Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Szparagi - pomidor - brukselka - bakłażan - papryka - pietruszka - cebula fasolka szparagowa - ogórek
Sezonowe warzywo to kolejna porcja przepisów na dania, których głównymi bohaterami są jarzyny. Upiecz cytrynowe szparagi, ugotuj najlepszą pomidorówkę, zamarynuj cebulę. Usmaż pietruszkowe placki i sprawdź, jak smakuje brukselka z kozim twarożkiem. Prosto, oryginalnie, obłędnie smacznie.
100 przepisów na potrawy bezmięsne - wersje wegańskie i bez glutenu
Dość gardzenia warzywami, bezlitosnego wyciągania ich na brzeg talerza, wyławiania z zupy. Grillowane dymki, spaghetti z ogórkiem, wędzone brownie z bakłażanem i ciasto pietruszkowe Dominiki Wójciak przekonają nawet roślinosceptyków do zakupów w najbliższym warzywniaku.
Basia Starecka, autorka bloga Nakarmiona Starecka, zastępczyni redaktor naczelnej KUKBUK-a
Gotowanie nie musi być pracochłonne ani skomplikowane. Zwłaszcza gdy do dyspozycji masz świeże warzywa. Dominika wie, jak przyrządzić jarzyny, by nabrały wdzięku i zaciekawiły podniebienie. Grillowana fasolka szparagowa z kopytkami, słodka marchewka zestawiona z egzotycznymi wodorostami, chłodnik z małosolnych ogórków z awokado - to zaledwie kilka prostych pomysłów, które aż się proszą, żeby je wypróbować.
Małgosia Minta, dziennikarka, autorka książek kulinarnych i bloga Minta Eats
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 187
Mojemu M
Wiernemu towarzyszowi każdej warzywnej uczty
Sezonowe warzywo to moja trzecia książka z roślinnymi przepisami. Kiedy uświadamiam sobie, jak bardzo moja kuchnia się zmieniała przez lata, dochodzę do wniosku, że nie mogłam wybrać lepszej drogi. Od kilku lat jarzyny uzupełnione o pełnowartościowe kasze, zboża, ziarna i orzechy to moja codzienność. Dają mi nie tylko dobre samopoczucie, zdrowie i energię, ale też rozbudzają drzemiące we mnie pokłady kreatywności. W kuchni nie potrafię się nudzić, wciąż szukam, próbuję i eksperymentuję.
Warzywa to wdzięczny obiekt kulinarnych poszukiwań, o ile mają skoncentrowany smak, są świeże i wartościowe. By spełniały te warunki, trzeba je jeść o właściwej porze roku. Szparagi dobrze smakują wyłącznie wiosną, w najlepsze pomidory zaopatrzysz się w samym środku lata, a świeża brukselka ożywi zimowy talerz. Zamieszczony w książce kalendarz sezonowy (str. 23) pomoże ci zaplanować warzywne menu, tak by wykorzystać to, co w danej chwili najsmaczniejsze. Takie podejście jest też ekologiczne i ekonomiczne – kupując warzywa lokalnie, wydajesz mniej, wspierasz krajowe rolnictwo, ograniczasz zanieczyszczenie związane z transportem i opakowaniami. Jedzenie jarzyn zgodnie z kalendarzem ma jeszcze jeden plus: warzywa w sezonie rosną naturalnie, nie potrzebują mnóstwa nawozów wspomagających wzrost ani substancji konserwujących, których zadaniem jest zachowanie świeżości podczas przewozu. W przypadku sezonowych plonów transport jest raczej lokalny niż globalny. Sezonowe warzywa są więc nie tylko smaczniejsze, ale i bezpieczniejsze dla zdrowia.
Na dalszych stronach znajdziesz przepisy na śniadania, sałatki, przekąski, pasty, zupy, potrawki i gulasze. W większości to proste receptury, niewymagające długich godzin spędzonych w kuchni. Być może nie zrewolucjonizują one twojego podejścia do gotowania, ale moim celem nie jest wywrócenie twojej kuchni do góry nogami. Chcę pokazać, jak wiele możliwości dają warzywa, jak można zbudować na ich podstawie smaczny, złożony i różnorodny jadłospis. Chciałabym, by sezonowe warzywo gościło na twoim stole jak najczęściej, by smakowało i zaskakiwało.
Choć w przepisach wyjaśniam, jakich używam produktów, postanowiłam zebrać przydatne informacje i pokazać, jak wygląda moja baza w spiżarni. Udzielę przy okazji kilku wskazówek, jak kupować smaczne składniki dobrej jakości, które wykorzystasz w większości przepisów z moich książek.
Na co dzień używam różowej soli himalajskiej. Na blacie kuchennym w dwóch otwartych pojemnikach trzymam sól zmieloną oraz gruboziarnistą w kryształach. Naczynie z tą pierwszą uzupełniam najczęściej, bo doprawiam nią niemal wszystko – przygotowane do zapieczenia warzywa, szklącą się cebulę, dressingi, gulasze, zupy. Sól w kryształach dodaję do gotowania makaronów, kasz i ziaren. Czasem piekę w niej także całe warzywa, na przykład ziemniaki lub buraki. Ten rodzaj wsypuję też do młynka i doprawiam nim gotowe dania. Gruboziarnista sól himalajska służy mi również do przyrządzania kiszonych cytryn.
Poza solą himalajską w kuchennej szafce mam też gruboziarnistą sól morską, w której zdarza mi się upiec rybę w całości albo warzywa w skórkach.
W niewielkich słoiczkach na półce z przyprawami trzymam sole aromatyzowane albo te, których używam do wykończenia wyjątkowych dań. Znajdziesz tam kwiat soli (Fleur de sel) oraz sól Maldon w płatkach w wersji klasycznej i wędzonej. To moje ulubione przyprawy do dań, w których zależy mi na smakowych i strukturalnych subtelnościach. Nie są to rodzaje soli, bez których w kuchni się nie obejdziesz, ale posypane kwiatem soli, dojrzałe aż sok tryska pomidory Bawole Serce smakują jak najlepsza rzecz na świecie. Sól wędzoną w beczkach po chardonnay wykorzystuję czasem do doprawienia dań o delikatnym smaku, na przykład kremowej zupy z topinamburu lub do przegrzebków.
Zaszczytne miejsce wśród soli aromatyzowanych zajmuje u mnie sól morska w kryształkach zmieszana z przyprawą zwaną mirtem cytrynowym. Kupiłam ją w londyńskim sklepie Ottolenghiego, nie mając pojęcia, jak smakuje. Obecnie to moja ukochana przyprawa, zarezerwowana na wyjątkowe okazje. Lubię posypywać nią dojrzałe słodkie pomidory albo świeżutkie ogórki tuż przed schrupaniem. Ma niebiański, subtelnie cytrynowy smak i przyjemną, niedrażniącą słoność.
Na tej samej półce mam też sól pomarańczową z rozmarynem i cytrynową z tymiankiem. Z tych rodzajów korzystam najchętniej, gdy przygotowuję pieczone warzywa na kolację, ale nie mam czasu kombinować ani wzbogacać bulw czy korzeni wyszukanymi dodatkami.
Czarny pieprz ziarnisty to przyprawa, bez której nic nie ugotuję! Od świeżo zmielonego lub utartego w moździerzu pieprzu jestem całkowicie uzależniona. Dzięki niemu najzwyklejsza zupa jarzynowa nabiera mocy i wyjątkowego aromatu. Kupuję go w pojedynczych torebkach, których zawartość mieści się w moim młynku. Niewielkie porcje gwarantują świeżość ziaren. Kiedyś przywiozłam kilogram czarnego pieprzu z Kambodży i był to najlepszy pieprz, jaki do tej pory trafił na mój stół.
Bardzo długo nie mogłam się przekonać do białej odmiany pieprzu ze względu na charakterystyczny posmak. Przypominał mi mieszankę goździków z lekarstwem używanym przez stomatologów. Niezbyt zachęcające porównanie, prawda? Jednak kiedy zetknęłam się z kuchnią profesjonalną, zwłaszcza francuską, zauważyłam, że są dania, które lepiej smakują doprawione właśnie białym pieprzem. Dodaję go do vichyssoise, czyli francuskiego kremu z porów z ziemniakami, do sosu beszamelowego albo klasycznego sosu beurre blanc (maślanego). Doprawiam nim także ulubioną wersję gravlaxa, czyli skandynawskiego łososia marynowanego w soli.
Różowy (czerwony) pieprz trzymam w dużym słoiku. Najchętniej sięgam po niego latem, bo pasuje do prostych sałatek, na przykład z ogórków i melona albo do cienkich plastrów kalarepy. Uwielbiam gorącą czekoladę z różowym pieprzem albo trufle czekoladowo-pieprzowe. Kolejny deserowy klasyk to połączenie z białą czekoladą. Czerwone ziarenka trafiają u mnie także do domowej mieszanki przypraw piernikowych, czasem kilka wpadnie do słoika z kiszoną cytryną. Uwielbiam parzyć zieloną herbatę z dodatkiem płatków róży i kulkami różowego pieprzu.
Pieprz zielony jest zbierany, zanim dojrzeją ziarna, a potem od razu suszony, by nie dopuścić do fermentacji. Czasem można się natknąć w sklepie na zielony pieprz w formie zamarynowanych w occie ziaren. U mnie występuje w szlagierowym zestawieniu z wiśniami, zarówno w konfiturze, jak i nalewce. To połączenie, dla którego trzymam tę przyprawę przez cały rok i czekam z utęsknieniem na sezon wiśniowy. Dodaję ją także do sosu pieprzowego, lubię nią czasem doprawić szparagi.
W swojej kuchni na co dzień używam głównie oliwy z pierwszego tłoczenia i oleju rzepakowego. Codziennie przed śniadaniem, szczególnie w okresie zimowym, wypijam łyżeczkę oleju lnianego. Spośród tłuszczów lubię też nierafinowane oleje – kokosowy, sezamowy tłoczony na zimno i arachidowy. Stosuję także masło, zarówno w postaci klasycznej, jak i klarowanej. Oliwę, olej rzepakowy i sezamowy trzymam w kuchennej szafce z dala od piekarnika, w ciemnej szklanej butelce. Olej lniany zawsze chowam do lodówki, bo ze względu na zawartość kwasów omega-3 szybko jełczeje. Olej kokosowy oraz masło także przechowuję w lodówce.
Oliwę kupuję zawsze z oznaczeniem extra virgin. Jest smaczna, wyrazista w smaku, nadaje się głównie do wykorzystania na surowo. Na jej bazie tworzę większość dressingów do sałatek, trafia także do mojego ulubionego majonezu przygotowywanego z oliwy i oleju rzepakowego w proporcji 1:1. W oliwie doprawionej świeżo mielonym pieprzem maczam chrupiącą bagietkę, skrapiam nią kromki opieczonego chleba, a także ugotowane ziarna i soczewicę. Oliwa w mojej kuchni kocha warzywa, szczególnie pomidory, bakłażany, szparagi i liście sałaty. Preferuję wytrawne, lekko gorzkawe oliwy z północy Włoch. Lubię też wytrawne oliwy francuskie lub portugalskie, a także grecką oliwę z oliwek odmiany kalamata. Hiszpańskie oliwy o bardziej wyważonym smaku dodaję do smażonych lub duszonych warzyw, zanurzam w nich pieczone pomidory albo marynuję nimi tuńczyka. Do delikatnego podsmażania lub duszenia wykorzystuję oliwę virgin albo extra virgin o niższej kwasowości i łagodniejszym smaku. Nie korzystam z oliwy rafinowanej ani z oliwy typu sansa powstałej z wytłoków z oliwek w chemicznym procesie ekstrakcji.
Olej rzepakowy, nierafinowany z pierwszego tłoczenia mam w kuchennej szafce zawsze. To on najczęściej trafia na patelnię razem z posiekaną cebulą, a więc niemal w każdym przypadku, kiedy przygotowuję do zjedzenia coś ciepłego. Zwykle korzystam z bardzo dobrego oleju o ślicznej, intensywnie żółtej barwie, który kupuję w jednym z popularnych dyskontów. Na wyjątkowe okazje i głównie do wykorzystania na surowo trzymam olej rzepakowy z Góry Świętego Wawrzyńca albo dobry tłoczony olej z wielkopolski. Lubię jego pełny, wyważony smak, który jednocześnie nie zdominuje potraw.
Nierafinowany olej kokosowy kupuję w niewielkich opakowaniach i zawsze przechowuję w lodówce. Jeśli potrzebuję go wykorzystać w formie płynnej, roztapiam odpowiednią ilość. Olej nierafinowany przechowywany w cieple nabiera nieprzyjemnego mydlanego posmaku. Ze względu na charakterystyczny, intensywny smak nie każdemu przypadnie do gustu. Ja lubię go w słodkich wegańskich wypiekach, czasem też smażę na nim naleśniki albo dodaję do gotowania kasz, szczególnie jaglanki. Olej kokosowy występuje także w postaci rafinowanej, jednak ze względu na proces rafinacji taki produkt pozbawiony jest niemal wszelkich składników odżywczych. Jeśli olej kokosowy jest przechowywany w lodówce, ma postać stałą podobnie jak smalec, natomiast w temperaturze pokojowej, powyżej 20°C, topnieje.
Często sięgam po olej sezamowy, który jest niezbędnym dodatkiem w daniach kuchni azjatyckich. Trzeba z nim uważać, bo już kilka kropel potrafi nadać potrawie dominujący smak. Mnie przypomina smażony bekon. Kupuję zawsze nierafinowany olej sezamowy z pierwszego tłoczenia od polskiego producenta. Ma naturalny, wyważony smak, który nie ma nic wspólnego z chemicznym posmakiem tanich, sztucznie aromatyzowanych olei dostępnych na półkach z azjatycką żywnością. Kupując olej, warto czytać skład. Powinien znajdować się w nim jeden produkt: olej tłoczony z określonych roślin, pestek lub owoców.
Rzadko zdarza mi się smażyć cokolwiek w głębokim tłuszczu. Do smażenia w wysokiej temperaturze sięgam po olej arachidowy albo masło klarowane.
W dobre śmietankowe masło o zawartości tłuszczu minimum 82% najchętniej zaopatruję się na placach targowych, gdzie nabywam je od gospodyń w pakiecie z jajkami. Potem dzielę na mniejsze porcje i zamrażam, bo domowe masło szybko się psuje ze względu na zawartość białka mlecznego. Na maśle przyrządzam jajecznicę, ucierane ciasto z makiem albo krem cytrynowy. Dodaję je do purée i duszę na nim pory z ziemniakami do vichyssoise.
Choć soja budzi wiele kontrowersji ze względu na masowe uprawy i modyfikacje genetyczne wielu odmian, nie wyobrażam sobie kuchni bez dobrego sosu sojowego albo pasty miso. Sos sojowy to popularny azjatycki produkt. Można go kupić w wielu wariantach i smakach, bywa wzmacniany glutaminianem sodu. Najlepszy, naturalny sos pochodzi z Japonii i nazywany jest shoyu. Powstaje z soi i pszenicy, które fermentują w roztworze wody z solą morską. Kupując sos sojowy, należy zawsze sprawdzać etykietę. W składzie nie może się znaleźć nic poza tymi dwoma składnikami. Jeśli więc proszę o użycie w przepisie dobrego sosu sojowego, wiesz, czego szukać.
Tamari to japoński sos sojowy powstały przy produkcji miso, czyli pasty ze sfermentowanej soi. Nie zawiera dodatku pszenicy, a więc jest bezglutenowy. Jest nieco gęstszy niż sos sojowy, ma też mocniejszy, słony smak i intensywny karmelowy kolor. W składzie dobrego tamari powinny się znaleźć: soja, woda i sól. Nic ponadto.
Rodzajów miso jest tak dużo, że musiałabym im poświęcić cały rozdział. Wcześniej spędziłabym długie godziny, przeszukując internet, albo jeszcze lepiej – odwiedziłabym Japonię. Pod nazwą miso kryje się gęsta pasta ze sfermentowanych ziaren soi, często z dodatkiem ryżu, pszenicy lub jęczmienia. Miso bywa jasne, ciemne, słodkie, słone, pikantne i łagodniejsze. Każdy znajdzie coś dla siebie, szczególnie że łyżka miso dodana do zupy może zdziałać cuda. Pasta ma tak intensywny smak, że niewielka ilość potrafi doprawić kilka litrów bulionu. Ja na jej bazie przygotowuję głównie zupy, czasem doprawiam nią owsiankę z białym makiem albo sos do warzywnych spring rolls. Kupuję głównie miso sojowe, choć bardzo smakuje mi także pasta na bazie ryżu. Ostatnio w sklepie ekologicznym nabyłam ciemne miso jęczmienne produkowane w Czechach i muszę przyznać, że jest wyjątkowo smaczne i intensywne. Miso powstaje w procesie fermentacji, dzięki temu jest trwałe i napoczęte może stać w lodówce nawet przez kilka miesięcy. To całkiem praktyczne, bo to bardzo aromatyczna przyprawa i do dań używa się dosłownie łyżki.
Zestaw przypraw to podstawa każdego roślinożercy. Warzywa dają w kuchni mnóstwo możliwości i choć czasem wystarczy upiec je jedynie z dodatkiem soli, czarnego pieprzu i odrobiną oliwy, szczypta za’ataru, uprażone ziarna kuminu albo płatki chili potrafią przenieść zwykłe danie w całkiem inny wymiar. Swój zestaw przypraw gromadziłam przez lata, głównie zwożąc je kilogramami z różnych zakątków świata. Nie lubię pamiątek, które zalegają w szafach i nie wiadomo, co z nimi zrobić, ale kilogram kardamonu, który przywiozłam z Indii trzy lata temu, wciąż pachnie obłędnie.
Jeśli zaczynasz swoją przygodę z gotowaniem, nie musisz od razu udawać się w podróż dookoła świata. Przynajmniej nie w sensie dosłownym. Nie ma też potrzeby od razu kupować całego arsenału słoików z ziarnami i proszkami, których nie wiadomo do czego używać. Kup dobry młynek i zapas ziaren czarnego pieprzu, to podstawa. Gdybym miała wybrać kilka najważniejszych przypraw, których używam niemal codziennie, byłyby to: kumin (kmin rzymski), ziarna kolendry, chili w płatkach, dobra hiszpańska naturalnie wędzona papryka pimenton, gałka muszkatołowa, cynamon, kardamon, ziele angielskie i liście laurowe. Ta baza pozwoli przygotować większość dań z tej książki. Nie martw się, użyjesz tych przypraw niejeden raz, a kiedy nauczysz się je stosować, zaczniesz eksperymentować. Każdą z łatwością kupisz w delikatesach i hipermarketach. Możesz też zaopatrzyć się w sklepach internetowych.
Poza wspomnianą bazą na swojej półce warto mieć także kilka mieszanek, takich jak dobre indyjskie curry, garam masalę i arabski za’atar. Takie produkty najlepiej kupić w sklepach specjalizujących się w sprzedaży produktów z najróżniejszych zakątków świata, choć jeśli chcesz, możesz pokusić się o własne kompozycje. Wstukaj hasło w przeglądarkę i sprawdź, co się składa na daną mieszankę, dowiesz się wówczas, że na przykład za’atar z łatwością przygotujesz z uprażonych ziaren sezamu, suszonego tymianku i kwaskowej przyprawy zwanej sumakiem.
Jajka, które czasem znikają w moim domu w tempie błyskawicznym, a czasem leżą tygodniami, najchętniej wożę z rodzinnej Sieniawy. To fant, który zawsze dostaję od babci, a który w mieście jest towarem bezcennym. W Krakowie kupuję je od gospodyń na placach handlowych, a kiedy nie mam czasu, wybieram jajka „zerówki” – bywają dostępne nawet w małych lokalnych sklepikach.
Z nabiału kupuję ricottę, mascarpone, sery pleśniowe oraz twarde, takie jak cheddar, gruyère albo parmezan. Uwielbiam dobrą grecką fetę w zalewie. Często jestem pytana o to, co według mnie znaczy dobra feta. Otóż musi to być ser produkowany w Grecji, najlepiej sprzedawany w postaci kostek zanurzonych w słonej zalewie. W popularnych dyskontach można znaleźć dobrą grecką fetę z unijnym certyfikatem ChNP (Chroniona Nazwa Pochodzenia).
Gdybym miała czas i regularną dostawę mleka od krowy pasącej się na łące, najchętniej wyrabiałabym każdy rodzaj nabiału sama. Jak dotąd udaje mi się jedynie z jogurtami, śmietaną, kefirem i twarogiem. Na placu kupuję świeże krowie mleko i przygotowuję z niego domowy jogurt, kwaśne mleko albo twaróg. Ich smak jest nieporównywalny z produktami wytwarzanymi przemysłowo. Gorąco zachęcam do domowych eksperymentów. Bakterie jogurtowe i kefirowe można łatwo kupić przez internet. W mojej lodówce to produkt bazowy. Mam go zawsze, na wypadek gdyby skończył mi się domowy jogurt kokosowy albo gdybym chciała zakwasić crème fraîche.
Wegetarianie powinni szczególnie zwracać uwagę na etykiety i sprawdzać rodzaj podpuszczki użytej do produkcji serów. Zwyczajowo w produktach najlepszych gatunków wykorzystuje się zwierzęcą, pozyskiwaną z żołądków cielęcych. Polscy producenci coraz chętniej sięgają w serowarstwie po tańsze wegetariańskie podpuszczki makrobiotyczne, dzięki temu osoby na takiej diecie mogą skosztować nawet dojrzałych serów, takich jak bursztyn albo rewelacyjny, dojrzały i maślany w smaku džiugas.
Ostatni, choć bardzo ważny produkt w kategorii nabiał, bez którego nie wyobrażam sobie gotowania, to crème fraîche, czyli tłusta, gęsta, ukwaszona śmietanka. By ją przygotować, wystarczy słodką śmietankę kremówkę o zawartości tłuszczu nie mniej niż 36% zakwasić jogurtem, maślanką albo porcją odpowiednich bakterii. Śmietankę, najlepiej w szklanych butelkach z kapslem, można kupić w dobrej małej mleczarni albo delikatesach z produktami ekologicznymi.
Na kuchennej półce mam zawsze niesłodzone naturalne mleko migdałowe sprawdzonego producenta. Ma w składzie wyłącznie migdały, wodę, sól i naturalny aromat. Ma neutralny smak, idealnie nadaje się do kawy albo matcha latte.
Po wielu próbach i długich poszukiwaniach znalazłam także idealne do moich potrzeb mleko kokosowe. Produkowane jest w Tajlandii pod etykietą Real Thai. To jedyne mleko, które nie ma w składzie żadnych zagęstników, aromatów i konserwantów, tylko kokos i wodę. Jest kremowe, łagodne i idealne do deserów, owsianek, jogurtów i wszelkich kuchennych zastosowań. Nie ma charakterystycznego chemicznego, mydlanego posmaku często spotykanego w przypadku mleka tego typu.
Jogurt to mój bazowy produkt śniadaniowy. Jakiś czas temu porzuciłam mleko w kartonie i zaczęłam jeść niemal wyłącznie jogurty własnej produkcji. A ponieważ niełatwo o regularne dostawy mleka krowiego, zaczęłam produkować jogurty kokosowe. Przygotowuję je w postaci kremowego jogurtu, puszystej pianki albo mocno ukwaszonej gęstej kokosowej śmietany. Za punkt honoru stawiam sobie opisanie kiedyś szczegółowo poszczególnych etapów produkcji, bo zainteresowanie wegańskim nabiałem jest coraz większe.
Czasem ukwaszam też wegańskie serki z nerkowców albo z orzeszków makadamia. Te trafiają głównie do małych serniczków śniadaniowych albo do wypieków przygotowywanych dla wegańskich gości. Serki ukwaszane bakteriami są też moim zdaniem smaczniejsze i trwalsze od twarożków z dodatkiem soku z cytryny.
Mleko roślinne z łatwością przygotujesz w domu, a internet pęka w szwach od najróżniejszych receptur. Próbuj, bo smak domowego mleka z prażonych orzechów laskowych jest rewelacyjny. Poza tym skład twojego mleka będzie prosty i naturalny. Pamiętaj jedynie, że mleko kokosowe powstaje z miąższu świeżego orzecha kokosowego, nie z oczyszczonych i rafinowanych wiórków. Przygotowanie mleka kokosowego z wiórków nie jest więc najlepszym pomysłem, bo twoje mleko będzie się składało głównie z nie najlepszej jakości tłuszczu, którym pokrywane są wiórki w trakcie chemicznego procesu ich przetwarzania.
Na moich kuchennych szafkach znajdziesz mnóstwo słojów z orzechami, nasionami i pestkami. Wykorzystuję te skarby do dań słodkich i wytrawnych. Prażonymi orzechami posypuję sałatki, upieczone jarzyny, podkreślam nimi smak zup, sosów i deserów. Orzechy kupuję na wagę i prażę od razu po przyniesieniu do domu. Dzięki temu mam je zawsze pod ręką, co usprawnia późniejsze gotowanie. Prażone orzechy łatwiej się trawi i są smaczniejsze. Co więcej, prażone orzechy nie jełczeją, nie są pożywką dla grzybów i lepiej się je przechowuje. Większość orzechów i pestek trzymam po uprażeniu w szczelnie zamykanych słoikach. Orzechy makadamia albo nerkowce, których używam częściej po namoczeniu w formie masła lub serka, przechowuję w zamrażalniku w szczelnie zamykanym pojemniku. Dzięki zawartości tłuszczu bardzo łatwo odmarzają i są gotowe do jedzenia po kilku minutach od wyjęcia z zamrażalnika, dodatkowo nie tracą świeżości. W lodówce przechowuję tłuste i łatwo jełczejące orzeszki piniowe oraz lniane gomasio, a także mielone samodzielnie, nieodtłuszczone siemię lniane.
Zmiksowane orzechy, pestki i ziarna jem także w formie masła orzechowego, najczęściej robionego samodzielnie. Absolutna podstawa mojej kuchni to pasta tahini, czyli masło z ziaren sezamu, i lekko solone masło fistaszkowe z grubymi, niezmielonymi kawałkami orzechów. Lubię mieć na półce także masło z uprażonych i obranych ze skórki orzechów laskowych, które posmarowane na chlebku czekoladowo-bananowym smakuje lepiej niż najlepszy krem orzechowy ze sklepu, oraz masło z migdałów prażonych z cynamonem. Pamiętaj, by miksować orzechy, kiedy wciąż są lekko ciepłe. Podgrzany tłuszcz sprawi, że łatwiej utworzy się krem.
W naszej kulturze kulinarnej stosujemy zarówno korzeń, jak i nać pietruszki. Piszę o tym nie bez powodu, bo w większości kuchni świata wykorzystuje się przede wszystkim natkę, i to nie tylko do posypywania zup i bulionów. Popularność kuchni arabskiej, w której natka jest bardzo ważnym elementem wielu dań (słynna sałatka tabbouleh składa się głównie z niej), oraz coraz większe zainteresowanie kuchnią roślinną przyczyniły się do tego, że pietruszkowa natka wkroczyła na kulinarne salony i nie stanowi już jedynie dekoracyjnego dodatku, a niejednokrotnie jest ważnym składnikiem potrawy, nadającym jej właściwy smak. W swojej kuchni nałogowo jej używam. Wsypuję ją do upieczonych warzyw, posypuję nią talerz z hummusem, mieszam z ziarnami, robię pesto, wykorzystuję w kanapkach zamiast liści sałaty. Natka pietruszki ma świeży, ziołowy smak i świetnie uzupełnia dania z jarzyn, ziaren i kasz. Ponadto to jedno z najlepszych źródeł witaminy C. Warto zatem zajadać nać tak często, jak to tylko możliwe. I choć pietruszce poświęcam cały rozdział tej książki, to w formie natki znajdziesz ją w wielu recepturach na inne warzywa.
Korzeń pietruszki, zwykle sprowadzany do roli składnika bulionu, także daje mnóstwo możliwości. W Europie Środkowej i Środkowo-Wschodniej jest zdecydowanie bardziej popularny niż na Południu czy Zachodzie, gdzie zamiast korzenia pietruszki stosuje się pasternak. Pietruszka korzeniowa świetnie smakuje upieczona, staje się wówczas słodsza od marchewki i jest ciekawym dopełnieniem sałat z dodatkiem kasz i ziaren. Warto doprawić ją szczyptą chili, które idealnie pasuje do tego warzywa. Korzeń pietruszki nadaje się także do dań na słodko. Na początek proponuję upiec ciasto pietruszkowe – wystarczy podmienić warzywa i zamiast sprawdzonej marchwi użyć korzenia pietruszki.
Natką pietruszki, taką prosto z gruntu, możesz się cieszyć już od kwietnia. To jedna z nowalijek, smaczna i bezpieczna, bo jej uprawa nie jest wymagająca, a roślina nie potrzebuje chemicznego nawożenia. Najsmaczniejsza natka to właśnie ta pierwsza, młoda, wiosenna. Jej listki są drobne i cienkie, mają soczyście zielony kolor i skoncentrowany smak. W kolejnych miesiącach natka będzie rosnąć razem z korzeniem, ale najpyszniejsza jest do końca lata i choć możesz ją rwać niemal do pierwszych przymrozków, jesienne listki nie są już tak pyszne.
Szczyt kulinarnego zastosowania korzenia pietruszki przypada na jesień, zimę i przedwiośnie. Korzenie wykopuje się z ziemi późną jesienią, ale ponieważ dobrze się przechowują, zapasy ze spiżarni można wykorzystywać aż do wiosny. Korzeń jest nie do zdobycia tylko pod koniec wiosny. Wówczas kupienie go do bulionu graniczy z cudem, bo świeże korzonki są jeszcze bardzo małe, i nawet jeśli masz własną uprawę, będą zbyt młode, by wrzucić je do sałatki, o upieczeniu ciasta nie wspominając…
Smak szparagów poznałam dosyć późno, bo w trakcie studiów, podczas wizyty na Lubelszczyźnie. W moim domu rodzinnym nie jadało się tego warzywa, więc jego odkrycie było dla mnie przyjemnym zaskoczeniem. Swoją przygodę rozpoczęłam od białych szparagów gotowanych w lekko osłodzonej i osolonej wodzie z prażoną na maśle bułką tartą. Do dziś uwielbiam ten smak i choć większość kucharzy wybiera białe szparagi na zupę, ja z przyjemnością jem je w tej formie albo zapiekam pod klasycznym beszamelem.
W sezonie na półkach warzywniaka znajdziesz zielone i białe szparagi. Występują także szparagi fioletowe, to nieco rzadsza odmiana, a z uwagi na piękną kolorystykę chętnie sięgają po nią szefowie kuchni.
Łodygi białych szparagów bywają łykowate i należy je obrać przed gotowaniem. Wybieraj raczej te średniej wielkości. Z bardzo cienkich niewiele zostanie po obraniu, zaś te najgrubsze będą mocno zdrewniałe i niesmaczne. Białe szparagi miewają gorzki posmak, dlatego gotując je, zawsze doprawiam wrzątek nie tylko solą, ale także cukrem i sokiem z cytryny. Dzięki temu ich gorzkawy smak zostaje zbalansowany, a szparagi są smaczne i gotowe do dalszej obróbki.
Odmiany zielona i fioletowa mają bardziej kruche łodygi. Świetnie smakują na surowo albo lekko grillowane, tak by mimo obróbki cieplnej pozostały jędrne i chrupiące. Nie wymagają obierania. Przygotowując je, musisz jedynie oderwać zdrewniałe końcówki, które same złamią się w odpowiednim miejscu. Pamiętaj też, by dokładnie opłukać główki, bo lubi się tam zbierać piasek, a nawet najmniejsza jego ilość może zepsuć przyjemność z jedzenia.
Kupując szparagi, zwracaj uwagę na to, czy główki są ładne, błyszczące i nieprzesuszone. W taki sposób stwierdzisz, czy szparagi są świeże. Warto je także powąchać, powinny pachnieć świeżo i przyjemnie. Jeśli stoją zbyt długo, zaczynają mieć niemiły zapach, nawet jeśli wciąż wyglądają dobrze.
Sezon na szparagi trwa krótko, dlatego warto dobrze go wykorzystać, bo kolejna okazja trafi się dopiero za rok. Pierwsze warzywa dostaniesz już w połowie kwietnia, dopytuj jednak sprzedawcę, czy oferuje szparagi krajowe. Od kiedy przez cały rok można się zaopatrzyć w szparagi importowane z Peru, niektórzy handlarze korzystają z okazji, rozpoczynają sezon już na początku kwietnia i oferują sprowadzane warzywa, nie uprzedzając o tym, że pora na świeże warzywa jeszcze nie nadeszła. Tak jak wspomniałam wcześniej, szparagi są smaczne tylko wtedy, kiedy są świeże, czego na pewno nie można powiedzieć o warzywach, które dotarły na nasze podwórko z drugiego końca świata.
Cebulka dymka to jedno z pierwszych warzyw, które pojawia się na straganach wczesną wiosną. Dzięki uprawom szklarniowym dymkę można kupić w warzywniakach przez cały rok, ale najlepiej jeść ją, kiedy jest najsmaczniejsza, czyli wiosną i latem.
Młoda zielona cebulka jest łagodniejsza od dojrzałych bulw i ma w kuchni nieco inne zastosowanie. Najczęściej wykorzystuje się szczypior młodej cebuli. Dostępne są także specjalne odmiany, z małym korzeniem, który nie rozrasta się w dużą bulwę jak w przypadku tradycyjnej białej cebuli. Młoda dymka ze szczypiorem ma delikatniejszy smak i dzięki temu świetnie sprawdza się na surowo, szczególnie w zestawieniu z dojrzałymi pomidorami i ogórkami. Jest dobrym dodatkiem do jajecznicy i niezbędnym składnikiem kanapkowego twarożku. Nawet jeśli nie jesz surowej cebuli, dymka powinna ci smakować, a jeśli wciąż masz wątpliwości, podduś ją na maśle, grilluj albo przygotuj na jej bazie pyszną letnią zupę.
Dojrzała cebula występuje w wielu odmianach, które różnią się wielkością, kolorem i przede wszystkim smakiem. Małych szalotek o zdecydowanie łagodniejszym i subtelniejszym smaku warto użyć w daniach, gdzie cebulowy akcent jest konieczny, ale nie może być dominujący. Sprawdzą się jako dodatek do winegretu albo składnik lekkiego risotto o delikatnym smaku. Podobne zastosowanie ma czerwona cebula, która dodatkowo pięknie wygląda pokrojona w krążki i ułożona na sałacie. Także i ta odmiana dodaje potrawom przyjemnej ostrości, ale nie ma dominującego smaku tak jak biała cebula. Czerwona jest świetna do piklowania, bo zabarwia zalewę i w połączeniu z kwaśnym octem tworzy dodatek o pięknym różowym kolorze. Podstawowa odmiana, czyli pospolita biała cebula, jest niezbędnym składnikiem większości wytrawnych potraw. Bez niej nie przygotujesz dobrego bulionu, smacznej zupy i gulaszu, trudno ci będzie ugotować smaczne kaszotto albo dobry sos. Biała cebula to podstawa w kuchni! Nawet czosnku nie wykorzystasz tak często jak tego wyciskającego łzy warzywa.
Na szczęście, choć sezon na cebulę z gruntu trwa od lata do pierwszych przymrozków, warzywo świetnie znosi przechowywanie, dzięki temu można powiedzieć, że jest całoroczne. By jarzyna przetrwała w twojej spiżarni cały rok, musisz pamiętać, że cebula ma być dobrze oczyszczona z ziemi i piasku i porządnie osuszona. Dobrze trzymać ją w chłodnym, ale suchym miejscu, najlepiej w drewnianej skrzynce, tak by bulwy składowane na samym dnie także miały dostęp do świeżego powietrza. Tak przechowywana cebula nie zgnije i będziesz ją stosować w kuchni przez cały rok.
Żółta fasolka szparagowa jest łatwa w uprawie. Każdy, kto choć raz uprawiał choćby mały skrawek ziemi, zapewne obok szczypiorku, cebuli i cukinii posadził fasolkę. Rośnie szybko i nie wymaga skomplikowanej pielęgnacji. Najsmaczniejsza jest ta zerwana prosto z krzaczka, ale nawet jeśli nie masz własnego poletka, jest tak popularna, że latem kupisz ją niemal wszędzie. Żółta odmiana jest łatwiej dostępna, choć coraz częściej na straganach można spotkać także fasolkę zieloną, a nawet fioletową. Ta ostatnia swój purpurowy kolor zostawia w naczyniu z wrzątkiem, więc nie musisz poszukiwać jej z ogromnym zapałem. Po ugotowaniu będzie wyglądać i smakować tak samo jak zielone strączki. Fasolka jest zdrowa, pełna witamin i składników mineralnych, warto więc w sezonie wrzucać ją do garnka jak najczęściej. Przed gotowaniem należy ją dokładnie opłukać. Nie trzeba odcinać końcówek, ale fragmenty warzywa w miejscach, gdzie odrywa się je z krzaczka, są twardsze i niesmaczne. Warto więc poświęcić chwilę i odciąć końcówki. Najłatwiej zrobisz to za pomocą nożyczek, bo za jednym zamachem obierzesz całą garść fasolki. Oczyszczone warzywo gotuj krótko w osolonej wodzie. Możesz dodać do wrzątku łyżkę cukru, ale nie jest to konieczne.
Sprawdzaj fasolę w trakcie gotowania, bo czas jej przyrządzania zależy od dojrzałości strączków: młode będą gotowe już po 10 minutach, podczas gdy twardsze, z końca lata wymagają dłuższej obróbki. Ugotowana fasolka ma być jędrna i chrupiąca, nie może być wiotka i rozgotowana, dlatego ja najczęściej gotuję to warzywo na parze.
Zarówno żółta, jak i zielona fasolka świetnie współgra z innymi warzywami. Lubi pomidory i buraczki, rewelacyjnie komponuje się z chrzanem albo z pikantnym sosem na bazie oleju sezamowego. Ugotowana w nadmiarze może się stać składnikiem dowolnej sałatki, dodatkiem do zupy lub warzywnego curry.
Fasolka najlepiej smakuje na początku sezonu, czyli w lipcu. Młode strączki są soczyste i jędrne, nie mają łykowatych brzegów i nie wymagają długiego gotowania. Taką sezonową fasolkę możesz z powodzeniem zamrozić po uprzednim zblanszowaniu w osolonym wrzątku. Zamrożoną gotuj tylko przez kilka minut, by jej nie przegotować. Taka fasolka nie będzie jędrna i smaczna jak świeża, ale do zimowych zup, gulaszów i curry w zupełności wystarczy.
Myśląc o ogórkach w kontekście kulinarnego zastosowania, wyobrażam sobie lato na talerzu. To warzywa stworzone do jedzenia na surowo. Jedyne danie na ciepło, jakie znajdziesz w tej książce, to zupa z ogórków kiszonych. Soczysty i dosyć neutralny w smaku ogórek dobrze się komponuje z innymi sezonowymi warzywami. Ja uwielbiam jeść go w wytrawnych kombinacjach z owocami takimi jak melon, granat albo mango. Świetnie pasuje także do truskawek. W mojej kuchni często trafia do świeżych koktajli na bazie sezonowych owoców. W słodkich kombinacjach uwielbiam połączenie ogórków z dobrym polskim miodem. To moja ulubiona letnia przekąska, która z powodzeniem zastępuje deser. Ogórek jest też smacznym elementem wakacyjnych śniadań.
To typowo letnie warzywo i poza sezonem kupisz jedynie ogórki szklarniowe. Ponieważ głównym składnikiem ogórków jest woda, nie nadają się do przechowywania ani tym bardziej do zamrażania. Możesz jedynie zachować je w słoikach po ukiszeniu. Co ciekawe, ogórki kiszone mają więcej składników odżywczych niż surowe. Jak każde kiszonki zawierają mnóstwo prebiotyków wspierających odporność, a więc zimą zamiast wkrajać do sałatki szklarniowy ogórek bez żadnych wartości odżywczych, lepiej zjedz kiszony. To właśnie na tym polega kuchnia sezonowa.
Nie znam osoby, która nie lubi pomidorów. To wspaniałe warzywo, a w zasadzie owoce, uniwersalne, smaczne, zarówno surowe, jak i przetworzone. W sezonie występują w takiej liczbie odmian, że chcąc spróbować wszystkich, trzeba je jeść codziennie, co większość pomidoroholików robi tak czy inaczej. Latem trudno przejść obojętnie obok straganów uginających się pod skrzynkami z pomidorami. Wtedy pomidor wyśmienicie smakuje ze wszystkim: na kromce z masłem i płatkami soli, z ogórkiem i papryką w andaluzyjskim gazpacho, w sałatce z arbuzem i czarnymi oliwkami, smażony na maśle z harissą i jajkiem na miękko, posypany kwiatami kopru, upieczony i zmiksowany na zupę. Przepisy na dania z pomidorem w roli głównej można by mnożyć w nieskończoność, bo kilogram dojrzałych owoców i dobry sos pomidorowy wystarczą, by przygotować kilkudaniową ucztę.
O odmianach tych warzyw można by pisać i pisać, ja polecam olbrzymie, miękkie i słodkie pomidory Bawole Serce. To chyba najsmaczniejszy gatunek, który najchętniej jem na surowo. Grube plastry polewam brązowym masłem lub oliwą i posypuję solą w płatkach, co wystarczy mi na początek. Ta odmiana trafia też do sałatek, chłodników, warzywnych koktajli i do sosu do makaronu. Pomidory malinowe, zarówno różowe, jak i żółte, a także ich krzyżówki z poprzednią odmianą także najchętniej wcinam na surowo, choć okrągłe malinówki o regularnym kształcie świetnie nadają się do faszerowania. Do suszenia, pieczenia, na sos i na zupę wybieram warzywa o zwartym, mięsistym miąższu, który nie jest zbyt soczysty. Najczęściej są to owoce odmiany lima albo pomidory paprykowe, kształtem przypominające paprykę. Lubię maleńkie pomidorki koktajlowe, które także występują w wielu odmianach, a ja najchętniej sięgam po truskawkowe, daktylowe albo śliwkowe. Pomidorki koktajlowe to jedyne pomidory, które kupuję poza sezonem. W tym czasie korzystam także z domowych przetworów i z na wpół upieczonych mięsistych pomidorków, które konfituję w oliwie. Podejrzewam, że ten sposób na zachowanie pomidorowego smaku pozwala mi przetrwać zimę.
Choć pomidory można kupić przez cały rok, najsmaczniejsze są w samym środku lata, od lipca do września. W warzywa na przetwory można się zaopatrzyć jeszcze w październiku. Letnie pomidory gruntowe są skoncentrowane, słodkie i bardzo aromatyczne, dlatego polecam rozpocząć przygodę z przetworami, jeśli chcesz się cieszyć smakiem prawdziwych pomidorów przez cały rok. Zimą dobrze smakują jedynie małe odmiany. Nad pozostałymi bezsmakowymi, wyhodowanymi w sztucznym świetle warzywami szkoda się moim zdaniem pochylać.
Choć lubię warzywa i od dziecka raczej nie trzeba mnie było do nich przekonywać, z papryką zawsze obchodziłam się ostrożnie. Trafiała głównie do sałatek typu greckiego oraz do zupy gulaszowej i leczo. Dopiero kiedy zaczęłam piec to warzywo, otworzyło się przede mną morze kulinarnych możliwości. Upieczona papryka przechodzi jakąś magiczną przemianę i staje się bogata w smak, słodka i uniwersalna. Smakuje świetnie zmiksowana na pastę i wymieszana z ziemniaczkami i prostym pesto, a moje ulubione danie z tym warzywem w roli głównej to peperonata, czyli połączenie upieczonej papryki z gęstym sosem pomidorowym.
Pora na paprykę rozpoczyna się w środku lata, nieco później niż w przypadku pomidorów, i trwa do połowy jesieni. To właśnie wtedy warzywo ma najlepszy smak i choć zdarza mi się kupować importowaną paprykę poza sezonem, najlepsza jest oczywiście ta krajowa, sezonowa, wówczas robię przetwory.
Papryka występuje w kilku kolorach. Do tej pory spróbowałam czerwonej, żółtej, pomarańczowej, zielonej, brązowej i fioletowej. Piekę czerwone, żółte i pomarańczowe odmiany, które po obróbce stają się słodsze, a pieczenie wydobywa ich smak. Zarówno zielona, jak i fioletowa czy brązowa papryka nadają się do gulaszów, zup albo dań typu chili. Warto spróbować spiczastej odmiany ramiro o stosunkowo słodkim i subtelnym smaku, którą warto jeść na surowo. Ja lubię ją także w wersji pieczonej, choć ma dosyć cienką warstwę miąższu, co utrudnia obieranie.
Wiele osób opowiada mi o swoich nieudanych kulinarnych przygodach z bakłażanem. To pyszne uniwersalne warzywo jest rewelacyjne, trzeba tylko odpowiednio je przygotować. Bakłażan to okrutny oliwopijca. Wchłonie każdą ilość tłuszczu niczym gąbka, trudno się więc dziwić, że efekt końcowy jego przyrządzania może być mało smaczny i rozczarowujący. By uniknąć kulinarnych wpadek, trzeba przestrzegać kilku zasad. Jeśli masz w planie smażenie, pieczenie albo grillowanie bakłażanów, musisz je najpierw zasolić. Posolony bakłażan puści sok, dzięki temu nie tylko pozbędziesz się goryczy, która czasami pojawia się w tym warzywie, ale przede wszystkim nawilżone plastry nie wchłoną tak wiele tłuszczu. Zasolone kawałki należy następnie dobrze odcisnąć, a dopiero potem wrzucać na rozgrzany tłuszcz albo cienko smarować marynatą i piec bądź grillować.
Drugim sposobem na bakłażana jest jego gotowanie na parze. Sama odkryłam tę metodę stosunkowo niedawno i tak ją polubiłam, że kawałki przygotowanego na parze bakłażana dodaję co rusz tu i ówdzie. Uwielbiam traktować bakłażany jak śledzie, dlatego marynuję je w najróżniejszych zaprawach. Najbardziej lubię słodko-octową zalewę korzenną. To idealny sposób na śledzie w wersji wegańskiej.
Bakłażany, podobnie jak inne psiankowate, czyli jak pomidory i papryki, owocują w podobnym czasie, a więc na przełomie lata i jesieni. Importowane bakłażany można dostać w warzywniakach przez cały rok, ale o ile zimą smakują dobrze, o tyle na przednówku i wiosną bywają bardzo gorzkie. Kupując bakłażany, wybieraj raczej mniejsze niż większe okazy. Im większy bakłażan, tym bardziej gąbczasty, gorzkawy i szczypiący w smaku. Najlepsze są niewielkie i średnie egzemplarze o wadze do 250 g. Skosztuj minibakłażanów, zapieczone z sosem pomidorowym smakują wyśmienicie. Ciekawe są też podłużne japońskie odmiany o zwartym miąższu, które warto przyrządzić po japońsku i zapiec z pastą na bazie miso, miodu i oleju sezamowego.
Brukselka zajmuje wyjątkowe miejsce w moim prywatnym rankingu warzyw. Te małe kapuściane główki dają tyle możliwości! Potrzeba jedynie trochę odwagi i nieco kulinarnej wyobraźni. Wystarczy upiec brukselkę, by zupełnie zmienić jej smak i strukturę, a co za tym idzie, kulinarne zastosowanie. Kiedy poszatkujesz ją drobno niczym kapustę, wachlarz możliwości będzie jeszcze większy. Brukselka ma charakterystyczny smak, dlatego możesz dodać do niej ostrzejszych i bardziej wyrazistych przypraw. Świetnie sprawdzi się chili, kumin albo kminek. Bardzo lubię doprawiać brukselkę wędzoną papryką, szczypta tej aromatycznej przyprawy odmienia smak warzywa.
Kupując brukselkę, szukaj mięsistych dużych główek o jędrnych zielonych listkach. Świeża brukselka jest zwarta i pachnie przyjemnie, trochę jak kalafior. Jeśli jest obsuszona i czujesz, że pod naciskiem palców listki się rozchodzą, warzywo nie jest świeże. Wtedy lepiej zrezygnować z zakupów i zaczekać na kolejną dostawę. Brukselka przed dalszą obróbką wymaga jedynie umycia i ewentualnie oberwania kilku zewnętrznych listków. Gotuj ją krótko. Lepiej, by była przyrządzona na półtwardo niż mdła, rozgotowana i nieapetycznie poszarzała. Po ugotowaniu od razu przelej główki lodowatą wodą, by zatrzymać proces gotowania i zachować śliczny, nasycony zielony kolor. Oczywiście, jeśli masz ochotę, możesz ugotować brukselkę na parze, tak przygotowana zachowa większość składników odżywczych. Natomiast jeśli chcesz ją upiec, koniecznie blanszuj warzywo we wrzątku przez 5 minut. Dzięki temu nie wyschnie w piekarniku i będzie soczyste w środku, choć skarmelizowane na brzegach. Tak moim zdaniem smakuje najlepiej.
Dodatkowym atutem brukselki poza mnogością kulinarnych zastosowań i całym zestawem witamin, jakimi uzupełni twoją dietę, jest to, że sezon na nią trwa przez całą zimę i przedwiośnie, czyli przypada na czas warzywnej posuchy. Nawet jeśli lubisz jarzyny i kulinarna nuda ci nie grozi, przedwiośnie to naprawdę trudny okres. Kiedy chcesz jeść sezonowo, a jedyne warzywa spełniające ten warunek to pospolite bulwy i korzenie, zielona brukselka sprawia, że talerz staje się smaczniejszy i bardziej kolorowy.
Kalendarz sezonowy
Brytyjskie pomysły na śniadania nigdy do mnie nie przemawiały. Gofry z bekonem, jajkiem i fasolką, a do tego placki ziemniaczane i kaszanka to zdecydowanie za dużo nawet dla mnie. Na pełne angielskie śniadanie dałabym się namówić tylko w jednym miejscu na świecie. W domowych warunkach w zupełności mi wystarczą pochodzące z Wysp Brytyjskich rumiane placki z korzenia pietruszki z jajkiem sadzonym.
4 porcje
45 minut
3 średnie ziemniaki (ok. 300 g, typ kulinarny B lub BC)
2 średnie korzenie pietruszki (ok. 300 g)
1 średnia cebula (ok. 100 g)
1 pęczek szczypiorku
¼ łyżeczki wędzonej papryki
3 jajka + 4 do podania
masło klarowane lub olej rzepakowy do smażenia
opcjonalnie: 2 łyżki octu z czerwonego wina
sól
świeżo mielony czarny pieprz
Obierz ziemniaki i zetrzyj na tarce o dużych oczkach (możesz to zrobić w robocie kuchennym). Przełóż na sito na czas przygotowania pozostałych składników.
Obierz pietruszki i cebulę i także zetrzyj na tarce o dużych oczkach. Przełóż do miski. Dodaj drobno posiekany szczypiorek, wędzoną paprykę, ½ łyżeczki soli i nieco pieprzu. Dorzuć dobrze odciśnięte z soku ziemniaki oraz 3 rozbełtane jajka. Dokładnie wymieszaj. Na rozgrzanym maśle lub oleju smaż niewielkie placki po 3 minuty z każdej strony. Po zdjęciu z ognia osusz z nadmiaru tłuszczu na papierowym ręczniku i trzymaj w cieple, na przykład w piekarniku rozgrzanym do 60–70°C.
Pod koniec wbij pozostałe jajka na mocno rozgrzaną patelnię posmarowaną równomiernie masłem. Posól, dopraw pieprzem i zmniejsz ogień na średnią moc. Smaż, aż białko się zetnie, a żółtko pozostanie płynne. Wtedy wlej na patelnię ocet i zdejmij ją z ognia. Porcję placków podawaj z jajkiem polanym sosem powstałym podczas smażenia.
Placki z tego przepisu smakują bosko także z sosem pomidorowym (str. 163) albo z kwaśną śmietaną i krążkami marynowanej czerwonej cebuli skropionymi oliwą (str. 90). W takiej wersji są też świetnym obiadem. Z podanych proporcji mam gotowe śniadanie i pół obiadu dla dwóch osób.
Bardzo lubię owsiankę z marchewką z Warzywa. To proste urozmaicenie codziennego śniadania. Wystarczą jedna marchewka i trochę cynamonu, a zwykła owsianka staje się trochę innym, wyjątkowym daniem. Pietruszka, choć ma zdecydowanie mocniejszy smak niż marchew, też sprawdzi się na słodko. Moim zdaniem najlepiej w zestawieniu z wanilią i mlekiem kokosowym. W kwestii owocowego dodatku można szaleć do woli w zależności od sezonu. Latem wrzuć do miski trochę owoców leśnych, a zimą wypróbuj żurawinę.
2 porcje
30 minut + 30 minut pieczenia
1 kiść czerwonych winogron (ok. 500 g)
1 mały korzeń pietruszki (ok. 100 g)
50 g płatków owsianych górskich (ok. ½ szklanki), w wersji bezglutenowej wybierz odpowiedni rodzaj certyfikowanych bezglutenowych płatków owsianych
50 g kaszy owsianej (ok. ¼ szklanki), bezglutenowej, jeśli jesteś na takiej diecie
400 ml mleka kokosowego
100 ml wody
1 laska wanilii lub 2 łyżki ekstraktu waniliowego
opcjonalnie: 2–3 łyżki syropu klonowego do smaku
do podania: prażone płatki migdałów
sól
Rozgrzej piekarnik do 200°C (180°C termoobieg).
Umyj winogrona i podziel na mniejsze gałązki. Rozłóż je równomiernie na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Wstaw do piekarnika na 30 minut. Winogrona powinny popękać i puścić gęsty lepki sok. Do owsianki nie zużyjesz wszystkich owoców, nadmiar przełóż do miski i dodawaj do jogurtu z granolą, naleśników albo sałatek z pieczonych warzyw korzeniowych.
Pietruszkę obierz i utrzyj na tarce o dużych oczkach. Przełóż do rondla razem z płatkami i kaszą owsianą. Dodaj mleko, wodę, szczyptę soli i ziarenka wyłuskane z 1 laski wanilii. Doprowadź do wrzenia i gotuj na wolnym ogniu przez około 20 minut, aż owsianka zgęstnieje. Ze względu na bardzo słodkie winogrona nie ma potrzeby dosładzania, lecz jeśli chcesz, użyj w tym celu syropu klonowego. Owsiankę podawaj gorącą z kilkoma pieczonymi winogronami i płatkami migdałów.
Koktajle na śniadanie jadam głównie latem, kiedy budzę się z ochotą na słodko-kwaśne sezonowe owoce. Mnogość kombinacji powoduje, że najłatwiej wszystko razem zmiksować. Czasami, nawet zimą, mam ochotę na superlekkie, ale pożywne i odżywcze śniadanie. Miksuję wtedy owoce i warzywa z domowym jogurtem kokosowym i podaję jak owsiankę z mnóstwem różnorodnych ziaren i orzechów.
2 porcje
15 minut
60 g nieprażonej gryki (ok. ¹/³ szklanki)
1 łyżka octu jabłkowego lub z białego wina
1 mały pęczek natki pietruszki
½ dojrzałego awokado (najlepiej odmiany hass)
4 kiwi
1 banan
1 dojrzała gruszka
1 korzeń imbiru (1 cm)
200 g serwatki kokosowej lub kremowego jogurtu kokosowego (może być kefir z krowiego mleka, jogurt albo maślanka)
do podania:
ulubiona granola, prażone orzechy lub ziarna gryki, ulubione pestki i ziarna, nasiona konopi lub lnu, chia, pyłek kwiatowy, świeże lub liofilizowane owoce
Grykę zalej zimną wodą z octem i odstaw na noc. Rano dokładnie wypłucz na sicie i przełóż do kielicha blendera.
Umyj pietruszkę i oderwij liście od gałązek. Awokado obierz, usuń pestkę. Kiwi i banana obierz i pokrój na plastry. Gruszkę umyj i wypestkuj, nie obieraj, podziel na cząstki. Imbir obierz i pokrój na plasterki.
Grykę, natkę, imbir i owoce zmiksuj z serwatką lub jogurtem na gęsty gładki krem. Przełóż do miseczek i posyp ulubionymi dodatkami.