogę coś powiedzieć, prez?
Ostrym kiwnięciem głowy dałem mu pozwolenie.
— Wiem, że masz problem do Meksykańców, bracie. Ja też chętnie posłałbym ich do Hadesu, ale ich działka to śnieg. Nigdy nie słyszałem, żeby handlowali bronią. Nie wygląda mi to na Meksykańców.
Miał rację. Meksykańcy w tej części Teksasu pracowali dla kartelu — siedzieli tylko w dragach. Z łatwością handlowali przez granicę.
Zamyślony zacząłem strzelać palcami, a w pomieszczeniu rozległ się skrzypiący dźwięk skóry w mojej katanie. Nagle rzuciłem swoim KM2000 przez pokój, obserwując, jak wchodzi w tylną ścianę niczym w masło, w sam środek klubowych barw.
Skinąłem brodą do Ky, by zaczął tłumaczyć.
— Kto jeszcze może wchodzić w grę? Jakie mamy układy z Austin Crew?
Viking — sekretarz, po trzydziestce, rude włosy, blada skóra, długa, ruda broda, pierdolony gigant — skinął głową.
— Dobre. Nieźle bulimy, żeby poruszać się po ich terenie. Z nimi jesteśmy OK.
— Irlandczycy? — za pytał Ky.
— Nie wychylają się po wpadce z dragami. Tommy O’Keefe zmył się z powrotem na Zieloną Wyspę. Sześciu braci kibluje — odparł, przeciągając samogłoski, Tank, skarbnik, były członek ruchu rasistowskiego, przypakowany, lat trzydzieści jeden, wydziarany w cholerę. Przeciągnął dłonią po bliźnie od więziennej kosy na swojej gładko ogolonej głowie.
Wziąłem głęboki oddech, długo wypuszczając powietrze z płuc, pociągnąłem duży łyk z butelki i zamigałem:
— Jakieś pomysły, kto mógłby być zainteresowany bronią?
AK — sierżant, wysoki, długie, brązowe włosy, kozia bródka, przed trzydziestką, trafia precyzyjnie w każdy cel, były snajper w piechocie — uniósł brodę.
— Mam kontakt z kimś od Czeczeńców. Oni mogą być zainteresowani. Są w stanie wojny z czerwonymi. Jak dla nas, idealna zemsta. Powiemy im, czym dysponują Ruscy. Będą chcieli im dorównać. Jeśli my dostarczymy towar, to będzie wiadomość dla tych czerwonych skurwieli, żeby więcej z nami nie lecieć w chuja.
Kiwnąłem głową. Poczułem odrobinę ulgi.
— Ustaw to — zamigałem i wydało mi się, że wszyscy bracia dookoła stołu się rozluźnili.
Flame — szajbnięty skurwiel z irokezem, wiek dwadzieścia pięć lat, pomarańczowe płomienie wytatuowane na szyi, z poprzekłuwanym ciałem pełnym blizn — wstał i zaczął łazić dookoła, warcząc i okładając się po ramionach. Większość swojego życia spędził z krótkimi przerwami w domu wariatów. Problemy z kontrolowaniem złości. Potem wyszedł i zaczął zabijać różne szumowiny dla frajdy. Niezłe gówno. Kilka lat później znalazł nas. Zrekrutowaliśmy go. Pomógł nam podczas wojny z Meksykańcami i udowodnił swoją stuprocentową lojalność. Włączyliśmy go. Teraz napuszczamy go na każdego, kto zasługuje na to, żeby umrzeć w naprawdę wyrafinowany sposób. Stuknięty skurwiel potrafi być kreatywny.
Flame wyjął ze ściany mój nóż i przeciął sobie nim wewnętrzną część swojego ramienia. Potem jęknął, jakby mu ktoś robił loda. Krew spłynęła na podłogę. Syknął z przyjemności i zamknął oczy, które wyglądały, jakby był na haju. Do licha, koleś był zbudowany. Mógłby być cholernie przystojny, gdyby jego oczy nie emanowały nieustannie śmiercią. Dziwki miały rację, trzymając się od tego psychola z daleka. Gdyby któraś go dotknęła, wyrwałby jej serce jedną ręką.
Ky spojrzał na mnie i przewrócił oczami. Zrozumiałem, co chciał powiedzieć. Flame potrzebował rozładowania. Niebawem będzie miał okazję. Tak jak my wszyscy. Nadchodziła wojna. Czułem to, kurwa, w kościach.
— Wszystko w porządku, bracie? — spytał Flame’a Ky. Wszyscy wpatrywaliśmy się w niego, jak upuszczał sobie krwi, a jego twardy fiut napierał na skórzane spodnie.
Flame podszedł do mnie, wręczając mi zakrwawiony nóż. Jego czarne oczy płonęły.
— Potrzebuję rozlewu krwi. Kretowi trzeba dać nauczkę. Płonę chęcią zemsty, Styx. W moich żyłach burzy się jad.
— Bracie, kiedy wpadniemy na trop, sukinsyn będzie twój — zapewnił go Ky, a ja skinieniem głowy potwierdziłem.
Flame uśmiechnął się, odsłaniając swoje błyszczące zęby i różowe dziąsła z wytatuowanym na nich czarnym atramentem napisem BÓL.
— O tak, kurwa!
Spojrzałem na pozostałych braci, próbując się dopatrzeć jakichś oznak strachu.
Wciąż nic.
Nikt, kurwa, nawet nie drgnął.
Zmieniłem pozycję na krześle i zamigałem, a mój vice przetłumaczył:
— Coś jeszcze?
W odpowiedzi bracia potrząsnęli głowami. Wziąłem młotek i uderzyłem mocno o twarde drewno.
Odwracając się do zgromadzonych, Ky uraczył ich swoim ujmującym uśmiechem.
— Nie wiem jak wy, ale ja mam ochotę na cipkę.
Wstałem z krzesła, a bracia rozeszli się wkurwieni i w milczeniu, żeby dorwać jakąś dupę na noc. Został tylko Ky.
Pieprzony Kyler Willis, dwadzieścia siedem lat, wyglądał jak model, wysoki, szczupły, proste, jasne włosy, na widok których cipki robiły się mokre. Mój stary przyjaciel. Jego stary był vice mojego starego. Po tym, jak obydwaj spotkali się z Przewoźnikiem podczas wojny z Meksykańcami, ja zostałem wybrany na prezesa, a Ky na mojego vice. Sami najlepsi w oddziale macierzystym Katów Hadesa. Żyliśmy, oddychaliśmy i przelewaliśmy krew dla Hadesa. Kiedy nasi starzy zginęli, próbowałem się nie zgodzić z wyborem. Kto, do cholery, chciałby jąkającego się, pierdolonego niemowę za swojego lidera? Ale bracia byli jednogłośni. Kaci Hadesa pozostawią u władzy rodowitego następcę. W wieku dwudziestu sześciu lat zostałem prezesem najgroźniejszego klubu motocyklowego w całych Stanach.
Zero jebanej presji!
Na pewno, kurwa!
Ky położył mi dłoń na ramieniu.
— Dorwiemy ich. Nam nikt nie wchodzi w drogę, Styx. Wszyscy w Teksasie wiedzą, jak załatwiamy sprawy. Skurwiele właśnie podpisali na siebie wyrok śmierci.
Parsknąłem tłumionym śmiechem i przesunąłem dłonią po nieogolonych policzkach.
— Ty i ja za-załatwimy to szy-szybko, co? — Skrzywiłem się, gdy znów zacząłem się jąkać. Alkohol był w stanie dać mi zaledwie kilka chwil, zanim znów poczułem uścisk pytona. Z czasem znienawidziłem miganie, ale z jakiegoś chorego powodu potrafiłem mówić jedynie w obecności Ky. Teraz, gdy mój stary odszedł do Hadesu, mogłem rozmawiać tylko z jedną osobą.
Ky obdarował mnie tym swoim szerokim uśmiechem.
— Dokładnie.
Westchnąłem i powiedziałem:
— K-K-Kurwa! To-to ty po-powinieneś być prezesem, Ky.
Ky zbliżył swoją twarz do mojej i spojrzał mi w oczy.
— Sranie w banię! Mówisz chujowo; OK. Ale używasz rąk zamiast ust. Dowodzisz, dając przykład. Zawsze idziesz na pierwszy ogień i pierwszy rzucasz się do ataku. Ty jesteś prezesem Katów, więc przestań pierdolić. Twój stary zawsze chciał, żebyś poszedł w jego ślady, tak jak kiedyś jego stary. OK, może doszło do tego kilka lat za wcześnie, ale już od lat kasujesz wrogów. Wiek to tylko cyfra. Do tego trzeba mieć jaja, a ty masz jaja jak trzeba. Chryste, Styx, jesteś sławnym Milczącym Katem!
Ky cofnął się i potarł ręce, uśmiechając się szeroko.
— A poza tym jestem zbyt atrakcyjny, żeby dowodzić. Odpowiada mi fucha twojego rzecznika. Czyż nie wiecie wszyscy, że lubię brzmienie swojego głosu?
Cholera, tu miał rację. Czasami zastanawiałem się, po co marnuje swoje życie w tym klubie. Z takim wyglądem i osobowością mógłby odnieść sukces wszędzie. Ale tak jak w moim przypadku, to wszystko, co znał. Jesteśmy na to skazani — urodzeni, by nosić katanę.
Nie ma wyjścia.
Nie, żebyśmy chcieli.
Ky objął mnie ramieniem.
— Więc przestań się już mazgaić. Chcesz Lois, żeby trochę rozładować napięcie?
— Pewnie.
— OK. Ja rezerwuję Tiff i Jules. Stary, gdybyś widział, jak sobie nawzajem liżą. Na sam widok można się spuścić. A najlepiej w te ich ciasne dupy. Lubią mieć mnie w dupie. — Zaczekał na moją reakcję — Czaisz… mieć mnie w dupie…
Chryste, co za zboczur… i co za chujowy żart.
Wyszedłem z biura i wszyscy w sali ucichli, kiedy skinąłem na siedzącą przy barze Lois. Bracia nie lubili ze mną zadzierać, ale takie gówno nie przechodziło w moim klubie. Nie bez poważnych konsekwencji.
Lois zsunęła się ze stołka i zaczęła iść w moim kierunku. Wyglądała jak pieprzona modelka w tej swojej krótkiej, czarnej kiecce. Jej stary był kiedyś bratem, ale pięć lat temu zginął w wypadku. Harley skasowany, otwarta czaszka, śmierć na miejscu, skóra wisząca na drzewach jak pieprzone wstążki.
On poszedł do Hadesu, a Lois została klubową kurwą.
Ruszyła za mną do wyjścia, stukając kowbojskimi butami o drewnianą podłogę. Gdy dotarliśmy tam gdzie zwykle — do miejsca pod murem klubu — wyjąłem fajkę z kieszeni, odpaliłem i mocno się zaciągnąłem. Lois bez namysłu opadła na kolana, odsłaniając swoje duże cycki, wyjęła mi kutasa z rozporka i objęła go ustami jak dłonią.
Odchyliłem głowę do ściany, kiedy zaczęła pracować językiem wokół końcówki. Lois ciągnęła ostro, podczas gdy ja delektowałem się papierosem, od czasu do czasu pociągając.
Ja pierdolę. Tego mi było trzeba. Stres uchodził ze mnie z każdym ruchem jej zębów wokół mojego fiuta. Złapałem ją mocno za długie, brązowe włosy i zacząłem wpychać kutasa głębiej w jej usta, aż poczułem, że dochodzę. Lois ssała, kwiląc i chłeptając, jak wygłodniała kotka.
Ugiąłem nogi w kolanach, kiedy doszedłem, strzelając jej głęboko w gardło. Wypiła spermę, miaucząc. Westchnąłem z ulgą i pociągnąłem fajkę ostatni raz, zanim rzuciłem peta na ziemię. Wyjąłem kutasa z jej ust i zapiąłem spodnie.
Kiedy oderwałem się od ściany, zauważyłem niewielką kałużę krwi na asfalcie pod stopami. Lois też klęczała we krwi, która teraz zaczęła cieknąć stróżkami po jej nogach.
Widząc, że się jej przyglądam, spojrzała w dół na swoje kolana.
— Co…? Cholera! Mam krew na nogach? — Podskoczyła, próbując ją z siebie zetrzeć. — Skąd ta krew, do cholery?
Powiodłem oczami za czerwonymi śladami i zauważyłem stróżkę świeżej krwi cieknącej zza kontenera.
— Jezu! Znowu jest tu jakiś trup? — powiedziała Lois, oplatając się rękoma. Suka była zbyt miękka na tego typu gówno.
Nie zwracając na nią uwagi, odsunąłem niebieski kontener na bok, ujawniając źródło. Suka — młoda, z czarnymi, zmierzwionymi włosami na twarzy. Jej szczupłe ciało pokryte było błotem, a biała suknia potargana i przesiąknięta krwią.
Znalazłem miejsce, z którego ciekła krew — noga.
Ogromna, ziejąca rana, głęboka na tyle, że widać było mięsień. Jakaś potargana szmata owinięta wokół nogi, która miała zatamować krew.
Na chuja się zdała.
Bez powodzenia próbowałem wyczuć puls. Wniosek był jeden. Suka wyzionęła ducha.
Odwróciłem się do Lois, która kryła się z tyłu.
— Nie żyje? — spytała.
— Zawołaj Ky, Pita i Ridera — zamigałem.
Lois pobiegła w kierunku drzwi, zakrywając ręką usta.
Zbliżyłem się, odgarnąłem sztywne włosy z jej twarzy i natychmiast westchnąłem.
Chryste.
Pod tym całym błotem i gównem skrywała się prawdziwa piękność — kremowa skóra i długie, czarne włosy, duże, różowe usta o rozbrajającym kształcie. Cholerna szkoda, że spotkała Przewoźnika. Byłaby z niej zajebiście seksowna suka.
Wsunąłem jedną rękę pod jej plecy, drugą pod nogi i uniosłem ją. Ważyła tyle, co nic. Była tak cholernie drobna.
Ky, Pit i Rider wypadli z drzwi za mną. Mój vice przewrócił oczami i jęknął, zasuwając rozporek — najwyraźniej nie próżnował.
— Tylko nie to. Jeszcze jedna! Wiem. Zabiję sukę i podrzucę ją Katom. Skurwysyny. Żebym musiał wychodzić spod liżących się bliźniaczek z powodu takiego gówna!
Skinąłem głową na Pita, kandydat zrobił krok w przód i wziął sukę na ręce.
— Weź van. Pozbądź się sztywnej. Tam gdzie zwykle. Tylko żeby monety nie spadły — zamigałem. Ky tłumaczył, wciąż wkurwiony, że musiał się oderwać od swoich dziwek.
I wtedy mnie zmroziło — wstrzymałem oddech, wybałuszyłem oczy, a serce podskoczyło mi do gardła — zamarłem. Suka poruszyła się na rękach Pita i jęknęła. Monety zsunęły się jej z twarzy i spadły na ziemię.
— Ona żyje! — palnął Pit, jak zwykle oznajmiając to, co oczywiste.
— Cholera! Pozbywamy się jej czy zostawiamy ją tu? Jesteśmy pod obserwacją federalnych. Viking powiedział, że dwóch tajnych agentów stacjonuje niecałe dwa kilometry stąd. Stary dobry senator wciąż siedzi nam na karku. Wywożenie stąd zakrwawionej suki byłoby zbyt ryzykowne. Mogliby nas zatrzymać i zacząć zadawać pytania. Tych sukinsynów nie opłacamy. — Ky klepnął mnie w ramię i wskazał na sukę. — To może być wiadomość od kogoś albo celowo ją nam ktoś podrzucił, żeby nas umoczyć.
Słuchałem Ky, ale nie mogłem przestać zerkać na bladą twarz tej suczki. Wyglądała jakoś znajomo, ale nie mogłem sobie przypomnieć, skąd ją znam.
Potrząsając głową, spojrzałem na swojego najlepszego przyjaciela.
— No tak. Dziś się jej nie pozbędziemy. Będzie musiała tu zostać. Kurwa! Tego nam jeszcze trzeba.
Spojrzałem na Ridera, który stał za Ky, milcząc. Brat miał prawie tyle samo do powiedzenia co ja. Rider to były żołnierz piechoty. Przeszedł pełne przeszkolenie medyczne. Naoglądał się niezłego gówna w Afganistanie i w końcu odszedł. Na szczęście dla nas wszystko, czego chciał po wyjściu z wojska, to jazda na motorze i służba temu klubowi. Rider potrafił zszywać naprawdę poważne rany, a nawet operować, jeśli zaszła taka potrzeba. Ocalił nasze bandyckie dupy więcej razy, niż potrafię zliczyć.
Kazałem mu przejąć na wpół martwą. Zobaczy, co jest grane, i albo będzie mógł poskładać sukę, albo nie. Cholera, śmierć była częstym gościem w tych stronach. W zeszłym roku posłałem więcej kolesi do Hadesu, niż obecnie jest tym klubie. Pieprzona wojna. Śmierć zatacza krąg. Wcześniej czy później wszyscy spotkamy się z Przewoźnikiem i zapłacimy za całe to gówno, którego narobiliśmy w tym życiu.
Rider już miał wziąć sukę, kiedy nagle poruszyła się w ramionach Pita. Uniosła energicznie powieki i spojrzała wprost na mnie. Na ułamek sekundy w jej oczach błysnął strach. Po chwili znów je zamknęła.
Niech mnie szlag. Te oczy. Przez całą tę krew i błoto na jej twarzy przebijały się błyszczące, jasnoniebieskie oczy. Jak u pieprzonego wilka. Tylko raz w życiu widziałem takie oczy…
Natychmiast przyszła mi na myśl tamta młoda suczka za ogrodzeniem piętnaście lat temu. Była jedną z niewielu osób w moim życiu, do których się odezwałem. Do diabła, mówiłem do niej. I to sporo. Była numerem trzy. Od tamtego czasu z nikim innym nie rozmawiałem.
Z jej ust wydobył się jęk bólu, wytrącając mnie z zamyślenia.
Cholera.
Ky podszedł do Pita, żeby ją od niego zabrać.
— Daj mi ją. Zaniosę ją do twojego pokoju, Rider, a potem wracam do lizania cipek Tiff i Jules. Pieprzona suka nie będzie dłużej pozbawiać mojego kutasa dobrej zabawy.
Patrzyłem, jak Ky dotyka jej skóry, i jedyne, co miałem przed oczami, to ta młoda suczka za ogrodzeniem. Kurwa mać! A co, jeśli to ona? Eee, niemożliwe. Mnóstwo suk ma takie oczy. Czyż nie? Czyż nie?
Sądząc, że pozbierałem się do kupy, rozluźniłem się. Jednak gdy Ky wziął ją na swoje ramiona, skoczyłem do niego i chwyciłem go za ramię. Zabrałem ręce tylko na chwilę, żeby zamigać:
— Odsuń się, kurwa. Daj mi ją.
Mój vice zrobił krok w tył, unosząc brwi i próbując odczytać mój nastrój.
— Co jest, kurwa? — powiedział głośno. Pozostali bracia zmarszczyli brwi zdezorientowani, a Lois rozdziawiła czerwone usta.
Potrząsając głową, zamigałem:
— Daj mi ją. JUŻ.
Ky, zmieszany jak cholera, oddał ją w moje ramiona i, unosząc ręce do góry, wycofał się. Pit spojrzał na mnie z twarzą jak ryba.
— Stary, co jest, do cholery? OK, pasuję. Uspokój się, kurwa!
Przytuliłem sukę do piersi. Jakaś dziwna zaborczość zawładnęła moim umysłem, moim ciałem… i pierdoloną duszą.
Ruszyłem w kierunku drzwi, ignorując wszystkich oprócz suczki, którą trzymałem w ramionach — ziemista umierająca skóra… blade umierające usta… krwawiące… umierające ciało.
Kurwa!
— Dokąd ją zabierasz? Co w ciebie wstąpiło, do chuja? — Ky nie odstępował mnie, a seria jego pytań zwróciła uwagę wszystkich członków klubu, którzy akurat chlali i ruchali kurwy w salonie.
Wskazałem na swój prywatny apartament nad garażem, przyciskając suczkę do piersi.
— Do siebie? — Lois dorównała mi kroku, próbując nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. — Do swojej sypialni? Zabierasz ją do swojego mieszkania nad garażem? Nikt prócz ciebie nie ma tam wstępu. Sam tak powiedziałeś.
Zatrzymałem się, spojrzałem jej w twarz i skinąłem głową, żeby spierdalała.
— Poważnie? — wyszeptała zraniona i wytrącona z równowagi. Kiedy zauważyła mój wkurwiony wyraz twarzy, odeszła cicho do baru.
Z Ky dotrzymującym mi kroku, a to z jednej strony, a to z drugiej, wbiegłem po schodach i kopniakiem otworzyłem drzwi do swojego mieszkania. Ułożyłem suczkę na swoim ogromnym łóżku i pochyliłem się nad nią, odgarniając z jej twarzy kudły brudnych włosów. Błoto i krew natychmiast zaczęły wsiąkać w moją czarną pościel.
— Styx. Co jest, kurwa? Musisz mi wyjaśnić, co się dzieje, bracie — powiedział Ky, przesuwając ręką po włosach. Byliśmy sami, bez Pita i Ridera.
Zaciskając dłoń w pięść, spróbowałem się uspokoić i wymamrotałem:
— R-R-Rid… R-R-R… — wziąłem głęboki oddech, zamknąłem oczy i spróbowałem ponownie. — R… R… R… ehhh! — syknąłem zbyt sfrustrowany, że tracę kontrolę nad swoją pieprzoną mową. Znów.
Ky złapał mnie za ramiona i kopniakiem zamknął drzwi, oddzielając nas od gwaru na dole, gdzie zaczęli gromadzić się bracia. Po chwili warknął:
— Uspokój się, kurwa. Popatrz na siebie! Jesteś zbyt podjarany, żeby mówić. Bracia cię usłyszą i sam będziesz tego później żałował.
Przestałem z nim walczyć. Zapanowałem nad oddechem i poczułem, że gardło mi się rozluźnia. Widząc, że się uspokajam, Ky zwolnił uścisk.
— Rider już idzie. Musiał pójść po sprzęt. — Skinął na suczkę leżącą na moim łóżku. — Kiepsko z nią.
Przytaknąłem, a on zabrał ręce z moich ramion. Poszedłem do łazienki, zmoczyłem ręcznik i zacząłem obmywać jej twarz. Jasna skóra, czarne włosy… dokładnie tak jak u tej suczki zza ogrodzenia. Mój vice patrzył na mnie, jakbym postradał zmysły.
Być może właśnie tak było.
— Poważnie stary. Co się, kurwa, dzieje? — Stał po drugiej stronie łóżka, gdy zmywałem z niej krew. Dosłownie gapił się na mnie z otwartymi ustami. Nie mogłem odwrócić uwagi od jej nogi — długa, zgrabna, jak z porcelany, zaje-kurwa-bistość.
Słysząc, jak Ky pokasłuje, przycisnąłem ręcznik do rany.
— Pa-pamiętasz ta-tamtą historię, k-k-którą ci o-p-p-powiadałem, jak byliśmy łe-łebkami?
Ky spoważniał, a na jego twarzy pojawiła się mina niedowierzania.
— Tylko nie to, Styx. Dziewczyna za drucianym płotem? Ta suka o wilczych oczach, na punkcie której miałeś obsesję tyle lat, dopóki twój stary nie zmusił cię, żebyś się wreszcie zamknął? Jeśli to ta historia, to owszem, pamiętam!
Przygryzając obrączkę w dolnej wardze, powstrzymałem się, żeby nie pierdolnąć mojemu najlepszemu przyjacielowi i nie wbić mu nosa w mózg.
— Tak. To-to ta dzie-dziewczyna.
— I? Miałeś ile? Jedenaście lat? Osobiście zawsze uważałem, że ci się to, kurwa, przyśniło.