Saga amsterdamska. Tom 2. Pocztówki z Amsterdamu - Agnieszka Zakrzewska - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Saga amsterdamska. Tom 2. Pocztówki z Amsterdamu ebook i audiobook

Zakrzewska Agnieszka

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

122 osoby interesują się tą książką

Opis

Co może się wydarzyć, kiedy pewnego dnia trafiasz na trop międzynarodowej afery? Czyżby oznaczało to początek prywatnego śledztwa i niezłych tarapatów, w których stawką jest odkrycie prawdziwego powodu wyjazdu bliskiej ci osoby z Holandii?

Mimo wielu zawirowań w życiu młodej emigrantki jej problemy łagodzą czułe ramiona ukochanego Stijna. Dziewczyna zakochuje się w nim bez pamięci, ku uciesze starszej pani z willi w Sosnowym Lesie. Babcia przystojnego pilota z aprobatą patrzy na rodzące się pomiędzy młodymi uczucie. Agnieszka wydaje się idealną kandydatką, by doświadczony przez życie wnuk w końcu odzyskał szczęście po nieudanym małżeństwie. Jej upór, życiowy optymizm i energia przypominają Annemarie ją samą sprzed wielu lat.

Jednak kiedy wszystko zdaje się układać idealnie, przewrotny los już szykuje nagły zwrot akcji. Zrozpaczona Agnieszka wraca do Polski i stara się na nowo poukładać sobie życie w Drawnie. Co jest powodem tej niespodziewanej decyzji? Czyżby z premedytacją złamała serce młodemu Holendrowi? A może to on zburzył ich marzenia o wielkim uczuciu bez granic? Na szczęście rodzinny dom nad jeziorem, przepełniony miłością i wspomnieniami, zawsze był spokojną przystanią dziewczyny, a w Polsce ma ona czułe wsparcie ukochanej mamy, żywiołowej przyjaciółki i kolegów z pracy. Okazuje się też, że od pewnego czasu uśmiech na jej twarzy wywołuje ktoś jeszcze...

Jak na lawinę niespodziewanych zmian zareagują ukochana starsza pani i nowi holenderscy przyjaciele? Kto okaże się sprzymierzeńcem sympatycznej panny Raczyńskiej, a kto życzy jej źle? Jakie wielkie afery i ogromne tajemnice skrywa małe miasteczko na Pomorzu Zachodnim? Odpowiedzi na wszystkie frapujące pytania znajdziecie w drugim tomie Sagi amsterdamskiejPocztówki z Amsterdamu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 297

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 11 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Michalina Robakiewicz

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgnieszkaZak1974

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna seria!
00



 

Na cykl Saga amsterdamskaskładają się:

Tom 1: Do jutra w Amsterdamie

Tom 2: Pocztówki z Amsterdamu

Tom 3: Niebo nad Amsterdamem

Tom 4: Spotkajmy się w Amsterdamie

Redakcja

Anna Seweryn

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Łukasz Slotorsz

Opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Urszula Bańcerek

Projekt okładki

Anna Slotorsz

Zdjęcia na okładce

© olgers|shutterstock.com, © Belenova_art|shutterstock.com, © anitapol|shutterstock.com, © Ekatmarts|shutterstock.com, © ValeriaBoik|shutterstock.com, © Mis vector|shutterstock.com, © Kovalova Marharyta|shutterstock.com, © guliy_art|shutterstock.com, © Yuliya Podlinnova|shutterstock.com

Wydanie I, Chorzów 2025

tekst © Agnieszka Zakrzewska, 2024

© Wydawnictwo FLOW

ISBN 978-83-8364-156-0

Wydawnictwo FLOW

Lofty Kościuszko

ul. Metalowców 13/B1/104

41-500 Chorzów

[email protected]

+48 538 281 367

Nie płacz w liście

nie pisz że los ciebie kopnął

nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia

kiedy Bóg drzwi zamyka – to otwiera okno

odetchnij popatrz

spadają z obłoków

małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia

a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju

i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz

ks. Jan Twardowski, Kiedy mówisz

 

Mojej Mamie

Rozdział pierwszy. Aresztowanie, tort z xenną i pocałunek słońca

Siedziałyśmy z Julką na niewygodnych składanych krzesłach obok szpitalnego łóżka Prospera. Było późne popołudnie. Pielęgniarka przyniosła właśnie kartę dań, dzięki której każdy chory przebywający na sali mógł sam skomponować swój ulubiony posiłek. Mój przyjaciel został przedwczoraj odłączony od sondy z pokarmem, obowiązywała go jednak ścisła dieta. Z utęsknieniem patrzył na ulubione potrawy w karcie, nie pozostawało mu jednak, niestety, nic innego, jak zadowolić się zalecanymi w jego obecnym stanie papkami i jogurtem. Julia pocieszała ukochanego, że gdy tylko wróci do domu, zacznie go rozpieszczać kulinarnie, ale Prosper łypnął na nią z niedowierzaniem i westchnął żałośnie, poprawiając zsuwającą się z kołdry tacę z przysmakami dla niemowlaków.

– Jedz, jedz, nie marudź. – Chwyciłam plastikową łyżkę i zanurzyłam w obrzydliwie szarej i gęstej papce. – Musisz nabierać sił. Wystarczająco się już należałeś, a my, biedne kobiety, musiałyśmy radzić sobie same.

Prosper klasnął w dłonie i szeroko się uśmiechnął.

– Jesteście najlepszym lekiem na wszystkie moje dolegliwości! – Posłał nam w locie pocałunek i zwrócił się do mnie żartobliwie, łapiąc się za serce: – Agnies, a ty podobno masz wiadomość, która, jak zapewniała Julia, błyskawicznie postawi mnie na nogi.

– Też mam taką nadzieję! – Poprawiłam się podekscytowana na twardym krześle. – Nigdy bym nie przypuszczała, że ludzie, którzy dokonali napadu, są tak blisko, praktycznie obok nas…

***

Dzięki opanowaniu i zimnej krwi Bożenki uniknęliśmy niepotrzebnej sensacji i zamieszania. Po dokonaniu szokującego odkrycia stanęłam z boku, ukrywając się za wiwatującymi gośćmi spontanicznie zaimprowizowanej imprezy urodzinowej Tadzika. Nie chciałam psuć momentu radości, chwili, w której rozpromieniony jubilat dumnie zdmuchnie symboliczną świeczkę wyczarowaną przez Bożenę w ostatniej chwili z czeluści jej sławetnej torby. Nie patrzyłam w kierunku Tadzika. Całą moją uwagę przykuwał stojący tuż za nim chłopak, którego charakterystyczny profil wbił się w moją pamięć na zawsze. Śmiał się, żartował, poklepywał radośnie po ramieniu stojących obok kolegów, wydawał się normalnym porządnym, sympatycznym młodym człowiekiem, ale ja znałam prawdę. Widziałam w jego oczach drapieżnika, który w imię chorych ideałów był w stanie popełnić najgorszą zbrodnię. Nie pragnęłam zemsty, nie marzyłam o odwecie, nie czułam satysfakcji na myśl, że chłopak zostanie osądzony. Przerażała mnie jednak podwójna moralność ludzi takich jak on. Pozory, które stwarzali. Za fasadą sympatii i otwartości na innych kryły się przepełnione agresją myśli, które mogły wyrządzić wiele zła. Brzydziłam się kłamstwem, uprzedzeniami i nienawiścią, która nie bała się kary i niczym uporczywy chwast rozpleniała się w umysłach ludzi przekonanych o swojej wyższości, znajdujących potwierdzenie własnej wartości w upokarzaniu i ośmieszaniu innych. Obawiałam się, że żadna kara, żadna pokuta nie mogła zmienić ich spojrzenia na świat.

Korzystając z nagłego zamieszania, gdy koledzy, przekomarzając się, ustawili się w długiej kolejce, by złożyć życzenia Tadzikowi, wymknęłam się z kantyny. Nagła cisza dźwięczała mi złowrogo w uszach. Chwilę potem na korytarzu pojawiła się Bożena i zdecydowanym tonem, o który nigdy bym jej nie podejrzewała, zarządziła:

– Idziemy do szefa tego całego bałaganu! Uważam, że to on powinien skontaktować się z policją!

Potarłam rękami twarz i rozmasowałam skronie.

– Masz rację. Musimy działać z głową, dyplomatycznie. Przede wszystkim za wszelką cenę uniknąć sztucznej sensacji i plotek – powiedziałam twardo i spojrzałam na nią z nieukrywaną wdzięcznością. – Dziękuję, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. To ogromnie trudna dla mnie sytuacja. Cieszę się, że mam cię obok.

Bożena wskazała ręką na szerokie schody na końcu korytarza.

– Nie czas na roztkliwianie się, Aga – odpowiedziała pozornie szorstko. – Musimy działać! Chodź! – Pociągnęła mnie za rękaw swetra. – Pora zająć się tym gagatkiem, który jak gdyby nigdy nic zajada się właśnie tortem. Kanalia! Gdybym wiedziała, że tu pracuje, nadziałabym ciasto xenną i sczyściłoby łobuza zeszłorocznym barszczem wielkanocnym!

Roześmiałam się, choć miałam gulę w gardle.

Dodając sobie spojrzeniami otuchy, szybkim krokiem udałyśmy się do gabinetu właściciela firmy.

***

Prosper wsłuchiwał się w moją opowieść. Próżno było jednak szukać w jego oczach radości, widziałam tam jedynie smutek. Wiedziałam na pewno, że czuł to samo co ja – bezradność w obliczu ogromu nienawiści.

– Mów dalej! – niecierpliwiła się Julka. – Kto w końcu powiadomił policję?

– Sam big boss, który za wszelką cenę próbował zapobiec rozgłosowi i chciał jak najszybciej pozbyć się agresywnego pracownika – odpowiedziałam, przywołując w myślach obrazy z przeszłości.

Funkcjonariusz dyżurny miejscowego komisariatu przyjął zgłoszenie i do Aalsmeer natychmiast wysłano radiowóz. Szef wezwał do swojego gabinetu chłopaka pod pozorem omówienia zmian w grafiku pracy. Niczego niespodziewający się wyrostek wpadł prosto w ramiona czekającego już na niego wymiaru sprawiedliwości. W rozgardiaszu panującym w kantynie nikt nawet nie zauważył zniknięcia jednego z kolegów.

– Skoro ten chłopak wpadł, na pewno od razu naprowadził policję na ślad swojego kamrata? W końcu działali razem – słusznie zauważyła Julia.

– Wyobraź sobie, że ten kamrat, jak go nazywasz, pracował w tej samej firmie. Szef zwolnił go za notoryczne spóźnialstwo i niewywiązywanie się z obowiązków. Podobno podburzał też personel przeciwko rzekomej dyktaturze właściciela. Polak był szczególnie cięty na Afrykanów oraz Azjatów. Po stracie pracy przesiadywał całymi dniami w hotelu pracowniczym, gdzie mieszkał nielegalnie, i preparował przepełnione rasizmem ulotki, które kolportował głównie wśród sfrustrowanych emigrantów z Europy Wschodniej, pracujących masowo w okolicznych szklarniach. Chłopak wygłaszał też płomienne pogadanki na temat zaniżonych płac i wyzysku białego człowieka przez krwiożerczych kapitalistów. Miał wielu zwolenników, jednak sława w środowisku emigracyjnym nie zapewniała mu środków do życia. Najprawdopodobniej właśnie brak pracy i frustracje z tym związane powodowały ciągłe kłótnie między kumplami. Ten zwolniony zarzucał drugiemu brak lojalności. Oczekiwał, że na znak solidarności zwolni się razem z nim i rozpocznie krwawą krucjatę przeciwko nadmiernej eksploatacji i zmuszaniu białych do niewolniczej pracy ramię w ramię z czarnym personelem. Drugi z nich nie poczuwał się absolutnie do winy i wyrzucał pierwszemu, że gdyby nie on, nie mieliby dachu nad głową ani co do garnka włożyć. Eskalacja konfliktu nastąpiła po napadzie na mnie i Prospera. Podobno mieli nas tylko nastraszyć, nie było mowy o czynnej napaści z użyciem noża. Napastnik, który zaatakował Prospera, tłumaczył się, że „czarnuch” wyprowadził go z równowagi pewnością siebie, i nie kontrolował już swojego zachowania. Bił na oślep. Jego kompan, składając zeznania, odciął się nagle całkowicie od przekonań kolegi i stwierdził, że nie chciał nikomu zrobić krzywdy. Nadal twardo obstawał przy tym, że nie będzie odpowiadał za czyny, których nie popełnił.

– To jasne, że strach go obleciał i chce ratować włas­ną dupę, bohater! – prychnęła Julka. – Kontaktowałaś się z Janem? To wybitny karnista. Jeżeli ktoś potrafi w przystępny sposób wyjaśnić wszelkie prawne wątpliwości związane z tą sprawą, to tylko on.

Siostra zmarszczyła brwi i rozmyślała nad czymś bardzo głęboko. Jej ręka gładziła bezwiednie leżącą na kołdrze pokrytą bliznami dłoń Prospera. W tych drobnych czułych gestach zawierał się cały ogrom miłości, która nie potrzebowała słów.

– Jan jest na sympozjum w Berlinie – odpowiedziałam, kątem oka rejestrując gwałtowne poruszenie na korytarzu i nawoływania personelu medycznego.

Fartuchy pielęgniarek i lekarzy migały białymi plamami na szklanej tafli drzwi do sali. Złowróżbne syreny karetek zbliżały się nieubłaganie, wibrując natrętnym dźwiękiem zwiastującym kolejny poważny wypadek w okolicy. Poczułam pojawiający się zawsze w takich przypadkach paraliżujący lęk o bliskich, których miałam teraz na wyciągnięcie ręki, ale kto wie, co mogło zdarzyć się kolejnego dnia…

– Mam tylko nadzieję, że pan prokurator wróci na czas – przerwała moje rozmyślania siostra. – Chyba nie zapomniał, że jutro wydajemy uroczystą kolację na jego cześć. Jest czasem taki roztargniony. Pamiętaj, cały dzień sprzątamy, pichcimy i nie uchylamy się od powyższych obowiązków! – Pogroziła mi palcem i dodała: – Zasiedziałyśmy się! Prosper powinien odpocząć. A ja muszę jeszcze upolować jakąś znośną kieckę w centrum. Dress code, pomimo że to domówka, jak najbardziej obowiązuje.

– Nie obawiaj się, jestem w posiadaniu aż dwóch kreacji, które idealnie pasują na ten wieczór. Nie zapominaj, że zostałam zaproszona na urodziny Annemarie i w przeciwieństwie do ciebie… – Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie utrzeć jej nosa. – …już od dawna jestem na ten uroczysty dzień doskonale przygotowana. – Rzuciłam siostrze triumfujące spojrzenie.

Tak było zawsze między nami. Od kiedy pamiętam, kochałyśmy się bardzo, co jednak nie kolidowało z wbijaniem sobie od czasu do czasu szpilek.

Julia popatrzyła na mnie najpierw z uznaniem, a potem z nagłą troską.

– Myślałam, że z wiadomych względów wykręcisz się z wyjazdu na urodziny starszej pani?

Podniosłam się z krzesła i położyłam sugestywnie palec na ustach, wskazując na łóżko Prospera. Wymęczony naszą paplaniną, zasnął w niewygodnej pozycji, na wysoko ułożonych poduszkach. Jego wymizerowana twarz była zrelaksowana i spokojna. Czuł się już dużo lepiej, musiał jednak nadal wypoczywać w ciągu dnia. Nasze wizyty przedłużały się ostatnio zdecydowanie za często jak na jego możliwości.

Wyszłyśmy cicho z sali i w milczeniu skierowałyśmy się w stronę wyjścia. Dopiero na zewnątrz odpowiedziałam na jej pytanie.

– Myślałam o tym, żeby się wycofać, ale tego nie zrobię. Nie jadę tam dla siebie i nie dla Stijna, nie boję się również konfrontacji z jego byłą żoną. Robię to wyłącznie z szacunku do jubilatki. Stała mi się bardzo bliska.

Julia ze zrozumieniem skinęła głową. Nie drążyła tematu.

Ruszyłyśmy powoli w stronę centrum handlowego. Przypomniałam sobie nagle, o co chciałam ją już od dłuższego czasu zagadnąć.

– Dlaczego Annemarie ma na ciele rozległe rany? Jak wywnioskowałam z jej enigmatycznych wypowiedzi, chodzi o jakieś dramatyczne wydarzenia z odległej przeszłości. Wiesz może coś więcej?

Miałam nadzieję, że dowiem się w końcu, jaką tajemnicę skrywała przede mną starsza pani. Nie chodziło o zaspokojenie chorej ciekawości. Chciałam znać prawdę, by zrozumieć i spróbować choć trochę złagodzić jej ból.

Siostra zamyśliła się na moment.

– To historia sprzed kilkudziesięciu lat… – odpowiedziała po chwili. – Państwo de Bruin mieszkali wówczas w południowej Brazylii, gdzie kupili fabrykę niezwykle popularnej w tym regionie arabiki. Pewnej nocy w ich domu wybuchł pożar. Podobno ktoś umyślnie podłożył ogień. O ile wiem, nigdy nie udało się odnaleźć sprawcy tego przestępstwa. Dla starszej pani to niezwykle bolesny i drażliwy temat, pomimo że minęło już tyle czasu. Tej tragicznej nocy zginął jej ukochany syn, ojciec Stijna…

Przystanęłam gwałtownie na chodniku. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. Przed moimi oczami stanęła Annemarie i jej głębokie blizny po oparzeniach, które każdego dnia przez tyle lat przypominały jej o śmierci dziecka. Trudno było mi wyobrazić sobie ogrom bólu, z którym codziennie od nowa musiała się mierzyć. Mimo wszystko cierpienie nie zabiło w niej tej niewiarygodnej i zaraźliwej pogody ducha ani niewyczerpanego optymizmu, którym hojnie dzieliła się z ludźmi.

– Julia, nie gniewaj się – powiedziałam cicho do siostry. – Poczekam na ciebie na rynku, przysiądę w naszej ulubionej kafejce. Nie mam nastroju na buszowanie po sklepach. – Spojrzałam na nią przepraszająco, delikatnie dotykając jej ramienia.

– Nie gniewam się, głuptasie. Niedługo do ciebie dołączę – zapewniła i poprawiając zsuwającą się z ramienia torbę, pomaszerowała w kierunku ulicy z niezliczoną liczbą oryginalnych butików na każdą kieszeń i każdy gust.

Szłam niespiesznie wśród mijających mnie przechodniów, delektując się chwilą tylko dla siebie. Ostatnie dni były tak intensywne i wyczerpujące, że nie miałam właściwie okazji, żeby pobyć ze sobą sam na sam. Lubiłam swoje towarzystwo, ciszę, która pozwalała zatopić się we własnych myślach, przyjrzeć się im i cierpliwie poukładać w przepastnych szufladach niezliczone emocje. Zdecydowanie łatwiej było mi stawić czoło światu z uprzątniętą duszą.

Brakowało mi spokoju. Chłonęłam go teraz podwójnie, siedząc przy miniaturowym stoliku kawiarni pod czerwonymi markizami. Zamówiłam latte i sączyłam je powoli, delektując się aromatem i smakiem.

W pewnej chwili podszedł do mnie powoli mały chłopiec i znienacka położył rączkę na ciepłym materiale mojej sukienki. Zauważyłam go już wcześniej. Mój wewnętrzny radar zawsze bezbłędnie wyłapywał ludzi, którzy zachowywali się odmiennie od innych. Chłopczyk miał na sobie czerwoną bluzę w kratę, poplamione na kolanach dżinsy i druciane okulary na perkatym nosku.

– Cześć, skarbie – zagadnęłam przyjaźnie.

Mały milczał zastanawiająco i przyglądał mi się, śmiesznie przekrzywiając blond główkę.

– Masz ładną sukienkę – powiedział w końcu i poprawił opadający na oczy kosmyk włosów. Były w tym ruchu takie nieporadność i zagubienie, że ścisnęło mi się serce.

– Dziękuję, jesteś bardzo miły, kochanie. Jak masz na imię? Ja jestem Aga. – Dotknęłam delikatnie jego pociągłej buzi.

– Mam na imię Bram. – I ledwo słyszalnym szeptem dodał: – Jesteś jak moja mama, wiesz?

– Naprawdę? – Te słowa niczym plaster miodu otuliły mnie od środka. – Bardzo mi miło.

– Mamy nie ma i szukam jej tutaj, masz taką samą sukienkę jak ona. Wiesz, gdzie jest? – W oczach chłopca dostrzegłam morze smutku…

Chciałam coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Do stolika podszedł nagle wysoki mężczyzna i chwycił małego za rękę.

– Przepraszam panią – powiedział cicho i przykląkł obok dziecka, czule poprawiając niesforny lok opadający na buzię Brama. – Hej, szczęściarzu, chodź, zabieram cię na gorącą czekoladę.

– Z bitą śmietaną? – Ożywił się momentalnie.

– A jakże inaczej! Biegnij szybciutko do baru!

Mały momentalnie się rozpromienił i pomachał mi na pożegnanie. Spojrzałam na jego ojca i zobaczyłam tę samą otchłań smutku, która wypełniała oczy jego synka. Mężczyzna odszedł, a ja nie dopiłam już latte. Wychyliłam twarz w kierunku słońca. Musiałam poczuć właśnie teraz jego ciepły pocałunek…