Stracone dziesięciolecie - Romuald Szeremietiew - ebook

Stracone dziesięciolecie ebook

Romuald Szeremietiew

0,0
70,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Prezydent Rosji Władimir Putin w 2007 r. na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium otwarcie zakwestionował ustalony po rozpadzie ZSRR ład międzynarodowy. W 2008 r. wybuchła wojna między Rosją a Gruzją – Rosja oderwała dwie prowincje Gruzji. W 2014 r. Rosjanie anektowali Krym i rozpoczęła się trwająca do dziś rebelia sił prorosyjskich na wschodniej Ukrainie. Rosja i Ukraina, sąsiedzi Polski, walczą ze sobą.

Polska powinna w 2007 r. podjąć budowę systemu obrony kraju, który zagwarantowałby bezpieczeństwo polskich granic. Gdyby to zrobiono, to po dziesięciu latach, do 2017 r., można było ten cel osiągnąć. Nic takiego się nie stało. Do dziś nie ma właściwej strategii obronności RP, procesy budowy sił zbrojnych RP są chaotyczne, a zakupy uzbrojenia skandalicznie nieudolne. O tym wszystkim piszę w mojej książce i dlatego też nazwałem ją Stracone dziesięciolecie, uważam bowiem, że lata 2007–2017 straciliśmy dla naprawy naszej obronności.

Romuald Szeremietiew, syn Rosjanina, który wybrał Polskę. Ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim. Podjął działalność niepodległościową w Nurcie Niepodległościowym (1972–1976), następnie współtworzył Konfederację Polski Niepodległej i nią kierował. Prześladowany przez władze PRL w 1981 r. został skazany przez sąd wojskowy na 5 lat więzienia za „obalanie ustroju przemocą”. Zwolniony na mocy amnestii w 1984 r. założył w konspiracji Polską Partię Niepodległościową, którą kierował. W 1992 r. został wiceministrem, a następnie pełnił obowiązki ministra obrony. W latach 1997–2001 był posłem na Sejm RP i sekretarzem stanu – pierwszym zastępcą ministra obrony. Oskarżony fałszywie o korupcję i usunięty z MON w lipcu 2001 r. został po dziewięciu latach oczyszczony z zarzutów prawomocnymi wyrokami. Podjął pracę jako wykładowca akademicki, zajmując stanowiska profesorskie, m.in. w Krakowskiej Akademii im. Frycza Modrzewskiego, na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie był dyrektorem instytutu, a następnie dziekanem wydziału prawa. Obecnie jest profesorem Społecznej Akademii Nauk. Jest członkiem władz partii „Porozumienie” Jarosława Gowina. W listopadzie 2017 r. został odznaczony przez prezydenta RP Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1369

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

Zale­sie Dolne 2018

Wstęp

Od dawna zaj­muję się obron­no­ścią i woj­skiem. Pamię­tam, jak za nie­boszczki PRL w cza­sie jed­nej z rewi­zji mojego miesz­ka­nia funk­cjo­na­riu­sze Służby Bez­pie­czeń­stwa skru­pu­lat­nie, z wielką uwagą prze­glą­dali książki, sądząc, że tam znajdą jakieś ukryte wia­do­mo­ści. Księ­go­zbiór był spory, więc mieli co robić. I wów­czas szef tej esbec­kiej ekipy zwró­cił uwagę, że mam dużo ksią­żek na tematy woj­skowe. Spoj­rzał na mnie i z drwią­cym uśmiesz­kiem powie­dział, że do woj­ska takich jak ja nie wpusz­czają, więc ta wie­dza, zgro­ma­dzona w mojej biblio­tece, na pewno mi się nie przyda. Wie­dzia­łem, że w „Ludo­wym” WP nie ma dla mnie miej­sca. Kiedy odby­wa­łem zasad­ni­czą służbę woj­skową, w szkole pod­ofi­cer­skiej zgło­si­łem się do dowódcy jed­nostki z zamia­rem pój­ścia do szkoły ofi­cer­skiej. Wów­czas puł­kow­nik, który mnie trak­to­wał z życz­li­wo­ścią, odra­dził. Usły­sza­łem: „Romek, ty prę­dzej dosta­niesz wyrok niż ofi­cer­skie gwiazdki”. I wyja­śnił, że uwagę poli­tru­ków zwró­ciły moje poglądy na temat wojny 1920 roku i jako nie­pewny poli­tycz­nie nie mogłem być awan­so­wany na kaprala.

Po latach oka­zało się, że esbek nie miał racji, w końcu tra­fi­łem do woj­ska i to na mini­ste­rialne sta­no­wi­sko, ale miał rację mój dowódca. W PRL za „oba­la­nie” ustroju tra­fi­łem bowiem na parę lat do wię­zie­nia, a gdy PRL się „oba­lił”, po dok­to­ra­cie w Aka­de­mii Obrony Naro­do­wej zda­łem też egza­min ofi­cer­ski i gwiazdki dosta­łem.

Po 1989 roku coraz bar­dziej wsią­ka­łem w sprawy woj­skowe, odcho­dząc od dzia­łal­no­ści poli­tycz­nej. Dwa razy pra­co­wa­łem w Mini­ster­stwie Obrony Naro­do­wej, w 1992 roku krótko jako szef resortu, a w latach 1997–2001 zaj­mo­wa­łem się tech­niczną moder­ni­za­cją armii na sta­no­wi­sku sekre­ta­rza stanu, pierw­szego zastępcy mini­stra. Uzy­ska­łem habi­li­ta­cję i odtąd na sta­no­wi­skach pro­fe­sor­skich w kilku uczel­niach wykła­da­łem przed­mioty zwią­zane z obron­no­ścią i bez­pie­czeń­stwem naro­do­wym.

Pozna­jąc dzieje Woj­ska Pol­skiego, ana­li­zu­jąc wojny i bitwy, w któ­rych żoł­nierz pol­ski uczest­ni­czył, stu­diu­jąc prace teo­re­ty­ków sztuki wojen­nej, szu­ka­łem odpo­wie­dzi na pyta­nie: co my, Polacy, powin­ni­śmy zro­bić, aby Pol­ska nie musiała doświad­czać tego wszyst­kiego, co było jej udzia­łem od XVIII wieku, gdy stra­ci­li­śmy nie­pod­le­głość, a wielką Rzecz­po­spo­litą agre­sywni sąsie­dzi roze­brali, wyma­zu­jąc nasze pań­stwo z poli­tycz­nej mapy Europy.

Odzy­ska­nie nie­pod­le­gło­ści w 1918 roku oka­zało się wyda­rze­niem pozba­wio­nym trwa­ło­ści. W 1939 roku wybu­chła wojna świa­towa, w któ­rej ponow­nie stra­ci­li­śmy nie­pod­le­głość, zgi­nęły miliony Pola­ków i w końcu zdra­dzeni przez sojusz­ni­ków zosta­li­śmy wydani na łup zbrod­nia­rzowi Sta­li­nowi. Powstała kulawa sate­licka pań­stwo­wość „Pol­ski Ludo­wej”, w któ­rej Polacy znowu, tak jak w cza­sie zabo­rów, zna­leźli się w nie­woli.

Zryw wol­no­ściowy Soli­dar­no­ści 1980 roku, któ­remu patro­no­wał i który wspie­rał wielki Polak papież Jan Paweł II, sku­teczna i sta­now­cza poli­tyka pre­zy­denta Ronalda Reagana i w kon­se­kwen­cji prze­grana komu­ni­zmu oraz roz­pad ZSRR spra­wiły, że Pol­ska znowu odzy­skała suwe­renny byt. Pań­stwo pol­skie jako pod­miot sta­no­wiący o sobie znowu poja­wiło się w gro­nie wol­nych naro­dów. Wraz z tym powstało jed­nak pyta­nie, w jaki spo­sób powin­ni­śmy zadbać o nasze bez­pie­czeń­stwo, aby już nie trzeba było wię­cej toczyć walk w obro­nie zagro­żo­nej nie­pod­le­gło­ści.

Pro­cesy, jakie zaczęły zacho­dzić na are­nie świa­to­wej, una­ocz­niły, że kwe­stia bez­pie­czeń­stwa Pol­ski jest na­dal nie­roz­wią­zana. Wpraw­dzie udało się uzy­skać człon­ko­stwo w NATO, co wielu Pola­ków uznało za wystar­cza­jącą gwa­ran­cję nie­za­gro­żo­nego ist­nie­nia pań­stwa pol­skiego, ale dla każ­dego myślą­cego sta­wało się oczy­wi­ste, że zabez­pie­cze­nia sojusz­ni­cze w przy­szło­ści mogą zanik­nąć i może dojść do powtórki z wrze­śnia 1939 roku, kiedy bro­niąca się Pol­ska cze­kała na pomoc sojusz­ni­ków i jej nie otrzy­mała.

Kiedy uświa­do­mi­łem sobie, że tak jak w cza­sach II RP poszu­ku­jemy gwa­ran­cji bez­pie­czeń­stwa, zabie­ga­jąc o względy mocarstw, uzna­łem, że w dzie­dzi­nie obron­no­ści trzeba szu­kać roz­wią­zań, które zapew­nią Pol­sce bez­pie­czeń­stwo także wów­czas, gdy te mocar­stwa nie będą chciały Pol­sce pomóc.

Tego, co należy zro­bić, aby ten dyle­mat roz­wią­zać, doty­czy ta książka. Zło­żyły się na nią moje wybrane tek­sty i wypo­wie­dzi z ostat­nich dzie­się­ciu lat, w więk­szo­ści publi­ko­wane na moim blogu, na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych, ale także w gaze­tach i mie­sięcz­ni­kach. Zapre­zen­to­wane pod kolej­nymi datami poka­zują, jakie kwe­stie budziły moje zain­te­re­so­wa­nie i co w spra­wach woj­ska, obron­no­ści uwa­ża­łem za warte pod­nie­sie­nia. Uzna­łem za celowe, aby zamie­ścić też wywiady ze mną, gdzie przed­sta­wiam poglądy i opi­nie, z któ­rymi chcia­łem dotrzeć do czy­tel­ni­ków. Każda część książki, cza­sem kil­kuz­da­niowa, a innym razem licząca kilka stron, może być potrak­to­wana jak odrębna całość. Jed­nak wszyst­kie one razem, nawet czy­tane w dowol­nej kolej­no­ści, bez zacho­wa­nia chro­no­lo­gii, powinny poka­zać, jaki jest pro­po­no­wany przeze mnie spo­sób na zbu­do­wa­nie sys­temu obrony gwa­ran­tu­ją­cego Pol­sce bez­pie­czeń­stwo.

Plany moder­ni­za­cji i roz­bu­dowy sił zbroj­nych przy­jęte w Rosji zakła­dają, że w 2020 roku nasz sąsiad będzie dys­po­no­wał armią, któ­rej będzie można użyć do reali­za­cji krem­low­skiego zamiaru odbu­dowy mocar­stwo­wej pozy­cji w świe­cie. Obser­wu­jąc kie­runki poli­tycz­nej aktyw­no­ści Rosji, nie można mieć wąt­pli­wo­ści, że regio­nem, który będzie chciała sobie pod­po­rząd­ko­wać, jest Europa Środ­kowo-Wschod­nia, tak zwana bli­ska zagra­nica, Ukra­ina, a jeśli NATO osłab­nie, także kraje nad­bał­tyc­kie i naj­praw­do­po­dob­niej Pol­ska. Dla­tego tak długo, jak NATO chroni nasz region, trzeba pil­nie budo­wać wła­ściwy sys­tem obrony naro­do­wej Pol­ski, wią­żąc go ści­śle z tym, czym będą dys­po­no­wać pań­stwa Trój­mo­rza, tak jak my zagro­żone przez rosyj­ski impe­ria­lizm. Pol­ska nie może ponow­nie zna­leźć się w takim poło­że­niu jak II RP i inne pań­stwa regionu w latach II wojny świa­to­wej.

Zapewne jakiś zło­śli­wiec powie­dział, że myśle­nie ma kolo­salną PRZE­SZŁOŚĆ. Zda­rza się prze­cież, gdy wspo­mi­na­jąc jakieś nie­miłe zda­rze­nie z prze­szło­ści, nabie­ramy prze­ko­na­nia, że postę­pu­jąc ina­czej, mogli­śmy go unik­nąć. Zdol­ność prze­wi­dy­wa­nia skut­ków tego, co robimy i czego nie robimy, jest rze­czą bar­dzo cenną, zwłasz­cza gdy od tego zależy los innych ludzi. Zdol­ność prze­wi­dy­wa­nia jest konieczna szcze­gól­nie w przy­padku osób spra­wu­ją­cych rządy w pań­stwie.

Roz­wa­ża­jąc czas, jaki byłby potrzebny do zbu­do­wa­nia pro­po­no­wa­nego sys­temu obrony Pol­ski, dosze­dłem do prze­ko­na­nia, że może to zająć dzie­więć lat. Uwa­żam, że minione lata 2007–2017 można było poświe­cić na wyko­na­nie takiej pracy. Nie­stety, nie zro­biono tego. Dla­tego ta książka nosi tytuł Stra­cone dzie­się­cio­le­cie. Co Pol­sce przy­niosą nad­cho­dzące lata?

Mistrz Jan Kocha­now­ski, poeta króla Ste­fana Bato­rego, napi­sał:

„Cie­szy mię ten rym: »Polak mądry po szko­dzie«;

Lecz jeśli prawda i z tego nas zbo­dzie,

Nową przy­po­wieść Polak sobie kupi,

Że i przed szkodą, i po szko­dzie głupi”..

Józef Brandt, „Bogu­ro­dzica”, 1909 r., olej na płót­nie, 302 × 160 cm, Muzeum Naro­dowe we Wro­cła­wiu

Jed­no­wy­mia­rowe siły zbrojne

20 listo­pada 2007

Jed­no­wy­mia­rowe siły zbrojne

Panie mini­strze od 16 listo­pada 2007 mamy nowego mini­stra obrony naro­do­wej pana Bog­dana Kli­cha. Współ­pra­co­wał pan z Bog­da­nem Kli­chem w MON, w okre­sie rzą­dów AWS. Czy to dobry kan­dy­dat, który spraw­dzi się na tym sta­no­wi­sku?

Romu­ald Sze­re­mie­tiew: Z czasu rzą­dów AWS pan Klich pozo­stał w mojej pamięci jako czło­wiek opa­no­wany, a w kon­tak­tach bez­po­śred­nich sym­pa­tyczny. Nie było mię­dzy nami żad­nych zgrzy­tów. Obec­nie tro­chę mnie zasko­czył, gdy jedną z pierw­szych jego czyn­no­ści po obję­ciu sta­no­wi­ska był prze­lot w F-16. Nie podej­rze­wa­łem, że ma takie chło­pięce pra­gnie­nia. W ten spo­sób tro­chę przy­bli­żył się do mini­stra Sikor­skiego, który zresztą nie tylko latał w samo­lo­cie, ale też ska­kał w tak zwa­nym tan­de­mie, czyli przy­cze­piony do spa­do­chro­nia­rza.

Czy Klich jest dobrym kan­dy­da­tem? Był przez rok wice­mi­ni­strem obrony naro­do­wej, więc pewne doświad­cze­nie resor­towe ma. W 1999 roku obej­mo­wał sta­no­wi­sko powo­łany przez kolegę par­tyj­nego z Unii Wol­no­ści Janu­sza Onysz­kie­wi­cza, mini­stra obrony naro­do­wej. Kiedy Unia zerwała koali­cję z AWS i prze­szła do opo­zy­cji, Klich odszedł z MON. Nie pamię­tam – sam czy został zwol­niony przez następcę Onysz­kie­wi­cza, Bro­ni­sława Komo­row­skiego. Z zawodu nowy mini­ster jest leka­rzem psy­chia­trą, ale zaj­muje się bez­pie­czeń­stwem i obron­no­ścią – pre­ze­suje zało­żo­nemu przez sie­bie kra­kow­skiemu Insty­tu­towi Stu­diów Stra­te­gicz­nych i jest człon­kiem pre­sti­żo­wego Mię­dzy­na­ro­do­wego Insty­tutu Stu­diów Stra­te­gicz­nych w Lon­dy­nie.

Trudno mi jed­nak dziś oce­niać, jakim mini­strem obrony będzie były wice­mi­ni­ster Bog­dan Klich. Z prak­tyki wiem, że wice­mi­ni­ster i mini­ster, a w prze­szło­ści byłem i jed­nym, i dru­gim, to są jed­nak tro­chę inne role.

Pierw­sze decy­zje mini­stra Kli­cha wzbu­dzają kon­tro­wer­sje, dyrek­to­rem depar­ta­mentu MON został gen. Bojar­ski, były ofi­cer WSI i absol­went Woj­sko­wej Aka­de­mii Poli­tycz­nej, a doradcą mini­stra gen. dyw. rez. Piotr Czer­wiń­ski, który odszedł z woj­ska w sierp­niu br. (podobno powo­dem odej­ścia było śledz­two, w któ­rym badano usta­wia­nie w kraju prze­tar­gów dla woj­ska i nad­uży­wa­nie sta­no­wi­ska). Jak pan to sko­men­tuje?

– Jed­nym z kry­te­riów oceny każ­dego szefa jest jego dobór współ­pra­cow­ni­ków. W moim przy­padku mogę stwier­dzić, że prze­sze­dłem naj­ostrzej­szy chyba spraw­dzian wyko­nany przez pro­ku­ra­turę i służby tajne. Z grona moich woj­sko­wych pod­wład­nych nikomu nie posta­wiono zarzu­tów kar­nych, a jed­nemu cywil­nemu posta­wiono, ale sąd go unie­win­nił. Czyli wypa­dłem raczej dobrze.

Oczy­wi­ście nie życzę mini­strowi Kli­chowi podob­nego spraw­dzianu. O gen. Bojar­skim jako sze­fie kadr MON trudno dziś coś sen­sow­nego powie­dzieć – rozu­miem, że mini­ster Klich ma do niego ogromne zaufa­nie, bo jak mawiał Sta­lin, kadry decy­dują o wszyst­kim. A gen. rez. Czer­wiń­ski nie jest doradcą, ale sekre­ta­rzem stanu, pierw­szym zastępcą mini­stra, czyli drugą w hie­rar­chii osobą w mini­sterstwie! O gene­rale wieść nie­sie, że odszedł z woj­ska „pod kape­lusz” na pod­sta­wie dżen­tel­meń­skiego układu z mini­strem Alek­san­drem Szczy­gło. Podobno była jakaś „nie­pra­wi­dło­wość” i mini­ster miał na to przy­mknąć oko w zamian za odej­ście Czer­wiń­skiego do cywila. Teraz, gdy ten „cywil” zdaje się dzięki PSL poszedł w mini­stry, Szczy­gło „oko otwo­rzył” i zoba­czymy, co z nowym sekre­ta­rzem stanu zrobi CBA, jeśli będzie miało powody, by „coś” mu zro­bić. Pamię­ta­jąc jed­nak o tym, co na mój temat „dono­siły” media, jestem ostrożny w oce­nia­niu, na ile gen. Czer­wiń­ski rze­czy­wi­ście czymś zawi­nił. Może mieć rację mini­ster Klich, gdy stwier­dza, że zarzuty wobec gene­rała są pozorne.

Pozo­sta­łymi wice­mi­ni­strami Klich mia­no­wał Marię Wągrow­ską i Sta­ni­sława Komo­row­skiego. Komo­row­ski jest dok­to­rem fizyki, a z pro­fe­sji zawo­do­wym dyplo­matą, nie wiem, jakie ma przy­go­to­wa­nie w dzie­dzi­nie kie­ro­wa­nia obron­no­ścią. Pani Wągrow­ska pod wzglę­dem facho­wym wypada lepiej. Jest wpraw­dzie magi­strem, nie wiem czego (w życio­ry­sie napi­sano: „Absol­wentka Uni­wer­sy­tetu War­szaw­skiego”), ale była redak­to­rem naczel­nym „Pol­ski Zbroj­nej” i zaj­mo­wała się tema­tami z dzie­dziny bez­pie­czeń­stwa naro­do­wego. Zabawne, że w ofi­cjal­nym życio­ry­sie pani mini­ster sprawą ści­śle tajną oka­zał się jej wiek. Nie ma tam zresztą ani jed­nej daty i nie można usta­lić, co i kiedy w życiu robiła. No i ostat­nio pani mini­ster podała się do dymi­sji ze względu na „sprawy rodzinne”. Są więc powody, by wyra­żać zdzi­wie­nie.

Nowy mini­ster dużo mówi o wyco­fa­niu armii z Iraku, nie uważa pan, że będzie to ewa­ku­acja w „hisz­pań­skim stylu” podyk­to­wana przede wszyst­kim obiet­ni­cami wybor­czymi PO?

– W kwe­stiach doty­czą­cych wysy­ła­nia lub wyco­fy­wa­nia woj­ska lepiej jest coś zro­bić, niż mówić, co się zrobi. Przy­po­mi­nam sobie, jak kie­dyś mini­ster Szmaj­dziń­ski zapo­wie­dział jakąś wspólną akcję woj­skową z Niem­cami, a póź­niej trzeba było to pro­sto­wać, bo Niemcy o niczym nie wie­dzieli. Kwe­stia dal­szej obec­no­ści pol­skiego woj­ska w Iraku to sprawa poli­tycz­nie deli­katna. Naj­pierw nale­ża­łoby ewen­tu­alne wyco­fa­nie w spo­sób poufny omó­wić z Ame­ry­ka­nami. Nie trzeba tłu­ma­czyć, że stra­te­giczny zwią­zek z USA ma dla bez­pie­czeń­stwa Pol­ski istotne zna­cze­nie. Powstaje jed­nak pyta­nie, w jakich for­mach mamy ten zwią­zek wyra­żać. Nasza obec­ność woj­skowa na tere­nie Iraku w obec­nym kształ­cie wydaje się raczej bez­sen­sowna. Kilka razy w publicz­nych wypo­wie­dziach pod­no­si­łem, by w zwal­cza­niu ter­ro­ry­zmu Pol­ska sta­wiała raczej na poli­tyczne niż mili­tarne środki. Tu otwiera się wiel­kie pole do popisu dla MSZ i róż­nych ośrod­ków ana­lizy i pla­no­wa­nia stra­te­gicz­nego. Tym­cza­sem odno­szę wra­że­nie, że w pol­skiej poli­tyce MON i MSZ w nikłym stop­niu uzgad­niają swoje dzia­ła­nia. Nic mi nie wia­domo, by w Pol­sce się­ga­nie po woj­sko było efek­tem wcze­śniej­szego wyczer­pa­nia środ­ków dyplo­ma­tycz­nych. A para­fra­zu­jąc tro­chę powie­dze­nie sta­rego Cle­men­ceau, pre­miera Fran­cji: „wojna to zbyt poważna sprawa, by zosta­wiać ją w rękach woj­skowych”, można by powie­dzieć, że ter­ro­ryzm jest zbyt poważ­nym pro­ble­mem, by sądzić, że do jego roz­wią­za­nia wystar­czy woj­sko. Na mar­gi­ne­sie: mar­nie oce­niam szanse poko­na­nia par­ty­zantki tali­bów w Afga­ni­sta­nie – tam też potrzebne są inne środki albo… jakieś 500 tys. żoł­nie­rzy NATO.

Panie mini­strze, sprawa zatrzy­ma­nia naszych żoł­nie­rzy jest sze­roko komen­to­wana w mediach. Dowódca wojsk lądo­wych gen. Skrzyp­czak bar­dzo hono­rowo sta­nął za żoł­nie­rzami z 18 bata­lionu, oświad­cza­jąc, iż jeśli żoł­nie­rze zostaną ska­zani, on odej­dzie z woj­ska. Czy cała ta sprawa nie została sztucz­nie roz­dmu­chana? Wszak postę­po­wa­nie pro­wa­dzi pro­ku­ra­tor Tomasz Sza­łek, który jest pierw­szym „cywi­lem” na tym sta­no­wi­sku i chyba nie za bar­dzo orien­tuje się w woj­sko­wych pro­ble­mach praw­nych.

– Nie mam naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści, że w MON nie dopil­no­wano wła­ści­wych przy­go­to­wań „praw­nych” w pla­no­wa­niu i wyko­ny­wa­niu tak zwa­nych misji poko­jo­wych, czyli akcji zbroj­nych poza kra­jem. Sły­sza­łem, że szko­le­nie żoł­nie­rzy z prawa o kon­flik­tach trwało zale­d­wie pięć godzin. A te aspekty służby są ważne cho­ciażby z takiego powodu: pol­scy żoł­nie­rze w Afga­ni­sta­nie zostali oddani pod ame­ry­kań­skie dowódz­two. USA nie przy­jęło pew­nych zapi­sów prawa wojen­nego, które obo­wią­zują pol­skich żoł­nie­rzy. Kto będzie odpo­wia­dał, jeśli dowódca ame­ry­kań­ski wyda roz­kaz, któ­rego wyko­na­nie będzie sprzeczne z regu­la­cjami wią­żą­cymi jego pol­skich pod­wład­nych?

MON nie zauwa­żył też, że żoł­nie­rzom uczest­ni­czą­cym w ope­ra­cjach będzie potrzebny nie tylko woj­skowy pro­ku­ra­tor i sędzia, ale także woj­skowy obrońca.

No i tryb postę­po­wa­nia z żoł­nie­rzami podej­rza­nymi o prze­kro­cze­nie prawa. W końcu do Afga­ni­stanu wysłało ich pań­stwo pol­skie, a nie jacyś mafiosi. Nie powinni więc być trak­to­wani według pro­ce­dur sto­so­wa­nych wobec groź­nych ban­dzio­rów. Przy­po­mi­nam sobie, jak w okre­sie rzą­dów mini­stra Szmaj­dziń­skiego z dowódz­twa wojsk lądo­wych wypro­wa­dzono zaku­tego w kaj­danki ofi­cera w mun­du­rze z dys­tynk­cjami puł­kow­nika. A więc nie­godne trak­to­wanie żoł­nie­rzy zaczęło się tro­chę wcze­śniej.

Czy nie jest cza­sem tak, że cała ta sprawa została nagło­śniona, by ude­rzyć w gen. Toma­szyc­kiego, który dowo­dził wtedy PKW, a pośred­nio w gen. Skrzyp­czaka. Nie jest tajem­nicą, że obaj gene­ra­ło­wie nie prze­pa­dają za decy­den­tami ze Sztabu Gene­ral­nego WP.

– Nie wiem, czy ist­nieje jakieś dru­gie dno w spra­wie tej afgań­skiej „zbrodni wojen­nej”. Gdyby tak było, to potę­pia­jąc taką intrygę, można by było przy­naj­mniej jakoś wytłu­ma­czyć powody wybu­chu tej afery. Oba­wiam się, że jest dużo gorzej. Ktoś cze­goś nie zro­zu­miał albo źle zin­ter­pre­to­wał zacho­wa­nie naszych żoł­nie­rzy, na przy­kład jakaś orga­ni­za­cja poza­rzą­dowa dzia­ła­jąca w Afga­ni­sta­nie. To tra­fiło do mediów i nasi decy­denci, chcąc unik­nąć odpo­wie­dzial­no­ści, wska­zali jako win­nych żoł­nie­rzy naj­niż­szych stopni. A póź­niej do tego doszła jesz­cze poli­tyka, usłużni wobec wła­dzy funk­cjo­na­riu­sze, goniący za sen­sa­cją dzien­ni­ka­rze i na końcu żoł­nie­rze wylą­do­wali w aresz­cie.

A jak pan mini­ster oce­nia udział Woj­ska Pol­skiego w misjach w Iraku i Afga­ni­sta­nie? Czy spraw­dzili się ludzie i sprzęt? Od kole­gów słu­żą­cych na tych misjach wiem, że sojusz­nicy bar­dzo wysoko oce­niają pol­skich pod­ofi­ce­rów i sze­re­go­wych, gorzej jest nie­stety z kadrą ofi­cer­ską… O sprzę­cie też można usły­szeć różne opi­nie. O roz­kle­ja­ją­cych się butach czy wadli­wych WIST-ach. Choć są też i dobre strony – żoł­nie­rze bar­dzo chwalą Roso­maki i ufają temu pojaz­dowi.

– Nie mam wia­ry­god­nych danych, aby odpo­wie­dzieć na takie pyta­nie. Donie­sie­nia medialne mogą być bała­mutne, cho­ciaż wia­do­mo­ści o niskiej jako­ści wypo­sa­że­nia naszych żoł­nie­rzy (buty itp.) wydają się praw­dziwe. Co do Roso­maka – jest lepiej opan­ce­rzony od Hon­kera i stąd być może to zaufa­nie żoł­nie­rzy. Cho­ciaż roz­ma­wia­łem z jed­nym użyt­kow­ni­kiem, który raczej nie miał wyso­kiego mnie­ma­nia o nim. Ja nie­stety pamię­tam, w jaki spo­sób doszło do zakupu tego trans­por­tera. Tu zdaje się powi­nien wypo­wie­dzieć się pro­ku­ra­tor. Trudno mi też przy­jąć, że na misjach spraw­dzają się żoł­nie­rze, a nawa­lają ofi­ce­ro­wie. To przy­po­mina opo­wie­ści, jak w 1939 roku wal­czyli żoł­nie­rze, a ofi­ce­ro­wie ucie­kali przez Zalesz­czyki do Rumu­nii, lub tezę z PRL-owskich pod­ręcz­ni­ków histo­rii, że w AK były patrio­tyczne „doły” i paskudne „anty­ra­dziec­kie” dowódz­two.

Wróćmy do kwe­stii poli­tyki obron­nej. Kiedy pre­zy­dent Rosji Wła­di­mir Putin pod­pi­suje ustawę zawie­sza­jącą trak­tat o kon­wen­cjo­nal­nych siłach zbroj­nych w Euro­pie (CFE), w Pol­sce mini­ster obrony naro­do­wej mówi o przy­spie­sze­niu prac nad budową armii zawo­do­wej. Przy tym nie pada ani jedno słowo o obro­nie tery­to­rial­nej, nato­miast na woj­sko­wych forach inter­ne­to­wych mówi się przede wszyst­kim o reduk­cji liczby żoł­nie­rzy zawo­do­wych.

– Z nie­po­ko­jem kon­sta­tuję, że w gro­nie ludzi odpo­wie­dzial­nych za obronę pań­stwa zwy­cię­żyła kon­cep­cja budowy takich jed­no­wy­mia­ro­wych sił zbroj­nych – w zasa­dzie dają­cych tylko zdol­ność do wyko­ny­wa­nia zagra­nicz­nych misji zbroj­nych. Sły­sza­łem nawet wypo­wiedź pew­nego posła minio­nej kaden­cji z sej­mo­wej komi­sji obrony, że zbu­du­jemy „woj­ska eks­pe­dy­cyjne”. To prawda, że armie zawo­dowe mają obec­nie Ame­ry­ka­nie, Bry­tyj­czycy, Bel­go­wie, Fran­cuzi, Hisz­pa­nie…. Cie­kawe jed­nak, dla­czego takiej armii nie two­rzą Rosja­nie?

Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że współ­cze­sne kon­flikty zbrojne mają głów­nie „asy­me­tryczny” cha­rak­ter – trzeba zwal­czać siły nie­re­gu­larne (par­ty­zanci, ter­ro­ry­ści). To jed­nak nie wyklu­cza wybu­chu wojen mię­dzy pań­stwami, w któ­rych doj­dzie do star­cia regu­lar­nych armii. A wtedy trzeba będzie doko­nać mobi­li­za­cji, czyli wysta­wić siły zbrojne zwie­lo­krot­nione w porów­na­niu do ich sta­nów poko­jo­wych. Skąd wów­czas weź­miemy żoł­nie­rzy do armii czasu „W”? Cóż z tego, że będzie kilka milio­nów Pola­ków zdol­nych do nosze­nia broni, skoro nie będą oni wcze­śniej prze­szko­leni woj­skowo. Armia zawo­dowa nie ma prze­cież zdol­no­ści do prze­szko­lenia setek tysięcy ludzi. Ame­ry­ka­nie, Bry­tyj­czycy czy Fran­cuzi w razie zagro­że­nia będą mieli czas na prze­szko­lenie swo­ich rezer­wi­stów. Pol­ska, leżąca na skraju NATO, takiego czasu nie będzie miała. Co gor­sza, nie będzie miała też wspar­cia w począt­ko­wym okre­sie kon­fliktu, skoro jej sojusz­nicy będą musieli dopiero przy­go­to­wy­wać się do wspar­cia naszej obrony. Oby wów­czas nie było za późno – będziemy bro­nić się na linii Wisły czy od razu na Odrze?

W chwili obec­nej bry­gady obrony tery­to­rial­nej są w trak­cie prze­for­mo­wa­nia w bata­liony. Mimo redu­ko­wa­nia i roz­wią­zy­wa­nia jed­no­stek woj­sko­wych, na przy­kład 15 Bry­gada w Wędrzy­nie, Mini­ster­stwo Obrony Naro­do­wej musi prze­pro­wa­dzać wielką akcję pro­pa­gan­dową, bo nie może obsa­dzić eta­tów, szcze­gól­nie w kor­pu­sie sze­re­go­wych zawo­do­wych i pod­ofi­ce­rów zawo­do­wych. Z dru­giej strony medalu mamy patrio­tyczną mło­dzież sku­pioną w orga­ni­za­cjach strze­lec­kich, która jest kom­plet­nie igno­ro­wana przez wła­dze woj­skowe.

Jaką ma pan mini­ster wizję sił zbroj­nych? Co by pan zro­bił, będąc obec­nie na sta­no­wi­sku mini­stra obrony naro­do­wej?

– Mini­ster­stwo Obrony nie wie, skąd wziąć żoł­nie­rzy zawo­do­wych podej­mu­ją­cych służbę ochot­ni­czo z pobu­dek patrio­tycz­nych. Stąd ta pro­pa­ganda. Zdaje się, że jedy­nym argu­men­tem w zapo­wia­da­nej akcji pro­pa­gu­ją­cej wstę­po­wa­nie do woj­ska ma być pew­ność miej­sca pracy i w miarę przy­zwo­ite zarobki przy­szłych zawo­do­wych sze­re­go­wych i pod­ofi­ce­rów. Pro­blemu z nabo­rem by nie było, gdyby MON celowo wspie­rał mło­dzież, która inte­re­suje się woj­skiem. W tej mie­rze nic jed­nak się nie robi, cho­ciaż jest w resor­cie cały Depar­ta­ment Wycho­wa­nia i Pro­mo­cji Obron­no­ści. Na stro­nie inter­ne­to­wej MON można prze­czy­tać, że jest on wła­ściwy w zakre­sie: ana­li­zo­wa­nia, pro­gra­mo­wa­nia i reali­zo­wa­nia zadań wycho­waw­czych, edu­ka­cji oby­wa­tel­skiej, dzia­łal­no­ści kul­tu­ralno-oświa­to­wej, pro­mo­cji obron­no­ści w kraju i poza jego gra­ni­cami, współ­dzia­ła­nia z insty­tu­cjami pań­stwo­wymi, orga­nami samo­rządu tery­to­rial­nego oraz orga­ni­za­cjami poza­rzą­do­wymi w dzie­dzi­nie two­rze­nia oby­wa­tel­skiego zaple­cza sys­temu obron­no­ści. Nie wydaje się, aby zatrud­nieni w tym depar­ta­men­cie ludzie dostrze­gali wagę współ­pracy na przy­kład z ruchem strze­lec­kim i pro­mo­wali obron­ność w śro­do­wi­skach mło­dzieżowych. Do tego odno­szę wra­że­nie, że część kadry zawo­do­wej nie ma zro­zu­mie­nia dla mło­dych ludzi gar­ną­cych się do woj­ska. Dla zawo­do­wych woj­sko­wych, w tym dowód­ców róż­nych szcze­bli, jed­nostki strze­lec­kie i klasy woj­skowe w szko­łach to kło­pot, z któ­rym nie wia­domo co zro­bić. Doma­gają się oni mun­du­rów, moż­li­wo­ści korzy­sta­nia ze strzel­nic i pla­ców ćwi­czeń, chcą instruk­to­rów i szko­leń. Same stra­pie­nia. Do tego wyko­na­nie pro­jektu tak zwa­nego uza­wo­do­wie­nia woj­ska cał­ko­wi­cie wyeli­mi­nuje ini­cja­tywy oby­wa­tel­skie z obszaru obron­no­ści. Skoro za bez­pie­czeń­stwo naro­dowe ma odpo­wia­dać kil­ka­dzie­siąt tysięcy zawo­dow­ców, to po co w takim sys­te­mie jacyś „ama­to­rzy”? Dla nich miej­sca nie będzie. Jeśli nie znaj­dzie się siła zdolna odpo­wied­nio wpły­nąć na poli­tykę i decy­zje mini­strów, to ruch strze­lecki i idea powszech­nej obrony kraju prze­grają. Sądzę, że z powyż­szego jasno wynika, co bym zro­bił, gdy­bym był mini­strem obrony naro­dowej, ale nim nie jestem i zapewne ni­gdy nie będę. W końcu o tym, kto zostaje mini­strem obrony, decy­dują kwa­li­fi­ka­cje i przy­go­to­wa­nie mery­to­ryczne do zaj­mo­wa­nego sta­no­wi­ska – ha, ha, żar­to­wa­łem!

Chcia­łem zapy­tać o powrót do poli­tyki. Ale wiem, że naj­pierw musia­łaby się zakoń­czyć sprawa przed sądem, jaka toczy się wzglę­dem pana mini­stra. Pań­ski asy­stent został już unie­win­niony. Panu rzuca się kłody pod nogi – a to cho­ruje pani ase­sor, a to sąd odra­cza roz­prawy… Jak w tej chwili wygląda ta sprawa? Bo w to, że zosta­nie pan unie­win­niony, wie­rzy całe moje śro­do­wi­sko, pyta­nie kiedy i dla­czego tak długo?

– W tej mojej spra­wie nie wszystko szło wolno. Były też bar­dzo szyb­kie dzia­ła­nia. W koń­co­wym okre­sie mojego urzę­do­wa­nia w MON byłem prze­wod­ni­czą­cym komi­sji prze­tar­go­wej do wyboru samo­lotu wie­lo­za­da­nio­wego i mia­łem zgod­nie z har­mo­no­gra­mem roz­strzy­gnąć prze­targ 14 wrze­śnia 2001 roku. Tym­cza­sem 7 lipca 2001 roku w sobotę dzien­nik „Rzecz­po­spo­lita” opu­bli­ko­wał arty­kuł Kasjer z MON oskar­ża­jący mojego współ­pra­cow­nika Z. Far­musa o łapow­nic­two. We wto­rek (10 lipca) UOP zatrzy­mał go na pro­mie pły­ną­cym do Szwe­cji. Tego samego dnia mini­ster Komo­row­ski zło­żył do pre­miera Buzka wnio­sek o usu­nię­cie mnie ze sta­no­wi­ska i od 12 lipca nie mia­łem prawa wstępu do mini­sterstwa. Media na wszel­kie spo­soby pod­no­siły, że wykryto w MON „naj­więk­szą w histo­rii korup­cję”. Prze­targ na samo­loty i parę innych dość waż­nych zaku­pów (łączna war­tość ponad 25 mld zł) roz­strzy­gnęli moi następcy. Gorzej nato­miast szły sprawy w pro­ku­ra­tu­rze i sądach. Począ­tek śledz­twa, 10 listo­pada 2001 roku, to zapewne był pre­zent na święto 11 Listo­pada. Trwało do 24 kwiet­nia 2004 roku, gdy pro­ku­ra­tura zło­żyła w sądzie akt oskar­że­nia. Pro­ces zaczął się ponad rok póź­niej, 25 wrze­śnia 2005 roku, i został prze­rwany w grud­niu 2006 roku ze względu na stan brze­mienny sądzą­cej mnie pani ase­sor – sprawę roz­pa­try­wał sąd rejo­nowy. Potem „wymiar” zapadł w błogi letarg. W lipcu sąd rejo­nowy uznał się za nie­wła­ściwy i prze­ka­zał akta sprawy do sądu okrę­go­wego. We wrze­śniu sąd okrę­gowy uznał się za nie­wła­ściwy i ode­słał akta do sądu rejo­no­wego. Po wybo­rach coś się zmie­niło, bowiem w końcu listo­pada dosta­łem zawia­do­mie­nie, że zaczną mnie od nowa sądzić w stycz­niu 2008 roku. Tak więc reasu­mu­jąc: bar­dzo szybko wyrzu­cono mnie z MON, tak jakby komuś bar­dzo się spie­szyło, a bar­dzo, bar­dzo wolno mnie sądzą, w tej kwe­stii jak widać pośpie­chu nie ma.

Czy wróci pan jesz­cze do poli­tyki? Jeśli tak, czy będzie budo­wał nową for­ma­cję? Jak pan oce­nia szanse Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści na prze­trwa­nie kry­zysu powy­bor­czego. Czy widziałby się pan w tej for­ma­cji?

– Te pyta­nia są raczej z gatunku science fic­tion. Ciąży na mnie zarzut natury korup­cyj­nej – cóż z tego, że żad­nych prze­stępstw nie popeł­ni­łem, skoro pro­ku­ra­tura w akcie oskar­że­nia domaga się wsa­dze­nia mnie na dzie­sięć lat do wię­zie­nia1. Ta oko­licz­ność pozba­wia mnie zaufa­nia publicz­nego. No już widzę, jak pre­zes Kaczyń­ski z otwar­tymi ramio­nami przyj­muje mnie do PiS. Nawet gdy­bym chciał, to prze­cież nie speł­niam warun­ków, by zaj­mo­wać się poli­tyką. Na mar­gi­ne­sie: za „oba­la­nie ustroju PRL” za komuny ska­zano mnie na pięć lat wię­zie­nia, a za zbyt tanie według oskar­ży­cieli kupie­nie uży­wa­nej lan­cii mam dostać w wol­nej Pol­sce dwa razy wię­cej – osią­gnę­li­śmy więc w III RP znaczny postęp… w kara­niu.

„My Naród”

Józef Brandt, „Towa­rzysz pan­cerny”, ok. 1870 r., olej na desce, 35 x 29 cm, wła­sność pry­watna

Czyje to służby, czyje?

11 stycz­nia 2008

Czyje to służby, czyje?

Dziś media donio­sły o wykry­ciu kolej­nego taj­nego agenta WSI. Miał nim być poseł PiS i były wice­mi­ni­ster spraw zagra­nicz­nych Paweł Kowal. Kowal powiada – nie­prawda. Ow­szem, dzwo­nili do mnie, pytali o coś w spra­wach zagra­nicz­nych, ale agen­tem WSI nie byłem. Następ­nie PiS zwo­łał kon­fe­ren­cje pra­sową i prze­wod­ni­czący Gosiew­ski zapew­niał, że par­tia ma pełne zaufa­nie do Kowala, wie­rzy mu. No, a media docie­kają, czy pre­mier Jaro­sław Kaczyń­ski i pre­zy­dent Lech Kaczyń­ski o tym wie­dzieli. Czyli sen­sa­cja co się zowie.

Mam raczej kiep­skie doświad­cze­nia z WSI. W końcu mini­stro­wie obrony naro­do­wej Onysz­kie­wicz i Komo­row­ski kazali pod­wład­nym z WSI inwi­gi­lo­wać mnie, to jest „objąć dzia­ła­niami”. Ofi­ce­ro­wie tych służb maczali pazurki w mojej „afe­rze korup­cyj­nej”. Także raport komi­sji kie­ro­wa­nej przez mini­stra Macie­re­wi­cza wska­zuje, że w służ­bach woj­sko­wych były tak zwane nie­pra­wi­dło­wo­ści. Ale jest i druga strona tego medalu. Od 1989 roku mamy pań­stwo pol­skie, III RP. W nim funk­cjo­nuje apa­rat pań­stwowy i siły zbrojne. Czę­ścią tego apa­ratu są służby tajne, a czę­ścią sił zbroj­nych były Woj­skowe Służby Infor­ma­cyjne. Zdaję sobie sprawę, że w obec­nej Pol­sce pozo­stało sporo relik­tów z daw­nego PRL. W końcu zmiana ustroju była wyjąt­kowo łagodna (ten Okrą­gły Stół) i nie było roz­li­czeń z poprzed­nim sys­te­mem. Postu­lat deko­mu­ni­za­cji, zgła­szany mię­dzy innymi przez takich oszo­ło­mów jak ja, nie uzy­skał akcep­ta­cji wybor­czej. Nie­pod­le­głe pań­stwo pol­skie powstało więc z budulca cza­sem nie do końca legal­nego. Mimo to można zadać pyta­nie: jaki powi­nien być sto­su­nek oby­wa­tela do obec­nego pań­stwa? Czy ma on je wspie­rać, słu­żyć, gdy trzeba, czy też trzy­mać się z dala i nie „kola­bo­ro­wać”. A może wspie­rać pań­stwo, gdy popie­rana przez niego opcja rzą­dzi, i zwal­czać, gdy wybory wygra opcja prze­ciwna?

I dalej: jak powi­nien zacho­wać się oby­wa­tel, gdy tajne służby pań­stwa pol­skiego chcą jego pomocy lub co gor­sza, chcą go zwer­bo­wać? I dalej – czy oby­wa­tel, który pod­jął współ­pracę z taj­nymi służ­bami III RP, jest takim samym nik­czem­ni­kiem jak na przy­kład tajny współ­pra­cow­nik komu­ni­stycz­nej Służby Bez­pie­czeń­stwa?

Andrzej Gra­jew­ski, zasłu­żony dzia­łacz daw­nej PRL-owskiej opo­zy­cji i wybitny znawca sto­sun­ków na Wscho­dzie, ujaw­niony został przez Macie­re­wi­cza jako „kon­sul­tant” WSI. To miało kom­pro­mi­to­wać Gra­jew­skiego. Takich przy­pad­ków było wię­cej. Zwra­cam uwagę, że tym ludziom nie wyka­zano dzia­łań nie­zgod­nych z pra­wem. Uznano za kom­pro­mi­tu­jący fakt poma­ga­nia legal­nym prze­cież pań­stwo­wym służ­bom wywia­dow­czym.

Sejm RP posta­no­wił zli­kwi­do­wać WSI, ale nie uznał tych służb za orga­ni­za­cję prze­stęp­czą. Dla­czego poseł Kowal musi bro­nić się przed podej­rze­niami o współ­pracę z WSI?

Ukra­ina

18 stycz­nia 2008

Ukra­ina

Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że nie­pod­le­gła Ukra­ina jest waż­nym ele­men­tem wpły­wa­ją­cym na stan bez­pie­czeń­stwa Pol­ski. Adolf Bocheń­ski w pracy Mię­dzy Niem­cami a Rosją ogło­szo­nej w 1937 roku wska­zy­wał, że powsta­nie pań­stwa ukra­iń­skiego odsu­nie rosyj­ski impe­ria­lizm od gra­nic Pol­ski. I zasta­na­wiał się, czy nie będzie konieczny sojusz z Rosją, jeśli nie­pod­le­gła Ukra­ina sta­nie się sojusz­ni­kiem Nie­miec, a jej poli­tyka będzie wroga Pol­sce.

Pol­ska po upadku ZSRR jako pierw­sza uznała nie­pod­le­głą Ukra­inę. Kolejne rządy RP dekla­rują, że Ukra­ina jest part­ne­rem stra­te­gicz­nym Pol­ski, a poli­tycy pol­scy, bez względu na opcję, wyra­żają prze­ko­na­nie, że dobre rela­cje pol­sko-ukra­iń­skie mają wiel­kie zna­cze­nie.

Tym­cza­sem powstaje pyta­nie: Jaka będzie w przy­szło­ści ta Ukra­ina? Lub dalej: Na jakiej tra­dy­cji Ukra­ińcy budują swoją pań­stwo­wość i co z tego może wyni­kać dla przy­szłych rela­cji z Pol­ską?

Byłem we Lwo­wie i widzia­łem pomnik führera nacjo­na­li­stów ukra­iń­skich Ste­fana Ban­dery, tego samego, który naka­zał mor­do­wa­nie Pola­ków. Pre­zy­dent Ukra­iny Wik­tor Jusz­czenko ogło­sił nie tak dawno, że dowódca UPA Roman Szu­che­wycz „Czu­prinka”, który wska­za­nie Ban­dery wyko­nał, otrzy­mał pośmiert­nie tytuł boha­tera naro­do­wego Ukra­iny. Aktem praw­nym przy­go­to­wy­wa­nym przez pre­zy­denta Jusz­czenkę i popie­ra­nym przez pre­mier Julię Tymo­szenko, która zresztą też zabiega o względy nacjo­na­li­stów, jest ustawa przy­zna­jąca byłym upo­wcom sta­tus kom­ba­tan­tów, czyli człon­ków for­ma­cji zbroj­nej czyn­nie wal­czą­cej prze­ciwko Niem­com w latach II wojny świa­to­wej po alianc­kiej stro­nie!

Ukra­ina jest dużym pań­stwem, tery­to­rial­nie ponad dwa razy więk­szym od Pol­ski. Uważny obser­wa­tor dostrzeże, że mamy tam wschod­nią zru­sy­fi­ko­waną Ukra­inę i zachod­nią, czyli zie­mie daw­nej II RP, gdzie głos decy­du­jący dziś mają spad­ko­biercy wro­gów Pol­ski z OUN i UPA.

W cza­sie II wojny świa­to­wej kola­bo­ru­jący z hitle­row­cami nacjo­na­li­ści ukra­iń­scy dopu­ścili się strasz­li­wych zbrodni na lud­no­ści pol­skiej zamiesz­ku­ją­cej zie­mie wschod­nie RP. Te zbrod­nie nie zostały ni­gdy osą­dzone, a ich sprawcy żyją dziś w chwale bojow­ni­ków o nie­pod­le­głą Ukra­inę. Co wię­cej, w imię fał­szy­wie poj­mo­wa­nej przy­jaźni z Ukra­iń­cami te zbrod­nie są też prze­mil­czane przez wła­dze RP.

Mamy dyle­mat. Pro­za­chod­nia Ukra­ina to odgrze­wa­nie wro­gich Pol­sce „tra­dy­cji” ukra­iń­skiego nacjo­na­li­zmu. Nato­miast poli­tyczni prze­ciw­nicy spad­ko­bier­ców UPA cią­gną Ukra­inę do Rosji. Kogo mamy popie­rać na Ukra­inie i kogo tam wybrać? Czy na ten temat ktoś „trzy­ma­jący wła­dzę” w Pol­sce się zasta­na­wia?

Mini­ster Sikor­ski w Moskwie

21 stycz­nia 2008

Mini­ster Sikor­ski w Moskwie

W rela­cjach pol­sko-rosyj­skich są widoczne zmiany na lep­sze. Mini­stro­wie spraw zagra­nicz­nych Pol­ski i Rosji wymie­niają uśmie­chy i uści­ski rąk. Mini­ster Ław­row oświad­czył, że Rosja nie zamie­rza niczego na Pol­sce wymu­szać w spra­wie ame­ry­kań­skiej tar­czy. Mini­ster Sikor­ski tak­tow­nie mil­czał na temat rury gazo­wej w Bał­tyku (jako mini­ster obrony w rzą­dzie PiS porów­ny­wał ją do paktu Rib­ben­trop–Moło­tow z 1939 roku) i zapew­nił, że Pol­ska będzie prag­ma­tyczna w kon­tak­tach z Rosją. Czyli idzie ku zgo­dzie. Tylko w pań­stwach bał­tyc­kich, na Ukra­inie i w Gru­zji zasta­na­wiają się, nie wie­dzieć czemu, jaki to będzie ten pol­ski prag­ma­tyzm.

Nie wiem dla­czego, ale jakoś tak przy­po­mnia­łem sobie o pak­cie o nie­agre­sji, jaki II RP zawarła daw­niej z sowiecką Rosją. Na początku lat trzy­dzie­stych Moskwa zanie­po­ko­jona zmia­nami poli­tycz­nymi w Niem­czech – hitle­rowcy byli coraz bli­żej wła­dzy – i zagro­żona przez Japo­nię na Dale­kim Wscho­dzie przy­jęła pol­ską ofertę znor­ma­li­zo­wa­nia bar­dzo dotąd złych sto­sun­ków z War­szawą. Po nego­cja­cjach trwa­ją­cych od listo­pada 1931 roku w lipcu 1932 roku strony pod­pi­sały w Moskwie wspo­mniany pakt o nie­agre­sji. Stwier­dzano w nim, że odtąd ewen­tu­alne spory będą roz­strzy­gane wyłącz­nie na dro­dze poko­jo­wej, a pod­stawą będzie trak­tat poko­jowy z 1921 roku usta­na­wia­jący „osta­tecz­nie” gra­nice mię­dzy obu pań­stwami oraz tak zwany pakt Brianda–Kel­loga zaka­zu­jący agre­sji.

Strony dekla­ro­wały, że nie będą wspie­rać agre­sji innego pań­stwa wymie­rzo­nej w drugą ze stron. Zapi­sano też, że dzia­ła­niami sprzecz­nymi z pak­tem: „będzie wszelki akt gwałtu naru­sza­jący całość i nie­ty­kal­ność tery­to­rium lub nie­pod­le­głość poli­tyczną dru­giej uma­wia­ją­cej się strony, nawet gdyby te dzia­ła­nia były doko­nane bez wypo­wie­dze­nia wojny i z unik­nię­ciem wszel­kich jej moż­li­wych prze­ja­wów”.

W maju 1934 roku Pol­ska i ZSRR posta­no­wiły prze­dłu­żyć obo­wią­zy­wa­nie paktu o nie­agre­sji do 31 grud­nia 1945 roku.

Rok póź­niej, w maju 1935 roku, zmarł mar­sza­łek Pił­sud­ski. W oka­zjo­nal­nym arty­kule zamiesz­czo­nym w „Izwie­stiach” pisano: „Naszą sprawą nad mogiłą czło­wieka, któ­rego jedyną namięt­no­ścią była myśl o nie­pod­le­gło­ści i wiel­ko­ści Pol­ski, tak jak On to rozu­miał – jest wycią­gnąć dłoń do narodu pol­skiego i powie­dzieć mu: „Nic nie grozi Pol­sce ze strony Związku Radziec­kiego”.

Mini­ster Ław­row zapew­nił mini­stra Sikor­skiego, że uło­że­nie rury na dnie Bał­tyku nie będzie miało żad­nego nega­tyw­nego skutku dla przy­szłych dostaw rosyj­skiego gazu do Pol­ski.

NATO, UE i Pol­ska

19 lutego 2008

NATO, UE i Pol­ska

W dys­ku­sji po moim wezwa­niu do two­rze­nia siły mili­tar­nej poja­wiły się głosy, że zarówno Ame­ry­ka­nie, jak i Unia nie potrze­bują sil­nej woj­skowo Pol­ski, więc refor­mo­wa­nie sys­temu obron­nego RP i umac­nia­nie woj­ska są pozba­wione reali­zmu. Jeden z dys­ku­tan­tów napi­sał: „…two­rze­nie potęgi pol­sko-litew­skiej to inne czasy… Pol­ska ma skrę­po­wane ręce poprzez nad­rzęd­ność prawną UE i NATO. Tak naprawdę oni nie są zain­te­re­so­wani liczną i silną pol­ską armią. Oni potrze­bują mieć w pogo­to­wiu kilka tysięcy żoł­nie­rzy zawo­do­wych, by ich prze­rzu­cać na różne psu na budę tak zwane misje. Jeżeli UE trzyma nas nie tylko za gar­dło, ale i kie­szeń, a tak jest bez­spor­nie, to jak możemy mówić o sil­nej armii, porów­nu­jąc czasy, pod­kre­ślam, czasy wolne i tamtą sytu­ację do cza­sów teraź­niej­szych”.

Nie mogę się zgo­dzić z opi­niami, że Pol­ska jest ubez­wła­sno­wol­niona w UE i NATO. To jed­nak nie jest blok sowiecki, mimo wielu dener­wu­ją­cych obja­wów lewac­twa w Unii i braku zro­zu­mie­nia w USA dla potrzeb pol­skiej obron­no­ści. Ina­czej też widzę sens udziału Pol­ski w dzia­ła­niach zbroj­nych poza gra­ni­cami kraju, w tym na tere­nie Azji czy Afryki.

Zga­dza­jąc się, że dawna unia z Wiel­kim Księ­stwem Litew­skim to inne czasy, uwa­żam, że w każ­dym cza­sie Pol­ska może i powinna two­rzyć swoją silną pozy­cję. Dziś trzeba poszu­ki­wać spo­so­bów budo­wa­nia siły ina­czej niż to było w cza­sach Kazi­mie­rza Wiel­kiego. Jed­nak wtedy i teraz o to samo cho­dzi – o siłę pań­stwa pol­skiego.

Jak dowiódł prze­bieg II wojny świa­to­wej, Pol­ski nie stać na neu­tral­ność, bowiem jej poten­cjał nie był i na­dal nie jest na tyle wielki, aby spro­stać zagro­że­niom. Przed 1939 rokiem Pol­ska, znaj­du­jąc się mię­dzy Niem­cami Hitlera a Rosją Sta­lina, sta­rała się reali­zo­wać tak zwaną poli­tykę rów­no­wagi. Nie chciała opie­rać się na jed­nym z sąsia­dów w oba­wie, że wów­czas ścią­gnie na sie­bie ude­rze­nie dru­giego. Rząd w War­sza­wie odrzu­cił pro­po­zy­cję Hitlera wzię­cia udziału w agre­sji na ZSRR i nie godził się, aby Sowiety wsparły Pol­skę w razie kon­fliktu z Niem­cami. Pol­ska oba­wiała się, że w soju­szu z Hitle­rem straci swoje Zie­mie Zachod­nie i będzie sate­litą Nie­miec, a w soju­szu z Sowie­tami straci Kresy Wschod­nie i zosta­nie repu­bliką sowiecką. W efek­cie we wrze­śniu 1939 roku doświad­czyła napa­ści wojsk Hitlera i Sta­lina, któ­rzy poro­zu­mieli się w taj­nym pak­cie Rib­ben­trop–Moło­tow. Wtedy też soju­sze Pol­ski zawarte z Fran­cją i Anglią oka­zały się nie­sku­teczne. To nega­tywne doświad­cze­nie z wrze­śnia 1939 roku pogłę­biło jesz­cze zdra­dziec­kie zacho­wa­nie Anglii i USA w Tehe­ra­nie i Jał­cie, gdzie sojusz­nicy Pol­ski oddali ją pod pano­wa­nie Sowie­tów.

Dla­czego mimo to uwa­żam, że sojusz z Zacho­dem jest dla współ­cze­snej Pol­ski potrzebny? NATO oka­zało się spraw­nym i wia­ry­god­nym soju­szem w okre­sie zim­nej wojny. Jest więc czymś zde­cy­do­wa­nie sku­tecz­niej­szym niż nasze soju­sze z Anglią i Fran­cją w 1939 roku.

Jed­nak przy­szłość NATO i jego wia­ry­god­ność obronna sta­no­wią obec­nie przed­miot obaw. Wydaje się słuszne, że po roz­wią­za­niu Układu War­szaw­skiego NATO wyszło poza swoje gra­nice i pod­jęło się misji sta­bi­li­za­cyj­nych – zapo­bie­ga­ją­cych kon­flik­tom w świe­cie. To inna rola niż roz­jem­cza i poko­jowa sił ONZ. Pod­stawą są dzia­ła­nia zbrojne. Pro­ble­mem staje się, czy wszy­scy człon­ko­wie NATO tak samo postrze­gają misję NATO w świe­cie? I czy będą chcieli uczest­ni­czyć w tych ope­ra­cjach? Być może kry­te­rium prawdy dla soju­szu będzie Afga­ni­stan. Jeśli siłom NATO uda się opa­no­wać tam sytu­ację i powsta­nie sta­bilne pań­stwo afgań­skie, zdolne wła­snymi siłami zapew­nić wewnętrzny pokój, to NATO jako for­muła dzia­ła­nia się obroni. Jeśli nie, to sens ist­nie­nia NATO sta­nie pod zna­kiem zapy­ta­nia. Wów­czas także bez­pie­czeń­stwo Pol­ski może ulec zachwia­niu.

Rosyj­skie plany odbu­dowy impe­rium, czego obecna wła­dza w Moskwie spe­cjal­nie nie ukrywa, i wyraźne sym­pa­tie nie­miec­kie, jeśli idzie o współ­pracę z Rosja­nami, mogą znowu wepchnąć Pol­skę w trudne poło­że­nie. Stąd udział Pol­ski w dzia­ła­niach NATO, też poza Europą, ma zna­cze­nie. Także bli­ska współ­praca sojusz­ni­cza ze Sta­nami Zjed­no­czo­nymi, które chyba jako jedyne mocar­stwo zdają sobie sprawę, jakie pro­cesy poli­tyczne mogą zagro­zić obec­nemu w marę sta­bil­nemu porząd­kowi świa­to­wemu.

No i sprawa ewen­tu­al­nych „euro­pej­skich sił zbroj­nych”. To kwe­stia odno­sząca się do naszej kon­cep­cji poli­tyki woj­sko­wej w ukła­dach sojusz­ni­czych. Jak wspo­mnia­łem wyżej, przy­szłość NATO rysuje się nie­zbyt jasno. A sojusz pół­noc­no­atlan­tycki opiera się głów­nie na sile mili­tar­nej USA. Jeśli NATO ule­gnie fal­sy­fi­ka­cji jako sku­teczny sojusz i roz­pad­nie się, to Ame­ry­ka­nie wyco­fają się z Europy. W tej sytu­acji Unia Euro­pej­ska i euro­pej­skie siły zbrojne, z zacho­wa­niem suwe­ren­no­ści w dowo­dze­niu i dys­po­no­wa­niu woj­skiem (co udaje się w NATO), byłyby dla Pol­ski innym wspar­ciem bez­pie­czeń­stwa.

Można by zresztą już dziś, obok NATO, zacząć eta­pami budo­wać woj­skową współ­pracę w tej dzie­dzi­nie, na przy­kład z armiami państw bał­tyc­kich. Nic nie stoi na prze­szko­dzie, by stwo­rzyć wspólne regio­nalne dowódz­two i wspólny plan obrony regionu. Można razem ćwi­czyć woj­ska oraz kształ­cić ofi­ce­rów. Lot­nic­two pol­skie mogłoby na stałe objąć osłonę powietrzną regionu, nato­miast pol­ska mary­narka wojenna ochronę mor­ską. Kolej­nym eta­pem mogłoby być pój­ście dalej w kie­runku pół­noc­nym – Fin­lan­dia, Szwe­cja, Nor­we­gia lub połu­dnio­wym – Sło­wa­cja, Rumu­nia, Węgry. Może w obu jed­no­cze­śnie? Ważną kwe­stią staje się współ­praca woj­skowa z Ukra­iną i pro­ble­mem bar­dziej poli­tycz­nym niż woj­sko­wym jest Bia­ło­ruś.

Two­rząc wschod­nio­eu­ro­pej­ski seg­ment woj­skowy, można by prze­ćwi­czyć pewne roz­wią­za­nia i zapro­po­no­wać je dla całej UE. To mogłaby być taka pol­ska „spe­cja­li­za­cja” i wkład do obron­nej poli­tyki unij­nej. W każ­dym razie pol­ski resort obrony mógłby już dziś eta­pami budo­wać euro­pej­skie siły zbrojne w naszym regio­nie. Z tej pozy­cji mogli­by­śmy stać się ponadto part­ne­rem na przy­kład Fran­cji, Nie­miec i w kon­se­kwen­cji stwo­rzyć coś sen­sow­nego mili­tar­nie, co mia­łoby istotne zna­cze­nie dla bez­pie­czeń­stwa naro­do­wego Pol­ski i regionu.

Trak­tujmy nasze obecne poło­że­nie jako szansę bez­pie­czeń­stwa, a nie drogę ku kata­stro­fie.

„Działo Sze­re­mie­tiewa”

25 lutego 2008

„Działo Sze­re­mie­tiewa”

Dzien­nik „Rzecz­po­spo­lita” poin­for­mo­wał, że Woj­sko Pol­skie zamó­wiło 48 arma­to­hau­bic Krab. Wygląda więc, że Huta Sta­lowa Wola będzie miała co robić przez naj­bliż­sze lata. Powstaje jed­nak pyta­nie, skoro prze­targ na arma­to­hau­bice 155 mm zakoń­czył się w lipcu 1999 roku, a pro­to­typ działa prze­szedł pomyśl­nie próby w końcu listo­pada 2001 roku, to dla­czego dopiero teraz, po upły­wie sied­miu lat, do HSW tra­fia zamó­wie­nie?

Krab miał pecha, bowiem został ochrzczony mia­nem „działo Sze­re­mie­tiewa” z racji tego, że pod moim kie­row­nic­twem został prze­pro­wa­dzony prze­targ i byłem zwo­len­ni­kiem reali­za­cji pro­gramu wypo­sa­że­nia Woj­ska Pol­skiego w arty­le­rię samo­bieżną 155 mm. Kiedy poja­wiła się ta infor­ma­cja, że woj­sko wresz­cie zamó­wiło 48 Kra­bów, „Rzecz­po­spo­lita” napi­sała: „Samo­bieżna arma­to­hau­bica Krab, zwana lek­ce­wa­żąco armatą Sze­re­mie­tiewa i przez to wyklęta, trafi do armii” (26.09.2006). Gazeta „tak­tow­nie” nie wspo­mniała, że to dzięki niej do hau­bicy przy­lgnęła ta lek­ce­wa­żąca nazwa. To za sprawą tej gazety w lipcu 2001 roku można było prze­czy­tać, że mój współ­pra­cow­nik doma­gał się 100 tys. dola­rów łapówki od firmy połu­dnio­wo­afry­kań­skiej, ofe­renta arma­to­hau­bic. Nie było ważne, że ta firma nie brała udziału w tym aku­rat prze­targu na arma­to­hau­bicę i do dziś nie jest ważne, że sąd unie­win­nił pomó­wio­nego przez gazetę. „Rzecz­po­spo­lita” poda­wała nie­praw­dzi­wie: „Prze­targ na zakup hau­bicy dla pol­skich sił zbroj­nych był zasko­cze­niem dla pro­du­cen­tów. Przed czte­rema laty MON ogło­sił prze­targ, mimo że nie był on prze­wi­dziany we wcze­śniej­szych pla­nach inwe­sty­cyj­nych”. Publi­ko­wała też wypo­wie­dzi posłów kwe­stio­nu­ją­cych pro­gram moder­ni­za­cji arty­le­rii. Kropkę nad i posta­wił wpły­wowy tygo­dnik „Wprost”. Opi­sał Kraba jako przy­kład mar­no­tra­wie­nia pie­nię­dzy podat­ni­ków. Oczy­wi­ście mnie wska­zy­wano jako win­nego. Wysła­łem spro­sto­wa­nie. Wydru­ko­wano kilka pierw­szych zdań, tak aby teza o mar­no­traw­stwie, sfor­mu­ło­wana przez auto­rów „Wprost”, się obro­niła. Oto mój tekst:

Pia­seczno, 22 czerwca 2002

Pan Marek Król Tygo­dnik „Wprost”

Sza­nowny Panie Redak­to­rze,

Mam prawo sądzić, że auto­rzy arty­kułu Armia mar­no­traw­ców („Wprost” nr 1021) wpro­wa­dzają czy­tel­ni­ków w błąd.

Posłużę się jed­nym przy­kła­dem odno­szą­cym się do opi­sa­nej w arty­kule samo­bież­nej arma­to­hau­bicy 155 mm. Otóż pro­jekt ten nie powstał w wyniku „widzi­mi­się” gene­ra­łów czy „naci­sku Sze­re­mie­tiewa”. Był w pro­gra­mie moder­ni­za­cji Sił Zbroj­nych RP „Armia 2012” przy­ję­tym przez rząd pre­miera Wło­dzi­mie­rza Cimo­sze­wi­cza (SLD–PSL). Następ­nie został umiesz­czony wśród zobo­wią­zań natow­skich zaak­cep­to­wa­nych przez rząd pre­miera Jerzego Buzka (AWS–UW). Przy­po­mi­nam: wstę­pu­jąc do NATO, Pol­ska zobo­wią­zała się do uno­wo­cze­śnie­nia całej armii. Wśród róż­nych typów nowego uzbro­je­nia mamy zaku­pić nie tylko nowy samo­lot wie­lo­za­da­niowy czy trans­por­ter opan­ce­rzony, ale także przy­jęte w armiach NATO jako stan­dar­dowe uzbro­je­nie samo­bieżne arma­to­hau­bice 155 mm (cel EL0905).

Współ­cze­sna samo­bieżna arma­to­hau­bica jest wysoce mobil­nym środ­kiem ognio­wym do pre­cy­zyj­nego nisz­cze­nia celów (tak zwana amu­ni­cja inte­li­gentna) na dużych odle­gło­ściach – do i ponad 40 km. Może więc wystrze­li­wać poci­ski kase­towe zawie­ra­jące „podpoci­ski” typu SMART i nimi nisz­czyć czołgi i wozy opan­ce­rzone (poci­ski „wystrzel–zapo­mnij”), może także spe­cjal­nymi poci­skami mino­wać rejony zagro­żone ata­kiem wojsk prze­ciw­nika. Ta arty­le­ria może wyko­ny­wać zada­nia, które do nie­dawna reali­zo­wano za pomocą rakiet tak­tycz­nych zie­mia–zie­mia. Obec­nie nisz­cze­nie celów poci­skami arty­le­ryj­skimi pre­cy­zyj­nego raże­nia jest bar­dzo sku­teczne, a „inte­li­gentny” pocisk arty­le­ryj­ski dużo tań­szy od rakiety. W porów­na­niu do wyrzutni poci­sków rakie­to­wych działa samo­bieżne są też dla wroga trud­niej­sze do zlo­ka­li­zo­wa­nia i znisz­cze­nia. I nie jest naganne czy dzi­waczne – jak zdają się sądzić auto­rzy arty­kułu – uży­wa­nie samo­lo­tów bez­za­ło­go­wych do roz­po­zna­nia i kie­ro­wa­nia ogniem arma­to­hau­bic. Warun­kuje to sku­tecz­ność ognia i pre­cy­zję ude­rzeń. Reasu­mu­jąc, taka nowo­cze­sna arty­le­ria jest nie­zbędna w dzia­ła­niach bojo­wych dywi­zji i bry­gad zarówno w obro­nie, jak i w ataku.

W ramach przy­ję­tego przez MON pro­gramu zamie­rzano stwo­rzyć nie tylko pro­to­typ działa, ale tak zwany moduł dywi­zjo­nowy obej­mu­jący począt­kowo sześć, a osta­tecz­nie dwa działa i osiem innych pojaz­dów (dowo­dze­nie, kie­ro­wa­nie ogniem, logi­styka). W pierw­szej wer­sji (6 dział) koszt całego pro­gramu pla­no­wa­li­śmy na około 200 mln zł, w tym 86 mln zł na zakup od Bry­tyj­czy­ków sze­ściu wież armat­nich z dzia­łami i licen­cji – ze względu na ogra­ni­cze­nia finan­sowe kupiono dwie wieże i odpo­wied­nio mniej zapła­cono Bry­tyj­czy­kom. Na budowę, o ile pamię­tam, dwu pro­to­typów arma­to­hau­bicy Krab, a nie jed­nego, wydano ogó­łem 72 mln zł – te środki w więk­szo­ści tra­fiły do pol­skich zakła­dów. Twier­dze­nie, że jeden pro­to­typ Kraba kosz­to­wał 300 mln zł, jest nie­praw­dziwe. Takiej kwoty nie pla­no­wano i ni­gdy jej nie wydano.

Istot­nym ele­men­tem kon­traktu zawie­ra­nego przez Hutę Sta­lowa Wola (wyko­nawcę pro­gramu) z bry­tyj­ską firmą Vic­kers Ship­bu­il­ding & Engi­ne­ering Limi­ted były aspekty han­dlowe. W ramach umowy z Bry­tyj­czy­kami uzgod­niono, że strona pol­ska (HSW) będzie na zasa­dzie wyłącz­no­ści pro­du­ko­wać wieże na potrzeby armii bry­tyj­skiej – firma bry­tyj­ska zobo­wią­zała się do prze­ka­za­nia pol­skiej hucie bez­płat­nie (za sym­bo­licz­nego funta) maszyn i osprzętu do pro­duk­cji wież. Obok tego obie firmy (pol­ska i bry­tyj­ska) mają pod­jąć wspólne dzia­ła­nia mar­ke­tin­gowe pro­mu­jące pol­ską arma­to­hau­bicę na ryn­kach zagra­nicz­nych. Już dziś zain­te­re­so­wa­nie Kra­bem wyra­żają kraje posia­da­jące na uzbro­je­niu sprzęt pora­dziecki, na przy­kład Indie. Bio­rąc pod uwagę nowo­cze­sność pol­skiego działa, jego para­me­try i sto­sun­kowo niską cenę, poja­wiają się inni, mię­dzy innymi Szwe­dzi i Nor­we­go­wie.

W arty­kule „Wprost” arma­to­hau­bicę Krab nazwano „angiel­ską”, wspo­mi­na­jąc jako swo­iste prze­ci­wień­stwo przed­wo­jenny pol­ski czołg 7TP, wzo­ro­wany, nomen omen, na bry­tyj­skim czołgu Vic­kers. Jeżeli jed­nak porów­namy wkład pol­skich kon­struk­to­rów, to okaże się, że arma­to­hau­bica Krab jest znacz­nie bar­dziej „pol­ska” niż dawny czołg 7TP. Pod­kre­ślam, że pro­to­typ Kraba jest pol­ską kon­struk­cją zre­ali­zo­waną przez HSW i OBRUM w Gli­wi­cach. Zaku­piona od Bry­tyj­czy­ków wieża została spo­lo­ni­zo­wana, a pol­ska kon­struk­cja ma znacz­nie lep­sze para­me­try tech­niczno-tak­tyczne w porów­na­niu do swego bry­tyj­skiego odpo­wied­nika. (Na ten temat pole­cam kom­pe­tentny tekst Andrzeja Kiń­skiego Debiut Kraba w mie­sięcz­niku „Nowa Tech­nika Woj­skowa” z lipca 2001 roku).

Ponadto czy­tel­nik arty­kułu nie dowie­dział się, że opóź­nie­nia w reali­za­cji pro­gra­mów i rezy­gna­cje z pla­no­wa­nych przed­się­wzięć zależą od środ­ków budże­to­wych.

Prak­tyka jest nastę­pu­jąca: dowódz­twa woj­skowe opra­co­wują potrzeby w zakre­sie uzbro­je­nia, a MON ustala, jakie środki i w jakim cza­sie można będzie wydać na nowy sprzęt. Pla­no­wa­nie nakła­dów odbywa się w opar­ciu o kil­ku­let­nią pro­gnozę docho­dów i wydat­ków pań­stwa przed­sta­wianą przez Mini­ster­stwo Finan­sów. Ta pro­gnoza powinna być zre­ali­zo­wana w kolej­nych budże­tach. W MON prze­targ czy pro­gram rusza, gdy Sejm RP uchwali budżet zawie­ra­jący zapla­no­wane środki. Jed­nak w przy­padku dzia­łań kil­ku­let­nich zazwy­czaj już w następ­nym roku reali­za­cji pro­gramu oka­zuje się, iż rze­czy­wi­stość budże­towa nie potwier­dza zało­żeń pro­gnozy – pie­nię­dzy jest mniej, ni­gdy wię­cej. MON musi więc ciąć zapla­no­wane wydatki. Dla­tego rezy­gna­cje z pla­no­wa­nych wcze­śniej przed­się­wzięć i opóź­nie­nia w reali­za­cji pro­gramów w nie­wiel­kim stop­niu zależą od dowód­ców woj­sko­wych, a tym bar­dziej od zwią­za­nych z woj­skiem ośrod­ków naukowo-badaw­czych i prze­my­słu.

Nie tak dawno tra­fi­łem na książkę byłego doradcy mini­stra Onysz­kie­wi­cza. Jej autor twier­dzi, że szef MON spryt­nie pod­ko­lo­ry­zo­wał dane obra­zu­jące stan pol­skiej armii i dzięki temu Pol­ska weszła do NATO. Doradca mini­stra prze­sa­dził. NATO dobrze znało stan naszego woj­ska. Gdyby rze­czy­wi­ście MON chciał oszu­ki­wać, to nie wyszłoby na zdro­wie sta­ra­niom Pol­ski o człon­ko­stwo w soju­szu. Kłam­czu­chów tam by raczej nie przy­jęto. Wspo­mi­na­jąc o tym, nie nama­wiam nikogo do pisa­nia kłamstw przy przed­sta­wia­niu stanu naszej obron­no­ści. Jeżeli jed­nak nie powin­ni­śmy popra­wiać rze­czy­wi­sto­ści, to także nie musimy wszyst­kiego widzieć w czar­nych bar­wach. Wystar­czy zacho­wać obiek­ty­wizm.

Przed­sta­wiony w arty­kule pro­blem moder­ni­za­cji armii pol­skiej warto roz­pa­trzyć, opie­ra­jąc się na rze­tel­nej ana­li­zie fak­tów, odrzu­ca­jąc zmy­śle­nia, plotki i powierz­chowne opi­nie. Auto­rzy arty­kułu nie potra­fili dotrzeć do dostęp­nych prze­cież danych. I nie cho­dzi tu tylko o wia­ry­god­ność ocen i wycią­gnię­tych wnio­sków. Bio­rąc pod uwagę opi­nio­twór­czą rolę mediów, taki tekst może mieć nega­tywny wpływ na poglądy osób decy­du­ją­cych o nakła­dach na moder­ni­za­cję armii. Może być swo­istym uza­sad­nie­niem dal­szego ogra­ni­cza­nia tych nakła­dów, bo czyż warto dawać pie­nią­dze „mar­no­traw­com”?

Romu­ald Sze­re­mie­tiew Dr hab. nauk woj­sko­wych

Kiedy MON zre­zy­gno­wał z „działa Sze­re­mie­tiewa”, tra­ci­łem nadzieję, że coś z tego będzie. Jed­nak doświad­cze­nia wojenne ostat­nich lat dowo­dzące przy­dat­no­ści arty­le­rii takiej jak pol­ski Krab spra­wiły, że wraca mi nadzieja. Może więc Kraby tra­fią do pol­skiej armii i może będzie podob­nie także z innymi moimi zamia­rami w dzie­dzi­nie moder­ni­za­cji sił zbroj­nych i w obron­no­ści RP. Może?

Bał­kań­ski KOCIOŁ czy tylko kocio­łek?

27 lutego 2008

Bał­kań­ski KOCIOŁ czy tylko kocio­łek?

Dzie­więć­dzie­siąt cztery lata temu było tak: Zabój­stwo austriac­kiego arcy­księ­cia Fran­ciszka Fer­dy­nanda w Sara­je­wie 28 czerwca 1914 roku przez Serba Gaw­riło Prin­cipa stało się pre­tek­stem dla Austro-Węgier do wypo­wie­dze­nia wojny Ser­bii. Wywo­łało to łań­cuch kolej­nych wyda­rzeń – mobi­li­za­cja oddzia­łów rosyj­skich w celu obrony i wspar­cia Ser­bii, następ­nie wypo­wie­dze­nie wojny Rosji przez Niemcy, Niem­com przez Wielką Bry­ta­nię i Fran­cję – które dopro­wa­dziły do wybu­chu I wojny świa­to­wej. Armia Ser­bii odno­siła wiele zna­czą­cych suk­ce­sów, ale została osta­tecz­nie roz­bita przez połą­czone woj­ska Nie­miec, Austro-Węgier i Buł­ga­rii. W I woj­nie świa­to­wej Ser­bia ponio­sła ogromne straty – zgi­nęło około 1,264 mln osób – 28 pro­cent ówcze­snej serb­skiej popu­la­cji, 58 pro­cent wszyst­kich zamiesz­ku­ją­cych ten kraj męż­czyzn.

Po upadku komu­ni­zmu na Bał­ka­nach Jugo­sła­wia roz­pa­dła się na liczne pań­stwa naro­dowe. Był to pro­ces bole­sny, toczyły się krwawe walki, inter­we­nio­wały siły NATO (bom­bar­do­wa­nia Ser­bii). W końcu wyda­wało się, że udało się wyga­sić kipiący bał­kań­ski kocioł. I oto Albań­czycy zamiesz­ku­jący serb­ską pro­win­cję Kosowo ogło­sili nie­pod­le­głość. Pod bał­kań­skim kotłem poja­wił się pło­mień.

Pol­ska, a przed nią kil­ka­na­ście innych państw, wśród nich USA, Niemcy, Fran­cja, uznała nie­pod­le­głe muzuł­mań­skie pań­stwo Kosowo. Rosja popiera chrze­ści­jań­skich Ser­bów w opo­zy­cji do tego, co robią USA, Niemcy i… Pol­ska?

Poja­wia się pyta­nie, czy pań­stwa uzna­jące Kosowo postę­pują słusz­nie i czy Pol­ska, jedno z nich, zacho­wuje się zgod­nie z naszym inte­re­sem naro­do­wym? Prof. Adam Rot­feld, były szef MSZ, dziś dora­dza­jący mini­strowi Sikor­skiemu, mówi w wywia­dzie, że w spra­wie Kosowa „jak się zacho­wamy, nie odgrywa aż tak istot­nej roli, by miało zna­czący wpływ na roz­wój wypad­ków w tam­tym regio­nie. Gdyby Pol­ska wstrzy­my­wała się z uzna­niem Kosowa, to myślę, że – poza nami – nikt w świe­cie by tego nie odno­to­wał”. Czyli nasze sta­no­wi­sko nie ma więk­szego zna­cze­nia. Czy uzna­li­by­śmy, tak jak Ame­ry­ka­nie czy Niemcy, lub nie uznali, jak na przy­kład Hisz­pa­nie, to jest, że tak powiemy z nie­miecka gantze gall. Wydaje się jed­nak, że pan pro­fe­sor raczy się mylić. Sam zresztą sobie zaprze­cza, bowiem w koń­co­wej czę­ści wywiadu powiada tak: „Wielu Pola­ków nie zdaje sobie sprawy, że elity serb­skie wobec naszego kraju mają nie­zwy­kle pozy­tywne nasta­wie­nie. Jeste­śmy dla nich repre­zen­tan­tem kraju sło­wiań­skiego, do któ­rego odczu­wają spon­ta­niczną sym­pa­tię, choćby dla­tego, że wielu czo­ło­wych inte­lek­tu­ali­stów serb­skich stu­dio­wało w naszym kraju. Gdy byłem sze­fem MSZ, poje­cha­łem do Ser­bii i Kosowa, by dać Ser­bom wyraźny sygnał, że Pol­ska trak­tuje ich jak peł­no­praw­nego part­nera. Wtedy odnio­słem wra­że­nie, że oni wycze­ki­wali takiej wizyty jak kania dżdżu”. Czyli sta­no­wi­sko Pol­ski nie jest obo­jętne cho­ciażby dla samych Ser­bów. Co jed­nak Pol­ska powinna była zro­bić?

Ogło­sze­nie nie­pod­le­gło­ści przez Kosowo nie­wąt­pli­wie może zaini­cjo­wać nowy poważny kon­flikt na Bał­ka­nach. To zaś ozna­cza koniecz­ność anga­żo­wa­nia się w jego uspo­ko­je­nie Unii Euro­pej­skiej, a być może także NATO. Pol­ska jest człon­kiem obu tych wspól­not. Powinna była więc, skoro inni tego nie dostrze­gli, zaini­cjo­wać pro­ces uzgod­nie­nia wspól­nego sta­no­wi­ska zarówno UE, jak i NATO w kwe­stii nie­pod­le­gło­ści Kosowa. Wypra­co­wa­nie takiego sta­no­wi­ska dałoby czas na usta­le­nie roz­wią­zań poko­jo­wych, potrzebny plan dzia­łań i nie wpy­cha­łoby Ser­bii w ręce Putina. W takiej sytu­acji wyjazd dele­ga­cji pol­skiego MSZ do Bel­gradu i pod­ję­cie z tej pozy­cji roz­mów z wła­dzami Ser­bii mogłoby być bar­dzo kon­struk­tywne. W obec­nej sytu­acji, gdy Pol­ska już uznała Kosowo, zda się to psu na budę.

Wydaje się, że pol­ski rząd, zamiast wyko­rzy­stać przy­ja­zne nasta­wie­nie Ser­bów do Pola­ków i uczest­ni­czyć w kon­struk­tyw­nym roz­wią­zy­wa­niu pro­blemu, swoją decy­zją w spra­wie Kosowa dorzu­cił jesz­cze jedną gałązkę do ognia pło­ną­cego już pod bał­kań­skim kocioł­kiem. A jeśli się mylę i to jest KOCIOŁ, a nie kocio­łek?

Czy teraz w odwe­cie za Ser­bię Rosja zerwie kon­trakt z Niem­cami na budowę rury gazo­wej w Bał­tyku, a Niemcy na złość Rosja­nom uznają nie­pod­le­głość muzuł­mań­skiej Cze­cze­nii?

Non­sza­lan­cja mini­stra obrony

3 kwiet­nia 2008

Non­sza­lan­cja mini­stra obrony

Obej­rza­łem w TVP3 kon­fe­ren­cję pra­sową szefa MON. Mini­ster Bog­dan Klich powie­dział dzien­ni­ka­rzom: „Tra­ge­dia pod Miro­sław­cem poka­zała dużą skalę non­sza­lan­cji w pol­skich Siłach Powietrz­nych”.

Dość szcze­gó­łowo omó­wiono prze­bieg lotu, przed­sta­wiono przy­czyny kata­strofy i uka­zano czarny obraz pol­skiego lot­nic­twa woj­sko­wego. Dowie­dzie­li­śmy się, że zawi­nili piloci, nie­do­uczeni w lata­niu na tym typie samo­lotu, zawi­nili kon­tro­le­rzy lotu, roz­ma­wia­jący z pilo­tami niczym gęś z pro­się­ciem – oni poda­wali dane w metrach i kilo­me­trach, a piloci myśleli, że to są stopy i mile. Zawi­nili orga­ni­za­to­rzy lotu i Cen­trum Ope­ra­cji Powietrz­nych. Czyli gene­ral­nie syf i kilka metrów mułu. Prze­ko­na­nie byłego mini­stra obrony naro­do­wej Bro­ni­sława Komo­row­skiego, że pol­ski lot­nik potrafi latać na drzwiach od sto­doły, nie spraw­dziło się. Według Kli­cha „drzwi” spa­dły na zie­mię.

Nie o tym jed­nak warto mówić. Infor­ma­cje podane przez mini­stra Kli­cha należą do tak zwa­nych wraż­li­wych. Przed­sta­wiają istotne ułom­no­ści w funk­cjo­no­wa­niu sił powietrz­nych RP. Gene­ral­nie wyka­zują nie­spraw­ność szko­le­nia i kon­troli lotów oraz bała­gan w struk­tu­rze dowód­czej. To cenna infor­ma­cja dla wywia­dów państw nam wro­gich i osła­bia­jąca pozy­cję Pol­ski w rela­cjach sojusz­ni­czych. To chyba oczy­wi­ste.

Wiem, że w Pol­sce obo­wią­zuje fał­szy­wie poj­mo­wany przy­mus tak zwa­nej przej­rzy­sto­ści (trans­pa­rent­no­ści) i dzien­ni­ka­rze staną na gło­wie, by każdą tajem­nicę wydrzeć. To jed­nak nie ozna­cza, że woj­sko musi temu ule­gać i nie powinno chro­nić tajem­nic. Nie cho­dzi o zamia­ta­nie pod dywan sprawy, tylko o spo­sób jej zała­twie­nia bez ujaw­nia­nia innym naszych sła­bo­ści. Kata­strofa samo­lotu powinna być dokład­nie zba­dana, wycią­gnięte sto­sowne wnio­ski, winni uka­rani, ale CO i JAK powinni wie­dzieć nie­liczni, tylko ci, któ­rzy odpo­wia­dają za stan obron­no­ści Pol­ski. Nie powinni tego wie­dzieć na pewno ci, któ­rzy zagra­nicą zaj­mują się zawo­dowo oceną stanu pol­skiego woj­ska.

Mini­ster Klich, zarzu­ca­jąc lot­ni­kom non­sza­lan­cję, sam non­sza­lancko postą­pił, ujaw­nia­jąc wyniki pracy komi­sji bada­ją­cej kata­strofę samo­lotu CASA.

Brak amu­ni­cji

13 kwiet­nia 2008

Brak amu­ni­cji

Trzy­na­stego kwiet­nia 1943 roku Niemcy ogło­siły światu o odkry­tych pod Smo­leń­skiem maso­wych gro­bach pol­skich ofi­ce­rów. Dziś obcho­dzimy dzień pamięci o ofia­rach tej zbrodni. Mam wła­sne doświad­cze­nie w tej mie­rze. Przed laty, 8 paź­dzier­nika 1982 roku, sąd War­szaw­skiego Okręgu Woj­sko­wego w skła­dzie trzech sędziów, wyso­kich ofi­ce­rów LWP, ska­zał mnie na pięć lat wię­zie­nia. Wśród moich prze­stępstw było też „szka­lo­wa­nie” ZSRR i pod­wa­ża­nie soju­szu z Sowie­tami, bowiem gło­si­łem, że zbrodni w Katy­niu doko­nało NKWD. Sąd, ska­zu­jąc mnie, oparł się na „eks­per­ty­zie” płk. Juliana Sokoła, „pra­cow­nika nauko­wego” Woj­sko­wej Aka­de­mii Poli­tycz­nej im. Feliksa Dzier­żyń­skiego, który oczy­wi­ście stwier­dził, że to Niemcy wymor­do­wali pol­skich ofi­ce­rów.

Jak wia­domo, strona rosyj­ska nie uznaje zbrodni katyń­skiej za ludo­bój­stwo. Stwier­dziła też, że zbrod­nia się przedaw­niła i nie chciała ści­gać żyją­cych jesz­cze opraw­ców. Utaj­niła mate­riały śledz­twa. I nawet trudno się temu dzi­wić. Skoro obecna Fede­ra­cja Rosyj­ska uznaje się za praw­nego kon­ty­nu­atora Związku Sowiec­kiego, to zapewne uważa za konieczne bro­nić przed odpo­wie­dzial­no­ścią karną funk­cjo­na­riu­szy ZSRR, któ­rzy mor­du­jąc Pola­ków w Katy­niu i tylu innych miej­scach na „nie­ludz­kiej ziemi”, wyko­ny­wali roz­kazy władz pań­stwo­wych ZSRR.

Czy ta postawa Kremla w spra­wie zbrodni katyń­skiej powinna być przez Pol­skę zaak­cep­to­wana w imię poprawy rela­cji pol­sko-rosyj­skich?

Dwa lub trzy tygo­dnie temu, oglą­da­jąc pro­gram jed­nej ze sta­cji komer­cyj­nych, natkną­łem się na roz­mowę z dzien­ni­ka­rzem, który pra­cuje na zle­ce­nie tej sta­cji w Moskwie. Opo­wia­dał, jak to jego ekipa nie zauwa­żyła, że kame­rzy­sta, fil­mu­jąc frag­ment ulicy, kadrem objął jakiś budy­nek woj­skowy, na któ­rym była tabliczka zaka­zu­jąca foto­gra­fo­wa­nia. Zostali natych­miast zatrzy­mani przez rosyj­skich żoł­nie­rzy i dopro­wa­dzeni przed obli­cze jakie­goś wyż­szego ofi­cera. Ten zapy­tał, kim są fil­mu­jący, a gdy usły­szał, że z Pol­ski, powie­dział: A Paliaki, tak wsiech rastrie­lat’. Pro­wa­dzący pro­gram z nadzieją w gło­sie zaczął dopy­ty­wać, czy to był żart. A gdy usły­szał, że to był żart, rado­śnie obwie­ścił: „A więc nie jest źle. To dobrze rokuje na przy­szłość w sto­sun­kach z Rosją”.

W cza­sie wojny domo­wej w pew­nym mie­ście na Sybe­rii miej­scowa cze­re­zwy­czajka aresz­to­wała wielu ludzi. Po kilku dniach wszyst­kich zwol­niono do domów. Kiedy więc po pew­nym cza­sie zostali znów wezwani, nikt się nie ukry­wał, wszy­scy sta­wili się przed obli­cza komi­sa­rzy, wie­rząc, że cho­dzi o wyja­śnie­nie jakichś nie­po­ro­zu­mień. I wszy­scy zostali roz­strze­lani. Dla­czego nie roz­strze­lano ich wcze­śniej? Bowiem oprawcy cze­kali na dostawę amu­ni­cji.

Nie wiem dla­czego, ale wła­śnie dziś, gdy oglą­da­łem uro­czy­sto­ści katyń­skie, przy­po­mniał mi się „żart” rosyj­skiego koman­dira i ta opo­wieść o braku amu­ni­cji z począt­ków ist­nie­nia ZSRR. W Katy­niu amu­ni­cja była na czas, a roz­kaz rastrie­lat’ nie był żar­tem.

To ci suk­ces

1 maja 2008

To ci suk­ces

W mediach poja­wiła się wia­do­mość, że kolejny tak zwany szczyt NATO odbę­dzie się w marcu 2009 roku w Pol­sce. Mini­ster spraw zagra­nicz­nych Rado­sław Sikor­ski sko­men­to­wał to w ten spo­sób: „W dzie­sią­tym roku naszej obec­no­ści w soju­szu prze­sta­jemy być tak zwa­nym nowym człon­kiem”. Opi­nię szefa MSZ wzmoc­nił mini­ster obrony Bog­dan Klich: „Jestem prze­ko­nany, że to nie tylko świa­dec­two naszej pozy­cji w soju­szu pół­noc­no­atlan­tyc­kim, ale też szansa, że w kolej­nych mie­sią­cach i latach ta pozy­cja będzie rosła. Jed­nym z wymia­rów tej pozy­cji jest dostrze­ga­nie przez naszych sojusz­ni­ków naszej rosną­cej roli w Afga­ni­sta­nie”.

Rze­czy­wi­ście, szczyty NATO to ważne wyda­rze­nia w soju­szu. W ramach NATO odby­wają się wpraw­dzie także regu­larne spo­tka­nia na niż­szym szcze­blu. Dwa razy w roku Rada Pół­noc­no­atlan­tycka (NAC) spo­tyka się na szcze­blu mini­strów spraw zagra­nicz­nych oraz na szcze­blu mini­strów obrony. Jed­nak tylko pod­czas szczy­tów soju­szu NAC obra­duje na szcze­blu naj­wyż­szym – głów państw i sze­fów ich rzą­dów. Są one oka­zją dla przy­wód­ców państw człon­kow­skich NATO do wspól­nej oceny dzia­ła­nia struk­tur soju­szu i okre­śle­nia stra­te­gicz­nych kie­run­ków jego roz­woju. Na szczy­tach NATO wpro­wa­dza się nowe kie­runki poli­tyki soju­szu, zapra­sza nowych człon­ków, wpro­wa­dza nowe ini­cja­tywy i pro­wa­dzi klu­czowe roz­mowy z pań­stwami spoza soju­szu. I warto pod­kre­ślić, że nie są to spo­tka­nia regu­larne, w stale wyzna­czo­nych ter­mi­nach, lecz uza­leż­nione od poli­tycz­nych usta­leń i potrzeb.

Skoro więc naj­bliż­szy szczyt odbę­dzie się w Pol­sce, to czy mini­stro­wie spraw zagra­nicz­nych i obrony mają powód do dumy i czy mają rację? Z ich słów wynika, że orga­ni­za­cja tej kon­fe­ren­cji w Pol­sce ozna­cza, że nasz kraj zna­lazł się w gru­pie waż­nych i „sta­rych” człon­ków NATO. Jak można więc wywnio­sko­wać, w prze­ci­wień­stwie do tych nie­dawno przy­ję­tych i zapewne mniej waż­nych.

Pakt Pół­noc­no­atlan­tycki, sojusz poli­tyczno-woj­skowy państw Europy Zachod­niej, USA i Kanady został powo­łany do ist­nie­nia w Waszyng­to­nie 4 kwiet­nia 1949 roku na pod­sta­wie uchwa­lo­nej przez Senat USA w 1948 roku rezo­lu­cji, która wzy­wała do two­rze­nia blo­ków mili­tar­nych w celu zapo­bie­ga­nia sowiec­kiemu zagro­że­niu. Układ pod­pi­sało wów­czas dwa­na­ście państw: Bel­gia, Dania, Fran­cja, Holan­dia, Islan­dia, Luk­sem­burg, Nor­we­gia, Por­tu­ga­lia, Wielka Bry­ta­nia, Wło­chy, a także Kanada i USA. Następ­nie do soju­szu przy­jęto Gre­cję i Tur­cję (1952), Niemcy – RFN (1955) i jako ostat­nią Hisz­pa­nię (1982). Ta grupa państw człon­kow­skich była okre­ślana jako tak zwani sta­rzy człon­ko­wie NATO.

Grupę nowych człon­ków otwie­rały Cze­chy, Węgry i Pol­ska, przy­jęte w 1999 roku po roz­sze­rze­niu NATO, co było moż­liwe w następ­stwie upadku komu­ni­zmu. Ten pro­ces przyj­mo­wa­nia nowych człon­ków trwał. Kolej­nymi stały się Litwa, Łotwa, Esto­nia, Sło­wa­cja, Sło­we­nia, Rumu­nia i Buł­ga­ria (2004).

W okre­sie ist­nie­nia NATO odbyły się 22 spo­tka­nia (szczyty) przy­wód­ców państw człon­kow­skich soju­szu. Od 1999 roku, czyli od momentu przy­ję­cia Pol­ski do NATO, odbyły się spo­tka­nia: w Waszyng­to­nie (USA) – kwie­cień 1999, Bruk­seli (Kwa­tera Główna NATO) – czer­wiec 2001, Rzy­mie (Wło­chy) – maj 2002, Pra­dze (Cze­chy) – listo­pad 2002, Istam­bule (Tur­cja) – czer­wiec 2004, Rydze (Łotwa) – listo­pad 2006 i w Buka­resz­cie (Rumu­nia) – kwie­cień 2008.

Odwo­łu­jąc się więc do krze­pią­cych słów obu mini­strów, trzeba by przy­jąć, że do grona „sta­rych” człon­ków przed Pol­ską wła­dze NATO zali­czyły Cze­chy, Łotwę i Rumu­nię i że mają one w soju­szu co naj­mniej tak samo mocną pozy­cję, cho­ciaż ich zaan­ga­żo­wa­nie na przy­kład w dzia­ła­niach afgań­skich jest nie­po­rów­ny­wal­nie mniej­sze od pol­skich, a nawet żadne.

Roz­wią­zy­wa­nie armii

15 maja 2008

Roz­wią­zy­wa­nie armii

Dowódca eli­tar­nej 6 bry­gady desan­towo-sztur­mo­wej gen. Jerzy Wój­cik został zdjęty ze sta­no­wi­ska przez mini­stra obrony. Gene­rał, bro­niąc dobrego imie­nia swo­ich żoł­nie­rzy, przy­po­mniał, że woj­sko musi wyko­ny­wać roz­kazy. I skon­sta­to­wał – skoro ktoś tego nie rozu­mie, to może należy roz­wią­zać armię.

W demo­kra­tycz­nym pań­stwie żoł­nie­rze nie mają prawa kry­ty­ko­wać zwierzch­ni­ków. Nie mogą straj­ko­wać. Armia jest pod­dana tak zwa­nej cywil­nej kon­troli, co ozna­cza, że nad dowód­cami woj­sko­wymi jest zawsze cywil na sta­no­wi­sku mini­stra obrony – poli­tyk wska­zany przez stron­nic­two wygry­wa­jące wybory. Od poli­tyki więc zależy stan armii, a od kwa­li­fi­ka­cji i zdol­no­ści mini­stra cywila jest uza­leż­nione funk­cjo­no­wa­nie sił zbroj­nych pań­stwa.

Mar­sza­łek Józef Pił­sud­ski pod­kre­ślał, że sprawą naj­waż­niej­szą w woj­sku jest jego morale, czyli duch bojowy, wola walki, goto­wość wypeł­nia­nia roz­ka­zów, zno­sze­nia tru­dów i nie­bez­pie­czeństw oraz odpor­ność psy­chiczna żoł­nie­rzy. Także cesarz Napo­leon mawiał, że moralna siła woj­ska na woj­nie jest trzy razy waż­niej­sza od jego uzbro­je­nia. Mamy sporo przy­kła­dów, gdy żoł­nie­rze dobrze uzbro­jeni, ale o sła­bym morale, prze­gry­wali w star­ciach z zde­ter­mi­no­wa­nymi par­ty­zan­tami. A więc osła­bia­nie morale armii godzi w inte­res naro­dowy, skoro woj­sko prze­staje być sku­teczne w gwa­ran­to­wa­niu pań­stwu bez­pie­czeń­stwa.

Dziś ogni­ska zapalne kon­flik­tów nawet o tysiące kilo­me­trów od Pol­ski mogą powo­do­wać realne zagro­że­nie dla bez­pie­czeń­stwa kraju. Mogli­śmy się o tym prze­ko­nać, cho­ciażby obser­wu­jąc na ekra­nach tele­wi­zo­rów we wrze­śniu 2001 roku roz­pa­da­jące się wie­żowce WTC w Nowym Jorku. Konieczne więc jest podej­mo­wa­nie dzia­łań wyga­sza­ją­cych kon­flikty. Takie dzia­ła­nia, okre­ślane jako „wymu­sza­nie pokoju”, podej­muje NATO. Jedną z takich akcji są ope­ra­cje woj­skowe soju­szu na tery­to­rium Afga­ni­stanu.

Woj­sko Pol­skie uczest­ni­czy w tej akcji. Tym­cza­sem dowódca wojsk lądo­wych gen. Wal­de­mar Skrzyp­czak mówi: „Mamy kło­pot ze skom­ple­to­wa­niem kon­tyn­gen­tów na kolejne zmiany do Afga­ni­stanu. Zamiast zwar­tych oddzia­łów będziemy wysy­łać zbie­ra­ninę ludzi z całej Pol­ski”. A żoł­nie­rze, także zawo­dowi, muszą wyra­zić zgodę na wyjazd. Cóż się stało, że nagle bra­kuje chęt­nych?

Jed­nym z powo­dów tego stanu jest postę­po­wa­nie władz pol­skich w spra­wie ostrze­la­nia wio­ski afgań­skiej przez naszych żoł­nie­rzy. Posta­wiono im zarzut popeł­nie­nia zbrodni wojen­nej. Żoł­nie­rze po powro­cie do kraju niczym groźni ban­dyci zostali zatrzy­mani przez anty­ter­ro­ry­stów i od mie­sięcy sie­dzą za kra­tami. Zanim usta­lono fakty, media wska­zały ich jako win­nych. Oka­zało się też, że aresz­to­wani żoł­nie­rze nie mogą liczyć na pomoc obroń­ców zna­ją­cych spe­cy­fikę służby woj­sko­wej. Mini­ster­stwo Obrony Naro­do­wej ma woj­sko­wych sędziów, pro­ku­ra­to­rów, a nie ma woj­sko­wych obroń­ców, adwo­ka­tów. Kiedy grupa byłych żoł­nie­rzy zawo­do­wych zapro­te­sto­wała, wska­zu­jąc, że to nie żoł­nie­rze powinni poszu­ki­wać obroń­ców i im pła­cić, MON oświad­czył, iż zwróci koszty obrony, jeśli żoł­nie­rze okażą się nie­winni. Oka­zało się, że dla MON nie ma żad­nego zna­cze­nia fakt, iż to pań­stwo pol­skie wysy­łało ich na wojnę, a mini­ster­stwo odpo­wiada za przy­go­to­wa­nie żoł­nie­rzy do tych misji. Sze­fo­stwo MON chlubi się, gdy żoł­nie­rze pol­scy są chwa­leni przez sojusz­ni­ków, i umywa ręce, gdy tym żoł­nie­rzom trzeba pomóc.

Jest jed­nak jesz­cze inny pro­blem. Woj­sko jest jak wia­domo struk­turą hie­rar­chiczną. Na szczy­cie tej struk­tury są pre­zy­dent jako zwierzch­nik sił zbroj­nych i mini­ster obrony wyda­jący woj­sku pole­ce­nia z mocą roz­kazu. Zmienne koniunk­tury wybor­cze powo­dują, że mini­strami zostają czę­sto poli­tycy zwal­cza­ją­cych się obo­zów. A sprawę kom­pli­kuje jesz­cze przy­pa­dek, gdy pre­zy­dent i mini­ster repre­zen­tują odmienne opcje poli­tyczne (na przy­kład mini­ster zgła­sza kan­dy­da­tów na gene­ra­łów, a pre­zy­dent odma­wia awan­so­wa­nia). W te tryby tra­fiają żoł­nie­rze. I w prak­tyce bywa tak, że woj­skowy wyko­nu­jący dobrze pole­ce­nia mini­stra jest wyrzu­cany przez jego następcę. Widzie­li­śmy, jak mini­ster Alek­san­der Szczy­gło czy­ścił sta­no­wi­ska woj­skowe po mini­strze Rado­sła­wie Sikor­skim. Teraz mini­ster Bog­dan Klich robi to samo z zaufa­nymi Szczy­gły. A skoro mini­stro­wie zmie­niają się czę­sto – wyjąt­kiem byli tacy, któ­rzy spra­wo­wali urząd pełną kaden­cję – to docho­dzi do zja­wisk szko­dzą­cych woj­sku.

Przy zmia­nie mini­stra obrony naro­do­wej uak­tyw­niają się róż­nego rodzaju karie­ro­wi­cze, jak powia­dają woj­skowi „wła­zid…py”, sta­ra­jący się zaskar­bić łaski nowego szefa. A czę­sto tracą sta­no­wi­ska ludzie kom­pe­tentni, ale mało układni i „ska­żeni” zaufa­niem czy tylko uzna­niem poprzed­niego szefa resortu.

Woj­sko potrze­buje nie tylko cywil­nej kon­troli. Ponad wszystko potrze­buje ono sta­bi­li­za­cji, także na naj­wyż­szym mini­ste­rial­nym szcze­blu. (Wpro­wa­dzono tak zwaną kaden­cyj­ność, trwa­jącą trzy lata, na wybra­nych naj­wyż­szych sta­no­wi­skach dowód­czych w woj­sku, może taką samą kaden­cyj­ność nale­ża­łoby zapew­nić ich cywil­nemu sze­fowi). Woj­sko potrze­buje pew­no­ści, że żoł­nierz słu­żący Pol­sce ma zapew­nioną opiekę i ochronę pań­stwa.

Pol­skie siły zbrojne mają nie tylko sporo sta­rego uzbro­je­nia. Mają coś znacz­nie gor­szego. Trwa nie­wi­doczny dla osób postron­nych pro­ces ruj­no­wa­nia morale pol­skiej armii. Gene­rał Wój­cik nie ma racji w jed­nym: roz­wią­zy­wa­nia armii nie trzeba zarzą­dzać, ono zdaje się już jest reali­zo­wane.

MON „dwu­głowy”

23 czerwca 2008

MON „dwu­głowy”

Żoł­nie­rze twier­dzą, że pod­sta­wo­wym ich pra­wem jest być dobrze dowo­dzo­nymi. To powie­dze­nie nie­źle oddaje uwa­run­ko­wa­nia służby żoł­nier­skiej. Woj­sko jest hie­rar­chiczne. Są w nim kolejne szcze­ble dowo­dze­nia. Na każ­dym szcze­blu jest dowódca, a więc prze­ło­żony, który ma ogromną wła­dzę nad żoł­nie­rzami. Dowódca ma bowiem prawo wyda­wa­nia roz­ka­zów, a więc takich pole­ceń służ­bo­wych, które w warun­kach wojen­nych muszą być wyko­nane pod rygo­rem kary śmierci. A skoro woj­sko szkoli się i przy­go­to­wuje do wojny, to rów­nież w cza­sach poko­jo­wych wymogi dys­cy­pliny woj­skowej są surowe. W struk­tu­rach pań­stwa woj­sko powinno być zdy­scy­pli­no­wane, rygo­ry­stycz­nie wyko­nu­jące roz­kazy prze­ło­żonych. Kiedy więc oce­niamy stan armii, to dostrze­żemy, jak wiele zależy od jako­ści dowód­ców. Jeśli woj­skiem będzie dowo­dził ktoś marny pod wzglę­dem cha­rak­teru i kom­pe­ten­cji, to i woj­sko będzie marne. Słusz­nie powiada się, że „na woj­nie prę­dzej zwy­cięży armia zajęcy dowo­dzona przez lwa niż armia lwów dowo­dzona przez zająca”.

Kiedy powyż­sze odnie­siemy do Woj­ska Pol­skiego i tego, co woj­sko­wych spo­tyka, można chyba zary­zy­ko­wać twier­dze­nie, że jak dotąd pol­scy żoł­nie­rze chyba nie zaznali lwich rzą­dów. Były na czele Woj­ska Pol­skiego naj­czę­ściej inne, od lwa dużo mniej­sze „zwie­rzątka”.

Aby jed­nak sprawa była jasna, pod­kre­ślę, że kiedy wspo­mi­nam o dowo­dze­niu woj­skiem w skali sił zbroj­nych, nie mam na myśli dowód­ców woj­sko­wych. W okre­sie poko­jo­wym nad dowód­cami wszyst­kich szcze­bli, z sze­fem Sztabu Gene­ral­nego WP włącz­nie, Kon­sty­tu­cja RP usta­no­wiła mini­stra cywila. Ma on prawo wyda­wa­nia woj­sku decy­zji z mocą roz­kazu. Wpraw­dzie nad mini­strem i woj­skiem jest zwierzch­nik sił zbroj­nych, pre­zy­dent RP, ale nie ma on takiej wła­dzy decy­zyj­nej w woj­sku jak mini­ster.

Lide­rzy par­tyj­nych obo­zów wygry­wa­ją­cych kolejne wybory par­la­men­tarne nie dostrze­gają tej wyjąt­ko­wej pozy­cji i roli szefa resortu obrony. Dla nich szef MON jest jesz­cze jed­nym człon­kiem rządu, tak jak każdy inny mini­ster. Pew­nie dla­tego sądzi się, że kan­dy­dat na szefa MON nie musi mieć spe­cjal­nej wie­dzy i kom­pe­ten­cji, by kie­ro­wać armią. Nie tak dawno poseł Zdro­jew­ski zapew­niał, że może być rów­nie dobrze mini­strem kul­tury i mini­strem obrony. Jeden z poli­ty­ków, który zresztą przez dłuż­szy czas był mini­strem obrony, ogło­sił, że ni­gdy w woj­sku nie słu­żył i dla­tego jest świet­nym kan­dy­datem na cywil­nego szefa MON. Mini­strami obrony byli więc mate­ma­tyk, fizyk i nauczy­ciel histo­rii, był biblio­te­karz i inży­nier rybo­łów­stwa mor­skiego, także były dzia­łacz wyso­kiego szcze­bla w Związku Mło­dzieży Socja­li­stycz­nej i dla rów­no­wagi dawny akty­wi­sta pacy­fi­stycz­nej orga­ni­za­cji Wol­ność i Pokój. No cóż, w końcu są jesz­cze gene­ra­ło­wie, któ­rzy wie­dzą, jak wyda­wać roz­kazy. Wystar­czy, że sto­sowne „kwity” przy­go­tują cywi­lowi do pod­pisu woj­skowi i MON będzie jakoś funk­cjo­no­wał.

Od szefa resortu nale­ża­łoby ocze­ki­wać decy­zji o cha­rak­te­rze stra­te­gicz­nym, słu­żą­cych reali­za­cji wizji nowo­cze­snego woj­ska, wypa­da­łoby więc, aby czło­wiek zaj­mu­jący fotel mini­stra obrony miał jakiś pro­gram w dzie­dzi­nie obron­no­ści. Trudno jed­nak tego ocze­ki­wać, gdy mini­ster nie ma wiel­kiego poję­cia o woj­sku, a do tego oto­czy go sfora przy­ta­ki­wa­czy, także mun­du­ro­wych, zabie­ga­ją­cych o wła­sne pożytki i ule­ga­ją­cych róż­nym wpły­wom.

Sytu­ację dodat­kowo kom­pli­kuje ukształ­to­wany prak­tyką tryb funk­cjo­no­wa­nia mini­ster­stwa. Mini­ster w kie­ro­wa­niu resor­tem musi się na kimś oprzeć. A ponie­waż nie może odwo­łać się do wła­snej wie­dzy, więc dobiera współ­pra­cow­ni­ków, kie­ru­jąc się wzglę­dami poza­me­ry­to­rycz­nymi. Ot, kogoś kie­dyś gdzieś poznał, ktoś wydał mu się sym­pa­tyczny, kogoś ktoś zna­jomy mu pole­cił itp. itd. W ten spo­sób na awanse i kariery mają wpływ zna­jo­mo­ści z domieszką waze­li­niar­stwa. Pewien wysoki woj­skowy urzęd­nik MON po wypi­ciu kilku kie­lisz­ków opo­wia­dał, jaki jest jego spo­sób na prze­trwa­nie: „Ja, gdy tylko zjawi się nowy mini­ster, natych­miast wcho­dzę mu w du…ę. I jesz­cze się na tym nie zawio­dłem”.

Dodat­kowe zamie­sza­nie w woj­sku powo­dują czę­ste zmiany mini­strów obrony – od 1989 roku, w ciągu ostat­nich sie­dem­na­stu lat było sie­dem­na­stu mini­strów obrony naro­do­wej. A kiedy uświa­do­mimy sobie, że każdy taki szef miał swo­ich zaufa­nych i zna­jo­mych, a ci zna­jomi swo­ich, to trudno ocze­ki­wać, aby nowy mini­ster nie dał sta­no­wisk wła­snym zaufa­nym, odbie­ra­jąc je zaufa­nym poprzed­nika! I nie trzeba wiel­kiej wyobraźni, by pojąć, jaki to ma wpływ na poli­tykę kadrową w MON na jego naj­wyż­szych szcze­blach zarzą­dza­nia.

Moje obawy co do sytu­acji w MON pogłę­bił arty­kuł W rzą­dzie zmiany czy oceny („Rzecz­po­spo­lita” 21.06.2008). Czy­tam: „Cie­kawa sytu­acja jest w resor­cie obrony. W PO przy­znają, że Klich sobie nie radzi. Ale to nie musi ozna­czać jego wymiany. MON jest dwu­stron­nie zabez­pie­czone. Doglą­dają go ludzie Rado­sława Sikor­skiego (szefa MSZ) i Bro­ni­sława Komo­row­skiego (mar­szałka sejmu) – mówi poli­tyk PO”.

To „zabez­pie­cze­nie” spo­wo­do­wało, że na Kli­chu wymu­szono, aby tak zwa­nego czło­wieka Komo­row­skiego mia­no­wał sze­fem gabi­netu poli­tycz­nego MON. Dzien­ni­ka­rze: „Jak wynika z naszych infor­ma­cji, Klich nie chciał go w resor­cie, ale musiał ustą­pić”. Czyli obecny szef MON ma gorzej niż poprzed­nicy, nie może nawet dobrać swo­ich zaufa­nych. Musi oprzeć się na zaufa­nych Komo­row­skiego i Sikor­skiego. Czy w tych warun­kach żoł­nierz może być dobrze dowo­dzony?

Zawie­szony obo­wią­zek

5 sierp­nia 2008

Zawie­szony obo­wią­zek

Mini­ster obrony naro­do­wej ogło­sił koniec poboru do woj­ska. Mamy mieć armię zawo­dową, pro­fe­sjo­nalną, liczącą 120 tys. żoł­nie­rzy, która będzie Pol­ski bro­nić przed wszel­kimi zagro­że­niami. Pre­mier, prze­ma­wia­jąc do żoł­nie­rzy skła­da­ją­cych przy­sięgę na kra­kow­skim rynku, użył wpa­da­ją­cego w ucho kalam­buru o armii z wyboru, a nie z poboru. I w zasa­dzie do tego można by spro­wa­dzić całość dys­ku­sji o pro­ble­mie armii zawo­do­wej. Tym­cza­sem Kon­sty­tu­cja RP mówi (art. 26): „Siły Zbrojne Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej służą ochro­nie nie­pod­le­gło­ści pań­stwa i nie­po­dziel­no­ści jego tery­to­rium oraz zapew­nie­niu bez­pie­czeń­stwa i nie­na­ru­szal­no­ści jego gra­nic”. Mini­ster obrony i paru pomniej­szych „stra­te­gów” zapew­nia nas, że Pol­sce nic nie grozi, bowiem Pol­ska jest w NATO. Kon­sty­tu­cja nie mówi jed­nak, że NATO ma obo­wią­zek zapew­nić pań­stwu pol­skiemu ochronę. Mają to zro­bić Siły Zbrojne RP. Czy two­rzona wła­śnie armia zawo­dowa spro­sta temu zada­niu?

Do czego jest potrzebna armia zawo­dowa, można usły­szeć od zachod­nich eks­per­tów. Otóż: „Armia zawo­dowa jest dosto­so­wana do dzi­siej­szych wyzwań stra­te­gicz­nych i bojo­wych. W zagra­nicz­nych ope­ra­cjach, któ­rych celem jest na przy­kład oba­le­nie jakie­goś reżimu w Trze­cim Świe­cie czy wytro­pie­nie ter­ro­ry­stów, spraw­dza się dużo lepiej”. Dużo lepiej niż woj­sko z poboru (bry­tyj­ski eks­pert Amyas God­frey). Jed­nak gdyby doszło do kla­sycz­nego kon­fliktu, na przy­kład agre­sji jed­nego z sąsia­dów, wów­czas armia zawo­dowa nie wystar­czy. Mister God­frey radzi, by w takim przy­padku „zawo­dowcy” powstrzy­my­wali napór wroga do czasu, aż zostaną zmo­bi­li­zo­wane rezerwy i prze­rzuci się je na front.

A więc w razie zagro­że­nia nie­pod­le­gło­ści i gra­nic trzeba będzie się­gnąć do poboru i wezwać pod broń oby­wa­teli, któ­rzy nie są żoł­nie­rzami zawo­do­wymi. W Pol­sce powsta­nie wów­czas pro­blem, skąd wziąć na wojnę żoł­nie­rzy rezerwy, jeśli wcze­śniej nie szko­lono ludzi w posłu­gi­wa­niu się bro­nią? A mini­ster Klich twier­dzi, że nakłady na takie szko­le­nie są dzia­ła­niem „nie­eko­no­micz­nym”: „To wiel­kie mar­no­tra­wie­nie środ­ków, bo żoł­nierz przy­cho­dzi do zasad­ni­czej służby na dzie­więć mie­sięcy i na tak krótki czas jego służby idą wiel­kie środki”. Mini­ster naj­wy­raź­niej nie wie, że w rezul­ta­cie tego „mar­no­traw­stwa” armia otrzy­muje rezer­wi­stę, któ­rego w cza­sie kon­fliktu wojen­nego będzie można powo­łać do woj­ska i wysłać na front.

W Euro­pie są pań­stwa posia­da­jące armie zawo­dowe i takie, które pre­fe­rują armie z poboru. Przy czym kry­te­rium tego podziału nie jest zaco­fa­nie mili­tarne danego kraju, skoro woj­sko z poboru mają na przy­kład Austria, Nor­we­gia, Fin­lan­dia, Tur­cja.

Decy­zja o rezy­gna­cji z obo­wiąz­ko­wej służby woj­sko­wej powinna wyni­kać z oceny zarówno poło­że­nia geo­po­li­tycz­nego (sąsie­dzi), jak i geo­stra­te­gicz­nego (czego trzeba będzie bro­nić w razie wojny). Jeśli uznamy, że w przy­padku naszego pań­stwa można wyklu­czyć bez­po­śred­nie zagro­że­nie wojenne, a jedy­nym warian­tem uży­cia sił zbroj­nych jest wspie­ra­nie sojusz­ni­ków poza gra­ni­cami kraju, to można znieść obo­wią­zek służby woj­sko­wej. Jeśli na gra­ni­cach pań­stwa znaj­dują się jakieś obszary nie­sta­bilne lub gene­ru­jące zagro­że­nia, to armia naro­dowa i obo­wią­zek służby w woj­sku są bez­względ­nie konieczne.

Pol­ska nie ma takiego poło­że­nia jak Wielka Bry­ta­nia, Wło­chy czy Hisz­pa­nia. W tej mie­rze bli­żej nam chyba do Nor­we­gii, Fin­lan­dii i Tur­cji. Nie wolno zapo­mi­nać, że dziś porów­ny­walną, a według nie­któ­rych sil­niej­szą armią od Pol­ski dys­po­nuje Bia­ło­ruś. I cho­ciaż w Euro­pie nie tylko Polacy sły­szą pogróżki ze strony rosyj­skich gene­ra­łów, to jed­nak z Kali­nin­gradu dużo bli­żej do War­szawy niż do Paryża, Rzymu czy Madrytu.

W Sta­nach Zjed­no­czo­nych w okre­sie pokoju wszy­scy oby­wa­tele zdolni do służby woj­sko­wej są reje­stro­wani, aby w razie koniecz­no­ści powo­łać ich do woj­ska, prze­szko­lić i wysłać na front. Tak ma też być w Pol­sce. Tyle że Pol­ska to nie USA. Ame­ry­ka­nie mają dużą armię zawo­dową i kra­jowy kom­po­nent sił zbroj­nych (Gwar­dia Naro­dowa), umoż­li­wia­jący w razie koniecz­no­ści masowe szko­le­nie rezerw. USA gra­ni­czą z Kanadą, Mek­sy­kiem i dwoma oce­anami, a więc nie wystę­puje groźba bez­po­śred­niego ataku wojsk agre­sora. W przy­padku Pol­ski jest ina­czej. Nie będzie dużej armii zawo­do­wej, jest dużo gor­sze poło­że­nie i w razie wojny nie będzie czasu na szko­le­nie rezerw. A więc czy stać Pol­skę na armię zawo­dową?

O tym, jakie zna­cze­nie ma powszechna służba woj­skowa oby­wa­teli dla bez­pie­czeń­stwa pań­stwa, wska­zuje też Kon­sty­tu­cja RP. Wśród obo­wiąz­ków cią­żą­cych na oby­wa­te­lach jest też usta­no­wiony powszechny obo­wią­zek obrony („Obo­wiąz­kiem oby­wa­tela pol­skiego jest obrona Ojczy­zny”, art. 85 p. 1). A w punk­cie 2 tego arty­kułu dodaje: „Zakres obo­wiązku służby woj­sko­wej okre­śla ustawa”. Ten zakres znaj­du­jemy w usta­wie „O powszech­nym obo­wiązku obrony Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej”, która w arty­kule 1 stwier­dza: „Obrona Ojczy­zny jest sprawą i obo­wiąz­kiem wszyst­kich oby­wa­teli Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej”.

Zasta­na­wiam się, w jaki spo­sób MON chce wyko­nać obo­wią­zek powszech­nej obrony, rezy­gnu­jąc ze służby woj­sko­wej oby­wa­teli. Zapewne jakimś uni­kiem przed koli­zją z normą kon­sty­tu­cyjną jest przy­jęta w MON for­muła „zawie­sze­nia”, a nie znie­sie­nia poboru. Cie­kawe jed­nak, jak zosta­nie nazwana nowa ustawa o służ­bie woj­sko­wej, czy w arty­kule 1 tej nowej ustawy prze­czy­tamy, że obrona Ojczy­zny nie jest obo­wiąz­kiem każ­dego oby­wa­tela, a tylko tego, który zde­cy­duje się na zawo­dową służbę w woj­sku? Zresztą może takiej ustawy wcale nie będzie, bowiem na stro­nie inter­ne­to­wej MON można prze­czy­tać, że „Sejm pra­cuje w tej chwili nad tak zwaną małą nowe­li­za­cją ustaw o powszech­nym obo­wiązku obrony”.

Opty­mi­styczne w tym wszyst­kim jest tylko jedno, co zostało zawie­szone, to można też odwie­sić.