Świat Sepulvedy -  - ebook

Świat Sepulvedy ebook

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

"Szesnastego kwietnia 2020 roku, o 10.16 rano, Lucho wyszedł w morze; tak florentyńczycy mówią o śmierci. Luis, kapitan wszystkich mórz i przywódca wszystkich kampanii Greenpeace, zerwał cumy w Centralnym Asturyjskim Szpitalu Uniwersyteckim w Oviedo, o kilka kilometrów od swego domu w Gijón i potężnego Morza Kantabryjskiego, które było mu sąsiadem przez ostatnie dwadzieścia trzy lata życia.

Tego dnia coś we mnie zgasło i od tej pory chodzę jakby po omacku, zagubiony i zdezorientowany, niezgrabny w ruchach."

"Świat Sepulvedy" to książka szczególna -zaprasza, by w gronie znajomych usiąść do stołu i zanurzyć się w barwne opowieści, pożegnać bliskiego przyjaciela, jakim Luis Sepúlveda był dla Salvadora Allende, wielu awanturników, obrońców przyrody, artystów, emigrantów i czytelników na całym świecie. Daniel Mordziński, zaliczający się do tego grona, swoimi fotografiami odmalowuje wielowymiarowy portret Luisa jako pisarza, reżysera, poety, bojownika, ojca, partnera, towarzysza podróży i emigranta. Dwadzieścia dwa teksty Sepulvedy, z czego połowa jest publikowana po raz pierwszy, splatają się w całość ze zdjęciami Mordzinskiego i wspólnie tworzą migawki z biografii Luchia, dzięki którym miłośnicy jego twórczości będą mogli zbliżyć się do miejsc szczególnie ważnych dla swojego ulubionego autora − od miast jego dzieciństwa i młodości, po Gijón, gdzie mieszkał aż do śmierci – odkryć jego intymny świat pełen uczuć do członków rodziny i przyjaciół, poznać marzenia oraz towarzyszyć mu w podróżach i odkrywaniu historii tych, którzy wszystko utracili. Wiele obrazów przedstawionych w tej książce i opisanych w niej przeżyć posłużyło za kanwę najsłynniejszych opowiadań Sepulvedy. Zapraszamy więc do stąpania po ścieżkach inspiracji pisarza oraz odbycia wraz z nim i jego przyjacielem ostatniej wspólnej podróży.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 129

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Ho­tel Chile
Opieka re­dak­cyjna: MO­NIKA SZEW­CZYK
Opra­co­wa­nie re­dak­cyjne: ANNA BRZE­ZIŃ­SKA
Ko­rekta: RE­NATA KUK, EL­WIRA WY­SZYŃ­SKA
Pro­jekt okładki: KA­TA­RZYNA KACZ­MA­REK
Co­py­ri­ght © He­irs of Luis Se­púlveda and Da­niel Mor­dzin­ski, 2021 For the Po­lish edi­tion Co­py­ri­ght © 2024, Noir sur Blanc, War­szawa
Tekst Ostatni fa­kir w tłu­ma­cze­niu Adama El­ba­now­skiego
ISBN 978-83-7392-909-8
Ofi­cyna Li­te­racka Noir sur Blanc Sp. z o.o. ul. Fra­scati 18, 00-483 War­szawa
Za­mó­wie­nia pro­simy kie­ro­wać: – te­le­fo­nicz­nie: 800 42 10 40 (li­nia bez­płatna) – e-ma­ilem: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl – księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.noir.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

PRO­LOGI DO PRZY­JAŹNI

.

Ho­tel Chile[1]

Pro­log Da­niela Mor­dzin­skiego

Ta hi­sto­ria do­tarła do mnie w na­stę­pu­ją­cej po­staci:

Miał na imię Luis i był ku­cha­rzem. Mó­wią, że jed­nym z naj­lep­szych. Pod ko­niec de­kady lat czter­dzie­stych otrzy­mał pro­po­zy­cję pracy w ho­telu-re­stau­ra­cji Fran­ci­sco de Agu­irre w La Se­rena, mie­ście w re­gio­nie Norte Chico, na wy­brzeżu Pa­cy­fiku, dru­gim spo­śród naj­star­szych miast w kraju. Skon­sul­to­wał tę sprawę ze swą żoną Irmą i oby­dwoje po­sta­no­wili po­rzu­cić San­tiago, by spró­bo­wać szczę­ścia gdzieś in­dziej.

W noc po­prze­dza­jącą po­dróż Luis nie zmru­żył oka, gła­dził de­li­kat­nie wielki brzuch Irmy, wy­obra­ża­jąc so­bie twarz swego pier­wo­rod­nego syna, i orzekł, że po­wziął wła­ściwą de­cy­zję.

Ran­kiem pu­el­che, an­dyj­ski wiatr, dął po­tęż­nie, po­wta­rza­jąc swą od­wieczną trasę od kor­dy­liery ku mo­rzu. Jego po­wiewy ma­lo­wały ru­mieńce na po­licz­kach Lu­isa. Lecz je­stem prze­ko­nany, że to nie z po­wodu tego wia­tru jego oczy za­snuła mgła. My wszy­scy, któ­rzy­śmy mu­sieli po­zo­sta­wić miej­sca po­cho­dze­nia, by szu­kać szczę­ścia na ob­cych zie­miach, wiemy, że wspo­mnie­nia ży­cia, które po­rzu­ci­li­śmy, mają więk­szą wagę niż same oko­licz­no­ści wy­jazdu. Wiele go kosz­to­wało za­mknię­cie na klucz drzwi domu, który przez lata uwa­żał za wła­sny, przy sto­łecz­nej ulicy Pe­dro Mira.

Ford cu­stom był nie­ska­zi­tel­nie czy­sty; Luis do­ko­nał przed­tem su­mien­nego prze­glądu przed długą po­dróżą, jaka ich cze­kała. Skoń­czył ła­do­wać ba­gaże i nie oglą­da­jąc się za sie­bie, ujął dłoń Irmy i ru­szył.

Po­dą­żali Drogą Pan­ame­ry­kań­ską, słynną Ruta 5, prze­ci­na­jącą cały kraj pio­nowo od jed­nego krańca do dru­giego; prze­mie­rzył ją wiele razy, by do­trzeć do Pa­ta­go­nii. Tyle tylko, że te­raz je­chał w od­wrot­nym kie­runku. Na pół­noc.

Wiem, że je­chał po­woli, by unik­nąć pod­sko­ków auta wy­wo­łu­ją­cych mdło­ści u jego żony. Pierw­sze czte­ry­sta ki­lo­me­trów prze­byli gładko, bez żad­nych kło­po­tów. Wiem także, że na wy­so­ko­ści Ovalle Irma po­czuła silne bóle, wo­bec tego po­sta­no­wili zro­bić prze­rwę w po­dróży i za­trzy­mać się w pierw­szym ho­telu, jaki na­po­tkają. We­zwali le­ka­rza. Przy­była rów­nież po­łożna. Dwa dni póź­niej, 4 paź­dzier­nika 1949 roku, na­stą­pił po­ród.

Mo­gli nadać mu imię Ulis­ses, przy­szedł bo­wiem na świat jako po­dróż­nik, lecz otrzy­mał imię Luis jak oj­ciec: Luis Hum­berto Se­púlveda Cal­fu­cura.

Dziś Lu­cho już nie żyje. Za­bił go ko­ro­na­wi­rus, ta podła be­stia. Czter­dzie­ści sześć dni walki (jego), na­dziei (na­szej), z in­for­ma­cjami o cho­ro­bie prze­ka­zy­wa­nymi z ust do ust, z co­dzien­nymi wia­do­mo­ściami od ro­dziny. Czter­dzie­ści sześć dłu­gich dni w ocze­ki­wa­niu na po­łu­dniowe ra­porty le­ka­rzy i cud, który nie na­stą­pił.

Szes­na­stego kwiet­nia 2020 roku, o 10.16 rano, Lu­cho wy­szedł w mo­rze; tak flo­ren­tyń­czycy mó­wią o śmierci. Luis, ka­pi­tan wszyst­kich mórz i przy­wódca wszyst­kich kam­pa­nii Gre­en­pe­ace, ze­rwał cumy w Cen­tral­nym Astu­ryj­skim Szpi­talu Uni­wer­sy­tec­kim w Oviedo, o kilka ki­lo­me­trów od swego domu w Gi­jón i po­tęż­nego Mo­rza Kan­ta­bryj­skiego, które było mu są­sia­dem przez ostat­nie dwa­dzie­ścia trzy lata ży­cia.

Tego dnia coś we mnie zga­sło i od tej pory cho­dzę jakby po omacku, za­gu­biony i zdez­o­rien­to­wany, nie­zgrabny w ru­chach.

Dla­tego osta­tecz­nie wy­lą­do­wa­łem w Li­zbo­nie, w domu in­nego przy­ja­ciela od serca, który opu­ścił nas cztery lata wcze­śniej, mek­sy­kań­skiego pi­sa­rza An­to­nia Sa­ra­bii, mego nie­wi­dzial­nego go­spo­da­rza i to­wa­rzy­sza pra­co­wi­tych go­dzin po­świę­co­nych ćwi­cze­niu pa­mięci; za­sia­łem tam kilka idei, nie wiem na jak długo, w kraju, w któ­rym cho­roba Lu­isa się ujaw­niła, pod­czas fe­sti­walu li­te­rac­kiego Cor­ren­tes d’Escri­tas, w nad­mor­skim mie­ście Pó­voa de Va­rzim; to tam po­że­gna­li­śmy się sło­wami „do zo­ba­cze­nia nie­ba­wem, bra­ciszku” i moc­nym uści­skiem, 22 lu­tego 2020 roku. To był ostatni raz. Wtedy o tym nie wie­dzie­li­śmy.

Luis Se­púlveda prze­żył w Chile ży­cie w pod­zie­miu, wię­zie­nie i wy­gna­nie, prze­mie­rzył całą Ame­rykę Ła­ciń­ską, miesz­kał kilka lat w Niem­czech i we Fran­cji, w końcu osiadł w mie­ście Gi­jón, w sercu Astu­rii.

W la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych osią­gnął ol­brzymi mię­dzy­na­ro­dowy suk­ces li­te­racki. Trzy­ma­jąc się jak naj­da­lej od re­flek­to­rów i wiel­ko­miej­skiego gwaru, był oby­wa­te­lem za­an­ga­żo­wa­nym w sprawy swej epoki i spo­łe­czeń­stwa, w któ­rym przy­szło mu żyć.

W ciągu trzy­dzie­stu lat na­szej przy­jaźni Luis opo­wia­dał mi wiele razy o Chile, za­wsze z mi­ło­ścią, nie­kiedy rów­nież z bó­lem. Opo­wia­dał o wiel­kiej od­le­gło­ści, o nie­moż­no­ści po­wrotu, o fru­stra­cji spo­wo­do­wa­nej tym, że jego twór­czość z tak wiel­kim tru­dem do­cie­rała do chi­lij­skich czy­tel­ni­ków, ską­pym od­ze­wem, jaki na­po­ty­kała w zwią­za­nych z kul­turą kra­jo­wych środ­kach prze­kazu, a także o tym, jak Aka­de­mia od­wra­cała się do niego ple­cami. Sły­sza­łem to wiele razy z ust Lu­cha, przez tak wiele lat, a w szcze­gól­no­ści pod­czas trzech dłu­gich po­dróży do Chile, ja­kie ra­zem od­by­li­śmy.

Wy­ru­szy­li­śmy po raz pierw­szy w po­ło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych na Po­łu­dnie; na­szym ce­lem były Pa­ta­go­nia i Zie­mia Ogni­sta – ma­rzy­li­śmy o tym, by na­pi­sać ra­zem książkę. Ta po­dróż, a także dwie na­stępne, od strony Ar­gen­tyny, stały się, pięt­na­ście lat póź­niej, kanwą tomu Úl­ti­mas no­ti­cias del Sur (Ostat­nie wie­ści z Po­łu­dnia).

W li­sto­pa­dzie 2014 roz­po­czę­li­śmy długą po­dróż Drogą nr 5 do Pu­erto Montt. Pod­czas po­dróży Lu­cho opo­wia­dał mi aneg­doty, które brzmiały tak, jakby wy­cią­gał je ze swych ksią­żek; po po­wro­cie do San­tiago od­wie­dzi­li­śmy miej­sca zwią­zane z jego mło­do­ścią: pen­sjo­nat po­etki Escildy Greve, gdzie dzie­lił po­kój z Pa­blem; Li­ceum nr 8 San Mi­guel; sie­dzibę Par­tii So­cja­li­stycz­nej i dom przy ulicy Pe­dro Mira.

Rok póź­niej, w li­sto­pa­dzie 2015, wzię­li­śmy udział w fe­sti­walu Pu­erto de Ideas w Val­pa­ra­íso. Za­cho­wa­łem wy­raźne i pełne emo­cji wspo­mnie­nia tych dni. Gdy fe­sti­wal się za­koń­czył, po­wró­ci­li­śmy na ulice San­tiago, z Lu­chem i Vic­to­rem Hugo de la Fu­ente, to­wa­rzy­szy­li­śmy po­etce Car­men „Pu­szek” Yáñez, to­wa­rzyszce Lu­cha i mi­ło­ści jego ży­cia, pod­czas nie­sły­cha­nie waż­nej wi­zyty: cho­dziło o obóz za­trzy­mań i tor­tur Villa Gri­maldi, gdzie była in­ter­no­wana pod­czas rzą­dów woj­sko­wej dyk­ta­tury.

Prze­mie­rzy­li­śmy obóz, dziś prze­kształ­cony w Mu­zeum Pa­mięci, w ci­szy prze­ry­wa­nej krót­kimi ko­men­ta­rzami Puszka; jakby sma­ga­jąc nas bi­czem, opo­wia­dała: „tu stały ba­raki”, „tu ro­sły róże, któ­rych kolce czu­łam, kiedy wle­kli mnie w kap­tu­rze na gło­wie na tor­tury”. Na­prze­ciw ta­blicy, na któ­rej wy­gra­we­ro­wano na­zwi­ska ko­biet i męż­czyzn prze­trzy­my­wa­nych w obo­zie, grupa stu­den­tów wdała się z nami w po­ga­wędkę. Car­men po­wie­działa im, że jej na­zwi­sko fi­gu­ruje na ta­blicy. Lu­cho się przed­sta­wił; dziew­częta i chłopcy opo­wie­dzieli nam, oka­zu­jąc wiel­kie emo­cje, co ozna­czały dla nich, mło­dych czy­tel­ni­ków, Stary czło­wiek, który czy­tał ro­manse czy Hi­sto­ria mewy i kota, który uczył ją la­tać...

Na Po­łu­dnie. Droga nr 5 (2014)

Owe trzy po­dróże na­zna­czyły moje ży­cie i przy­pie­czę­to­wały na za­wsze na­sze bra­ter­stwo; po­ka­zały mi ja­sno, że Se­púlveda nie chciał, by jego po­wrót do oj­czy­zny zwią­zany był z od­rzu­ce­niem ca­łego ży­cia wy­peł­nio­nego walką, sło­dze­niem lub ma­sko­wa­niem tego, co my­ślał. Był świa­dom, że kraj, który opu­ścił w mło­do­ści, już nie ist­nieje, ale był prze­ko­nany, że jego więź z Chile nie zo­stała ze­rwana, dla­tego że oj­czy­zna to coś wię­cej niż zmie­nia­jąca się sy­tu­acja po­li­tyczna i prze­mi­ja­jące mody i dla­tego że on był Chi­lij­czy­kiem wście­kle, nie­ule­czal­nie i na­mięt­nie, da­jąc temu wy­raz także w nie­po­ha­mo­wa­nych prze­kleń­stwach.

Lu­cho chciał, by on i jego oj­czy­zna po­now­nie spoj­rzeli so­bie w oczy z czu­ło­ścią, ale także z god­no­ścią. My­ślę, że czułby się szczę­śliwy, gdyby mógł zo­ba­czyć mnie dziś w Chile, pi­szą­cego te słowa pod­czas bez­sen­nej nocy, w domu in­nego na­szego wspól­nego przy­ja­ciela, Vic­tora Hugo de la Fu­ente, w San­tiago de Chile, gdzie wzię­li­śmy po­now­nie udział w fe­sti­walu Pu­erto de Ideas w nie­zbęd­nym i dyk­to­wa­nym nam przez uczu­cie hoł­dzie dla dzieł i ży­cia Lu­isa Se­pu­lvedy.

Świat Se­pu­lvedy zro­dził się z mo­jej po­trzeby po­sta­wie­nia kropki po okre­sie ża­łoby i sta­nowi po­most po­mię­dzy li­te­ra­turą a fo­to­gra­fią; to mi­gawki „fo­to­bio­gra­fii” za­wie­ra­ją­cej tek­sty Lu­isa, w dia­logu z mo­imi fo­to­gra­fiami; oto tan­dem, który po­zwala nam zbli­żyć się ku miej­scom, które miały szcze­gólne zna­cze­nie w ży­ciu pi­sa­rza, od miast jego dzie­ciń­stwa i mło­do­ści, aż po to ostat­nie, w któ­rym miesz­kał do śmierci, od­kry­wać zna­cze­nia jego ma­rzeń i przy­wo­łać jego in­tymny świat, w tym ro­dzinne więzy uczu­ciowe, to­wa­rzy­szyć mu w jego pa­sji do po­dró­żo­wa­nia i od­kry­wa­nia hi­sto­rii tych, któ­rzy wszystko utra­cili. Wiele spo­śród tych ob­ra­zów po­słu­żyło jako kanwa dla jego naj­słyn­niej­szych opo­wia­dań i przy­bliża nas ku Lu­chowi, na któ­rego składa się wielu Lu­chów: pi­sarz, re­ży­ser, po­eta, bo­jow­nik, oj­ciec, part­ner, przy­ja­ciel.

Jest także po­dwój­nym hoł­dem: przy­ja­ciela i to­wa­rzy­sza wę­drówki, a także fo­to­grafa, który miał oka­zję i przy­wi­lej do­ku­men­to­wa­nia, z cał­ko­witą swo­bodą twór­czą, su­biek­tyw­nej, oso­bi­stej i ab­so­lut­nie sen­ty­men­tal­nej kro­niki tych szczę­śli­wych lat. Jest rów­nież, przede wszyst­kim, wy­ra­zem po­trzeby prze­kształ­ce­nia bólu i nie­po­koju w pro­ces twór­czy.

Po­now­nie wkro­czyć na ścieżki książki wraz z Lu­chem – cho­ciaż nie ma go już przy mnie – to po­wie­dzieć mu w moim ję­zyku ob­ra­zów, jak bar­dzo go ko­cham. Jest to także mój spo­sób na dal­sze prze­ka­zy­wa­nie wia­do­mo­ści o jego ży­ciu czło­wieka ob­da­rzo­nego du­szą Da­le­kiego Po­łu­dnia, uro­dzo­nego przez przy­pa­dek na pół­nocy Chile.

Z Car­men Yáñez w obo­zie za­trzy­mań i tor­tur Villa Gri­maldi, San­tiago de Chile (2015)

Te­raz, kiedy on nie­stru­dze­nie pływa po mo­rzach dal­szych niż ko­niec świata, my­ślę o tym, jak bar­dzo za nim tę­sk­nię i wspo­mi­nam jego szla­chet­ność, nie­ustanne ge­sty sza­cunku dla bliź­nich, i czuję dumę, że mo­głem być jego przy­ja­cie­lem, to­wa­rzy­szem tak wielu po­dróży i bra­tem jed­nego z naj­bar­dziej nie­złom­nych i peł­nych god­no­ści gło­sów li­te­ra­tury.

Aby po­czuć go po­now­nie bli­sko, w tym dia­logu śmierci, w któ­rym nie chcemy uczest­ni­czyć, za­miesz­czam w naj­bliż­szej ko­lej­no­ści pro­log, jaki na­pi­sał do Ostat­nich wie­ści z Po­łu­dnia, gdzie opi­sy­wał na­szą przy­jaźń. Nie przy­cho­dzi mi do głowy lep­sza brama do Świata Se­pu­lvedy.

San­tiago de Chile, 15 li­sto­pada 2021

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Książka w ory­gi­nale uka­zała się pod ty­tu­łem Ho­tel Chile (przyp. red.).