Rewers - Adam Widerski - ebook
NOWOŚĆ

Rewers ebook

Adam Widerski

4,4

160 osób interesuje się tą książką

Opis

Zbrodnia ma dwie strony – jedna zawsze ocieka krwią

Zaręczyny komisarza Piotra Krzyskiego miały być początkiem nowego etapu w jego życiu – pełnego spokoju, miłości i oczekiwania na narodziny dziecka. Ale sielanka brutalnie się kończy. Krzyski zostaje aresztowany pod zarzutem zamordowania Kamili Podolskiej – koleżanki z pracy, z którą połączył go przelotny romans.

Śledztwo wymyka się spod kontroli, gdy policjant ucieka konwojentom, rzucając na siebie jeszcze większe podejrzenia. Tymczasem na jaw wychodzą fakty, które niszczą obraz Podolskiej jako niewinnej ofiary.

Łukasz Majski, przyjaciel i współpracownik Krzyskiego, staje przed najtrudniejszym zadaniem w karierze: schwytać mordercę, zanim będzie za późno. Czy w kajdankach zobaczy swojego wieloletniego partnera, czy prawdziwego psychopatę? A może to jedna i ta sama osoba?

Na tle zrujnowanych kamienic i politycznych intryg Łódź znów spłynie krwią…

– Przyjmij jeszcze ten ostatni całus.
Szybki ruch ręką wzdłuż jej szyi kompletne ją zaskoczył. Tak samo jak ostrze noża przecinające jej skórę, mięśnie i ścięgna. Krew zalewała ciało, pościel i skapywała na panele. Kobieta próbowała zatamować krwawienie, lecz nie miała szans. W ostatnim tchnieniu przesunęła ręce na brzuch. Chciała obronić swoje czteromiesięczne maleństwo, dla którego ratowania została przykuta do łóżka. Wszystko na nic.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 402

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (44 oceny)
25
11
7
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lewan86

Z braku laku…

co tu oceniać jak wynika że to kolejna część jakieś serii gdzie w opisie nic nie ma o tym
10
Awiola

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała kryminalna uczta serwująca fanom duetu śledczych Krzyski i Majski, nie lada zaskoczenie.
10
malyneczka87

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja! Serdecznie polecam!
00
alenajpierwksiazka

Nie oderwiesz się od lektury

Czy zawsze warto trzymać się zasad? Kiedy każda wskazówka zdaje się prowadzić do jednej, niepodważalnej prawdy, czy można ufać własnym oczom? A co, jeśli to, co oczywiste, jest jedynie fałszywym odbiciem, lustrzanym rewersem rzeczywistości? Adam Widerski w „Rewersie” bawi się iluzją prawdy, prowadząc czytelnika przez labirynt intryg, w którym lojalność zderza się z powinnością, a sprawiedliwość nie zawsze oznacza to samo, co prawo. To kryminał, który wymaga czujności – każda postać ma swoje drugie oblicze, każda decyzja niesie konsekwencje, a każda scena jest układanką w większej, misternie skonstruowanej mozaice. Dwa światy – jedno kłamstwo Widerski mistrzowsko buduje napięcie, nadając fabule filmową dynamikę. Ucieczka, pościg, ukrywanie się, nagłe zwroty akcji – to elementy, które sprawiają, że książka czyta się praktycznie sama. Ale to nie jest zwykły thriller akcji. Tu kluczową rolę odgrywa psychologia postaci, a decyzje podejmowane przez bohaterów balansują na granicy moralnośc...
00
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

książka wciąga do samego zakonczenia. Dobra akcja I fabuła .
00

Popularność




Adam Widerski

Rewers

Kochanej Mamie i Babci…

Prolog

Łódź

21 listopada 2010

Przytrzymał ręką drzwi wejściowe do pomalowanego na biało bloku mieszczącego się na ulicy Gdańskiej. Następnie delikatnie wycofywał ją, aż usłyszał charakterystyczny dźwięk zamkowych zapadek. Uśmiechnął się zadowolony. Sforsował pierwszą przeszkodę niemal bezszelestnie, nie napotykając na jakikolwiek problem.

A przewidywał ich kilka. W końcu budynek wzniesiono w centrum Łodzi obok jednej z głównych ulic. Wzdłuż niej znajdowały się newralgiczne miejskie punkty. Od popularnego Zielonego Rynku po szpital Wojskowej Akademii Medycznej czy centrum konferencyjno-targowe EXPO.

W związku z położeniem Żeromskiego, bo taką nazwę nosiła ulica, wkalkulował spotkanie przypadkowych osób. Świadków, których wolałby uniknąć. Wszystko dzięki porze roku i charakterystycznej dla niej pogodzie. Mimo że przez długi czas panowała prawdziwa złota polska jesień, natury nie można było oszukać. Ranki w drugiej połowie listopada dobitnie to pokazywały. Zimno, ledwie kilka stopni powyżej zera, i lodowaty wiatr wdzierały się bezlitośnie pod niezbyt grube ubrania ludzi śpieszących się do pracy.

Dlatego przygotował czarną bluzę z szerokim kapturem oraz kurtkę z wysokimi połami. Nie było szans, żeby ktoś go rozpoznał. Na jego korzyść działała również wczesna niedzielna godzina. Tuż przed pierwszą ranną falą pośpiesznie ubranych i zaspanych osób, wyrażających na każdym kroku niechęć wobec wypełnionych pęcherzy swoich czworonogów. Spacerowali zwykle wzdłuż ulicy Gdańskiej, gdzie znajdowało się o wiele więcej zielonych miejsc do nawożenia ekskrementami.

Na szczęście dzisiaj nie spotkał nikogo. Odczytywał to jako znak od losu, opatrzności czy innej siły wyższej. Przyzwolenie i pomoc w realizacji drobiazgowo opracowanego planu, który rozpocznie za kilka chwil.

Zastygł w bezruchu, wytężając słuch. Kompletna cisza. Żadnych, choćby najmniejszych szmerów zwiastujących nagłe otwarcie drzwi i pojawienie się niespodziewanego kłopotu. Odczekał jeszcze kilka sekund i ruszył ostrożnie po schodach. Praktycznie bezszelestnie pokonał dwa piętra, stając przed masywnymi drzwiami ze złotą dziesiątką.

Zaczerpnął głęboko powietrza i przystawił ucho do framugi. Nie usłyszał żadnego dźwięku. Wsunął rękę do kurtki. Wyciągnął dość płaski, ząbkowany klucz. Uniwersalny, do dwóch zamków. Cud techniki dla wygodnych.

Zdobył go trzy tygodnie temu w dziecinnie łatwy sposób. Wystarczyły na wpół przymknięte drzwi podczas spaceru ze śmieciami. Banał. Podobnie jak trzymanie zapasowych kluczy w wyeksponowanej szufladzie w jedynej komodzie w salonie.

Dlaczego zabrał jej klucze? Wtedy jeszcze nie wiedział, ale bardzo dobrze znał właścicielkę mieszkania. Był niemal pewny, że nie cofnie się przed niczym. Nie pomylił się, a ostatnie wydarzenia przelały czarę goryczy.

Czy jesteś gotów? – usłyszał pytanie w swojej głowie. Od dawna znał odpowiedź. Nic ani nikt go nie powstrzyma. Prawda o nim nigdy nie wyjdzie na jaw, lecz prawda o innej osobie wypłynie szerokim strumieniem.

Spojrzał uważnie na przedmiot i rozpoczął drogę bez odwrotu. Włożył klucz do górnego zamka i delikatnie przekręcił. Nacisnął klamkę, a zaciemnione mieszkanie stanęło przed nim otworem.

Bezszelestnie zamknął drzwi i zlustrował przedpokój. Pomalowany na pomarańczowo, z dużym lustrem po prawej oraz drewnianym wieszakiem z szafką na buty po przeciwnej stronie. Najbardziej interesowało go na wpół przymknięte wejście do pokoju mieszczącego się na samym końcu korytarza. Sypialnia.

Ruszył zdecydowanym krokiem. Przystanął tuż przy ciemnoszarej opasce i włożył prawą rękę do kieszeni kurtki. Następnie wkroczył do kilkumetrowego pokoju z dużym łożem małżeńskim. Na nim na wznak leżała kobieta otulona gęstymi blond włosami, sięgającymi aż do połowy pleców. W świetle brzasku dojrzał jeszcze obcisłą białą koszulę nocną podkreślającą obfity biust.

Na więcej nie pozwolił mu usłyszany oddech. Jeszcze przed chwilą głęboki i spokojny, teraz zamienił się w niemal niesłyszalny. Wiedział, co to oznacza, a na potwierdzenie nie musiał długo czekać.

– Jednak przyszedłeś – powitała go słodkim głosem.

Gdyby nie znał tej kobiety, uwierzyłby w jej radość. Jego wprawne ucho wyczuło fałsz.

– Jak mógłbym nie być przy mojej ukochanej? Zwłaszcza w takiej chwili – odparł w taki sam teatralny sposób. Jego głos podszyty był ironią. Musiał odegrać pewną rolę, aby mu uwierzyła. – Szczególnie po tym, co mi wysłałaś.

– Jestem w desperacji, ponieważ życie naszego dziecka jest zagrożone – wytłumaczyła, kładąc rękę na podbrzuszu.

– Dlatego jestem. Pozwól, że najpierw zrobię to, co podczas naszej pamiętnej nocy.

W odpowiedzi kiwnęła ochoczo głową. Gołym okiem było widać, że słowa mężczyzny sprawiły jej wielką przyjemność, mimo że całkowicie ją zaskoczyły.

Nie czekała dłużej, tylko odrzuciła kołdrę, podciągając koszulę nocną. Odwróciła się, wypinając w jego kierunku. W tym samym czasie pozbył się części ubrań. Ich akt był z rodzaju tych, jakie lubił najbardziej. Analny.

Gdy skończyli, wiedział, że osiągnął swój cel. Zaufała mu. Czuł na plecach jej wzrok, kiedy zakomunikował, że idzie po wodę. Domyślał się, że rozmyślała o kolejnych miesiącach ich wspólnego życia. Wrócił nieśpiesznie i zastał ją siedzącą na łóżku plecami do wejścia. Podszedł do niej bezszelestnie, wywołując gęsią skórkę na szyi kobiety. Subtelnie pocałował ją, szepcząc:

– Przyjmij jeszcze ten ostatni całus.

Szybki ruch ręką wzdłuż jej szyi kompletnie ją zaskoczył. Tak samo jak ostrze noża przecinające skórę, mięśnie i ścięgna. Krew zalewała ciało, pościel i skapywała na panele. Kobieta próbowała zatamować krwawienie, lecz nie miała szans. W ostatnim tchnieniu przesunęła ręce na brzuch. Chciała obronić swoje czteromiesięczne maleństwo, dla którego ratowania została przykuta do łóżka. Wszystko na nic. Morderca śmiał się drwiąco, zadając kolejne ciosy nożem.

1

Łódź

29 listopada 2010

Ryszard Walski

Inspektor Ryszard Walski wysiadł z auta i zadarł głowę. Granatowe chmury coraz bardziej przesłaniały niebo, powodując jeszcze większą popołudniową szarówkę. Zapowiadały rychłe opady deszczu, śniegu lub czegoś pośredniego między nimi. Westchnął z rozgoryczeniem. Nie lubił takiej pogody. Wolał słoneczne lato z umiarkowaną temperaturą lub mroźną, suchą zimę. Nic więcej. Zwłaszcza dzisiaj, gdy zastanawiał się nad wieczornym wyjściem. Wahał się, ale bynajmniej nie z powodu pogody.

Przeniósł wzrok na nowo oddany sześciopiętrowy blok na strzeżonym osiedlu na ulicy Karolewskiej. Dwa miesiące temu wprowadził się wraz z żoną do mieszkania na drugim piętrze z szerokim i długim tarasem. Walski uważał nabycie lokalu za spełnienie jednego z ostatnich tak poważnych marzeń. Szkoda, że stać go było na ten zakup dopiero po sześćdziesiątce, po latach wyrzeczeń, oszczędzania i zaciskania pasa.

Zamknął samochód i podszedł do otwartych drzwi klatki. Tuż obok nich stał młody chłopak, trzymając listwy przypodłogowe. Walski kiwnął mu i wszedł na drugie piętro. Wraz z przeprowadzką postanowił więcej się ruszać, głównie z powodu zaokrąglającego się brzucha, dość widocznego przy niskim wzroście. Odruchowo złapał za klamkę i zdziwił się, że drzwi ustąpiły. Cmoknął sugestywnie. Ciągle powtarzał Dorocie, żeby przekręcała zamek. Biorąc pod uwagę jego stanowisko w pracy, powinni dmuchać na zimne.

Zdjął kurtkę, buty i udał się do kuchni, skąd dochodziły dźwięki muzyki z lat ich młodości. Oparł się o futrynę, obserwując sporych rozmiarów pomieszczenie zabudowane wieloma szafkami aż do sufitu. Ich biel ładnie komponowała się z deską barlinecką, którą wyłożone były wszystkie podłogi. Po lewej stał podłużny stół z dwoma krzesłami. Na wprost wejścia stała odwrócona tyłem żona, mieszając powoli w sporym garnku. Podrygiwała w rytm muzyki.

Cały wystrój mieszkania był jej zasługą. Od różnych odcieni ścian, poprzez układ łazienki, płytki czy meble w trzech pozostałych pokojach. Wszystko zaaranżowała tak, jakby robiła to na co dzień. Podziwiał ją za to, ponieważ Walski, jako typowy facet, rozpoznawał tylko podstawowe kolory. Dla niego biały to biały, a nie jego sześć tonacji w ciepłym i zimnym odcieniu. Podobnie było z wyborem mebli. Nie miał do tego cierpliwości. Wolał się zająć dźwiganiem i montażem.

Podkradł się i przytulił się do pleców żony. Dorota drgnęła zaskoczona, ale delikatny pocałunek w tył głowy ją uspokoił.

– Już jesteś? Co tak wcześnie? – spytała, odwracając się do męża. Spojrzała na niego z zaciekawieniem.

Małżeństwem byli już ponad trzydzieści lat, a on ciągle zachwycał się jej urodą. Kształtny nos, duże niebieskie oczy i bardzo niewielka liczba zmarszczek. Zawsze zwracała uwagę mężczyzn, a wybrała jego. Niskiego, krępego i już wtedy niemal łysego.

– Nie chciało mi się pracować, to wyszedłem – odparł, uśmiechając się sztucznie.

Prychnęła z rozbawienia, choć nie z wyrzutem. Dużo poświęcał pracy. Bardzo często wracał późno lub zostawał na nocną zmianę. Zawsze tak było, odkąd wstąpił w szeregi służb mundurowych. Najpierw jako milicjant, a później policjant pracował przy wielu śledztwach. Gdy objął funkcję komendanta czwartego komisariatu w Łodzi, myślał, że trochę spasuje. Nic bardziej mylnego. Najcięższe kryminalne sprawy spływały do ich wydziału kryminalnego. Wszystko za sprawą dwóch śledczych. Trzydziestokilkuletnich komisarzy Piotra Krzyskiego i Łukasza Majskiego, którzy popisywali się spektakularnymi wynikami w tropieniu morderców.

– Uważaj, bo jeszcze uwierzę. Coś się stało? Widzę, że masz nieobecny wzrok.

Zawsze czytała z niego niczym z otwartej księgi. Nieważne, jak mocno się starał coś ukryć. Skarb nie kobieta. Teraz również miała rację. Od dłuższego czasu czuł narastające zaniepokojenie. I nie chodziło wcale o miniony wyjazd wypoczynkowy na Ślężę wspominanych komisarzy, podczas którego spotkali mordercę. Mieli odpoczywać, a znów praca ich doścignęła.

Walskiemu coś innego kłębiło się w głowie. Coraz bardziej zastanawiająca wydawała się przedłużająca się nieobecność w pracy innej jego podwładnej, posterunkowej Kamili Podolskiej.

Zamyślony udał się do salonu, gdzie mieścił się jego ulubiony kącik z wysłużonym skórzanym fotelem stojącym w rogu pokoju przed telewizorem. Bardzo często w nim przesiadywał ze szklaneczką wysokoprocentowego alkoholu. Nie tym razem, głównie z powodu dnia tygodnia. Poniedziałek nie był zbyt dobrym dniem na picie. Poza tym ledwo usiadł, a poczuł nęcący zapach tuż przed nosem. Dopiero wtedy dostrzegł, że Dorota przyniosła mu obiad. Spojrzał na talerz i od razu się uśmiechnął. Kotlet mielony z buraczkami i ziemniakami uważał za cud kuchni polskiej. Szczególnie w wykonaniu swojej żony.

– Najpierw zjedź coś konkretnego, a potem powiedz, o co chodzi. – Kobieta podsunęła mu talerz pod nos, a sama usiadła na sofie obok fotela.

Walski podszedł do stołu i bardzo szybko spałaszował jedzenie. Następnie wrócił na fotel i miał zamiar zapalić, ale powstrzymał się ze względu na Dorotę. Palił tylko w wyjątkowych sytuacjach i zawsze wtedy, gdy tego nie widziała.

– Nie podoba mi się nieobecność Podolskiej – powiedział, wpatrując się w okno.

– Nawet po tym, jak widziałam jej zasłabnięcie w galerii handlowej przed trzema tygodniami? – zdziwiła się Dorota. Bacznie mu się przyglądała. – Uważasz, że udawała?

– Tego nie powiedziałem, ale… – Urwał w pół zdania. Nie chciał więcej zdradzać żonie. Sam nie był pewny swoich domysłów, chociaż miał ku temu podstawy. Usłyszał dumny głos Doroty.

– Przyznaj, że martwisz się o swojego pracownika. Zawsze byłeś zdecydowany w działaniu, ale również opiekuńczy. – Podeszła i pocałowała go w policzek, po czym dodała: – Jeśli masz wątpliwości, idź i to sprawdź, zanim całkowicie się ściemni.

Walski kiwnął głową. Tak zamierzał zrobić, a Dorota tylko go w tym utwierdziła.

***

– Kamila, otwieraj w tej chwili! – ryknął na cały głos.

Już od pięciu minut dzwonił domofonem do mieszkania posterunkowej w bloku na Gdańskiej. Zadarł głowę, spodziewając się rychłego efektu swojego zachowania, chociaż nie miał pojęcia, czy okna posterunkowej Podolskiej wychodzą z tej strony.

W czwartym komisariacie znajdującym się nieopodal, na ulicy Kopernika, po takiej komendzie wszyscy, łącznie z pracownikami administracyjnymi, stanęliby na baczność, spuszczając głowy z obawy przed wezwaniem do gabinetu komendanta. Nie był tyranem ani apodyktycznym szefem, wręcz przeciwnie, ale lubił ład i porządek. Osiągnięcie ich nieraz wiązało się z impulsywnym zachowaniem.

– Czego się drzesz? Mam się, kurwa, przejść do ciebie? – usłyszał w odpowiedzi z jednego z okien na przedostatniej kondygnacji.

– Inspektor Ryszard Walski. Otwieraj pan, bo zaraz to ja przejdę się do ciebie.

Harda riposta poskutkowała. Walski usłyszał charakterystyczny brzęk zamka magnetycznego otwierającego drzwi. Szarpnął za klamkę, niemal wskakując do klatki schodowej. Otrząsnął się raptownie, a grube krople spadły prosto na betonową posadzkę. Przejechał po kępce włosów pozostałej na tle sporej łysiny. Strzepnął wodę z dłoni, pomstując na jesienną pogodę.

Do połowy listopada była niczym marzenie każdego Polaka. Ciepło, słonecznie, z opadami jedynie w nocy. Dzięki temu na większości drzew liściastych obserwowano wszystkie odcienie czerwieni, złota i brązu. Jednak nic nie może trwać wiecznie. Równo od dwudziestego drugiego pogoda zmieniła się diametralnie. Codziennie mżyło albo lało jak z cebra, a tak zwane okienka pogodowe coraz bardziej się kurczyły. Niska temperatura i przenikliwy wiatr uzupełniały obraz. Biada temu, kto nie nosił przy sobie parasola lub zapomniał go zabrać, co stanowiło typowe zachowanie dla inspektora Walskiego.

Od dobrych kilku tygodni intuicja podpowiadała mu, że coś złego dzieje się z jego podwładną, posterunkową Kamilą Podolską, zwaną Kami. Wszystko zaczęło się pod koniec sierpnia. Równo miesiąc po sprawie Alkoholowego Mordercy, gdy nie pojawiła się w pracy, przysyłając zwolnienie. Z początku nie wzbudziło to jego podejrzeń. Pamiętał, że podczas tej sprawy Kamila skręciła staw skokowy w czasie wyjazdu do Łowicza wraz z komisarzem Piotrem Krzyskim.

Po zamknięciu śledztwa posterunkowa przekazała, że konieczny jest zabieg, aby odzyskać pełną sprawność fizyczną. Po niej nastąpiła żmudna rehabilitacja, która przedłużyła się aż do końca października.

Po jakże nienaturalnie ciepłych Wszystkich Świętych Kamila powinna wrócić do pracy w komisariacie. Niestety tak się nie stało. Fala grypy, dziesiątkująca niemal każdą instytucję, rozłożyła ją na kolejne tygodnie. Wtedy też nastąpiło to feralne zasłabnięcie w galerii handlowej, którego świadkiem była jego żona.

Wtedy w głowie Walskiego zaczynała kiełkować myśl o podejrzanym zachowaniu Kamili, zupełnie niepasującym do obrazu kreowanego przez nią w pracy. Oprócz fantastycznej figury eksponowanej poprzez obcisły mundur i długie blond włosy, zwykle upięte w warkocz lub kok, charakteryzowała się sumiennością i pracowitością. Mimo dwudziestu kilku lat i niskiego stopnia udanie partnerowała komisarzowi Piotrowi Krzyskiemu podczas lipcowego śledztwa.

Inspektor subtelnie próbował dowiedzieć się czegoś więcej o jej problemach zdrowotnych. Bezskutecznie. Jego niepokój narastał z każdym kolejnym dniem. Szczególnie gdy od połowy obecnego miesiąca kontakt z Kamilą urwał się całkowicie. Przestała odbierać telefony i odpisywać na SMS-y. Czarę tolerancji Walskiego przelało kolejne trzytygodniowe zwolnienie odebrane kilka dni temu. Tym razem od ginekologa.

Musiał sprawdzić, co tak naprawdę dzieje się z posterunkową Podolską. Dlatego właśnie przystanął przed drzwiami opatrzonymi numerem dziesięć. Nigdzie nie dojrzał dzwonka. Zapukał zdecydowanie, nasłuchując. Odpowiedziała mu cisza, oprócz metalicznego dźwięku odsuwanych zasłon judaszy. Ciekawscy sąsiedzi stali już na swoich stanowiskach, obserwując krępego mężczyznę w przemoczonej jesionce.

Walski się tym nie przejmował. W swojej ponadtrzydziestoletniej pracy przyzwyczaił się do ciągłego patrzenia mu na ręce. Poprawił sobie spadające spodnie. Dość tej błazenady – uznał i załomotał z całej siły.

– Podolska, masz ostatnią szansę!

Ponownie bez rezultatu. Tak jakby nikogo nie było w domu. Nie wiedział dlaczego, ale jeszcze bardziej go to zaniepokoiło. Odsunął się od drzwi, bacznie się im przyglądając.

– Raz kozie śmierć – rzucił pod nosem, łypiąc wzrokiem w stronę obserwujących sąsiadów.

Wykonał niespodziewany jak na jego posturę zamach. Stopa inspektora z impetem wylądowała tuż obok zamka. Drzwi zadrgały, jednak nadal usilnie strzegły wnętrza mieszkania. Walski sapnął z niezadowolenia i zamknął oczy. Drugi raz wymierzył kopniak, mając nadzieję, że ta kompletnie nieprofesjonalna metoda poskutkuje.

Łoskot skrzydła uderzającego o przeciwległą ścianę świadczył o sukcesie. Z wnętrza lokalu wydostał się fetor, który Walski znał doskonale z policyjnej pracy. Inspektor poczuł lodowatą strużkę potu spływającą wzdłuż kręgosłupa. Ostrożnie wkroczył do mieszkania, zasłaniając sobie ręką nos. Nie musiał szukać źródła zapachu. Rozkładające się zwłoki, pokryte zaschniętą krwią i licznymi czerwiami, leżały na łożu małżeńskim w pokoju na wprost wejścia.

Nie one jednak przeraziły Walskiego, a czarny trzon noża wbitego w ciało aż po samą rękojeść.

***

Inspektor Ryszard Walski opierał się o balustradę na klatce schodowej tuż przed mieszkaniem Kamili Podolskiej. Obserwował swoich podkomendnych pracujących w jego wnętrzu. Mimo późnej pory wszyscy niezbędni do wykonania czynności śledczych stawili się bardzo szybko, a znajdujący się na urlopie potwierdzili obecność w komisariacie z samego rana.

Walski domyślał się, że wieść o śmierci policjantki wstrząsnęła wszystkimi. Podobnie jak nim. Nie takiego odkrycia spodziewał się, udając się do mieszkania Kamili. Bardziej wyobrażał sobie kompletnie pijaną Podolską w stosie opróżnionych butelek alkoholu sprzed kilku tygodni. Zrozumiałby to. Praca śledczego stykającego się z brutalnymi morderstwami oddziaływała na psychikę, bez jakichkolwiek wyjątków. Każdy sobie z tym radzi inaczej. Albo i nie. Dlatego martwił się, że lipcowa sprawa odcisnęła na Podolskiej zbyt mocne piętno. Pomylił się. Nie przypuszczał, że posterunkowa zostanie brutalnie zamordowana. Dlaczego?

Miał kompletną pustkę w głowie. Szczególnie widząc stan zwłok. Intuicja od razu podpowiedziała mu, że to nie był przypadek, a zaplanowana zbrodnia. Czyżby w Łodzi zaczął grasować kolejny morderca?

Liczył, że technicy odkryją ślady, które szybko pomogą ustalić mordercę. Lada moment mieli zjawić się również prokurator okręgowy Andrzej Walach oraz ekscentryczny patolog sądowy Hektor Wist.

Walski spojrzał na zegarek. Czas niemiłosiernie się dłużył, ale nie chciał popędzać swoich podwładnych. Przestąpił z nogi na nogę i postanowił umilić sobie czas przy oknie na półpiętrze.

– Sierżancie, poczęstuj swojego szefa papierosem – rzucił do stojącego na niższym piętrze policjanta. Swój przekaz wzmocnił wyciągniętą ręką.

Podwładny uśmiechnął się twierdząco i nachylił się do kurtki przewieszonej przez barierkę, co nieoczekiwanie wykorzystał mężczyzna wbiegający po schodach przy akompaniamencie okrzyków goniących go policjantów. Próbował wyminął również Walskiego, ale ten złapał go za kurtkę i przycisnął do ściany.

– Niech pan go zostawi, inspektorze. Jesteśmy rodzicami Kamili Podolskiej. Maria i Tadeusz Podolscy – usłyszał za sobą zrozpaczony kobiecy głos.

Walski odwrócił głowę w jego stronę. Tuż za funkcjonariuszami stała kobieta wyglądająca niemal identycznie jak Kamila Podolska, począwszy od wzrostu, a skończywszy na włosach. Tyle że jej starsza wersja. Komendant przeniósł wzrok na trzymanego mężczyznę, który kiwał twierdząco głową. Puścił go, ale zagrodził sobą przejście na drugie piętro.

– Czy pilnowanie wejścia jest aż tak trudne? – wycedził w stronę policjantów, wbijając w nich nienawistny wzrok. – Wynocha mi stąd!

Dopiero teraz dokładniej przyjrzał się ojcu Podolskiej, który oparł się o ścianę i oddychał ciężko. Był postawnym mężczyzną z popielatymi krótkimi włosami oraz taką samą brodą. Na oko był starszy od kobiety o jakieś dziesięć lat.

– Po co to zrobiłeś? Wiesz, że masz słabe serce. Dobrze się czujesz? – Matka Kamili opiekuńczo zapytała swojego męża, kładąc mu ręce na ramiona.

Strząsnął je, wyrzucając w stronę Walskiego głosem pełnym strachu:

– Czy mojej Kamili coś się stało? Dlaczego policja jest w jej mieszkaniu?

– Niestety państwa córka została znaleziona w swoim mieszkaniu i trwają teraz czynności śledcze – odparł służbowo Walski, choć w duszy bardzo im współczuł. – Została zamordowana – dodał tonem niepozostawiającym wątpliwości.

– Muszę ją zobaczyć – wyjęczał płaczliwie Tadeusz Podolski i rzucił się w stronę klatki schodowej.

Ponownie powtrzymał go Walski, przyciskając do ściany. Mężczyzna skulił się i cicho łkał.

– Skąd dowiedzieliście się o akcji policji? – Komendant zwrócił się do Marii, jednak ta była w takim szoku, że nie potrafiła wydobyć z siebie głosu.

– Jedna z sąsiadek zadzwoniła do nas, że do mieszkania Kamili weszła policja – odparł po kilkudziesięciu sekundach Tadeusz. Podniósł się i otarł łzy. – Przyjechaliśmy pełni obaw.

– Kamila kogoś się bała? Ktoś ją nachodził?

– Nic nam takiego nie mówiła. Była taka młoda… – dodał ojciec zamordowanej policjantki.

– Od kiedy nie mieliście kontaktu z córką? – Walski chciał określić przybliżony czas zgonu. Na jego oko zbrodni nie popełniono dzisiaj ani wczoraj.

– Byliśmy u niej wieczorem, dzień przed naszym wyjazdem.

– Czyli?

– Dwudziestego pierwszego listopada – usłyszeli cichy głos Marii. – Wyszliśmy po dziewiątej, na wieczór.

– Przez tydzień nie próbowaliście się z nią skontaktować? – zdziwił się Walski.

– Wyjechaliśmy na wymianę nauczycieli do Włoch. Wysłałem dwa SMS-y, ale nie odpisała, więc uznałem, że nie doszły, ponieważ nie znam się na tym całym roamingu – wytłumaczył szybko Tadeusz, oddychając głęboko. – Była dorosła…

– Powinniśmy zostać i pomóc, szczególnie w jej stanie… – powiedziała płaczliwie Maria, kręcąc głową.

– W jakim stanie? Kamila była poważnie chora? – zareagował od razu Walski, podchodząc do kobiety.

I to był błąd. Wykorzystał to Tadeusz, który wskoczył na schody i popędził w stronę mieszkania. Nikt nie zdążył go zatrzymać, a na efekty nie trzeba było długo czekać. Jeden rzut oka na sypialnię wystarczył, aby mężczyzna wydał z siebie dziwny charchot i runął nieprzytomny na ziemię, trzymając się za klatkę piersiową.

Udzielono mu pomocy i wezwano karetkę, lecz nim przyjechała, do Walskiego podszedł policjant o mikrej posturze i młodzieńczym wyglądzie mimo średniego wieku – aspirant Jacek Kakolski, zwany Kubusiem. Towarzyszył mu niski mężczyzna w kanciastych okularach. Sierżant Marcin Gula, spec od informatyki, trzymał w ręku mały laptop. Byli całkowicie przygnębieni, jakby odkryli najgorszą z możliwych prawd.

– Podolska zamontowała kamerę, która nagrała zabójstwo – stwierdził w pełną stanowczością Gula, puszczając odpowiedni fragment nagrania, na którym widoczna była twarz mordercy. – To on zabił Kamilę.

Walski spojrzał na ekran i momentalnie go zamurowało, a zimny pot ponownie spłynął mu po karku. Doskonale znał zabójcę, a także wiedział, gdzie teraz przebywa.

2

Sobótka – rejon Masywu Ślęży

30 listopada 2010

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21

Rewers

ISBN: 978-83-8373-693-8

© Adam Widerski i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Jędrzej Szulga

KOREKTA: Kinga Dolczewska

OKŁADKA: Grzegorz Araszewski

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek