Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nora Feller miała rozpocząć w Malmö nowe życie. Gdy zostaje jednak oskarżona o usiłowanie zabójstwa, musi znaleźć sojuszników, którzy pomogą jej oczyścić się z zarzutów. Nie będzie to łatwe zadanie, zwłaszcza że szefowa Sekcji M, Charlotte Victorin, próbuje pokrzyżować plany Nory. W związku z tym ludzie ze szczytów władzy będą musieli podjąć niewygodne decyzje, żeby ratować własną skórę.
W tym samym czasie w jednym z miejskich parków policja znajduje zwłoki kobiety. Obrażenia wskazują, że przed śmiercią była torturowana. W dochodzenie angażuje się Sekcja M. Victorin – choć nikt o tym jeszcze nie wie – jak zwykle ma swój ukryty plan…
Ustalenia śledztwa są wstrząsające. Dochodzi do prymitywnej i bezwzględnej próby sił, na skutek czego Nora zmuszona jest działać poza granicami prawa. Prawda, która wychodzi na jaw, okazuje się o wiele bardziej bolesna i nieoczekiwana, niż kobieta początkowo przypuszczała.
„Sekcja M: oko za oko, ząb za ząb” to ostatnia część serii kryminałów Christiny Larsson. Tym razem podczas pisania towarzyszyła jej autorka powieści sensacyjnych i była policjantka, Cecilią Sahlström.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 273
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Sektion M VI – Öga for öga, tand för tand
Przekład z języka szwedzkiego: Wojciech Łygaś
Copyright © Christina Larsson, 2023
Copyright © Cecilia Sahlström, 2023
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022
Projekt graficzny okładki: Nils Olsson
Redakcja: Justyna Kukian
Korekta: Joanna Kłos
ISBN 978-91-8076-382-0
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Drodzy Czytelnicy!
To już ostatnia część serii o Sekcji M. Zapewniam, że znajdziecie w niej wiele zaskakujących zwrotów akcji i niespodzianek. Zakończenie też Was nie zawiedzie.
Wielkie dzięki dla Jenny Thor, dyrektorki Word Audio Publishing International, jak również dla mojej wydawczyni Johannie Rydergren, które uczyniły dosłownie WSZYSTKO, żeby stworzyć mi najlepsze warunki do pracy w trakcie mojej długiej podróży z bohaterami tej serii. Jesteście fantastyczne!
Dziękuję redaktorkom Lenie Sanfridsson, Sarze Hemmel i Josefine Lindén za nieocenione słowa krytyki, zachętę i słuszne uwagi.
Dziękuję mojej mamie, jak również cudownej i mądrej przyjaciółce Cecilii Sahlström – to zaszczyt, że mogłam napisać tę książkę z Tobą u swego boku.
Dziękuję całemu zespołowi Word Audio Publishing International. Jesteście prawdziwymi gwiazdami!
Pamiętajmy, że rzeczywistość zawsze przerasta fikcję. Seria o Sekcji M i zbrodniach popełnionych przez jej członków, które później z sukcesami badali, oparta jest na prawdziwych wydarzeniach.
Ex officio,
Christina Larsson
KWIECIEŃ
1
Szpital Uniwersytecki w Malmö, Skania
NORA FELLER
Nora nienawidziła szpitali i panującej w nich atmosfery. Nie znosiła też zapachu stęchlizny, a w szczególności nieprzyjemnego zapachu środków dezynfekcyjnych. Wszędzie tylko białe ściany i brzydkie obrazki z maleńkimi pieczątkami w prawym dolnym rogu, które informowały, że malunki są własnością miejscowego samorządu. Zastanawiała się, czy ten, kto je powiesił, naprawdę sobie wyobrażał, że osobę taką jak ona, która czeka tu na wynik operacji mającej uratować życie jej matce, naprawdę obchodzi to, do kogo te obrazki należą?
Wstała z krzesła, ale tak jej się zakręciło w głowie, że musiała się przytrzymać oparcia i poczekać, aż zawroty miną. Było to jedno z tych niezgrabnych drewnianych krzeseł z granatowymi siedzeniami, które można zobaczyć prawie w każdym szpitalu. Na stoliku leżały zaczytane gazety. Jedne zawierały przepisy kulinarne, inne artykuły o urządzaniu wnętrz. Wszystkie za to śmierdziały stęchlizną i tak jak obrazki w ogóle ją nie interesowały. Była w takim stanie, że nie mogła usiedzieć w miejscu dłużej niż kilka minut. Wyprostowała się i przeszła na drżących nogach kilka kroków. Nie wiedziała, ile razy pokonała poczekalnię w obu kierunkach, ile razy siadała na krześle i z niego wstawała. Potarła powieki, ale w niczym jej to nie pomogło, nadal miała przed oczami obraz matki, która leżała w kuchni na podłodze w kałuży krwi. Widok ten wrył jej się w pamięć i nie mogła się go pozbyć.
Krew. Wszędzie krew. Słyszała swój głos, który rozchodził się echem w jej głowie, przypomniała sobie, jak podbiegła do matki, klęknęła przy niej, wołała ją po imieniu i wzywała pomocy. W pewnej chwili usłyszała dźwięk syren. Karetka pogotowia była coraz bliżej, a ona trzymała w dłoniach głowę matki i widziała jej pozbawioną życia twarz, która z każdą sekundą robiła się coraz bledsza. Starała się też uciskać ranę na brzuchu, żeby zatamować tryskającą z niej krew, i tylko obserwowała, jak jej ubranie zabarwia się na czerwono. Krew płynęła na podłogę i zalewała ciało.
Zapamiętała sanitariuszy z karetki, którzy po wejściu do kuchni chwycili ją za ramiona. Zapamiętała ich twarze i usta, które wypowiadały jej imię. Zmusili ją, żeby puściła matkę, po czym zajęli jej miejsce i ułożyli ranną kobietę na noszach. Słyszała ich rozgorączkowane głosy, patrzyła na duży nóż leżący na podłodze i na swoje drżące, spryskane krwią dłonie. Chciała je umyć, usunąć ze skóry to coś strasznego, ale kiedy podeszła do zlewozmywaka, żeby odkręcić wodę, ktoś jej tego zabronił podniesionym głosem. W końcu czyjeś silne ręce chwyciły ją za ramiona i wyprowadziły z domu.
– Chce pani z nami jechać? – spytał jeden z sanitariuszy, a ona tylko skinęła głową, bo nie była w stanie wypowiedzieć choćby jednego słowa. Stała jak sparaliżowana z opuszczonymi rękami, bo ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Czuła się tak, jakby otaczała ją gęsta mgła, a mimo to wszystko wydawało jej się jasne i klarowne. Była obecna, a jednocześnie nieobecna. W drodze do szpitala jeden z sanitariuszy uciskał tamponem ranę na brzuchu matki Nory, żeby powstrzymać upływ krwi. Inny założył jej maskę na twarz, zrobił zastrzyk i podłączył jakieś przewody. Cała ekipa rozmawiała ze sobą w taki sposób, jakby Nory tam nie było.
Po kilku minutach, które wydały jej się wiecznością, dojechali do szpitala. Tylne drzwi karetki się otworzyły i ujrzała kilka osób z personelu w gotowości, które wyciągnęły nosze z ranną kobietą. Nora została na miejscu, bo nie była w stanie się ruszyć. W końcu ktoś po nią przyszedł i pomógł jej się umyć. Wziął też od niej zakrwawione ubranie, dał jej inne i zaprowadził do poczekalni, gdzie już została. Noc przeszła w blady świt, a ona wiedziała tylko tyle, że lekarze operują jej matkę i próbują ratować jej życie. Dopóki z sali operacyjnej nikt nie wyszedł, istniała nadzieja, że zabieg się uda i matka przeżyje.
W pewnym momencie zebrało jej się na wymioty, więc szybko poszła do toalety. W ostatniej chwili uniosła deskę sedesową i zwróciła wszystko. Mięśnie brzucha były napięte od skurczów, w ustach czuła smak żółci, oczy zaszły jej łzami i intensywnie zaczęła się pocić. W pustym żołądku zalegała żółta, wodnista maź. Nora się wzdrygnęła, podeszła do umywalki, nabrała wody i opłukała usta i twarz, ale wcale jej nie ulżyło, bo nadal miała gorzko w ustach. Oderwała kilka kawałków ręcznika papierowego i wytarła w nie twarz i dłonie. Zaschnięta krew pod paznokciami nabrała ciemnobrązowej barwy i tworzyła czarne brudne obwódki. Uniosła głowę i pierwszy raz od przyjazdu do szpitala przejrzała się w lustrze. Oczy miała zaczerwienione, spuchnięte i przerażone, skórę bladą, wargi spierzchnięte. Popatrzyła na spodnie i koszulę, które dostała na przebranie. Pragnęła pojechać do domu, wziąć prysznic, wyszorować się do czysta i włożyć własne ubranie, ale bała się wyjść ze szpitala, ponieważ ciągle czekała na wynik operacji. Dlaczego to tyle trwa? Dlaczego nikt nie przyjdzie, żeby jej coś powiedzieć? Świadomość faktu, że to przez nią umiera jej matka, nie dawała jej spokoju. Matka do niej dzwoniła, ale ona nie odebrała. Potem dostała od niej esemesa o treści: „Przepraszam. Wróć do domu, porozmawiamy”, ale była na nią tak obrażona, że odpisała jedynie: „Wydaje ci się, że wystarczy przeprosić, by między nami znowu było dobrze?”.
2
Ministerstwo Sprawiedliwości, Sztokholm
PAUL BOHLIN
Minister sprawiedliwości Paul Bohlin poruszył węzłem krawata, żeby sprawdzić, czy jest odpowiednio zawiązany. Podciągnął nogawki spodni nad kolana i usiadł w swoim starym skórzanym fotelu, który zatrzeszczał pod ciężarem jego ciała. Cały zestaw wypoczynkowy kupił przed laty jeden z jego poprzedników, anglofil Ove Rainer, który jednak nie zdążył nacieszyć się awansem, bo krótko po objęciu stanowiska musiał z niego ustąpić. Komplet w ponadczasowym stylu, który po nim pozostał, sporo kosztował, emanował bogactwem i ekskluzywnością i dawałmiłe, przytulne uczucie.
Jako nowy członek rządu Bohlin świetnie się czuł w siedzibie ministerstwa przy Herkulesgatan. Oprócz własnego gabinetu miał do dyspozycji kilka innych reprezentacyjnych pomieszczeń, które komuś na tak wysokim stanowisku po prostu się należały. Spojrzał na kupiony niedawno zegarek marki Breitling, bo tylko taki pasował do człowieka na jego stanowisku, żeby sprawdzić godzinę, i sięgnął po pilota. Przed chwilą wrócił z telewizji, gdzie brał udział w nagraniu cyklicznego programu pod tytułem Agenda i chciał zobaczyć, jak się prezentuje na ekranie telewizora. Wcisnął na pilocie play, wybrał kanał i przewinął kilka minut nagrania, żeby pominąć wstęp. Dziś już nie zdąży obejrzeć całego nagrania, resztę odtworzy sobie wieczorem albo rano – za niecały kwadrans ma zjeść kolację z kimś, kto nie może czekać. Kamera zrobiła najazd na prowadzącego program mężczyznę, który miał na sobie białą koszulę, krawat i ciemny garnitur. Ubranie redaktora wyglądało tak samo jak jego szyty na miarę garnitur, ale od razu było widać, że to gotowy, kupiony w sklepie komplet. W programie miał też uczestniczyć Johan Thorén – naczelnik Wydziału Prawnego Komendy Głównej Policji. Mężczyzna miał na sobie idealnie dopasowany wyjściowy mundur z dystynkcjami i pozłacanymi guzikami.
Zanim znaleźli się na wizji, doszło między nimi do ożywionej wymiany zdań, ponieważ Thorén zaczął go nagle przekonywać, że Sekcję M należy rozwiązać, podczas gdy minister nie chciał się na to zgodzić i jasno dał mu to do zrozumienia.
– Serdecznie witam w kolejnym wydaniu naszego programu Agenda. Tym razem porozmawiamy o Sekcji M, która w strukturach szwedzkiej policji jest czymś w rodzaju lotnej brygady. W jej skład wchodzą: śledczy, technik od zabezpieczania śladów, informatyk, profiler i lekarz medycyny sądowej. Ekipa ma do dyspozycji autobus specjalnego przeznaczenia, w którym znajduje się laboratorium, miejsca do spania i pomieszczenie do wykonywania sekcji zwłok.
Ilustracją do tego wstępu było wyświetlone w tle zdjęcie autobusu.
– Sekcja M, która pierwotnie wystartowała jako pionierski projekt, okazała się niezwykle sprawna. Wystarczy przestudiować statystykę wykrywalności prowadzonych przez tę ekipę śledztw w sprawie zabójstw, która wynosi prawie sto procent. W studiu gościmy dzisiaj ministra sprawiedliwości pana Paula Bohlina i naczelnika Wydziału Prawnego Komendy Głównej Policji pana Johana Thoréna.
Kamera zrobiła najazd i na ekranie ukazali się obaj zaproszeni do programu goście.
– To prawda – stwierdził z surową miną Bohlin, wpadając prowadzącemu w słowo. – Sekcja M powstała trzy i pół roku temu i od samego początku się okazało, że jest czymś wyjątkowym. Uważam, że nasz zamysł powiódł się lepiej, niż zakładaliśmy, ponieważ Sekcja od pierwszego dnia stała się legendą. Naszym pomysłem zainteresowało się wiele innych państw, dzięki czemu zarówno Szwecja, jak i nasza nowa metoda prowadzenia śledztw znalazły się na ustach całego świata. Projekt można podsumować jednym krótkim zdaniem: jest skuteczny, ale bardzo kosztowny. Tak czy inaczej możemy być z Sekcji M dumni.
Prowadzący program mężczyzna poprawił okulary.
– Podnoszą się głosy, że Sekcję M należy rozwiązać, bo jej utrzymanie rzeczywiście kosztuje zbyt dużo, co wśród innych policjantów wywołuje spore niezadowolenie. Jak się pan do tego odniesie? – spytał prowadzący Thoréna.
– Sekcja M była pionierskim projektem, lotną brygadą o nieograniczonych kompetencjach – odezwał się naczelnik. – Faktem jest, że wszystkie sprawy, które im powierzano, rozwiązywali sprawnie, a przede wszystkim szybko. Łatwo więc mówić o sukcesie, ale wszystko ma swoje dobre i złe strony, bo każde prowadzone przez Sekcję M śledztwo kosztuje nas przynajmniej trzydzieści pięć milionów koron. Warto też pamiętać, że sprawy, które im powierzano, ograniczały się wyłącznie do przypadków zbrodni, które zostały popełnione z premedytacją na pojedynczych osobach. Można więc było wykluczyć udział gangów.
– Powołał pan komisję, która po zbadaniu sprawy doszła do wniosku, że mimo tylu sukcesów sekcję należy rozwiązać. Dlaczego?
– Każdy projekt należy badać i analizować. Z naszych ustaleń wynika, że prowadzone przez sekcję czynności były bardzo kosztowne. Komisja uznała więc, że należy ją rozwiązać, a przyznane jej środki przeznaczyć na inne działania, ponieważ inne jednostki policji na terenie całego kraju potrafią rozwiązywać takie sprawy. Projekt pokazał jednak, jakie sukcesy mogłaby osiągać policja, gdyby miała do dyspozycji nieograniczone środki. Niestety rzeczywistość jest inna i jeśli nasze państwo nie zechce przydzielić policji dodatkowych środków, sekcji nie uda się utrzymać. Uważam zatem, że decyzja o jej rozwiązaniu była słuszna.
Prowadzący program spojrzał na ministra sprawiedliwości, który najpierw się upewnił, czy patrzy w obiektyw właściwej kamery, a potem zabrał głos. Nauczył się tej sztuczki na szkoleniu medialnym, które jego partia zorganizowała dla swoich czołowych polityków.
– Czy coś takiego jak sprawiedliwość można przeliczać na pieniądze? – spytał i zawiesił głos, jakby chciał się upewnić, że sens jego pytania dotarł do telewidzów i zebranej w studiu publiczności. Po chwili sam na nie odpowiedział: – Jako minister sprawiedliwości uważam, że nie. Sekcja M ma wysokie kwalifikacje i byłoby błędem, gdybyśmy nie uwzględnili tego przy podejmowaniu decyzji. Sekcja powinna kontynuować działalność, ale nie na tych samych zasadach co poprzednio, tylko jako aktywny na terenie całego kraju i wzywany w razie potrzeby zespół konsultingowy. Na przykład do udziału w skomplikowanych śledztwach, gdzie konieczne jest specjalistyczne wsparcie.
Minister dobrze pamiętał, że nie udało mu się pozyskać wystarczającego poparcia ze strony premiera i kolegów partyjnych dla idei, według której sekcja miałaby kontynuować działalność w niezmienionej formie. Utrzymanie jej jako zespołu doradców było kompromisem, na który musiał przystać, ale tak naprawdę zależało mu na tym, by sekcja znowu się stała jednostką operacyjną. Potrzebował jednak czasu, żeby przekonać do tego swoje otoczenie. Wiedział, że potrafi to zrobić.
– A ja nadal uważam, że należy zaufać końcowej ocenie i przyjętym wnioskom – odparł Thorén, który obstawał przy swoim zdaniu.
Ty pieprzony idioto, pomyślał minister, patrząc na niego ze swojej wygodnej kanapy. Co z tobą jest nie tak? Zawsze uważał Thoréna za inteligentnego i nie mógł zrozumieć, skąd ten nagły upór i zmiana frontu. Facet kopie sobie własny grób. Czy on naprawdę nie rozumie, kto podejmuje decyzje?
W tym samym momencie usłyszał za sobą dyskretne chrząknięcie, które kazało mu oderwać wzrok od ekranu telewizora. Odwrócił się i ujrzał swojego asystenta Arvida Lindego. Był on nadzwyczaj skuteczną postacią, którą odziedziczył po swoim poprzedniku razem z zestawem wypoczynkowym. Linde pracował dla pięciu kolejnych ministrów, miał rozległą wiedzę na temat panujących w urzędzie stosunków i dysponował licznymi znajomościami wśród urzędników w kancelarii premiera i w innych ministerstwach. Był człowiekiem dyskretnym, lojalnym i w pełni oddanym. Jego rady wielokrotnie bywały nieocenione.
– Panie ministrze, przyszła Charlotte Victorin – oznajmił Linde.
– Dziękuję. Proszę ją wprowadzić – odparł Bohlin i wyłączył telewizor.
Już wcześniej postanowił, że wspólna kolacja w jego biurze będzie miała charakter nieoficjalny. Chciał spędzić ten wieczór tylko z Charlotte. Zależało mu, żeby jej zaimponować. Coś go ciągnęło do tej kobiety. Starał się nie okazywać Lindemu, jak bardzo mu na tym spotkaniu zależy, ponieważ jego asystent był bystry i wielu rzeczy potrafił się domyślić. Bohlin wstał z kanapy i zanim spodziewany gość wszedł do gabinetu, przeciągnął rękami po włosach, żeby się upewnić, że odpowiednio się układają.
Charlotte Victorin, która w Sekcji M odpowiadała za prowadzone śledztwa, ubrana była w czarną, obcisłą i kończącą się nad kolanami sukienkę z dekoltem. Na nogach miała buty na wysokich obcasach, poruszała się pewnym krokiem i uśmiechała do niego pomalowanymi czerwoną szminką ustami. W ręce trzymała dużą torebkę, którą postawiła na podłodze. Podeszła do Bohlina, wyciągnęła do niego ręce, przyciągnęła go do siebie łagodnym, choć zdecydowanym ruchem i wbiła w niego wzrok. Mężczyzna się wzdrygnął i poczuł, jak ogarnia go przyjemne uczucie, które szybko dotarło do krocza.
– Bardzo mi miło, że znowu się spotykamy – zaczęła Victorin. – Nie mogłam się doczekać tego wieczoru.
Wypuściła Bohlina z objęć i cofnęła się o krok, ale cały czas patrzyła mu w oczy.
– Witam serdecznie – odparł minister. – Czym mogę panią poczęstować? Może kieliszkiem szampana?
Bohlin wiedział z doświadczenia, że kobiety uwielbiają ten trunek, zwłaszcza kiedy mają okazję napić się prawdziwego szampana, a nie jego namiastki w postaci cavy czy prosecco. Victorin uniosła brwi.
– A nie lepiej koniakiem? Najchętniej XXO. Uważam, że w niektórych sytuacjach szampan jest przereklamowany. Pan też jest tego zdania?
– Całkowicie się z panią zgadzam – odparł z uśmiechem Bohlin. Spojrzał na Lindego i dodał: – Czy może nam pan podać po kieliszku hennessy?
Linde skinął w odpowiedzi głową i wyszedł z pokoju.
Bohlin wiedział, że niewiele kobiet emanuje seksem i dysponuje inteligencją, a do tego ma dobry gust i smak. Połączenie tych cech występuje bardzo rzadko. W ich partii działa wiele zdolnych kobiet, które zajmują wysokie stanowiska, ale w większości są brzydkie jak noc. To babochłopy, które chodzą w rozklapanych butach i nie mają poczucia humoru. Najczęściej piją zwykłe domowe wino i to im wystarcza. Charlotte Victorin była one of a kind – jedyna w swoim rodzaju, jak mawiają Anglicy.
Arvid podał im koniak w kieliszkach, które kształtem przypominały tulipany. Victorin zmrużyła oczy, uniosła swoją koniakówkę do światła i kilka razy nią zakręciła. Potem podsunęła ją pod nos, wciągnęła zapach, zmarszczyła czoło i skosztowała alkoholu. Na końcu skinęła głową, a Bohlin dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że w oczekiwaniu na jej opinię wstrzymał oddech.
– Przedni trunek – stwierdziła Victorin i z uśmiechem mrugnęła do ministra okiem.
– Mój ulubiony – odparł Bohlin i też uniósł swój kieliszek. – Muszę pani pogratulować waszego ostatniego sukcesu w Malmö. Udało wam się posłać do więzienia… najlepiej posłużę się cytatem z jednej z gazet… „Doktora Mengelego ze Skanii”. Mam na myśli Elisabeth Pontin, która zamordowała Sophię Bernard.
– Dziękuję – odparła Victorin. – Obie panie udawały kogoś innego niż w rzeczywistości. – Ściszyła głos i kontynuowała: – Mówiąc między nami: jedni przestępcy zasługują na karę więzienia, inni na śmierć. Jak to możliwe, że kobieta, która sprzeniewierzyła środki przeznaczone na cele charytatywne, a młodych mężczyzn wykorzystywała jak niewolników seksualnych, została nominowana do tytułu „Obywatelki Roku”? Nie mogę tego pojąć. Następnym razem należy lepiej prześwietlać kandydatów.
Wypiła trochę koniaku i uśmiechnęła się do Bohlina.
– Zresztą Pontin wcale nie była od niej lepsza. Muszę przyznać, że doznałam szoku po odkryciu, że uznana pani pediatra latami przeprowadzała eksperymenty na upośledzonych dzieciach. Niektóre z tych niewinnych istot umarły.
– Ale po co Pontin zabiła Bernard? I co to były za eksperymenty?
Bohlin nie mógł się powstrzymać od zadania tych pytań, ponieważ miał nadzieję, że dowie się mniej znanych szczegółów. Dobrze wiedział, że policja zawsze ukrywa coś, o czym nie informuje mediów.
– Motywem tej zbrodni była zwykła zazdrość. Inni nazywają taką postawę zawiścią albo brakiem życzliwości. Pontin wykorzystywała w eksperymentach substancje psychodeliczne. Testowała je na upośledzonych dzieciach w trakcie kolonii letnich, które organizowała. Dzieci ze względu na swój stan nie mogły opowiedzieć rodzicom o tym, co je spotkało. Pontin była jak Mengele: największą przyjemność sprawiało jej sprawdzanie, jak daleko może się posunąć.
– To naprawdę straszne – stwierdził minister i postanowił zmienić temat, żeby porozmawiać o czymś miłym. – Może usiądziemy przy stole?
Victorin uśmiechnęła się do niego i wypiła resztę koniaku. Minister wskazał głową, dokąd mają się udać, i podał jej ramię.
Stół już nakryto, płonęły na nim świece. Ściany pokoju zastawione były regałami, na których stały oprawione w skórę książki. Na podłodze leżał ręcznie tkany jedwabny dywan – prezent od szacha Persji w podzięce za pomoc, którą w tysiąc dziewięćset piętnastym roku okazała mu szwedzka żandarmeria. W wysokich oknach wisiały ciężkie aksamitne zasłony, a żaluzje były szczelnie zasunięte, żeby nikt nie zaglądał do środka. W blasku świec błyszczały elementy kryształowego żyrandola, z głośników płynęły ciche dźwięki arii Bacha.
Bohlin wysunął krzesło i znalazł się tak blisko Victorin, że poczuł bijący od niej zapach. Były to nie tylko perfumy, ale także coś zwierzęcego, dzikiego i seksownego. Pachnie jak biegnąca suka, pomyślał, jednak szybko odrzucił tę myśl. Usiadł naprzeciwko Victorin i doszedł do wniosku, że jest naprawdę piękną kobietą. Linde nalał im specjalnie wybrane na tę okazję wino i nałożył fałszywego kawioru. Catering zapewniła działająca w operze restauracja, ale to on ułożył menu. O wino zadbał profesjonalny sommelier.
– O czym pan myśli? – spytała Victorin.
Bohlin wrócił myślami do rzeczywistości. Kobieta, z którą się spotkał, na pewno była przyzwyczajona do pełnych podziwu męskich spojrzeń.
– Myślę o tym, jakie to przyjemne uczucie siedzieć tu z panią – odparł. – Nawet pani nie wie, jak nudne bywają kolacje z innymi gośćmi. Mam nadzieję, że jedzenie będzie pani smakować.
Uniósł kieliszek, a Victorin zrobiła to samo. Trącili się i posmakowali wina.
– To samo mogę powiedzieć o panu – stwierdziła z uśmiechem Charlotte, pochylając się lekko nad stołem. Jej dekolt krył pełne piersi, a Bohlin był prawie pewien, że jeden z sutków ociera się o materiał sukienki. Nie mógł oderwać od niego wzroku. – Oboje jesteśmy inteligentnymi ludźmi i wiemy, jak należy się zachować. W drodze na to spotkanie obejrzałam ostatnie wydanie Agendy i muszę przyznać, że wywarł pan na mnie bardzo dobre wrażenie. Szkoda, że brakuje nam takich polityków. Bo nam, którzy pracujemy w policji i musimy wykonywać swoją codzienną pracę, nie zawsze jest łatwo, gdy mamy do czynienia z kapryśnymi przełożonymi i przedstawicielami szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości, z ludźmi, którzy ciągle zmieniają zdanie, a decyzje podejmują w zależności od tego, jak wiatr zawieje. Przyznam, że nie rozumiem postawy Thoréna. To dla mnie zagadka, jakim cudem ktoś taki jak on pozostaje na swoim stanowisku.
Victorin pochyliła się jeszcze bardziej, a Bohlin nagle poczuł, że dotknęła go kolanem. Był już tak podniecony, że prawie czuł, jak skóra pali go przez materiał. Victorin popatrzyła na niego wyzywającym wzrokiem i lekko rozchyliła wargi.
– Jakie ma pan zdanie na ten temat? Z racji zawodu z pewnością często miał pan do czynienia z niekompetentnymi ludźmi? Na pewno wymagało to wiele wysiłku, żeby sobie z nimi jakoś poradzić?
Bohlin skinął głową na znak, że tak właśnie było. To, że Victorin nie tylko pozytywnie oceniła jego i jego występ w telewizji, ale również domyśliła się, z jakiej gliny jest ulepiony, sprawiło mu przyjemność. Uważał się za człowieka z autorytetem i bardzo mu odpowiadało poczucie władzy wynikające z zajmowanego stanowiska.
– Zapewniam panią, że dopóki jestem ministrem sprawiedliwości, Sekcja M nie zostanie rozwiązana.
– Dziękuję – odparła z uśmiechem Charlotte i znowu dotknęła go nogą. Bohlin domyślił się, że to nie był przypadek. Przeciwnie: taki gest musiał coś znaczyć. Może chce mu coś dać do zrozumienia i po to zaproponowała wspólną kolację?
– Dlaczego zrobiono z nas zespół konsultacyjny, skoro nie wolno nam działać zgodnie z posiadanymi kwalifikacjami? Mamy stać z boku i się przyglądać, jak uparci i niedouczeni śledczy z prowincji podejmują decyzje według własnego uznania?
Bohlin zamierzał odpowiedzieć na te pytania, ale w tej samej chwili do pokoju wszedł bez pukania Linde. Zrobił to bezszelestnie, jak zwykle poprawny i sztywny, z przyklejonym do twarzy sztucznym uśmiechem. Intymny nastrój, który jeszcze przed chwilą wypełniał pokój, wyparował jak kamfora. Linde zebrał ze stołu puste naczynia, nalał do kieliszków czerwonego wina i postawił na stole półmiski, na których leżały steki z jelenia, ziemniaczane purée, surowe borówki i delikatne nowalijki. Bohlin i Victorin przez cały ten czas milczeli.
– Dziękuję – powiedział minister, kiedy Linde skończył. – Nie będę pana dłużej zatrzymywał. Może pan iść do domu, to był długi dzień.
Asystent zrobił taką minę, jakby się zawahał, ale szybko obdarzył swojego przełożonego niezgłębionym spojrzeniem, a jego twarz rozjaśnił służbowy uśmiech.
– Oczywiście, panie ministrze. Jeśli pan sobie tego życzy, zaraz państwa opuszczę. Deser czeka w lodówce, wystarczy go wyjąć. W termosie jest świeżo zaparzona kawa, stoi z filiżankami na tacy. Jeśli więc nie ma pan dla mnie innych poleceń…
Minister szybko mu podziękował, bo chciał się go jak najprędzej pozbyć. Zapewnił, że świetnie sobie ze wszystkim poradzi.
– Nie odpowiedział pan na moje pytanie – kontynuowała Victorin, gdy Linde wyszedł z pokoju. Oparła się o krzesło, napiła wina i przesunęła językiem po brzegu kieliszka, jakby chciała z niego zlizać kroplę trunku. – Sekcja M działa jak sprawny, świetnie naoliwiony mechanizm, który daje szybkie, pozytywne efekty. Po co zaciągać w nim hamulec?
Minister poruszył się na krześle, bo dobrze wiedział, że Victorin ma rację. Postanowił, że jakoś ten problem rozwiąże, chociaż jeszcze nie wiedział jak. Za to dobrze wiedział, co powinien zrobić, żeby wszystko przebiegało po jego myśli. Kontaktowali się z nim ministrowie sprawiedliwości Belgii i Wielkiej Brytanii, którym zaimponowały wyniki uzyskiwane przez Sekcję M. Zastanawiali się, czy nie przyjąć szwedzkich rozwiązań i nie utworzyć w swoich państwach podobnych jednostek, które będą się specjalizować w wykrywaniu określonych rodzajów przestępstw. Dla Bohlina całe to zamieszanie było bolesne. Thorén to pieprzony głupek. Z uporem maniaka daje się prowadzić na smyczy zazdrosnym, obdarzonym wielkim ego przywódcom partyjnym, którym on nie raz nadepnął na odcisk.
– Może porozmawiamy o czymś przyjemniejszym? – zaproponował, bo był już zmęczony wałkowaniem spraw zawodowych. Poza tym uczynił wszystko, co w jego mocy, żeby uratować Sekcję M przed likwidacją.
Victorin spojrzała na niego twardym wzrokiem, ale szybko się uśmiechnęła. Bohlin zauważył, że propozycja zmiany tematu ją rozczarowała.
– Chętnie – odparła. Wstała od stołu, podeszła do ministra i położyła mu dłoń na ramieniu. – Może usiądziemy w jakimś bardziej wygodnym miejscu? – spytała, przekrzywiając przekornie głowę.
Bohlin odsunął krzesło i zerwał się na nogi. Poczuł ulgę, że Victorin odpuściła sobie niewygodny dla niego temat. Uważał, że nie ma nic bardziej deprymującego niż kobiety, które w celu załatwienia jakiejś sprawy zbyt dużo gadają.
– Świetny pomysł – odparł i szeroko się uśmiechnął.
Victorin skinęła głową, a on podał jej ramię i zaprowadził do saloniku, w którym stał zestaw wypoczynkowy.
– Jaki piękny pokój! – zawołała Charlotte i spojrzała na Bohlina z podziwem w oczach. Wskazała ręką na wiszące na ścianach portrety kolejnych ministrów sprawiedliwości i dodała: – Od razu czułam, że wieje tu wiatr historii.
Mężczyzna uśmiechnął się na te słowa. Był szczęśliwy, że jej zaimponował.
– Proszę się rozgościć, a ja pójdę po deser i kawę z dodatkiem.
– Chętnie – odparła Victorin. Usiadła na kanapie i skrzyżowała nogi. Zrobiła to w taki sposób, że sukienka jej się podwinęła i widać było uda.
– Deser i kawa z dodatkiem to najlepsze zakończenie przyjemnego wieczoru, prawda? – spytał Bohlin.
– Tak pan uważa? – spytała Victorin i mrugnęła do niego z zalotnym uśmiechem.
Minister wyszedł do kuchni. Zrozumiał aluzję i był już pewien, że Victorin go chce. Wprost błagała, żeby ją posiadł. Na myśl o tym zaschło mu w ustach, a jego podniecenie sięgnęło aż do krocza. Dostał tak silnej erekcji, że nie dało się tego ukryć, ale miał to gdzieś. Za chwilę i tak zdejmie spodnie.
Kiedy wrócił do salonu z kawą, ciastem i szesnastoletnim rumem gujańskim, Victorin na wpół leżała na kanapie z przymkniętymi oczami. Sukienka podwinęła się jeszcze wyżej, a jej uda wyglądały jak jaśniejąca na tle ciemnego materiału macica perłowa. Bohlin był zafascynowany tym widokiem, bo nigdy wcześniej nie miał do czynienia z taką kobietą. Seksowna Victorin przyszła do jego salonu i leżała na jego kanapie. Słysząc, że wrócił, otworzyła oczy i powiedziała:
– O, przepraszam.
Bohlin postawił tacę na stole, a kiedy nalewał kawę do filiżanek, drżały mu dłonie.
– Przepraszam, jeśli sprawiam kłopot, ale chce mi się pić – szepnęła Victorin. – Czy mógłby mi pan przynieść trochę wody?
– Oczywiście – odparł Bohlin i znowu wyszedł do kuchni. Wyjął szklankę, nalał do niej wody, wrócił do salonu i usiadł na kanapie obok Charlotte. Był już tak podniecony, że z trudem oddychał. Odwrócił się, spojrzał jej w oczy i zobaczył w nich pożądanie. Victorin wysunęła język między rozchylone wargi, a on położył dłoń na jej ciepłym, miękkim udzie. Niech to szlag, pomyślał. Miał już taki wzwód, że z trudem nad sobą panował.
– Poczekaj – powiedziała Charlotte i napiła się wody ze szklanki, którą przyniósł jej Bohlin. Potem podała mu kieliszek z alkoholem, a drugi wzięła dla siebie.
– Na zdrowie – powiedziała. – Za tę fantastyczną kolację i za to, co przyniesie nam przyszłość.
Bohlin wypił trochę i nawet nie przyszło mu na myśl, żeby choć trochę zakręcić kieliszkiem. Poczuł, jak smak trunku wypełnia mu usta i pali przełyk aż do żołądka. Przez cały czas utrzymywał kontakt wzrokowy z Victorin, która wypiła zawartość swojego kieliszka i spojrzała na niego wyzywającym wzrokiem. Bohlin odpowiedział jej w ten sam sposób, a ona skinęła mu głową.
– Rozbierz się – powiedziała cichym głosem, po czym zmrużyła oczy i ściągnęła sukienkę przez głowę. Miała na sobie obcisłe majtki i prześwitujący czarny koronkowy biustonosz, który wysoko podtrzymywał jej biust. Bohlin poluzował krawat, a guziki od koszuli rozpinał z taką energią, że się poodrywały i rozleciały po podłodze. Był już tak podniecony, że chciał jak najszybciej zdjąć ubranie. Victorin wstała z kanapy, stanęła do niego tyłem, pochyliła się i otworzyła torebkę. Bohlin chwycił ją za pośladki, ale Charlotte odsunęła się od niego.
– Spokojnie – powiedziała. – Połóż się na kanapie, a ja zajmę się tobą w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłeś.
Złożyła przy tym usta jak do pocałunku, dotknęła palcami piersi, przesunęła dłońmi po brzuchu i wsunęła je pod majtki. Jęknęła, a Bohlin, który nie odrywał od niej wzroku, robił, co mu kazała. Leżał z silnym wzwodem na kanapie i obserwował, jak Victorin wyjmuje z torebki skórzany pejcz i parę kajdanek w skórzanych nakładkach. Na widok tych narzędzi trochę się przestraszył, ale ciekawość wzięła górę.
– Teraz się zabawimy – zaproponowała Victorin. – Masz ochotę?
Bohlin chciał jej odpowiedzieć, ale nie mógł, bo jego ciało przestało go słuchać. Chciał unieść dłoń, żeby skinieniem ręki wyrazić zgodę, ale też nie mógł. Zauważył, że wzrok Victorin uległ zmianie, stał się nagle zimny i wyrachowany. Nie mógł zrozumieć, co jej się stało.
– Wyciągnij ręce – powiedziała, ale on nie mógł się poruszyć. Jego mózg wysłał polecenie, ale ciało nie zareagowało. Victorin kilkoma szybkimi ruchami nałożyła mu kajdanki i skórzany, nabijany nitami biustonosz. Bohlin widział ją słabo i niewyraźnie, oczy zaszły mu mgłą. Chciał zaprotestować, ale nie mógł. Victorin posmarowała mu czymś wargi i oczy, a do jego otumanionego mózgu dopiero teraz zaczęła docierać świadomość tego, co się działo. Domyślił się, że kiedy poszedł do kuchni po wodę, Victorin dosypała mu do kieliszka jakiegoś środka. Ochota na dalsze igraszki od razu mu przeszła. Walczył, żeby odzyskać nad sobą kontrolę, ale bez powodzenia. Bezsilnie obserwował, jak Victorin wyjmuje telefon i robi mu jedno zdjęcie za drugim.
3
Karlsudd, sztokholmskie szkiery
INGEMAR WALLIN
Wallin poprawił okulary i ciężko westchnął. Był zły i niespokojny.
– Jakoś to chyba załatwimy, prawda? – spytał stanowczym tonem jego dobry przyjaciel Johan Thorén. Spojrzał przy tym na Hansa Bjurmana, trzeciego mężczyznę obecnego w pokoju.
– Jasne – odparł Bjurman i demonstracyjnym ruchem skrzyżował ręce na piersi.
Wszyscy trzej przebywali w domku letniskowym Wallina na północnym cyplu jednej z wysp Archipelagu Sztokholmskiego. Wybrali tę lokalizację, bo wiedzieli, że nikt ich tu nie znajdzie. Za każdym razem, kiedy mieli do omówienia coś ważnego, umawiali się w takim miejscu, żeby nikt ich nie widział razem. Nie było to łatwe, bo każdy z nich był osobą publiczną. Często ich zapraszano do tych samych programów telewizyjnych albo na uroczystości związane z pełnionymi przez nich funkcjami.
Wallin był tak zaniepokojony, że z trudem nad sobą panował. Rano się dowiedział, że ktoś napadł Monę Feller w jej domu i zadał jej kilka pchnięć nożem. Po trwającej kilka godzin operacji trafiła na oddział intensywnej terapii w Szpitalu Uniwersyteckim w Malmö. Na razie wiedział tylko tyle, że kobieta żyje. Tymczasem Thorén zaprosił ich na spotkanie, ponieważ dowiedział się od jednego ze swoich ludzi, że poprzedniego dnia Charlotte Victorin odwiedziła ministra sprawiedliwości w jego biurze przy Herkulesgatan, a odjechała stamtąd taksówką późnym wieczorem. Minister wrócił do domu wczesnym rankiem.
– Jestem pewien, że ona znowu coś knuje – powiedział Bjurman. – Szlag mnie trafił, kiedy usłyszałem, że minister miesza się w sprawę likwidacji Sekcji M w momencie, kiedy wszystko było prawie przesądzone. To na pewno jej sprawka.
Wallin chciał zaprotestować, ale doszedł do wniosku, że lepiej będzie milczeć. Jak by nie patrzeć, Victorin była jego córką, chociaż było to dobrze skrywaną tajemnicą, o której wiedziało zaledwie kilka osób. Na początku jej skuteczność i wprost minutowa dokładność bardzo im imponowały. Zarówno Bjurman, jak i Thorén pochwalili Wallina za to, że zdołał ją pozyskać dla sprawy. Niestety, wkrótce się okazało, że nie daje sobą sterować, co zaczęło stanowić dla nich problem. W miarę upływu czasu i odnoszonych sukcesów Charlotte stawała się coraz bardziej pewna siebie. Przestała być uległa i wdzięczna za to, że Wallin uratował ją przed więzieniem i wyrzuceniem z pracy.
Nazwali się „Trójcą”, bo było ich trzech. Mieli władzę, pieniądze i wgląd w sprawy państwa. On był prezesem Sądu Najwyższego, Bjurman prezesem międzynarodowego koncernu stalowego, a Thorén naczelnikiem Wydziału Prawnego Komendy Głównej Policji. Dzięki pozycjom, jakie zajmowali w społeczeństwie, ich decyzje nigdy nie były kwestionowane, mogli więc wprowadzić, a potem bezkarnie realizować swój własny, sprzeczny z prawem system sprawiedliwości. To on, prezes Sądu, wpadł na ten pomysł. Kiedyś podsunął go dwóm pozostałym w formie żartu, chociaż opowiedział o nim z pewną powagą. Ku jego zdziwieniu obaj od razu mu przyklasnęli. Zbyt często oglądali pewne sytuacje z bliska i dobrze wiedzieli, że system nie jest w stanie sprostać niektórym wyzwaniom. Przestępcy unikali kar dzięki łapówkom, lukom prawnym, niekompetentnym śledczym albo z powodu braku środków umożliwiających policji i szeroko pojmowanemu wymiarowi sprawiedliwości należyte prowadzenie śledztw. Przez rok dyskutowali, jak ich system ma wyglądać, a gdy byli gotowi, powołali do życia Sekcję M – mobilną ekipę śledczą złożoną ze starannie dobranych ludzi. Nikt postronny nie wiedział, że prowadzi ona podwójną działalność.
– Może zaproponujemy jej inne stanowisko i pozbędziemy się z sekcji? – spytał Bjurman. – Myślę, że pozostali członkowie nie będą mieli nic przeciwko temu, żeby zlikwidować sekcję. Wręcz przeciwnie. Są mniej lub bardziej ubezwłasnowolnieni przez Charlotte, która steruje nimi jak marionetkami.
– A jakie stanowisko chciałbyś jej zaoferować? – spytał Thorén. – Przecież ona uwielbia stać w świetle reflektorów i lansować się w mediach. Zwłaszcza po tym, jak nieoficjalnie przejęła kierownictwo nad sekcją.
– Wiem, ale jakoś musimy się jej pozbyć. Zauważyłem, że od pewnego czasu próbuje pozyskiwać nowych przyjaciół w kręgach władzy i nie tylko. Ingemar, musisz ją przekonać, że Sekcja M ma zakończyć działalność. Jeszcze trochę i prawda wyjdzie na jaw, a wtedy Charlotte pociągnie za sobą także ciebie.
– Ona nie wie o waszym istnieniu, ale to tylko kwestia czasu – stwierdził Thorén. – Jeśli jednak prawda wyjdzie na jaw, rozpęta się piekło i źle się to dla nas skończy. Nie wyjdziemy z tego cało.
– Sugerujesz, że należy ją zabić? – spytał Wallin. Postanowił jej bronić do samego końca, chociaż wiedział, że któregoś dnia znajdą się w sytuacji bez wyjścia. Przestali jej ufać, bo stała się zbyt labilna. Chcąc nie chcąc musiał pogodzić się z tą prawdą. A gdy nadejdzie czas, on na pewno wybierze własne życie i bezpieczną przyszłość. – Już o tym rozmawialiśmy i uznaliśmy, że to też może być dla nas niebezpieczne.
– Wszystko przez Bohlina, który wetknął nos w nie swoją sprawę i doprowadził do zmiany decyzji o rozwiązaniu sekcji – zauważył Bjurman. – Ma ona teraz działać na terenie całego kraju jako grupa konsultingowa. Uważam więc, że powinniśmy przeprowadzić nasz plan za jego pośrednictwem. Musicie przeciągnąć go na naszą stronę.
Wypowiadając ostatnie zdanie, Bjurman spojrzał wyzywająco na Thoréna i Wallina. Ten drugi pokręcił głową.
– Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Bohlin je Charlotte z rąk. Jeśli ona się o tym dowie, storpeduje nasz zamysł.
– Musimy być tak samo sprytni i przebiegli jak ona – zasugerował Thorén. – Jego asystent Arvid Linde na pewno wie, po co Charlotte przyszła do Bohlina. Mam trochę znajomości w służbach, mogę zadzwonić w parę miejsc. Jeśli mają coś na Lindego, wykorzystamy to, żeby nakłonić go do współpracy.
– Krążą pogłoski, że ma słabość do młodych mężczyzn – wtrącił Wallin. – W tym niepełnoletnich.
Wszyscy trzej wiedzieli z doświadczenia, że usunięcie osoby stwarzającej problemy możliwe jest na dwa sposoby: poprzez zaoferowanie im innej funkcji lub stanowiska albo przyłapanie ich na czymś, co mogłoby zainteresować media. Prawda jest taka, że każdy ma coś za uszami, niezależnie od tego, co twierdzi. Jednych przyłapano na pijaństwie, innych na oglądaniu pornografii w internecie. Są też tacy, którzy dostali przydział na mieszkanie poza kolejką albo zatrudniali na czarno imigrantów do sprzątania domów i mieszkań.
– Jeśli to prawda, zmusimy go do mówienia bez żadnego problemu – stwierdził Thorén. – Od razu się tym zajmę i o wszystkim was powiadomię.
Po tych słowach wstał z krzesła, zdjął wiszącą na oparciu kurtkę i razem z Bjurmanem wyszli z domu.
Wallin wrócił myślami do Mony. Zastanawiał się też, co u Nory. Na pewno się niepokoi, tak jak on, a nawet bardziej, bo to przecież jej matka. Żałował, że nie może być u jej boku, żeby ją wesprzeć i pocieszyć. Jedna myśl nie dawała mu spokoju, a mianowicie czy za tym, co się wydarzyło, stała Charlotte.
Cholerna dziewczyna. Teraz żałował, że ją ściągnął do Sekcji M. Na początku była mu wdzięczna i posłuszna, ale stopniowo stawała się coraz bardziej krnąbrna i roszczeniowa. Kiedy się dowiedziała, że Nora jest jego córką, zdobyła na niego mocnego haka, chociaż to nie on postanowił ukrywać fakt, że ma dziecko z Moną, która jest jego prawdziwą miłością. Minęło wiele lat, a on nadal ją kochał, chociaż przez cały ten czas trzymał się z boku. Dopiero gdy Nora znalazła się w niebezpieczeństwie, postarał się o jej przeniesienie z Wydziału Śledczego komendy w Katrineholmie do Sekcji M, dzięki czemu miał ją na oku. Zobowiązał też Charlotte, żeby ją wzięła pod opiekę. Nigdy nie przypuszczał, że jego pierwsza córka będzie tak bardzo zazdrosna o Norę. Cała ta sytuacja była chora. Wszystko się stało z jego winy, więc sam musi rozwiązać ten problem i to raz na zawsze – ze względu na siebie, Norę, Monę i „Trójcę”.
Zadzwonił do Nory, ale nie odebrała. Spojrzał niecierpliwie przez okno na cieśninę. Jak na tę porę roku pływało po niej dosyć dużo łodzi. Pewnie ze względu na ładną pogodę, pomyślał. Obserwował płynącą z dużą prędkością motorówkę, która rozkołysała wodę, a tym samym przepływające obok łodzie. W pobliżu pomostu pływało stado kaczek, które unosiły się na grzbietach fal. Taki widok zawsze działał na niego uspokajająco i łagodził stresy, ale dzisiaj było inaczej. Zastanawiał się, dlaczego Nora nie odbiera. W końcu zrezygnował i się rozłączył. Spróbuje później. Niechętnie zadzwonił do Charlotte, ale z tym samym skutkiem. Uznał to za zły znak, bo akurat ona zawsze odbierała.
4
MJ`S Hotel, Malmö
CHARLOTTE VICTORIN
Charlotte wróciła do swojego hotelu w Malmö. Wypiła trochę szampana i usiadła na obitej aksamitem kanapie. Rozłożyła na kolanach laptopa i zaczęła oglądać zdjęcia, które zrobiła Bohlinowi. Boże, pomyślała, faceci są tacy przewidywalni! Każdy z nich ma niewyobrażalnie ego. Wystarczy się seksownie ubrać i rzucić kilka komplementów, a tracą rozum i przestają być ostrożni. Myślą kutasem, a nie głową. Dosłownie. I to za każdym razem. Uśmiechnęła się z zadowoleniem i zaczęła się zastanawiać, czy Bohlin pamięta, co się wydarzyło poprzedniego dnia, a jeśli tak, to co konkretnie. Przed wyjściem z jego gabinetu zdjęła mu kajdanki, ale zostawiła resztę „sprzętu”, którym się posłużyła. Ciekawe, czy zdążył się obudzić, zanim do jego gabinetu ktoś wszedł: asystent, sprzątaczka albo jakiś urzędnik. Wzięła do ręki komórkę i wysłała mu wiadomość o treści „Dzięki za wspólnie spędzony czas”. W telefonie znalazła cztery połączenia od Wallina, co jeszcze bardziej ją rozbawiło. Na pewno jest zły, że nie odebrała, ale postanowiła oddzwonić później. Niech pocierpi. Pewnie już wie o jej spotkaniu z ministrem albo chce porozmawiać o Monie Feller. Na myśl o niej uczucie zadowolenia rozwiało się jak dym.
Odstawiła kieliszek z szampanem na stolik, ale zrobiła to tak energicznie, że pękła szklana nóżka. Nie tak miało być, stara miała umrzeć. Najwidoczniej cztery pchnięcia nożem nie wystarczyły. Rozłożyła laptopa i uruchomiła aplikację, dzięki której mogła obserwować to, co się dzieje w domu Nory i Mony przy Strandgatan w Limhamnie. Z zadowoleniem stwierdziła, że pluskwy, które zainstalowała w kuchni i salonie, działają bez zarzutu. Obserwowała, jak obecni na miejscu zdarzenia technicy policyjni zabezpieczają ślady. Na podłodze w kuchni widać było ciemne plamy po zaschniętej krwi. Stały przy nich żółte tabliczki z numerami. To, że Mona przeżyła, należy uznać za prawdziwy cud. Po głębszym zastanowieniu doszła jednak do wniosku, że dobrze się stało. Nora będzie musiała się zaopiekować matką, dzięki czemu na pewien okres zostanie wyłączona z pracy w Sekcji M i większość czasu spędzi przy szpitalnym łóżku. Feller i tak umrze, to tylko kwestia czasu, a jeśli nie, ona, Charlotte, osobiście jej w tym pomoże. Spojrzała na zegarek. Niedługo idzie z Petrovicem na spotkanie z prokuratorem. Mają przejrzeć akta śledztwa w sprawie „Doktor Mengele ze Skanii”. Jej ekipa porządkuje teraz ten materiał. Nora, która pracuje w Wydziale Zabójstw w Malmö, została wyłączona ze śledztwa w tej sprawie, kiedy dochodzenie przejęła Sekcja M. Nora do wszystkiego się mieszała i szukała nieścisłości w materiale dowodowym. Niewiele brakowało, a prawie by je znalazła. Ale prawie robi różnicę. A kiedy dowiedziała się, że jej prawdziwym ojcem nie był Christer Feller, tylko Ingemar Wallin, wytrąciło ją to z równowagi. A jaką miała minę, gdy chwilę później usłyszała, że jest owocem gwałtu. Rozpacz połączona z szokiem. Wyglądało to żałośnie.
Wypiła trochę szampana, ale nie za dużo, żeby zachować jasny umysł. Za wcześnie na świętowanie. Ciekawe, co Wallin zrobi, kiedy się dowie, że Nora poznała jego mroczną tajemnicę. Na pewno zwróci się przeciwko niemu. Jeszcze trochę i ten bękart zostanie całkiem sam.
Na myśl o tym, że któregoś dnia Wallin będzie musiał wyjawić Norze, że ma starszą siostrę, cicho się zaśmiała. Dla niego będzie to gwóźdź do trumny, a ją Nora znienawidzi jeszcze bardziej, dzięki czemu zacznie popełniać błędy, które ona sprytnie wykorzysta. Jednak naprawdę będzie szczęśliwa dopiero wtedy, gdy Nora zacznie się zachowywać jak ogarnięta paranoją wariatka, a jej dobra reputacja jako kobiety i wzorowej policjantki legnie w gruzach. Na myśl o tym przeszedł ją dreszcz. Właśnie planowanie lubi w tym zawodzie najbardziej, bo wykonywanie tego, co zaplanowała, sprawia jej innego rodzaju przyjemność. Była wprost stworzona do takich rzeczy. To dlatego Sekcja M miała na swoim koncie tyle sukcesów w eliminowaniu ludzi, którzy nie zasługiwali na godne miejsce w społeczeństwie. Spojrzała na zegarek. Jeśli ma zdążyć na spotkanie z prokuratorem, powinna wyjść za dwadzieścia minut. Wylogowała się z aplikacji podłączonej do podsłuchu i postanowiła, że nagrania obejrzy wieczorem. Musi się dowiedzieć, jakie ślady znaleźli w domu Nory policjanci i technicy i o czym ze sobą rozmawiali. Na głowie miała ważniejsze sprawy, ale zależało jej, żeby wyprzedzać ekipę śledczą przynajmniej o krok. Musi zaplanować zabójstwo Kariny Berglund, właścicielki hodowli psów, która nadużywa swojego prawa do życia. Zastanawiała się, w jaki sposób ją uśmiercić. Mogłaby jej zakleić nos taśmą i nasypać do ust suchej karmy dla psa, żeby się nią udławiła. Może ją też udusić smyczą, ale to zbyt łagodna kara.
Jej rozmyślania przerwał dźwięk esemesa. Widząc, kto go przysłał, uśmiechnęła się w myślach. „Ja też dziękuję za wspaniały wieczór. Musimy porozmawiać. Kiedy się spotkamy? Może teraz?”
Zawahała się, bo nie była pewna, jak zareagować: kazać Bohlinowi czekaćczy odpisać od razu. Ostatecznie doszła do wniosku, że pan minister może poczekać i pocierpieć. Kiedy zmięknie, łatwiej nim będzie pokierować. Zresztą i tak jest już potulny jak baranek, bo inaczej nie wysłałby jej wiadomości o takiej treści. Wkrótce Sekcja M wróci – silniejsza i ze znacznie szerszym zakresem władzy niż kiedykolwiek wcześniej.
5
Komenda policji w Malmö
ERIKA WALLBERG
Inspektorka Erika Wallberg zakryła usta dłonią, żeby stłumić ziewnięcie. Ostatniej nocy niewiele spała. Po tym, jak podrzuciła Norę do Hotelu Teatralnego, pojechała do domu, nastawiła budzik i złapała kilka godzin snu. Po przebudzeniu wzięła szybki prysznic i pojechała do pracy. W drodze na komendę kupiła kebab, który zjadła na kilka minut przed odprawą. Kiedy zdyszana weszła do salki konferencyjnej, cała ekipa siedziała przy stole, popijając świeżo zaparzoną kawę. Wszyscy czekali tylko na Leona Paulssona, naczelnika Wydziału Zabójstw. Wallberg w milczeniu zajęła miejsce. Była zmęczona i nie miała ochoty się wdawać w pogaduszki. Mimo to jeden ze śledczych, Tommy Rylander, zaczął jej opowiadać o nowym filmie z Jasonem Stathamem w roli głównej. Wallberg zamierzała demonstracyjnym ruchem zatkać sobie uszy, ale nie zrobiła tego. Zastanawiała się, skąd Rylander czerpie tyle energii. Wiedziała tylko, że właśnie w taki sposób sobie radzi z wymagającą pracą. Dla nikogo nie było tajemnicą, że Statham jest jego idolem. Tommy nawet ogolił sobie głowę jak jego ulubiony aktor i nosił mniej więcej dwumilimetrowy zarost.
Fredrik Samuelsson z działu technicznego zasypał go pytaniami na temat filmu. Przez cały czas bawił się pudełkiem ze snusem i porównywał Stathama do innych aktorów znanych z filmów akcji. Wallberg przysłuchiwała się ich rozmowie, ale nie miała sił, żeby się w nią włączyć. Niepokoiła się o Norę. To musiał być dla niej koszmar: wrócić do domu i znaleźć nieprzytomną matkę w kałuży krwi. Spojrzała na komórkę. Przed wejściem do sali wyłączyła dźwięk, ale jeśli Nora do niej zadzwoni, odbierze. Przy okazji zajrzała do internetu, żeby sprawdzić, co o tej sprawie donoszą media. Niektóre z nich zdążyły już opublikować pierwsze wzmianki o napadzie na Monę Feller. Wprawdzie żadna z gazet nie wymieniła jej z nazwiska, ale napisano wprost, że jedna osoba została zraniona nożem w należącym do policjantki domu przy ulicy Strandgatan w Limhamnie, że ofiara napadu przeszła w nocy operację, a jej stan jest krytyczny, ale stabilny. Wallberg pokręciła głową. Jakimś cudem media zawsze potrafią namówić kogoś do wyjawienia służbowych tajemnic, chociaż obowiązek ich dochowywania spoczywa na wszystkich funkcjonariuszach policji. Na pewno nie zrobiła tego Nora.
– Dzień dobry – zaczął Paulsson. Po jego słowach zapadła cisza. Wallberg uniosła głowę. Nawet nie słyszała, jak naczelnik wszedł do sali. – Widzę, że wszyscy już są, więc zaczniemy. To przykra sprawa, że ofiarą napadu padła matka naszej koleżanki. Wyobrażam sobie, jak strasznie Nora się teraz czuje.
Po tych słowach Paulsson spojrzał na Wallberg.
– Tak, Nora jest w szoku – potwierdziła policjantka i zreferowała, czego się dowiedziała od chirurga, który operował ofiarę, i o co pytała Norę po tym, jak odwiozła ją do hotelu. – Kiedy pani Feller się obudzi, szpital od razu się z nami skontaktuje. Mam nadzieję, że uda nam się ją przesłuchać w ciągu doby.
– Bądź w kontakcie z Norą – odparł Paulsson i potarł brodę, jakby się nad czymś zastanawiał. – Kontynuujmy. Co wiemy o miejscu przestępstwa?
– Przygotowałem pewne zestawienie – zaczął Rylander i rozsiadł się wygodniej na krześle, bo od samego początku siedział skurczony ze złożonymi na piersi rękami. – Nocą i przed południem przesłuchiwaliśmy ewentualnych świadków i nadal to robimy. Przeszukaliśmy dom Nory i ogród, odwiedziliśmy sąsiadów, obejrzeliśmy ulice, ale nie mamy ani jednego zeznania, na którym moglibyśmy się oprzeć. Na drzwiach i oknach brakuje śladów włamania, co oznacza, że albo pani Feller wpuściła napastnika do domu, albo drzwi nie były zamknięte na klucz. Do ataku doszło w kuchni.
Rylander zrobił przerwę, otworzył laptopa, kilka razy stuknął w klawiaturę i wyświetlił na wiszącym na ścianie ekranie zdjęcia zrobione we wnętrzu domu z różnych ujęć i pod różnym kątem. W sali zapadła cisza. Widząc wywrócone krzesła i plamy krwi, które zdawały się być wszędzie, każdy łatwo sobie wyobraził, co się tam wydarzyło i jak pani Feller próbowała się bronić.
– Sprawca napadu posłużył się dużym nożem do krojenia mięsa – kontynuował Rylander i wyświetlił kolejne zdjęcie. Przedstawiało żółtą tabliczkę z numerem ustawioną obok zakrwawionego noża i linijkę, która wskazywała, że ma on trzydzieści dwa centymetry długości. – W kuchni zabezpieczyliśmy odciski butów, ale zanim zjawili się tam nasi technicy i przystąpili do rutynowych czynności, zdążyło do niej wejść kilka osób. Na przykład personel karetki, Nora i osoby, które zajęły się panią Feller.
Rylander przerwał swój wywód i dał znak Samuelssonowi, żeby kontynuował.
– Zbadaliśmy nóż i znaleźliśmy na nim trochę niekompletnych odcisków palców. Naszym zdaniem sprawca miał na rękach lateksowe rękawiczki, w każdym razie wiele na to wskazuje. To wstępna opinia, ale niedługo będziemy mogli to stwierdzić ze stuprocentową pewnością. Odciski palców mogą należeć do Nory albo do jej matki. Nóż wyprodukowała firma Global, więc można przyjąć, że wchodził w skład kompletu i sprawca znalazł go na miejscu.
– Miejmy nadzieję, że szybko będziemy mogli przesłuchać ofiarę i dowiemy się czegoś więcej – stwierdził Paulsson. – Wiemy, że Mona Feller jest matką Nory, ale co poza tym?
Głos zabrała Wallberg.
– Samotna rencistka, na rentę przeszła po udarze i ponad miesiąc temu wprowadziła się z Norą do willi przy Strandgatan. Przedtem przez trzy lata była zameldowana w Katrineholmie, a jeszcze wcześniej mieszkała w Halmstadzie.
– Na spekulacje jest jeszcze za wcześnie, ale załóżmy, że pani Feller wpuściła sprawcę do domu i wdała się z nim w rozmowę – powiedział Rylander. – Nagle napastnik z nieznanego nam powodu wpadł w złość, sięgnął po nóż, zaatakował ją i uciekł. Jeśli jednak taki był przebieg zdarzenia, rodzi się pytanie, czemu sprawca użył rękawiczek?
– Może to zaplanował? – zasugerował Samuelsson, który dalej się bawił pudełeczkiem ze snusem.
– No właśnie – odparł Paulsson. Rozejrzał się wokół stołu, popatrzył na każdego i kontynuował. – Kiedy zakończymy czynności na miejscu przestępstwa, przystąpimy do rekonstrukcji przebiegu zdarzenia. Będzie nam łatwiej, jeśli pani Feller zezna, co tam się wydarzyło. Musimy też jeszcze raz przepytać Norę.
W tym momencie zadzwonił telefon Samuelssona. Technik wykonał przepraszający gest ręką i uniósł telefon do ucha. Kilka razy coś mruknął, a gdy rozmowa dobiegła końca, odłożył aparat na stół i wyjaśnił:
– Dzwonili z działu technicznego. Axel przejrzał telefon ofiary i znalazł w nim coś ciekawego. – Samuelsson zrobił przerwę, zmrużył oczy i stuknął w klawiaturę laptopa. – Na pół godziny przed napadem Mona Feller kilka razy dzwoniła do Nory. Wcześniej Nora wysłała jej serię wiadomości albo ktoś wysłał je z jej komórki. Musimy ją o to spytać. Oto one.
Na ekranie pojawiła się treść esemesów.
Nora Feller: Kto był moim prawdziwym ojcem?
Mona Feller: Twoim ojcem był Christer Feller.
Nora Feller: Nie kłam!
– Po tej wymianie esemesów Mona próbowała się dodzwonić do Nory, a gdy ta nie odbierała, doszło do wymiany wiadomość o następującej treści:
Nora Feller: Czy to prawda? Nie jestem córką taty?
Mona Feller: Jesteś nią pod każdym względem, który ma znaczenie.
Nora Feller: Okłamywałaś mnie przez całe życie.
Mona Feller: Przepraszam. Wróć do domu. Porozmawiamy.
Nora Feller: Przepraszam? Myślisz, że to wystarczy i wszystko znowu będzie dobrze? Moje życie to kłamstwo. A przecież wiesz, jak bardzo nienawidzę kłamstw.
– To ostatnia wiadomość. Pani Feller próbowała się jeszcze raz dodzwonić do Nory, ale ta nie odebrała.
– Ciekawe, co to wszystko znaczy – zastanawiał się Rylander.
– Mamy jeszcze coś – odparł Samuelsson. – Technicy wysłali mi ścieżkę dźwiękową z treścią pewnej rozmowy. Ta osoba dzwoniła pod numer alarmowy. Oto treść nagrania.
To brzmiało strasznie. Dwa głosy kobiet. Słyszałam dwa kobiece głosy. Jedna z nich krzyczała, że zabije tę drugą. Myślę, że powinniście tam jak najprędzej pojechać.
– Operator, który odebrał zgłoszenie, zadał dzwoniącej osobie kilka pytań, ale usłyszał to samo co poprzednio i adres – kontynuował Samuelsson. – Potem połączenie zostało przerwane.
– Czy wiemy, kto dzwonił pod numer alarmowy? – spytał Paulsson. – To był głos kobiety.
– Rozmowa została wykonana z telefonu z kartą prepaid – odparł Samuelsson.
Nikt nie skomentował jego słów, wszyscy patrzyli na siebie pytającym wzrokiem. Wallberg nic z tego wszystkiego nie rozumiała. Zrobiło jej się przykro, uczucie rosło z każdą chwilą. Przecież rozmawiała z Norą, zadała jej całą serię pytań. Nora twierdziła, że przed napadem między nią a matką nic szczególnego nie zaszło. Kim była kobieta, która zadzwoniła pod numer sto dwanaście? Dlaczego nie chciała się przedstawić z imienia i nazwiska?
– Nora twierdzi, że nie zdążyła wezwać pomocy. Potem usłyszała dźwięk syren i najpierw przyjechała karetka, a potem nasz radiowóz.
Zapadła cisza. Milczenie przerwał Rylander, który wyraził głośno to, o czym wszyscy tylko myśleli.
– Co to wszystko znaczy?
– Nora będzie musiała nam odpowiedzieć na więcej pytań – stwierdził Samuelsson i stuknął długopisem o blat stołu.