Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
kasza jaglana i proso • siemię lniane • chia • ryż • gryka • owies • pszenica • amarantus • jęczmień • komosa ryżowa
Ta książka to kolejny zbiór oryginalnych przepisów Dominiki, połączenie smaków domowej kuchni i egzotycznych podróży.
Rozsmakuj się w prosiance z gruszkami, jaglanym smoothie i surowym dżemie z chia.
Upiecz dyniowe muffiny jęczmienne oraz chleb pełnoziarnisty.
Skosztuj pysznej czerwonej kapusty z komosą ryżową i winogronami.
100 pomysłów na proste dania na bazie łatwo dostępnych produktów.
Potrawy bezmięsne, wersje bez glutenu i wegańskie.
***
Nie zniknęła z pierwszą książką, wręcz przeciwnie. Idzie własną drogą, robiąc coś, co zwraca uwagę. Dominika świadomie korzysta z rynkowych nowości, takich jak superfoods, ale nie zapomina o rodzimych produktach, przede wszystkim kaszach.
Jej dania są piękne, pełne kolorów i starannie dobranych smaków.
Eliza Mórawska, autorka książek i bloga White Plate
W rękach Dominiki ziarna, ziarenka i nasiona odsłaniają swoje nowe oblicze i dają początek pełnym wyrazu, ciekawym, a jednocześnie nieskomplikowanym daniom, które samym swym widokiem rozbudzają apetyt.
Małgosia Minta, dziennikarka kulinarna, autorka bloga Minta Eats
Trudno uwierzyć, że garść ziarenek może być tak inspirująca. Ta książka aż kipi od ciekawych pomysłów. Dominika wydobywa z ziaren ukryty potencjał i z lekkością nadaje im smaczną formę. Czasem odświeża tradycyjne receptury, dodając im współczesnego twista. Czasem stawia na orientalne smaki i przenosi je na grunt rodzimy. Jest świeżo, lekko i pysznie.
Małgosia Dzięgielewska, autorka bloga Pieprz czy Wanilia
Dominika Wójciak – zwyciężczyni trzeciej edycji programu MasterChef.
Autorka bloga Kulinarne Bezdroża oraz książek Warzywo i Kulinarne opowieści.
Felietonistka miesięcznika „Pani”. Uwielbia łączyć gotowanie z dalekimi podróżami.
Jej zdolności kulinarne docenił sam Gordon Ramsay.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 147
Dla MZa to, że uwielbia jeść wszystkie ziarna, które dla niego gotuję, choć nie zna nazw nawet połowy z nich.
Kończąc każdą z moich dwóch dotychczasowych książek, czułam ogromną satysfakcję, dumę i radość z tego, że udało mi się przenieść na papier choć kawałek mojej kuchni. W Kulinarnych opowieściach chciałam pokazać wszystkie drogi, które doprowadziły mnie do zwycięstwa w programie MasterChef. Książka powstała szybko i jest różnorodna, jednak wydaje mi się, że pokazuje, jak bardzo patchworkowa jest moja kulinarna filozofia, z jak wielu źródeł czerpię inspiracje oraz co wpłynęło na moje podejście do gotowania. Wciąż mam do niej sentyment, bo od Opowieści wszystko się zaczęło.
Potem powstało Warzywo, z którego jestem bardzo dumna. Poziom satysfakcji waha się od umiarkowanego po wyjątkowo wysoki, kiedy odbieram sygnały, że rabarbarowy keczup stał się podstawowym produktem w czyjejś kuchni (może w twojej także?), że przepis na pieczone marchewki z winogronami jest genialny (nieskromnie przyznam, że jest) albo że pospolite buraki czy kapusta zagościły na czyimś stole na co dzień.
Mimo wszystkich tych pozytywnych uczuć za każdym razem byłam też pełna obaw i niepokoju o to, czy uda mi się pokazać coś więcej niż tylko przepisy na dania, które same w sobie są pyszne i sprawdzone, ale w książkach kulinarnych chyba nie o same przepisy chodzi. Uwielbiam kupować takie książki, mam ich sporą kolekcję. Najbardziej lubię w nich autentyczność, szczerą pasję autora nie tylko do gotowania, ale też do jedzenia, wspólnie z bliskimi, przyjaciółmi, radość z karmienia ludzi. Lubię książki, w których zaklęto odrobinę czyjejś kuchni, do której można swobodnie zaglądać w zależności od pory roku, nastroju lub zawartości lodówki. Uwielbiam obserwować, podglądać gotujących ludzi. Patrzeć, jak pracują, w jaki sposób trzymają nóż albo w którą stronę mieszają ciasto, przygotowując babeczki. Obserwując, nauczyłam się tego wszystkiego, czym dzielę się z tobą za sprawą moich książek.
Kiedy oddałam Warzywo do druku, w mojej głowie od razu pojawiło się kilka nowych kulinarnych pomysłów, i tak powstało Ziarno, które właśnie trzymasz w swoich dłoniach. Znajdziesz tu ten zakątek mojej kuchni, który po brzegi wypełniają słoje z najróżniejszymi ziarnami i nasionami. Odnajdziesz pospolite płatki zbożowe, kasze i ziarna, takie jak płatki owsiane, orkisz, ryż i pęczak, ale możesz też poszperać na półkach z komosą we wszystkich trzech kolorach, odkryjesz być może nieznane ci dotąd odmiany ryżu, podpatrzysz, jak traktuję amarantus. Znajdziesz tu prostą kuchnię, pełną bogatych w minerały i odżywczych ziaren, które możesz jeść o każdej porze roku, a które mnie i moim bliskim wyśmienicie smakują. Mam więc ogromną nadzieję, że w swojej kuchni będziesz sięgać po ziarno tak często jak ja. Stosuj je w kuchni zamiennie, bo podstawą dobrego żywienia jest różnorodność.
Poniżej znajdziesz krótki opis niemal wszystkich ziaren, które goszczą na moim stole na co dzień. Większość z nich jest łatwo dostępna, ale jeśli mieszkasz w niewielkiej miejscowości, ratunkiem mogą się okazać coraz lepiej zaopatrzone delikatesy internetowe. Zachęcam do poszperania w Internecie, bo sama, choć mieszkam w dużym mieście, które daje możliwość zakupu prawie każdego produktu od ręki, dzięki zakupom przez Internet oszczędzam czas, który z przyjemnością mogę spędzić w kuchni. Jeśli polubisz ziarna, tak jak ja, jestem pewna, że twoja spiżarnia wkrótce zapełni się po brzegi. Kupuj małe ilości różnych ziaren i przechowuj je w spiżarni lub na kuchennej półce w szczelnie zamkniętych słoikach, by były pożywieniem dla ciebie i twojej rodziny, a nie dla intruzów, takich jak mole spożywcze. Wyjątkiem od reguły jest bogate w zdrowe, ale szybko utleniające się kwasy omega-3, zmielone siemię lniane oraz przygotowane z niego gomashio, które zawsze trzymaj w lodówce.
Ziarna, podobnie jak pestki i orzechy, by były lekkostrawne i aby dostarczały organizmowi pełni swoich wartości odżywczych, wymagają uaktywnienia. Sprawcą całego zamieszania jest naturalnie je osłaniający kwas fitowy (fitynowy), który poza tym, że zabezpiecza nasiona i ziarna przed strawieniem, ma inne niekorzystne dla zdrowia właściwości. Remedium na tę naturalną osłonkę ziaren jest właśnie uaktywnianie, które możesz łatwo wykonać na dwa sposoby: namaczając ziarna przed gotowaniem albo je prażąc. W przypadku ziaren najczęściej będziesz stosować tę pierwszą metodę, prażenie sprawdza się głównie w przypadku orzechów i pestek choć są i ziarna, jak choćby palona kasza gryczana albo jaglanka, które prażone także smakują świetnie.
Namaczając ziarna, zawsze dokładnie je najpierw wypłucz. Namaczaj od 8 do 24 godzin, zmieniając wodę co 12 godzin, jeśli proces trwa dłużej. Zwykle ziarna namaczam w słoikach lub garnkach na blacie kuchennym, choć w upalne letnie dni, szczególnie kiedy namaczanie trwa dłużej, chowam je w lodówce. Namoczone ziarna są uaktywnione i gotowe do dalszej kulinarnej obróbki, trzeba je tylko ponownie dobrze wypłukać. Część z nich możesz jeść na surowo, na przykład grykę lub komosę, część możesz wykiełkować, a resztę należy po prostu ugotować.
Kasza jaglana szturmem zdobyła listy kulinarnych przebojów w ostatnim czasie. Nic w tym dziwnego. Zawiera mnóstwo witamin z grupy B, a także manganu, miedzi i żelaza, ma rzadko spotykane, szczególnie wśród ziaren, właściwości alkalizujące (odkwaszające), nie zawiera glutenu. Przy całym swym odżywczym bogactwie jest też po prostu bardzo smaczna. Jej naturalnie słodki, lekko orzechowy smak sprawdza się idealnie w porannych kaszkach i zdrowych deserach, ale także w połączeniach z warzywami, szczególnie pieczonymi lub grillowanymi. W swojej kuchni jaglankę wykorzystuję co najmniej trzy razy w tygodniu. Bardzo często gotuję jaglany budyń, zmieniając jego smak zgodnie z sezonem. Ubóstwiam jaglane kotlety, zastępując przepisową dynię marchwią, pasternakiem albo burakami w zależności od pory roku. Kocham krem jaglano-orzechowy, którym wypełniam kruche tarty (str. 47), a czasami smaruję nim pełnoziarniste pieczywo.
Kaszę jaglaną, tak jak inne ziarna, kupuję w niewielkich ilościach i uzupełniam na bieżąco, by była świeża i smaczna. Zawsze wypłukuję ją przed gotowaniem, by pozbyć się saponin (gorzkiego pyłku otaczającego ziarna). Kaszę gotuję na sypko, szczególnie jeśli mam w planie przygotowanie sałatki, na przykład z pieczoną brukselką (str. 34) lub z pesto i grillowanym koprem włoskim (str. 33), a jeśli mam ochotę na jaglany budyń (str. 29) albo polentę z wiosennymi warzywami (str. 40), gotuję ją z dużą ilością wody lub mleka, po wcześniejszym namoczeniu.
Jeśli chcę uzyskać sypką jaglankę, używam nienamoczonych, suchych ziaren. Kaszę wsypuję do garnka o grubym dnie i prażę na średnim ogniu przez około 3–5 minut, często mieszając, aż kasza zacznie pachnieć pod wpływem ciepła. Uprażoną kaszę zalewam wrzątkiem, po czym od razu odcedzam na sicie. Przepłukaną wrzątkiem, uprażoną kaszę zalewam wrzątkiem, tak by woda sięgała około 1 cm powyżej powierzchni kaszy, dodaję szczyptę soli i 1 łyżeczkę tłuszczu na każdą szklankę suchej kaszy. Najczęściej sięgam po olej kokosowy albo nierafinowany olej rzepakowy, kiedy zależy mi na neutralnym smaku. Kaszę gotuję na wolnym ogniu bez przykrycia przez około 15 minut, po czym wyłączam palnik, przykrywam garnek pokrywką i odstawiam na 10 minut lub do całkowitego wystygnięcia w zależności od dalszych kulinarnych poczynań.
Jeśli gotuję kaszę do zmiksowania w koktajlu, na krem lub polentę, zawsze moczę ją przez noc lub przynajmniej przez 8 godzin w zimnej wodzie. Następnie dokładnie przepłukuję i zalewam ponownie zimną wodą w proporcji objętościowej 2 części wody do 1 części kaszy. Doprawiam kaszę szczyptą soli i na 1 szklankę surowej kaszy dodaję łyżeczkę tłuszczu, tak jak w przypadku gotowania jaglanki na sypko. Gotuję przez 20–30 minut na wolnym ogniu, aż kasza wchłonie cały płyn.
Siemię lniane znam od dziecka, głównie za sprawą mojego dziadka. Od kiedy pamiętam, po dziś dzień dziadek codziennie popija napar z nasion lnu. Słoik z naparem stoi na murku nad piecem kaflowym w kuchni dziadków niezmiennie od lat w tym samym miejscu. Dziecięca ciekawość niejednokrotnie kazała mi tego naparu próbować i może dlatego sama nie mam problemu, by pić siemię bez żadnych dodatków smakowych, po prostu napar lniany mi smakuje. Napar z siemienia często dodaję do różnego rodzaju koktajli, ma tę zaletę, że lekko je zagęszcza, co szczególnie sobie upodobałam. Lubię też siemię w wersji uprażonej i utartej z czarnym sezamem i himalajską solą. Gomashio, bo tak fachowo nazywa się ta mieszanka z japońskim rodowodem, używam do posypywania kanapek z surową cukinią, doprawiania śniadaniowego twarożku z rzodkiewką albo pasty z dojrzałego awokado. Moją ulubioną przekąską są krakersy z siemieniem (str. 59), do których naprzemiennie wykorzystuję pietruszkę lub marchewkę. Są tak proste w wykonaniu, że nie sposób ich nie spróbować, a niektórym trudno uwierzyć, że „samo zdrowie” (tak nazywam lniane krakersy) może być tak smaczne.
Skoro już poruszyłam wątek zdrowotny, siemię lniane jest najlepszym roślinnym źródłem kwasów omega-3, zawiera cenne antyoksydanty i wiele innych potrzebnych organizmowi ludzkiemu składników odżywczych. Często porównywane z modną chia, czyli szałwią hiszpańską, wychodzi obronną ręką z tego pojedynku. W konfrontacji z chia jest przede wszystkim bardziej pospolite, przez co zdecydowanie tańsze. Moim zdaniem jest także smaczniejsze, szczególnie uprażone.
Siemię w postaci całych ziaren przechowuję w kuchennej szafce, a po uprażeniu albo zmieleniu zawsze chowam je w lodówce i zużywam w przeciągu kilku tygodni. Zmielone siemię jest najlepiej przyswajalne, ale szybko się utlenia i traci swoje właściwości, dlatego warto mielić je samodzielnie i tylko w niewielkich ilościach. Podobnie rzecz się ma z olejem lnianym, który należy przechowywać w lodówce, by zachował swoje właściwości. Olej lniany ma bardzo krótką datę przydatności, na co warto zwrócić uwagę podczas zakupów. Koniecznie kupuj olej z dobrego źródła, miej pewność, że od momentu tłoczenia był przechowywany w odpowiednich warunkach. Olej z lnu, ze względu na tłuszcze z grupy omega-3 ma bardzo charakterystyczny rybi posmak, jeśli za nim nie przepadasz, a jednocześnie chcesz czerpać z właściwości siemienia, wybieraj samodzielnie zmielony len. I pamiętaj, przechowuj go w lodówce!
Ze względu na właściwości żelujące siemię często jest wykorzystywane w diecie wegańskiej. Łyżka siemienia wymieszana z 3 łyżkami wody lub mleka roślinnego z powodzeniem zastępuje jajko w wypiekach i warzywnych pasztetach lub wegańskich kotletach. Z żelu lnianego można przygotować wegańskie bezy, a niektórzy, w tym ja, stosują siemię także w celach kosmetycznych.
Chia, zwana inaczej szałwią hiszpańską, otwiera większość list produktów z kategorii superfoods. Antyczne ziarno uprawiane w Meksyku jeszcze w czasach sprzed wielkich podróży Krzysztofa Kolumba ma właściwości bardzo zbliżone do siemienia lnianego, zdecydowanie bardziej pospolitego na naszej szerokości geograficznej, które spokojnie można wpisać do tej samej kategorii. Szałwia hiszpańska ma więc mnóstwo łatwo przyswajalnego białka roślinnego, dobrych tłuszczów i antyoksydantów. Porównując chia z siemieniem, nie chcę nikogo zniechęcać do kulinarnego używania chia. Przeciwnie, zróżnicowanie w kuchni to podstawowa zasada, jaką kieruję się, planując mój tygodniowy jadłospis, dlatego stosuję chia na zmianę z siemieniem. Dodatkowo, mimo mego ogromnego uwielbienia dla nasion lnu, są dania, w których chia radzi sobie o niebo lepiej niż siemię, jak choćby mój ulubiony czekoladowo-wiśniowy deser (str. 77) czy ekspresowy dżem z surowych owoców (str. 83).
W kuchni stosuję chia głównie do posypywania kasz i koktajli, choć równie często korzystam z jej żelujących właściwości. Zaletą kulinarnego wykorzystania chia jest to, że nie wpływa ona na smak przygotowywanych dań, dlatego świetnie sprawdza się w roli naturalnego w smaku zagęszczacza. W daniach wytrawnych wykorzystuję chia głównie do posypywania sałatek, bo choć nie podkreśla ich smaku, na pewno wzbogaca je o swoje zdrowotne właściwości. Lubię też mieszać z chia domowe winegrety, które dzięki tym małym nasionkom zyskują gęstość majonezu.
Podobnie jak w przypadku siemienia, w diecie wegańskiej szałwią hiszpańską można zastąpić jajko, choć moim zdaniem siemię lepiej się sprawdza w tej roli i sama, kiedy muszę upiec wegańskie ciasto, najchętniej sięgam po zmielone nasiona lnu.
Kiedy się zastanawiałam, co tak bardzo lubię w kuchni różnych regionów Azji i Bliskiego Wschodu, zauważyłam jeden wspólny mianownik – ryż. Moje ulubione gatunki to pochodzący z Chin czarny ryż kleisty oraz tajski ryż jaśminowy, który podczas gotowania pachnie tak, że przed oczyma jak w kalejdoskopie mam obrazy zapamiętane z wyprawy na północny Luzon, gdzie przez dwa dni wędrowaliśmy razem z M piechotą wśród liczących ponad dwa tysiące lat tarasów ryżowych. Pamiętam, że z trudem łapiąc równowagę, balansując na krawędzi czasem nawet dwumetrowej wysokości tarasów, myślałam tylko o tym, że po powrocie do Polski ugotuję sobie ryż z jabłkami. Zawsze lubiłam to ziarno i choć teraz w kuchni mam kilka jego rodzajów, często wracam do klasyków mojej mamy, takich jak właśnie ryż z jabłkami, zupa ogórkowa czy pomidorówka na niedzielnym rosole.
Samych gatunków ryżu jest ponad dwadzieścia i można o nich napisać książkę. W swojej spiżarni warto mieć dziki ryż, który zachowuje swój kształt i dzięki temu świetnie sprawdza się w sałatkach albo jako dodatek do dań typu curry. Dobry tajski ryż jaśminowy przekona każdego już samym zapachem, podobnie jak czarny ryż kleisty, który swoją barwę zawdzięcza flawonoidom, tym samym, które barwią jagody, czerwoną kapustę i winogrona, a które mają właściwości przeciwutleniające. Czarny ryż ma lekko słodki orzechowy posmak, stąd najlepiej sprawdza się do deserów i ryżowych puddingów. Co istotne, każdy ryż, choć zaliczany do zbóż, jest bezglutenowy, dzięki czemu osoby z nietolerancją glutenu mogą spokojnie używać go w kuchni zarówno w postaci ziaren, jak i mąki ryżowej.
Każdy rodzaj ryżu gotuje się nieco inaczej, różni się także czas gotowania. Wspólną zasadą jest konieczność namoczenia ziaren przed gotowaniem przez minimum 12 godzin. Namaczanie pozwala zneutralizować naturalnie osłaniający ziarna kwas fitowy, dzięki czemu ziarna łatwiej się trawi i dostarczają organizmowi wszystkich wartości odżywczych, w które są bogate. Kupując ryż, warto sięgać po odpowiedni rodzaj ziaren do konkretnego celu. Jako dodatek do zup polecam indyjski ryż basmati, który idealnie sprawdzi się także do przygotowania pilawu (jak w przepisie na perski gulasz z bakłażanów, str. 96), do deserów polecam wszelkie odmiany ryżu kleistego, szczególnie ryż czarny. Do risotto koniecznie wykorzystuj biały ryż o małych okrągłych ziarnach odmian arborio lub carnoli. Do sałatek wybieraj ziarna, które łatwo się nie rozgotowują, takie jak ryż dziki, długoziarnisty ryż brązowy albo basmati. Jeśli poświęcisz ryżowi więcej czasu, na pewno pochłoną cię kulinarne eksperymenty, znajdziesz też zapewne swoje ulubione ziarna, niekoniecznie te, które królują na moich kuchennych półkach.
Kasza gryczana, dosyć popularna w polskich domach, to uprażone nasiona rośliny zwanej gryką. Na sklepowych półkach nasiona gryki można znaleźć właśnie jako popularną kaszę, ale także w postaci niepalonej, naturalnej. Dosyć często spotykany jest też miód gryczany, mój osobisty faworyt wśród miodów wszelkiej maści. Niepalone ziarna gryki mają lekko zielonkawą barwę i bardzo charakterystyczny, ale zdecydowanie subtelniejszy smak niż karmelowa w barwie i intensywnie orzechowa w smaku kasza, co pozwala na ich szersze zastosowanie w kuchni. Gryka jest dobrym źródłem białka, bardziej wartościowego od tego, które zawierają zboża, a dodatkowo nie zawiera glutenu. Jest pożywna i lekkostrawna, świetnie komponuje się zarówno w daniach wytrawnych, jak i w słodkich połączeniach.
By dostarczyć organizmowi jak najwięcej składników odżywczych, niepalone nasiona gryki koniecznie należy namoczyć przed przyrządzeniem. Namaczanie nie jest wymagane w przypadku prażonej kaszy gryczanej, ponieważ proces prażenia ma takie samo działanie jak namaczanie – neutralizuje naturalnie chroniący przed strawieniem kwas fitowy (fitynowy), sprawiając, że nasz układ trawienny z łatwością czerpie z dobrodziejstw gryki. Namoczone ziarna możesz jeść na surowo, na przykład dodając je do koktajlu lub miksując na pożywną gryczankę z ulubionymi owocami. Niepalone, namoczone ziarna bardzo łatwo kiełkują. Wystarczy dobrze wypłukane nasiona wyłożyć na sicie w ciepłym i jasnym miejscu, jednak nie bezpośrednio na słońcu. Optymalne warunki do kiełkowania stworzysz, przepłukując kiełkujące ziarna co 3–5 godzin, tak by cały czas były wilgotne. W dobrych warunkach kiełki pojawią się już po 8 godzinach, a po 2 dniach są idealne. Gotowe kiełki możesz dodawać do sałatek (str. 113), miksować w koktajlach, budyniach (str. 107) lub podawać w naleśnikach i racuchach.
Kasza gryczana prażona przed przyrządzeniem nie wymaga żadnej dodatkowej obróbki. Wystarczy zalać ją wodą i ugotować. By była sypka, wystarczy zalać ją wrzątkiem w stosunku objętościowym 2 porcje wody na 1 porcję kaszy i gotować na wolnym ogniu przez około 15 minut, aż kasza wchłonie cały płyn. Palona gryka smakuje wyśmienicie w połączeniu z tłustym twarogiem, czego dowodem są popularne w niektórych regionach Polski i Ukrainy pierogi z kaszą gryczaną i serem, które polecam szczególnie w wersji z dynią (str. 124).
Owies, najbardziej popularny w Polsce w postaci płatków owsianych, to bardzo odżywcze zboże. Zawiera sporo białka, dobrych tłuszczów wspomagających pracę mózgu oraz witamin z grupy B. Pospolite produkty z owsa, jak kasza owsiana, płatki i mąka, są najczęściej zanieczyszczone glutenem, choć na półkach sklepów ze zdrową żywnością coraz częściej można znaleźć bezglutenowe produkty owsiane. Poza płatkami, które znajdują się w większości polskich kuchni, warto sięgnąć po kaszę owsianą łamaną, która zmieszana w porannej owsiance z płatkami, dodaje jej cudownej struktury. Kiedy płatki już się rozgotowują, kasza wciąż pozostaje lekko twarda, dzięki czemu owsianka jest smaczniejsza. Kasza owsiana sprawdza się wyśmienicie jako baza zupy wzorowanej na ryżowym congee. Jeśli lubisz smak owsa, powinna ci też posmakować kasza z całych łuskanych ziaren owsa, których nie zapomnij namoczyć przez noc przed gotowaniem. Tak jak w przypadku większości ziaren i orzechów, dzięki nocnemu namaczaniu trawienie owsa będzie łatwiejszym zadaniem dla twojego układu pokarmowego. Całe ziarna możesz zastosować we wszystkich przepisach, w których proponuję użycie orkiszu, płaskurki lub pszenicy kamut. Dodatkowo, jeśli kupisz certyfikowany owies bezglutenowy, możesz wykorzystać te przepisy, nawet jeśli cierpisz na celiakię lub unikasz glutenu.
Swoją kulinarną przygodę z owsem, prawdopodobnie jak większość z nas, rozpoczęłam od porannej owsianki, bez której dziś nie wyobrażam sobie poranków, choć w kuchni nie ograniczam się do wykorzystywania owsa tylko do tej pory dnia. Bardzo lubię kaszę owsianą łamaną, gotowaną na warzywnym bulionie, doprawioną pesto, którą jem zazwyczaj z pieczonymi warzywami, na przykład z ubóstwianą przeze mnie pietruszką lub pasternakiem (str. 143). Bardzo często spośród mlek roślinnych wybieram mleko owsiane, bo jego naturalna słodycz pozwala mi ograniczyć ilość dodatkowych słodzików. Płatków owsianych bardzo często używam do kruszonek (str. 144), deserów i naleśników (str. 136). Kruszonki dzięki dodatkowi płatków są treściwe i chrupiące, ciasta owsiane należą bezwzględnie do moich ulubionych, są ciężkie i wilgotne, a naleśniki na bazie zmiksowanych płatków wychodzą zawsze smaczne i puszyste.
Pszenica to dzisiaj najmniej modne, ciągle krytykowane i pogardzane przez większość zboże. Jest w tym trochę racji, bo tysiąckrotnie modyfikowana genetycznie i poddawana innym abstrakcyjnie brzmiącym procesom naukowym współczesna pospolita pszenica nie ma nic wspólnego z ziarnem hodowanym przez ludzkość od ponad dwóch tysięcy lat. Dodatkowo pszenica zawiera bardzo dużo glutenu, stąd nie może być stosowana przez osoby uczulone na tę substancję. Choć jest źródłem białka, witamin i minerałów, sama także ograniczam do minimum pospolite produkty bogate w sztucznie wyhodowaną pszenicę karłową. W kuchni staram się sięgać po stare odmiany pszenicy, takie jak płaskurka i kamut, czasami sięgam też po pełnoziarnisty orkisz. Płaskurka smakuje wyśmienicie, to mój ulubiony rodzaj ziaren pszenicy. Ziarna mają ładny brązowy kolor i miodowo--orzechowy zapach, który przekłada się także na smak ugotowanej płaskurki. Farro (to włoska nazwa tej odmiany pszenicy) jest często wykorzystywana w kuchni północnych Włoch. Moim ulubionym sposobem jej przyrządzania jest buraczane farrotto, danie na kształt risotto z burakami, gdzie zamiast ryżu wykorzystuję namoczoną uprzednio płaskurkę. Mniej popularna i przez to trudniej dostępna w Polsce jest pszenica kamut, która w smaku przypomina dobry włoski makaron, a od orkiszu i płaskurki różni się jasnym, żółtopomarańczowym kolorem i nieco większymi ziarnami. W przepisach, które znajdziesz w rozdziale o pszenicy, możesz wymiennie stosować wszystkie wyżej wymienione rodzaje jej ziaren.
Bez względu na to, jakich ziaren pszenicy używasz, przed gotowaniem zawsze je namaczaj co najmniej przez 12 godzin. Dzięki temu pszenica będzie łatwiejsza do strawienia oraz ugotuje się szybciej. Ziarna gotuj jak makaron, w dużej ilości osolonej wody. Po namoczeniu zarówno orkisz, jak i płaskurka czy kamut gotują się dosyć szybko. U mnie zazwyczaj trwa to około 15–30 minut w zależności od efektu, jaki chcę uzyskać. Do sałatek ziarna gotuję al dente, bo zależy mi, by zachowały kształt. Jeśli twoim zdaniem po 15 minutach gotowania płaskurka czy orkisz są wciąż zbyt twarde, gotuj je do momentu uzyskania pożądanej miękkości. Po ugotowaniu ziarna odcedź i wymieszaj z łyżką oliwy, by się nie posklejały. Smakują wyśmienicie jako dodatek do upieczonych warzyw lub połączone z ulubionym pesto w prostej sałatce.
Bardziej wtajemniczonych w arkana sztuki piekarskiej zachęcam do samodzielnego mielenia ziaren płaskurki lub orkiszu na mąkę. Taka domowa mąka jest świeża i czysta, a upieczony z niej chleb smakuje zdecydowanie lepiej niż taki z gotowej zmielonej mąki. A tym, którzy są wybitnie zakręceni w temacie domowego wypieku chleba, polecam przygotowanie domowej mąki z wykiełkowanej płaskurki. Taka mąka to prawdziwa bomba odżywcza, warto więc zastępować nią klasyczną mąkę pszenną lub nawet mąkę orkiszową. By przygotować mąkę z wykiełkowanej płaskurki, należy namoczyć ziarna przez 12 godzin w zimnej wodzie, a następnie wypłukane odstawić na sicie w jasne, ciepłe miejsce, jednak z dala od bezpośredniego działania promieni słonecznych. Kiełkujące ziarna należy przepłukiwać zimną wodą, optymalnie co 3–5 godzin. Płaskurka kiełkuje wolniej od gryki czy komosy, ale 2–3 dni powinny wystarczyć, by wyhodować kiełki długości ziaren. Gotowe wykiełkowane ziarna trzeba następnie wysuszyć. Najlepiej zrobić to w suszarce do warzyw i owoców w temperaturze około 40°C. Suszenie powinno trwać około 12–20 godzin. Wysuszone ziarna zmiel i przechowuj w lodówce.
Maleńkie ziarna przypominające wyglądem biały mak to pseudozboże, nasiona rośliny o tej samej nazwie, czasem spotykanej w Polsce jako roślina ozdobna. Podobnie jak komosa ryżowa amarantus był uprawiany od tysięcy lat przez Inków i Azteków. Niepozorne nasionka są bogatym źródłem białka i wapnia, a także cennych aminokwasów egzogennych, czyli takich, których ludzki organizm nie jest w stanie wyprodukować. Amarantus ma lekko buraczany ziemisty smak, który dobrze współgra z wyrazistymi przyprawami. Ciekawostką jest także to, że nie tylko jego nasiona są jadalne. Bardzo smaczne są młode pędy i liście, choć trudno dostępne, warto ich poszukać, świetnie komponują się we wszelkiego rodzaju sałatkach i kanapkach.
Amarantus najczęściej wykorzystuję do porannej owsianki albo do zup i gęstych potrawek, zazwyczaj mieszam to ziarno z soczewicą. Moją ulubioną potrawą z amarantusem są faszerowane bataty (str. 180) oraz ukochana marokańska harira (str. 179). Do posypywania owsianek lub do domowych batonów z ziarnami bardzo często wykorzystuję amarantus ekspandowany. Możesz go kupić gotowy albo przygotować samodzielnie, choć wymaga to nieco zręczności. Na co dzień dodawaj amarantus do zup i gulaszy, bo ziarna naturalnie je zagęszczą, wzbogacając danie o ciekawy smak i mnóstwo składników odżywczych.
Amarantus gotuj po uprzednim aktywowaniu, czyli namoczeniu w wodzie przez co najmniej 12 godzin. Przy odcedzaniu wykorzystuj sito o bardzo drobnym splocie, bo amarantusowe nasiona są naprawdę niewielkie.
Kasze jęczmienne są chyba najpopularniejszym rodzajem kaszy w naszym kraju. Powoli zmienia się to razem z rosnącą świadomością kulinarną i zamiast po kaszę perłową coraz częściej sięgamy po grykę, jaglankę oraz pseudozboża, takie jak komosa i amarantus. Spośród kasz jęczmiennych najpopularniejsze w Polsce to pęczak, kasza łamana i perłowa oraz płatki jęczmienne. Pęczak występuje w dwóch postaciach: łuskanego ziarna jęczmienia oraz ziarna dodatkowo polerowanego (tzw. pęczak obtaczany, ang. pearl barley). W swojej kuchni najbardziej lubię wykorzystywać zwykły pęczak, niepolerowany, bo ziarna lepiej zachowują kształt po ugotowaniu i mają najwięcej wartości odżywczych spośród wszystkich wcześniej wymienionych. Dla osób na diecie bezglutenowej ważną informacją jest, że wszystkie produkty jęczmienne zawierają gluten.
Pęczak najchętniej jem polany rozpuszczonym masłem albo oliwą, bo taki smak pamiętam z dzieciństwa. Prosty ugotowany pęczak bardzo często wykorzystuję do sałatek (str. 194 i 203) albo używam do risotto zamiast ryżu, w efekcie otrzymując pęczotto. Bardzo lubię także pęczak gotowany na mleku, który przypomina konsystencją pudding ryżowy (str. 191). Pęczak podobnie jak inne ziarna przed gotowaniem zawsze namaczam, dzięki temu jest lekkostrawny i gotuje się w kilkanaście minut. Przygotowując poranną owsiankę, czasami wykorzystuję płatki jęczmienne, mieszając je pół na pół z płatkami owsianymi, ale najczęściej korzystam z nich, piekąc wytrawne muffiny śniadaniowe przypominające nieco popularne na Wyspach Brytyjskich bułeczki scones.
Zaliczana do pseudozbóż komosa ryżowa to prawdziwy kulinarny hit ostatniej dekady. Bezglutenowa, wysokobiałkowa, zawierająca więcej wapnia niż mleko szturmem zdobyła serca miłośników zdrowej kuchni na całym świecie. Pochodząca z regionu Andów, obecna codziennie w kuchni Inków od tysiącleci, coraz częściej gości na współczesnych stołach. Komosa występuje w trzech rodzajach różniących się od siebie kolorem, a większość smakoszy wyczuje też subtelne różnice w smaku. Moim ulubionym rodzajem jest komosa czerwona, wyraźnie orzechowa, dobrze zbalansowana. W mojej kuchni jest częstym dodatkiem do sałatek z pieczonych warzyw. Szczególnie lubię sałatkę z pieczoną dynią, na którą przepis znajdziesz w mojej poprzedniej książce Warzywo, ale i tu znalazło się kilka perełek. Pozostałe rodzaje komosy to komosa biała i czarna. Białą, o najłagodniejszym smaku, wykorzystuję głównie do faszerowania warzyw, a także do owsianek i zup. Białe nasiona komosy trafiają do blendera, kiedy potrzebuję mąki z komosy. Komosę czarną wykorzystuję zamiennie z czerwoną do sałatek, na przykład do tej z fasolą i kiszoną cytryną (str. 214) albo hitu letnich wieczorów, sałatki z grillowaną kukurydzą i awokado (str. 216).
Małe ziarenka komosy zawsze namaczaj przed przyrządzeniem, by je aktywować, neutralizując chroniący je przed strawieniem kwas fitowy (fitynowy). Komosa podobnie jak niepalone nasiona gryki bardzo szybko kiełkuje. By przygotować kiełki, postępuj tak samo jak w przypadku kiełkowania nasion gryki. Wykiełkowane nasiona dodawaj do koktajli, ciast naleśnikowych i wszelkiego rodzaju placków i racuchów.
Po koktajle najczęściej sięgam w porze śniadania, kiedy mam ochotę na coś pożywnego i lekkiego, co w dodatku można ekspresowo przyrządzić. Zwykle też przelewam je do słoika i zabieram ze sobą, kiedy czeka mnie cały dzień pracy poza domem. Mam wtedy pod ręką pyszną sycącą przekąskę.
Zmiksuj ¼ szklanki kaszy z ½ szklanki mleka oraz mango, pomarańczą i pierzgą. Resztę kaszy i mleka zmiksuj z jagodami, bananem i acai. Przelej koktajl z mango i pomarańczy do szklanek i uzupełnij koktajlem jagodowo-bananowym. Podawaj solo lub posypane mieszanką superfoods.
Do wszelkiego rodzaju smoothies często dodaję odrobinę superfoods. Najchętniej wybieram rodzime superprodukty, takie jak pierzga, pyłek kwiatowy, młody jęczmień czy mielone siemię, choć w swojej spiżarni mam też miód z kwiatów manuka, sproszkowane jagody acai, korzeń maca czy karob. Oczywiście nie musisz od razu zaopatrywać się we wszystkie te cudowności, bo koktajle mają to do siebie, że smakują wybornie nawet bez superfoods.
Z nieoczyszczonego prosa próbowałam ugotować kilka potraw, lecz mimo ogromnej determinacji, by zjeść to cudowne ziarno w nieoczyszczonej postaci, nie wszystkie pomysły udało mi się zrealizować z sukcesem. Łuski prosa są bardzo twarde i nawet po dwóch dobach moczenia pozostają nienaruszone. Jedynym sposobem, jaki znalazłam, by zjeść proso razem z łupiną i czerpać z tego przyjemność, było zmiksowanie ziaren na mąkę i ugotowanie ich w postaci… prosianki. Danie ma charakterystyczny smak przypominający nieco świeży popcorn. Idealnie komponuje się ze słodkimi owocami, takimi jak gruszki, śliwki czy morele. Dobrze też dosłodzić je lekko syropem klonowym, który nadaje prosiance subtelny karmelowy posmak.
MIGDAŁY PRAŻONE Z CYNAMONEM
Najpierw przygotuj migdały. Piekarnik rozgrzej do 160°C (140°C termoobieg). Na blachę wyłożoną papierem do pieczenia wysyp migdały. Dodaj cynamon, sól i syrop. Wymieszaj, tak by syrop i przyprawy dokładnie otoczyły ziarna. Praż przez 20 minut, dwukrotnie mieszając w tym czasie. Pilnuj, by migdały się nie przypaliły. Wystudź. Przechowuj w szczelnie zamkniętym słoiku do miesiąca, najlepiej w lodówce.
Proso zmiksuj blenderem na mąkę albo zmiel w młynku do kawy. Im drobniejsze ziarna, tym gładsza i kremowa będzie prosianka.
Dokładnie wymieszaj zmielone proso z mlekiem i solą. Podgrzewaj, mieszając, by kaszka nie przywarła do dna garnka. Od momentu, kiedy mleko zacznie wrzeć, gotuj prosiankę na wolnym ogniu przez około 20 minut, aż zgęstnieje. Na koniec dosłodź do smaku syropem klonowym.
Podawaj z pokrojoną w plastry gruszką skropioną sokiem z cytryny. Posyp prażonymi migdałami z cynamonem.
Pierwsze pieczone jabłko, jakie kiedykolwiek jadłam, upiekłam sobie nad ogniskiem. Wbite na sam koniec olchowej gałęzi niebezpiecznie chwiało się nad rozpalonym stosem, podczas gdy ja ze skupieniem pilnowałam, by równomiernie opiekało się z każdej strony. Ależ ono wtedy smakowało. Potem ani się obejrzałam, a ogniska zostały zastąpione przez ogródkowe grille i jabłka piekłam już wyłącznie w piekarniku. Takie rozwiązanie ma swoje plusy. Przede wszystkim jabłko przed upieczeniem można do woli nafaszerować ulubionymi składnikami, na przykład suszonymi owocami, orzechami lub jaglanym kremem budyniowym.
KREM JAGLANY
Rozgrzej piekarnik do 200°C (180°C termoobieg).
Najpierw przygotuj krem jaglany. Wszystkie jego składniki zmiksuj na gładką masę. Powinien mieć konsystencję gęstego budyniu. Jeśli krem będzie zbyt gęsty, dolej więcej mleka.
Jabłka umyj i przetnij w poprzek, na ¾ wysokości. Górną część odłóż, a z dolnej łyżeczką wydrąż gniazdo nasienne, uważając, by nie przebić owoców na wylot. Przeciętą część skrop sokiem z cytryny. Do środka każdego jabłka włóż ½ łyżeczki konfitury różanej i porcję kremu wymieszaną z posiekaną żurawiną i pistacjami. Każde jabłko przykryj odciętą częścią.
Każdy owoc ułóż na osobnym arkuszu papieru do pieczenia. Zbierz papier od góry i ciasno zwiń, tworząc pakunek z zamkniętym w środku jabłkiem. Wstaw do piekarnika na 30 minut. Na ostatnie 5 minut rozwiń pakunki, by skórka jabłek się przyrumieniła. Podawaj gorące na śniadanie lub deser.
W wersji wegańskiej zastąp miód syropem klonowym.
Budyń jaglany po raz pierwszy zrobiłam dla M na urodzinowe śniadanie. Przygotowałam go wówczas z sycylijskich pomarańczy z miodem kwiatowym i pistacjami. Był przepyszny! Od tej pory jaglany budyń przyrządzałam w niezliczonej ilości odsłon. Był czekoladowy z gruszkami, śliwkowy z cynamonem, a nawet piernikowy z dynią. Wszystkie pyszne, niemal jak ten z poniższego przepisu.
Budyń możesz z łatwością zamienić na wegański jaglany crème brûlée. Wystarczy, że gotowy budyń przełożysz do nasmarowanych tłuszczem kokilek i wstawisz do lodówki. Przed podaniem posyp go cienką warstwą drobnego cukru i opiecz palnikiem do crème brûlée. Wegańska wersja tego popularnego pysznego deseru gotowa!
CRÈME BRÛLÉE
Kaszę opłucz na sicie i przełóż do garnka. Dodaj mleko, wodę, olej kokosowy i sól, doprowadź do wrzenia. Gotuj przez 20 minut, aż kasza zmięknie. Wtedy dodaj ekstrakt waniliowy, skórkę z limonki i obrane mango. Przełóż całość do blendera i zmiksuj na gładki krem. Budyń podawaj z owocami passiflory. Najlepiej smakuje w temperaturze pokojowej.
Jeśli zdecydujesz się przemienić budyń w crème brûlée, nasmaruj tłuszczem kokosowym 4 płaskie kokilki, przelej do nich ciepły budyń i wygładź powierzchnię łyżką zamoczoną w zimnej wodzie. Kokilki odstaw do lodówki na co najmniej 1 godzinę. Przed podaniem posyp je cukrem i opiecz palnikiem do crème brûlée. Podawaj od razu.