Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przedstawiamy kolejną część niezwykłej podróży literacko-graficznej autorstwa ojca i córki, pokazującej siłę sojuszów i bezcenną wartość dobrych sąsiadów, a także stanowiącej unikalne w skali kraju połączenie języków polskiego i śląskiego.
Tam, gdzie Rokita mówi dobranoc to trzecia opowieść stworzona przez Annę i Krzysztofa Zentlików przy ogromnej pomocy i wsparciu Teresy Ogonowskiej. Zapisana w ślōnskij godce i polskiej mowie przenosi Czytelnika po raz kolejny do dawnych dziejów Śląska. Wojowniczy Henryk nie odpuszcza, tym razem patrzy chytrym okiem na pobliską Rokitnicę, w której stacjonuje Czarny Krzysztof z drużyną. Czy da radę ją zająć i jaką rolę tym razem odegrają straszny wilk Wolf, pszczółki i tajemnicze siły natury, dowiecie się po przeczytaniu naszej kolejnej ślōnskij bojki.
„Pić, pić” – myślōnki kłymbiły mu sie w gowie. „Ijeee, chciołbych pragniynie ugasić w naszym zimnym potoku, posuchać szumu strōmōw, śpiywu ptŏkōw. Powoniać wōń pieczōnych kołoczy, prziwleczony ôstatnim ciepłym duchem latowego wiatru. Ôczy nacieszyć paletōm farb skōmpanych w klarze kwiecistych łōnk, złotych pōl, lasōw i jezior tyj rajskij doliny.”
Notatka o Autorach
Anna Zentlik – pomysłodawczyni serii książek, stworzyła Anę i Waltera. Historię niemożliwą, a następnie Małą bitwę, wielkie zwycięstwo, czyli ostatni oddech Peruna oraz Tam, gdzie Rokita mówi dobranoc siłą fantazji, której nie sposób nie wykorzystać; kuźnia pomysłów, dusza towarzystwa, poza tym (tak jak u tatusia) zalet tyle, że nie sposób wymienić.
Krzysztof Zentlik – realizator pomysłów Anny Zentlik; Ślonzok od prastarzika.
Teresa Ogonowska – wytyka błędy w sposób bezlitosny; silna osobowość i miłośniczka literatury oraz specjalistka od języka śląskiego. Poza tym... tak jak i u reszty, zalet tyle, że nie sposób wymienić.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 70
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Opieka redakcyjna
Agnieszka Gortat
Redaktor prowadzący
Monika Bronowicz-Hossain
Korekta tekstu polskiego
Słowa na warsztat, Agata Czaplarska
Korekta tekstu śląskiego
Marcin Melon
Opracowanie graficzne i skład
Marzena Jeziak
Projekt okładki
Aleksandra Sobieraj
Ilustracje
Anna Zentlik
Zdjęcia
Anna Zentlik
Współpraca
Teresa Ogonowska
© Copyright by Krzysztof Zentlik 2025© Copyright for this edition by Borgis 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Wydanie I
Warszawa 2025
ISBN 978-83-68322-18-7
ISBN (e-book) 978-83-68322-19-4
Wydawca
Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis
Wydrukowano w Polsce
Druk: Partner Poligrafia
Spis treści
Tam, gdzie Rokita mówi dobranoc
Kapka krwi 9
Zielony pierścień 15
Przyjaciół poznaje się w biedzie 21
Hermanka i Grzywacz 27
Życie za życie 31
Latający dowódca 41
Tam, gdzie Rokita mówi dobranoc 47
Historia niemożliwa 55
Tam, kaj Rokita gŏdŏ dobranoc
Kapka krwie 61
Zielōny ring 67
Kamratōw poznŏwŏ sie w biydzie 73
Hermanka i Grzywŏcz 77
Życie za życie 81
Furgajōncy kōmandyr 91
Tam, kaj Rokita gŏdŏ dobranoc 95
Historyjŏ niymożebnŏ 103
Tam, gdzie Rokitamówi dobranoc
Ta bojka wszyjskim dziwy ôpowiy,
w ślōnskij godce i polskij mŏwie.
Zagoszczōm czary, ćmawi rycerze,
bitwy, beboki, gŏdōm to szczyrze.
Je zło i dobro, prŏwdziwe mynstwo,
wielgŏ porażka, wielge zwyciynstwo.
Beztōż niych miycze ôstanōm zniesiōne,
choby wŏżyły nawet i tōnã.
Czary i mory, ôsłōny, topory,
bōjcie sie terŏz, ôszkliwe stwory.
Fantaziji kōniym ruszcie z kopyta,
łōmcie prawidła, niy płaćcie mytŏ.
Co bydzie dalij, już wōm niy powiym,
Richtujcie lepij muskle we gowie.
Kapka krwi
– Mieszkańcy, jam jest Henryk Straszny z Moraw! Ogłaszam wszem i wobec, iż od teraz jestem nowym panem tego grodu. Musicie natychmiast opuścić domostwa, inaczej wasz kres będzie bliski! Nie bójcie się o majątki, już my się dobrze nimi zajmiemy – oznajmił herszt zbójów stojący na środku grodu z ogromnym wilkiem u boku i drużyną rycerzy.
Ciszę poranka rozdzierały tętent końskich kopyt i wrzaski rycerzy dołączających do Henryka. W ten oto sposób dla mieszkańców Rokitnicy, grodu przy szlaku krakowskim niedaleko Bytomia, rozpoczął się wrześniowy niedzielny poranek roku Pańskiego tysiąc czterysta trzydziestego.
Gród w Rokitnicy z wieżą rycerską leżał nad brzegiem potoku mikulczyckiego. Otoczony rozlewiskiem i gęstymi borami był solidnym, jak na owe straszne czasy, schronieniem. Rycerze w nim ulokowani pobierali cło, myto i pilnowali bezpieczeństwa kupców podróżujących ze Śląska do Krakowa.
Zaskoczeni wrzawą mieszkańcy jęli wyglądać z domostw, gdy z wieży grodowej zaczął z wolna opadać most zwodzony. Po chwili wybiegła z niej drużyna na czele z dowódcą w czarnej zbroi.
– Jam jest Czarny Krzysztof, pan grodu rokitnickiego. Jak śmiesz, Henryku, nam grozić! Odejdź, pókim dobry, a życie uchowasz. Moi rycerze, którzy wsparli niedawno mikulczan przeciwko tobie, opowiadali mi, jaki z ciebie gamoń – oznajmił dowódca dumnie wsparty o wbity w ziemię miecz.
Henryk poczerwieniał w gniewie, energicznie uniósł rękę, dając towarzyszom znak do ataku. Rozpoczęła się zacięta walka, jednak nacierający zbóje nie potrafili przełamać szyku obrońców. Oddział Czarnego Krzysztofa, zasłaniając się szczelnym murem tarcz i wypierając napastników, krok po kroku uzyskiwał niewielką przewagę.
Nagle w sam środek bitwy, rozdzielając walczące strony, wtargnął ogromny wilk. Miał przeszywające na wskroś czerwone ślepia, a jego czarna jak smoła sierść połyskiwała w porannym słońcu. Szczerząc białe zębiska i groźnie warcząc, zataczał krąg, spoglądając na wojów, którzy w szyku bojowym wycofali się nieco, oddając pole bestii.
– Ciebie, Henryku, z miłą chęcią pokonam, ale tak pięknego psa szkoda. Zabierz go i odejdź – powiedział Czarny Krzysztof, ocierając pot z czoła.
– O nie! Nie po to tu przybyłem, a za zniewagę srogo zapłacisz. Słyszałem, że jesteście niezwyciężeni, kapki krwi nikt wam nie upuścił. Ja to zmienię. Wolf, bierz ich, a wy, moi kamraci, pokażcie, na co was stać! – wrzasnął herszt i ruszył z okrzykiem do dalszej walki.
Psisko rzuciło się na rycerzy, którzy z ogromnym trudem, zasłaniając się tarczami, odpierali jego ataki. Na skórze zwierza kruszyły się topory i miecze, nie wyrządzając mu krzywdy, w dodatku każdy, który zadał cios Wolfowi, natychmiast osuwał się nieprzytomny na ziemię. W ten oto sposób bardzo szybko topniały rycerskie szeregi.
W końcu na placu boju został sam Czarny Krzysztof otoczony przez napastników. Zmęczony walką, widząc, że drużyna leży bezwładna, wbił w ziemię miecz, odrzucił tarczę i zdjął rycerski rynsztunek, pozostając boso w samych portkach.
– Skóra twojej przeklętej bestii odporna jest na żelazo, więc załatwię go, a później was wszystkich, gołymi rękami – łapiąc oddech, wycedził przez zęby wyczerpany dowódca.
– Kamraci, utwórzcie krąg, by golas mógł rozegrać swoje ostatnie starcie. Jeżeli wygrasz, odstąpię i zostawię was w spokoju, ale jeżeli nie… Bestio moja, bierz go! – rozkazał Henryk, śmiejąc się przy tym do rozpuku.
Wolf rzucił się na rycerza, który dzielnie się bronił. Z biegiem czasu zmęczone walką psisko zaczęło powoli opadać z sił. Krzysztof, nie tracąc czasu, złapał obiema rękami ujadającego wilka i uniósł nad głowę.
– I co, Henryku, mam zakończyć jego żywot? Zabierz bestię, kompanów i odejdź!
Przerażony zbój nerwowo cofnął się kilka kroków, dając towarzyszom znak, żeby przygotowali się do ataku. Zapadła głucha cisza, rycerze wpatrywali się w Krzysztofa, któremu z każdą chwilą coraz bardziej zaczynały drżeć ręce. Jeszcze przed chwilą sierść bestii czarna jak smoła zmieniła kolor na srebrną, a oczy krwistoczerwone zastąpił łagodny błękit. Pod ciężarem psa rycerz ukląkł, jego ręce ugięły się, opuszczając Wolfa na ziemię, który spadając, zadrapał pazurami jego plecy.
Psisko wstało i zataczając się z łapy na łapę, okrążało swojego przeciwnika, bacznie obserwując każdy jego ruch. Krzysztof klęczał na środku placu boju. „Pić, pić – myśli kłębiły mu się w głowie. – Och, jak chciałbym pragnienie ugasić w naszym zimnym potoku, usłyszeć szum drzew, śpiew ptaków. Poczuć zapach pieczonych kołaczy, przywleczony ostatnim ciepłym powiewem letniego wiatru. Oczy nacieszyć paletą barw skąpanych w słońcu kwiecistych łąk, złotych pól, lasów i jezior tej rajskiej doliny”.
Kropla potu spływająca po czole przerwała jego marzenia i przywróciła zmysły. Cudowny obraz splecionych kolorów, zapachów i smaków rozpłynął się w zakamarkach umysłu. Wróciło pragnienie. Dowódca uniósł głowę i wyszeptał do odmienionego wilka:
– Prawie cię dopadłem w poprzedniej postaci, więc i teraz znajdę na ciebie sposób, kamracie. Godny z ciebie przeciwnik. Tyś więcej wart niż ta cała zbójecka zbieranina.
Po ciele woja spływały krople potu, a z rany na plecach sączyła się krew. W momencie, kiedy jej pierwsza kropla spadła na ziemię, osunął się i zamarł w bezruchu. Zbóje natychmiast ruszyli dobić śpiącego rycerza, lecz ku ich zaskoczeniu dostępu do niego zaczął bronić Wolf.
– Zostawić ich wszystkich przy życiu, zamknąć śpiochów w lochu wieży i na dokładkę wrzucić tam kłody z pszczołami! Będą mieli z kim walczyć, jak się obudzą. Jeżeli przeżyją, weźmiemy za nich słony okup – zarządził Henryk, a następnie odwrócił się do zebranych mieszkańców i krzyknął: – Już mi stąd! Natychmiast domy opuścić, pókim dobry! Byliście tak pewni swoich obrońców, że nawet bram nie zamykaliście w grodzie. Patrzcie, tu leży cała drużyna, która rzekomo była niepokonana! Teraz fora ze dwora i możecie przekazać wszystkim, że od dzisiaj to ja, Henryk Straszny z Moraw, jestem nowym panem Rokitnicy. Niech żyją w trwodze wszyscy ci, którzy ze mną wcześniej zadarli, bo koniec ich jest bliski!
Kiedy w popłochu ostatni mieszkańcy opuścili grodzisko, zatrzaśnięto bramy i podniesiono most zwodzony.
– Cały gród jest nasz. Wytoczcie beczki z miodem, szykujcie kołacze i mięsiwo. Trzeba uczcić nasze zwycięstwo. Kupcy jeszcze nie wiedzą, kto teraz kontroluje szlak krakowski – obwieścił Henryk rozweselonym kompanom.
Biesiada trwała całą noc. Nad ranem, kiedy wszyscy posnęli, okolicę spowiła mgła, a była tak gęsta, że czubka nosa nie było widać. Wokół panowała głucha cisza, którą co jakiś czas przerywał odgłos uderzających o palisadę gałęzi wierzb rokity.