Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Łódź. Początek grudnia 2020 roku był wyjątkowo udany dla Wydziału Kryminalnego Komendy Miejskiej. Podkomisarz Adrian Perg wraz z partnerami – nieokiełznanym aspirantem Iwanem Brzostkiem oraz analityczką starszą sierżant Natalią Merc – rozwiązali sprawę tajemniczych morderstw bezdomnych mężczyzn. Wydawało się, że limit zbrodni w mieście wyczerpał się do końca roku.
Nic bardziej mylnego. Zwłaszcza że Perg znajduje za szybą swojego samochodu kartkę z drastyczną dziecięcą rymowanką. Głupi żart miejscowej młodzieży? Szybko okazuje się, że nie, gdyż taka sama treść została wyryta na ciele zamordowanego chłopca, a okaleczenia i sposób odebrania życia przyprawiają wszystkich o ciarki.
Podkomisarz Perg w mig orientuje się, że zabójca rzucił mu wyzwanie, informując o rozpoczęciu krwawego „dzieła”. Policjanci rozpoczynają żmudne śledztwo, które od początku napotyka na wiele problemów oraz zawiłości.
Kto mógłby być takim zwyrodnialcem, aby na ciele dziecka pozostawić liczne sznyty…?
Odkrywane ślady tworzą całkowity zamęt w głowach łódzkich funkcjonariuszy. Główni podejrzani zmieniają się jak w kalejdoskopie. A może rozwiązanie jest na wyciągnięcie ręki?
Kim tak naprawdę jest zabójca? Czy rzeczywiście popełnił zbrodnie doskonałe?
Niecodzienne, mrożące krew w żyłach zdarzenia, trzymająca w napięciu akcja i precyzyjnie nakreślone postacie. W tle nieprzyjazna Łódź, której ulice skrywają wiele krwawych tajemnic. Widerski w znakomity sposób je przed nami odkrywa i nie pozwala się od nich oderwać. – Maciej Kaźmierczak
Adam Widerski
Z wykształcenia jestem historykiem. Pracuję jako nauczyciel w jednej z łódzkich szkół podstawowych. Moją pasją jest sport, a najbardziej piłka nożna. Uwielbiam czytać, szczególnie kryminały, thrillery czy horrory. Właśnie w nich znalazłem inspirację do napisania debiutanckiej powieści kryminalnej Odwyk, której akcję osadziłem w swoim rodzinnym mieście. Książka zebrała bardzo dobre recenzje od czytelników. W grudniu 2020 roku audiobook znajdował się w TOP 10 bestsellerów Empiku w kategorii kryminał, sensacja, thriller. W maju 2021 roku ukazała się druga powieść – Proroctwo, polecana przez takich autorów jak: Krzysztof Bochus, Anna Klejzerowicz, Kinga Wójcik, Michał Śmielak, Anna Rozenberg czy Edyta Świętek.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 443
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Adam Widerski, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Patrycja Kiewlak
Zdjęcie na okładce: © by chaiyapruek youprasert/Shutterstock
Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
ISBN 978-83-8290-256-3
Imprint Mroczne HistorieWydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Prolog
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
Epilog
Posłowie
Dziecko chce być dobre. Jeśli nie umie – naucz.Jeśli nie wie – wytłumacz. Jeśli nie może – pomóż.
Janusz Korczak
Książka jest całkowicie fikcją literacką, a zbieżność imion, nazwisk lub sposobu postępowania bohaterów pełniących funkcje państwowe czy samorządowe jest przypadkowa i niezamierzona. Autor osadził fabułę w realnych miejscach, próbując oddać ich prawdziwy wygląd, z zastrzeżeniem dostosowania do powieści.
Prolog
Podniósł się z kolan. Rozprostował plecy. Usłyszał charakterystyczne chrupnięcie. Powtórzył czynność, pozbawiając się całkowicie stanu odrętwienia spowodowanego wymuszoną pozycją ciała. Skierował rękę na odcinek lędźwiowy, aby jeszcze mocniej wygiąć kręgosłup. W ostatniej chwili się powstrzymał. Jego dłoń zatrzymała się kilkanaście centymetrów od popielatego blezera. Bardzo go lubił. Wierzył, że przynosi mu szczęście. Zawsze wkładał go na ważne inicjatywy, które miały odmienić jego życie. Tak jak dzisiaj. Dokonywał rzeczy noszącej w sobie wielkie brzemię.
Odetchnął z ulgą. Gdyby nie opamiętał się na czas, zostawiłby na swetrze rdzawe plamy. Trudne do wywabienia. Ile razy już próbował je usunąć? Brunatne smugi mogące wyrządzić wiele krzywdy. Oczywiście jemu. Nie mógł sobie na nie pozwolić. Nie po to doskonalił swój fach przez wiele lat, żeby teraz wszystko zepsuć przez głupi ból w krzyżu. Nie dałby załatwić się jak amator. Był profesjonalistą.
Wysunął ręce do przodu. Nie dostrzegł niebieskiego koloru lateksowych rękawiczek, tylko ciemnobrązową, gęstą ciecz rozchodzącą się po całym śliskim materiale. Od palców lewej ręki aż do nadgarstka. U prawej zaś ściekała ona pojedynczymi kroplami ze srebrnego ostrza.
Słyszał ten dźwięk na jasnych płytkach, zwielokrotniony przez echo rozchodzące się po odpowiednio przygotowanym pomieszczeniu. Uwielbiał wsłuchiwać się w skapującą krew. Nic go tak nie uspakajało jak wnikający do każdej komórki jego ciała szmer spadających kropli. Powolny, odpowiedni, pełen zapowiedzi nadchodzącego końca. Końca będącego wybawieniem po długiej drodze jego zabawy. Po ukojeniu następowała ekstaza, zwłaszcza gdy otwierał oczy, podziwiając swoją pracę.
Tak samo uczynił teraz. Podniósł powieki, a obraz, najpierw lekko zamazany, wyostrzył się i zatrzymał na jednym punkcie. Tym oddalonym od niego na wysokość dorosłego mężczyzny. Niewinne, delikatne ciało z sączącą się powoli krwią, która tworzyła kałużę pod jego plecami, powiększającą się z każdą minutą.
Uśmiechnął się szczerze. Był zadowolony ze swoich działań na tym etapie. Wiedział, że jeszcze sporo pracy przed nim, ale miał dużo czasu. Nie musiał się śpieszyć ani obawiać kogoś niepożądanego. Miejsce kaźni było na całkowitym odludziu. Starannie ukryte. Znał się na tym jak mało kto.
Nikt go nie znajdzie. Nikt mu nie przeszkodzi. Dokona czegoś, co otworzy oczy wszystkim niedowiarkom. Ślepym na margines społeczny. Panoszące się męty siejące zło oraz zamęt. On będzie wybawcą społeczeństwa. Jego wendetę odczują przede wszystkim ci, którzy przeżyją ból po stracie własnego stworzenia.
Poczuł na sobie wzrok. Opuścił głowę i spojrzał na to, co leżało u jego stóp. Jasne, niebieskie oczy przeszywały go na wskroś. Głowę i część pleców zostawił na sam koniec. Stanowiła kwintesencję pracy, choć zajmowała dużo czasu. Ale…
To spojrzenie świdrowało go coraz mocniej. Wywoływało emocjonalną mękę, powodując potworną złość, a w głębi umysłu budziło… lęk. Zaczął dygotać, mimo zachowania kamiennego wyrazu twarzy.
Jak ten człowiek śmiał tak robić? Nie w tym celu utrzymywał jego świadomość. Musiał to zakończyć, zanim popełni błąd. Ukarze go w ulubiony sposób. Na samą myśl drgawki ustąpiły, a usta wykrzywiły się w uśmiechu.
Pochylił się, przykładając ostrze do bladego policzka, tuż pod okiem. Wykonał precyzyjne kilkucentymetrowe cięcie. Uwolniona krew spłynęła wolnym strumieniem wzdłuż brody. Przeraźliwy krzyk wypełnił pomieszczenie. Nie zrobił na nim wrażenia. Wręcz przeciwnie. Dał to, na co czekał od dawna. Wykonał kolejne dwa cięcia, gdy z oczu cierpiącego wypłynęły pojedyncze łzy.
Patrzył z uśmiechem na reakcję organizmu. Wszyscy tak reagowali. Ciało ludzkie jest głupie. Skowyt, wydobywający się z jeszcze całych ust, przypominał zwierzęce ostatnie tchnienie. Nie trwał jednak długo.
– Dlaczego?
Pytanie go zaskoczyło, szczególnie zadane tak niewinnym i piskliwym głosikiem kilkuletniego chłopca. Po raz pierwszy spotkał się z czymś takim. Nie musiał się długo zastanawiać nad odpowiedzią. Była tylko jedna.
– Bo sprawia mi to przyjemność.
Wykonał kolejną, równiutką sznytę, przecinając delikatne warstwy skóry dziecięcego policzka.
1
Łódź, 4 grudnia 2020 r.
Lodowaty, przenikliwy wiatr wdarł się pomiędzy poły filcowego, eleganckiego płaszcza oraz wełnianej czapki z pomponem. Mężczyzna przystanął tuż za drzwiami wejściowymi do dziesięciopiętrowego wieżowca przy ulicy Andrzej Struga. Nabrał głęboko powietrza, mimo że wyjście z ciepłej klatki schodowej na co najmniej kilkustopniowy mróz wstrząsnęło jego ciałem. Odkąd pamiętał, tak samo reagował na zimową aurę. Nie przeszkadzało mu to lubić tę porę roku. Uwielbiał mróz i śnieg skrzypiący pod stopami. Zima przypomniała mu zbliżający się świąteczny nastrój, który kojarzył się z rodzinnym szczęściem, miłością i pewnego rodzaju błogością płynącą z przebywania wśród bliskich i przyjaciół.
Musiał przyznać, że nie spotkał jeszcze osoby z tak silnymi więzami i tradycjami rodzinnymi związanymi z Bożym Narodzeniem. Dziadek robił wszystko, aby były one spełnieniem marzeń dla pozostałych. Podobnie czynił jego ojciec, a teraz on. Brakowało mu tylko jednego. Większej ilości śniegu. Cienka warstewka białego puchu na parkingu utrzymująca się od dwóch dni stanowiła żałosną namiastkę prawdziwej zimy.
Podniósł głowę. Niebo było zachmurzone. Niewykluczone, że dzisiaj spełnią się zapowiedzi synoptyków o wieczornej śnieżycy. Uśmiechnął się na samą myślą o niej. Byłoby to idealnym dopełnieniem jego planów na wieczór. Już nie mógł się doczekać. Chciał, żeby ostatni dzień tygodnia zleciał w mgnieniu oka.
Wsunął prawą dłoń do kieszeni. Wyczuł znajomy kształt. W trzech ruchach odwinął papierek i włożył krówkę do ust. Nie wyobrażał sobie początku dnia bez tego rytuału. Zwłaszcza przed wyjazdem do pracy.
Postanowił dać sobie jeszcze minutę w zimowej aurze.
Przemierzył wzrokiem pobliską okolicę. Ładnie utrzymany teren tuż przy bloku oraz niewielkim skwerku po lewej stronie kontrastował z kawałkiem zapuszczonej ziemi przed budynkiem Teatru Szwalnia. Śmieci, pety, butelki po różnych alkoholach leżały bezładnie na ziemi oraz betonowym murku stanowiącym integralną część podestu instytucji kulturalnej. Co drugi dzień widział pozostałości po zakrapianych spotkaniach miejscowego elementu, składającego się głównie z młodzieży. Po raz pierwszy pojawili się kilka miesięcy temu i żaden sposób nie działał, aby zakończyć ich wybryki. Tym bardziej że należeli do mieszkańców jednego z osiedli na Starym Polesiu.
Tak się kończy ogrodzenie bloku tylko z jednej strony – szepnął w duchu, spoglądając na automatyczną bramę niedużego parkingu.
Zaczerpnął jeszcze jeden haust powietrza i ruszył lekko na skos w stronę wyjazdu. Jego spełnienie marzeń stało pomiędzy dwoma brudnymi i pokrytymi szronem autami. Czerwone suzuki swift sx4 s-cross. Nadal nie wierzył, że dwa miesiące temu dopiął swego. Ostatnie kilka lat zaciskania pasa i korzystny kredyt spowodowały, że stanął obok upragnionego samochodu. Nie miał aspiracji do bmw, audi czy lamborghini. Czuł się spełniony. Miał kochającą piękną żonę, pociesznego synka, dobrą, choć upierdliwą pracę oraz wymarzony wóz.
Tylko szkoda, że nie mógł się do niego dostać. Adrian Perg zaklął w duchu. Znowu mu się to przytrafiło. Tak dbał o auto, że kluczyki kładł na honorowym miejscu, czyli drewnianej komodzie w salonie. Od szesnastu lat, a więc odkąd zdał egzamin na prawo jazdy i kupił sobie używaną skodę, zawsze trzymał kluczyk w kieszeni kurtki lub polaru. Pamięć o dawnym nawyku była tak silna, że już kilka razy musiał się wracać do domu.
Odwrócił się i pokręcił głową. Na trzecim piętrze w oknie widniała najpiękniejsza twarz, jaką kiedykolwiek widział. Oliwkowa karnacja, wyraźnie zarysowane brwi, czarna oprawa oczu. Jego żona Dominika zrobiła minę typu „mój kochany gapa”, okręcając kluczyki wokół palca wskazującego.
Otworzyła okno i rzuciła kluczyki rozbawionemu mężczyźnie, który w kilku susach znalazł się pod blokiem. W zamian otrzymała posłanego w powietrzu całusa. Nim Adrian zdążył się odwrócić, w szybie pojawiła się bujna, kręcona jasnoblond czupryna. Siedmioletni Rafi wdrapał się na parapet i machał energicznie dłonią. Ojciec nie miał serca, aby zawieść malucha. Odpowiedział wolną ręką. Zsunął rękawiczkę z palców, składając je w pięść, dzięki czemu materiał wykonywał bliżej nieokreślone ruchy. Rozbawiło to malca do rozpuku.
W końcu Adrian odszedł pośpiesznie do samochodu. Na szczęście warstwa śniegu była niewielka, więc postanowił nie odśnieżać, a mata na przedniej szybie zabezpieczyła ją przez szronem. Pozostałe szyby z wyjątkiem tylnej nie były mocno zmrożone. Złapał za skrobaczkę, gdy zobaczył przezroczystą torebkę strunową wetkniętą za wycieraczki. Znajdowała się w niej złożona na pół kartka. W pierwszej chwili pomyślał, że jest to ulotka skupu aut, lecz przecież jego samochód był całkiem nowy.
Nie zdążył wyjąć znaleziska. Po parkingu rozniósł się głos Michela Morana: Oddaj fartucha. Ten zwrot rozbawił go do łez w pierwszej części MasterChefa, a jego zainteresowanie kulinariami spowodowało, że już od kilku lat otrzymanie SMS-a ogłaszał francuski restaurator.
Narada u szefa o 8.15.
Twoja Merci
Starsza sierżant Natalia Merc podpisywała się identycznie w każdej wiadomości od pierwszego miesiąca pracy, co wiązało się z ksywą nadaną na skutek wielu podziękowań, które otrzymywała od większości funkcjonariuszy Komendy Miejskiej w Łodzi.
Podkomisarz Adrian Perg spojrzał na zegarek. Siódma czterdzieści pięć. Zdąży dojechać, napić się mocnej kawy oraz zjeść przygotowane na specjalne okazje krówki z podwarszawskiego Milanówka. Mieli co świętować. Zapewne o tym będzie mowa na niezapowiedzianym zebraniu u komendanta. Złapał szczelnie opakowaną ulotkę i czym prędzej wsiadł do auta.
Nie chciał zajmować się bzdurami. Wrzucił torebkę do schowka, a sam odblokował bramę. Wyjechał na ulicę Struga. Kątem oka dostrzegł wojskowego z długą bronią robiącego obchód wewnątrz jednostki wojskowej, znajdującej się naprzeciwko jego bloku. Nie zdążył mu machnąć na przywitanie, mimo iż robił to prawie codziennie.
Przejechał do Żeligowskiego, a następnie tuż przy byłej Samopomocy Chłopskiej skręcił w Zieloną. Chciałby powiedzieć, że ciął nią aż do skrętu w Sienkiewicza. Czasami lubił wdepnąć pedał gazu nawet w terenie zabudowanym. Szczególnie w swoim samochodzie. Dwuwagonowa dziewiątka skutecznie mu to jednak uniemożliwiła. Wyprzedzenie nie wchodziło w grę, ponieważ ruch był nawet na odcinku za Gdańską, gdzie teoretycznie kierowcy nie mieli prawa wjazdu.
Wreszcie odbił w prawo w Sienkiewicza. Gdyby jechał nią dłużej, stanąłby w korku. Jak zwykle rozkopano większość ulic pod koniec roku, pomimo że poprzednie remonty nadal trwały. Wjechał na parking i zaparkował niedaleko nowoczesnego, niedawno zbudowanego budynku łódzkiej policji. Z zazdrością obrzucił wzrokiem budowlę pierwszego komisariatu i skierował się do czteropiętrowego, długiego, starszego gmachu Komendy Miejskiej.
Machnął do dyżurnego, który jednocześnie prowadził rozmowę telefoniczną i wklepywał informacje do komputera. Dla niego piątek oznaczał natłok pracy przed weekendem. Przemierzył korytarz, spotykając się z gratulacjami od pozostałych funkcjonariuszy. Standardowo wybrał się schodami na trzecie piętro. Nigdy nie lubił windy. Dbał o sprawność fizyczną, choć bardzo rzadko wykorzystywał ją w pełni. Mijał drzwi gabinetów, aż dotarł do końca holu, odczuwając dziwny niesmak na skutek jasnobrązowego koloru ścian, podkreślonego przez światło jarzeniówek. Spojrzał na tabliczkę przy solidnych drzwiach.
Wydział Kryminalny. Naczelnik: podkomisarz Adrian Perg. Był dumny z awansu otrzymanego dwa lata temu. Trochę nieprawdopodobnego, trochę niemożliwego ze względu na swój ówczesny wiek oraz stopień. Zdecydowały o tym skuteczność w rozwiązywaniu spraw, a także wcześniejsza emerytura poprzedniego dowódcy nadkomisarza Wiktora Topolskiego.
– Jest i nasz zwycięzca. Adi Krówka we własnej osobie. – Dobiegł go męski głos z głębi pokoju.
Gabinet był niezbyt duży, lekko niewymiarowy oraz obładowany regałami, szafkami oraz sporymi drewnianymi biurkami. W zupełności wystarczający dla jego trzyosobowego zespołu. Szkoda tylko, że prawie codziennie uderzał go zapach naczosnkowanej kiełbasy, skutecznie wypierając aromat świeżo parzonej kawy z nowego ekspresu. Skrzywił nos, patrząc na kolegę siedzącego na wprost drzwi.
– Czy musisz to robić codziennie?
– No co? Nie jadłem śniadania.
Mężczyzna pochylił się nad dwoma ogromnymi kawałkami bułki z grubo pokrojonymi plastrami kiełbasy, posmarowanej sporą ilością musztardy. Odgryzł znaczny kęs, powodując upadek tumanu okruszków na blat biurka. Nie przejął się nimi.
– W to akurat nie uwierzę. – Perg zaśmiał się, widząc wzruszenie ramion podwładnego.
Podszedł do okna. Otworzył je na oścież.
– Mam duże kichy, to i jem sporo – odparł z pełną buzią, poklepując się po mundurze na wysokości brzucha.
W tej kwestii trudno było się nie zgodzić. Aspirant Iwan Brzostek dominował nad wszystkimi funkcjonariuszami. Adrian był słusznego wzrostu i miał zadbaną muskulaturę, ale przy partnerze wyglądał jak dziecko z przedszkola. I to z grupy maluchów. Policjant stanowił idealna kopię radzieckiego boksera Ivana Drago z kultowej czwartej części Rocky’ego. Począwszy od wzrostu, sylwetki, kształtu, wyglądu twarzy, fryzury, a skończywszy na wadze i sile ciosu. Różnili się poczuciem humoru i temperamentem. Brzostek bardzo często szybciej coś powiedział, niż pomyślał.
– Kawa dla naszego szefa z podwójnym cukrem. – Usłyszał rozbawiony głos.
W ostatniej chwili Adrian chwycił kubek podany przez funkcjonariuszkę, bez której nie rozwiązaliby żadnej sprawy. Starsza sierżant Natalia Merc. Z wyglądu niepozorna. Dość krępa budowa ciała i niski wzrost zaprzeczały testom sprawności zdawanym z wyróżnieniem. Za każdym razem. Jej okrągłą buzię zdobiły szeroki nos oraz wysokie czoło. Najczęściej zakryte czapką z daszkiem z logo policji, przez zapięcie przechodził ciasno spleciony ciemny warkocz. Natalia miała trzy atuty nie do pobicia. Rozbrajający uśmiech ukazujący rząd białych, równych zębów, duże niebieskie oczy oraz wybitne zdolności analityczne i informatyczne. Potrafiła odkryć rzeczy niedostępne dla zwykłych użytkowników. Sieć oraz archiwum nie kryło przed nią żadnych tajemnic Perg cieszył się z tak dobranego zespołu. Składał się z ludzi oddanych pracy, niekonwencjonalnych oraz wspierających się nawzajem.
– Nie umyłeś włosów, że chodzisz w wełniance? – zapytał Iwan, wkładając ostatni kawałek kanapki do ust. Dopiero teraz spojrzał na okruchy. Przejechał dłonią po blacie, po czym wytarł ją o mundur.
Podkomisarz zerknął na siebie. Rzeczywiście nie rozebrał się jeszcze, a już miał w ręce drugą ulubioną rzecz po krówkach. Mocną kawę. Powiesił płaszcz na wieszaku w kącie pokoju oraz zdjął czapkę, po czym umieścił ją w rękawie.
– Kuźwa, mógłbyś zrobić coś z tymi kłakami – skomentował aspirant.
Adrian odwrócił się gwałtownie, a burza jasnych loków otuliła jego głowę, aż do połowy karku.
– Na jeża byś się walnął, a nie wyglądasz jak panienka na wydaniu.
– Odezwał się ten, co strzyże się na kwadrat z balejażem – zripostował po parsknięciu Natalii, która zasiadła do komputera.
– To przynajmniej jakoś wygląda. Panie loczek, minął kolejny roczek.
Tym razem Adrian się zaśmiał. Przekomarzanie się przy porannej kawie było miłym początkiem pracowitego i trudnego dnia. A z tą ekipą nigdy nie dało się nudzić. Rzeczywiście dzisiaj minął siódmy rok, odkąd postanowił zapuścić włosy. Obcinał tylko końcówki. Taka symboliczna zmiana wyglądu po pojawieniu się na świecie na razie jedynego syna Rafała.
Wyjął z szuflady biurka puszkę mordoklejek na specjalną okazję. Tak jak się spodziewał, nikt nie skorzystał z poczęstunku. Iwan stwierdził kiedyś, że nie cierpi, gdy coś oblepia mu zęby, a Merc nieustannie żuła jabłkową gumę marki Orbit.
Ledwo odgryzł kawałek cukierka, a po gabinecie rozniósł się dźwięk wewnętrznego telefonu. Nie musieli odbierać, a tym bardziej przysłuchiwać się krótkiej rozmowy Merc, aby wiedzieć, kto dzwoni. Tylko jedna osoba korzystała jeszcze z tego aparatu.
– Mamy dwie minuty.
Maksymalnie dwie minuty. Nowy komendant miejski nie tolerował jakiegokolwiek spóźnienia. Wzięli po łyku kawy i czym prędzej wyszli z gabinetu. Pokonali dwa piętra i całą długość budynku. Iwan nadal przeżuwał pozostałości śniadania, a Adrian zdążył przełknąć cukierka, gdy Natalia zapukała do drzwi inspektora Tobiasza Falkowskiego. Odpowiedział im niezrozumiały pomruk. Wzięli go za zaproszenie.
– W ostatniej sekundzie – mruknął siedzący za ogromnym biurkiem gruby i łysy mężczyzna w galowym, policyjnym mundurze. Popukał palcem w tarczę zegarka.
– Punktualni jak cholera – rzucił teatralnym szeptem Iwan, spotykając się z surowym wzrokiem Perga i Merc.
– Ugryź się lepiej w język. – Komendant wskazał dłonią trzy krzesła.
Iwan wyciągnął ręce przed siebie, robiąc niewinną minę. Inspektor obrzucił ich obojętnym wzrokiem. Na jego wiecznie spoconym czole pojawiła się zmarszczka, a nieśmiały uśmiech zagościł w kącikach ust.
– Swoje pierdolone uwagi zostaw dla siebie. Za chwilę mam spotkanie w Wojewódzkiej odnośnie do wczorajszej obławy. Dobrze, że doprowadziliście śledztwo do końca.
Sprawdziły się ich przewidywania. Wezwanie dotyczyło ciężkiej oraz żmudnej sprawy zabójcy trzech bezdomnych mężczyzn na jednym z widzewskich osiedli. Wszystkie tropy i pozostawione ślady były całkowicie różne. Pobliskie schroniska ani noclegownie nie znały ofiar. Zabójstwa łączyły jedynie dzielnica i status społeczny zamordowanych. Wreszcie Merc znalazła dziwne wpisy na jednym z forów internetowych. Po nitce do kłębka ustalili, że sprawcą był jeden z nastolatków, który w liceum cieszył się nieposzlakowaną opinią. Zatrzymali go wczoraj późnym popołudniem, choć próbował ich sterroryzować za pomocą broni własnej produkcji. Poczuł jednak smak pięści i próbkę umiejętności bokserskich Iwana.
Adrian spojrzał na komendanta. Mężczyzna poprawił się na skórzanym fotelu, wypinając pierś.
Podkomisarz znał tę pozę. Falkowski przedstawi rozwiązanie śledztwa jako własny sukces. Uzyska pochwały i gratulacje, a o swoich podwładnych nie wspomni ani słowem. Stanowił zupełne przeciwieństwo poprzednika, który w nie do końca jasnych okolicznościach odszedł na wcześniejszą emeryturę kilka miesięcy temu. Falkowski był zwykłym karierowiczem. Dostał posadę tylko dzięki znajomości oraz umiejętności dostosowania się do poglądów przełożonych. Zmieniał je wedle potrzeb. Od lewa do prawa.
Ponadto jego słowa nie oznaczały wcale uznania dla pracy policjantów. Domyślali się, że za chwilę nastąpi dalszy ciąg.
– Aczkolwiek – inspektor wyciągnął groźnie palec przed siebie – śledztwo trwało o wiele za długo. Nie popisaliście się za bardzo.
– Ale…
– Jeszcze raz mi, kurwa, przerwiesz! – Nie pozwolił dokończyć Iwanowi. – Miejmy nadzieję, że przy piątku będzie już spokój. Nie spotkamy się, ponieważ nie wiem, ile potrwa narada w wojewódzkiej.
Podniósł pokrywę laptopa, klikając zawzięcie myszką bezprzewodową. Stanowiło to wiadomy znak, że spotkanie dobiegło końca.
– Sranie w banie, a nie spotkanie. Zwykle chlańsko – skomentował ze złością Iwan po tym, jak znaleźli się na korytarzu.
– Musi opić swój sukces – wycedziła Merc, mocno zaakcentowała dwa ostatnie słowa.
– Wiedzieliśmy, że tak będzie. My pracujemy, a ktoś inny spija pianę. – Perg machnął ręką. Powoli przyzwyczajał się do takiego traktowania. – Szkoda gadać. Chodźmy dokończyć kawę i bierzmy się do papierkowej roboty, bo w poniedziałek znowu dostaniemy ochrzan.
– Niech się tą pianą udławi. Kiedyś ukręcę mu ten łysy łeb, i to przy samej dupie.
Zanieśli się gromkim śmiechem, co wzbudziło ciekawskie spojrzenia innych funkcjonariuszy.
– W jednym się z nim zgadzam.
– Ty zgadzasz się ze starym? Zdrowy jesteś? – Iwan położył dłoń na czole Adriana.
– Weź te łapy. Mówię, że należy nam się spokojny piątek. Mam dość zabójstw na jakiś czas.
– Oby tak było – podsumowała Merc, siadając przy swoim biurku. Momentalnie zagłębiła się w pracę na komputerze.
Perg i Iwan poszli w jej ślady. Okazało się, że zaległe raporty, sprawozdania i notatki służbowe zajęły im kilka godzin. W sumie nie dziwili się. Poświęcili wszystko na rzecz bezdomnego mordercy, jak ochrzciła go prasa.
Potężne ziewnięcie aspiranta i włożenie puchowej niebieskiej kurtki przez starszą sierżant otrzeźwiło Adriana. Spojrzał w dolny róg monitora. Czternasta. Zdumiał się, że nastała już pora policyjnej, piątkowej tradycji. Pójścia do domu. Na blacie pozostało sporo niedokończonych dokumentów.
– Zbieraj się, Adi, papier nie zając, nie ucieknie. – Iwan klepnął go mocno w plecy, po czym wyszedł, głośno pogwizdując.
Perg nie lubił przerwanej roboty. Wielokrotnie zostawał po godzinach, aby uzupełnić oraz wyprostować zaległe sprawy, urastające później do niewyobrażalnych rozmiarów. Jeszcze raz obrzucił wzrokiem blat biurka, a następnie dolny róg ekranu. Zebrał papiery w jedną kupkę oraz położył na zamkniętym laptopie. Straciłby na nie za wiele czasu, a musiał przygotować niespodziankę. Zaplanował ją trzy tygodnie temu i nadal czuł obawy, czy podoła. Ale czego się nie robi dla ukochanej żony.
Złapał płaszcz. Ubrał się w drodze do samochodu. Zapas czterech godzin stanowił solidną zaliczkę, choć potrzebował kupić kilka produktów. Wszystkie widział w auchanie na Jana Pawła. Pozostało tylko szybko tam dotrzeć, omijając piątkowe, popołudniowe korki. Znał doskonały sposób. Rzadko z niego korzystał, uważał bowiem, że trzeba działać w ramach określonych przez prawo. Zupełnie odwrotnie niż Iwan. Były jednak sprawy ważne i ważniejsze.
Wyjechał z parkingu, skręcił w Narutowicza, a następnie w Piotrkowską. Ciął ją, aż do Radwańskiej, którą przejechał wprost na tyły supermarketu. Wcześniej opracował strategię działania. Niestety potrzebne rzeczy były rozrzucone po całej powierzchni sklepu. Lawirował między gęstniejącym z minuty na minutę tłumem ludzi. Kupowali tyle jedzenia, jakby za chwilę prezydent miał ogłosić stan wojenny. Perg zastanawiał się jedynie nad ostatnią rzeczą. Wino hiszpańskie czy francuskie. Wziął oba.
Zapłacenie w kasie samoobsługowej oraz powrót do domu zajęły mu niecałe dwadzieścia minut. Zaparkował na swoim ulubionym miejscu niedaleko bramy i zlustrował zegarek na desce rozdzielczej. Szesnasta. Jeszcze dwie godziny. Odetchnął z ulgą. Zdąży przed powrotem Dominiki z pracy.
Jedna kwestia pozostała zagadką. Czy spodoba jej się prezent? Otworzył schowek, wyjął zdobione, podłużne pudełko z logo znanej firmy jubilerskiej. Nie mógł się zdecydować, ale ekspedientka zapewniła go, że żona oniemieje po uniesieniu wieczka. Uwierzył jej na słowo, mając nadzieję, że tak będzie.
Schylił się, aby domknąć schowek. Zauważył kartkę w przezroczystej torebce. Zupełnie o niej zapomniał. Nie lubił zaśmiecać sobie samochodu. Złapał ją z zamiarem wyrzucenia. Z zawodowej ciekawości postanowił ją przeczytać. Czyżby ulotkarz był tak niekompetentny, że wsuwał reklamy skupu aut za wycieraczkę każdego samochodu?
Wyjął kartkę. Zdziwił się, że jest to połowa zwykłego papieru drukarskiego z widocznymi strzępami po przedarciu. Rozchylił jej boki. Momentalnie poczuł zimny pot spływający po plecach.
Czary-mary, zginiesz, mały.
Słowa przerobionej dziecięcej rymowanki wyklejono z powycinanych kolorowych liter, pochodzących z różnych gazet, ostatni cudzysłów wyglądał dziwnie. Myśli Adriana zaczęły pędzić z zawrotną prędkością. Odczekał kilka minut. Znalazł jedyną słuszną odpowiedź. Próba zastraszenia go przez pijacką, osiedlową grupę. Tydzień temu starł się z nimi mocno podczas ponownego darcia ryja obok bloku oraz załatwiania swoich potrzeb pod klatką. Wezwane przez niego wsparcie nałożyło solidne mandaty.
Zapewne postanowili się zemścić. Naoglądali się filmów i wymyślili sposób. Śmieszny anonim, w którym ostatni cudzysłów napisali odręcznie i na dodatek bardzo niewyraźnie. Kompletne głąby.
– I dlaczego „mały”? – zastanawiał się, chowając kartkę do torebki, a ją do schowka. – Skoro mam metr dziewięćdziesiąt.
Ta myśl towarzyszyła mu mimo woli przez cały wieczór.
***
Otworzył lodówkę, pogwizdując wesoło. Przebiegł wzrokiem po półkach z różnymi produktami. Złapał talerz, na którym poukładał kupione i przygotowane wczoraj wędliny. Wszystko szczelnie opakowane. Postawił go na bufecie, bodiczkiem zamykając drzwiczki urządzenia.
Odwijał kolejne zaklejone przez sprzedawczynię papiery i folie aluminiowe. Baleron, szynka konserwowa, wiejska, pieczony schab ze śliwką i morelą, a także upieczony pasztet ze sporą ilością gałki muszkatołowej. Przełożył plasterki na ozdobny półmisek. Spoczywały na nim już dwie połówki jajka z majonezem, plasterki serów wędzonego i koziego. W piekarniku grzały się białe kiełbaski. Do tego własnoręcznie tarty chrzan.
Nieświadomie oblizał wargi. Przyszykował uroczystą kolację. Zwykle takich nie robił, mieszkając samemu od bardzo dawna. Raz na jakiś czas przy szczególnych okazjach pozwalał sobie jednak na świętowanie. A dzisiaj wypadał właśnie jego wielki dzień. Osiągnął sukces. Długo na niego pracował.
Wieczór był dokładnie zaplanowany. Najpierw samotna, wytworna kolacja, a potem spotkanie ze znajomymi, aby uczcić i dopiąć wszystkie szczegóły sukcesu.
Taki sposób celebrowania stał się u niego tradycją. Co prawda bardzo rzadką, ale sprawiającą mnóstwo radości. Poza tym domyślał się, jak będzie wyglądała nasiadówka z kolegami. Nie mógł sobie pozwolić na zabawę na pusty żołądek. Jedzenie odgrzewanego, naładowanego konserwantami pub-owego żarcia budziło w nim wstręt. Ostatnio zdał sobie sprawę, że musi zadbać o zdrowie, aby być nadal w formie.
Przeniósł talerz w wędlinami i serami na stół w salonie, przykryty purpurowym obrusem, na którym ustawił najlepszą srebrną zastawę oraz pozłacany świecznik z zapachową świecą. Rozejrzał się wokoło. Wydawało się, że wszystko przyszykował. Jedzenie, pieczywo, a nawet ulubiony film. Czuł jednak, że o czymś zapomniał. Przecież…
Przejechał dłonią po szpakowatych włosach. Nie było dodatku przeznaczonego na wyjątkowe okazje. Tym bardziej że wytworzył go całkowicie samodzielnie, i to po raz pierwszy w życiu. Nalewka miodowo-pigwowa przyrządzona wedle receptury jego babci. Kartkę z przepisem znalazł w rodzinnym albumie w ostatnie lato. Odręczny zapisek na samym dole radził: Trzymać w ciemnym, chłodnym i wilgotnym miejscu przez trzy miesiące. Piwnica nadawała się do tego idealnie.
Alkohol miał dla niego szczególne znaczenie, bo samodzielnie zebrał pigwy. A raczej pigwowce. Czy zrobił to legalnie? Hm. Opuszczona działka w Grotnikach chyba nie należała do nikogo, skoro dom się rozpadł, a trawa, osty, pokrzywy i inne chwasty sięgały do kolan. Przebił się przez nie. Wiedział, gdzie szukać, ponieważ podczas jednego z wyjazdów służbowych dojrzał je z pociągu, który akurat zatrzymał się obok posesji. Czerwone płatki kwiatów odznaczały się na tle zielonej roślinności. Wrócił tam w połowie września, by zapełnić dwa małe wiaderka. Czuł wielką satysfakcję z powodu odtworzenia receptury babci.
Przejrzał się w lustrze. Ciemne materiałowe spodnie oraz czerwona koszula w kratkę. Nie chciało mu się przebierać. Tak zejdzie do komórki. Wiedział, że dziwnie to wyglądało, ale nie przejmował się tym.
Zaczerpnął dwa solidne łyki wody, zamknął drzwi wejściowe i zjechał windą sześć pięter. Zauważył, że w kabinie pojawił się niezwykle filozoficzny napis: Jebać Żydzew. Standard na Starym Polesiu. Nigdy go nie rozumiał. Zwrot okraszono kunsztownym dziełem artystycznym w postaci męskiego przyrodzenia. Zszedł z półpiętra do drzwi komórki. Szarpnął za klamkę. Otwarte. Ostatnio ktoś miał manię niezamykania ich, z czego chętnie korzystali bezdomni.
Wystarczyło, że je uchylił, a uderzył go pęd powietrza. Wilgotny, zimny, ale również nietypowy. Jakby słodkawy, zmieszany z drażniącym odorem.
– Znowu zdechł kot. – Mężczyzna zasłonił nos ręką.
Poszukał dłonią włącznika. W końcu go znalazł, a wnętrze komórki rozjaśniła wisząca na kablu żarówka. Pomieszczenie wyglądało obrzydliwie. Ze ścian wystawały cegły połatane gdzieniegdzie odpadającym tynkiem. Na ziemi ciemniała bliżej nieokreślona plama. Tuż nad głową biegły liczne rury i zawory opatulone pajęczynami. Ciągnęły się one wzdłuż lewego i prawego korytarza, w którym mieściły się drewniane drzwi do poszczególnych pomieszczeń składowych.
Skręcił w ten po prawej stronie. Przeszedł około trzech metrów. Spowijała go ciemność. Zdecydowanie nacisnął włącznik. Światło nie zdążyło omieść pozostałej części korytarza. Mężczyzna padł na kolana, obficie wymiotując.
Podniósł głowę. Łudził się, że zmęczony wzrok spłatał mu okropnego figla. Niestety… Pośrodku korytarza leżało w nietypowej pozycji niewielkie ciało.
A raczej to, co z niego zostało. Obleśny, włochaty szczur wczepił się w kędzierzawą, czarną czuprynę, nagryzając wnętrze oczodołu.
2
Otworzył na chwilę oczy. Chciał zobaczyć jej nagie, duże piersi, wykonujące nieregularny taniec w rytm zdecydowanych ruchów bioder. Przejęła nad nim kontrolę. Poddał się bez walki. Nie dlatego, że Dominika od początku ich związku narzuciła swój styl seksu. Bardzo szybko zdał sobie sprawę, że ciągle go to podniecało. Zwłaszcza że potrafili urozmaicać współżycie. Chyba żadna pozycja nie miała przed nimi tajemnic.
Adrian zatrzymał wzrok na złotym łańcuszku z dwoma złączonymi sercami. Każde z nich miało po dwa diamenciki. Znajdowały się obecnie pomiędzy piersiami żony, wpasowując się w rytm ich ruchów. Prezent okazał się jak najbardziej trafiony, a zachwyt na jej twarzy zapamięta na długo. Podobnie jak radość z niespodzianki przygotowanej na przypadającą dzisiaj dziesiątą rocznicę ślubu. Musiał przyznać. Wieczór udał się idealnie. Wszystko zagrało wedle opracowanego planu.
Parę minut po dziewiętnastej Dominika wróciła z dyżuru pielęgniarskiego w Wojskowej Akademii Medycznej. Zdejmując zimowy płaszcz, nie zauważyła niczego szczególnego. Oniemiała, stając w progu salonu. Adrian zamienił go w romantyczną scenerię. Podłoga pokryta była płatkami róż. Pomiędzy nimi stały zapalone świecie z płomieniami lekko rozdygotanymi przez powiew powietrza. Pośrodku zaś mieścił się dębowy stół nakryty białym obrusem i ogromnym bukietem czerwonych róż.
Padła mu w ramiona z zaszklonymi oczami. Poprowadził ją do stołu i z gracją, w najlepszym garniturze, podał przygotowaną kolację. Kurczaka w sosie winno-miodowym z purée z ziemniaków oraz bukietem surówek. Do tego czerwone wino i oliwki. Przed deserem wręczył prezent, wyznając miłość. Nie dokończyli bitej śmietany w polewie czekoladowej z musem wiśniowym. Porwała go do sypialni. Zerwali z siebie ubrania i oddali się dzikiej rozkoszy.
Adrian zamknął oczy. Położył dłonie na piersiach kobiety i pocierał mocno jej sutki. Jęknęła cicho, wzmagając ruchy ciała. Kochał Dominikę całym sercem. Dziękował Bogu, że spotkał ją na weselu swojego kuzyna. Czuł, że za chwilę osiągnie ona pełnię ekstazy, a napięcie mięśni, przyśpieszony oddech i głośniejsze westchnienia potwierdzały to w pełni.
Nagle rozległo się głośne pukanie. Zlekceważył je, odnosząc wrażenie, że jego umysł tworzy równoległą wizję w szczytowym punkcie. Nie czekał długo. Po mieszkaniu rozniosło się walenie do drzwi. Znał osobę, która łomocze w taki sposób. Ponownie próbował zbagatelizować dźwięk. Hałaśliwy dzwonek całkowicie rozproszył romantyczny nastrój.
– Dlaczego musi nam przeszkadzać w takim momencie? – szepnęła mu do ucha, lekko je gryząc.
– Jego tu nie ma.
Zaczął całować ją po szyi, lecz stukanie powstrzymało dalsze zapędy.
– Kurwa – zaklął, co zdarzało mu się niezwykle rzadko.
Owinął się ręcznikiem i otworzył drzwi na oścież.
– Już skończyliście? – Iwan zmierzył go wzrokiem z zaciekawieniem i zajrzał w głąb mieszkania.
– Jesteśmy w środku.
– Mogę się dołączyć? – Iwan uśmiechnął się szelmowsko.
– Coś ważnego? Bo jak nie, to za chwilę cię zastrzelę – wysyczał ze złością Perg.
Tolerował wiele głupich zagrywek partnera, ale teraz to już przegiął na całego.
– Wkładaj gacie. Trup wzywa.
– O czym ty mówisz? Jest piątek wieczorem?
– Też uważam, że mordercy powinni pracować w regularnych godzinach. – Wzruszył ramionami. Widząc piorunujący wzrok podkomisarza, dodał: – Sam jestem wkurwiony, ale co mam zrobić. Szef dzwonił i kazał jechać. Wiem tylko dokąd i nic więcej.
Dominika wyłoniła się z sypialni, szczelnie opatulona szlafrokiem. Uśmiechnęła się do Iwana. Mężczyzna zrobił maślane oczy. Zawsze tak na nią reagował, aczkolwiek Adrian wiedział, że partner nigdy nie przekroczyłby bariery ich znajomości, co skutecznie potwierdzał od ponad dziesięciu lat.
– Jedź – szepnęła mężowi do ucha.
Adrian odwrócił się.
– Przyjedź jak najszybciej – dorzuciła zalotnie. – Rafiego odbieramy dopiero jutro po południu.
Perg kiwnął głową. Ubrał się prędko.
– My jedziemy do trupa, a nie do cioci na imieniny. – Iwan zaśmiał się, widząc, jak Adrian wyciąga kołnierzyk na szarą, sztruksową marynarkę, a koszulę wkłada do materiałowych, niebieskich spodni.
– Jeszcze słowo, a naprawdę przestrzelę ci stopę.
– Chyba przegryziesz zębami, bo pukawkę zostawiłeś na komendzie – zarechotał, puszczając Dominice oczko na do widzenia.
Wyszli z bloku wprost na prawdziwą zimową aurę. Delikatnie płatki śniegu spadały równomiernie na ziemię. Perg westchnął przeciągle. Dlaczego zawsze praca przeszkadzała mu w świętowaniu? Ciągle się nad tym zastanawiał. Żałował wtedy, że jest policjantem. Trwało to do czasu dojechania na miejsce zbrodni. Pojawiające się mrowienie na całym ciele oraz duży skok adrenaliny stanowiły czystą przyjemność. Uwielbiał znajdować kolejne ślady, łączyć je w całość, doprowadzając do pojmania najbardziej przebiegłych zbrodniarzy.
Tak też było i tym razem. Nie ujechali zbyt daleko. Iwan prowadził jak szalony. Perg dziwił się samemu sobie, dlaczego oddał mu klucze do swojego suzuki. Przejechali Struga, skręcili w Łąkową, a następnie w Karolewską, by zaparkować niedaleko zbiegu ulic. Tuż przy byłym zakładzie fotograficznym. Adrian spojrzał ze zdziwieniem na Iwana. Partner kiwnął głową, wskazując dziesięciopiętrowy odnowiony wieżowiec.
Skierowali się do klatki schodowej znajdującej się na lewo od bramy, przy której stał jeden z funkcjonariuszy. Skinął im na przywitanie i wskazał na starszą sierżant Natalię Merc próbującą rozgonić licznych mieszkańców, ciekawskich działań służb.
– Zajmijcie się tym – rzucił Perg do dwóch posterunkowych opierających się o radiowóz.
– Albo zacznijcie robić zdjęcia. Od razu się rozejdą – dodał groźnie Iwan.
Mężczyźni zauważyli nerwowość w poczynaniach koleżanki. Jej twarz przybrała blady kolor. Nie żuła nawet gumy. Stanowiło to niecodzienny widok, ponieważ zwykle jawiła się jako ostoja spokoju. Nic jej nie ruszało, nawet widok najbardziej zmasakrowanych zwłok.
– Idźcie do piwnicy. Technicy już tam pracują – powiedziała, poprawiając czapkę i wystającą z niej kitkę. Dostrzegła ich pytający wzrok. – Sami zobaczycie. Ledwo mogę przełknąć ślinę.
Iwan i Perg weszli do klatki. Uderzył ich niecodzienny widok. Mieszkańcy wychylali głowy za barierki schodów na każdym piętrze, żywo dyskutując. Na parterze zaś było kilka osób, wskazując wejście do piwnicy. Wśród nich, oparty o grzejnik, miętosząc histerycznie małą foliówkę, stał elegancko ubrany mężczyzna. Policjanci zawsze zastanawiali się, co kieruje ludzi do miejsc zbrodni lub terenów odnalezienia zwłok. Niezdrowa ciekawość?
Przywitali się z funkcjonariuszem strzegącym wejścia do komórki. Podniósł biało-czerwoną taśmę i wpuścił ich do środka. W powietrzu wyczuli charakterystyczny fetor śmierci. Iwan schylił się nieco, z powodu ponad dwóch metrów wzrostu zahaczał bowiem czubkiem głowy o biegnące pod stropem rury. W pomieszczeniu uwijała się ekipa techników pod dowództwem komisarza Romana Opolskiego. Jego konkretne polecenia słyszeli z prawej strony, tuż za zaułkiem muru. Wychylili się zza niego i stanęli jak wryci.
– Jezu, przecież to jedna wielka krwawa miazga… – wydusił Iwan.
Słowa dotarły do Perga z opóźnieniem. Nieświadomie wstrzymał oddech aż do momentu, gdy organizm upomniał się o życiodajną dawkę tlenu. Zaczerpnął raptownie powietrza. Trzy szybkie i dwa bardzo wolne wdechy pozwoliły pokonać żółć napływającą do ust. Skierował wzrok na partnera. Iwan przetarł twarz dłonią. Czegoś takiego jeszcze nie widzieli.
Niecałe cztery metry od nich spoczywało na ziemi nagie ciało dziecka. Domyślali się tego po niskim wzroście oraz krótkich kończynach, żadna inna identyfikacja nie była bowiem możliwa z powodu obrażeń. Ofiarę ułożono na lewym boku w pozycji embrionalnej. W oczy biła wszechobecna czerwień pochodząca z plam krwi, ale przede wszystkim z licznych ran. Wydawało się, że pokrywają całą powierzchnię skóry. Przerażającego widoku dopełniały puste oczodoły, otoczone czarnymi gęstymi włosami, rozrzuconymi w nieładzie. Wokół ciała odznaczały się rdzawe, wąskie pręgi, wypływające z miejsca ułożenia zwłok, fotografowane osobiście przez Opolskiego. Dawał znaki, aby nie podchodzili bliżej.
– Co mu zrobiliście?
Gardłowy, nieoczekiwany głos wstrząsnął mundurowymi. Iwan gwałtownie wyprostował się, uderzając z łoskotem o zawór. Adrian zaś rąbnął barkiem o pobliskie drzwi komórki.
Hektor Wist przekrzywił lekko głowę, wpatrując się w funkcjonariuszy. Jego szczupła, wysoka sylwetka i ziemista cera zawsze budziły zaniepokojenie Adriana, przypominając mu postacie z horrorów. Podkreślała to również całkowita łysina zaakcentowana w świetle policyjnego reflektora. Wygląd powodował ciarki na plecach, ale kompetencji nikt Hektorowi nie mógł odebrać. Był specjalistą w swojej dziedzinie. Wielokrotnie pomagał służbom w rozwiązaniu spraw. Jego umiejętności wykorzystywała nie tylko łódzka policja. Wist piastował funkcję krajowego konsultanta medycyny sądowej. Patolog charakteryzował się specyficznym i niewybrednym poczuciem humoru oraz wielkim dystansem do ludzi. Wydawało się, że wolał obcować ze zwłokami.
– My? Mu? – jęknął Iwan, pocierając czubek głowy.
– Gołym okiem widać, że to chłopiec w wieku od siedmiu do dziewięciu lat i nie mówię o niewidocznych genitaliach.
– Czy ciebie rusza widok okaleczonego ciała? Zwłaszcza tak małego? – dopytał się z zaniepokojeniem Perg. W sumie niepotrzebnie, bo znał odpowiedź.
– Oj, panie Adrianku, im gorszy stan zwłok, tym ciekawsze badanie – odrzekł Wist w swoim stylu, uśmiechając się od ucha do ucha, choć bardziej przypominało to śmiech kostuchy. Wskazał na ofiarę. – Co prawda zwłoki są świeże, lecz to, co zrobił z nimi morderca, zaczyna mnie fascynować.
Podkomisarz i aspirant cieszyli się szacunkiem oraz sympatią patologa. Było to prawie niemożliwie. Podobno tylko dwójka komisarzy z jednego z komisariatów utrzymywała z nim relacje przyjacielskie. Jakoś trudno było im sobie to wyobrazić.
Wist odszedł od nich na kilka kroków, by ubrać się w biały kombinezon ochronny. Taki sam jak te, w których poruszali się technicy kryminalistyczni.
Kiwnął na komisarza Opolskiego. Ten po wykonaniu kilku zdjęć pokazał, że można rozpocząć oględziny.
– A co z prokuratorem? – zagadnął technik.
– Sprawę dostał Kacper Czech – odpowiedziała Merc, nieoczekiwanie wchodząc do piwnicy z grymasem obrzydzenia na twarzy. Nie podeszła jednak do swoich kolegów.
Wszyscy przytaknęli. Nie musieli nic więcej mówić. Prokurator Czech nie cierpiał widoku zwłok, mimo że zbliżał się do pięćdziesiątki. Awansował po drodze z prokuratury rejonowej do okręgowej. Dawał policjantom wolną rękę na wszelkie działania. Oczywiście mieszczące się w granicach prawa.
Hektor Wist rozpoczął oględziny, klękając przy twarzy ofiary. Oznaczało to, że przez najbliższe kilkadziesiąt minut nie dowiedzą się niczego. Wyszli za Merc, chcąc porozmawiać z osobą, która znalazła zwłoki i zawiadomiła służby. Starsza sierżant poprowadziła ich do wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny opierającego się o grzejnik na półpiętrze. Był przerażony. Dygotał, nieustannie miętoląc foliową torebkę. A bardziej jej strzępy.
– Podkomisarz Adrian Perg i aspirant Iwan Brzostek.
Mężczyzna lekko skinął głową na prezentację Natalii. Po chwili skupił rozbiegany wzrok na podkomisarzu.
– Alan Brakus. Nie mam dowodu. Na górze – wypowiedział szeptem, podnosząc dłoń.
– Na razie nie będzie potrzebny. Zejdźmy parę stopni niżej. Proszę zaczerpnąć powietrza i postarać się uspokoić. Chcemy tylko porozmawiać – wytłumaczył spokojnie Perg, prowadząc go przed drzwi wejściowe.
Gdy znaleźli się niedaleko zejścia do piwnicy, Alan pisnął przenikliwie, siadając na schodach. Schował głowę między ramiona, oddychając głęboko. Adrian wskazał Iwanowi najbliższego policjanta. Po kilku sekundach mundurowy przyniósł małą butelkę wody. Mężczyzna złapał ją i jednym haustem wypił ponad połowę zawartości.
– Ja tylko po nalewkę, a tu krew, szczur, dziecko… – Gwałtownie wyciągnął rękę, w której trzymał butelkę, w stronę piwnicy, powodując ochlapanie funkcjonariuszy.
Zląkł się jeszcze bardziej. Wydukał niezrozumiale przeprosiny.
– Chwilunia. Jaka nalewka i szczur? To pan znalazł zwłoki? – zaciekawił się Iwan, strzepując kropelki wody z rękawa służbowej kurtki.
Mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwionym wyrazem twarzy. Dotarło do niego, że mówił półsłówkami. Dopił wodę pozostałą na dnie butelki. Przetarł delikatne wąsy i wytarł dłoń o eleganckie spodnie. Następnie zaczerpnął powietrza oraz wyrzucił z siebie jednym tchem.
– Robiłem w domu uroczystą kolację. Wszystko przygotowałem. Zabrakło mi nalewki pigwowo-miodowej, którą sam przyrządziłem. Zszedłem do komórki, bo tam leżakowała. Otworzyłem drzwi. Strasznie śmierdziało. Minąłem zaułek, włączyłem światło i…
Nie dokończył, wzdrygając się mocno. Jego twarz wyrażała mieszankę bezradności, niedowierzania oraz obrzydzenia.
– Czy dotykał pan ciała?
Alan pokręcił głową, więc Perg zadał kolejne pytanie.
– Czy widział pan jeszcze kogoś w piwnicy albo w jej pobliżu?
– Nikogo nie było. Drzwi były otwarte.
– A to prowadzicie otwartą komórkę? – Iwan uniósł brwi ze zdziwienia.
– Ale jak?
– Czy zdarzało się, że drzwi do piwnicy pozostawały otwarte? – zapytał, by uściślić, Adrian.
– Nagminnie. Mam wrażenie, że mało kto je zamykał. O tej porze prawie codziennie korzystają z tego bezdomni. – Mężczyzna ożywił się nieoczekiwanie. Podniósł się gwałtownie. – Może to jeden z nich? Dzieciak nakrył go, a ten go zaszlachtował.
– Zbadamy taką okoliczność – stwierdził dyplomatycznie aspirant.
Zarówno on, jak i Adrian poczuli dziwny ucisk w żołądku, słysząc o bezdomnych.
– Czy w ostatnim czasie ktoś nocował w piwnicy?
– Co rusz ktoś tutaj nocuje. Nie wiem, po co ludzie ich wpuszczają. Są przecież noclegownie czy przytułki. Wiedziałem, że dojdzie do tragedii.
– Zdarzały się agresywne zdarzenia z ich udziałem?
– Sam jednego pogoniłem. – Przerwał zamyślony. Spojrzał w kierunku wejścia do piwnicy, a następnie zwrócił się do Adriana. – Ten bezdomny wygrażał mi nożem, gdy go wyrzuciłem.
– Zaatakował pana?
– Był pijany. Zatrzasnąłem drzwi, nim zdążył się zamachnąć.
– Chojrak z pana – podsumował rubasznie Iwan. – Kiedy to było?
– Kilka dni temu. Jakoś na początku tygodnia.
– Zdoła go pan opisać? Wygląd, strój, znaki szczególne.
– Nieco niższy i chudszy ode mnie, z zakazaną gębą, długą i tłustą brodą. W ogóle cały był brudny i śmierdzący. A ubiór? – Alan przeczesał włosy w zastanowieniu. – Kurtka chyba czerwona, ale z licznymi czarnymi plamami.
– Widział go pan jeszcze po tym zdarzeniu?
– Nie. Rzadko zaglądam do piwnicy.
– Znał pan ofiarę? – zapytał rzeczowo Iwan.
– To dziecko?
Policjanci milczeli.
– Nie mam pojęcia, kim jest – dodał ze smutkiem. – Uciekłem po tym, jak zwymiotowałem. Wątpię, żeby ktoś je rozpoznał.
– Dlaczego?
Tym razem Alan otworzył szeroko oczy ze zdumienia, przeskakując wzrokiem z podkomisarza na aspiranta.
– Nie widzieliście zwłok?
– Może dostrzegł pan coś niepokojącego podczas powrotu do mieszkania? – indagował Perg, pomijając pytanie mężczyzny. Posłał przy tym strofujące spojrzenie partnerowi.
– Kompletnie nic. Mało kto kręci się przy bloku, od kiedy jest ogrodzony. A po południu nie było już dostaw do pobliskiego sklepu spożywczego. Administracja i fryzjerka chyba też zaczęli weekend, ponieważ jak przechodziłem wcześniej z drugiej strony bloku, w ich lokalach było ciemno.
– A windą nikt nie jechał albo nie schodził po schodach czy na nich nie czekał? Może jakiś hałas z piwnicy? – wyliczał Perg.
Mężczyzna zaprzeczył zdecydowanym ruchem głowy.
– Zawsze schodzi pan do komórki tak odświętnie ubrany? – nagabnął Iwan, oglądając szykowną koszulę i eleganckie spodnie.
Alan spojrzał na swój strój, a następnie na strzępy foliówki. Wyglądał, jakby po raz pierwszy je widział.
Podniósł głowę, wykrzywiając usta w nieokreślonym grymasie.
– Jezu, na śmierć zapomniałem, że za chwilę mam spotkanie z kolegami.
– W piątkowy wieczór to tylko tankowanie do upadłego – przerwał mu aspirant, rechocząc.
– Świętowałem swój sukces zawodowy i po kolacji planowałem od razu wyjść. Teraz na pewno pójdę, żeby się upić. Czy mogę już i…
– Jeszcze coś o szczurze.
Brakus pokręcił głową, kierując wzrok na przeciwległą ścianę. Zmrużył oczy z przestrachem.
– To on! – krzyknął piskliwie, wskazując ręką miejsce. – Zjadał zwłoki.
Jak na komendę Perg i Iwan zrobili w tył zwrot. Poniżej skrzynek pocztowych leżał szczur ze sporym, podwiniętym ogonem.
***
– Hektorze, masz już coś?
Podkomisarz Adrian Perg i aspirant Iwan Brzostek wyszli za zaułka. Ostatnie kilkanaście minut było dla nich bardzo intensywne. Najpierw Alan Brakus wyjaśnił, dlaczego tak zareagował, widząc nieżyjącego szczura. Aspirant zlekceważył jego słowa, komentując w swoim stylu.
– Całe szczęście, że zdechł. Jednego mniej.
Perg jednak nie podzielił jego optymizmu. Nagła śmierć zwierzęcia, które niedawno pogryzło ciało, stanowiła dziwny zbieg okoliczności. Nakazał zabezpieczyć gryzonia wraz z wydzielinami znaczącymi ślad jego przejścia od piwnicy do skrzynek pocztowych. Polecił Merc znalezienie weterynarza i zlecenie mu wykonania sekcji oraz określenie przyczyny jego zgonu. Intuicja podpowiadała mu, że te dwie sprawy coś łączy.
Następnie Alan powtórnie zapytał ich, czy może już iść na spotkanie, twierdząc, że tylko alkohol pomoże mu zapomnieć o znalezisku. Policjanci poinformowali go, że jutro ma stawić się na komisariacie w celu potwierdzenia zeznań i sporządzenia portretu pamięciowego agresywnego bezdomnego. Nie zdążył opuścić bloku, trzymając ciemnozielony kaszkiet w ręce, gdy wybuchnął gwar wśród mieszkańców. Przekrzykiwali się wzajemnie, kierując pretensje do funkcjonariuszy. Okazało się, że przed momentem rozeszła się plotka o konieczności wykwaterowania ludzi na czas śledztwa.
Dopiero po kilkukrotnym zapewnieniu przez megafon, że ktoś wprowadził ich w błąd, udało się przywrócić względny spokój. Adrian i Iwan nie mieli chwili wytchnienia, ponieważ jeden z techników przekazał im, że patolog czeka na nich w piwnicy. Zeszli, zastanawiając się, czy odkrył coś, co pozwoli szybko znaleźć sprawcę.
Lekarz klęczał po drugiej stronie ciała. Obok niego stał Opolski, fotografując plecy ofiary. Mina jednego i drugiego nie zapowiadała niczego dobrego.
– Czy oni muszą tak krzyczeć? – Wist wskazał ręką na górę. Nie pozwolił odpowiedzieć policjantom. – Dlatego nie lubię pracować z żywymi.
– Mamy dla ciebie szczura do zbadania – odgryzł się Iwan.
– Znaleźliście tego, co pogryzł oczodół? – Hektor nie wydawał się poruszony wiadomością, dotknął palcem górnej części wspomnianego miejsca i odciągnął ranę lekko w górę. – Tutaj, widzicie.
Perg i Iwan zrobili kwaśne miny. Za każdym razem tak reagowali, gdy tylko Hektor pokazywał im w sugestywny sposób poszczególne obrażenia.
– Od razu mówię, nie będę się zajmował gryzoniami. – Otrząsnął się. Kiwnął na swoją torbę, mówiąc całkiem poważnie. – Ludzkie zwłoki są o wiele przyjemniejsze. Jak chcecie, to bawcie się z nimi sami. Tam macie narzędzia.
– Boisz się?
– Po prostu śmierdzą po rozkrojeniu i jeszcze te małe organy, ble.
– Chciałeś nam coś przekazać? – zagadnął Perg, wzdychając przeciągle z abominacją. Ciągle uczył się poczucia humoru Hektora.
– Płeć i wiek chłopca określiłem wcześniej prawidłowo. Po sekcji określę szczegóły. Morderca był bardzo okrutny. Spójrzcie na rany.
Iwan i Adrian przybliżyli się i nachylili nad zwłokami. Skóra naznaczona mnóstwem poprzecznych sznyt.
– Cięcia widzicie na całym ciele, od czubka głowy aż do małego palca każdej stopy. Są one regularne, precyzyjne i znajdują się w odstępach trzech milimetrów od siebie. Wykonano je ostrym, ale krótki ostrzem. Stawiałbym na skalpel.
– Powiedz, że powstały post mortem.
– Ile razy mówiłem ci, żebyś nie używał słów, których znaczenia nie znam. – Iwan z teatralną pretensją spojrzał na partnera, który zmierzył go wzrokiem. Żarty był nie na miejscu.
– Absolutnie nie – zaprzeczył patolog. – Cięcia wykonano przed śmiercią. Część z nich zaczęła się nawet goić.
– Wykrwawił się? – dociekał podkomisarz Perg.
– Jest to prawdopodobne. Tak jak zatrzymanie akcji serca, ale to są zwykłe domysły.
– Musimy zweryfikować wszystkie zgłoszenia zaginięć dzieci z ostatnich dwóch miesięcy – wypalił podkomisarz.
– Góra jednego, dwóch dni.
– Co?! – zapytali jednocześnie mężczyźni.
– Proces gojenia jest na bardzo wczesnym etapie, a wbrew pozorom rany nie są głębokie i długie. Liczą raptem trzy centymetry. Najwcześniejsze zrobiono maksymalnie od dwudziestu do czterdziestu godzin temu. Co prawda wykonanie ich zajęło sporo czasu.
– A czas zgonu?
– Trudno jednoznacznie oszacować przy tylu obrażeniach i takiej utracie krwi. Wydaje mi się, że od ośmiu do dziesięciu godzin.
– W Anioł Pański – wypalił aspirant, patrząc na zegarek.
Hektor, Perg i Opolski spojrzeli na niego zdezorientowani. Zmieszał się i wytłumaczył:
– Jest teraz dwudziesta druga, czyli zabito go najwcześniej w samo południe.
– Zginął tutaj? – dopytał się Perg, kręcąc głową. Partner nieraz potrafił zaskoczyć go swoimi tekstami.
– W życiu. Tutaj jest za czysto. – Wist uśmiechnął się nieoczekiwanie, wskazując ręką dookoła.
Adrian zdziwił się na słowa patologa.
Na korytarzu walały się różnej wielkości puste, szklane butelki po wysokoprocentowym alkoholu, puszki po piwie i wszelkiego rodzaju papierki po batonach. A wszystko w kłębach kurzu, piasku, drewnianych drzazg i brudnych nylonowych toreb. Nie mówiąc już o mnóstwie petów oraz krwi pod ciałem.
– Perfekcyjna pani domu tutaj dawno nie zaglądała – skwitował Iwan, drapiąc się po głowie.
Usiłował wyprostować plecy po długotrwałym pochylaniu się. Próba zakończyła się uderzeniem w głowę o jedną z rur. Zaklął siarczyście.
– Na co patrzycie? – Hektor pokazał ciało i pręgi krwi rozchodzące się spod niego.
Policjanci nie załapali, o co chodzi patologowi. Ten jednak milczał. Spoglądał na nich wyczekującym wzrokiem. W końcu cmoknął niezadowolony.
– Myślałem, że pan podkomisarz zgadnie. W piwnicy jest zdecydowanie za mało krwi. Rany nie są głębokie, ale na pewno mocno krwawiły, powodując bardzo duży ból. Są zanieczyszczone obecnym w piwnicy pyłem, lecz nie dajcie się zwieść. Poza tym trudno stwierdzić, czy morderca zakneblował chłopca, a znając dzieci, chłopiec krzyczał wniebogłosy.
– Mieszkańcy od razu by usłyszeli.
– Otóż to. Krótko mówiąc, zamordowano go gdzieś indziej.
– Ofiara była świadoma kolejnych nacięć?
– Morderca opracował je tak, że każde następne potrafiło ocucić z chwilowego braku świadomości. Ale zawsze jest jakaś nadzieja, że ofiara straciła przytomność na początku i już jej nie odzyskała.
– Kto mógł zrobić coś takiego maluchowi? – zapytał zaszokowany podkomisarz Perg.
Od razu przed oczami pojawił mu się obraz syna, Rafiego. Czym zawinił chłopczyk, aby ponieść tak straszliwą śmierć poprzedzoną torturami?
– Ponadto na nadgarstkach i kostkach zauważyłem obtarcia, ale muszę się temu przyjrzeć uważnie podczas sekcji. Jest też problem z głową.
– Coś na niej odkryłeś?
– Brak oczu i ust – prychnął pogardliwie Iwan.
– Wargi pozostały na swoim miejscu, choć są niewidoczne pod ranami. A oczy, fakt, wydłubano je tym samym narzędziem – podsumował ze spokojem Wist. Wsadził palce w oczodoły, przesuwając je dookoła.
Adrian i Iwan przyglądali się temu z dezaprobatą.
– Wyczuwalne są strzępy mięśni. Potwierdzę wszystko po sekcji.
– Znaki szczególne przydatne do identyfikacji? – Perg wyraził płonną nadzieję.
– Oprócz kilkuset ran… – zażartował Wist, chichocząc przeraźliwie. Brzmiało to upiornie. Widząc, że policjanci nie dołączyli do niego, szybko powrócił do swojego wyplutego z emocji, grobowego głosu. – Pewnie to wam w czymś pomoże.
Wskazał dłonią na plecy ofiary. Funkcjonariusze obeszli ciało, by stanąć obok lekarza. Przecierali oczy ze zdumienia. Na środkowej części pleców spoczywał papierowy ręcznik. Zakrzepła krew oblepiała materiał.
– Czy ty myślisz to samo co ja? – szepnął z obawą w głosie Iwan.
Nie usłyszał odpowiedzi Adriana. Nie musiał. Morderca nie pozostawił ofiary w tej pozycji bez powodu.
– Odsłaniamy? – zwrócił się do Opolskiego Wist.
Komisarz przygotował torebki strunowe i dwie pary szczypiec. Na szczęście jeden ze skrajów lekko odstawał od skóry. Wist złapał go przez narzędzie, a drugą dłonią odchylił przeciwległy róg. Delikatnie szarpnął. Zakrzepy puściły, dzięki czemu odsunął kawałek papieru wzdłuż dłuższego boku.
Adrian Perg wydał z siebie bliżej nieokreślony charkot. Czuł drżenie każdej komórki w organizmie, a mrowienie na skórze spowodowało kłujący ból. Zanim pozostali zdołali oderwać wzrok od pleców chłopczyka, podkomisarz wybiegł z piwnicy. Tak jakby od tego zależało jego dalsze życie.
– Co mu się stało? – Hektor zerknął na aspiranta Brzostka.
Iwan nie wykrztusił ani słowa. Ponownie spojrzał na odsłoniętą część ciała ofiary. Krwawy napis był bardzo wyraźny na tle bladej, nieokaleczonej skóry.
Czary-mary, zginiesz, mały.
***
Opuścił głowę. Na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech, a mięśnie ud i pośladów wykonały nieuchronny skurcz. Otworzył oczy. Jego bokserki były napięte do granic możliwości z niewielką mokrą plamą na środku. Zsunął je o kilka centymetrów, uwalniając nabrzmiałego członka. Przejechał po nim palcem, rozcierając kilka kropel życiodajnej wydzieliny. Następnie ścisnął go mocno i zaczął wykonywać posuwiste ruchy.
Powtórnie zamknął oczy. Wrócił do przerwanych na chwilę wspomnień z wczorajszego południowego spotkania. Znów znajdował się w sporej, wyłożonej parkietem, sali, w której ustawiono kilkanaście krzeseł tworzących niekształtny okrąg. Poczekał, aż większość uczestników wyjdzie, i zaprosił swojego wybrańca do przyległego ciasnego pokoiku. Szumnie nazywanego przez niego gabinetem.
Wcześniej wykorzystywano go jako składzik potrzebnych materiałów. Uporządkował go, wstawił niewielkie biurko, fotel i jednoosobowy tapczan. Naprzeciwko niego znajdowało się lustro, a obok niego ruchomy wieszak z osobiście przygotowanymi kreacjami.
Poprowadził osobę do krzesła mieszczącego się pomiędzy lustrem a tapczanem. Sam podszedł do stojaka. Wybrał odpowiedni strój. Zależało mu przede wszystkim na wyeksponowaniu najistotniejszych dla niego miejsc.
To był tylko wstęp. Widział, jak postać przegląda się w zwierciadle. Kazał jej usiąść na krześle i położyć ręce na bocznych oparciach. Zaczął ją instruować. Jak układać nogi, ramiona, biodra, tułów, mimikę. Robił zdjęcia, tłumacząc, że potrzebuje ich do dokumentacji.
Przeszedł do kolejnej fazy. Musiał. Organizm dopominał się jej jak najszybciej. Mężczyzna poprawił skąpy strój osoby oraz ułożenie głowy, za każdym razem obcierając, raz mocniej, a raz delikatniej, swoje krocze o jej dłonie spoczywające na oparciach. Niby przypadkiem, mówiąc, że musi dopracować szczegóły, bo jest prawie idealnie.
Po kilku minutach nie mógł już wytrzymać. Pozostał ostatni, finałowy etap. Pełen rozkoszy, na którą czekał od ostatniego razu. Czuł, że spełnienie jest już blisko. A on podszedł do półki umocowanej nad tapczanem. Był gotów.
– Moja mama też ma taki strój głęboko w szafie. – Usłyszał dziecięcy głos.
– Zapewne – powiedział, obserwując przebierającego się chłopczyka.
Urzekała go naiwność dzieci. Myślały, że bawią się w dorosłych, wkładając ich ubrania pod jego okiem.
– To jest bardzo niewygodne.
– Odwróć się. Sprawdzę.
Fala gorąca uderzyła całe jego ciało, gdy wpatrywał się w niewinne pośladki z cienkim paskiem materiału między nimi. O, tak, to było to, co uwielbiał. Zamierzał zagrać scenę jak najszybciej. Zrzuciłspodnie i bokserki. Zaczął się onanizować za plecami chłopczyka. Jego czerwone, męskie stringi podniecały go niezmiernie. Podszedł do dziecka.
– Poprawię ci, bo źle włożyłeś.
Przejechał dłońmi po jego pośladkach i biodrach. Następnie wsunął mu prawą rękę w majtki i zaczął wykonywać takie same ruchy z penisem chłopca. Drugą dłonią chwycił jego dłoń oraz położył ją na swoim przyrodzeniu. Malec zrobił zdziwioną i przestraszoną minę.
– Musimy przećwiczyć scenę, aby dobrze wypadła, kiedy przyjdzie nam pokazać ją światu – uspokoił go, szepcząc do ucha. – Ściśnij go i powtarzaj moje ruchy.
Odchylił głowę w dzikiej błogości. Oddychał coraz szybciej. Uwielbiał, jak małe rączki robią mu dobrze. Dzieci lgnęły do niego, a rodzice chętnie je przywozili. Stworzył doskonałą iluzję. Przyśpieszył ruchy, nakazując dziecku to samo. Gdy zbliżał się do orgazmu, wyszarpnął członka z jego dłoni. Odsunąwszy pasek stringów, umieścił penisa między jego pośladkami. Nie musiał długo czekać. Sperma obficie oblała pupę chłopca i spłynęła po wewnętrznej stronie uda.
– Było bardzo dobrze, ale będziemy musieli jeszcze przećwiczyć – rzekł z wyższością po kilku minutach poświęconych na obmycie się i ubranie. Wyciągnął groźnie palec. – Tylko pamiętaj. Nikomu ani słowa, dopóki nie dopracujemy tego do perfekcji.
Wiedział, że to nigdy nie nastąpi.
Otworzył nagle oczy. Stojąca naprzeciwko niego komoda naznaczona została ściekającymi kroplami spermy.
***
– Ducha zobaczyłeś czy co?! – krzyknął Iwan, podbiegając do podkomisarza Adriana Perga.
Mężczyzna energicznie złapał za klamkę auta. Zamknięte. Przeklął głośno, co zdziwiło aspiranta. Usłyszeć przekleństwo z ust partnera to jak trafić szóstkę w totka. Wyszarpnął kluczyki z kieszeni. Otworzywszy gwałtownie drzwi, pochylił się nad schowkiem. Ulotka w przezroczystej koszulce nadal spoczywała na jego dnie.
Przez głowę przemknęła mu myśl o zabezpieczaniu dowodów. Nie pamiętał, czy oglądając kartkę kilka godzin temu, dotykał jej gołą ręką. Wyjął lateksowe rękawiczki, które zawsze nosił w kieszeni kurtki. To samo nakazał zrobić Iwanowi. Partner nie oponował. Nadal nie rozumiał, dlaczego Adrian grzebie w swoim samochodzie.
Perg wyjął ostrożnie papier ze schowka. Rozłożył go i przeczytał jeszcze raz. Nie pomylił się. Zdanie brzmiało identycznie. Nie miał wątpliwości. Morderca postanowił przekazać mu informację o swoim dziele, jednocześnie rzucając mu rękawicę do zabójczego pojedynku. Wiedział, że podkomisarz będzie musiał podjąć wyzwanie. Przerażała go tylko…
– Adi, dobrze się czujesz? Jesteś blady jak nasz Doktor Śmierć. – Iwan potrząsnął go za ramię, ujawniając policyjny pseudonim Hektora Wista.
Adrian spojrzał na niego, lecz świat lekko wirował mu przed oczami. Wyciągnął rękę z kartką w stronę aspiranta.
– Skąd to masz? – wyrzucił po chwili Iwan, wyraźnie zdenerwowany. Oddał mu ulotkę. – Morderca cię zna?
– Wątpię. Nietrudno sprawdzić, kto dostanie śledztwo w sprawie zabójstwa.
– Racja, z tego słyniesz w naszej komendzie. Ale…
Właśnie to „ale” najbardziej mroziło krew w żyłach Adriana. Ktoś, kto podrzucił mu ten świstek, poznał jego adres zamieszkania. A to powodowało, że podkomisarz i jego rodzina nie byli bezpieczni. Perg zastanawiał się nad koniecznymi działaniami oraz na tym, w jaki sposób przekazać to Dominice. Zareaguje histerycznie, co będzie zrozumiałe, a ich dotychczasowa enklawa, jak nazywali swoje mieszkanie, zamieni się w pole minowe.
Dalsze rozmyślania przerwało silne uderzenie w bark. Rąbnął plecami o drzwi pasażera. Poczuł czyjeś ręce na połach policyjnej kurtki. Włożył ją zamiast eleganckiego płaszcza. Dłonie zbliżały się w kierunku jego szyi. Usłyszał krzyk i poczuł drobinki śliny, spadające na jego policzki.
– Czy to moje dziecko? Gdzie ono jest? Co mu zrobiliście?
Męskiemu, grubemu głosowi towarzyszył przerażający damski pisk. Kobieta próbowała odciągnąć agresywnego mężczyznę.
Perg był całkowicie zdezorientowany. Nadal trzymał w ręce kartkę z morderczym zdaniem. Gdyby rzucił ją na ziemię, zatarłby wszelkie dowody, które mógł zostawić zabójca. Jedną ręką natomiast niewiele mógł zdziałać, ponieważ zaciętość agresora była duża. Sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna, gdy Adrian poczuł silny uścisk na szyi.
Trwał jedynie dwie, może trzy sekundy, a po chwili mężczyzna klęczał obezwładniony przed podkomisarzem. Jego wybawca stał za nim, trzymając napastnika w silnych niczym imadło dłoniach. Moment po tym, jak jego partner został zaatakowany, aspirant Brzostek szybko przełożył lewą rękę pod ramieniem faceta i złapał go za szczękę. Prawą oplótł z drugiej strony wokół jego kończyny. Jednym zdecydowanym i mocnym szarpnięciem odciągnął agresora od Adriana, wykręcając jego rękę do maksymalnego oporu. Ścięgna oraz chrząstki zaczynały informować o niechybnym zerwaniu. Ostatnim akordem było kopnięcie w tylną części nóg. Napastnik jęknął z bólu, padając na ziemię.
Perg zaczerpnął powietrza. Wdech był tak łapczywy, że podkomisarz aż się zakrztusił. Po serii kaszlnięć włożył kartkę do torebki i położył na siedzeniu. Następnie skierował wzrok na obezwładnionego mężczyznę. Jego okrągłą twarz okalała gęsta, czarna broda, kontrastująca z niewielkim kosmykiem mysich włosów. Przekrwione oczy oraz szeroki nos przyciągały uwagę. Podobnie wysoki wzrost i muskularna postura. Aczkolwiek przy Iwanie wyglądał niczym młody adept sportów siłowych. Ciskał przekleństwa na lewo i prawo. Spodnie dresowe, znoszony brązowy polar oraz bezrękawnik były brudne i poprzecierane.
Obok niego stała chlipiąca niska i przeraźliwie chuda kobieta. Nawet modna puchowa kurtka nie maskowała jej szczupłości. W palcach obu dłoni, których paznokcie miała pomalowane czerwonym, błyszczącym lakierem, trzymała zmiętą i zużytą chusteczkę higieniczną. Wpatrywała się w mężczyzn z wielkim strachem w oczach.
– Niech pan go puści. Dawid nie chciał nikomu zrobić krzywdy. – Złapała Iwana za ramię oraz lekko nim potrząsnęła. Łzy ściekały jej po twarzy. – My się po prostu boimy – wyjęczała.
– Puść, kurwa! Gdzie jest nasze dziecko? Psy jebane! – ryknął, próbując się oswobodzić, i ponownie zaatakował Adriana.
Sekundę później skulił się z bólu, gdy aspirant mocniej wygiął mu rękę oraz szarpnął go za czoło, zmuszając do odgięcia głowy.
– Jeszcze słowo, a osobiście dopilnuję, żebyś nie wyszedł z aresztu przez najbliższe trzy miesiące – wysyczał mu prosto w twarz. – Nie wiesz, że atak na pieska grozi dziesiątką w pierdlu?
– Nie, proszę… To nie my jesteśmy winni. Dawidowi puściły nerwy z obawy o nasze dziecko – próbowała wytłumaczyć zachowanie męża, choć on wydawał się zgoła innego zdania.
Perg zwrócił uwagę na liczne pierścionki na palcach kobiety oraz nowoczesny, złoty zegarek na lewej ręce mężczyzny. Najbardziej jednak zadziałały na niego wypowiedziane słowa. Dziecko.
– Puść go – rzucił do Iwana.
Wzrok podkomisarza wskazywał, że to kwestia niepodlegająca dyskusji.
Brzostek zdjął chwyt z ramienia klęczącego, który przetoczył się na prawy bok, po czym usiadł na ziemi, rozcierając bolące ramię. Dopiero po chwili wstał i podszedł do kobiety. Przytulił ją czule.
– Dokumenty. Już! – Iwan wyciągnął dłoń w ich kierunku.
Para położyła na niej dowody osobiste. Obejrzał je i odczytał dane osobowe.
– Daria i Dawid Cieszyńscy.
– Dlaczego obawiają się państwo o swoje dziecko? – zapytał Perg.
Chciał przejść do meritum, zamiast skupiać się na dokumentach. Wydawało mu się, że atak mężczyzny nie był przypadkowy.
– Wczoraj po południu zaginął nasz synek Oskarek. Ma raptem osiem lat – odparła zrozpaczona kobieta.
– A wy co zrobiliście? Gdzie on jest? – fuknął Dawid, wyrywając dowód Iwanowi. Zmierzył go groźnym wzrokiem. – Czy to w tym bloku znaleźliście naszego syna?