Turysta - Adam Widerski - ebook + audiobook + książka

Turysta ebook i audiobook

Adam Widerski

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W jednej z jaskiń Ojcowskiego Parku Narodowego dochodzi do brutalnego morderstwa. Zwłoki młodej kobiety zostały upodobnione do nietoperza – symbolu Parku. W dodatku należą do lokalnej działaczki i przewodniczki, pochowanej rok wcześniej, po śmiertelnym wypadku samochodowym.

Dziwnym trafem wśród turystów zwiedzających jaskinię jest znany lekarz medycyny sądowej, Hektor Wist… jednocześnie stary znajomy komendanta miejscowej policji. Kiedy okazuje się, że patolog może być jednym z celów oprawcy, podinspektor Tobiasz Morawski decyduje się włączyć go do sprawy. Czy jednak można ufać przyjaźni sprzed ponad dwudziestu lat? Zwłaszcza gdy morderstwa wzbudzają echa dawnego wspólnego śledztwa?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 296

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 57 min

Lektor: Jacek Dragun
Oceny
4,3 (147 ocen)
82
42
15
4
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Całkiem niezła

Książka "Turysta" autorstwa Adama Widerskiego to thriller kryminalny. Akcja rozgrywa się w malowniczym otoczeniu Ojcowskiego Parku Narodowego, jednak spokój tych okolic zostaje zakłócony przez makabryczne odkrycie zwłok. Intrygujący aspekt tego powieściowego dzieła to połączenie zagadki kryminalnej z tajemniczą przeszłością głównego bohatera, podinspektora Morawskiego, oraz jego dawnych relacji z Hektorem Wistem, znanym patologiem. Autor wplata elementy psychologiczne, które dodają głębi postaciom i prowadzą przez pełen zwrotów akcji wątek śledztwa. Fragmenty dotyczące przeszłości bohaterów i tajemnice związane z dawnym śledztwem nadają powieści dodatkową warstwę emocjonalną. W miarę jak akcja się rozwija, czytelnik jest coraz bardziej pochłaniany przez zagadkę, próbując odgadnąć, co kryje się za tajemniczymi zgonami przypominającymi nietoperze. Adam Widerski w mistrzowski sposób ukazuje atmosferę tajemniczości i niepokoju, a także kreuje postacie o wielowymiarowych osobowościach. K...
11
Kos12ad

Nie oderwiesz się od lektury

Super!!! Serdecznie polecam,zaskakujące zakończenie.
00
KEmiliaM

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Ksiazka, ktora warto przeczytac. Polecam!
00
Selene79

Nie oderwiesz się od lektury

Trzecie spotkanie z Autorem zaliczam do udanych.
00

Popularność




Au­tor:
Adam Wi­der­ski
Re­dak­cja: 
Agata To­kar­ska
Ko­rekta: 
Do­mi­nika Wilk
Bry­gida Grze­sik
Skład i opra­co­wa­nie gra­ficzne:
Anna Bro­dziak
Zdję­cia z okładki:
© Ste­phen Chant­zis / Pe­xels
© Ricky Esqu­ivel / Pe­xels
© Je­remy Bi­shop / Pe­xels
Wek­tory: Lay­erace / Fre­epik.com
ISBN 978-83-66977-76-1
© Dre­ams Wy­daw­nic­two Li­dia Miś-No­wak
ul. Unii Lu­bel­skiej 6A, 35-016 Rze­szów
www.dre­am­swy­daw­nic­two.pl
Rze­szów 2023, wy­da­nie I
Druk: Dru­kar­nia Opol­graf 
Książkę wy­dru­ko­wano na pa­pie­rze Ecco Book cream 2,0 70 g/m2 
do­star­czo­nym przez An­ta­lis Po­land sp. z o.o.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana, prze­cho­wy­wana jako źró­dło da­nych, prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek me­cha­nicz­nej, elek­tro­nicz­nej lub in­nej for­mie za­pisu bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.

Ko­cha­nie,

Tu­ry­sta jest spe­cjal­nie dla Cie­bie!!

Ko­cham Cię!

Wpatrz się głę­boko, głę­boko w przy­rodę,

a wtedy wszystko le­piej zro­zu­miesz.

Al­bert Ein­stein

Hi­sto­ria przed­sta­wiona w tej książce jest w ca­ło­ści fik­cją li­te­racką, a zbież­ność imion, na­zwisk lub spo­sobu po­stę­po­wa­nia bo­ha­te­rów peł­nią­cych funk­cje pań­stwowe czy sa­mo­rzą­dowe jest przy­pad­kowa. Au­tor osa­dził fa­bułę w re­al­nych miej­scach, pró­bu­jąc od­dać ich praw­dziwy wy­gląd, z za­strze­że­niem do­sto­so­wa­nia sce­ne­rii do ak­cji po­wie­ści.

Pro­log

29 czerwca 2021

Wplótł owalną szczotkę w ciemne, na­tu­ralne włosy. Po­woli roz­cze­su­jąc, prze­suwał nią w dół. Ro­bił to naj­de­li­kat­niej, jak umiał, mimo że nikt ni­gdy go tego nie uczył. Nie chciał wy­rzą­dzić ko­bie­cie cho­ciażby naj­mniejszego bólu. Tyle już wy­cier­piała. Do­tknął kilku nie­sfor­nych ko­smy­ków, pró­bu­jąc roz­pro­sto­wać je wpierw pal­cami. Wy­obra­ził so­bie ich za­pach. Nie­mal od razu po­czuł mro­wie­nie na ca­łym ciele, a umysł opa­no­wały wspo­mnie­nia wielu szczę­śli­wych chwil. Mo­men­tów, które ule­ciały bez­pow­rotnie. Nie było dnia, aby nie tę­sk­nił za nimi, za­sta­na­wia­jąc się, dla­czego aku­rat jego spo­tkała tak wielka tra­ge­dia.

Jak mógł być tak ślepy i ła­two­wierny?

Wes­tchnął z ża­lem. Spoj­rzał z obrzy­dze­niem na swoje dło­nie w nie­bie­skich ni­try­lo­wych rę­ka­wicz­kach. Pod­czas każ­dego spo­tka­nia pra­gnął choć na chwilę zbli­żyć się do niej – mu­ska­jąc po­li­czek, ra­miona, włosy – czy za­czerp­nąć za­pa­chu jej skóry. Za­wsze po­tra­fił od­na­leźć nutę brzo­skwi­nio­wego szam­ponu nie­śmiało prze­dzie­ra­jącą się przez kwa­śną woń szpi­tal­nej sali oraz potu z na­szpry­co­wa­nego róż­nymi le­kami ciała.

Prze­klęte prze­pisy co­vi­dowe. Nie­stety za­kazy obo­wią­zy­wały wszyst­kich. I tak był wdzięczny dy­rek­cji ośrodka, że po­zwa­lała mu wcho­dzić dość re­gu­lar­nie pod­czas ko­lej­nych fal pan­de­mii. Zda­wał so­bie sprawę z za­gro­że­nia, lecz tę­sk­nota była sil­niej­sza. Mu­siał zo­ba­czyć ko­bietę i spę­dzić cho­ciaż chwilę obok niej. Wie­rzył, że ona też tego pra­gnie.

Skie­ro­wał wzrok na jej smu­kłą syl­wetkę, le­d­wie wi­doczną pod kre­mo­wym szla­fro­kiem. Sie­działa na drew­nia­nym krze­śle, po­chy­la­jąc się nad me­ta­lo­wym biur­kiem, przy­twier­dzo­nym do pod­łogi. Pod­da­wała się swo­jej pa­sji od lat dzie­ciń­stwa. Ry­so­wa­nie. Obec­nie ogra­ni­czone do kilku kar­tek for­matu A4 oraz nie­na­ostrzo­nego ołówka i ta­kich sa­mych kre­dek. Roz­po­znał kon­tury lasu na tle ska­li­stych gór. Szkic już wy­glą­dał obie­cu­jąco.

– Za­tem­pe­ru­jesz mi? – Ko­bieta od­wró­ciła się nie­spo­dzie­wa­nie, wy­cią­ga­jąc rękę z zie­loną kredką.

– Wiesz, że nie mogę – od­po­wie­dział ła­god­nym gło­sem, znie­kształ­co­nym przez ma­seczkę z fil­trem. Scho­wał szczotkę do ochron­nego far­tu­cha i zła­pał ją za dłoń. Ob­ser­wo­wał bacz­nie po­krytą licz­nymi zmarszcz­kami twarz, za­sta­na­wia­jąc się, jaka bę­dzie re­ak­cja ko­biety. Oba­wiał się tych naj­częst­szych: gwał­tow­nych i agre­syw­nych.

Na szczę­ście dzi­siaj było ina­czej. Ko­bieta je­dy­nie spo­chmur­niała i wzru­szyła ra­mio­nami. Od­wró­ciła się i roz­po­częła ko­lo­ro­wa­nie ko­ron drzew. Ode­tchnął z ulgą. Jesz­cze przez chwilę przy­glą­dał się pa­cjentce, za którą nie­gdyś sza­lał co drugi chło­pak w szkole. Dzi­siaj po­zo­stał tylko je­den.

Wy­szedł na ko­ry­tarz w no­stal­gicz­nym na­stroju. Nie zdą­żył za­mknąć drzwi, gdy usły­szał czuły głos tuż za ple­cami.

– Dzi­siaj jest lep­szy dzień. Miejmy na­dzieję, że tak już zo­sta­nie.

Męż­czy­zna nie od­po­wie­dział, po­ki­wał tylko nie­pew­nie głową. Zda­wał so­bie do­sko­nale sprawę, że na­strój pod­opiecz­nej może zmie­nić się dia­me­tral­nie w ciągu jed­nej se­kundy z byle po­wodu. Opu­ścił nie­śpiesz­nym kro­kiem bu­dy­nek, ścią­ga­jąc po dro­dze ochronną odzież. Nie­mal od razu ude­rzyła go fala upal­nego i su­chego po­wie­trza, nie zwa­żał jed­nak na nią. Prze­mie­rza­jąc ład­nie utrzy­many plac, koń­czący się ob­szer­nym par­kin­giem, w po­ło­wie ob­ró­cił się na pię­cie i od­na­lazł wzro­kiem jedno ze środ­ko­wych okien dwu­pię­tro­wego Domu Po­mocy Spo­łecz­nej im. Brata Al­berta.

– Czy kie­dy­kol­wiek wy­ba­czę so­bie jej stan? – wy­szep­tał przy­gnę­bio­nym gło­sem. Była to myśl, którą od kil­ku­na­stu lat spy­chał do naj­głęb­szych od­mę­tów swego umy­słu. – Albo cho­ciaż zdo­łam uka­rać win­nych…

Za­mknął oczy, po­zwa­la­jąc łzom swo­bod­nie spły­wać po po­licz­kach.

Oj­ców

29 czerwca 2021

Od­su­nął się o kilka kro­ków, lu­stru­jąc prze­strzeń przed sobą. Kiw­nął z uzna­niem głową. Był dumny z sie­bie. Za­jęło mu to o wiele mniej czasu, niż za­kła­dał. Zdo­by­wał wprawę, co jesz­cze bar­dziej umoc­niło go w prze­ko­na­niu o słusz­no­ści dzia­ła­nia.

Do­strzegł nie­wielki ruch. Ostat­kiem sił ofiara pró­bo­wała pod­jąć bez­sen­sowną walkę. Przy­bli­żył się, aby móc zo­ba­czyć jej wy­raz twa­rzy. Za­uwa­żył, że wy­krzy­wiła usta w nie­na­tu­ralny spo­sób, jakby chciała coś po­wie­dzieć, lecz nie po­tra­fiła wy­mó­wić ani słowa.

Po­zy­cja ciała, a przede wszyst­kim za­dane rany i obez­wład­nia­jący ból pa­ra­li­żo­wały jej struny gło­sowe. Nie mu­siała nic mó­wić. Wszystko wy­ja­śniały oczy, za­da­jąc tylko jedno nieme py­ta­nie: „Czemu mnie to spo­tkało?”.

Za­go­to­wało się w nim. Jak śmie jesz­cze py­tać? Ona!

Nie za­mie­rzał sie­dzieć bez­czyn­nie, zwłasz­cza po od­kry­ciu prawdy o dzia­ła­niach naj­bar­dziej sza­no­wa­nej ro­dziny w Oj­co­wie. Tak zhań­bić miej­sce, dzięki któ­remu się utrzy­my­wali. Wstyd! I jesz­cze było im mało!

Usły­szał ci­chy syk. Skie­ro­wał spoj­rze­nie na wi­kli­nowy kosz, le­żący przy jed­nej z du­żych prze­no­śnych la­ta­rek. Pod­niósł wieko i wy­jął dwie żmije zyg­za­ko­wate. Przy­glą­dał się im z za­mi­ło­wa­niem.

– Moje ma­leń­stwa. Was mi naj­bar­dziej szkoda.

Odło­żył węże do po­zo­sta­łych w ko­szyku. Na­stęp­nie pod­szedł do wi­szą­cej ko­biety. Wbił w nią mor­der­czy, prze­szy­wa­jący wzrok.

– Za­biję was wszyst­kich.

Chciał, żeby wi­działa, że ża­den nerw nie drgnie mu pod­czas ko­lej­nej czyn­no­ści, przy­bli­ża­ją­cej go do upra­gnio­nego celu. Przy­ło­żył spe­cjal­nie przy­go­to­wane ostrze do bla­dej skóry. Po­zo­stało tylko jedno pre­cy­zyjne cię­cie…

Roz­dział 1

30 czerwca 2021

Me­lo­dyjny śpiew pta­ków roz­brzmie­wał wśród wy­so­kich drzew, gdzie prze­wa­żały grądy dę­bowo-li­powe. Te, nie­świa­dome swo­jej roli, da­wały upra­gnione schro­nie­nie dzięki roz­ło­ży­stym ga­łę­ziom po­ro­śnię­tym ciem­no­zie­lo­nymi liśćmi. Cień – dzi­siaj był na wagę złota, po­nie­waż trzy­dzie­ści cztery stop­nie i kry­sta­licz­nie czy­ste niebo sku­tecz­nie utrud­niały ży­cie na­wet naj­więk­szym ama­to­rom słońca. Zwłasz­cza tym pną­cym się wol­nym, ocię­ża­łym kro­kiem wzdłuż zie­lo­nego szlaku naj­mniej­szego parku na­ro­do­wego w Pol­sce.

Po­wie­dze­nie, że nie li­czy się ilość, ale ja­kość, zna­la­zło po­twier­dze­nie w Oj­cow­skim Parku Na­ro­do­wym. Do­lina Prąd­nika, usiana licz­nymi ma­low­ni­czymi ska­łami o nie­oczy­wi­stych kształ­tach oraz wy­ty­czo­nymi wo­kół nich spa­ce­ro­wymi tra­sami, po­trafiła za­chwy­cić tu­ry­stów.

A także za­sko­czyć. Szcze­gól­nie tych pra­gną­cych zwie­dzić jedną z cie­kaw­szych atrak­cji w cen­trum chro­nio­nego ob­szaru przy­rody. Droga ku niej bie­gnie przez trakt wzdłuż pra­wego zbo­cza Waw­rzy­no­wego Dołu, aż ku gó­rze Ko­ron­nej, gdzie mie­ści się mi­ni­plat­forma wi­do­kowa. Na­stęp­nie kil­ka­na­ście me­trów wy­czer­pu­ją­cego mar­szu obok skał – Kru­kow­skiego, So­wiej i Rę­ka­wicy.

– Grota Ciemna. – Męż­czy­zna prze­czy­tał gar­dło­wym gło­sem na­pis na że­la­znej bra­mie strze­gą­cej wej­ścia do ja­skini i ze­sko­czył ze stopni skal­nych.

Mu­siał przy­kuc­nąć, by obej­rzeć otwór. Nie tyle z po­wodu swo­ich po­nad stu osiem­dzie­się­ciu cen­ty­me­trów wzro­stu, co ra­czej usy­tu­owa­nia atrak­cji tu­ry­stycz­nej. Na­wis skalny tuż nad wej­ściem mie­ścił się nie­wiele po­nad metr od ziemi.

– Ciemno jak w bun­krach, gdzie ba­da­łem zma­sa­kro­wane zwłoki mło­dej dziew­czyny. – Od­wró­cił się rap­tow­nie, wska­zu­jąc głową na kratę. Za­trzy­mał wzrok na pa­rze na­sto­lat­ków, trzy­ma­ją­cych się kur­czowo za rękę. Za­uwa­żył, że dziew­czyna o krę­co­nych wło­sach po­bla­dła. – Po­dob­nej do cie­bie. I jesz­cze te je­lita po­roz­ry­wane przez wilki…

Nie skoń­czył zda­nia, a pi­snęła prze­ni­kli­wie. Kilku in­nych tu­ry­stów wbiło w wi­no­wajcę kar­cące spoj­rze­nie. W od­po­wie­dzi Hek­tor Wist wzru­szył zdzi­wiony ra­mio­nami, uda­jąc się na drew­nianą ła­weczkę tuż przy cha­cie prze­wod­nika.

– Zma­cha­łem się jak przy po­rząd­nej sek­cji to­pielca. – Za­czerp­nął kilka głęb­szych od­de­chów i osu­szył ły­sinę ba­weł­nianą chu­s­teczką. Na­stęp­nie wy­jął spore pla­sti­kowe pu­dełko, wy­peł­nione czer­woną sub­stan­cją. Ostroż­nie otwo­rzył, a za­nu­rzony w niej ka­wa­łek mięsa wy­wo­łał znie­sma­czone miny tu­ry­stów. – Pyszna wą­tróbka. – Wsa­dził do ust spory kęs, ci­cho mla­ska­jąc, a gę­sta ciecz roz­bry­zgi­wała się wo­kół niego.

W ostat­niej chwili sie­dzący obok otyły pięć­dzie­się­cio­la­tek od­su­nął ner­wowo ko­lano, chro­niąc ja­sne krót­kie spodnie przed za­bru­dze­niem.

– Uwa­żaj pan! – fuk­nął nie­za­do­wo­lony.

– To tylko sos po­mi­do­rowy – od­po­wie­dział tam­ten, mie­rząc prze­ni­kli­wym wzro­kiem tu­ry­stę. – Go­rzej z pana nie­le­czoną miaż­dżycą.

Męż­czy­zna sap­nął z prze­ję­ciem, ku­ląc się w so­bie, a inny, sie­dzący nie­da­leko wej­ścia do ja­skini, uśmiech­nął się z iro­nią. Wist nie zwró­cił na ni­kogo uwagi, kon­su­mu­jąc da­lej po­si­łek. Nie ro­zu­miał re­ak­cji lu­dzi. Uwa­żał, że kon­takty in­ter­per­so­nalne są o wiele trud­niej­sze niż jego praca. O wiele le­piej „do­ga­duje się” z umar­łymi w swoim kró­le­stwie.

Hek­tor Wist od po­nad de­kady kie­ro­wał Za­kła­dem Me­dy­cyny Są­do­wej w Ło­dzi, wy­ko­nu­jąc sek­cje dla wielu śled­czych. Liczba zwłok oraz róż­no­rodny cha­rak­ter mor­derstw, z któ­rymi się spo­tkał, bu­dziły spore obawy o jego stan psy­chiczny. Wist na pal­cach jed­nej ręki mógł wy­li­czyć ko­le­gów, po­nie­waż jego czarny hu­mor i na­tar­czywe żarty bu­dziły po­wszechny nie­smak.

– Tu są moi nocni ko­le­dzy – szep­nął Hek­tor, pod­no­sząc głowę.

Przy­glą­dał się bacz­nie po­bli­skim roz­ło­ży­stym ga­łę­ziom. Na jed­nej z nich, tuż pod kępą li­ści, sie­dział kos. Jego żółty dziób od­ci­nał się od czar­nego upie­rze­nia. Wy­da­wał bez­u­stan­nie me­lo­dyjne dźwięki sta­no­wiące pieśń go­dową. Kom­po­no­wał się ide­al­nie wraz z in­nym tre­lem, po­brzmie­wa­ją­cym nad za­ło­mem skal­nym, gdzie przy­siadł róż­no­barwny drozd.

Wist po­wiódł wzro­kiem za jego gło­sem, krę­cąc głową z dez­apro­batą. Rzadko sły­szał głos pta­ków. I wo­lał, żeby tak po­zo­stało, po­nie­waż noc ze śpie­wem wspo­mnia­nych „kom­pa­nów” była po­nad jego siły.

Prze­łknął ostatni kęs mięsa. Scho­wał po­jem­nik do ple­caka i wy­gła­dził lnianą ko­szulę z krót­kim rę­ka­wem. Spoj­rzał na ze­ga­rek, wes­tchnąw­szy w du­chu. Po­zo­stało trzy mi­nuty do roz­po­czę­cia zwie­dza­nia ja­skini. To mię­dzy in­nymi dla niej zor­ga­ni­zo­wał so­bie nie­pla­no­wany urlop. Jesz­cze wczo­raj jako kra­jowy kon­sul­tant me­dy­cyny są­do­wej sie­dział na sym­po­zjum w auli Uni­wer­sy­tetu Ja­giel­loń­skiego. Dwa dni rze­tel­nej i cie­ka­wej wie­dzy o no­wo­cze­snych tru­ci­znach. Gdy wy­szedł, otrzy­mał wia­do­mość od swo­jego prak­ty­kanta. Treść go za­sko­czyła: do za­kładu nie przy­wie­ziono żadnych no­wych ciał. Ozna­czało to chwilę wy­tchnie­nia.

Nie za­sta­na­wiał się długo i już we wtor­kowe po­po­łu­dnie cie­szył oko wi­do­kiem ma­je­sta­tycz­nych skał o różnch kształ­tach jakby wy­ra­sta­ją­cych spod ziemi. Przy­po­mi­nały mu ludz­kie or­gany. Za Oj­cow­skim Par­kiem Na­ro­do­wym prze­ma­wiały rów­nież ja­ski­nie oraz miesz­ka­jące w nich nie­to­pe­rze.

Mało kto znał upodo­ba­nia Wi­sta inne niż roz­bie­ra­nie zwłok na czyn­niki pierw­sze. Groty, ich hi­sto­ria, ta­jem­ni­czość i skrzy­dlaci miesz­kańcy pla­so­wali się naj­wy­żej. Więk­szość ga­tun­ków tych ssa­ków żyła wła­śnie tu­taj. Wist ży­wił płonną o tej po­rze roku na­dzieję uj­rze­nia cho­ciaż jed­nego z nich.

– Dzień do­bry. Na­zy­wam się An­toni Tora i przez naj­bliż­sze pół go­dziny będę pań­stwa prze­wod­ni­kiem po tym wspa­nia­łym miej­scu. – Do­no­śny głos prze­rwał dal­sze roz­my­śla­nia Hek­tora.

Dok­tor Wist pod­niósł się szybko i pod­szedł do śred­niego wzro­stu, mu­sku­lar­nego, bro­da­tego męż­czy­zny w ochron­nym ubra­niu z czer­woną na­szywką parku na­ro­do­wego.

Prze­wod­nik wska­zał ręką na prze­świt skalny po pra­wej stro­nie.

– Ta­ras wi­do­kowy z eks­po­zy­cją po­świę­coną lu­dziom pier­wot­nym zo­sta­wimy so­bie na ko­niec. Naj­pierw wejdźmy do ja­skini. Pro­szę o za­ło­że­nie ma­se­czek.

Nie wszy­scy zdą­żyli wy­ko­nać po­le­ce­nie, nim ktoś jęk­nął z nie­sma­kiem, wpa­tru­jąc się w białą ma­te­ria­łową ma­skę z roz­kła­da­ją­cym się ludz­kim płu­cem w ka­łuży krwi.

– Źle ją za­ło­ży­łem? – za­py­tał śmier­tel­nie po­waż­nie Hek­tor, do­ty­ka­jąc pal­cem gra­fiki.

– Za­pra­szam do kró­le­stwa nie­to­pe­rzy i pa­ją­ków – za­re­ago­wał szybko prze­wod­nik, prze­ły­ka­jąc gło­śno ślinę.

In­for­ma­cja za­trwo­żyła część tu­ry­stów, po­wo­du­jąc, że nie­któ­rzy z nich prze­kro­czyli wej­ście groty nie­mal na czwo­ra­kach. Ina­czej niż Hek­tor.

Otu­liło go wil­gotne, chłodne po­wie­trze. Wzdry­gnął się, a z każ­dym ko­lej­nym kro­kiem jego twarz przy­bie­rała co­raz bar­dziej po­ważny wy­raz.

– Sły­szą pań­stwo po­je­dyn­cze kap­nię­cia? We­dług le­gend ska­pu­jąca na ko­goś kro­pla wody przy­nie­sie wiel­kie szczę­ście tej oso­bie… – za­czął Tora. Pod­szedł do pa­nelu z trzema przy­ci­skami. – Oto przed pań­stwem Ja­ski­nia Ciemna w ca­łej oka­za­ło­ści.

Ja­sne punk­towe świa­tło roz­pro­szyło mrok, uka­zu­jąc prze­ra­ża­jący wi­dok. Krzyk ko­biet roz­niósł się echem jed­no­cze­śnie z ude­rze­niem nie­przy­tom­nego prze­wod­nika o ska­li­ste pod­łoże. Wszy­scy jak je­den mąż wy­co­fali się w stronę kraty, która jak na złość nie chciała ustą­pić. Je­dy­nie Hek­tor Wist pod­szedł o kilka kro­ków do przodu, za­dzie­ra­jąc głowę.

– Praw­dziwy nie­to­perz… z ludz­kiej skóry.

Dźwięk słów zbiegł się z od­gło­sem kro­pli krwi spa­da­ją­cej z czoła ko­biety pro­sto w dużą bru­natną ka­łużę

Skrę­cany sznur opla­tał ści­śle szczu­płe kostki oraz nad­garstki. Po­ło­że­nie ciała po­wo­do­wało, że lina wży­nała się w skórę, prze­cie­ra­jąc pierw­sze war­stwy na­skórka, eks­po­nu­jąc pięty, blade z po­wodu utraty krwi. Kon­tra­sto­wały z ko­lo­rem juty. Po­dob­nie jak łydki, uda, po­śladki, plecy, kark oraz zgięte lekko w łok­ciu ręce. Wszystko uwy­dat­nione w mdłym świe­tle ja­ski­nio­wych ha­lo­ge­nów oraz jed­nego ma­łego po­li­cyj­nego re­flek­tora.

– Pro­fe­sjo­nalna ro­bota – szep­nął Hek­tor Wist jesz­cze raz, oglą­da­jąc ciało ko­biety, wi­szące głową w dół na wy­so­ko­ści około trzech me­trów.

Po­je­dyn­cze kro­ple krwi z rany po­kry­wa­ją­cej pra­wie całą po­wierzch­nię głowy ska­py­wały w kil­ku­mi­nu­to­wych od­stę­pach, roz­brzmie­wa­jąc echem wśród wa­pien­nych ścian.

Przy­bli­żył twarz do ple­ców ofiary. Spo­sób spę­ta­nia wy­da­wał się naj­bar­dziej po­wszechny z moż­li­wych. Zo­sta­wiał on wolne prze­strze­nie po­mię­dzy bo­kami tu­ło­wia a ko­ścią ra­mie­niową. Tu ich nie było, a słabe świa­tło nie po­zwa­lało okre­ślić, czym zo­stały wy­peł­nione.

Wła­śnie to naj­bar­dziej ab­sor­bo­wało my­śli Wi­sta. Mu­siał zba­dać ciało, tylko… Za­klął w du­chu. Kom­plet­nie za­po­mniał, że za­wsze ma przy so­bie jed­no­ra­zowe rę­ka­wiczki. Przy­zwy­cza­je­nie za­wo­dowe.

Się­gnął do ple­caka i za­czął za­wzię­cie w nim grze­bać, kiedy usły­szał pod­nie­sione głosy tuż przy wej­ściu do ja­skini. Z cie­ka­wo­ścią przy­słu­chi­wał się ner­wo­wej roz­mo­wie funk­cjo­na­riu­szy. Je­den z nich od dłuż­szego czasu trzy­mał dłoń na ustach.

– Je­zu­sie Na­za­reń­ski! My­śla­łem, że już ni­gdy mnie to nie spo­tka – jęk­nął po­li­cjant. Za­pewne ką­tem oka zo­ba­czył wi­szące zwłoki ko­biety. Głę­bo­kie i szyb­kie od­de­chy świad­czyły, że przy­był przed chwilą, po­ko­naw­szy drogę w eks­pre­so­wym tem­pie. Jego wład­czy ton głosu su­ge­ro­wał, że jest naj­star­szy stop­niem. – Czemu lu­dzie jesz­cze tu­taj są? Spro­wadź­cie ich wszyst­kich na dół, za­nim pu­ści­cie pa­wia i za­nie­czy­ści­cie miej­sce zbrodni, a oni ob­wiesz­czą ca­łemu światu o dzi­siej­szej przy­go­dzie.

Uczest­nicy fe­ral­nej wy­cieczki na­dal tło­czyli się przy ja­skini. Pra­wie wszy­scy trzy­mali w rę­kach smart­fony. Na­prze­mien­nie na­gry­wa­jąc lub ro­biąc zdję­cia.

– A je­żeli wśród nich jest mor­derca, pod­in­spek­to­rze Mo­raw­ski? – szep­nął z prze­stra­chem mun­du­rowy z blond czu­pryną, zwany przez ko­le­gów Lo­kim.

– Zna­lazł się de­tek­tyw Co­lombo dla ubo­gich. Szkoda, że trupa wi­dzia­łeś tylko w ame­ry­kań­skich se­ria­lach – zru­gał pod­ko­mend­nego Mo­raw­ski. Na szczę­ście echo groty zro­biło swoje. Zni­żył głos. – Przy oka­zji ob­fo­to­gra­fo­wa­li­ście i spi­sa­li­ście ze­zna­nia?

– Cze­kali… – za­czął Loki.

– Na dół z nimi. I nikt nie ma prawa odejść, za­nim się przed wami nie wy­spo­wiada. Jak tam zejdę, chcę wie­dzieć o nich wszystko, łącz­nie z ulu­bio­nym sma­kiem lo­dów.

Po­ste­run­kowi nie od­po­wie­dzieli, lecz Hek­tor miał wra­że­nie, że na ich twa­rzach oprócz mie­sza­niny wstydu ma­lo­wała się ulga z po­wodu moż­li­wo­ści opusz­cze­nia miej­sca zbrodni. Po­czuł ciężki wzrok na so­bie. Nie mu­siał długo cze­kać, aż usły­szał sy­czący głos Mo­raw­skiego.

– Kto to jest? Gdzie jest Wal­dek Sznyt?

– Pa­to­log jest na urlo­pie i nie od­biera te­le­fonu. A ten męż­czy­zna twier­dzi, że jest le­ka­rzem – wy­ja­śnił Loki.

– Na­wet w tym biz­ne­sie są braki ka­drowe… – sko­men­tował po­li­cjant. Na­stęp­nie pod­sko­czył w kilku su­sach w stronę Wi­sta, który zbli­żył dło­nie do wol­nej prze­strzeni po­mię­dzy plecami a prawą ręką ofiary. – Ani się waż do­tknąć ciała! Wy­no­cha stąd! – wrza­snął mu tuż przy uchu.

– Pro­szę nie krzy­czeć, bo jesz­cze obu­dzisz ja­kie­goś nie­to­pe­rza – od­parł Wist swoim gro­bo­wym gło­sem, po czym od­wró­cił się wolno i ak­cen­tu­jąc ko­lejne wy­razy, do­dał: – pod­in­spek­to­rze Mo­raw­ski.

Wist wi­dział, że męż­czy­zna przy­gląda się mu z za­cie­ka­wie­niem, marsz­cząc czoło i prze­szu­ku­jąc po­kłady pa­mięci.

– Mu­szę się uszczyp­nąć, bo nie wie­rzę. Hek­tor Wist we wła­snej oso­bie. – Mo­raw­ski grzmot­nął go w plecy i krę­cąc głową z nie­do­wie­rza­niem, za­py­tał: – Ile to już mi­nęło od na­szego spo­tka­nia? Dwa­dzie­ścia lat?

– W czerwcu mi­nęło dwa­dzie­ścia je­den.

– Ta do­kład­ność za­wsze mnie wku­rzała. – Mo­raw­ski spo­waż­niał. Prze­śli­zgnął się wzro­kiem po ły­si­nie Wi­sta, jego szczu­płej, wy­so­kiej po­stu­rze uwy­dat­nio­nej przez do­pa­so­waną lnianą ko­szulę i ciem­no­szare spodnie. – Nic się nie zmie­ni­łeś od tam­tych cza­sów.

– Ty wręcz prze­ciw­nie. Na twój średni wzrost masz za duży mię­sień piwny.

Słowa Hek­tora wy­wo­łały osłu­pie­nie dwóch tech­ni­ków kry­mi­na­li­stycz­nych ubra­nych w białe ochronne kom­bi­ne­zony. Pod­nie­śli głowy, cze­ka­jąc na re­ak­cję ko­men­danta ko­mi­sa­riatu w Skale. Nikt dawno nie od­wa­żył się ude­rzyć w jego czuły punkt.

Tym­cza­sem Mo­raw­ski prych­nął ze śmie­chu, ma­cha­jąc lek­ce­wa­żąco ręką. Pod­czas ich pierw­szego spo­tka­nia po­nad dwie de­kady temu po­lu­bił żar­to­bli­wego le­ka­rza kra­kow­skiego Za­kładu Me­dy­cyny Są­do­wej. Ich krótka współ­praca za­wo­dowa prze­bie­gała zna­ko­mi­cie. Wza­jem­nie się uzu­peł­niali.

– Czyżby ko­lejna na­sza współ­praca po tylu la­tach? – za­gad­nął po­waż­nym gło­sem Hek­tor.

– Po moim tru­pie. W ogóle skąd się tu­taj wzią­łeś?

– Przy­je­cha­łem na dawno od­kła­dany urlop i od razu tra­fi­łem na zwłoki, któ­rym zdą­ży­łem się już przyj­rzeć.

– Je­steś świad­kiem i wła­śnie po­wi­nie­neś spo­wia­dać się Lo­kiemu.

– Masz mało kom­pe­tent­nych pod­wład­nych, może do­brze się stało, że by­łem na miej­scu.

Hek­tor skie­ro­wał wzrok na ciało ko­biety. Mo­raw­ski po­dą­żył za nim, nie­chęt­nie przy­zna­jąc mu ra­cję. Obaj wie­dzieli, że czas nie stał po ich stro­nie, a mor­der­stwo nie było dzie­łem przy­padku.

Pod­in­spek­tor prze­je­chał dło­nią po twa­rzy, ście­ra­jąc kro­plę wody, która spa­dła mu na czoło. Wes­tchnął ner­wowo i po­wie­dział:

– Mów, co za­uwa­ży­łeś, bo twoja tru­pia mina zdra­dza, że try­skasz roz­kła­da­ją­cymi się re­we­la­cjami.

– Ofiarą jest ko­bieta w wieku około trzy­dzie­stu, trzy­dzie­stu pię­ciu lat. Jak sam wi­dzisz, jej wzrost i fi­gurę po­wszech­nie okre­śla się mia­nem fi­li­gra­no­wej, co oka­zało się dla niej zgubne.

– Zgubne? Za­pewne każdy męż­czy­zna się za nią oglą­dał?

– Drobna bu­dowa ciała mo­gła być jed­nym z kry­te­riów wy­boru ofiary. – Słowa Wi­sta spo­wo­do­wały, że brwi po­li­cjanta unio­sły się na mak­sy­malną wy­so­kość. Pa­to­log pod­niósł głowę, wska­zu­jąc me­ta­lowy hak wy­sta­jący ze skały, le­d­wie wi­doczny przez gruby sznur, two­rzący nie­wielką pę­tlę tuż przy no­gach ko­biety. – Ina­czej nie wcią­gnąłby ofiary na górę.

– Nie pod­niósł jej?

– Na wy­so­kość trzech me­trów? Bez­władne, zwią­zane ciało bar­dzo trudno jest unieść na taką wy­so­kość i jesz­cze za­cze­pić o hak. Chyba że mor­derca cho­ro­wał na gi­gan­tyzm. – Wist zer­k­nął na po­li­cjanta z po­li­to­wa­niem. – Poza tym spójrz na wią­za­nie nóg.

Mo­raw­ski wy­cią­gnął głowę, cmo­ka­jąc z nie­za­do­wo­le­nia. Przy­su­nął bli­żej po­li­cyjny re­flek­tor, wpa­tru­jąc się prze­ni­kli­wie przez do­bre dwie mi­nuty. Jego metr sie­dem­dzie­siąt trzy nie uła­twiał mu za­da­nia.

– Cho­lera, masz ra­cję. Ostat­nie war­stwy liny różnią się uło­że­niem i siłą ści­sku wzglę­dem pę­tli owi­nię­tych wo­kół ko­stek. Mor­derca wcią­gnął ją, prze­rzu­ca­jąc linę przez hak, a po­tem za­pę­tlił resztę wo­kół nóg. – Od­wró­cił się gwał­tow­nie, roz­glą­da­jąc się po sta­no­wi­sku ar­che­olo­gicz­nym tuż przy rów­no­le­głej ścia­nie. Sap­nął ze zło­ści. – Na­wet wiem, skąd wziął dra­binę.

– Sko­rzy­stał z niej, żeby wbić hak.

Tym ra­zem po­li­cjant po­krę­cił sta­now­czo głową. Wska­zał po­szcze­gólne punkty na bocz­nych ścia­nach i skle­pie­niu groty.

– Ten hak był już wcze­śniej w ja­skini. To po­zo­sta­łość po sta­rej in­sta­la­cji elek­trycz­nej, za­pew­nia­ją­cej oświe­tle­nie dla tu­ry­stów i ku­ra­cju­szy daw­niej funk­cjo­nu­ją­cego sa­na­to­rium w Oj­co­wie.

– Mu­siał o tym wie­dzieć wcze­śniej.

– Wiesz, ilu tu­ry­stów od­wie­dza Ciemną w ciągu se­zonu? Każdy prze­wod­nik wspo­mina o sta­rych przy­łą­czach. Kiedy zgi­nęła?

– Prze­ce­niasz mnie. My­ślisz, że na pod­sta­wie oglę­dzin tyl­nej czę­ści zwłok okre­ślę do­kładny czas zgonu? – spy­tał Wist z iro­nicz­nym uśmie­chem, lecz w od­po­wie­dzi usły­szał tylko chrząk­nię­cie po­li­cjanta. Po chwili pro­fe­sor­skim to­nem od­parł: – Od czter­na­stu do sied­miu go­dzin.

– Mię­dzy dwu­dzie­stą pierw­szą a piątą rano – ob­li­czył szybko Mo­raw­ski, pa­trząc na cy­frowy ze­ga­rek na le­wej ręce. – Duży prze­dział czasu. Pra­wie cała noc.

– Nie zgi­nęła od razu.

– Była tor­tu­ro­wana?

– Na ten mo­ment nie wi­dzę otarć na nad­garst­kach i sto­pach. Śla­dów wle­cze­nia rów­nież nie do­strze­głem, oprócz ubło­co­nych frag­men­tów skóry.

– To o co ci cho­dzi? – spy­tał zde­ner­wo­wany po­li­cjant.

– Po­dej­rze­wam, że się wy­krwa­wiła.

– Ty ni­gdy nie po­dej­rze­wasz, tylko wiesz.

– Mu­simy ją od­wró­cić. Wtedy do­wiemy się wię­cej, a tak to wró­żymy z dupy – stwier­dził, wpa­tru­jąc się w po­śladki ofiary tuż nad jego głową.

Mo­raw­ski otwie­rał już usta, aby do­sad­nie sko­men­to­wać po­mysł pa­to­loga, lecz Wist do­po­wie­dział:

– Za­pew­niam, że nie po­ża­łu­jesz.

Pod­in­spek­tor nie wa­hał się długo. Kiw­nął na tech­ni­ków i prze­ka­zał prośbę Wi­sta.

Bez słowa za­brali się do pracy. Naj­pierw ob­fo­to­gra­fo­wali jesz­cze raz od­sło­niętą stronę ko­biety oraz spraw­dzili, czy opusz­cze­nie zwłok nie znisz­czy ewen­tu­al­nych do­wo­dów. W końcu je­den z po­li­cjan­tów roz­ło­żył duży czarny wo­rek. Drugi zaś przy­sta­wił dra­binę i na wspólny sy­gnał zdjął linę z haka, trzy­ma­jąc za nogi, a jego kom­pan – za tu­łów ofiary. Na­stęp­nie za­czął po­woli scho­dzić i opusz­czać zwłoki. Po chwili plecy ko­biety do­tknęły ziemi.

Żadne słowa nie zdo­łałyby opi­sać tego, co wy­ło­niło się z mroku, roz­pro­szo­nego przez po­li­cyjny re­flek­tor. Funk­cjo­na­riu­sze wpa­try­wali się w osłu­pie­niu, nie mo­gąc się ru­szyć. Je­dy­nie Wist cmok­nął z za­dumą i uklęk­nął przy oka­le­czo­nej ko­bie­cie.

Nikt jed­nak nie zwró­cił uwagi na re­ak­cję To­bia­sza Mo­raw­skiego. Otrzą­snął się mi­mo­wol­nie. Znał ofiarę bar­dzo do­brze. Roz­po­znał ją na­wet z krwawą raną na gło­wie, po­nie­waż dzi­siaj mi­nął równo rok od jej po­grzebu.