Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czwarty tom niezwykle mrocznej serii „Poranione dusze” opowiadającej o brutalnych bokserach zmuszanych do zabijania.
Od kiedy została porwana przez mafię, przestała być czyjąś córką, przestała być nawet dziewczynką. Stała się numerem 152. Nie pamiętała ani swojego dzieciństwa, ani późniejszych lat, ponieważ stale otrzymywała stałe dawki specjalnego narkotyku.
Teraz przyszła pora, aby wykonała zadanie i została wybranką swojego Pana, któremu ma służyć. W tym celu dziewczyna wraca do miejsca, które już kiedyś odwiedziła, chociaż tego nie pamięta. To miejsce znajduje się w Georgii, gdzie jej Pan ma królestwo i przetrzymuje brutalnych championów.
Mężczyzna ma problem ze swoim najlepszym zawodnikiem, numerem 901. Nie potrafi znaleźć jego słabości. Jednak kiedy widzi, w jaki sposób 901 patrzy na jego wybrankę, już wie, że znalazł jego wrażliwy punkt. I chętnie to wykorzysta, nawet jeżeli przez chwilę będzie musiał podzielić się z kimś swoją piękną własnością.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 377
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Riot
Copyright © 2017 by Tillie Cole
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2023
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Anna Łakuta
Korekta:
Kinga Jaźwińska-Szczepaniak
Edyta Giersz
Maria Klimek
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-854-1
Dla fanek Poranionych dusz,
które wyruszyły ze mną w tę epicką wędrówkę.
Obyśmy doczekały rewolucji mrocznego romansu!
901
Krwawy Ring
Gruzja
Dokładna lokalizacja nieznana
Podskakiwałem w tunelu, a gruboziarnisty piasek chrzęścił pod stopami. Powietrze było szczelnie wypełnione ogłuszającym tupaniem tysięcy żądnych krwi i bogatych widzów. Wszyscy walili stopami w trybuny znajdujące się nad moją głową. Mięśnie drgnęły, więc zacisnąłem w obu dłoniach kindżały, moje drogocenne sztylety rosyjskich kozaków. Zakręciłem nimi, a krew sunęła w moich żyłach niczym rwąca rzeka, pobudzając krwiożerczość.
Gromkie, rytmiczne tupanie wyczekującego tłumu przybierało na sile, więc ruszyłem równomiernym biegiem. Obnażyłem zęby, a spomiędzy moich warg wyrwało się niskie warczenie. Echo moich ciężkich, podnieconych oddechów rozbrzmiewało w akompaniamencie szybkiego tupotu stóp.
Nieprzenikniona ciemność tunelu ustąpiła światłu, bo oto dobiegłem do prowadzącej na ring rampy – areny, na której przebijano serca i szlachtowano potwory; na której krew płynęła swobodnie niczym woda, a ludzkie tkanki odchodziły od kości jak najdelikatniejsze mięso. Areny, na której władali czempioni.
Ring był moim dworem, a ja byłem królem, demonem-cieniem, słynnym „Pit Bullem”. Niepokonanym. Żaden z przywleczonych tu przez Pana wojowników nie dał mi rady, ledwie udawało im się mnie drasnąć. Panowałem od lat.
Do mnie należał ten piach.
Do mnie należała każda uwolniona tu od ciała dusza.
W Krwawym Ringu byłem bogiem.
Gdy tylko ukazało mi się wejście na arenę, przyśpieszyłem, a tłum na górze zawył. A gdy w końcu na nią wpadłem, gotowy zabić każdego przeciwnika na mojej drodze, byłem wolny.
Zamachnąłem się. Drogocenne kindżały natychmiast rozpłatały nie jednego, ale dwóch mężczyzn, którzy rzucili się na mnie, choć nie mieli za grosz umiejętności ani ducha rywalizacji. Ich zwłoki osunęły się na ziemię, lecz ja patrzyłem wyłącznie przed siebie.
Wyśledziłem wzrokiem pozostałych trzech rywali, którzy zataczali kręgi, łaknęli mojej krwi. Uśmiechnąłem się. Trzymałem głowę nisko, nie patrzyłem im w oczy. Nie mieli szans. Byli już martwi. Byli kolejnymi porcjami świeżego mięcha, których za chwilę będzie trzeba się pozbyć.
Pierwszy pobiegł w moją stronę, drugi ruszył zaraz za nim. Zasztyletowałem ich i nawet się nie spociłem. Ostatni żywy rywal zbliżał się ostrożniej, kręcąc nad głową zakończonym ostrzem łańcuchem. Wykonałem unik w lewo i od razu drugi w prawo. Wyminęliśmy się, a potem ja, przemykając obok niego, zanurzyłem moje wierne ostrza w jego boku. Usłyszałem wymowne łupnięcie ryjącego w piachu ciała… a tłum zaryczał z uznaniem.
Wyprężyłem pierś, stałem nieruchomo, a widownia zerwała się na równe nogi i skandowała bez końca:
– 901! 901! 901!
Przyjrzałem się temu motłochowi, wprost ociekając nienawiścią, i szukałem wzrokiem Pana. Siedział na swoim miejscu, złoconym tronie, znajdującym się na samym środku trybuny, i patrzył na mnie wzrokiem, w którym mieszały się duma i potępienie.
Czekałem. Czekałem, aż on pozwoli mi odejść. Gdy w końcu to zrobił niedbałym machnięciem dłoni, natychmiast się odwróciłem i pobiegłem z powrotem do tunelu.
Wracałem przez mroczny korytarz do mojej celi spokojnym truchtem, ale nagle Pan stanął przede mną.
Zatrzymałem się. Znieruchomiałem jak kamień.
Natychmiast spuściłem ulegle głowę.
Skupiłem spojrzenie na jego idealnie wypolerowanych czarnych butach i na nogawkach pierwszorzędnego garnituru. I czekałem. Czekałem, aż przemówi.
– Mówiłem, żebyś tym razem zwolnił. Mówiłem, żebyś stworzył show. Zabijasz za szybko. Generujesz straty finansowe. Jeżeli nie pokażesz choćby cienia słabości, to nikt nie będzie chciał wystawiać przeciwko tobie swoich najlepszych wojowników. Sprawiasz wrażenie niemożliwego do pokonania.
Zacisnąłem zęby, słysząc tę surową reprymendę. Zacisnąłem dłonie na rękojeściach wiszących u mojego boku kindżałów.
– Ja nie przegrywam – wyburczałem w odpowiedzi.
Pan podszedł bliżej i spojrzał na mnie. Był wysoki, ciemny i barczysty, ale ja byłem wyższy i jeszcze większy, i byłem jego najlepszym zabójcą. Składałem się z potężnych, wyżyłowanych mięśni, sam o to zadbał. Byłem ucieleśnieniem brutalnej siły, sam mnie tak zaprojektował. I przede wszystkim nie znałem strachu. Dzięki trosce Pana przetrwałem tyle wymierzonych mi kar, że w moim czarnym sercu nie było już miejsca na strach. Byłem przy tym tak skrupulatny, że przestałem się bać nawet człowieka, do którego należałem.
– 901 – syknął, pokazując, że pod cienką powłoką spokoju bulgocze strach – jesteś moim najlepszym wojownikiem. Moim czempionem. Moim Pit Bullem. – Podszedł jeszcze bliżej. – Nie zmuszaj mnie, bym zrobił ci krzywdę. – Uniósł rękę i powoli przesunął palcem wzdłuż boku mojej twarzy. Ten gest od zawsze budził we mnie niezmierzony wstręt. Gdy opuszka jego palca zawędrowała na moje wargi i niżej, na pierś, zamarłem. Przesunął nią wokół krawędzi tatuażu na moim torsie, numeru identyfikacyjnego „901”.
Gdy wpatrywał się w tatuaż, zaryzykowałem i ukradkiem spojrzałem mu w oczy. Moje żyły wypełnił wściekły ogień. Krew zamieniła się w płomienie. Pan był nienormalny. Żył tylko po to, żeby nas kontrolować. Nas, czyli swoich niewolników. W Krwawym Ringu był królem. Co najgorsze, sam szczerze w to wierzył.
Pan chrząknął, zabrał rękę i cofnął się o krok. Pośpiesznie z powrotem wbiłem wzrok w piach.
– 901, nie masz tu nic do gadania. – Jego nastawienie zmieniło się w mgnieniu oka. Zapomniał o gniewie i westchnął. – Nie zmuszaj mnie, żebym cię ukarał. Bardzo bym cierpiał, gdybym musiał karać swojego czempiona czempionów.
Zapiekła mnie skóra, bo on mówił poważnie. Ukarałby mnie, nie miałem cienia wątpliwości. Był drapieżnikiem, urodzonym mordercą, więc bali się go wszyscy. Zadawanie bólu niewolnikom dawało mu rozkosz, ale to nie wszystko – podniecało go mieszanie innym w głowach. Sprawianie, że nie wiedzieli, o czym myśli i czy to dziś postanowi pozbawić ich życia.
Całe jego imperium wznosiło się na fundamencie strachu.
Lecz we mnie go nie było. Byłem dla Pana zbyt ważny. Wiedziałem o tym. On też o tym wiedział. Wszyscy wiedzieli. Nie miałem słabości, które mógłby wykorzystać. I nic go bardziej nie wkurzało.
Czekał na to, co powiem.
Wziąłem głęboki wdech i odparłem:
– Nie zwolnię. Nie dam się pokonać.
Pokręcił głową i uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu nie było humoru, tylko wyzwanie.
– I tu się właśnie mylisz, 901. Każdy ma jakąś słabość. – Rozdął nozdrza i dodał: – Po prostu trzeba ją znaleźć.
– Ja nie mam – sprzeciwiłem się natychmiast. – Nie pozwalam sobie na słabości. Nigdy.
Pan nic nie odrzekł. Przez kilka minut stał w bezruchu, tuż przede mną. Milczący. Zamyślony. W końcu odsunął się na bok, więc uznałem, że pozwala mi odejść.
Pobiegłem korytarzem w stronę celi, a on krzyknął za mną:
– Ugniesz się, 901! Tym razem puszczę ci tę niesubordynację płazem, ale nie łudź się, że kara ci nie grozi. W Ringu nie ma ludzi niezastąpionych. Nawet ciebie można zastąpić. W końcu pojawi się ktoś silniejszy i szybszy. Zawsze się pojawia. Pojawią się słabości i, uwierz mi, zostaną wykorzystane.
Znieruchomiałem. Jego lodowaty, pozbawiony życia ton głosu zmroził mnie. Ciszę korytarza rozproszyły miękkie odgłosy jego kroków na piasku. W końcu odszedł.
Gdy dźwięk jego kroków rozmył się w oddali, ruszyłem do celi, a echo jego słów towarzyszyło mi do samego końca.
Dawno temu postanowiłem, że nieważne, co powie lub co zrobi, nie dam mu się złamać. Nie zamierzałem zabijać przeciwników wolniej, a już na pewno nie zamierzałem „tworzyć show”, udawać pomyłek i maskować potęgi swojego ciała. I co najważniejsze, nie zamierzałem okazywać słabości. Tkwię w tym piekle od dwudziestu jeden lat i ani razu nikt nie ujrzał mojej słabości. Bo to pierdolony Krwawy Ring – słabi tu umierali, czempioni upadali, a najbrutalniejsi przeżywali. I ja w końcu też zginę, ale dopiero gdy Pan sprowadzi kogoś, kto będzie godny i na tyle bezwzględny, żeby pozbawić mnie życia. Dopiero wtedy wydam ostatnie tchnienie.
Moja siła i nieugięcie względem jego woli to jedyne, co mi w tym życiu zostało. Pozbawił mnie wszystkiego – wolności, szczęścia, swobody wyboru – ale duma wojownika należała do mnie i tylko do mnie. Nie pozwolę, żeby ją też zagarnął.
Zassałem powietrze do płuc i przyśpieszyłem kroku. Byłem pokrzepiony świadomością, że w najbliższym czasie nie pojawi się nikt, kto mógłby mnie pokonać.
Byłem rosyjskim Pit Bullem.
Kolekcjonerem dusz.
To była moja władza.
Krwawy Ring był moją areną.
Będę walczył do samego końca.
152
Krwawy Ring
Gruzja
Dokładna lokalizacja nieznana
Wybudziła mnie ciepła bryza, która owiała mi skórę. Próbowałam unieść powieki, ale były jak z ołowiu. Gdy w końcu mi się udało, ujrzałam mgłę. Chciałam podnieść głowę, ale bolała, bólem pulsowały też plecy.
Gdy spróbowałam się podźwignąć, cicho jęknęłam. Targał nimi ból, miałam wrażenie, że szczypią, jakby były kłute tysiącami igieł. Miałam wyschnięte usta. Mój wzrok w końcu wyostrzył się na tyle, że zobaczyłam kamienny, jednolicie szary sufit. Leżałam na czymś miękkim i wygodnym, co kontrastowało z surowym otoczeniem, i miałam wrażenie, że moja głowa zapada się w najmiększą puchową poduszkę, do tego obleczoną w aksamit.
Ściągnęłam brwi zdezorientowana. Udało mi się poruszyć skostniałymi palcami i poczułam pod sobą delikatną tkaninę. Wzięłam głęboki wdech, zatrzymałam powietrze w płucach i zmusiłam się do wykonania obrotu, tłumiąc przy tym bolesny jęk. Po chwili dyszałam z wyczerpania. Zacisnęłam powieki.
Gdy ból nieco ustąpił, otworzyłam oczy i spojrzałam z niedowierzaniem. Leżałam… w łóżku? W prawdziwym łóżku. Dużym i miękkim. Miałam mętlik w głowie. Moje serce zaczęło panicznie łomotać. Nigdy wcześniej nie zasłużyłam na przywilej spania w łóżku.
Tym razem zignorowałam ból, ułożyłam głowę wyżej, na luksusowej poduszce i omiotłam wzrokiem pokój. Był rozległy i pięknie ozdobiony. Z sufitu zwisały białe draperie, na podłodze leżało kilka czerwonych dywanów, a pod ścianami stały idealnie rozmieszczone brązowe i chyba dość stare meble. Próbowałam zgadnąć, gdzie jestem, ale mój umysł wciąż zasnuwała gęsta mgła.
Zamknęłam oczy, by odpoczęły od ostrego światła. Uzmysłowiłam sobie, że jestem przyzwyczajona do ciemności, a nie do światła. Ale dlaczego? Nie miałam pojęcia! Skupiłam się na poszukiwaniu odpowiedzi. W mojej głowie pojawiły się tylko szczątkowe obrazy: klatki, igły, ból, biały żar w żyłach i nieznośna potrzeba jego ugaszenia. Następnie nadpłynęły mroczniejsze wizje: mężczyźni w ciężkich, czarnych strojach, dom pełen dzieci, wywożonych gdzieś dzieci, i wyrwanych z łóżek.
Moje dłonie zaczęły drżeć, palce zacisnęły się w słabe pięści.
Zjawy. Nocne Zjawy – szeptał przeciągle mój mózg.
I wtedy pojawiła się w mojej głowie bezbarwna, brutalnie pobliźniona twarz. Twarz potwora. A jednak, choć potwór był straszny, ogromnie umięśniony i cały w szramach, nie poczułam strachu, wręcz przeciwnie – poczułam się bezpiecznie. Gdy ujrzałam tę twarz, otuliło mnie ciepło. Moje dłonie przestały drżeć. Po chwili usłyszałam głęboki, szorstki głos, który zapewniał, że mnie ocali. Za wszelką cenę. Że po mnie przyjdzie, gdziekolwiek jestem. Że znowu będziemy wolni.
Poczułam na dłoni ciepły, wilgotny dotyk łez i dopiero wtedy zauważyłam, że płaczę. Ściągnęłam brwi, bo nie rozumiałam dlaczego. Ponownie przetrząsałam umysł, bo usilnie chciałam się dowiedzieć, dlaczego ten mężczyzna jest dla mnie taki ważny. Byłam o krok od odpowiedzi, gdy nagle drzwi się otworzyły. Przyjrzałam się stojącej w nich postaci, wytrzeszczając oczy i oddychając z trudem. Była drobna, miała na sobie źle dopasowaną szarą sukienkę. Lekko kulała. Kiedy zwróciła głowę w moją stronę, westchnęłam na głos. Prawa część jej twarzy była zdeformowana. Po tej stronie jej głowy nie wyrastał ani jeden włos. Młoda kobieta miała ciemną karnację, a jej twarz szpeciły szerokie blizny.
Zauważyłam na jej plecach tatuaż zdradzający jej status. Była chiri, czyli jednym ze „szczurów”. W Krwawym Ringu oznacza to niewolnictwo najpodlejszego sortu. Mieli wytatuowane „000”, co symbolizowało, że nie mają żadnych imion. Byli w naszym świecie cieniami, planktonem, którego organizmy nie zasługiwały nawet na numer identyfikacyjny. Zdziwiłam się, bo nie pamiętałam, skąd w ogóle o tym wiedziałam.
Nagle przypomniałam sobie, gdzie jestem. W miejscu, którego najbardziej się bałam – w Krwawym Ringu. Ale jak? Skąd? Dlaczego?
Chiri, jakby wyczuwszy moje spojrzenie, popatrzyła na mnie ciemnymi oczami. Znieruchomiała i natychmiast spuściła głowę. Coś ścisnęło mnie za gardło. Wyglądała na nastolatkę. Miała piętnaście, może szesnaście lat. Obróciła się i czmychnęła na drugą stronę obszernego pomieszczenia.
– Nie, czekaj! – krzyknęłam za nią. Od razu przełknęłam ciężko ślinę, bo miałam wrażenie, że ktoś naciera mi gardło milionem szklanych odłamków. Kaszlnęłam, żeby pozbyć się tego uczucia.
Dziewczyna zakołysała się na piętach, jakby niepewna tego, co powinna zrobić. W końcu przygarbiła się, wypuściła trzymaną w rękach pościel i podbiegła do mojego łóżka. Przyglądałam się, jak nalewa do szklanki wody ze stojącego obok dzbanka. Wręczyła mi szkło, nie podnosząc wbitego w podłogę spojrzenia. Próbowałam się napić, ale ból towarzyszący uniesieniu ręki okazał się zbyt silny. Łzy napłynęły mi do oczu. Nie znałam własnego położenia i zrodziło to we mnie nieznośną frustrację.
Na poduszkę pode mną spłynęła łza i wtedy ktoś przystawił krawędź szklanki do moich warg. Mrugnęłam, by pozbyć się zamazujących mi wzrok łez, i zobaczyłam chiri pokazującą, bym piła. Gdy tylko chłodny płyn dotknął mojego języka, przymknęłam powieki. Piłam i piłam, aż opróżniłam szklankę. Dziewczyna od razu ją uzupełniła; drugą też wypiłam do końca.
Gdy chciała nalać trzecią, szepnęłam:
– Nie, wystarczy. Dziękuję.
Dziewczyna obróciła się, nie podnosząc głowy, ale zanim zdążyła odejść, poprosiłam błagalnie:
– Nie, zostań, proszę. Ja… ja… – Pokręciłam głową i od razu skrzywiłam się z bólu. Po chwili zapytałam: – Gdzie ja jestem? Skąd się wzięłam w takim pokoju? Nie wiem, co się dzieje.
Chiri spełniła rozkaz i nie patrząc mi w oczy, odpowiedziała:
– Panienko, jesteś w apartamencie Wysokiej Mony. Z rozkazu Pana.
W ułamku sekundy odzyskałam trzeźwość umysłu i przypomniałam sobie, kim jestem. Byłam moną. Niewolnicą, której ciało mężczyźni mogli wykorzystywać, kiedy i jak chcieli, dla własnej przyjemności. Ciepła krew krążąca w moich żyłach zamarzła. Dreszcz przeszedł mnie od stóp do głów.
Wysoka Mona?
Pan?
Apartament?
Pan Arziani. To nazwisko wstrząsnęło moim sercem. Nie byłam pewna, dlaczego on tak mnie przerażał, ale i tym razem wolałam zaufać intuicji, a ta podpowiadała, że trzeba się go bać, bardzo bać.
Musiałam zaczerpnąć tchu.
– Jestem w Krwawym Ringu? – zapytałam, a gdy to pytanie opuszczało moje usta, słowa ociekały dezorientacją, która wciąż zasnuwała mój umysł.
– Tak, panienko. Została panienka sprowadzona z powrotem sześć tygodni temu. Przez jakiś czas panienki nie było.
To nazwisko wstrząsnęło moim sercem.
– Sześć tygodni? Sprowadzona z powrotem? – powtórzyłam za dziewczyną, a ona skinęła głową w odpowiedzi. Szukałam w pamięci wspomnień odnośnie do tego, gdzie byłam wcześniej, ale nic nie znalazłam. Panika zalała moje zmysły. – Nie pamiętam – wychrypiałam. – Nic nie pamiętam.
Przez mój umysł znowu przemknęła pobliźniona twarz mężczyzny. Próbowałam choć na chwilę zatrzymać tę wizję. Pamiętałam, że miał niebieskie oczy, które z jakiegoś powodu były mi znajome, ale wizja zniknęła, zanim przypomniałam sobie, skąd je znałam. Została wessana przez czarną otchłań pozbawiającą mnie wszelkich przytomnych myśli.
Ścisnęło mnie w dołku, nie mogłam oddychać. Rozchyliłam wargi, walcząc o powietrze. Pomimo bólu przyłożyłam dłoń do serca. Próbowałam wierzgać nogami, lecz moje zdradzieckie ciało ani drgnęło, było unieruchomione bólem. Zaskamlałam cicho. Nagle dwie dłonie złapały mnie mocno i unieruchomiły w miejscu.
Podniosłam spanikowany wzrok. Chiri pochylała się nad łóżkiem i próbowała mnie uspokoić.
– Nie… mogę… oddychać… – wydusiłam.
Dziewczyna w końcu na mnie spojrzała, a ja mogłam zobaczyć jej oczy. Były wielkie i ciemne.
Gdyby nie ta zniszczona strona jej twarzy, byłaby ładna.
– Panikujesz – powiedziała spokojnie. – To przez narkotyki. Odstawili jeden i podali drugi ze słabszą dawką. Dlatego cię boli. Dlatego nie możesz sobie nic przypomnieć. Twój mózg musi się przyzwyczaić.
Złapałam jej ręce i podążałam za rytmem jej oddechu. Brała nieśpieszne wdechy, a ja próbowałam ją naśladować. Serce waliło mi tak mocno, że byłam pewna, że zaraz wyrwie się z klatki piersiowej, jednak po kilku minutach kontrolowanego oddychania, moje tętno wróciło do normy. Odzyskałam też stabilny oddech.
Ale nie puściłam chiri. Dziewczyna ponownie pochyliła głowę, gdy tylko zauważyła, że się uspokoiłam. Wtedy przyjrzałam się jej dokładniej. Oszpecenie, które wyglądało mi na bliznę po oparzeniu, było naprawdę dotkliwe. Włosy porastały jej czaszkę łatami, skóra na prawym policzku, uchu i szyi była czerwona. Obmyła mnie fala żalu.
Co ją spotkało? Skąd te rany? Ale co gorsza: dlaczego mnie to nie zdziwiło? Dlaczego widok tak brutalnie okaleczonej kobiety mnie nie zszokował? Przypomniałam sobie jej słowa i niepokój znów próbował porwać mnie w swoje szpony. Narkotyki?
Otworzyłam usta i wyszeptałam:
– Powiedziałaś: „Narkotyki”?
– Tak, panienko – odparła po chwili ciszy.
– Proszę cię, wyjaśnij – wydusiłam. – Ja… nie wiem, co się dzieje. W moim umyśle panuje chaos. Nie potrafię się na niczym skupić.
Chiri zbladła i pokręciła głową.
– Nie mam prawa rozmawiać o takich sprawach. Przysłano mnie, żebym się panienką zajęła, nic ponadto.
– Proszę – błagałam. – Dlaczego tu jestem? Jak tu trafiłam? Powiedz cokolwiek, co mogłabym zrozumieć… – urwałam, bo ból rozłupywał mi głowę.
Dziewczyna odpowiedziała dopiero po kilku sekundach.
– Przez długi czas byłaś przy Pani Arziani, nie w Krwawym Ringu. Ale Pan cię wezwał, więc wróciłaś. Tyle wiem.
Zamknęłam oczy i próbowałam sobie coś przypomnieć, cokolwiek, ale na próżno.
– Nie pamiętam… – wyszeptałam.
– Narkotyki – powtórzyła.
Otworzyłam szerzej oczy, czekałam na jakieś wyjaśnienie.
Dziewczyna zacisnęła nerwowo wargi, ale dodała:
– Byłaś na monebi. Przyjmowałaś go latami. Gdy Pan wezwał cię do domu, rozkazał, żeby przestawili cię na miksturę Wysokiej Mony.
– Dlaczego?
– Nie wiem, panienko. Ja jestem po prostu panienki chiri. Jesteś Wysoką Moną, więc mnie panience przydzielili. Każda z was ma służbę. To jeden z panienki przywilejów.
Miliony pytań zakorkowały mój otępiały mózg, ale wybrałam jedno z nich i zapytałam:
– Wysoką Moną? – Pokręciłam lekko głową. – Możesz wyjaśnić? Nie rozumiem. Co to znaczy?
Chiri podniosła na mnie wzrok, westchnęła i powiedziała:
– Panienko, jesteś teraz towarzyszką Pana. Zostałaś wyniesiona i będziesz od teraz należała do niego. Tylko do niego. Nie jesteś już własnością innych mężczyzn, jak było dotąd.
Gdy dotarły do mnie jej słowa, cała krew odpłynęła mi z twarzy. W końcu puściłam jej ręce, spojrzałam na własne dłonie i zauważyłam, że drżą. Szukałam w umyśle odpowiedzi na pytanie, dlaczego fakt bycia Wysoką Moną Pana jest zły, ale nadal nic nie pamiętałam. Jakby ktoś oddzielił mnie od własnych wspomnień wysokim murem, zasłaniając nim odpowiedzi na wszystkie moje pytania.
– Dlaczego się trzęsę? – zapytałam nerwowo. – Dlaczego wywołuje to we mnie strach? – Zacisnęłam pięści i zacisnęłam zęby, a następnie rozejrzałam się po bogatym, luksusowym pokoju. Wyglądał obco. Instynktownie czułam, że to nie jest moje miejsce.
Tę myśl natychmiast zastąpiła kolejna. Dotknęłam miękkiego materaca, zaciągnęłam się czystym, aromatycznym powietrzem i zapytałam:
– Skoro jestem nową Wysoką Moną, to co się stało z poprzednią? – Między nami pojawiło się wyczuwalne napięcie, więc spojrzałam na chiri i dodałam stanowczo: – Powiedz.
– Została zabita, panienko.
– Jak? – zapytałam z bólem w sercu.
– Nie wiem, panienko. Była nieposłuszna. Nie wiem, jak ani dlaczego, ale Pan skazał ją na śmierć. Publiczną. W Ringu.
– W Ringu?
– Tak, w Ringu, na którym walczą wojownicy Pana, panienko.
Podniosłam rękę i złapałam się za włosy.
– Nic nie pamiętam, a jednak to wszystko wydaje się jakieś znajome… Przecież to nie ma sensu. Jakbym nosiła w sobie odpowiedzi na wszystkie pytania, ale straciła do nich dostęp, jakby pogubiły się w zakamarkach mojego umysłu.
– Przypomnisz je sobie, panienko. Pewnego dnia – stwierdziła dziewczyna. – Nowy narkotyk Wysokiej Mony, który ci podali, zapewnia ci trzeźwość myślenia, której nie miałaś na narkotyku typu B. Troszkę to zajmie, ale miejmy nadzieję, że prędzej niż później przypomnisz sobie rzeczy, które teraz wydają się poza zasięgiem. Panienko, uwierz mi, lepiej być na słabszych narkotykach. Może i nadal odczuwasz potrzebę, by Pan brał cię w posiadanie, ale chronią cię przed ciążą. W dodatku ten środek nie będzie robił ci krzywdy i doprowadzał do szaleństwa, jak to robił poprzedni. Pan chce, by jego Wysokie Mony miały świadomość jego dotyku. Chce, żebyś stale była świadoma jego obecności i czuła każdą sekundę jego towarzystwa. Chce, żebyś dokładnie pamiętała, kogo obsługujesz.
– Skąd o tym wiesz? – zapytałam.
Chiri zawiesiła nerwowo głos, po czym odparła:
– Niewolnice wiedzą takie rzeczy, panienko. Pan niewiele ukrywa.
Puściłam włosy i pozwoliłam im swobodnie opaść, a strach znów zaczął sunąć po moim kręgosłupie. Strach przed byciem jedyną towarzyszką Pana. Mężczyzny, którego nie pamiętałam, ale czułam, że dobrze go znam. Bardzo dobrze.
Pokój wypełniła cisza.
– Dlaczego ja? – zapytałam w końcu. – Dlaczego mnie wybrał? Czy Pan… brał mnie już wcześniej? Wydaje mi się, że mogło tak być. Mam wrażenie, że już mnie dotykał.
Dziewczyna wyraźnie się naprężyła, ale odpowiedziała:
– Tak, panienko. Był jedynym mężczyzną, który cię obsługiwał przez kilka pierwszych tygodni, gdy monebi nadal cię trzymał. Gdy twoja potrzeba zaspokojenia nieco ustąpiła, niecierpliwie czekał, aż odzyskasz pełną jasność umysłu. – Zerknęła na mnie i szybko odwróciła wzrok.
– Co? – zapytałam z trwogą.
Chiri chciała coś dodać, ale się powstrzymała. Pociągnęłam ją za rękę i dodałam ostrzej:
– No co? Mów.
– Wpadłaś mu w oko, panienko. Nie widziałam, żeby któraś tak przykuła jego uwagę. Odwiedzał cię codziennie, czekał, aż otworzysz oczy. To… to nie jest normalne. Jest Panem, może mieć wszystkie, a skupił się wyłącznie na tobie.
– Tak? – zapytałam, tłumiąc lęk.
– Tak, panienko. Będzie bardzo szczęśliwy, że się ocknęłaś. Bo już się denerwował. Nawet nie brał innych Wielkich Mon. Chce tylko ciebie.
Ból ponownie się odezwał, więc opadłam bezwładnie na poduszki.
Dziewczyna nie odeszła, tylko zebrała w sobie odwagę i dodała:
– Panienko, pracowałam przy monebi całe życie. Na razie nie pamiętasz, przez co przeszłaś, ale w końcu sobie przypomnisz. A wtedy będziesz wdzięczna za wyniesienie do nowego statusu. – Na moment spuściła wzrok i westchnęła. – Monebi wiodą życie pełne przemocy i uległości. Wszystkie należymy do Pana i spełniamy jego wolę, lecz choć ja należę do najpodlejszych z podłych sług, to i tak wolę status chiri od mony… Panienko, do czego oni cię zmuszali… – Przełknęła ślinę, zarumieniła się i dodała pośpiesznie: – Jeżeli będziesz posłusznie spełniała każde życzenie Pana, będzie ci się żyło znacznie lepiej. – Dziewczyna wykorzystała okazję, szybko oddaliła się od łóżka i zajęła swoimi obowiązkami.
Przyglądałam się, z jaką wprawą układa w szafce świeżą pościel. Następnie zaczęła napełniać wodą pokaźną wannę. Dolała do niej jakiegoś płynu i pokój niemal od razu wypełnił się przepięknym aromatem perfum.
Gdy ta woń mnie obmyła, aż przymknęłam powieki. Po chwili je otworzyłam i zobaczyłam, że chiri niesie w rękach czerwoną suknię. Położyła ją na stole i wróciła do wanny. Zakręciła wodę i podeszła do mnie.
Stanęła przy łóżku i powiedziała:
– Panienko, rozkazano mi, bym cię wykąpała. Pan mnie poinstruował, że gdy tylko się obudzisz, mam cię wymyć, ubrać i przygotować, a potem go o tym poinformować.
Ponownie zakwitła we mnie panika, ale tym razem ją okiełznałam. Wiedziałam, że się z tego nie wywinę. Jakiś anonimowy głos w mojej głowie powiedział, że temu przeznaczeniu nie mogę się przeciwstawić. Podniosłam się do pozycji siedzącej, przyjmując pomoc dziewczyny. Gdy prowadziła mnie do wanny, opierałam się na niej niemal całym ciałem. Rozebrała mnie i pomogła mi wejść do gorącej wody.
Ciepło otoczyło moje ciało, mięśnie się rozluźniły, a ból ulotnił się wraz z białą parą, aż westchnęłam. Powieki ustąpiły zmęczeniu i zamknęłam oczy. W moim umyśle pojawił się obraz górującej nade mną, ciemnowłosej kobiety. Był zamazany, ale słyszałam, jak rozkazuje jakiemuś mężczyźnie, żeby mnie posiadł, tymczasem ja wiłam się na podłodze. Ujrzałam też tego pobliźnionego człowieka z wcześniejszego wspomnienia: tkwił skrępowany w rogu ciasnego pomieszczenia, miał na szyi ciasno zapiętą metalową obrożę. Walczył o wolność, tymczasem ja leżałam na twardej podłodze, a od środka rozrywał mnie niemożliwy do zniesienia ból. Musiał patrzeć, jak mnie bezczeszczą, a jego wielkie ciało emanowało gniewem na ten widok.
Gdy mężczyzna, który mnie brał, doszedł, ten pobliźniony ryknął na całe gardło. Wraz z orgazmem tego człowieka dręczący mnie ból zelżał. Przyniósł mi krótką chwilę spokoju. Pamiętam, że zamknęłam oczy, a wtedy ta kobieta rozkazała pobliźnionemu człowiekowi, żeby kogoś zabił. Obiecała mu, że jeśli to zrobi, będę wolna. Pomimo że byłam otumaniona narkotykiem, wiedziałam, że w jej słowach nie ma ani krzty prawdy. Spojrzałam na twarz mężczyzny z bliznami; on też to wiedział, a jednak wypełnił jej polecenie. Widziałam w jego wyrazie twarzy, że zawsze słuchał rozkazów tej kobiety… Bo być może za którymś razem naprawdę mnie uwolni.
Pamiętam, że pomieszczenie, w którym mnie wtedy trzymali, było zimne i mroczne. I pamiętam, że ten mężczyzna i tak zgodził się na wszystko bez żadnych pytań. Gdy wizja zaczęła się rozmywać, poczułam w sercu mrowienie poczucia winy, wstydu i przeogromnego smutku.
Otworzyłam gwałtownie oczy, bo coś mnie zakłuło z lewej strony, wyrywając ze wspomnień i odsuwając na bok poczucie żalu. Chiri stała tuż obok i coś mi wstrzykiwała w ramię, jakiś przejrzysty płyn. Nie sprzeciwiałam się. Coś mi podpowiadało, że nie warto. Że dostaję taki zastrzyk codziennie.
Że tak wygląda moje życie.
152
Poczułam, jak płyn ze strzykawki zaczyna krążyć w moich żyłach i jak kończyny straciły ciężar. Ból i mrowienie mięśni zniknęły, pozostało tylko rozsadzające do głowy ciepło. Gdy to ciepło zaczęło rozlewać się niżej, między moimi nogami, zatrzepotałam powiekami. U nasady ud narastało ciśnienie, zaskamlałam.
– Panienko? – zapytała ostrożnie chiri.
Uniosłam leniwie powieki i poczułam rumieńce na policzkach. Dziewczyna stała obok, wyciągając w moją stronę miękki, pluszowy ręcznik. Wstałam z wanny i pozwoliłam się nim owinąć, o nic nie pytając. Wiedziałam, że nie ma sensu pytać „Dlaczego?”. W moim życiu niczego nie dało się wyjaśnić.
Dziewczyna podprowadziła mnie do krzesła i pomogła na nim usiąść. Stało przede mną lustro wielkości człowieka. Spojrzałam na widoczną w nim kobietę. Miała niebieskie oczy, ciemne włosy, zaróżowione policzki. Była szczupła i dość wysoka. Skórę miała jasnooliwkową.
Gapiłam się na nią bez końca, odrętwiała przez wstrzyknięty mi środek, tymczasem chiri czesała moje sięgające talii włosy, a następnie nakładała na moją twarz kremy i pudry. Lekko mnie podniosła, więc wstałam, a potem pozwoliłam się ubrać w długą suknię z czerwonego aksamitu. Sięgający podłogi materiał trzymał się na dwóch paskach ze srebrnymi spinkami przy ramionach. Po obu stronach sukni widniały długie rozcięcia, ukazujące nogi i lśniącą, natartą zapachowymi olejkami skórę. Zachwiałam się, bo mrowienie w kroczu przybrało na sile. Zacisnęłam uda, żeby jakoś sobie ulżyć, ale nic to nie dało.
Kiedy byłam już pewna, że nie zniosę tego rozdzierającego uczucia, zza drzwi dobiegł jakiś dźwięk, więc chiri zaprowadziła mnie na sam środek pokoju. Ustawiła mnie tam i natychmiast odskoczyła, rozmywając się w cieniach i znikając mi z oczu. Choć mój mózg zasnuwała delikatna mgła, zarejestrowałam, że zaskoczyło mnie jej zachowanie. Wydawała się przerażona. Ktokolwiek miał się tu pojawić, rozpaczliwie się go bała.
I wtedy do pokoju wszedł mężczyzna. Władczy, tajemniczy mężczyzna. Natychmiast poczułam na sobie jego spojrzenie. Miał na sobie nieskazitelnie ciemny garnitur i zielony krawat. Ciemne włosy miał ulizane do tyłu, a jego wyraźnie zaznaczoną szczękę pokrywał krótki zarost. Zauważyłam, że był całkiem przystojny. Sporo ode mnie starszy, a jednak przystojny.
Uśmiechnął się.
Znieruchomiałam.
Zanim zdążyłam zareagować, porwała mnie niszczycielska fala żądzy, a z moich ust wyrwał się cichy jęk. Oczy mężczyzny zapłonęły z ekscytacji, gdy zbliżał się do mnie spokojnym, opanowanym krokiem.
Jak drapieżnik.
Gdy się zbliżył, owionął mnie silny, ziemisty zapach jego skóry. Zachwiałam się, bo przeszła przeze mnie kolejna fala ciepła, która spopieliła moje mięśnie. Mężczyzna, w reakcji na moje jęknięcie, podniósł dłoń do mojej twarzy. Przewyższał mnie wzrostem i masywnością. Jego wielkie dłonie były gładkie i miękkie.
– Jesteś piękniejsza od greckiej bogini – wymruczał i przesunął dłonią wzdłuż mojej szyi.
Gdy mnie dotknął, napięcie w moim kroczu wzrosło. Całym ciałem pragnęłam, żeby zsunął rękę niżej i je rozładował. Po kolejnej fali żaru zachłysnęłam się powietrzem, nie mogłam utrzymać uniesionych powiek. Mężczyzna nagle złapał mnie za krocze. Otworzyłam szeroko oczy, a moje tętno pulsowało żądzą.
Na widok mojej reakcji rozdął nozdrza i nachylił się, muskając czubek mojego nosa swoim. Palce na kroczu zaczęły zbliżać się do mojego wejścia. Jęknęłam i pragnęłam, żeby je we mnie wepchnął.
– Pięknie… – wymamrotał, gdy jego usta zawędrowały do mojego ucha, a palce tańczyły na rozpalonych tkankach. – Potrzebujesz mnie, prawda, 152? Potrzebujesz Pana, żeby uwolnił cię od tego ciśnienia? Żebyś poczuła się lepiej? Żeby uspokoił twoją cipkę?
W odpowiedzi tylko zajęczałam, ale usłyszałam go. Usłyszałam każde słowo. To Pan Arziani. Mężczyzna, któremu miałam służyć. Gdy zakręcił palcem wolnej ręki przy ramiączku mojej sukni i czerwona tkanina wylądowała wokół moich kostek, zajęczałam ponownie. Chłodne powietrze pocałowało moją nagą skórę.
Z jego gardła wyrwało się niskie, łagodne warczenie, a mgnienie oka później jego niecierpliwe usta pochłaniały moją pierś. Gdy oblizywał naprężony sutek, krzyknęłam. Dłoń w moim kroczu pracowała coraz szybciej, przybliżając mnie do ulgi.
Pan już prawie ukoił to mrowienie, ale nagle odsunął się i rozkazał:
– Łóżko. Wchodź na łóżko. Na plecy. – Jego głos obniżył się do chrapliwego szeptu.
Wypełniłam polecenie, a mężczyzna pośpiesznie pozbył się ubrań. Gdy się zbliżał, mięśnie na jego brzuchu się wybrzuszały. Jego silne, grube nogi porastały ciemne włosy. Położyłam się na plecach i rozłożyłam nogi, zapraszając go do środka. Chciałam go mieć nad sobą, natychmiast. Lecz gdy podszedł do łóżka, zamiast nakryć mnie swoim ciałem, uklęknął i wziął mnie ustami. Poczułam, jak muska moje najczulsze miejsce koniuszkiem języka, i z mojego gardła wyrwał się krzyk. Spadła na mnie fala rozkoszy, więc zacisnęłam pościel w garściach, ale napięcie u podstawy kręgosłupa wcale nie znikało, a jeszcze wzrosło. Narastało i narastało, aż całe moje ciało ożyło pragnieniem, by mnie wziął, ostro, brutalnie. Chciało zostać wypełnione nasieniem Pana.
Mgiełka potu pokryła moją skórę. A Pan oderwał usta od mojego krocza i powoli, ale pewnie wszedł nade mnie. Wygięłam się w łuk, bo chciałam więcej, szukałam jego dotyku, ciepła, dłoni. Nasze spojrzenia się spotkały, a wtedy on oblizał usta i złapał moją pierś.
Gdy zajął pozycję między moimi nogami, zakręciłam biodrami i poczułam przy wejściu jego twardy, gotowy już penis. Chciałam sama się na niego nabić, ale Pan złapał mnie za nadgarstki i unieruchomił, przytrzymując mi je nad głową. Trzymał tak mocno, że nie mogłam walczyć, ale wiłam się, skręcałam, łaknąc choć odrobiny ulgi.
Twarz Pana zawisła nad moją. Pocałował mnie w policzek, a następnie odsunął się nieznacznie i powiedział:
– Wiedziałem, że tak z tobą będzie. Jesteś urodzoną Wysoką Moną. Te niezrównane spojrzenia, to ciało… ta nienasycona żądza, bym cię brał.
Jego źrenice się rozszerzyły, a ja przygryzłam wargę, bo poczułam w sobie jego czubek. Gdy się we mnie wepchnął, wzmocnił uścisk na nadgarstkach do tego stopnia, że ból przyćmił rozkosz. Krzyknęłam, a wtedy on jednym płynnym ruchem wbił się we mnie cały, wywołując mój kolejny krzyk. Przetaczało się przeze mnie zbyt wiele sprzecznych doznań, kiedy mnie rżnął i z każdym uderzeniem pchał bliżej krawędzi.
Pan warknął nade mną i otarł się o moje piersi twardym torsem, na co odpowiedziałam mu jęknięciem. Jego ciepły oddech muskał moją twarz. Przysunął usta do mojego ucha i warknął:
– Należysz do mnie, mona. Jestem właścicielem każdej cząstki twojego ciała. Jesteś moja.
Krzyknęłam, bo ścisnął moje nadgarstki jeszcze mocniej, brutalnym gestem wywołując ból.
– Słyszysz? – zapytał, nagle zatrzymując się we mnie. Z góry spoglądała na mnie jego surowa, nieustępliwa twarz.
Zaskamlałam w proteście, próbowałam kręcić biodrami, żeby znów poczuć w sobie ruch, ale on trwał sztywny niczym głaz i patrzył zaciętym, oszalałym z potrzeby usłyszenia odpowiedzi wzrokiem.
– Tak – wydyszałam. Krzyknęłam, bo kolejny raz ścisnął moje nadgarstki tak mocno, że mógł zmiażdżyć mi kości.
– Panie! – syknął. – Okaż, kurwa, szacunek, mono!
– Tak, Panie – poprawiłam się szybko i wstrzymałam oddech.
Oblicze Pana złagodniało, gniew ustąpił, a chwyt na moich nadgarstkach zelżał.
– Tak lepiej – pochwalił mnie, puścił moje ręce i położył dłoń na moim policzku. Następnie złapał mnie za szczękę, żebym na pewno spojrzała mu w oczy, i zbeształ mnie: – Mono, nie będę tolerował żadnego nieposłuszeństwa. Należysz do mnie, więc będę cię traktował jak królową. – Przysunął usta do mojego ucha i wyszeptał: – Ale sprzeciw mi się w czymkolwiek, a pożałujesz dnia, w którym się narodziłaś.
Zadrżałam. Pan zabrał ręce i pocałował mnie w usta, miękko, delikatnie. Ten pocałunek ostro kontrastował z groźbą, która przed chwilą wyszła spomiędzy jego warg. Nagle złapał mnie za włosy, szarpnął i zapytał:
– Rozumiesz, mono? Powiedz, że zrozumiałaś każde słowo.
Po mojej czaszce rozlał się gorący ból. Nieznośny i zupełnie kontrastujący z żądzą w kroczu.
– Tak, Panie – wybełkotałam, a z kącików moich oczu pociekły łzy.
Puścił moje włosy i na jego pełnych ustach pojawił się druzgocąco piękny uśmiech.
– To dobrze – powiedział z dumą, masując skórę na mojej głowie, którą przed chwilą sam posiniaczył.
Gdy jego twardy członek podskoczył i zapulsował we mnie, uśmiech zniknął. Wyczekiwałam, co się wydarzy, niepewna, czy czeka mnie rozkosz, czy ból. Wtedy nagle, nie wysuwając się ze mnie, obrócił mną tak, że znalazłam się na górze, siedząc na nim okrakiem. Pogładził dłońmi moje uda, złapał za biodra, a ja wsparłam rozpostarte dłonie na jego torsie.
– Zerżnij mnie – rozkazał, a jego ciemne oczy błyszczały z ekscytacji. Zacisnął dłonie mocniej i byłam pewna, że zostawi siniaki na moich biodrach. – Ujeżdżaj mnie, dopóki cię nie wypełnię.
I tak zrobiłam. Potrzebowałam jego orgazmu, pozwoliłam więc, żeby trzymał mnie mocno i prowadził szorstkim uchwytem swoich dłoni. Zamknęłam oczy, odrzuciłam głowę do tyłu i dałam się ponieść. Naprężyłam się, wydałam z siebie długi, głośny jęk i wbiłam paznokcie w skórę na piersi Pana, a on zamarł, rycząc z własnej rozkoszy. Wypełniające mnie nasienie koiło napięcie w moim wnętrzu. Powoli bujałam biodrami, członek Pana podrygiwał we mnie wstrząsany spazmami, a skóra mrowiła mnie na całym ciele.
Nie wiedziałam, ile minęło czasu, ale gdy mój oddech zaczął się uspokajać, spuściłam głowę i przymknęłam powieki. Ujrzałam przed sobą mroczne, zadowolone spojrzenie. Było to spojrzenie drapieżnika śledzącego każdy mój ruch, prawdziwego Pana Ringu. Przyszpilona tym wzrokiem, poczułam rozchodzący się wzdłuż mojego kręgosłupa chłód.
Gdy nienasycona potrzeba seksu minęła, uderzyła mnie rzeczywistość. Oto Pan. Człowiek panujący nad losem wszystkich w Ringu. Człowiek decydujący o ich życiu i śmierci.
Zostałam wybrana, żeby go zaspokajać.
W moim sercu zagościł namacalny, prawdziwy strach.
– Mój śliczny, delikatny płatku… – wymruczał nisko. Wędrował palcami po moich biodrach, podbrzuszu, aż dotarł do krocza. Zanurzył je głęboko we mnie, po czym uniósł gwałtownie biodra, wyrywając ze mnie jeszcze jeden jęk.
– Podoba ci się to, płatku? – zapytał.
Nabrałam powietrza w płuca, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, warknął:
– Odpowiadaj!
Przestraszona agresją w jego głosie otworzyłam szeroko oczy.
– Tak, Panie. Podoba mi się, Panie – odparłam jak najszybciej.
Moje słowa zadziałały na niego niczym balsam. Gdy spojrzałam na własne dłonie, zbladłam, bo zostawiły na jego piersi zadrapania i ślady krwi. Zabrałam je i z trwogą i przerażeniem obserwowałam, jak Pan przygląda się własnej krwi. Serce waliło mi ze strachu. Bałam się, co zrobi, lecz jego usta rozciągnęły się w szerokim, radosnym uśmiechu, a oczy zaszły pożądaniem.
Gdy rozsmarował dłonią kroplę krwi, przełknęłam ślinę, ale on, znów mnie zaskakując, uniósł własny palec do ust i possał go. Skończywszy, spojrzał na mnie i powiedział:
– Wiedziałem, że urodziłaś się, by być moją własnością. – Złapał mnie w talii i sunął rękoma w górę, aż złapał piersi.
Rozdęłam nozdrza, bo jego dotyk na nowo rozpalił we mnie żądzę, i bez namysłu zaczęłam bujać biodrami w przód i w tył.
– Już oglądając cię przez te kamery, gdy byłaś jeszcze z moją sukowatą siostrą, wiedziałem, że to na ciebie czekałem. Inne Wysokie Mony nie mogłyby ci nawet czyścić butów.
Członek Pana ponownie zaczął we mnie twardnieć. Poczułam lekkie pchnięcie, które zwiększyło moją przyjemność. Jęknęłam, a mężczyzna stęknął w odpowiedzi.
Pracowałam biodrami coraz szybciej, dążąc do kolejnego spełnienia. Pan zacisnął dłonie na moich piersiach, a ja krzyknęłam, bo ten dotyk sprawił mi ból.
– Właśnie tak, płatku – wymruczał. – Weź mnie ostro, czując ten ból.
Ale tym razem to rozkosz była silniejsza. W moim podbrzuszu narastało ciśnienie, po skórze na całym ciele rozbiegły się mrówki, a ja gnałam za widoczną już na horyzoncie ekstazą.
Pan sapnął głośniej i zaczął wbijać się we mnie z większym wigorem, przez co już chwilę później rozerwała mnie potężna rozkosz. Padłam bezwładnie na tors Pana, a on wykonał jeszcze trzy pchnięcia i zalał mnie nasieniem, gasząc ogniska pożądania rozniecone dawką nowego narkotyku. Mężczyzna objął mnie ramionami, ale nie wiedziałam, czy to przejaw uczucia, czy zaborczości. Trzymał mnie jak imadło, jego ręce tworzyły klatkę z kości i mięśni, a ja zacisnęłam powieki, bo tuż pod moją skórą nadal buzował strach. Teraz, gdy działanie narkotyku osłabło i sztuczne pożądanie się wyciszyło, nie wiedziałam, co robić.
Moja pamięć nadal milczała, ale byłam pewna, że taki kontakt z mężczyznami miałam tylko pod wpływem narkotyków. Nie wiedziałam więc, jak się zachować.
Opuszki palców Pana zataczały leniwe okręgi na moich plecach. Oddychałam powoli, próbowałam stłumić płacz.
– Wiesz, dlaczego nazywam cię płatkiem, 152? – zapytał cicho, a na czoło jego osobowości wysunęła się łagodniejsza, bardziej uczuciowa strona.
– Nie, Panie – odparłam pokornie.
Pan podniósł rękę do moich włosów i zanurzył dłoń w ciemnych puklach. Po chwili jego dłoń znieruchomiała. Obrócił twarz w moją stronę i odpowiedział:
– Ponieważ, podobnie jak płatek kwiatu, łatwo cię zniszczyć. Lecz nietknięta jesteś piękna i godna podziwu. – Wypowiedział te słowa czule, ale zawisły nade mną niczym miecz na końskim włosiu. Pan nadal mnie głaskał, jakby przed chwilą wcale mi nie zagroził, ale ja wiedziałam, że owa groźba była równoznaczna obietnicy.
– Tak, Panie – odpowiedziałam słabo, na co on westchnął radośnie.
Patrzył na mnie i zaczął zasypywać pocałunkami mój policzek.
– Wspaniale pachniesz i smakujesz, płatku – wymruczał.
Zamknęłam oczy i pozwoliłam mu robić to, na co ma ochotę. Leżąc w jego ramionach, zdałam sobie sprawę, że wcale nie podoba mi się jego dotyk. Był przystojnym mężczyzną, ale drzemał w nim okrutny potwór. Skoro ja miałam być płatkiem kwiatu, to on z całą pewnością powinien być cierniem.
– Chodź – powiedział w końcu, po kilku minutach pieszczenia mojego ciała dłońmi.
Wysunął ze mnie już miękkiego członka, więc obróciłam się na bok i pozwoliłam mu wstać. Gdy już się wyprostował, wskazał na coś po zacienionej stronie pokoju. Wtedy drzwi się otworzyły i do środka weszła chiri. Wpuścił ją strażnik. Ten sam, który, jak szybko zrozumiałam, patrzył, jak Pan mnie bierze.
Nocne Zjawy, stwierdziło cicho słabe echo w mojej głowie, ale ta myśl od razu odfrunęła, bo ktoś złapał mnie za rękę i poprowadził do odrębnego pomieszczenia. Spojrzałam w dół, na kark tego kogoś, i zobaczyłam numer identyfikacyjny 000. Chiri.
– Chodź, panienko – pośpieszyła mnie i wprowadziła do, jak się okazało, łazienki, ociekającej złotem łazienki. Rozległą przestrzeń po jednej stronie zapełniały toaleta, umywalka i kolejna wanna. Po drugiej stronie stały kanapy i fotele.
Chiri pociągnęła mnie w stronę wanny. Namoczyła ręczniczek i zaczęła wycierać nasienie Pana z moich ud i podbrzusza. Gapiłam się w kamienną ścianę i nadal walczyłam z mgłą, która spowijała mój umysł.
Gdy chiri wysuszyła moje uda miękkim ręcznikiem, zaprowadziła mnie do drugiej części pomieszczenia i pomogła usiąść. Szybkimi ruchami otworzyła duże, podwójne drzwi, za którymi ujrzałam całe rzędy pięknych, wielobarwnych sukni.
Przyniosła jedną z nich. Wstałam, żeby mogła mnie ubrać. Zauważyłam, że ta suknia ma barwę głębokiej zieleni. Pomyślałam mimowolnie, że to piękny kolor. Zmarszczyłam brwi zdziwiona, bo nie byłam pewna, czy kiedykolwiek wcześniej widziałam tak piękne kolory. W tej chwili w mojej głowie ukazywały się jedynie szare obrazy. Przyjrzałam się pomieszczeniu i dotarło do mnie, że tu życie wiedzie się pośród wielu barw, a jednak te wszystkie kolory nie miały w sobie piękna.
Chiri odsunęła się o dwa kroki i skinęła głową.
– Pięknie wyglądasz, panienko. Pan będzie zadowolony.
Wbiłam w nią wzrok. Miała spuszczoną głowę. Widziałam, jak rumieniec z jej karku zakrada się na twarz. Zrobiłam krok naprzód i położyłam ręce na jej ramionach. Dziewczyna się napięła.
– Chiri, nie musisz pochylać przede mną głowy.
Ale ona nie wyprostowała karku, a zamiast tego odpowiedziała:
– Jestem chiri, panienko. Zajmuję miejsce na samym dole. Pan nakazał taki stan rzeczy. – Zawiesiła głos, po czym dodała: – A ty jesteś Wysoką Moną, panienko. Zostałaś wyniesiona. Nieważne, jaki status miałaś wcześniej, teraz jesteś, kim jesteś. Pan tak rozkazał, więc nie ma odwrotu.
Moje ręce opadły z jej ramion, więc dziewczyna od razu czmychnęła z pomieszczenia i zaczekała na mnie przy przejściu. Wiedziałam, że nie mam wyboru, więc za nią poszłam.
Weszłyśmy do pokoju, w którym czekał Pan. Gdy tylko mnie zobaczył, jego oczy zabłysły, a usta się zacisnęły, jakby z trudem walczył o oddech. Znowu miał na sobie idealny garnitur i był nieskazitelnie uczesany. Wyciągnął rękę. Zmusiłam stopy do ruchu, podeszłam do niego i złożyłam dłoń w jego dłoni. Podniósł ją do ust i pocałował jej wierzch, po czym przyciągnął mnie do siebie, biorąc pod rękę.
Obróciliśmy się w stronę jedynych drzwi w pokoju, ale Pan przystanął jeszcze na moment, spojrzał na mnie i stwierdził:
– Pięknie wyglądasz, 152. Jak ucieleśniona fantazja.
– Dziękuję, Panie – odpowiedziałam, spuszczając skromnie głowę.
Nachylił się, odsunął luźny kosmyk włosów z mojej szyi, pocałował mnie w pulsującą żyłkę i dodał:
– I szybko się uczysz. Miejmy nadzieję, że wytrwasz w takim posłuszeństwie. Moje Wysokie Mony miały nawyk zawodzenia mojego zaufania i w konsekwencji traciły życie. – Potarł swoim szorstkim policzkiem o mój policzek. – Byłbym szczerze niezadowolony, gdybyś i ty zmusiła mnie do takich rzeczy. Nie znoszę patrzeć, jak piękno więdnie.
– Tak, Panie – odparłam.
Pan się wyprostował i uśmiechnął szeroko.
– To muzyka dla moich uszu.
Poprawił nasz uchwyt i poprowadził mnie przez drzwi pilnowane przez strażnika odzianego w idealnie czarny mundur. Zerknęłam na niego i zauważyłam, że gdy przechodziliśmy, śledził nas surowym wzrokiem.
Nagle poczułam u podstawy karku jakby dotknięcie lodowatym soplem, bo w mojej głowie pojawił się obraz dzieci – starszego chłopca i młodszej dziewczynki, chowających się pod łóżkiem. Ta wizja wzbudziła we mnie głęboki żal. Gdy Pan prowadził mnie mrocznym, wilgotnym korytarzem, a potem kamiennymi schodami w dół, przeszukiwałam umysł i walczyłam o utrzymanie tego wyobrażenia.
W korytarzach co jakiś czas mijaliśmy strażników. Gdy przechodziliśmy, stawali na baczność i salutowali Panu. On ignorował te gesty lojalności i szacunku. Trzymał głowę wysoko i po prostu patrzył przed siebie.
Im dalej szliśmy, tym wyraźniej słyszalne były odgłosy pobrzękiwania metalu i jakieś krzyki. Zaczęłam się zastanawiać, dokąd zmierzamy. Szybko się dowiedziałam, bo gdy tylko skręciliśmy za kolejny róg, w wylocie korytarza ukazała się odpowiedź.
Z szeroko otwartymi ustami patrzyłam w przestrzeń, która rozwarła się przede mną. Była tak rozległa, że początkowo nie miałam pojęcia, co przed sobą widzę.
Pan postawił krok naprzód i wyciągnął do mnie rękę.
– Krwawy Ring – obwieścił głosem zabarwionym dumą i zarozumialstwem.
Krwawy Ring… Mój wzrok z trudem przyswajał widok mężczyzn znajdujących się w setkach odrębnych, wysypanych piaskiem dołów. Walczyli. Używali najróżniejszych broni. Byli różnych rozmiarów, ale w większości wielcy i upakowani mięśniami. Krążyli wokół siebie, ścierali się, toczyli krew. Wszyscy mieli nagie torsy i gołe stopy, ubrani byli jedynie w czarne spodnie.
Obok stali strażnicy. Większość dzierżyła metalowe pręty, które na czubkach iskrzyły niebieskim ogniem. Gdy któryś z mężczyzn wychodził poza wyznaczony dołek lub przestawał walczyć, był rażony takim prętem. Padali wtedy na ziemię, ewidentnie cierpiąc, jakby spalał ich od środka rozpalony do białości ołów.
Nagle mój umysł wypełnił obraz pobliźnionego mężczyzny, który nawiedzał moje myśli, odkąd się ocknęłam. Widziałam go, jakby przede mną stał, ale tym razem jako chłopiec, z wielkim tatuażem na piersi, zmuszony do walki… On musiał walczyć, a ja patrzeć… jak teraz…
I walczył. Walczył ze wszystkimi, zgodnie z rozkazem, a gdy wszyscy jego przeciwnicy leżeli już pokonani, wyciągał do mnie rękę. Ale mnie każdego dnia zabierali. A potem… potem…
Zapomniałam.
– Już to widziałam. Byłam tu już – szepnęłam, gdy odzyskałam przytomność myślenia.
Pan aż zesztywniał.
– Co takiego? – zapytał.
Moje serce ruszyło cwałem strachu. Nie powinnam była odzywać się niepytana. Jednak przełknęłam zdenerwowanie i powtórzyłam:
– Powiedziałam, że chyba już tu byłam. – Ściągnęłam brwi i próbowałam przypomnieć sobie coś więcej, na co Pan zmrużył ciemne oczy. Wyprostowałam się i dodałam: – Ale nie pamiętam, kiedy ani dlaczego. Na pewno coś mi się pomyliło.
Pan nie ruszał się przez kilka sekund, jego mina również się nie zmieniała. W końcu stanął przede mną, blokując mi widok na setki walczących. Ujął moje policzki w dłonie i uśmiechnął się.
– 152, zostałaś tu wychowana. Jako dziecko i nastolatka spędzałaś tu wiele dni, byłaś jedną z naszych najlepszych monebi. – Pan zamyślił się, a po chwili dodał wściekle: – Gdybym poznał cię wcześniej, byłabyś przy mnie od młodego wieku. Ale moja siostra znalazła cię pierwsza. Ale teraz jesteś już w domu… – znowu stanął obok i wziął mnie pod rękę – …w moim imperium – dodał.
Natychmiast skupiłam uwagę na jego obliczu. Przyjrzałam się minie Pana i dostrzegłam emanującą z niej radość.
– Jestem jedynym mężczyzną na planecie, który włada takim imperium. – Wykonał zamaszysty ruch ramieniem i kontynuował: – Jestem Cezarem naszych czasów. Zbudowałem imperium wsparte na sile i umiejętnościach, Rzym gladiatorów tu, w Gruzji, i arenę, na której przekształcamy ludzi w bogów. Arenę, na której moje słowo jest prawem, gdzie ruchem nadgarstka ratuję lub odbieram życie.
Chwilę później pełen energii i szaleństwa entuzjazm zniknął i Pan powrócił do neutralnego opanowania. Od jego ciągłych zmian nastrojów bolała mnie głowa, ale przede wszystkim z minuty na minutę coraz bardziej się go bałam. Spędziłam z nim niewiele czasu, a już pokazał mi wiele wersji siebie. Nie polubiłam żadnej. Wszystkie mnie przerażały.
Pan poklepał mnie po dłoni i poprowadził ścieżką okalającą wysypane piaskiem doły. Mogliśmy z niej obserwować każde napięcie mięśnia, każdą kroplę potu połyskującą na pobliźnionej skórze, mogliśmy słyszeć każde sapnięcie z wysiłku. Cała ta energia generowała wyczuwalne w powietrzu napięcie. Wszędzie cuchnęło przemocą i śmiercią. Mężczyzna obok, ten, który przed chwilą mnie posiadł, naprawdę był Panem i królem tych wszystkich niewolników.
Gdy przechodziliśmy, wskazał mi kilka dołków.
– Nowi wojownicy będą walczyli tylko w pierwszych rundach – wyjaśniał swobodnie i bez cienia emocji, jakby dni tej grupy trenujących chłopców były już policzone. Następnie wskazał na dół treningowy po drugiej stronie, był większy i wypełniony bardziej postawnymi mężczyznami. – Świeże transfery z naszych gułagów w Europie Zachodniej. Nadal określamy ich możliwości.
Gdy skupiłam na nich wzrok, jeden podniósł głowę i patrzył na mnie, wcale się z tym nie kryjąc. Pan natychmiast się naprężył. Nagle krzyknęłam, bo rywal tego mężczyzny zamachnął się toporem i zanurzył ostrze w jego torsie. Mężczyzna padł na kolana. Zatrzymałam się, ale nie zareagowałam. Byłam zbyt opanowana. Instynktownie czułam, że widziałam już śmierć. Tak, śmierć: szybką, brutalną, gwałtowną, bezmyślną.
Wiele śmierci.
Pan kontynuował obchód, jakby nic się nie stało. Zerknęłam przez ramię na numer zabitego: „129”. Powtórzyłam go w głowie. Wypowiedziałam bezdźwięcznie. Zrobiłam to, bo naszło mnie przekonanie, że nikt inny nie zapamięta człowieka, który tu przed chwilą zginął.
Będzie po prostu jedną z wielu anonimowych ofiar, które niepotrzebnie straciły życie.
Zmarszczyłam czoło na tę myśl. Obchodziliśmy spokojnym krokiem cały Krwawy Ring Pana, który wskazywał mi kolejne grupki mężczyzn, pary wojowników, całe drużyny, weteranów, przybyszów z rozrzuconych po całym świecie gułagów. Słuchałam na tyle uważnie, by okazać zainteresowanie, kiwałam głową we właściwych momentach, wypowiadałam „Tak, Panie” albo „Nie, Panie”, gdy tego oczekiwał.
W końcu zatrzymaliśmy się przy odosobnionym dole położonym z dala od innych. Zerknęłam w dół i ujrzałam największego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek widziałam. Miał na sobie tylko czarne spodnie i krążył groźnie wokół drugiego.
– A to najważniejszy dół ćwiczebny – wyjaśnił mi Pan.
Spojrzałam w jego twarz, na której rozciągał się maniakalny uśmiech. Pan na mnie nie patrzył, skupiał całą uwagę na mężczyźnie w dole. Podążyłam za jego spojrzeniem.
W tym momencie wielki mężczyzna odwrócił się szerokim torsem do nas, ukazując w pełnej krasie swój numer „901”. Podniósł swoje błękitne oczy, jakby wyczuł moje spojrzenie. To nie były miłe oczy, lecz zimne i pozbawione życia. W jego spojrzeniu nie było ani odrobiny ciepła. Z dołu wpatrywały się we mnie oczy mordercy, brutala i, jak się okazało, najlepszego podwładnemu Panu zabójcy.
Pan ścisnął mnie za rękę i obwieścił:
– 901 to mój wspaniały czempion. Niepokonany „Pit Bull” ringów Arzianiego. Nikt nie potrafi go nawet drasnąć. Jest nieomylny w walce. – Pan przerwał nagle i zacisnął zęby. – Przynajmniej tak mówi… – dodał, a ja wyczułam w jego głosie jad. Przyglądał się swojemu czempionowi, przechyliwszy głowę na bok. Powiedział jeszcze jakby sam do siebie: – Ale ma jakąś słabość. Po prostu muszę ją znaleźć.
Odniosłam wrażenie, że Pan całkiem znieruchomiał. Gdy spojrzałam w dół, żeby sprawdzić, co go tak sparaliżowało, ponownie natrafiłam na lodowate spojrzenie 901. Ciągle na mnie patrzył.
Moje serce zaczęło szybciej bić. Skuliłam ramiona i przechyliłam głowę w bok, bliżej Pana. Nie czułam się przy nim bezpieczniej, ale w tej chwili pierwotna, wytężona uwaga 901 wydawała mi się bardziej niebezpieczna.
Pan zerknął na mnie z ukosa. Wygiął wargi gniewnie.
– 901, chodź tu – rzucił, zanim zdążyłam pojąć, skąd wziął się ten gniew.
Gdy rozległ się głośny rozkaz Pana, instynktownie się wzdrygnęłam, a gdy złapał mnie mocno za rękę, wywołując ból, prawie zaskamlałam. Wbiłam wzrok w ziemię, ale słyszałam głośny łomot stóp miażdżących piasek. Mężczyzna z dołu zbliżał się w naszą stronę.
Owionął mnie świeży aromat, a potem ujrzałam przed sobą parę wielkich, gołych stóp. Pan w końcu zluzował uścisk, żeby móc wsunąć palec pod mój podbródek i unieść moją głowę. Posłuchałam tego niewypowiedzianego rozkazu i podniosłam głowę sama. Ale Pan nie patrzył na mnie. Skupił całą uwagę na stojącym zaledwie pół metra przed nami mężczyźnie.
– 901, to 152, moja nowa Wysoka Mona – oświadczył.
Skupiałam uwagę na Panu, ale złapał mnie za brodę kciukiem i palcem wskazującym, po czym obrócił moją głowę. Spojrzałam w niebieskie oczy czempiona ringów.
Już wcześniej wydawał mi się wielki, ale teraz, gdy przede mną stanął, wyglądał niczym gigant. Jego klatka piersiowa była dwukrotnie szersza od mojej, a wzrostem przewyższał mnie tak bardzo, że miałam głowę zaledwie na wysokości jego torsu. Naprężone mięśnie pokrywały każdy kawałeczek jego ciała, a na ramionach i karku odznaczały się grube jak powrozy żyły. Wbrew sobie stwierdziłam, że mógłby być przystojny, gdyby nie to okrutne spojrzenie. Pan był piękny, jego ciemna karnacja sprawiała wrażenie eleganckiej, uderzającej. Natomiast 901 był ucieleśnieniem pierwotności i nieokrzesania. Każdy skrawek jego skóry pokrywały blizny okrutnych tatuaży: kropli krwi, odciętych głów, wyrwanych kawałków mięsa.
Moje tętno szalało pod jego spojrzeniem. Czułam, jak rumieńce z moich policzków rozlewają się na całe ciało. Pan znów ścisnął mnie mocniej, skrzywiłam się z bólu.
– Płatku, poznaj 901, Pit Bulla mojej areny. – Pan, nie puszczając mnie, nachylił się bliżej 901 i dodał: – Mojego najlepszego zwierzaczka.
Moje oczy samowolnie spojrzały w twarz mężczyzny, czekając na jego reakcję. Lecz nie było żadnej reakcji, nie licząc ledwie zauważalnych zmarszczek, które pojawiły się w kącikach jego okrutnych oczu. I już wiedziałam. Wiedziałam, że gdy Pan go tak nazwał, trafił w czuły punkt.
Pan zbliżył się do mnie, puścił mój podbródek i pocałował mnie w szyję z głośnym, wilgotnym cmoknięciem. 901 zachował stoicką, nieruchomą i idealnie niewzruszoną postawę.
– I co myślisz, 901? – zapytał Pan, przyciskając mnie do siebie i nadal muskając moją skórę wargami. – Nie sądzisz, że moja mona to najpiękniejsze stworzenie pod słońcem? – Pocałował mnie w policzek.
Jego dotyk wywołał we mnie taki dyskomfort, że zaciągnęłam się powietrzem.
Gdy Pan zrozumiał, że nie doczeka się żadnej reakcji, zabrał ode mnie rękę i kiwnął brodą.
– Wracaj do treningów, 901. Masz walkę w ten weekend. – Nachylił się bliżej wojownika i dodał: – I pamiętaj, co mówiłem. Przyjadą dziani gracze. Chcę, żeby do nas wracali. – 901 nie odpowiedział. Pan machnął w końcu ręką i mężczyzna odszedł. Wrócił do dołu, podniósł dwa miecze o krótkich ostrzach i rozpoczął sparing. Pan poprowadził mnie ku wyjściu, trzymając mnie za rękę. Zerknęłam przez ramię na dół, z którego patrzyła znana mi już twarz i przeszywała mnie spojrzeniem.
Gdy Pan prowadził mnie wzdłuż dołów treningowych, musiałam wytężać siłę woli, żeby nie patrzeć na ring, na którym ćwiczył mistrz, wielka bestia władająca swoim terytorium.
Nie musieć patrzeć na samca o okrutnych oczach.
Na niezawodnego zabójcę.
Na Pit Bulla imperium Arzianiego.
Na należącego do Pana boga pośród ludzi.
Luka
Brooklyn, Nowy Jork
– Mówimy o tysiącach czy setkach? – zapytałem Walentina.
Siedziałem z nim i Zaalem przy stole w moim domu. Walentin, najnowszy członek naszej Braci, zmrużył oczy w zamyśleniu, a ja patrzyłem, jak prostuje się na krześle. Po chwili strzelił masywnym karkiem i odpowiedział:
– O setkach, jednej lub dwóch, w zależności od tego, czy akurat odbywa się walka. Pan Arziani ściąga więcej swoich ludzi, jeśli zjawiają się wspólnicy. Zlatują się do Ringu z całego świata, a niektórzy podróżują nawet kilka dni. – Walentin zacisnął pięści, jego wielkie mięśnie wybrzuszyły się pod czarnym T-shirtem, a żyły na przedramionach puchły od bulgoczącego w nim gniewu.
Zerknąłem na Zaala, który przyglądał się nowemu szwagrowi, a po chwili nachylił się do niego i powiedział:
– Spokojnie. Podejdź do tematu bez emocji. Oddychaj.
Słowa Zaala nie uspokoiły Walentina, ponieważ ten rozdął nozdrza, zerwał się z krzesła i zaczął nerwowo maszerować przed kominkiem, dysząc ze złości. Przez swoje rozmiary, blizny na twarzy i nieustannie zaczerwienioną szramę na szyi Walentin wyglądał jak potwór, za którego niegdyś uchodził.
– Po co marnujemy czas na te pierdoły? – syknął, wskazując na plany Krwawego Ringu, które opracowaliśmy w oparciu o jego wspomnienia.
Plany leżały na środku stołu, a wokół nich, aż po krawędzie drewnianego blatu, walały się notatki. Z każdym dniem mieliśmy coraz więcej danych na temat gniazda Arzianiego.
– Tkwimy tu jak jacyś pierdoleni, obesrani kretyni, tymczasem ten kutas siedzi sobie wygodnie na tronie i robi chuj wie co z moją siostrą! – krzyknął, po czym zacisnął pięści tak mocno, że cały się trząsł.
Odchyliłem się na krześle i, najspokojniej jak umiałem, powiedziałem:
– Arziani to największe zagrożenie, z jakim się dotychczas mierzyliśmy. – Wskazałem dłonią na Zaala, potem na siebie i w końcu na Walentina. – I nie mówię tylko o Braci czy o gruzińskim bractwie. Chodzi mi też o nas trzech w gułagu, pod butem Jakhua i przy tej suce, Pani. Mimo to nigdy nie spotkaliśmy się z czymś takim jak ten cały Krwawy Ring.
Walentin spojrzał na mnie gniewnie, po czym uderzył pięścią w szeroki tors.
– Wiem o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Wychowałem się w tym piekle. Spędzałem w tych piaszczystych dołach całe dnie, dopóki nie wybrali mnie na zabójcę. Nie urządzaj mi tu wykładów na tematy, które przerobiłem na własnej skórze.
Przełknąłem ślinę, by nie dać się ponieść rozdrażnieniu wywołanemu takim brakiem szacunku.
– W takim razie nie muszę ci wyjaśniać, dlaczego drobiazgowe planowanie ma kluczowe znaczenie i dlaczego musimy być przygotowani na wszystko, co nas czeka. A przede wszystkim musimy tam jakoś przeniknąć. Krwawy Ring oficjalnie nie istnieje, jest umocniony i świetnie chroniony. Nie uda nam się, jeżeli nie znajdziemy jakiejkolwiek drogi, którą będziemy mogli przedostać się do środka niezauważeni.
Walentin uspokoił się, gdy mówiłem, więc wziąłem głęboki oddech, oparłem łokcie o stół i dodałem:
– Przeciwnik ma ogromną przewagę liczebną. Nie licząc nas trzech, mamy do dyspozycji tylko żołnierzy z ulicy, którzy walczą bronią palną. Nie mają pojęcia, jak działa tego rodzaju organizacja i jak powinni walczyć z wojownikami-niewolnikami, takimi jak my. Nawet jeśli przenikniemy do Ringu, to strażników będzie zbyt wielu. Teoretycznie jest szansa, że poradzilibyśmy sobie z nimi, ale pozostali wyszkoleni tam wojownicy rozniosą naszych ludzi i wszyscy zginiemy. W walce na śmierć i życie, w Ringu, jesteśmy niepokonani, ale nawet my nie damy rady setkom wojowników i zabójców.
Wydawało mi się, że to, co mówię, dotarło do Walentina, lecz po chwili z jego gardła wyrwał się pełen bólu ryk, a jego pięści rozbiły wiszące na ścianie lustro. Pokój wypełnił dźwięk brzęku tłuczonego szkła, ale na tym nie skończył – zatraciwszy się w gniewie, zmiótł wszystko z obramowania kominka, niszcząc ozdoby Kisy.
Zaal spojrzał na mnie zaniepokojony, ale ja tylko pokręciłem powoli głową. Walentin dopiero co odzyskał wolność, ale jego siostra nadal znajdowała się w łapskach tego sadystycznego gnoja, Arzianiego. Głęboki strach o jej los podkopywał wszelkie podstawy spokoju, jakie Walentin był w stanie zbudować.
Gdy w końcu na nas spojrzał, widziałem, że drzemiący w nim potwór przejął nad nim władzę. Kiwnąłem głową, na co Zaal zmienił pozycję na krześle, przygotowując się do walki. Gniew Walentina potrafiła stłumić tylko jedna osoba. To ona wnosiła ze sobą ten rodzaj spokoju, który każdy z nas odnalazł w piekle zwanym życiem, okazała się wodą dla ognia, balsamem na głęboko zaszczepiony gniew.
– Zoya! – ryknął Zaal, nie odrywając oczu od Walentina, który także szykował się do starcia.
Na parkiecie w korytarzu rozległ się lekki tupot stóp, a kilka sekund później usłyszeliśmy ciche stukanie do drzwi.
– Wejdź! – zawołałem.
Do pokoju weszła Zoya Kostava. Miała na sobie czarne dżinsy i sweter, a długie, czarne włosy opadały jej na plecy. Nie potrzebowała wyjaśnień, od razu skupiła wzrok na coraz bardziej rozjuszonym Walentinie. Zaal odsunął krzesło, żeby wstać i chronić siostrę, ale ona powstrzymała go ruchem ręki, spojrzała na niego i pokręciła głową. Mężczyzna znieruchomiał, ale na wszelki wypadek zachował gotowość do nagłego ataku. Ja również.
Zoya ruszyła naprzód, a Walentin wbił w nią zagubiony wzrok. Szła dalej, pewnym krokiem, bez lęku. Barki Walentina się rozluźniły, a jego pobliźniona twarz przybrała łagodniejszy wyraz, zamieniając się w maskę głębokiego żalu.
– Walentin… – wymruczała cicho, podchodząc do swojego mężczyzny.
Wyciągnął rękę i natychmiast przyciągnął ją bliżej siebie. Przyglądałem się, jak zaciska powieki i wdycha jej zapach.
Zoya pogłaskała go po głowie.
– Już dobrze… – wymruczała po rosyjsku. Przemówiła w ojczystym języku Walentina, żeby łatwiej poskromić budzącą się w nim bestię.
Widziałem, że gdy tylko Walentin wziął ją w ramiona, od razu się odprężył. Zerknąłem na Zaala obserwującego pobliźnionego Rosjanina niczym jastrząb. W ciągu ostatnich tygodni powoli, ale sukcesywnie się do niego przekonywał, choć nastroje Walentina były bardzo zmienne. Wiedzieliśmy, że wynika to przede wszystkim z tego, że rozpaczliwie pragnie ocalić siostrę, Inessę, ale po części też z faktu, że przez wiele lat był zabójcą-niewolnikiem Arzianich. Nie dostrajał się do świata zewnętrznego tak dobrze, jak liczyliśmy. Został ukształtowany, żeby zabijać i tylko zabijać, a korzenie tej tresury sięgały bardzo głęboko. Najbardziej martwił nas jego gniew. „Normalne” zachowania w tym świecie były dla Walentina wyzwaniem w każdej sekundzie, przez całą dobę. Jego gniew potrafiła okiełznać tylko Zoya.
– Wszystko dobrze… – wymruczała łagodnie dziewczyna.
Walentin odsunął się nieznacznie, spojrzał na nią i ciężko westchnął. Po chwili ujął jej twarz i powoli skinął głową w wyrazie wdzięczności i miłości. Trwali tak przez kilka sekund, porozumiewając się bez słów.
Następnie Zoya obróciła głowę w moją stronę i zapytała:
– Możemy iść do domu?
Widziałem rozpacz w jej udręczonej minie. Potrzebowała czasu sam na sam z Walentinem, żeby tak naprawdę go uspokoić.
Skinąłem głową, a Zoya złapała Walentina za rękę i wyprowadziła go z mojego gabinetu, a potem z domu.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Zaal opadł ciężko na krzesło i odgarnął włosy z twarzy, a ja wróciłem na swoje miejsce i wbiłem gniewny wzrok w plany Krwawego Ringu, próbując rozgryźć, jak mamy się tam, do cholery, bezpiecznie przedostać.
– Musimy wejść do tej pierdolonej dziury – stwierdził w końcu Zaal.
Westchnąłem, przetarłem twarz dłonią i przytaknąłem.
– Wiem, ale nie mam pojęcia, jak mamy załatwić tych chujów, szczególnie że tylu ich jest i że będą na swoim terenie.
Zaal spojrzał na ulicę za oknem, po czym przyznał:
– Walentin sobie nie radzi. Jeżeli ma się wykurować i żyć dalej, musi odzyskać siostrę. – Znów spojrzał na mnie z posępną miną. – Ja dopiero co odzyskałem Zoyę. Wiem, że tylko ona jedna potrafi go uspokoić, ale nie chcę, żeby przez niego cierpiała. Odbija się to na niej. Widzę to w jej twarzy za każdym razem, gdy wchodzi do pokoju i widzi go w szale.
Miał rację. Wszyscy to widzieliśmy.
– Jestem lideri Gruzinów, a ty jesteś kniaziem Braci. Rządzimy tym miastem. Nowojorskie podziemie jest nasze i tylko nasze, ale jeżeli szybko nie odnajdziemy Inessy, Walentin w końcu pęknie i zacznie zabijać. – Pokręcił głową. – Zacznie mordować publicznie i nawet my nie będziemy w stanie pilnować go dwadzieścia cztery godziny na dobę. – Położył bezwładnie ręce na blacie i dodał: – Wtedy ludzie zauważą, że nie jest taki jak oni, że jest inny. Odmieniony. Spadnie na nas wiele niewygodnych pytań.
Słuchałem Zaala i zgadzałem się z każdym jego słowem. Obaj wiedzieliśmy, że nie będziemy w stanie kontrolować tej sytuacji.
– Świat nie jest gotowy na naszą rzeczywistość. Jak ludzie mieliby pogodzić się z tym, że gułagi, prochy kontrolujące wolną wolę i Krwawy Ring istnieją naprawdę? Przecież to są rzeczy rodem z koszmarów. Jak mogliby uwierzyć, że młodzi mężczyźni są hodowani do zabijania i walki na śmierć. – Zaal westchnął z rezygnacją i spuścił wzrok.
– A co najgorsze, bez wątpienia obciążyłoby to też Brać i moich ludzi. Tutaj, w naszym mieście, możemy walczyć z policją i systemem, ale z całym światem sobie nie poradzimy.
Mężczyzna wzruszył ramionami na moje słowa i postukał palcem w plan Krwawego Ringu.
– Potrzebujemy drogi do środka i porządnego planu. Nie pozwolę, żeby cokolwiek zagroziło naszej wolności. Tyle lat żyłem bez Talii i nie pozwolę, żeby odebrali nam to, co razem stworzyliśmy. – Uniósł brew. – Obaj wiemy, że i ty nie zrezygnujesz z Kisy. Musimy bezzwłocznie działać, Luka.
Podniosłem stojącą obok mnie szklankę wody, przysunąłem ją do ust i wypiłem całą jej zawartość. Zaal wstał, a gdy przechodził obok, ścisnął moje ramię. Nie poruszyłem się, dopóki nie usłyszałem, jak wraz z Talią, która do tej pory siedziała z Kisą w salonie, opuszczają mój dom.
Wstałem zza stołu i wyszedłem na korytarz. Kisa czekała na mnie w salonie, trzymając dłonie na nabrzmiałym brzuchu. Spojrzała na mnie ze współczuciem wypisanym na twarzy i wyciągnęła rękę bez słowa. Podałem jej swoją i usiadłem na kanapie, obok niej, a ona oparła się na mojej piersi i położyła dłoń na moim brzuchu. Nie odzywała się.
W końcu przemogłem dumę i sam przyznałem:
– Nie wiem, jak pokonać Arzianich. – Gdy tylko wypowiedziałem myśli dręczące mój umysł, poczułem, że z mojej piersi spada ogromny ciężar.