Syndrom ocalałej - Robyn Gigl - ebook + audiobook + książka

Syndrom ocalałej ebook i audiobook

Gigl Robyn

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Najlepsza powieść kryminalna 2022 roku według „The New York Times” oraz „Los Angeles Times”!

Śmieć milionera Charlesa Parsonsa wydaje się zwykłym samobójstwem. W jego rezydencji nie ma śladów włamania ani walki. Wkrótce jednak pojawiają się nowe poszlaki, a technicy komputerowi odkrywają nagranie głosowe, które obciąża adopcyjną córkę Parsonsa – Ann, która przyznaje się do winy!

Erin McCabe nie jest zainteresowana prowadzeniem sprawy. Jednak nie potrafi zignorować elementów układanki, które do siebie nie pasują i ostatecznie podejmuje się sprawy, próbując przekonać Ann by wycofała swoje wcześniejsze zeznani. Ale ta najwyraźniej wie o wiele więcej. Kogo chroni, i dlaczego?

Na jaw wychodzi przerażająca prawda o Parsonsie i jego byłych współpracownikach…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 480

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 41 min

Lektor: Hanna Chojnacka
Oceny
4,3 (96 ocen)
52
30
8
3
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Elac39

Nie oderwiesz się od lektury

polecam.
21
monika_i_ksiazki78

Nie oderwiesz się od lektury

[Współpraca barterowa z Wydawnictwem Skarpa Warszawska ] "Jej oczy błyszczały gniewem. - Dam sobie radę w celi, ale nie wytrzymam dłużej w klatce, do której mnie wpakowali. To nie ściany odbierają wolność, ale brak sprzeciwu." Lubicie książki z prawnikami w rolach głównych? Powiem wam, że jestem pod ogromnym wrażeniem tej historii. I nawet w tej chwili próbuję uporządkować wszystkie emocje, jakie ta książka we mnie wywołała. Śmierć milionera Charlesa Parsonsa na pierwszy rzut oka wydaje się być samobójstwem. Brak włamania, brak śladów walki. Jednak, gdy na jaw wychodzą nowe poszlaki, w tym nagranie głosowe - oskarżoną o zabicie milionera zostaje jego adoptowana córka - Ann, która przyznaje się do winy. Teoretycznie wszystko jest jasne. Jest winna, która się przyznała - sprawa zamknięta. Jednak nie do końca. Wiele elementów układanki, które do siebie nie pasują sprawiają, że Erin McCabe zdecydowała się poprowadzić tą sprawę i przekonać Ann, by wycofała wcześniejsze zeznania. Kto ta...
10
ahywka

Nie oderwiesz się od lektury

Poruszający i trzymający w napięciu thriller sądowy. Transseksulana prawniczka podejmuje się obrony zabójczyni, która również okazuje się być transseksualna, a w dodatku bardzo doświadczona przez życie. Jakby tego było mało, wygląda na to, że nie jest tym za kogo się podaje. Czy są zbrodnie, które można usprawiedliwić? Czy w przypadku zabójstwa, do ktorego ktoś się przyznał, może zapaść wyrok uniewinniajacy? Autorka porusza w powieści tematy bardzo trudne, ale bez niepotrzebnego epatowania drastyczny mi detalami. Duża cześć akcji dzieje się na sali sądowej, a cały proces opisany jest w naprawdę rzetelny sposób. Autorka również doskonale myli tropy i zapętla akcję, tak że trudno połapać się kto jest kim i po której stoi stronie! Akcja na której się w danym momencie skupiamy jest przedstawiona jakby w "przybliżeniu", zaś pozostałe wydarzenia opisane są w stylu reportażowym. Zabieg ten świetnie się sprawdza i daje czytelinkowi szerszy punkt widzenia.
10
Ringil

Nie oderwiesz się od lektury

Robyn Gigl w „Syndromie ocalałej” zabiera czytelnika w niesamowitą podróż do świata kryminalnej zagadki i zemsty za poniesione straty. Poznacie koszmar, który jest dla jednych codziennością mimo że nie chcą go doświadczać, a wyrwanie się z tego okropieństwa nie jest łatwą sprawą. Już teraz możecie zapisać ten tytuł w notesach, bo cholernie dobra to pozycja! Erin McCabe to transpłciowa kobieta, wraz z przyjacielem Duane Swisher'em prowadzi kancelarię prawną. Specjalizują się w sprawach karnych. Jej klient- Justin Mackey zostaje zamordowany a jego ciało zostaje znalezione w bagażniku samochodu zaparkowanego na lotnisku w Newark. Przed kim i dlaczego uciekał Justin? Charles Parsons, zarządzający funduszem hedgingowym w swojej rezydencji zostaje odnaleziony martwy. Sporo wskazuje na samobójstwo jednak detektyw sierżant Edward Kluska po szczegółowej analizie stwierdza, że ktoś chciał zataić morderstwo. Na potwierdzenie przypuszczeń detektywa zostaje odnalezione urządzenie nagrywające akty...
10
Kakhime

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna, wciągająca, doskonała i nieodkładalna.
10

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nałuSU­RVI­VOR’S GU­ILT
Co­py­ri­ght © 2022 by Ro­byn Gigl First pu­bli­shed by Ken­sing­ton Pu­bli­shing Corp. All Ri­ghts re­se­rved
Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2024 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o. Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2024 Anna Ber­giel
Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Tłu­ma­cze­nieAnna Ber­giel
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund, Ja­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiDMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83293-56-1
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mo­jej ma­mie

Roz­dział 1

4 kwiet­nia 2008 roku

– Wi­taj, nie­zna­joma – rzu­cił Du­ane Swi­sher, sto­jąc w drzwiach jej biura. – Jak się masz?

Erin McCabe pod­nio­sła wzrok, od­gar­nęła z twa­rzy dłu­gie włosy w ko­lo­rze mie­dzi i po­słała mu uśmiech. Pro­wa­dziła z Du­ane’em kan­ce­la­rię praw­ni­czą McCabe & Swi­sher od pię­ciu lat. Spe­cja­li­zo­wali się w spra­wach kar­nych.

– Och, wspa­niale. Je­den kry­zys goni drugi – od­parła, wska­zu­jąc na stos roz­rzu­co­nych na biurku pa­pie­rów, le­żą­cych wśród pu­stych kub­ków z Dun­kin’ Do­nuts.

– Czy sę­dzia Fow­ler za­rzą­dził, że w piątki można się przed nim sta­wiać bez gar­niaka? – za­py­tał żar­to­bli­wie.

Erin par­sk­nęła śmie­chem. Du­ane od­niósł się do faktu, że miała na so­bie dżinsy i ko­szulkę Di­xie Chicks.

– Nie. Dziś nie ma roz­prawy. Wy­daje wy­roki co drugi pią­tek, dzięki czemu mogę przy­cho­dzić do biura w zwy­kłych spodniach i pa­trzeć, jak się z tego cie­szysz. – Się­gnęła po akt sprze­ciwu wo­bec wnio­sku o od­da­le­nie aktu oskar­że­nia, który zło­żyła w jed­nej z pro­wa­dzo­nych spraw. – Pró­buję też nad­ro­bić za­le­gło­ści, prze­glą­da­jąc stos ba­dzie­wia, który po­więk­sza się za każ­dym ra­zem, gdy je­stem w są­dzie.

Du­ane od­su­nął krze­sło sto­jące przed biur­kiem i usiadł. Wy­cią­gnął przed sie­bie nogi, dłu­gie jak przy­stało na fa­ceta mie­rzą­cego pra­wie metr dzie­więć­dzie­siąt. W prze­ci­wień­stwie do Erin, miał na so­bie gra­fi­to­wo­szary gar­ni­tur i ja­sno­ró­żową ko­szulę, które pod­kre­ślały, że po­mimo trzy­dzie­stu sied­miu lat na karku wciąż jest w świet­nej for­mie. Wa­żył tylko nieco wię­cej niż w cza­sach, gdy grał dla Brown, dru­żyny na­le­żą­cej do Ivy Le­ague. Swish, na­zy­wany tak za­równo ze względu na brzmie­nie na­zwi­ska, jak i na fakt, że piłki rzu­cane przez niego z od­le­gło­ści trzy­punk­to­wej cięły po­wie­trze z im­po­nu­ją­cym świ­stem, był nie tylko part­ne­rem biz­ne­so­wym Erin, ale także jej naj­lep­szym przy­ja­cie­lem. Two­rzyli cie­kawą parę. Cho­ciaż McCabe była tylko sześć mie­sięcy młod­sza, Swish ze swoją wy­rzeź­bioną syl­wetką, ciem­no­brą­zową skórą i sta­ran­nie przy­strzy­żoną ko­zią bródką ro­bił na lu­dziach znacz­nie więk­sze wra­że­nie. Pie­go­wata i szczu­pła Erin przy­po­mi­nała ra­czej ty­pową dziew­czynę z są­siedz­twa. Czę­sto brano ją za osobę młod­szą i mniej do­świad­czoną. Nie bała się wy­ko­rzy­sty­wać tego faktu, aby zy­ski­wać prze­wagę na sali są­do­wej.

– Ja­kieś po­stępy w spra­wie?

– Przy­po­mnij mi, pro­szę: dla­czego zgo­dzi­li­śmy się ją po­pro­wa­dzić?

Du­ane za­chi­cho­tał.

– Do­sta­li­śmy sporą za­liczkę.

– Ach, no tak. – Po­trzą­snęła głową i zro­biła wdech. – Swish, ci fa­ceci mo­gliby być pier­wo­wzo­rami bo­ha­te­rów Gangu, który nie umiał strze­lać. Roz­krę­cili biz­nes ha­zar­dowy w Ko­sta­ryce, za­in­sta­lo­wali spe­cja­li­styczne opro­gra­mo­wa­nie szy­fru­jące, aby chro­nić stronę in­ter­ne­tową... a na­stęp­nie roz­ma­wiali o tym przez te­le­fon tak, jakby pla­no­wali obiad.

– Jaka jest li­nia obrony?

– Trzej de­cy­zyjni ko­le­sie utrzy­mują, że we­dług swo­jej wie­dzy nie ro­bili ni­czego nie­le­gal­nego – po­wie­działa, za po­mocą ge­stów da­jąc mu do zro­zu­mie­nia, że nie wie­rzy w za­sad­ność tej ar­gu­men­ta­cji. – Nasz klient, Ju­stin Mac­key, twier­dzi, że jako twórca opro­gra­mo­wa­nia szy­fru­ją­cego nie miał po­ję­cia, do czego klienci mogą go użyć.

Swish wzru­szył ra­mio­nami.

– Brzmi cał­kiem wia­ry­god­nie.

– On też tak uważa, ale oso­bi­ście je­stem nieco bar­dziej scep­tyczna. Nie­stety, cho­ciaż za­klina się, że nie wie­dział, do czego mają słu­żyć efekty jego pracy, za dużo ga­dał przez te­le­fon. Na­grano kilka dość ob­cią­ża­ją­cych roz­mów mię­dzy nim a jed­nym z li­de­rów grupy. Poza tym jest za­pa­lo­nym ha­zar­dzi­stą. Trudno bę­dzie prze­ko­nać sąd, że nie wie­dział, do czego klienci wy­ko­rzy­stują jego opro­gra­mo­wa­nie. A jak na ko­goś, kto rze­komo ogar­niał całe to szy­fro­wa­nie, żeby utrzy­mać biz­nes w ta­jem­nicy, miał sto­sun­kowo nie­wiel­kie obiek­cje, żeby ga­dać o tym przez te­le­fon.

– Jest ja­kaś szansa na ugodę? – za­py­tał Swish.

– Stan przed­sta­wił nam kilka przy­zwo­itych, ale nie naj­wspa­nial­szych ofert – od­parła. – Mam wra­że­nie, że ci fa­ceci ko­goś chro­nią.

– Na­wet nasz klient?

– Tak. Naj­wy­raź­niej wie wię­cej, niż nam ujaw­nił. To po­wie­dziaw­szy, nie je­stem pewna, czy zdaje so­bie sprawę, kogo ukrywa.

Po­krę­ciła głową, da­jąc wy­raz fru­stra­cji. Lu­biła Ju­stina. Był młody, miał dwa­dzie­ścia osiem lat, miesz­kał z matką i wy­da­wał się w po­rządku. Pod­czas przy­go­to­wań do pro­cesu udało jej się go tro­chę po­znać. Uwa­żała, że po pro­stu prze­sa­dził; praw­do­po­dob­nie nie tylko dla­tego, że czę­sto ob­sta­wiał, ale także ze względu na fakt, że, jak pod­po­wia­dały na­gra­nia z pod­słu­chów, czę­sto prze­gry­wał.

– Jak długo to jesz­cze po­trwa? – za­py­tał Du­ane.

– Spo­dzie­wam się, że stan bę­dzie chciał za­koń­czyć sprawę na po­czątku przy­szłego ty­go­dnia. To ostat­nia pro­sta.

– Ja­kich ar­gu­men­tów obron­nych za­mie­rzasz użyć?

Skrzy­wiła się.

– Żad­nych. Nie po­zwolę mu ze­zna­wać. Spło­nąłby w krzy­żo­wym ogniu py­tań ze względu na na­gra­nia.

– Przy­kro mi. Czy mogę ci ja­koś po­móc?

– Nie wy­daje mi się. Je­śli jest się z czego cie­szyć, to chyba tylko z tego, że wy­rok wyda Fow­ler. Za­kła­da­jąc, że Mac­key zo­sta­nie ska­zany, je­stem pra­wie pewna, że sę­dzia nie od­woła kau­cji przed wy­da­niem wy­roku, a po­nie­waż jest to pierw­sze wy­kro­cze­nie Ju­stina, mam na­dzieję, że nie do­sta­nie wię­cej niż osiem­na­ście mie­sięcy.

– Będę tu, gdy­byś cze­goś po­trze­bo­wała – od­parł.

– Dzięki. Co u cie­bie?

– Sę­dzia Anita Rey­nolds roz­pa­trzyła wnio­sek o unie­waż­nie­nie sprawy Cre­swell w hrab­stwie Ocean.

Erin po­słała mu uśmiech. Sę­dzia Rey­nolds przez pe­wien czas zaj­mo­wała się ak­tem oskar­że­nia wo­bec Sha­rise Bar­nes. Dzięki tej klientce Erin stała się sławna, a może ra­czej nie­sławna, przy­naj­mniej w więk­szej czę­ści stanu New Jer­sey. Bro­nie­nie czar­nej trans­pł­cio­wej ko­biety, któ­rej po­sta­wiono za­rzut za­mor­do­wa­nia syna kan­dy­data na gu­ber­na­tora, nie mo­gło nie wy­wo­łać roz­głosu, zwłasz­cza że Erin sama prze­szła ko­rektę płci, o czym me­dia wspo­mi­nały na każ­dym kroku.

– Lu­bię Rey­nolds. Szkoda, że nie zaj­mo­wała się dłu­żej sprawą Sha­rise – po­wie­działa Erin. – Jak po­szło z wnio­skiem?

– Wstrzy­mała się od de­cy­zji, ale my­ślę, że go za­ak­cep­tuje. Ma ku temu wszel­kie po­wody. We­szli do domu tego fa­ceta bez na­kazu, po tym, jak od­mó­wił ich wpusz­cze­nia, a po­tem twier­dzili, że zro­bili to, bo wi­dzieli ak­ce­so­ria zwią­zane z nar­ko­ty­kami. W jego sy­pialni po­ło­żo­nej na dru­gim pię­trze.

Za­śmiała się.

– Ra­cja. Masz duże szanse na po­myślny ob­rót rze­czy.

Wpa­try­wał się w nią przez kilka se­kund.

– W środę wie­czo­rem gra­li­śmy z Mar­kiem mecz. Py­tał, jak się masz.

Erin wzdry­gnęła się, gdy usły­szała imię Marka. Spo­ty­kali się przez po­nad rok. Nie­dawno z nim ze­rwała, a rany, które to po so­bie po­zo­sta­wiło, wciąż się nie za­go­iły. Był pierw­szym męż­czy­zną, w któ­rym kie­dy­kol­wiek się za­ko­chała. Ja­kimś cu­dem, po kilku nie­uda­nych pró­bach, udało mu się w pełni za­ak­cep­to­wać fakt, że jest trans­pł­ciową ko­bietą i po­ko­chać ją za to, kim jest. Wcze­śniej za­kła­dała, że ni­gdy nie do­świad­czy tego ani z męż­czy­zną, ani z ko­bietą. Wie­działa, że Swish wi­duje Marka co ty­dzień, po­nie­waż grali w tej sa­mej dru­ży­nie w mę­skiej li­dze ko­szy­kówki. Pró­bu­jąc unik­nąć tego, do­kąd zmie­rzała ta roz­mowa, po­słała Du­ane’owi swoje naj­lep­sze spoj­rze­nie typu „pro­szę, od­puść so­bie”, ale z jego miny wy­wnio­sko­wała, że albo nie udało jej się wy­ra­zić swo­jej in­ten­cji, albo za­mie­rzał ją zi­gno­ro­wać.

– Po­zdrów go ode mnie – ode­zwała się w końcu.

– Daj spo­kój – rzu­cił. – Wiem, że to nie moja sprawa, ale Mark to do­ro­sły fa­cet. Po­trafi za sie­bie de­cy­do­wać. Gdyby role się od­wró­ciły, by­ła­byś wście­kła jak dia­bli, że wy­brał za cie­bie.

Za­mknęła oczy i ode­tchnęła głę­boko. Na­wet te­raz, mie­siąc po ze­rwa­niu, do­brze pa­mię­tała, jak pa­trzył na nią tam­tego dnia. Wy­glą­dał tak jak sama Erin wiele lat wcze­śniej, kiedy jej żona oświad­czyła, że mu­szą się roz­stać. Na twa­rzy Marka ma­lo­wała się mie­szanka bólu i nie­do­wie­rza­nia. Erin otwo­rzyła oczy.

– Masz ra­cję – od­parła. – To nie twój in­te­res.

Swish prze­krzy­wił głowę na bok, a jego źre­nice się roz­sze­rzyły. Przy­glą­dał się jej przez chwilę, po czym wstał z krze­sła, nie spusz­cza­jąc z niej wzroku.

– Ro­zu­miem – po­wie­dział szorstko i wy­szedł.

Cho­lera. Wstała zza biurka i po­de­szła do okna. Jej biuro znaj­do­wało się na obrze­żach dziel­nicy biz­ne­so­wej Cran­ford, na dru­gim pię­trze wieży wik­to­riań­skiego domu, który dwa­dzie­ścia lat temu prze­kształ­cono w biu­ro­wiec. Ko­chała Swi­sha jak brata. Nie było w tym nic dziw­nego, bio­rąc pod uwagę, ile ra­zem prze­szli. Za­nim za­ło­żyli firmę, Du­ane pra­co­wał w FBI i praw­do­po­dob­nie na­dal by tak było, gdyby nie zo­stał zmu­szony do re­zy­gna­cji. Po­trze­bo­wali ko­zła ofiar­nego w spra­wie wy­cieku taj­nych ma­te­ria­łów zwią­za­nych z nie­le­galną in­wi­gi­la­cją mu­zuł­mań­skich Ame­ry­ka­nów po je­de­na­stym wrze­śnia. Po odej­ściu z biura mógł ro­bić wiele rze­czy, ale ku za­sko­cze­niu Erin przy­jął zło­żoną przez nią pro­po­zy­cję współ­pracy i tak na­ro­dziła się firma McCabe & Swi­sher. Oczy­wi­ście w tam­tym cza­sie Erin na­dal przed­sta­wiała się światu jako Ian McCabe. Za­le­d­wie rok po za­ło­że­niu firmy ujaw­niła się jako trans­pł­ciowa ko­bieta, a zwią­zane z tym prze­ży­cia pra­wie ją znisz­czyły. Nie­które straty oka­zały się trud­niej­sze niż inne. Naj­gor­sze było roz­sta­nie z żoną, Lau­ren, oraz ze­rwa­nie kon­tak­tów z tatą, Pa­tric­kiem, i bra­tem Se­anem. Wspar­cia nie od­mó­wili jej je­dy­nie mama, Swish i jego żona Cor­rine. Bez nich nie da­łaby rady.

Po­mimo że była ze Swi­shem w bar­dzo bli­skiej re­la­cji, czuła się okrop­nie, roz­ma­wia­jąc z nim o Marku. Chciała sku­pić się na pro­wa­dzo­nej spra­wie i zna­leźć spo­sób na to, aby na jej klienta spoj­rzano ina­czej niż na po­zo­sta­łych oskar­żo­nych. Mu­siała prze­ko­nać ławę przy­się­głych, że Ju­stin nie był od­po­wie­dzialny za za­mor­skie ope­ra­cje fi­nan­sowe, które pro­ku­ra­tura skru­pu­lat­nie przed­sta­wiła w ciągu ostat­nich trzech ty­go­dni. Na wła­snym ży­ciu za­mie­rzała się skon­cen­tro­wać do­piero po za­koń­cze­niu pro­cesu. Wzięła kawę z biurka i ru­szyła w stronę ga­bi­netu Swi­sha. Zaj­mo­wał po­miesz­cze­nie, które było kie­dyś sy­pial­nią, i utrzy­my­wał w nim nie­ska­zi­telny po­rzą­dek – w prze­ci­wień­stwie do Erin, w któ­rej biu­rze pa­no­wał wieczny chaos. Na szkla­nym biurku Du­ane’a ni­gdy nie le­żał ani je­den zbłą­kany spi­nacz do pa­pieru.

– Masz chwilę? – za­py­tała, sto­jąc w drzwiach. Pod­niósł oczy i ski­nął głową. Zro­biła kilka nie­pew­nych kro­ków w jego kie­runku i się za­trzy­mała.

– Swish, prze­pra­szam. Na­prawdę – za­częła, przy­gry­za­jąc dolną wargę. – Wiem, że sta­rasz się być do­brym przy­ja­cie­lem za­równo dla Marka, jak i dla mnie, ale to nie jest wła­ściwa pora. Wiesz, jak się za­cho­wuję, kiedy je­stem w trak­cie roz­prawy. Nie po­tra­fię się sku­pić na ni­czym in­nym. Roz­mowa o Marku spra­wia, że bar­dzo cier­pię.

Po jego mi­nie po­znała, że chciał coś do­dać, ale ich przy­jaźń była na tyle głę­boka, że się po­wstrzy­mał.

– Masz ra­cję. Skon­cen­truj się na tym, co mu­sisz zro­bić. Wró­cimy do te­matu, gdy skoń­czysz sprawę.

– Dzięki – od­po­wie­działa, sta­ra­jąc się uśmiech­nąć. – Do­ce­niam to.

Roz­dział 2

Aaron Tin­sley prze­glą­dał kom­pu­ter swo­jego klienta. Tę­sk­nił za ha­ko­wa­niem, któ­rym zaj­mo­wał się, gdy miał pięt­na­ście lat. Cho­ciaż per­spek­tywa spę­dze­nia pię­ciu lat w wię­zie­niu za wła­ma­nie się do poczty elek­tro­nicz­nej NRA była prze­ko­nu­jącą za­chętą do pój­ścia na ła­twi­znę, na­dal trudno mu było po­go­dzić się z fak­tem, że w wieku dwu­dzie­stu dwóch lat jest bia­łym ka­pe­lu­szem – zaj­mo­wał się bez­pie­czeń­stwem IT. Cho­ciaż jego szef był przy­zwo­itym fa­ce­tem, który sam był ha­ke­rem, i re­gu­lar­nie mu pła­cił, przez więk­szość czasu Aaron wy­ko­ny­wał nudne za­da­nia.

Mimo to zda­rzało się, że na­tra­fiał na coś, co do­star­czało mu ta­kiego sa­mego dresz­czyku emo­cji jak ha­ko­wa­nie. Nad­szedł jego szczę­śliwy dzień.

Jesz­cze wczo­raj przed osiem­na­stą nie miał po­ję­cia, gdzie leży West­field w sta­nie New Jer­sey. Szef za­dzwo­nił do niego z, jak to okre­ślił, „za­da­niem spe­cjal­nym”. Fa­cet o imie­niu Char­les Par­sons miał pro­blemy z kom­pu­te­rem. Aaron po­my­ślał, że cho­dzi o na­prawdę wy­jąt­kową sprawę, skoro są go­towi za­pła­cić mu po­dwójną stawkę za pracę w nie­dzielę. Nie miał po­ję­cia, ile wart jest dom Par­sonsa, ale z pew­no­ścią ni­gdy nie prze­by­wał w więk­szym. Do­mowe biuro, w któ­rym wy­ko­ny­wał zle­ce­nie, zaj­mo­wało praw­do­po­dob­nie więk­szą po­wierzch­nię niż całe jed­no­po­ko­jowe miesz­ka­nie Aarona w Qu­eens.

Prze­szu­ki­wa­nie ukry­tych pli­ków na lap­to­pie klienta spra­wiało mu przy­jem­ność; przy­po­mi­nało po­lo­wa­nie. Prze­glą­dał re­jestr kom­pu­tera, pró­bu­jąc zna­leźć pro­gram, który, jak po­dej­rze­wał, był ukryty w ko­dzie. Kto­kol­wiek go tam umie­ścił, był praw­dzi­wym za­wo­dow­cem, co bu­dziło w nim odro­binę za­zdro­ści.

– Mu­szę sko­rzy­stać z kom­pu­tera. Czy już koń­czysz? – za­py­tał Char­les Par­sons, za­ska­ku­jąc pra­cu­ją­cego in­for­ma­tyka.

Aaron był tak po­chło­nięty po­szu­ki­wa­niami, że zdzi­wił się, wi­dząc klienta sto­ją­cego na środku po­koju. Par­sons był opa­lony, po­mimo że do­piero za­czął się kwie­cień, wy­glą­dał na metr osiem­dzie­siąt wzro­stu i miał sze­ro­kie ra­miona. Trudno było od­gad­nąć jego wiek, ale po­zba­wiona zmarsz­czek twarz kon­tra­stu­jąca z bu­rzą fa­lu­ją­cych si­wych wło­sów spra­wiała wra­że­nie, że chi­rur­gia pla­styczna nie jest mu obca. Wi­dząc zi­ry­to­wane spoj­rze­nie Par­sonsa, Aaron zdał so­bie sprawę, że na­dal uśmie­cha się z po­dziwu dla sprytu ha­kera.

– Z czego się tak cie­szysz? – wark­nął klient.

Aaron mu­siał się wy­si­lić, aby przy­brać po­ważny wy­raz twa­rzy.

– Prze­pra­szam. Mo­żemy po­roz­ma­wiać w in­nym po­koju?

– O czym ty, kurwa, bre­dzisz? – wy­rzu­cił z sie­bie Par­sons.

Aaron wy­łą­czył lap­top, za­mknął go, wziął Par­sonsa za rękę i wy­pro­wa­dził go z biura.

– Pro­szę, przejdźmy do kuchni.

– Co się, do cho­lery, dzieje? – za­py­tał Par­sons, wy­ry­wa­jąc rękę z uści­sku Aarona, gdy wy­cho­dzili z po­koju. – Chcia­łem, że­byś spraw­dził, czy nie mam wi­rusa, a ty za­cho­wu­jesz się tak, jakby mój kom­pu­ter miał dżumę.

Aaron usiadł na stołku przed mar­mu­rową wy­spą w ogrom­nej, do­brze wy­po­sa­żo­nej kuchni Par­sonsa.

– Wła­ści­wie to nie­zła ana­lo­gia – przy­znał, ki­wa­jąc głową. – Tak, ma pan wi­rusa, który praw­do­po­dob­nie po­cho­dzi z ja­kiejś strony z por­no­gra­fią. Ła­two to na­pra­wić. Nie­stety ma pan także dużo po­waż­niej­szy pro­blem. Od jak dawna ko­rzy­sta pan z opro­gra­mo­wa­nia szy­fru­ją­cego?

– Co to ma do rze­czy? – za­py­tał Par­sons, mru­żąc oczy i pa­trząc po­dejrz­li­wie na Aarona.

– Jesz­cze nie wiem, ale może ono mieć wbu­do­wany ro­ot­kit. Co ozna­cza, że pana lap­top i praw­do­po­dob­nie wszyst­kie inne uży­wane przez pana kom­pu­tery, na któ­rych działa to samo opro­gra­mo­wa­nie, są za­in­fe­ko­wane w ten sam spo­sób.

– Co to, kurwa, jest ro­ot­kit?

Aaron po­ru­szył głową na boki.

– Na po­trzeby la­ika można stwier­dzić, że jest to pro­gram po­zwa­la­jący oso­bie, która go za­in­sta­lo­wała, mo­ni­to­ro­wać wszystko, co ktoś robi na kom­pu­te­rze.

– Cze­kaj, czy chcesz po­wie­dzieć, że ktoś może zo­ba­czyć, ja­kie strony od­wie­dzi­łem? – za­py­tał Par­sons, prze­chy­la­jąc głowę na bok i po­cie­ra­jąc pal­cem wska­zu­ją­cym usta. Na­gle spu­ścił z tonu.

– Tak, ale... – Aaron się za­wa­hał. – Cóż, jest znacz­nie go­rzej. Osoba mo­ni­to­ru­jąca ta­kie opro­gra­mo­wa­nie może śle­dzić każde na­ci­śnię­cie kla­wi­sza. Więc je­śli wej­dzie pan na stronę in­ter­ne­tową, która wy­maga lo­go­wa­nia się, ha­ker może po­zy­skać pana ha­sło i za­blo­ko­wać panu do­stęp. My­ślę, że prze­jęli też pana mi­kro­fon i ka­merę, żeby pana pod­glą­dać i pod­słu­chi­wać. Dla­tego chcia­łem po­roz­ma­wiać tu­taj.

Spoj­rze­nie Par­sonsa wy­ra­żało nie­do­wie­rza­nie.

– Pod­glą­dać mnie? Z mo­jego kom­pu­tera? Chyba nie mó­wisz po­waż­nie?

– Nie­stety mó­wię.

– Co to ma wspól­nego z moim opro­gra­mo­wa­niem szy­fru­ją­cym?

– O ile wiem, ro­ot­kit zo­stał za­in­sta­lo­wany wła­śnie w nim. Więc je­śli ma pan to samo opro­gra­mo­wa­nie na swoim kom­pu­te­rze sta­cjo­nar­nym lub in­nym, ro­ot­kit praw­do­po­dob­nie znaj­duje się też na nich.

Pu­ste spoj­rze­nie Par­sonsa świad­czyło o tym, że nie do końca zro­zu­miał wy­po­wiedź spe­cja­li­sty.

– Pro­szę po­słu­chać – po­wie­dział Aaron bar­dzo po­woli – je­śli jest tak jak my­ślę, ktoś, kto za­in­sta­lo­wał to opro­gra­mo­wa­nie, śle­dził każdy pana ruch. Każdy e-mail, trans­ak­cję, po­bra­nie. Wszystko.

– Ale wszystko jest za­szy­fro­wane. Do tego wła­śnie służy opro­gra­mo­wa­nie szy­fru­jące. Więc tylko lu­dzie z... – Urwał w pół zda­nia. Na jego twa­rzy po­ja­wiła się pa­nika, kiedy zdał so­bie sprawę, że to wła­śnie to opro­gra­mo­wa­nie zo­stało zha­ko­wane. – Kto­kol­wiek to jest, wi­dzi wszystko?

– Tak, naj­praw­do­po­dob­niej – po­wtó­rzył Aaron.

– Nie, to nie­moż­liwe... – od­parł Par­sons. Jego twarz na­gle po­sza­rzała.

– Kiedy za­in­sta­lo­wał pan opro­gra­mo­wa­nie? – za­py­tał Aaron, za­do­wo­lony, że zwięk­sza­jąca się de­spe­ra­cja Par­sonsa po­zwala mu prze­jąć stery. Kto wie, po­my­ślał. Może je­śli do­brze to ro­ze­gram i roz­wiążę pro­blem, fa­cet za­płaci mi coś eks­tra pod sto­łem.

– Nie wiem, chyba ja­kieś pół­tora roku temu.

– Skąd pan je wziął? Nie da się cze­goś ta­kiego ku­pić w Sta­ples.

– Po­le­cili mi je zna­jomi.

Kiedy Par­sons zo­ba­czył scep­tyczne spoj­rze­nie Aarona, przy­jął po­stawę obronną.

– Ufam tym fa­ce­tom. Ro­bimy ra­zem in­te­resy, a biz­nes, który pro­wa­dzą, wy­maga za­cho­wa­nia ta­jem­nicy, tak jak mój. Twier­dzili, że to opro­gra­mo­wa­nie z naj­wyż­szej półki.

– Czy od tam­tego czasu zmie­niło się coś jesz­cze?

– Mniej wię­cej rok temu ku­pi­łem no­wego lap­topa.

– To wszystko? – za­py­tał Aaron.

– Jest jesz­cze jedna rzecz. Ja­kieś sześć mie­sięcy temu fa­cet, który za­pro­jek­to­wał i za­in­sta­lo­wał opro­gra­mo­wa­nie, do­ło­żył do niego ak­tu­ali­za­cję. Twier­dził, że musi za­ła­tać ja­kiś po­ten­cjalny pro­blem z bez­pie­czeń­stwem.

– Bingo – po­wie­dział Aaron, a ostatni ele­ment ukła­danki w końcu zna­lazł się na swoim miej­scu. – Wy­gląda na to, że pod­czas in­sta­lo­wa­nia ak­tu­ali­za­cji fa­cet do­dał coś jesz­cze. To do­bre opro­gra­mo­wa­nie szy­fru­jące, ale jest jesz­cze lep­szym ro­ot­ki­tem.

– Trzeba to na­tych­miast na­pra­wić – wy­rzu­cił z sie­bie Par­sons, co­raz bar­dziej zły. – Po­trze­buję do­stępu do mo­ich da­nych. Je­śli ktoś ob­ser­wuje mnie od sze­ściu mie­sięcy, mu­szę za­bez­pie­czyć pewne in­for­ma­cje, za­nim ktoś je wy­krad­nie.

Aaron nie miał ochoty do­dat­kowo stre­so­wać Par­sonsa, mó­wiąc mu, że praw­do­po­dob­nie jest już za późno. Ha­ker miał do­stęp do jego da­nych przez sześć mie­sięcy. Poza tym za­in­te­re­so­wani albo już wie­dzieli, że Aaron prze­glą­dał re­jestr kom­pu­tera i praw­do­po­dob­nie od­krył ro­ot­kit, albo szybko zda­dzą so­bie z tego sprawę. Nie wspo­mi­na­jąc, że je­dy­nym spo­so­bem na od­zy­ska­nie za­szy­fro­wa­nych in­for­ma­cji było uży­cie za­in­fe­ko­wa­nego opro­gra­mo­wa­nia. Kiedy Aaron roz­wa­żał do­stępne opcje, z uzna­niem my­ślał o tym, jak pięk­nie ten ta­jem­ni­czy twórca wy­dy­mał swo­jego klienta.

– Musi pan wie­dzieć, że – za­czął ostroż­nie Aaron – opro­gra­mo­wa­nie szy­fru­jące składa się z dwóch ele­men­tów: je­den szy­fruje wszyst­kie wy­sy­łane i od­bie­rane e-ma­ile, a drugi wszel­kie prze­cho­wy­wane dane, więc może je od­czy­tać tylko ten, kto ma to samo opro­gra­mo­wa­nie.

Par­sons po­ki­wał głową.

– Pro­blem po­lega na tym – po­wie­dział po­woli Aaron – że praw­do­po­dob­nie za­szy­fro­wał pan i po­brał wiele da­nych, któ­rych nie chce pan ni­komu ujaw­niać. – Nie cze­kał na od­po­wiedź Par­sonsa; od­czy­tał ją z jego twa­rzy. – Za­kła­da­jąc, że tak jest, nie uda się panu uzy­skać do­stępu do in­for­ma­cji bez ich od­szy­fro­wa­nia, co wy­maga uży­cia pro­gramu. Mu­simy więc odłą­czyć kom­pu­ter od In­ter­netu, żeby osoba, która za­in­sta­lo­wała ro­ot­kit, stra­ciła do niego do­stęp. Na­stęp­nie od­szy­fru­jemy wszyst­kie pana dane. Bę­dzie pan też mu­siał ku­pić no­wego lap­topa.

Par­sons po­ta­ki­wał ni­czym lalka z głową na sprę­ży­nie.

– To nie­moż­liwe! Co za skur­wiel! – wy­rzu­cił z sie­bie, po czym za­czął chwy­tać rze­czy i rzu­cać nimi o ściany wy­ło­żone nie­bie­skimi płyt­kami. Za­czął od owo­ców le­żą­cych w ce­ra­micz­nej mi­sie sto­ją­cej na wy­spie ku­chen­nej, po­tem roz­bił samą misę, a na­stęp­nie inne przed­mioty, które wpa­dały mu w ręce – szklanki, ku­bek do kawy. W końcu prze­stał. Od­dy­chał stac­cato. Ob­jął głowę rę­kami. Trzy­mał ją tak, jakby pró­bo­wał po­wstrzy­mać eks­plo­zję. Spoj­rzał na Aarona wzro­kiem osa­czo­nego dzi­kiego zwie­rzę­cia.

– Po­trze­buję tych da­nych. Mu­szę się upew­nić... Po­bra­łem wiele waż­nych in­for­ma­cji fi­nan­so­wych. Nie mogę po­zwo­lić, żeby wpa­dły w nie­po­wo­łane ręce.

Aaron po­dra­pał się po czole.

– Gdzie znaj­dują się te­raz te dane?

– Trzy­mam je na czte­rech ze­wnętrz­nych dys­kach twar­dych.

Aaron zro­bił głę­boki wdech.

– Jak już po­wie­dzia­łem, naj­ła­twiej bę­dzie przejść do trybu of­fline, pod­łą­czyć dyski twarde, otwo­rzyć i od­szy­fro­wać znaj­du­jące się na nich dane, prze­nieść je w po­staci nie­za­szy­fro­wa­nej na nowy kom­pu­ter lub dysk twardy, a na­stęp­nie za­pi­sać przy uży­ciu no­wego opro­gra­mo­wa­nia szy­fru­ją­cego.

– Czy mogę to zro­bić sam?

– Jak do­brze ra­dzi pan so­bie z kom­pu­te­rem?

Par­sons po­trzą­snął głową z nie­sma­kiem.

– Mo­żesz mi po­ka­zać, jak to zro­bić? Jest tam wiele wraż­li­wych da­nych. Mam na­dzieję, że dzięki in­struk­ta­żowi sam so­bie z tym po­ra­dzę.

– Ja­sne. Pro­szę jed­nak pa­mię­tać, że czło­wiek, który za­in­sta­lo­wał ro­ot­kit, cały czas ma do­stęp do pana da­nych. Li­czy się każda mi­nuta.

Par­sons mruk­nął pod no­sem.

– Być może ist­nieje inne roz­wią­za­nie. Mam pe­wien po­mysł. Za­dzwo­nię do cie­bie póź­niej. Tym­cza­sem kup mi lap­topa i zrób, co mo­żesz, żeby zdo­być nowe opro­gra­mo­wa­nie do szy­fro­wa­nia. Dzięki temu bę­dziesz mógł po­ka­zać mi wszystko, gdy tylko będę cię po­trze­bo­wać.

Aaron wy­szedł fron­to­wymi drzwiami i skie­ro­wał się do swo­jego sa­mo­chodu. Cie­szył się, że ma to już za sobą. Wszel­kie ro­je­nia o pró­bie uszczę­śli­wie­nia Par­sonsa i za­ro­bie­niu kilku do­dat­ko­wych do­la­rów pod sto­łem wy­pa­ro­wały, gdy pa­trzył, jak wy­bu­cha gnie­wem. Nie chciał mieć z nim do czy­nie­nia wię­cej, niż mu­siał. Zrób swoje i wra­caj do domu. Nie był pe­wien, co Par­sons miał na my­śli, kiedy po­wie­dział, że może ist­nieć inne roz­wią­za­nie, ale wy­raz twa­rzy męż­czy­zny spra­wiał, że nie miał ochoty się do­wia­dy­wać.

Par­sons wszedł do sy­pialni i wy­jął cztery dyski twarde. Po­pa­trzył na nie, świa­domy, że ktoś mógł prze­jąć wszystko, co się na nich znaj­duje. Kto, do kurwy nę­dzy, chciałby mu coś ta­kiego zro­bić? Nie ufał swoim part­ne­rom, ale trudno było mu so­bie wy­obra­zić, że chcie­liby go zha­ko­wać. Za bar­dzo się go bali. Pró­bo­wał so­bie przy­po­mnieć na­zwi­sko fa­ceta, który za­in­sta­lo­wał opro­gra­mo­wa­nie, i tego, który go po­le­cił. Po­trze­bo­wał od­po­wie­dzi na już. Pod­niósł słu­chawkę i wy­brał jej nu­mer. Z nich wszyst­kich to ona za­wsze była wo­bec niego lo­jalna.

– Cass, to ja. Mam... mamy po­ważny pro­blem. Wła­śnie był u mnie in­for­ma­tyk. Stwier­dził, że na­sze opro­gra­mo­wa­nie szy­fru­jące ma w so­bie ja­kie­goś pie­przo­nego ro­otworma czy coś w tym ro­dzaju.

– Co to, do dia­bła, jest? – za­py­tała.

Par­sons za­wa­hał się, roz­wa­ża­jąc, co chce jej prze­ka­zać, by unik­nąć po­da­nia zbyt wielu in­for­ma­cji.

– Po­zwala ko­muś ob­ser­wo­wać, co ro­bię na kom­pu­te­rze.

– Char­les, mó­wisz po­waż­nie? To może nas znisz­czyć.

– Po­słu­chaj... Nie po­trze­buję, że­byś mó­wiła mi, jak bar­dzo je­ste­śmy w du­pie. Mu­sisz tylko zna­leźć fa­ceta, który to za­in­sta­lo­wał. Pa­mię­tasz, jak na­zy­wał się ten gów­niarz? McKay czy coś?

– Mac­key – spro­sto­wała.

– Tak, wła­śnie. Ju­stin Mac­key. Po­wiedz Ma­xowi i Car­lowi, żeby go zna­leźli i prze­trans­por­to­wali do ma­ga­zynu w Eli­za­beth. Mu­simy z nim tro­chę po­ga­wę­dzić.

Roz­dział 3

Na­prawdę nie po­trzeba mi tego w po­nie­dział­kowy po­ra­nek, po­my­ślała Erin, sto­jąc przed wej­ściem do pra­wie pu­stej knajpy. New Jer­sey nosi miano świa­to­wej sto­licy re­stau­ra­cji, więc nie było pro­blemu ze zna­le­zie­niem otwar­tego lo­kalu na­wet o go­dzi­nie tak nie­ludz­kiej jak czwarta trzy­dzie­ści nad ra­nem. Zo­ba­czyła Ju­stina w od­le­głym ką­cie. Po­woli po­de­szła i usia­dła na­prze­ciw niego.

Mac­key za­dzwo­nił w pa­nice czter­dzie­ści pięć mi­nut wcze­śniej. Twier­dził, że na­tych­miast musi z nią po­roz­ma­wiać. Cho­ciaż nie na­le­żał do naj­by­strzej­szych, nie był pa­ni­ka­rzem. Erin zdo­łała więc ja­koś zwlec się z łóżka, ochla­pać twarz wodą, na­rzu­cić na sie­bie ubra­nie i udać się do Lido Di­ner.

Za­mó­wiła kawę. Była zbyt zmę­czona, żeby oka­zy­wać złość. Mac­key wy­glą­dał okrop­nie. Jego prze­krwione i opuch­nięte oczy wska­zy­wały, że spał jesz­cze mniej niż ona. Miał na so­bie po­pla­mioną ko­szulkę i dżinsy, które wy­glą­dały, jakby le­żały wcze­śniej na pod­ło­dze.

– Prze­pra­szam – po­wie­dział, za­nim zdą­żyła o co­kol­wiek za­py­tać. – Nie prze­szka­dzał­bym ci o tej po­rze, gdyby to nie było ważne – do­dał, prze­cze­su­jąc dłońmi roz­czo­chrane włosy. – Mu­sia­łem cię zo­ba­czyć, żeby dać ci znać, że mu­szę znik­nąć na ja­kiś czas.

– Znik­nąć na ja­kiś czas? Ju­stin, o czym ty mó­wisz?

– Nie przyjdę dziś do sądu. Naj­praw­do­po­dob­niej nie we­zmę udziału w żad­nej roz­pra­wie. Mu­szę wy­je­chać z mia­sta.

Erin nie była pewna, czy to przez kawę, czy też przez słowa wy­po­wie­dziane przez jej klienta, ale na­gle cał­ko­wi­cie się roz­bu­dziła.

– Zda­jesz so­bie sprawę, że wy­sze­dłeś za kau­cją, prawda? Je­śli nie sta­wisz się na roz­pra­wie, sę­dzia od­woła twoje zwol­nie­nie i bę­dziesz miał na kon­cie ko­lejne prze­stęp­stwo: unik­nię­cie sta­wie­nia się w są­dzie. Wiem, że pro­ces nie idzie po two­jej my­śli, ale na­wet je­śli zo­sta­niesz ska­zany, sę­dzia Fow­ler praw­do­po­dob­nie nie da ci wię­cej niż dwa lub trzy lata. A po­nie­waż to twoje pierw­sze wy­kro­cze­nie, ist­nieje moż­li­wość, że spę­dzisz za kra­tami mniej niż rok, za­nim do­sta­niesz zwol­nie­nie wa­run­kowe. Ale je­śli uciek­niesz, na­prawdę wku­rzysz pro­ku­ra­tora i sę­dziego. Nie wia­domo, jaki wy­rok do­sta­niesz, jak cię zła­pią.

– Nie ro­zu­miesz, Erin. To nie ma nic wspól­nego z tą sprawą – po­wie­dział, ner­wowo roz­glą­da­jąc się po re­stau­ra­cji. – Nie na­pi­sa­łem tego opro­gra­mo­wa­nia, po­mimo że mnie o to oskar­żają. Zro­bił to fa­cet o imie­niu Luke, któ­rego ni­gdy nie spo­tka­łem. Za­trud­nił mnie, a ja po pro­stu ro­bi­łem, co mi ka­zał.

Erin dała mu znak, żeby ści­szył głos. Był bar­dzo pod­eks­cy­to­wany, a w pu­stej re­stau­ra­cji brzmiał tak, jakby uży­wał me­ga­fonu.

– Zro­bił to Luke, nie ja. To nie moja wina.

– Uspo­kój się! Zwol­nij tro­chę. Nic z tego nie ro­zu­miem. Kim jest Luke? Co to wszystko ma wspól­nego z twoją sprawą lub po­trzebą ulot­nie­nia się na ja­kiś czas?

– Prze­pra­szam. Je­stem po­de­ner­wo­wany.

Kiedy upi­jał łyk kawy, Erin za­uwa­żyła, że trzę­sie mu się ręka.

– Około pół­tora roku temu pra­co­wa­łem jako pro­gra­mi­sta w start-upie. Ob­sta­wia­łem też dużo za­kła­dów i czę­sto prze­gry­wa­łem. By­łem mnó­stwo wi­nien mo­jemu buk­ma­che­rowi, ja­kieś dwa­dzie­ścia pięć ty­sięcy, kiedy na­gle za­pro­po­no­wał mi układ. Chciał prze­nieść swoją dzia­łal­ność za gra­nicę i po­trze­bo­wał opro­gra­mo­wa­nia szy­fru­ją­cego. Nie wy­star­czyły mu pro­gramy do­stępne ko­mer­cyj­nie; chciał cze­goś wy­jąt­ko­wego. Po­wie­dział mi, że je­śli za­pro­jek­tuję lub znajdę od­po­wiedni so­ftware i go za­in­sta­luję, umo­rzy mój dług. I tak po­zna­łem Luke’a. Szu­kał ko­goś, kto zaj­mie się in­sta­la­cją opro­gra­mo­wa­nia szy­fru­ją­cego, które stwo­rzył. Po­dał mi na­zwi­ska i dane kon­tak­towe około tu­zina swo­ich klien­tów w No­wym Jorku i New Jer­sey, a po­tem pła­cił mi dwie­ście do­la­rów za każdą wy­ko­naną usługę. Nie ob­cho­dziło mnie, ile na tym za­ro­bię, chcia­łem po pro­stu uzy­skać do­stęp do opro­gra­mo­wa­nia, aby móc spła­cić dług u buk­ma­chera.

Ju­stin prze­rwał i po­krę­cił głową.

– Mniej wię­cej rok temu, kiedy wnie­siono akt oskar­że­nia, Luke do­wie­dział się, że uży­łem opro­gra­mo­wa­nia bez jego zgody. Wy­słał mi SMS-a i był bar­dzo wku­rzony. Po­wie­dział, że je­śli jesz­cze raz to zro­bię, poda mnie do sądu. Prze­pro­si­łem go i obie­ca­łem, że to był pierw­szy i ostatni raz. Ja­kieś sześć mie­sięcy temu po­now­nie się ze mną skon­tak­to­wał i za­pro­po­no­wał, że mo­żemy wy­rów­nać ra­chunki, je­śli udam się do tych sa­mych osób i za­in­sta­luję ak­tu­ali­za­cję, którą przy­go­to­wał. Zgo­dzi­łem się. Na­wet mi za to za­pła­cił.

Być może było po pro­stu zbyt wcze­śnie, ale Erin nie na­dą­żała za tą opo­wie­ścią.

– Ro­zu­miem, ale to, co robi Luke, brzmi cał­ko­wi­cie le­gal­nie. Dla­czego mu­sisz znik­nąć?

Pod­niósł wzrok znad kawy i przy­gryzł wargę.

– Około pół­nocy do­sta­łem od niego SMS-a. Na­pi­sał, że jedna z osób, któ­rym za­in­sta­lo­wa­łem opro­gra­mo­wa­nie, od­kryła se­kretną funk­cję. Luke mar­twił się, że wina spad­nie na mnie. Po­wie­dział, że będą mnie szu­kać, i za­su­ge­ro­wał, że po­nie­waż nie­które za­an­ga­żo­wane w to osoby mogą być nie­bez­pieczne, po­wi­nie­nem się ukryć na ja­kiś czas, do­póki nie uda mu się tego wy­pro­sto­wać. Do­dał, że może to za­jąć kilka mie­sięcy, ale osta­tecz­nie wszystko bę­dzie w po­rządku.

– Czy wiesz, jaką ukrytą funk­cję miał na my­śli?

Ju­stin zło­żył dło­nie na karku. Wy­glą­dał, jakby był bli­ski łez.

– Nie je­stem pewny. Ale do­my­ślam się, że w ak­tu­ali­za­cji, którą ka­zał mi za­in­sta­lo­wać, znaj­do­wał się wi­rus lub coś w tym ro­dzaju. In­sta­la­cja cze­goś ta­kiego zaj­muje za­zwy­czaj kilka mi­nut, ale po­bra­nie i za­in­sta­lo­wa­nie tam­tych tre­ści za­jęło tyle samo czasu, co w przy­padku ory­gi­nal­nego opro­gra­mo­wa­nia.

– Ju­sti­nie, to ja­kieś sza­leń­stwo. Po pro­stu za­dzwońmy do Luke’a i do­wiedzmy się, o co cho­dzi.

– Nie mogę. Nie mam do niego żad­nego kon­taktu.

– Przed chwilą stwier­dzi­łeś, że do­sta­łeś od niego SMS-a.

– Pi­sał z nie­zna­nego nu­meru; za­wsze tak ro­bił. Uży­wał te­le­fo­nów pre­paid, a po­tem je wy­rzu­cał. Ale umiesz­czał w wia­do­mo­ściach wy­star­cza­jąco dużo in­for­ma­cji, że­bym wie­dział, że to on.

– Jak ci pła­cił?

– Pay­Pa­lem.

– Wiesz, gdzie te­raz jest?

– Nie mam po­ję­cia. Gdy­bym miał zga­dy­wać, po­wie­dział­bym, że gdzieś na Za­chod­nim Wy­brzeżu, bo jest pro­gra­mi­stą i za­wsze pi­sze do mnie o dziw­nych po­rach.

Pod­su­nął jej po stole te­le­fon z wy­świe­tlo­nymi wia­do­mo­ściami od Luke’a. Przej­rzała je, sta­ra­jąc się po­ukła­dać wszystko w gło­wie. Jest na to za wcze­śnie, po­my­ślała.

– W po­rządku. Mó­wi­łeś, że za­in­sta­lo­wa­łeś opro­gra­mo­wa­nie i ak­tu­ali­za­cje tylko na mniej wię­cej dwu­na­stu kom­pu­te­rach. Pójdźmy z tym do pro­ku­ra­tury. Je­śli w ak­tu­ali­za­cji rze­czy­wi­ście był ja­kiś wi­rus, po­zwólmy im zba­dać, co łą­czy Luke’a z tymi ludźmi. Na­wet je­śli te­raz się wy­mi­gasz, po­li­cja i tak cię znaj­dzie, a po­tem bę­dzie tylko go­rzej. Je­śli zgło­simy to do pro­ku­ra­tury, a osoby te okażą się na­prawdę nie­bez­pieczne, zo­sta­niesz ob­jęty ochroną.

Wcią­gnął po­wie­trze, jakby roz­wa­żał różne opcje.

– Nie. Nie­któ­rzy z tych lu­dzi mają duże pie­nią­dze i są ku­rew­sko prze­ra­ża­jący. Prze­pra­szam za to okre­śle­nie – wy­ją­kał, naj­wy­raź­niej za­wsty­dzony, że użył przy niej słowa na k. – Nie chcę z nimi za­dzie­rać. Za­mie­rzam zro­bić to, co su­ge­ruje Luke. Ukryję się na ja­kiś czas. Mam na­dzieję, że wy­cią­gnie mnie z tych ta­ra­pa­tów.

– Ju­sti­nie, pro­szę, prze­myśl to. Je­śli uciek­niesz, na­ra­zisz się na dłuż­szą od­siadkę. A je­śli ci lu­dzie są na­prawdę nie­bez­pieczni, le­piej do­ga­dać się z pro­ku­ra­turą i uzy­skać ochronę. Luke wpę­dził cię w te ta­ra­paty, ale to nie ozna­cza, że bę­dzie po­tra­fił cię z nich wy­cią­gnąć. Po­zwól mi so­bie po­móc.

Po­słał jej smutny uśmiech.

– Dzięki. Na­prawdę do­ce­niam wszystko, co dla mnie zro­bi­łaś w tej spra­wie. Prawda jest taka, że chcia­łem przy­jąć pierw­szą ugodę, ale fa­ceci na gó­rze mi nie po­zwo­lili. Więc utkną­łem. Wiem, że nie da­łem ci wy­star­cza­jąco dużo in­for­ma­cji, że­byś mo­gła mnie bro­nić. Prze­pra­szam.

Mó­wiąc to, rzu­cił na stół dwa­dzie­ścia do­la­rów jako za­płatę za dwie fi­li­żanki kawy i wy­szedł z re­stau­ra­cji, nie oglą­da­jąc się za sie­bie.

Erin sie­działa przy stole, wpa­tru­jąc się w za­war­tość kubka. W pew­nej chwili po­de­szła do niej kel­nerka, trzy­ma­jąc w ręku dzba­nek.

– Może do­lewkę?

Erin spoj­rzała w górę i ski­nęła głową.

– Nie przej­muj się nim, ko­cha­nie. Znaj­dziesz so­bie lep­szego – sko­men­to­wała kel­nerka, pusz­cza­jąc oko.

Erin, zbyt zmę­czona, by co­kol­wiek wy­ja­śniać, od­parła po pro­stu: „Dzięki”. Spoj­rzała na ze­ga­rek: piąta rano. Za wcze­śnie, by dzwo­nić do Du­ane’a. Za­kła­da­jąc, że Ju­stin nie po­jawi się w są­dzie, co od­po­wie sę­dziemu, gdy ten za­pyta o po­wód jego nie­obec­no­ści? Nie mo­gła kła­mać pod­czas roz­prawy, ale przy­naj­mniej część in­for­ma­cji, które prze­ka­zał jej klient, była ob­jęta ta­jem­nicą ad­wo­kacką. Do tego Ju­stin na­prawdę wie­rzył, że jego ży­cie jest w nie­bez­pie­czeń­stwie. Ale czy ona jest w sta­nie coś na to za­ra­dzić? Nie mo­gła wejść na po­ste­ru­nek po­li­cji i prze­ka­zać im po­moc­nych wska­zó­wek. – Ja­kim sa­mo­cho­dem jeź­dzi? – Nie wiem. – Do­kąd się wy­bie­rał? – Nie wiem. – Kogo się bał? – Nie wiem. – Co złego zro­bił? – Nie mogę po­wie­dzieć, bo jest moim klien­tem. Tak, z pew­no­ścią po­szłoby wspa­niale.

Do­piła kawę, wło­żyła kurtkę i wy­szła na ze­wnątrz w rześki kwiet­niowy po­ra­nek. Słońce miało wzejść do­piero za go­dzinę, ale fio­lety i róże już zdo­mi­no­wały niebo. Choć wy­glą­dało pięk­nie, by­łoby jesz­cze le­piej, gdyby mo­gła je zo­ba­czyć w trak­cie biegu wzdłuż wy­brzeża Oce­anu Atlan­tyc­kiego. Mieli z Du­ane’em bar­dzo udany rok. Erin wy­ko­rzy­stała swoje przy­chody na za­kup dwu­po­ko­jo­wego miesz­ka­nia z wi­do­kiem na ocean w Bra­dley Be­ach. Wpro­wa­dziła się tam w stycz­niu i z za­do­wo­le­niem stwier­dziła, że nie­wielu lu­dzi po­ja­wia się w tam­tej oko­licy w środku zimy. Nie mo­gła się do­cze­kać za­koń­cze­nia pro­cesu i po­wrotu do tego miej­sca.

Na ra­zie jed­nak, po­nie­waż każ­dego ranka mu­siała sta­wiać się w Ne­wark na roz­pra­wie, po­miesz­ki­wała w Cran­ford.

Była za­le­d­wie milę od swo­jego bu­dynku, kiedy za­uwa­żyła ciem­nego se­dana. O ile umysł nie pła­tał jej fi­gli, wi­działa ten sam sa­mo­chód, kiedy wy­cho­dziła z re­stau­ra­cji. Jej miesz­ka­nie znaj­do­wało się przy Ri­ver­side Drive, jed­no­kie­run­ko­wej ulicy bie­gną­cej wzdłuż rzeki Rah­way. O tej po­rze ła­two było za­uwa­żyć, czy ktoś ją śle­dzi. Trud­niej było wy­my­ślić, co zro­bić, je­śli na­prawdę tak było.

Się­gnęła do to­rebki po black­berry i za­sta­no­wiła się, co po­winna zro­bić. Ko­menda Główna Po­li­cji w Cran­ford znaj­do­wała się trzy prze­cznice od jej miesz­ka­nia. Za­wsze mo­gła wy­krę­cić 911 i udać się tam.

Zer­k­nęła w lu­sterko wsteczne. Se­dan znaj­do­wał się dwie i pół prze­cznicy da­lej. Skrę­ciła w lewo w Ri­ver­side, a po­tem, żeby je­chać na­dal tą samą drogą, mu­siała szybko skrę­cić w prawo. Przy­spie­szyła, ma­jąc na­dzieję, że dzięki gwał­tow­nym skrę­tom śle­dzący ją straci na chwilę jej sa­mo­chód z oczu. Skrę­ciła w prawo w Cen­tral Ave­nue. Kiedy to zro­biła, po­now­nie spoj­rzała w lu­sterko i zo­ba­czyła, że se­dan je­dzie wzdłuż Ri­ver­side, mi­ja­jąc Cen­tral.

Ode­tchnęła z ulgą, że ich zgu­biła, ale te­raz nie miała już wąt­pli­wo­ści, że jest śle­dzona.

Skrę­ciła w prawo z po­wro­tem w Spring­field, a po­tem jesz­cze raz w prawo, żeby wró­cić na Ri­ver­side. W ten spo­sób za­mknęła kwa­dra­towe koło, po któ­rym się po­ru­szała. Te­raz mu­siała zde­cy­do­wać, do­kąd się udać. Je­śli ktoś ją śle­dził, wie­dział, gdzie mieszka, i mógł cze­kać w po­bliżu. Na szczę­ście wie­działa, jak do­je­chać na par­king przy swoim bu­dynku od dru­giej strony i nie wra­cać przy tym na Ri­ver­side.

Po­ru­szała się bocz­nymi ulicz­kami, cały czas sku­piona na wy­pa­try­wa­niu ciem­nego se­dana. Przez chwilę my­ślała o uda­niu się na po­li­cję, ale co mia­łaby im po­wie­dzieć? Po­dob­nie jak w przy­padku sprawy Ju­stina, nie po­tra­fi­łaby po­dać szcze­gó­łów. Nie znała marki ani mo­delu auta, nu­me­rów re­je­stra­cyj­nych, ni­czego. Za­par­ko­wała sa­mo­chód z tyłu bu­dynku. Wy­sia­dła i przy­go­to­wała klu­czyki oraz te­le­fon, tak żeby były pod ręką. Szybko ro­zej­rzała się do­okoła, żeby upew­nić się, że nikt na nią nie czeka, i po­bie­gła ku tyl­nemu wej­ściu.

Kiedy skie­ro­wała się ku scho­dom, aby do­stać się do swo­jego miesz­ka­nia na trze­cim pię­trze, przy­po­mniała so­bie o spo­tka­niu, które miało kie­dyś miej­sce w po­dob­nych oko­licz­no­ściach. Tam­tym ra­zem na­past­nik był go­tów ją za­bić, a ona le­dwo prze­żyła. Tym ra­zem, choć nie miała po­ję­cia, dla­czego kto­kol­wiek miałby ją śle­dzić, po­sta­no­wiła nie ry­zy­ko­wać.

Szła po­woli po scho­dach, na­słu­chu­jąc od­gło­sów, które wska­zy­wa­łyby, że ktoś czai się na klatce scho­do­wej. Kiedy do­tarła na dru­gie pię­tro, otwo­rzyła drzwi na tyle, by móc wyj­rzeć na ko­ry­tarz. Kiedy upew­niła się, że jest pu­sty, prze­szła w kie­runku dru­gich scho­dów. Tak jak wcze­śniej, ostroż­nie prze­do­stała się na trze­cie pię­tro i uchy­liła drzwi, by spoj­rzeć na ko­ry­tarz – nic.

Szybko po­de­szła do drzwi swo­jego miesz­ka­nia, otwo­rzyła je i pchnęła, trzy­ma­jąc te­le­fon w dłoni, na wy­pa­dek gdyby mu­siała za­dzwo­nić pod 911. We­szła do sa­lonu i spraw­dziła, czy wszystko jest w po­rządku. Kiedy upew­niła się, że nikt nie zło­żył jej wi­zyty, skie­ro­wała się do okna sy­pialni, które wy­cho­dziło na Ri­ver­side Drive.

W za­sięgu wzroku nie było se­dana.

Dwu­krot­nie spraw­dziła zamki w drzwiach, a po­tem opa­dła na ka­napę. Ad­re­na­lina po­woli opusz­czała jej or­ga­nizm. Kiedy tętno wró­ciło do normy, spoj­rzała na te­le­fon, który wciąż mocno ści­skała w dłoni, i wy­brała nu­mer Du­ane’a. Ode­brał po trze­cim sy­gnale.

– Hej, wszystko w po­rządku?

– Nie­zu­peł­nie – od­parła.

Go­dzinę póź­niej Swish na­le­wał so­bie kawy do fi­li­żanki w kuchni Erin. Za­par­ko­wał pod biu­rem i prze­szedł dwie prze­cznice do jej miesz­ka­nia, wy­pa­tru­jąc ciem­nego se­dana. Pra­wie ni­gdy nie no­sił przy so­bie broni – jako czarny męż­czy­zna bał się, że zo­sta­nie za­strze­lony, za­nim zdąży wy­ja­śnić gli­nia­rzowi, że był kie­dyś agen­tem FBI i ma prawo no­sić przy so­bie pi­sto­let – ale tego dnia za­brał ją ze sobą.

– Na­prawdę nie­po­koi mnie, że ktoś cię śle­dził – po­wie­dział.

– Znik­nęli, gdy tylko stra­ci­łam ich z oczu. Kto wie, może so­bie to wszystko wy­my­śli­łam.

– Żadne z nas w to nie wie­rzy – od­parł.

Sły­szał, jak po­ru­sza się po swo­jej sy­pialni i ubiera przed wyj­ściem do sądu. Uznał jej mil­cze­nie za wska­zówkę, że po­wi­nien zmie­nić te­mat roz­mowy.

– Pro­ku­ra­tor z pew­no­ścią bę­dzie na cie­bie na­ci­skał, je­śli Ju­stin się nie po­jawi. Nie­sta­wie­nie się w są­dzie pod­czas prze­by­wa­nia na zwol­nie­niu za kau­cją to prze­stęp­stwo. Więc je­śli sę­dzia za­pyta, nie mo­żesz od­po­wie­dzieć, że nic na ten te­mat nie wiesz. A je­śli stwier­dzisz, że nie udzie­lisz mu in­for­ma­cji ob­ję­tych ta­jem­nicą ad­wo­kacką, praw­do­po­dob­nie usły­szysz, że nie mo­żesz się na to po­wo­łać, po­nie­waż twój klient za­mie­rza po­peł­nić ko­lejne prze­stęp­stwo.

– Prawda jest taka, że w tym mo­men­cie na­prawdę nie wiem, gdzie jest – za­wo­łała Erin z sy­pialni. – Poza tym, je­śli się nie po­jawi, prze­stęp­stwo zo­sta­nie już po­peł­nione i będę mo­gła po­wo­łać się na ta­jem­nicę ad­wo­kacką.

– Po pro­stu bądź przy­go­to­wana na naj­gor­sze – od­parł.

We­szła do kuchni, ubrana w gra­na­towy gar­ni­tur i białą je­dwabną bluzkę.

– Tak zro­bię.

– Bę­dziesz miała coś prze­ciwko, je­śli za­dzwo­nię do Bena i za­py­tam go o zda­nie?

Ben Si­lver był jed­nym z naj­lep­szych praw­ni­ków zaj­mu­ją­cych się spra­wami kar­nymi w sta­nie i re­pre­zen­to­wał Du­ane’a, gdy De­par­ta­ment Spra­wie­dli­wo­ści pro­wa­dził w jego spra­wie do­cho­dze­nie.

– W po­rządku. Prze­czu­cie mi pod­po­wiada, że nie mogę nic po­wie­dzieć, ale chcia­ła­bym usły­szeć zda­nie Bena. – Prze­tarła oczy, a po­tem po­ło­żyła dłoń na ra­mie­niu Swi­sha. – Dzię­kuję, że za­wsze je­steś przy mnie.

– Od tego są przy­ja­ciele. – Uśmiech­nął się, ma­jąc na­dzieję, że doda jej to otu­chy.

– Wiem, ale ostat­nio za­cho­wy­wa­łam się na­prawdę okrop­nie.

– Nic się nie stało.

To było kłam­stwo, ale z wy­razu jej twa­rzy wy­wnio­sko­wał, że i tak to do­ce­niła.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki