Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Młoda dziewczyna i śmierć
Ada Mielnik po śmierci ojca znalazła się na życiowym zakręcie. Dręczą ją wspomnienia, ma poczucie, że ktoś ją śledzi. A kiedy obok niej dochodzi do morderstwa, wie już, że dzieje się coś złego. Przerażona dziewczyna nie rozumie, dlaczego to wszystko jej się przytrafia. Wie jednak, że musi dojść prawdy. Stawką jest jej życie.
Dominika Bel – autorka powieści kryminalnych. Między innymi napisała „Śmierć w głębi lasu”, „Klątwę Marianny” i „Wiśniowy jogurt”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 354
Rok wydania: 2023
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Oficynka & Dominika Bel, Gdańsk 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.
Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2023
Redakcja: Jolanta Zientek-Varga
Korekta: Anna Marzec
Skład: Dariusz Piskulak
Projekt okładki: Magdalena Zawadzka
Zdjęcia na okładce: © Claudio Baldini/shutterstock.com© foxaon/shutterstock.com © dartist/shutterstock.com© Mega Pixel/shutterstock.com © Nomad_Soul/shutterstock.com© Lubos Chlubny/shutterstock.com © Weerachai Khamfu/shutterstock.com© pattang/shutterstock.com © Yeti studio/shutterstock.com © Modella/shutterstock.com
ISBN 978-83-67875-51-6
www.oficynka.pl
e-mail:[email protected]
Wszelkie podobieństwa nazwisk, postaci i zdarzeń są przypadkowe i nie mają odpowiedników w rzeczywistości.
Osoby z rodziny i najbliższego otoczenia państwa Czajkowiczów, z którymi Czytelnik spotka się w książce
Ada Mielnik – niestety urodą podobna do ojca, prawdopodobnie też charakterem
Lidia i Tadeusz Czajkowiczowie – wrażliwa, delikatna ciocia Ady i oddany jej małżonek
Krystyna Czajkowicz – ich córka, mistrzyni pieczenia ciast, gorzej z życiem osobistym
Ewa Smogolińska – siostra Tadeusza Czajkowicza, była dyrektor instytutu naukowego; ideał matki i pani domu
Julita Smogolińska – jej córka, śliczna i wzorowo wychowana, pod każdym względem prymuska
Bucio Smogoliński – starszy brat Julity, z dobrym stanowiskiem w korporacji i niewielką nadwagą
Dorota Gilska – siostra Lidii Czajkowicz, do niedawna pani doktorowa, obecnie rozwódka
Inga Tarska – przyjaciółka Doroty, piękna i elegancka, świetna lekarka; czekająca na miłość życia
Cyprian Lend – były mąż Krystyny, właściciel Diablego Pubu z widocznymi tego oznakami
Moim zdaniem Ryszard przesadził. – Lidia Czajkowicz starannie wybrała czekoladkę z bombonierki przyniesionej przez gości. Zmięła szeleszczącą bibułkę. – Już rozwód był poniżej krytyki, a jeszcze historia z daczą!
– Przesadził, mówisz? – Mąż nieco się zaczerwienił. – Jakbym go dorwał, jego bym przesadził. Najlepiej przez parapet i do widzenia!
Jego siostrzenica Julita, wyprostowana w fotelu, z powagą trzymała drobnymi palcami filiżankę z delikatnym kwiatowym wzorkiem.
– Całkowicie się z ciocią zgadzam i jestem zszokowana, że można było coś takiego zrobić po dwudziestu pięciu latach małżeństwa.
W pokoju, lśniącym wysokim połyskiem mebli sprzed kilku dekad, zapanowała cisza przerywana uderzeniami o szyby strug zimnego listopadowego deszczu.
– Dwudziestu czterech i pół! – Dochodzący zza otwartych drzwi głos, pozornie nieuczestniczącego w rozmowie mężczyzny, dźwięczał zadowoleniem. – Pan doktor nieprzytomnie długo odkładał rozstanie, ale trudno wymagać, żeby w tej sytuacji wydawał kasę na srebrne wesele.
– Czy w korporacji rozumiecie tylko słowo „pieniądze”? – spytał Tadeusz Czajkowicz znad czasopisma motoryzacyjnego.
– Nieprzytomność dotyczyła chyba czegoś innego, tato. – Córka, Krystyna Czajkowicz, wniosła tacę pełną dopiero co upieczonych kruchych ciastek. – I dotyczy nadal. – Jej niski głos o ciepłej barwie kontrastował z wyraźnie jadowitą dykcją. – Jak inaczej nazwać porzucenie żony dla koleżanki własnej córki? – Wzruszyła ramionami. – Myślę, że brak przytomności to najłagodniejsze określenie.
Starannie rozłożyła talerzyki, nie zaczepiając o nic rękawami granatowej tuniki. Obrzuciła całość oceniającym spojrzeniem spod jasnej, zaczesanej na bok grzywki i usiadła w fotelu z filiżanką.
– Jak oni załatwili to finansowo, mamo?
Pani Lidia westchnęła głęboko.
– Co do złotówki, choć oczywiście nie jestem poinformowana, ale wiem, że ona dostała mieszkanie, a on wziął domek z działką w Trzcinowie i od razu przepisał go na ukochaną Wirginię. Domek, który urządzali z moją siostrą przez lata wspólnym wysiłkiem. Stworzyli prawdziwe cacko.
– To prawda – stwierdziły równocześnie córka i siostrzenica męża.
– A teraz, jak wiecie, przysłał wiadomość ze Szkocji, żeby w trybie pilnym zabrała swoje rzeczy, bo jej następczyni chce się rozgościć na daczy, zanim do niego dołączy.
Obie pokręciły głowami z dezaprobatą.
Różniły się od siebie. Twarz Julity była lekko trójkątna, z dużymi jasnozielonymi oczami na tle złocistych, puszystych włosów, a Krystyny podłużna, z trochę zadartym noskiem i ozdobiona jasną grzywką krótkiej fryzury. Jednak może linia brwi, osadzenie oczu, coś nieuchwytnego w ruchach sprawiały, że ich bliskiego pokrewieństwa nie dało się nie zauważyć.
Z pewnością też w jednakowy sposób skomentowałyby postępowanie doktora Ryszarda Gilskiego, lecz w tym momencie stanął w drzwiach posiadacz głosu dochodzącego wcześniej z sąsiedniego pokoju. Wysoki, trzydziestokilkuletni blondyn w modnie podziurawionych dżinsach i markowym T-shircie, niezbyt skutecznie tuszującym lekką nadwagę.
– Nie jej chałupa, gratów nie trzyma. To logiczne, prawda? – Poprawił cienkie złotawe okulary. – Robicie sztuczną aferę z normalnych rzeczy.
– Buciu! – syknęła Julita. – Jak zwykle niczego nie rozumiesz. Ale brat mi się trafił! – westchnęła ciężko.
W odpowiedzi mężczyzna ostentacyjnie wzniósł oczy i poruszając się miękko i cicho, bo był w skarpetkach, zajął miejsce w fotelu obok kuzynki.
– Rzeczywiście, jeszcze się nie rozwodziłem. – Sięgnął po ciastko. – Ale wszystko przede mną, siostrzyczko.
– Z tym będzie kłopot – zauważyła Krystyna łagodnie. – Najpierw musisz się ożenić. A jeszcze wcześniej – westchnęła – konieczne jest znalezienie desperatki.
Skinął głową z głębokim przekonaniem.
– Orientuję się we wszystkim. I myślę, dziewczyny, że mnie nie doceniacie. – Nalał sobie herbatę.
– Doceniają, doceniają – wtrąciła pośpiesznie Lidia Czajkowicz. – Wiedzą, ile osiągnąłeś, jak pracujesz; nawet teraz, choć już prawie wieczór, siedziałeś z laptopem. I jesteś przystojny. Masz to po Smogolińskich i Czajkowiczach.
Wygładziła dekolt koronkowej bluzki, poprawiając bursztynowy wisiorek.
– Pewnie. Jasna sprawa – stwierdził z zadowoleniem, udając, że nie widzi uśmieszków dziewczyn. – Mam pomóc cioci Dorocie wywieźć rzeczy z Trzcinowa.
– Oczywiście – wtrącił znad gazety wuj. – Jesteś młodym, zdrowym mężczyzną.
– Wszyscy będziemy jej pomagać – stwierdziła sucho Julita. – Rodzina powinna trzymać się razem.
Młody, zdrowy mężczyzna się skrzywił.
– Akurat, żadne pokrewieństwo. Ale niech będzie. – Machnął ręką.
Tadeusz Czajkowicz złożył starannie czasopismo.
– Nikt z nas nie pozostanie obojętny na sytuację, w której znalazła się moja szwagierka. Lidia szczególnie ciężko to znosi. Dzisiaj wzięła dodatkowe leki. – Jego żona przytaknęła, spuszczając oczy. – A po wydarzeniu z mewą… Chciałem ją wieźć na ostry dyżur.
– O co chodzi z mewą? – Bucio ledwie przełknął ciastko.
– No właśnie – zainteresowała się młodsza siostra.
Pani Czajkowicz łyknęła herbaty i poprawiła świeżo obcięte jasne włosy.
– Przed deszczem zaczęło straszliwie wiać. Byłyśmy w kuchni i wtedy coś nieprawdopodobnie huknęło w szybę. Naprawdę pomyślałam, że to wojna. Krysia otworzyła okno, choć prosiłam, żeby tego nie robiła, i sąsiad z dołu zawołał do nas. Widział, jak ogłuszona mewa spada na chodnik. – Pokręciła głową. – Słowo daję, nigdy czegoś takiego nie przeżyłam.
– Coś podobnego! – Julita patrzyła na ciotkę, trzepocząc długimi podkręconymi rzęsami. – Niesamowite. Trochę jak nad oceanem.
– Nad oceanem! – parsknął Bucio. – Też wymyśliłaś! Mewa przyleciała z Glinek, na skwerku ich pełno. Swoją drogą, szkoda ptaka.
– Z parku Szczęśliwickiego – wtrąciła Krystyna. – Nazywa się tak od lat.
Julita potrząsnęła jasnymi miękko układającymi się włosami sięgającymi ramion.
– Scena jak z Hitchcocka! – zauważyła przejęta.
Jej kuzynka wstała z fotela.
– Chodź, pomożesz mi wyjąć szarlotkę. – Popatrzyła na nią z góry.
Tadeusz Czajkowicz poczekał, aż obie wyszły z pokoju.
– Co z tobą? – zagadnął siostrzeńca. – Kiedy idziesz na swoje? Masz mieszkanie, a siedzisz u mamusi – dodał, nie widząc reakcji u młodego człowieka.
– Myślę o tym – odparł Bucio poważnym tonem. – Obawiam się szoku wejścia w dorosłość.
– Właśnie – wtrąciła ciotka.
– Szoku czego? – Jej mąż, zdumiony, zsunął nos okulary na nos. – Współczuję siostrze. To się dochowała!
– Ależ Tadziu, u Smogolińskich zawsze była niezwykle rodzinna atmosfera – zaprotestowała żona. – Przecież wiesz, do jakiego wspaniałego domu weszła twoja siostra. Jak bardzo szanowało się tam tradycje.
– Owszem, kawiarniane. – Jej mąż pokręcił głową i demonstracyjnie zasłonił się gazetą.
Bucio słuchał z absolutnym spokojem.
– Rzeczywiście, ciociu, z tego, co pamiętam, u dziadków była atmosfera z innej epoki, ale tata tak naprawdę większość część życia spędził, popijając kofeinę i alkohol w chmurach dymu papierosowego. Rzadko go widywałem – dodał bez emocji.
– Masz rację, to wszystko musiało się odbić na jego zdrowiu i wcześnie go straciliście – westchnęła Lidia. – Jednak nazwisko zobowiązuje. Pielęgnowanie wzorców…
– Oczywiście. – Siostrzeniec sięgnął po czekoladkę. – Jak najbardziej. Jestem tego samego zdania.
Tymczasem w kuchni Krystyna z nieukrywanym zadowoleniem oglądała wyjęte z piekarnika dzieło swych rąk.
– Udało się nadzwyczajnie – obwieściła.
Julita, nie obdarzając wypieku nawet jednym spojrzeniem, całą uwagę poświęciła paznokciom idealnie pokrytym błyszczącym lakierem.
– Tobie zawsze wszystko się udaje – stwierdziła. – Przynajmniej w sferze ciast i tym podobnych.
– Co masz na myśli? – spytała obojętnie kuzynka.
– Żeby nie wiem co, będziesz z siebie dumna.
– O co konkretnie ci chodzi? – Krystyna uniosła brwi.
Julita, rozkładając pod światło szczupłe palce, oglądała w skupieniu odcień nowej emalii.
– Konkretnie? Weźmy na przykład twoje ciuchy. – Dramatycznie wyciągnęła ręce. – Rozszerzone nogawki do tego czegoś u góry! Są tragiczne, ale uważasz je za świetne, bo przecież je wybrałaś. Nie interesuje cię niczyje zdanie na twój temat ani na żaden inny. – Odgarnęła z czoła równo przyciętą grzywkę. – Wierzę, że jesteś perfekcyjna na odpowiedzialnym stanowisku w domu kultury – wyliczała beznamiętnym tonem – a także rekordowo szybka, bo w półtora roku umiałaś rozwalić małżeństwo.
– Chyba żartujesz!
– Skądże! Innym zazwyczaj zajmuje to więcej czasu.
Krystyna wzruszyła ramionami.
– Doskonale wiesz, że powodem był alkohol.
Julita wzniosła oczy.
– Też bym zaczęła pić, gdyby teściowa wdzierała się w moje życie – stwierdziła z przekonaniem.
– Naprawdę? Ciekawe, skąd tak świetnie znasz się na małżeństwie. O ile mi wiadomo, żaden z twoich fantastycznych związków nie przetrwał nawet najbardziej wstępnej próby czasu.
Zaczepiona w ten sposób dziewczyna zrobiła energiczny krok w stronę rozmówczyni w sposób niedwuznacznie wskazujący na zamiar odpowiedzi rękoczynem.
Na szczęście w tym momencie rodzinną pogawędkę przerwało wtargnięcie Bucia, który z hałasem wpadł na taboret, potrącił wiszący koszyk, przekrzywił ozdobny łyżnik, po czym dokładnie rozejrzał się wokół.
– Co z żarciem? – spytał rzeczowo.
Kuzynki odwrócone już do siebie tyłem, nie zareagowały. Pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Was zostawić na moment we dwie… – skomentował krótko i ze znajomością rzeczy.
Po czym sprawnie wziął ciasto, przeniósł je do pokoju, a następnie postawił równo pośrodku serwety.
Lidia kręciła głową w zamyśleniu.
– Zastanawiam się i ciągle nie mogę zrozumieć, dlaczego Ryszard zrobił Dorocie coś takiego. Była wspaniałą żoną i matką.
– Jakie to banalne – westchnęła Krystyna.
– Nie to, co u ciebie, prawda? – syknęła Julita.
Tadeusz Czajkowicz skończył kawałek jabłecznika i zdecydowanym ruchem odsunął talerzyk.
– Nigdy nie miałem pełnego zaufania do szwagra.
Bucio był zainteresowany czym innym.
– Świetna szarlotka na ciepło – oznajmił.
Ciotka uniosła brwi.
– Krysia ma tyle talentów domowych. Cóż, kiedy… – przerwała, widząc lodowate spojrzenie córki. – A jeśli chodzi o ciasto, to u Smogolińskich podaje się na gorąco sernik z lodami, prawda?
– Uhm, mama robi coś takiego – mruknął Bucio zajęty pochłanianiem dokładki.
– Kiedy się umawiamy na wyprowadzkę cioci z Trzcinowa? – Krystyna, raczej bez apetytu, wróciła do właściwego temat spotkania, obserwując zalane deszczem szyby. – Miało być w sobotę, ale ciocia prosiła, żeby jutro, jeśli możemy. Możemy?
– Jutro piątek, mówiłeś, że się wyrwiesz – przypomniała Julita.
Brat skinął głową.
– Dam radę. Mój zespół ma spektakularne wyniki. Kogoś jeszcze bierzemy?
Nieoczekiwanie zapanowało kłopotliwe milczenie. Kuzynki po raz pierwszy od wyjścia z kuchni spojrzały na siebie. Pytająco.
Bucio Smogoliński przetarł okulary.
– Chodzi o tę Adę?
Lidia z westchnieniem wypiła kilka łyków herbaty.
– Oczywiście, przecież należy do rodziny.
– Naprawdę? Do tej pory nieczęsto ją u was widywałem. A może nie było potrzeby?
Julita obrzuciła go spojrzeniem pełnym niesmaku.
– Czy zawsze musisz być taki… taki… – Nie znalazła słów.
– Normalny, chciałaś powiedzieć? – uśmiechnął się.
Tadeusz Czajkowicz wstał i energicznym krokiem podszedł do telewizora. Przed włączeniem go dokładnie sprawdził program. Jego żona nie odrywała wzroku od Bucia.
– Masz absolutną rację, mój kochany. Rzadko mogłam widywać siostrzenicę. Jej matka, moja świętej pamięci siostra, praktycznie zerwała kontakty z rodziną.
– Wydawało mi się – wtrąciła Krystyna – że ciocię Monikę dziadkowie wyrzucili z domu.
Jej matka lekko się skrzywiła, poprawiła wisiorek, ułożyła równo łyżeczkę.
– W zasadzie… kiedy zaraz po maturze oznajmiła, że wychodzi za mąż za swojego nauczyciela matematyki, Piotra Mielnika, bardzo specyficznego człowieka, rodzice kazali jej wybrać. My albo on.
Zapadła wiele mówiąca cisza.
– A więc klasycznie wylali ją z domu – podsumował Bucio.
Lidia, unosząc brwi, skinęła głową i wzięła filiżankę.
– Monika – ciągnęła – pojawiła się dopiero na pogrzebie naszej mamy, która przeżyła ojca o rok. Potem jeszcze przychodziła co jakiś czas z Adą, ale zawsze bardzo oficjalnie. A później przysyłała już tylko ją. Teraz panią nauczycielkę biologii i pedagoga – wyartykułowała z przesadą.
– Bardzo słabo ciocię pamiętam – dorzuciła Julita. – Ada też jest jakaś taka… – zastanowiła się. – Sama nie wiem.
Tadeusz Czajkowicz oderwał wzrok od cicho grającego telewizora.
– Zwłaszcza teraz, po śmierci jej ojca i całej aferze. Na szczęście stanęliśmy na wysokości zadania i daliśmy jej schronienie.
– Owszem, na rok – stwierdziła chłodno jego córka. – A potem może na przykład wkroczyć tutaj z łóżkiem składanym, bo ma prawo. Dobrze – dodała tonem męczennicy. – Jeszcze dzisiaj zadzwonię do niej na Opaczewską i porozmawiam w sprawie Trzcinowa. Przecież nie wiemy, ile nas tam czeka roboty. Przyda się dodatkowa para rąk.
* * *
Piąta rano. W listopadzie środek nocy. Jednak dokładnie o tej porze Ada Mielnik zaczęła się budzić przed kilkoma miesiącami i na razie nic nie wskazywało, że to się zmieni.
Powoli przechodząc ze snu do rzeczywistości, usiłowała zrozumieć, gdzie się znajduje. Była niemal pewna, otwierając oczy, że znowu widzi swój pokój. Ten, w którym spędziła dotychczasowe życie. Jednak nie odczuła radości, ulgi ani niczego w tym rodzaju. Tylko zamęt w głowie i lęk.
Ktoś trzasnął drzwiami, gdzieś włączył się alarm samochodowy.
Szczekanie psa obudziło ją całkowicie.
Zobaczyła obce meble, nieznaną zasłonę w oknie, drzwi w innym miejscu niż zawsze. Przez chwilę nie rozpoznawała otoczenia, ale nie wpadła w panikę. Po prostu nie wiedziała, o co chodzi.
Zamknęła oczy. Bardzo powoli, lecz coraz wyraźniej, docierała do niej rzeczywistość. Po chwili pamiętała już, że jest w mieszkaniu, z którego okien widać skwer na Opaczewskiej. Należy ono do kogoś innego i jest jej tymczasowym schronieniem. Gdy córka cioci Doroty wróci ze stypendium, ona zdana będzie na łaskę rodziny.
Teoretycznie nie ma mowy o łasce. Zgodnie z zapisem notarialnym ma prawo do mieszkania w lokalu przy ulicy Białobrzeskiej u ciotki Lidii. Została tam zameldowana, lecz na szczęście nie spędziła ani jednej doby.
Gdy pojawiła się, schowana za plecami zaprzyjaźnionego prawnika, ciotka natychmiast wzięła telefon i po krótkiej rozmowie z siostrą z grymasem niesmaku wręczyła jej zapasowe klucze do wolnych dwóch pokoi przy Opaczewskiej.
W jednym z nich stanął tapczan i biurko, które wraz z ubraniami i częścią książek komornik pozwolił Adzie zabrać z licytowanego mieszkania.
– Miałaś fart – uprzytomniła jej koleżanka wuefistka, gdy znalazły trochę czasu podczas długiej przerwy. – Gdyby nie babcia, zostałabyś na bruku. Teraz to jest też ich problem. Wyobrażam sobie, jacy są wściekli. Ale – dotknęła jej ramienia – powiedz, jak sobie radzisz po stracie ojca.
– Nie najgorzej – odpowiedziała wtedy Ada zgodnie z prawdą.
Pierwsze dni po pogrzebie zapowiadały, że nie podniesie się łatwo po stracie człowieka, z którym była przez całe życie mocno związana, a ostatnie pięć lat po śmierci matki bardzo ich zbliżyło. Przynajmniej tak uważała. Aż do momentu, kiedy okazało się TO.
Na wspomnienie tamtych dni Ada zacisnęła powieki, chcąc odgrodzić się od scen powracających przed oczy. Pierwsza to plik urzędowych pism awizowanych na poczcie. Nie spodziewała się niczego ważnego, pieczątka z banku nie była nigdy czymś groźnym. Pieczątka z sądu zaskoczyła ją trochę, zawsze jednak uważała, że jeśli ktoś nie łamie prawa, nie ma się czego obawiać.
Zmęczona po przyjściu stwierdziła, że najpierw musi napić się herbaty, aby móc cokolwiek dokładnie przeczytać. Usadowiła się spokojnie w fotelu ojca i otworzyła koperty.
Początkowo nie wierzyła własnym oczom. Wtedy jej wzrok padł na ozdobną kasetkę, którą zostawiła sobie do przejrzenia na koniec przy porządkowaniu jego rzeczy.
To jest druga scena. Na widok zapisanej równym pismem kartki nie wiadomo czemu, poczuła się nieswojo.
Kochana Córeczko! Wybacz, że nie zdążyłem. Zawiodłem Cię, ale zawsze kochałem najbardziej na świecie.
Tata
Zrozumiała, że stało się coś złego i nieodwracalnego. Od wielu lat przywykła dawać sobie radę sama, w tej chwili jednak, trzęsąc się ze zdenerwowania, zadzwoniła do drzwi sąsiadki. Kobieta, mimo że szykowała obiad dla dwójki dzieci, rzuciła okiem na druczki i błyskawicznie wybrała numer brata, który miał kancelarię kilka ulic dalej.
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ