Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Przewrotny los nie przestaje zaskakiwać Niny kolejnymi życiowymi niespodziankami. Tym razem właścicielka Malinowej Bombonierki wpada w tarapaty z powodu tortu Sachera, przysmaku austriackich cukierników. Czekoladowy wypiek okazuje się totalną katastrofą, a Nina i jej zespół muszą uporać się z niezwykle drobiazgową kontrolą surowych inspektorów jakości. Historia ciotki Emmy pokazuje jednak, że nigdy nie należy się poddawać. Po ucieczce z zakonu Emilia Dobrzycka poznaje Juliana van Toorna, z którym wyjeżdża do Amsterdamu. Młodzi zawierają sekretną umowę, ale Julian nie dotrzymuje jej warunków. Zrozpaczona Emma pojmuje, że wpadła w pułapkę bez wyjścia. Tymczasem w chocolatierce pojawia się nieoczekiwanie miłość.
Kto jest najszczęśliwszy na świecie, a komu to gorące uczucie jest nie w smak? Gdzie znajdują się czekoladowe wzgórza i jaki sekretny zapis zawierał testament Emilii?
Poznajcie trzeci, finałowy tom czekoladowej sagi, w którym wszystkie tajemnice mają słodko-gorzki posmak, sprawdzone receptury wymagają odświeżenia, a emocje wypełniające życie jak smakowity ganasz, buzują pod wpływem najważniejszego ze wszystkich składników - wielkiej miłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 296
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wiesz, czym jest czekolada?
Jest kwintesencją gęstej i mocnej namiętności.
Przyprawą ciemności, światła, pasji i tajemnicy,
Otulającą aksamitny firmament życia.
PROLOG
Deventer, Holandia 2020
W pokoju unosił się drapiący w nozdrza ostry zapach lekarstw. Drobniutka kobieta o jasnych włosach, poprzetykanych srebrnymi pasmami, leżała na kanapie, oparta wygodnie o wysoko ułożone poduszki. Na jej kolanach, okrytych puchatym kocem, spoczywał brulion w cienkiej, poprzecieranej na rogach oprawie. Zaciągnięte do połowy zasłony przepuszczały promienie popołudniowego słońca, figlarnie tańczące na podłodze.
– To ty, kochany?! – zawołała, kiedy na dole rozległ się stłumiony odgłos otwieranych drzwi. Po chwili na skrzypiących schodach załomotały ciężkie kroki i do pokoju zajrzał wysoki, szpakowaty mężczyzna w jasnym garniturze w prążki.
– To ja, moja staruszko – powiedział, uśmiechnął się ciepło i przysiadł na skraju kanapy, tuż obok kobiety.
Marszcząc lekko brwi, spojrzał na szklany stolik, zastawiony po brzegi fiolkami lekarstw. Kolorowe pastylki wyglądały jak landrynki zamknięte w szczelnie zakręconych słoiczkach. Mężczyzna ujął leżącą na kocu poprzecinaną siateczką błękitnych żyłek dłoń kobiety. Była sucha, popękana, naznaczona śladem wbitego przed kilkoma dniami wenflonu.
– Jak się dziś czujesz, schat[1]?
– Zważywszy na to, że przed chwilą nazwałeś mnie staruszką, niezbyt dobrze! – Roześmiała się cicho, z trudem. – Czyżbym aż tak źle wyglądała?
– Wyglądasz pięknie, jak zawsze! Dokładnie tak samo jak w dniu, w którym się spotkaliśmy… Pamiętasz? – Mężczyźnie zebrało się na wspominki.
– Czarodziej… – mruknęła, a w jej oczach zapaliły się figlarne ogniki. – Pewnie, że pamiętam – dodała. – Ale tak… w ogólnym zarysie. Jak przez mgłę. Znając twoją drobiazgowość, na pewno zaraz mi powiesz, czy padał wtedy deszcz i co miałam w tym dniu na sobie.
– Jak ty mnie dobrze znasz! – Mężczyzna filuternie przymknął oko. – Strasznie wtedy lało, a ty kompletnie przemoknięta, w czerwonej sukience w białe grochy, stałaś nad brzegiem stawu w Rijsterborgherpark i, nie zważając na chlupiącą w pantoflach wodę, liczyłaś przepływające przez środek stawu łabędzie. Oczywiście zaśmiewając się przy tym do rozpuku, tak jak tylko ty to potrafisz…
– Zawsze miałam słabość do łabędzi, mój kochany – odparła kobieta.
– Myślałem, że do pralinek. – Mężczyzna mocniej chwycił jej rękę. – Wiesz już, kiedy twoja siostrzenica się tutaj pojawi? Odpisała na list?
– Nie… – Potrzasnęła głową. – Wierzę, że go otrzymała, ale… zważywszy na to, że przez całe lata nie reagowałam na żadną wiadomość z Polski, trudno oczekiwać z ich strony entuzjazmu.
Przez chwilę oboje zamyśleni milczeli, a potem kobieta powiedziała:
– Wiesz, co było moim największym błędem? Wydawało mi się, że mam czas. Że mogę poczekać i nie muszę nigdzie się spieszyć. Że życie jest niewyczerpanym źródłem lat, miesięcy, nocy i dni… A potem obudziłam się rano i okazało się, że nie mam już ani chwili. Że to, co wydawało się wiecznością, przeciekło przez palce. W ułamku sekundy, która nigdy do mnie nie należała. Ja mogłam tylko z niej korzystać.
– I co teraz?
– Nie chcę czekać. Nie odzyskam już żadnej chwili. Mogę ją tylko stracić. A tego mi nie wolno. Ona przyjedzie, prawda? Powiedz, że tak się stanie.
– Przyjedzie. Jestem tego pewien. A teraz zaśnij, skarbie, choć na chwilę. Na pewno w nocy nie zmrużyłaś oka. Ja się tu wszystkim zajmę.
[1] hol. skarbie
ROZDZIAŁ 1
Tinder z tortem Sachera
Codziennie jedna kostka czekolady.
I pełna garść życia.
Eugenia, sapiąc jak brytyjska lokomotywa parowa John Bull, wkroczyła dziarsko do salonu Kostrzewskich. Wskazówki zegara, wiszącego na ścianie naprzeciw wejścia, wskazywały dokładnie godzinę siódmą, ale cioteczka nie widziała nic zdrożnego w odwiedzinach o tak wczesnej porze. W końcu honorowy kodeks rodzinny, z zasadami, które stworzyła głównie na własny użytek, był świętością i usprawiedliwione okolicznościami najście, a raczej podyktowana wyższą koniecznością wizyta była jak najbardziej na miejscu. Poza tym Gloria Vanderbilt, spadkobierczyni amerykańskiej fortuny, podobno wstawała o czwartej rano! Nic dziwnego, że dorobiła się milionów, w przeciwieństwie do gnuśniejącego Witolda, który co najwyżej mógł się poszczycić sporym garbem, bo któż to widział tak siedzieć pochylonym przy stole nad gazetą i nawet nie podnieść głowy na widok starszej siostry! O tempora, o mores!
– Dzień dobry, Eugenio – odezwała się grzecznie Aurelia.
Miała na sobie, niczym jakaś młódka, prześwitującą, krótką podomkę i turban z ręcznika. Wszystko wskazywało na to, że właśnie wyszła z łazienki po porannych ablucjach.
– Czemu zawdzięczamy tak wczesną i niezapowiedzianą wizytę, moja droga? – zapytała, tłumiąc ziewanie i starając się, żeby w jej głosie nie pobrzmiewał nawet cień wyrzutu. – Wybacz, ale jestem jeszcze w negliżu…
Szwagierka przychodziła wprawdzie do domu przy Parkowej jak do siebie, ale nie zdarzyło się jej jeszcze niepokoić Witoldów bladym świtem.
– Dla kogo dobry, dla tego dobry – burknęła Eugenia, mimo uszu puszczając niewygodne pytanie i, nie czekając na zaproszenie, rozsiadła się na krześle, obok brata. – A co do negliżu, no cóż, w latach mojej młodości uznano by za gruby afront paradowanie przy gościach w dezabilu!
– Na szczęście lata twojej świetno… pardon, młodości już dawno minęły, a raczej pokryły się grubą warstwą kurzu, więc z łaski swojej przystąp w końcu do rzeczy. Cóż cię do nas sprowadza o tak skandalicznej porze? – sapnął zirytowany Witold i zaszeleścił złowróżbnie gazetą. – Czyżbyś planowała nas uraczyć kolejną, nie zamierzam tego kryć, nudną historią o powrocie marnotrawnego kochanka Broniwoja Marii Witwickiego na twoje łono? Uwierz, mam dość tej brazylijskiej telenoweli, więc od razu stanowczo zapowiadam: nie chcę tego słuchać!
Aurelia najchętniej kopnęłaby małżonka w kolano, ale niestety siedział zbyt daleko. Igranie z seniorką rodu przypominało niefrasobliwość niedoświadczonego torreadora w hiszpańskiej corridzie. W starciu z bykiem – pardon, Eugenią – można było wiele stracić.
– Próżne obawy! To zbyt intymne szczegóły dla takiego młokosa jak ty! – obruszyła się. – Poza tym trafiłeś jak kulą w płot. Bronek to już mgliste wspomnienie i błąd dojrzałości. Nawet o nim nie wspomniałam Wincentemu! Ani jednym słowem!
– Przepraszam, KOMU? Jakiemu znowu Wincentemu? – Witold zrobił wielkie oczy.
– Chyba nie sądziłeś, że umrę panienką, a ty położysz łapę na moich aktywach! – prychnęła siostrzyczka. – Komu, komu?! Wincentemu Wierzychwale! To mój nowy boyfriend. – Wypięła dumnie pierś. – Wprawdzie to bardzo świeża sprawa i nie zamierzałam wam jeszcze niczego zdradzać, ale skoro sam wywołałeś wilka z lasu…
– Wszelki duch! Nic z tego nie rozumiem… – westchnął rozdzierająco Witold i spojrzał błagalnie na siostrę. – Jaki znowu boy? Hotelowy? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zaczepiałaś obcych mężczyzn w hotelu?! Poruta na całe miasto!
– Boyfriend to przyjaciel, głuptasie! – Eugenia przewróciła oczami. – Wstyd, żeby mąż anglistki nie znał nawet podstawowych zwrotów w tym języku. Poza tym, powtarzam, chyba nie sądziłeś, że po odejściu tego… arystokratycznego padalca Witwickiego zostanę sama? Jestem na to o wiele za młoda! W styczniu skończyłam siedemdziesiąt pięć lat! Moje życie dopiero nabiera rozpędu!
– I z prędkością starej drezyny mknie ku przepaści – mruknął Witold.
– To cudownie! – Aurelia klasnęła głośno, w porę zagłuszając kąśliwą ripostę swojego męża. – Gdzie się poznaliście, Gieniu? W kawiarni przy Pięknej?
Najbardziej luksusowy, utrzymany w stylu ludwikowskim lokal w centrum miasta był ulubioną miejscówką Eugenii. Często rozsiadała się przy stoliku na bogato tapicerowanym czerwonym pluszem fotelu i pogryzając specjalność zakładu – napoleonki z francuskiego ciasta z grylażem – pilnie lustrowała wnętrze w poszukiwaniu „przedwojennych dżentelmenów”.
– Tym razem pudło – odparła z wyższością Eugenia. – Kawiarniane fajfy to przeżytek, moi drodzy. W takim miejscu można się co najwyższej natknąć na łowcę posagów. Teraz drugiej połówki szuka się na Tinderze Senior! To trochę zmodyfikowana wersja klasycznej randkowej aplikacji.
– Co to jest Tinder? – szepnął dramatycznie Witold, ale Aurelia położyła ostrzegawczo palec na ustach.
– Świat idzie do przodu, a my z nim! – perorowała rozochocona Eugenia. – Metryka to tylko liczby! Wincenty jest już po osiemdziesiątce, ale wigoru pozazdrościłby mu niejeden zgnuśniały pięćdziesięciolatek! – mówiąc to, obrzuciła z politowaniem pokryty mizernymi włoskami tors Witolda, wyłaniający się zza rozchylonej bonżurki.
– Kochana, nawet nie wiesz, jak się cieszymy, że tak szybko udało ci się kogoś znaleźć i obdarzyć go uczuciem. Ale pamiętaj… – Aurelia zawahała się na moment. – …żeby nie planować ślubu już po dwóch randkach. Sama wiesz, jak to się skończyło ostatnim razem…
– Nie musisz mnie pouczać, już wyciągnęłam lekcję z tego żałosnego życiowego incydentu – zakomunikowała hardo Eugenia. – Nie chcemy z Wincentym niczego na łapu-capu, zbyt cenimy swoją dojrzałość i niezależność, dlatego postanowiliśmy w bardziej… hm… tradycyjny sposób przypieczętować naszą miłość. Słowa nic teraz nie znaczą, a czyny przetrwają stulecia!
– Już się boję… – bąknął Witold. – Czyżby czekało nas huczne wesele?
– Nic z tych rzeczy! Ty mnie w ogóle nie słuchasz. Przecież mówię, że koniec z przestarzałą, niedostosowaną do naszych czasów tradycją! Zamiast inwestować w salę, gorzałkę i suknię, w której byłoby mi nie do twarzy, bo biały mnie postarza, postanowiliśmy nabyć razem kwaterę. Już nawet wybraliśmy miejsce!
– Chcesz się pozbyć mieszkania? Nic nam o tym nie mówiłaś. Przecież tak kochasz swój słoneczny apartament! – Zdziwiona Aurelia uniosła brwi.
– To moje doczesne siedlisko! – zniecierpliwiła się Eugenia. – Przecież tłumaczę, że chodzi o pozaziemskie włości. Kupiliśmy razem kwaterę na cmentarzu! W najbardziej reprezentacyjnym, południowo-wschodnim sektorze, pod dębami. Cóż może być bardziej romantycznego niż spoczęcie tam, tuż obok siebie, w jednym grobie? To jest dopiero wieczna miłość! Drzewa będą nam szumieć nad głowami, ptaszki ćwierkać, a my trzymając się za ręce… Ekhmmm… znaczy nie wiem, czy dosłownie za ręce, ale rozumiecie, o co kaman?
– Na Boga! – krzyknął Witold. – Moja siostra do cna zwariowała! Aurelio, kawy! Albo, zważywszy na okoliczności, koniaku, bo nie wiem, czy dam radę przetrawić to na trzeźwo!
– Tak wcześnie rano? Alkohol? Nie histeryzuj! Żaden koniak nie będzie ci potrzebny! – stwierdziła autorytarnie Eugenia. – Z tego wszystkiego na śmierć zapomniałam, po co do was przyszłam! Doprawdy nie rozumiem, moi drodzy, jak możecie tak beztrosko celebrować poranek, zważywszy na to, co się dzieje w Holandii, u Niny! A może wciąż jesteście na nią obrażeni za to, że bez względu na koszty ratowała swoją najlepszą przyjaciółkę przed zwyrodniałym i chciwym mężem?
– Nadal nie zapomnieliśmy o tym nieodpowiedzialnym zachowaniu, ale życie toczy się dalej. Powiedzmy, że przeszliśmy nad tym do porządku, w końcu Nina to nasza córka. Ale o czym ty mówisz, Gieniu? Co się dzieje? – zapytała spokojnie Aurelia. Doskonale wiedziała, że siostra jej męża z najbardziej błahej sprawy potrafiła rozdmuchać aferę stulecia. – Nic nie wiemy!
– O to właśnie chodzi! – prychnęła Eugenia. – Siedzicie tu sobie niczym pączki w maśle, a tymczasem Nineczka zmaga się z holenderskim sanepidem! Módlcie się, żeby wyszła z tego cało, bo inaczej wszyscy wylądujemy w mojej świeżo zakupionej kwaterze! Jak jeden mąż!
Eugenia nie bez przyczyny zasiała ziarno niepokoju w willi Kostrzewskich przy Parkowej. Mimo że Nina mieszkała od ponad roku w Holandii, jej sprawy zawsze były szczegółowo omawiane w rodzinnym domu, a dostarczycielem najświeższych informacji z „końca świata” była głównie cioteczka. Od zawsze miała ze swoją bratanicą dobry kontakt. Tym razem źródłem zgryzoty miał się okazać… znany na całą Europę wypiek! A zaczęło się tak niewinnie…
Od jakiegoś czasu na samym środku kontuaru w Malinowej Bombonierce pysznił się jeden z najsłynniejszych przysmaków w historii – tort Sachera. Aksamitne, mieniące się po bokach atramentowym połyskiem czekoladowe ciasto, przełożone dżemem morelowym i nasączone rumem, w towarzystwie mielonych migdałów, dopiero od niedawna gościło w karcie słodkości chocolatierki, a już zdołało wywołać prawdziwą burzę z piorunami.
Na pomysł, żeby ten właśnie rarytas przygotowywać w Deventer, wpadła Evelien. Podczas kilkudniowej wycieczki po Wiedniu spróbowała jednego z najbardziej znanych lokalnych smakołyków, w hotelu Sacher, w samym sercu miasta, przy ulicy Filharmoników. Zakochała się w lekkiej i wilgotnej konsystencji ciasta tak bardzo, że postanowiła namówić Ninę do wypiekania tortu w Bombonierce. Zadzwoniła do niej podekscytowana jeszcze z Austrii, znad parującej filiżanki aromatycznego espresso, entuzjastycznie wykrzykując:
– Kochana, nie przyjmuję żadnej odmowy! Musimy go mieć u nas! Przynajmniej sezonowo. Otuli całą Bombonierkę cudownym zapachem czekolady i migdałów. Możemy go podawać z bitą śmietaną i kawą po wiedeńsku z kakao i cynamonem!
– Eve, ale ja nie mam pojęcia, jak się go piecze – jęknęła Nina. – Daj mi chwilę na poszperanie w przepisach. Wydaje się bardzo wykwintny.
– I tu się mylisz, moja droga. – Evelien się roześmiała. – Jak we wszystkich genialnych wynalazkach również i w tym przypadku sekret tkwi w prostocie. To nieskomplikowana receptura. Wiesz, kto ją stworzył? Franz Sacher, młodszy kucharz i pomocnik na książęcym dworze. W pocie czoła rozmyślał, jakby tu ugościć zaproszoną do pałacu arystokrację i postanowił po prostu upiec czekoladowe ciasto z dżemem. Z braku czasu nawet nie dekorował wierzchniej warstwy wypieku. Co prawda oryginalna receptura jest pilnie strzeżona, ale my mamy na to swoje sposoby.
– Jakie? – zapytała zrezygnowana Nina.
Czyżby Evelien planowała się włamać do jakiegoś obwarowanego pieczęciami i pilnie strzeżonego archiwum książęcej rodziny?
– Serce, moje kochana – stwierdziła ze śmiechem. – Jak zwykle dodamy do niego swoje serce, najlepszą czekoladę i cudownie pachnące migdały. Nie będziemy oszczędzać na składnikach, przycinać gramatur i sama zobaczysz, że nasz sacher zrobi furorę!
ROZDZIAŁ 2
Sól w oku inspektorów jakości
Kiedy ktoś stoi przed nami z czekoladą w dłoni
znaczy to więcej niż tysiąc słów.
Dwa tygodnie potem „austriacki arystokrata”, jak zabawnie nazwała wypiek Marta, królował już w gablocie pośród piramidek z czekoladkami i rzeczywiście od początku cieszył się dużym zainteresowaniem smakoszy z miasteczka. W ciągu tygodnia sprzedał się prawie tuzin tortów. Sekret ich popularności tkwił, o losie, w… soli! Posypane odrobiną gruboziarnistej przyprawy ciasto smakowało wybornie! Choć najpierw ten kontrowersyjny pomysł spotkał się z lekkim protestem mniej doświadczonych w branży cukierniczej niedowiarków.
– Marta! Chyba nie sądzisz, że będę solić czekoladę?! – Maniana wzdrygała się i z niedowierzeniem patrzyła na koleżankę.
– Gruboziarnista tekstura nada czekoladzie chrupkości i podkręci jej smak. Koniecznie nabieraj kryształki soli palcami i rozcieraj ją delikatnie przed posypaniem. Nie patrz tak na mnie, nie jestem czarownicą! – Marta się roześmiała, a potem nieoczekiwanie zapytała: – Podoba ci się Romeo, prawda? To idealny kandydat na męża, szczególnie dla kogoś takiego jak ty.
Marianna momentalnie zesztywniała.
– Co masz na myśli, mówiąc „kandydat na męża”? Zapewniam cię, że go nie szukam! Dopiero się rozwiodłam.
– Przede mną nie musisz grać, Mańka. Jesteś w trudnej sytuacji, a Jeurissen ma pieniądze. Nie udawaj niewiniątka, przecież widzę, że zastawiłaś na niego sidła. Tak się składa, że mnie również wpadł w oko. Tylko zupełnie z innych względów niż tobie. Po prostu potrafię po ludzku docenić, że jest fajnym facetem.
– Masz tupet, Marta! Ta rozmowa jest żenująca! Nie zamierzam dyskutować z tobą na temat Romea, ani teraz, ani nigdy. A w tej chwili pozwól, że wrócę do pracy! Zarabiać swoje własne pieniądze!
Marianna wypadła z zaplecza jak z procy, prosto w objęcia wchodzącej właśnie do Bombonierki mecenasowej Klundert. Ta na szczęście nie zwróciła uwagi na jej rozognione policzki.
– Wiem, że otwieracie dopiero za pół godziny, ale nie mogłam dłużej czekać! – zawołała rozpromieniona starsza pani.
Marianna stanęła za ladą.
– Sprawiłyście mi taką niespodziankę, moje duszki! A raczej to on mi ją sprawił! – Mecenasowa wskazała palcem stojący w gablocie tort, ukradkiem ocierając mokre oczy chusteczką z monogramem. – Obudziłyście w mojej duszy najpiękniejsze wspomnienia. Ach, ten Wiedeń… Dwukonne dorożki przy placu Świętego Szczepana, gorąca czekolada Helmuta Sachersa, pischinger i ten tort! To właśnie nad kawałkiem sachera mój mąż poprosił mnie o rękę!
– Jakie to romantyczne! I przyjęła pani jego oświadczyny? – zapytała Marianna, wpatrzona w staruszkę z uwielbieniem.
Ostrożnie pakowała do malinowego kartonu kultowe ciasto. Od zawsze wzruszały ją historie o wielkiej miłości, może dlatego, że dotąd jeszcze takiej nie spotkała. Jej małżeństwo okazało się fiaskiem, a jedyną radością i nadzieją na przyszłość był teraz synek Benio. I nawet jeżeli… w jej sercu tlił się płomień nadziei, to teraz definitywnie zgasiły go paskudne podejrzenia Marty.
– Oczywiście nie od razu! – Mecenasowa z naganą spojrzała na Manianę. – Nigdy jawnie nie pokazuj mężczyźnie, że ci na nim zależy, moja droga. Wtedy będzie się bardziej starać! Stary Klundert musiał mnie najpierw do siebie przekonać. Dopiero za trzecim razem powiedziałam: „tak”. Piękne słowa, czekoladki i deklaracje na wyrost to za mało, żeby zbudować trwały związek.
– A jaka jest według pani recepta na udaną relację? – szepnęła Marianna.
Mecenasowa wyprostowała się z godnością.
– Do tego potrzeba cierpliwości, codziennych starań, drobiazgów, czułości i zaufania. A przede wszystkim miłości. Wiem, co mówię, bo, jak widać, nam się udało. Jesteśmy razem już ponad sześćdziesiąt lat. Złote obrączki też kupiliśmy w Wiedniu, u jubilera przy Kohlmarkt.
– Sześćdziesiąt lat? To dla mnie nierealne… – szepnęła Maniana i odwróciła wzrok. – Ja już nie wierzę, że spotkam w swoim życiu kogoś, komu będę umiała zaufać…
Mecenasowa Klundert zerknęła na nią karcąco, wyciągnęła swoją pomarszczoną, powykrzywianą artretyzmem rękę i położyła na dłoni dziewczyny.
– Po prostu żyj – powiedziała. – Rób swoje, rozwijaj pasje, kochaj każdy nowy dzień i każdą podarowaną przez los szansę. A miłość… zobaczysz, i ona w końcu nadejdzie. Tylko nie wypatruj jej na każdym rogu. Nie szukaj. Lubi pojawiać się niezauważona. Jak złodziej, który znienacka kradnie nam serca.
W tym momencie do cukierni wpadła zaaferowana Isa. Minęła wychodzącą mecenasową, ukłoniła się szybko i zdyszana dopadła kontuaru. W ręku trzymała naddartą do połowy lokalną gazetę „Stentor”.
– Zobaczcie to! – krzyknęła i rozpostarła wygniecioną niemiłosiernie płachtę.
– To nasza Bombonierka – zauważyła trzeźwo Kristen, podnosząc głowę znad pudełek pełnych pistacjowych czekoladek z orzechową posypką. – Ale to zdjęcie jest wyjątkowo brzydkie, jakieś zamazane, w dodatku kolor fasady przypomina wyżętą ścierkę, a nie maliny! – Skrzywiła się.
– Co to za artykuł? – Zaintrygowana Nina zamknęła klapę srebrnego laptopa i wstała zza stolika. – Zamawiałyśmy jakąś reklamę? Nic o tym nie wiem!
– Ładna mi reklama! – jęknęła Isa. – Czytaj! Ktoś nas paskudnie oczernia. Podobno kilku klientów zatruło się naszym wykwintnym tortem Sachera!
– To niemożliwe! – Nina chwyciła gazetę, z trudem sylabizując trudne holenderskie słowa. Potrafiła bez problemu porozumieć się w tym języku, a jednak naszpikowany niezrozumiałą fachową terminologią artykuł przerósł jej możliwości. – Przetłumacz mi, proszę, co tu jest dokładnie napisane – poprosiła w końcu zniecierpliwiona.
W miniony poniedziałek do naszej redakcji wpłynęła skarga na renomowaną chocolatierkę Malinowa Bombonierka przy ulicy Walstraat. Jak donosi nasze anonimowe źródło, ktoś złożył oficjalne zawiadomienie do Holenderskiego Urzędu do spraw Bezpieczeństwa Żywności i Produktów Konsumenckich o wystąpieniu objawów zatrucia pokarmowego u kilku osób, które tego dnia spożywały słodkości pochodzące z Bombonierki. Naszym dziennikarzom udało się nieoficjalnie ustalić, że chodzi o szeroko reklamowany tort Sachera, który został niedawno wprowadzony do sprzedaży…
– To jest jakaś bzdura! – krzyknęła Nina. – Musimy jak najszybciej wysłać sprostowanie do tej gazety. A najlepiej pojawić się tam osobiście. Marta, sprawdź, gdzie się znajduje redakcja „Stentora”. Pójdziemy tam od razu!
– A kto ostatnio mieszał składniki na tort? Może najpierw zrobimy śledztwo wewnętrzne – zaproponowała szybko Marta. – Zdaje się, że na zapleczu pracowały Isa i Marianna.
Maniana rzuciła jej ironiczne spojrzenie.
– A co to ma do rzeczy?! – zdenerwowała się Nina. – Wszystko jest świeże, najwyższej jakości! To musi być jakaś pomyłka.
– Goedemorgen![2] – rozległo się nagle od drzwi.
Dziewczyny jak na komendę odwróciły głowy w kierunku wejścia. W progu stało dwóch mężczyzn ubranych w podobne szare swetry. Trzymali w dłoniach skórzane teczki i rozglądali się uważnie.
– Nazywam się Wim van Schooten i jestem starszym inspektorem do spraw kontroli bezpieczeństwa i jakości produktów żywnościowych. To mój kolega, Bart Stam – rzucił służbiście wysoki, kostyczny blondyn w drucianych okularach. – Dostaliśmy powiadomienie o nieprawidłowościach sanitarnych w tym lokalu. Czy mogę rozmawiać z właścicielką chocolatierki?
Nina pobladła gwałtownie, a potem postąpiła krok do przodu.
– Nina Kostrzewska. Jestem do panów dyspozycji – powiedziała wolno po holendersku. – Czy mogę wiedzieć, co się dokładnie stało?
– To wykaże interwencyjna kontrola sanitarna – odpowiedział wymijająco drugi z mężczyzn i postawił teczkę tuż przy jednym ze stolików. – Musimy zbadać cały asortyment lokalu i świeżość składników, z których zostały przyrządzone sprzedawane tu produkty, jak również prawidłowość ich przechowywania. Skontrolujemy też czystość i higienę we wszystkich pomieszczeniach. Najpierw jednak zajmiemy się czekoladą w gablotach… Wim, wyciągniesz sprzęt? – zwrócił się do kolegi.
– Proszę panów, to niemożliwe. Nie jesteśmy przygotowane na kontrolę. Za chwilę zjawią się klienci. Mamy dzisiaj bardzo dużo zamówień – zaoponowała stanowczo Isa. – Poza tym według mnie taka inspekcja powinna zostać zapowiedziana!
– W tym wypadku niekoniecznie – odpowiedział sucho urzędnik. – Jak już wspomniałem, to kontrola interwencyjna. Zgłoszono nam rażące nieprawidłowości, dlatego jesteśmy zmuszeni zareagować natychmiast. Tu chodzi o dobro konsumenta!
– To co teraz? Mamy odesłać wszystkich klientów? Przecież to niedorzeczne. – Marta ujęła się pod boki.
– Takie są przepisy. Na czas kontroli Malinowa Bombonierka zostanie zamknięta. A teraz, z łaski swojej, proszę wskazać nam miejsce, gdzie moglibyśmy się przebrać!
Ciąg dalszy w wersji pełnej
[2] hol. dzień dobry
Copyright © by Agnieszka Zakrzewska 2022
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2023
Projekt okładki: Anna Wiraszka
Zdjęcia na okładce: © ULADZIMIR ZGURSKI/iStock
© urfinguss/iStock
Redakcja: Magdalena Koch
Korekta: „DARKHART”, Jarosław Lipski
Skład i łamanie: „DARKHART”
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-701-1
Grupa Wydawnicza Filia sp z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.