Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Pewnego jesiennego dnia do gondoli wyciągu w Karpaczu wsiada czwórka turystów. Na Kopę dojeżdżają martwi. Wszyscy. Są cztery ciała, żadnych śladów zbrodni i pomysłu, co mogło się stać. Na czele zespołu śledczego staje doświadczony komisarz Leszek Lenica.
Seria TAJEMNICE TRZECH SZCZYTÓW przedstawia niepokojące zdarzenia kryminalne, do których dochodzi w górach. Czy konkluzje policyjnych śledczych są zgodne z rzeczywistym przebiegiem zdarzeń? Tylko góry wiedza, jak było naprawdę. A one pilnie strzegą swoich tajemnic…
Krzysztof Bochus – pisarz, dziennikarz i wykładowca akademicki. Autor między innymi bestsellerowej serii kryminałów retro o radcy Christianie Abellu oraz dwóch cykli współczesnych thrillerów o redaktorze Adamie Bergu oraz detektywie Marku Smudze. Prywatnie pasjonat historii, sztuki i dziejów Pomorza.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 73
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Krzysztof Bochus
Śmierć na Kopie
Tom 1Tajemnice Trzech Szczytów
LIND & CO
LIND & CO
@lindcopl
e-mail: [email protected]
Tytuł oryginału:
Śmierć na Kopie
Tom 1 - Tajemnice Trzech Szczytów
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.
Wydanie I, 2025
Projekt okładki: Studio Karandasz
Grafika na okładce:
kaninstudio, Lazy_Bear
Copyright © dla tej edycji:
Wydawnictwo Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2025
ISBN 978-83-67978-52-1
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Góry są pełne tajemnic. Niektóre z tych sekretów nigdy nie wychodzą na jaw./p>
I tylko góry wiedzą, jak było naprawdę.
TERAZ
Karkonosze, Karpacz,
24 września 2019 roku
Wicher nieustannie się wzmagał, uderzając z impetem o betonowe podpory stacji i tworząc z zeschłych liści wirującą w powietrzu zawiesinę. Było zimno. Komisarz Leszek Lenica podniósł wyżej kołnierz kurtki i schował głowę w tym prowizorycznym pancerzu. Jeszcze rano w kotlinie poniżej świeciło słońce. Zapowiadał się pogodny, jesienny dzień. Ale to były kapryśne Karkonosze, no i rano te cztery osoby jeszcze żyły.
– Jeszcze raz, chłopcze, od początku. – Podniósł głowę i zatrzymał wzrok na stojącym przed nim pracowniku kolejki. Chłopak miał nie więcej niż dwadzieścia lat, podobno był studentem i pracował na wyciągu dorywczo. Pocił się, nerwowymi ruchami przyczesując włosy, które nieustannie walczyły z wiatrem. – Wszyscy jesteśmy zdenerwowani, ale co nagle, to po diable, zwłaszcza w takich sprawach. Chyba to rozumiesz?
Chłopak skwapliwie pokiwał głową.
– Jak się nazywasz?
– Marcin. Marcin Łopacz.
– No to do brzegu. – Komisarz ponownie wcisnął dyktafon. – O której ta czwórka weszła do gondoli?
– Chyba koło dziesiątej. – Chłopak odchrząknął i przestąpił z nogi na nogę.
– Chyba czy na pewno?
– No, na pewno. Chwilę wcześniej, zanim wyciąg wystartował ze stacji, wysyłałem SMS-a do dziewczyny. Sprawdziłem, to było dwie po dziesiątej. A sekundę później zauważyłem tę czwórkę.
– Jak byś ich opisał?
– W sensie?
– Jakie robili wrażenie? Byli ożywieni czy smutni? Rozmawiali ze sobą czy raczej wyglądali na dwie pary obcych sobie ludzi?
– Milczeli, tylko jeden z nich, ten w czapce narciarskiej z pomponem, coś do siebie mruczał, ale nie usłyszałem co. Ta pani, co z nim była, przez cały czas miała spuszczoną głowę. Drobna blondynka bez czapki, nawet mnie to zdziwiło, bo kurewsko wiało, to znaczy mocno. – Speszył się.
– Skąd wiesz, że byli razem?
– Trzymali się za rękę.
– Aha. – Komisarz ponownie wstrząsnął się z zimna. Pomyślał o czterech sztywnych ciałach leżących w pokoju technicznym stacji i zrobiło mu się jeszcze zimniej. – A pozostali dwoje sprawiali wrażenie, że są razem?
– Chyba tak, ten mężczyzna, zapamiętałem, że pomimo zimna też był bez nakrycia głowy, dźwigał dwa plecaki, swój i tej pani. Więc chyba byli razem, co nie?
Komisarz nie odpowiedział. Spojrzał za siebie, szukając wzrokiem aspirant Kasi Moss. Policjantka wyszła właśnie z budynku stacji i na jego widok skinęła przecząco głową. Karetka z lekarzem jeszcze nie dojechała do dolnej stacji, jakoś się nie spieszyli, kurwa. Nadal wiedzieli tyle, co nic.
– Czy w zachowaniu tej czwórki coś zwróciło twoją uwagę, coś, co określić by można jako zachowanie nietypowe? – powrócił do indagowania chłopaka.
– Nie wydaje mi się. – Tamten potarł czoło. – Po prostu stanęli na podeście, gdy przyszła ich kolej, a potem gdy dałem znak, grzecznie usiedli na miejscach. W każdym razie nie zauważyłem jakiejś szczególnej radości czy śmiechów, jakie czasami towarzyszą wsiadaniu do gondoli. Zwłaszcza młodzi świrują w takim momencie, machają nogami, robią głupie miny i takie tam podśmiechujki… Czasami ludziom naprawdę odbija, zachowują się tak, jakby ze smyczy się urwali, zwłaszcza jak są w stanie wskazującym. Oni nie. Sprawiali wrażenie… – przez chwilę szukał odpowiedniego określenia – obojętnych…
– Jak usiedli?
– Skrajnie po lewej stronie gondoli ta blondynka, obok ten pan w czapce z pomponem. Obok niego ten drugi mężczyzna, na końcu ta druga kobieta.
– Czy ktoś z nich sprawiał wrażenie osoby chorej czy osłabionej?
– W sensie? – Zdaje się, że to był ulubiony zwrot studenta.
– Pytam, czy ktoś z nich się zataczał, był blady, sprawiał wrażenie osoby chorej lub niebędącej w najlepszej formie fizycznej.
– Nie, tak nie mógłbym powiedzieć. – Pracownik potrząsnął głową. – Już mówiłem, byli po prostu zwyczajni, tacy nierzucający się w oczy. Każdy zajęty swoimi myślami, tak jakby.
– Obserwowałeś ich jeszcze przez chwilę, po tym, jak wsiedli do gondoli?
– No nie, po co? Pilnowałem następnych wsiadających. – Chłopak poruszył się nerwowo. – Za to mi płacą. Zależy mi na tej robocie, nie zrobiłem nic złego…
– Wcale ci tego nie zarzucam, rozmawiamy sobie świeżo po zdarzeniu, to nawet nie jest formalne przesłuchanie – uspokoił swego rozmówcę komisarz. – Chcę się tylko dowiedzieć, czy zaobserwowałeś jakieś podejrzane ruchy na gondoli, wkrótce potem, jak ruszyła w górę, bo kwadrans później cała czwórka dotarła na szczyt martwa.
– Rzuciłem spojrzeniem w ich stronę, widziałem tylko plecy. No, siedzieli po prostu. Wszystko było w porządku.
– To wszystko. Nie wyjeżdżaj na razie z Karpacza, możesz być jeszcze potrzebny, choć to raczej wątpliwe.
– Dobrze.
Chłopak obciągnął kurtkę i oddalił się pospiesznie, jakby obawiał się, że policjant zmieni zdanie. Wyciąg unieruchomiono, komisarz widział gondole kołyszące się na wietrze. Koło stacji zebrała się grupka rozdyskutowanych gapiów, musiała dojść do nich wiadomość o dramacie na wyciągu i już zdążyli zejść tu ze Śnieżki. Złe wieści szybko się rozchodzą, zjeżdżają z góry na nartach. Szybują i nabierają prędkości. Dobre odwrotnie. Mają pod górkę, przebijając się w trudzie i znoju. Zawsze tak było, to jedna z niewielu prawd, których Lenica był pewien.
Odwrócił się i prawie zderzył z aspirant Moss.
– Zabezpieczcie lepiej teren, taśmy i te sprawy – mruknął do niej.
– Już to zleciłam.
– Co z medykami?
– Karetka utknęła, na dole był jakiś wypadek, musieli wybrać okrężną drogę, ale dojeżdżają już do Białego Jaru.
– Każ kierownikowi ponownie uruchomić wyciąg. A tamci niech się ładują na gondole i w górę. Powinni tutaj przebadać naszych truposzy. Nawet nie mamy jeszcze formalnego aktu zgonu.
– Nam to chyba niepotrzebne. – Kobieta miała napięcie w oczach.
– Nam nie, są sztywni na bank – zgodził się. – Ale prokuratorowi już tak. Poczekaj na lekarza i na oględziny zwłok. Pewnie i tak nie obędzie się bez sekcji, ale o tym zdecyduje prokurator. Wszystkie papiery chcę mieć jutro na biurku, odprawa o dziesiątej. Ja zjadę na dół i przesłucham gościa z dolnej stacji.
– Komisarzu… – Moss nie spuszczała z niego oczu. Z tą kitką włosów wystających spod czapki przypominała raczej nastolatkę niż policjantkę na służbie. Początkowo zżymał się, że przydzielono mu młodą kobietę, ale szybko zrozumiał swój błąd. Aspirant Katarzyna Moss była dokładna, wnikliwa i nigdy nie miała kaca. Szybko kojarzyła fakty i miała fenomenalną pamięć do szczegółów, co w tej robocie było szczególnie ważne. Poza tym przejawiała rodzaj nienachalnego szacunku wobec Lenicy, co głaskało jego ego, choć sam się do tego nie przyznawał.
– Co tam?
– Jak pan myśli, co im się stało? – Spojrzała na niego uważnie. – To przecież nienormalne, masakra jakaś. Cztery trupy, żadnych śladów zbrodni. Wsiedli do gondoli żywi i dojechali na górę martwi. Wszyscy.
Zwłaszcza to „wszyscy” uwierało jak kamyk w trekkingowym bucie. Najgorsze było to, że aspirant Moss miała całkowitą rację. To było nienormalne, komisarz nigdy nie spotkał się z czymś podobnym. I to absurdalność tego, co się stało, była najbardziej porażająca. Rano, kilka minut po godzinie dziesiątej, do czteroosobowej gondoli na dolnej stacji wyciągu w Karpaczu wsiadły cztery milczące osoby. Kwadrans później, po dotarciu do stacji końcowej już nie żyły.
Wszystkie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji