Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W dniu, w którym dziesięcioletni Antek wyrusza do kaszubskiej wsi na zieloną szkołę, dowiaduje się o ciążącej nad nim przepowiedni. Ma przeżyć to samo, co brat jego pradziadka, który 100 lat temu, jako dziesięcioletni chłopiec, wrócił pewnego dnia z wyprawy do lasu kompletnie odmieniony, a tamto wydarzenie wpłynęło na całe jego życie.
Na zielonej szkole dzieci czeka gra terenowa, podczas której mają dotrzeć do zapadniętego zamku i odkryć ukryty w nim skarb. Antek wraz ze swoją drużyną – Sławiną i Brunem - zamiast na trasę zaplanowaną przez opiekunów trafiają do prawdziwej kaszubskiej baśni, w której ich sprzymierzeńcami okażą się Borowa Ciotka, stolemy oraz kraśnięta.
Mieszkają oni w prawostronnej baśni, którą władał kiedyś książę Sobiesław i księżna Gertruda, jednak zamek, wraz z nimi, zapadł się 100 lat temu. Pozostała po nim jedynie Zamkowa Góra. Lewostronną baśnią rządzi Trzęsawid, pan Wilczego Bagna i brat Sobiesława, który stał się upiorem.
Zamek wynurzy się w dniu, w którym dzieci trafią do baśni, i to dosłownie na chwilę. W tym czasie Antek, Sławina i Bruno muszą otworzyć drzwi za pomocą hasła i dotrzeć do ukrytego wewnątrz skarbu. Jeśli im się to nie uda, zamek zapadnie się znowu, tym razem wraz z Zamkową Górą, a jego miejsce zajmie Wilcze Bagno. Trzęsawid stanie się władcą całej krainy.
Czy dzieciom uda się otrzymać skarb z rąk księcia Sobiesława i księżnej Gertrudy, mimo że Bruno zechce się od nich odłączyć, chciwe kraśnię ukradnie kopertę z hasłem, a u podnóża Zamkowej Góry czyha na nich Trzęsawid ze swoją okrutną armią?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 151
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Emilia Becker
Tajemnica
zapadniętego
zamku
© Copyright by Emilia Becker & e-bookowo
Korekta: Marta Bluszcz
Skład: Katarzyna Krzan
Projekt okładki: Katarzyna Krzan + AI
ISBN e-book: 978-83-8166-422-6
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione.
Wydanie I 2024
Zza uchylonego okna w szkolnej sali dobiegł dźwięk, który przypominał gwizdanie… na flecie. Antek doskonale je znał. Tak mógł gwizdać tylko on – czarny ptak z żółtym dzióbkiem. Kos. Ale nie byle jaki, tylko jego kos, jak Antek nazywał ptaka w myślach. Często pogwizdywał na gałęzi starego buka – dobrze widocznej z miejsca, w którym ławka Antka sąsiadowała z oknem. Antek tkwił w tej ławce przyciśnięty do szyby, bo Bruno, z którym posadziła go wychowawczyni, korzystał z każdej okazji, by wbić mu łokieć między żebra.
Kos siadywał też na parapecie okna w kuchni, gdy Antek jadł śniadanie. Podskakiwał po podwórku przed domem Antka zawsze wtedy, kiedy chłopiec wychodził powrzucać piłkę do kosza. Szczególnie lubił się kręcić przed gabinetem rodziców. To mogły być różne ptaki, jednak Antek dałby głowę, że widzi wciąż tego samego. Niezależnie od tego, jak blisko podchodził, ptak się go nie bał. Tu przystanął, tam coś dzióbnął, aż nagle zatrzymywał się i przyglądał mu się krótko, ale wnikliwie swoimi czarnymi oczami w żółtej oprawie. Antek miał wrażenie, że bardzo chce mu coś powiedzieć, ale nie wie, jak to zrobić.
Pod melodię, która dobiegała właśnie z gałęzi buka, można by podłożyć słowa: „Wakacje, już za dwa tygodnie wakacje!”. Jeszcze tylko wyjazd na zieloną szkołę, parę dni do końca roku i… Antek nie mógł się już doczekać chwili, kiedy będzie mógł zrzucić z siebie granatową kamizelkę z białą naszywką na piersi, przedstawiającą zwierzę o głowie i skrzydłach orła, a łapach i ogonie lwa. Mimo tego dumnego godła czuł się w swoim mundurku zupełnie nijaki, choć rodzice obiecywali coś wręcz przeciwnego – że będzie kimś wyjątkowym.
Gdy wraz z kolegami przemierzali ulice w swoich granatowych kamizelkach, przechodnie szeptali między sobą o najlepszej i najdroższej szkole w mieście. Może więc prawdą było to, co czasami mówiła mama, gdy wracała z wywiadówki. Antek nie zasłużył na tę szkołę. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że w niczym nie potrafił się wyróżnić?
Wychowawczyni – wysoka szatynka w starannym makijażu – właśnie wyliczała wszystkich uczniów, którzy zdobyli nagrody w konkursach. Przez cały rok szkolny nawet jeden włosek nie wymknął się spod starannie zaczesanego koczka. A w swojej prążkowanej koszuli i białych spodniach mogłaby wystąpić w reklamie żelazka i proszku do prania.
– Czas na największą klasową dumę! – powiedziała, a kącik jej ust lekko się uniósł, co było wyrazem największego uznania.
Wiadomo – chodziło o Sławinę. Wyprostowana jak struna blondynka z włosami związanymi w niedbały kucyk była bardzo tajemnicza. Choć mieszkała z tatą i babcią blisko domu Antka, rzadko widywał ją po szkole, bo wiecznie trenowała. Więcej na jej temat można się było dowiedzieć z wywiadów, które udzieliła kilku lokalnym gazetom. Wywiady wisiały w szkolnej gablocie. Mówiła, że zainteresowała się siatkówką, ponieważ jej mama, która zmarła krótko po jej urodzeniu, była znaną siatkarką. Też chciała zdobywać medale jak mama i dzięki temu być bliżej niej.
– I jeszcze jedna wspaniała wiadomość – kontynuowała nauczycielka. – Nasza klasa będzie najlepsza w szkole. Mamy aż dziesięć świadectw z paskiem. To prawie połowa klasy!
W oczach wychowawczyni zabłysły iskierki. Antek spojrzał przez okno. Kos, który sfrunął właśnie na parapet, pokiwał łebkiem ze zrozumieniem – zupełnie jakby wiedział, że Antek nie należy do tej szczęśliwej dziesiątki.
– A ja będę miał pasek? – zapytał swoim zachrypniętym głosem Bruno. Trudno było znaleźć w szkole dwóch chłopców, którzy nie znosili się tak bardzo jak Bruno i Antek. Bruno, ze swoją kwadratową twarzą i szerokimi barkami wyglądał jak starszy brat niewysokiego i szczupłego Antka. Wychowawczyni posadziła Bruna z Antkiem za to, że wiecznie mówił z tyczkowatym Leonem i krępym Samborem, którzy byli tak nierozłączni, że dzieci wołały na nich Szczypiorek i Cebulka. Bruno nie mógł się z tym pogodzić, a cenę za decyzję wychowawczyni – w postaci kuksańców i zaczepek – ponosił oczywiście Antek, którego Bruno na złość nazywał Tośkiem.
Teraz wychowawczyni rzuciła Brunowi stalowe spojrzenie.
– Przecież wiesz, że nie. Brakuje ci jednej oceny do paska. Nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Bruno westchnął.
– Ale to wciąż bardzo dobre świadectwo. – Pani delikatnie uniosła kącik ust. – A za rok może będziesz miał już z paskiem.
– Nie chcę za rok! – Bruno nałożył kaptur na swoją rozwichrzoną czuprynę i schował twarz w dłoniach.
– Tata obiecał mu, że pojedzie nurkować z delfinami, jak będzie miał pasek… – Chichoczący Sambor przypominał teraz rzodkiewkę. – Z wszystkich przedmiotów miał korepetycje, a mimo to się nie udało.
Dzieci wybuchły śmiechem. Bruno od kilku miesięcy przy każdej okazji chwalił się tymi wakacjami z tatą. Zresztą, jak co roku. Jego tata mieszkał w Hiszpanii ze swoją nową rodziną, ale dwa letnie tygodnie spędzał wyłącznie z Brunem i serwował mu wtedy mnóstwo atrakcji. Stawiał tylko jeden warunek: świetne oceny.
Pani oczywiście nie znała całej tej historii, więc tylko pokręciła głową.
– Chcesz mieć pasek ze względu na nurkowanie? Oj, Bruno… to nie tak – zawahała się. – Ale zaraz, zaraz! Może jest jakaś szansa…
Bruno zdjął kaptur i podniósł głowę.
– Podczas zielonej szkoły czeka was gra. Wyprawa po skarb – wyjaśniła wychowawczyni, a po sali przeszedł szmer zainteresowania. – Zwycięska drużyna dostanie wyższy stopień z przyrody!
Gdyby Antek miał pod swoją kamizelką bluzę z kapturem, nałożyłby go teraz na głowę. Znowu jakieś oceny? Myślał, że zielona szkoła to po prostu wycieczka. Zresztą, jedna wyższa ocena i tak niczego by w jego wypadku nie zmieniła.
– Dla ciebie, Bruno, to byłaby szansa na lepsze świadectwo – kontynuowała nauczycielka i uniosła kącik ust. – No i te twoje delfiny, oczywiście.
Bruno uśmiechnął się tak szeroko, że nawet jego piegi wydawały się większe.
– Wygram. Strzeżcie się! – zawołał i wymierzył Antkowi pod ławką porządnego kuksańca.
Antek zakrył usta, żeby nie krzyknąć. Nie chciał, żeby inni się nad nim litowali ani brali go w obronę. Wyobrażał sobie mnóstwo razy, jak to postawi się Brunowi, jednak gdy przychodziło co do czego, stać go było tylko na zakrycie ust.
– A skoro o zielonej szkole… Jesteście już spakowani? – spytała wychowawczyni.
Odpowiedziały jej niechętne mruknięcia: „Prawie”, „Jeszcze nie”, „Głupie pakowanie”.
– Autokar będzie na was czekał przed szkołą o ósmej – przypomniała pani.
– Jak długo będziemy jechać? – spytał Leon.
– Ileż to razy można powtarzać – westchnęła pani. – Trochę ponad godzinę...
– Eee, to nie będzie nawet sensu filmu puścić – stwierdził Sambor, a z sali odpowiedziało mu zawiedzione jęknięcie.
Pani pokręciła głową.
– Za to będzie sens cieszyć się widokami – powiedziała. – Jedziemy do pięknej, zacisznej kaszubskiej wioski.
– Antek podobno tam był! – wtrącił się Leon.
Antek pożałował, że mówił o tym na przerwie. Zwłaszcza, że pani podchwyciła temat.
– Tak, Antku? – zagadnęła.
Chyba po raz pierwszy od początku roku spojrzała z zaciekawieniem na kogoś tak przeciętnego jak on.
Poczuł, że uszy go palą.
– Nie byłem. Mój pradziadek się tam wychował – powiedział .
– I mój prapraprapradziadek też! – Sambor zachichotał.
– I jeszcze mój prapraprapra… – rzucił ktoś z tyłu sali.
Antka piekły już nie tylko uszy, ale i policzki. Gdyby oni wiedzieli, kim był jego pradziadek! Zmarł, gdy Antek miał zaledwie roczek, jako ponad dziewięćdziesięcioletni staruszek. Mama, czyli jego wnuczka, mówiła o nim jak o bohaterze. Jako pierwszy w rodzinie skończył studia, został stomatologiem, zamieszkał w mieście, a z czasem zbudował dom i gabinet, w którym obecnie pracowali rodzice Antka.
Pani uderzyła kilkakrotnie dziennikiem w biurko, aż na sali zapadła cisza.
– Dobrze, że Antek zna historię swojej rodziny i odwiedzi miejsce, w którym wychował się jego pradziadek. Całkiem możliwie, że wasi pradziadkowie także pochodzą z Kaszub. Czy wiecie o nich cokolwiek?
Na sali zapadła cisza. Antkowi przebiegła przez głowę pewna myśl. Ciekawe, czemu rodzice nigdy nie zabrali go do miejsca, w którym wychował się pradziadek, skoro to było tak niedaleko?
W tym momencie zadzwonił dzwonek, ogłaszając początek słonecznego czerwcowego popołudnia – w dodatku dłuższego niż zwykle, bo przed zieloną szkołą nie trzeba było odrabiać lekcji.
Dzieci wrzucały książki do plecaków tak szybko, jakby brały udział w wyścigu. Pierwsza ruszyła przed siebie Sławina. Antek chciałby wracać z nią ze szkoły, ona jednak, podobnie jak większość ludzi, traktowała go jak kogoś niewidzialnego. Wyprzedziła go swoim szybkim, sportowym krokiem. Antek zamierzał przemknąć niezauważony obok nierozłącznej trójki: Bruna, Leona i Sambora, ale niestety nie udało się. Bruno zerknął na niego, po czym powiedział nienaturalnie głośno:
– Ze Sławiną to bym mógł być w drużynie, ale nie z Tośkiem. Z nim to na pewno nie wygram!
Bruno kiedyś usłyszał, jak mama mówi do Antka „Tosiek” i odtąd zawsze tak go nazywał. Antek tego „Tośka” też nie znosił i wielokrotnie przypominał o tym mamie, ale ona uparcie tak do niego mówiła.
– Hej, Sławina! – krzyknął Bruno.
Dziewczyna odwróciła się i wzruszyła ramionami. Ale przynajmniej się odwróciła…
1.
Cover