Tamsin - Peter S Beagle - ebook

Tamsin ebook

Peter S. Beagle

3,8

Opis

Zainspirowana brytyjskim folklorem i mitologią, niesamowita historia o przyjaźni wykraczającej poza czas

Amerykańska nastolatka Jenny przeprowadza się z matką oraz ojczymem na angielską prowincję. Z początku nie interesuje się nowym otoczeniem, ale wkrótce odkrywa obecność innej, tajemniczej mieszkanki jej starego domu – ducha imieniem Tamsin. Tamsin od trzystu lat nawiedzała rezydencję, uwięziona przez dawną traumę oraz straszliwe zło, którego imienia nie mogą wypowiedzieć nawet inne magiczne stworzenia zamieszkujące okolicę. Jeśli Jenny pragnie pomóc nowej przyjaciółce, musi się zanurzyć w świat mroku głębiej niż ktokolwiek od stuleci i stawić czoło niebezpieczeństwu, które na zawsze zmieni jej życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 475

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (4 oceny)
0
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
burgundowezycie

Dobrze spędzony czas

"Tamsin" Petera S. Beagle'a to opowieść osadzona na styku dwóch światów: współczesnej rzeczywistości i pradawnej, mistycznej Anglii. Główna bohaterka, Jenny Gluckstein, jest amerykańską nastolatką, która niechętnie przeprowadza się z Nowego Jorku na angielską prowincję, gdzie jej matka i ojczym odnajdują starą posiadłość - ich nowy dom. Choć początkowo Jenny czuje się tam wyobcowana i tęskni za dawnym życiem, z czasem zaczyna odkrywać, że wokół niej dzieją się dziwne i niewytłumaczalne rzeczy. Centralnym punktem fabuły staje się spotkanie Jenny z duchem Tamsin Willoughby, dziewczyny żyjącej trzy stulecia wcześniej. Tamsin, uwięziona przez traumatyczne wydarzenia z przeszłości i ciemne siły, które nadal zagrażają okolicy, prosi Jenny o pomoc. Przez to nietypowe spotkanie, Jenny zostaje wciągnięta w świat pełen starodawnych legend, tajemniczych stworzeń i niebezpieczeństw, które rzucają wyzwanie jej odwadze i wytrwałości. Fabuła stopniowo rozwija się, prowadząc bohaterkę przez zawiło...
00
MagdaPrz

Dobrze spędzony czas

Fajna, ciekawa. Początek książki straaaasznie nudny ale ma w sobie coś co jednak nie skłoniło mnie do odłożenia tej pozycji i bardzo dobrze bo potem wciąga i nie można się od niej oderwać. Główna bohaterka mogła by być troszkę bardziej bystra ale nie ujmuje to jej postaci.
00

Popularność




Peter S. Beagle Tamsin Tytuł oryginału Tamsin ISBN Copyright © Peter S. Beagle, 1999 Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2024 Copyright © for this edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2024All rights reserved Redakcja Marta Dobrecka Korekta Jadwiga Jęcz, Julia Młodzińska Projekt okładki Fecit studio Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Pamięci Simona Beagle’a, mojego ojca. Tato, nadal słyszę, jak śpiewasz cicho do siebie przy goleniu.

1

Kiedy miałam naprawdę niewiele lat, najbardziej ze wszystkiego na świecie pragnęłam być niewidzialna. Siedziałam na lekcjach i marzyłam o tym, podobnie jak inne dzieci marzyły, że zostaną gwiazdami filmowymi albo sławnymi koszykarzami. Najlepsze było to, że gdybym naprawdę stała się niewidzialna, mój kot — Pan Kot — nadal by mnie widział, bo dla kotów niewidzialność nic nie znaczy. Wiem o tym lepiej niż ktokolwiek inny, ale o tym później.

Kiedyś pozwalałam, żeby Sally również mnie widziała — Sally to moja matka — w tym marzeniu. Nie przez cały czas, nie wtedy, gdy byłam na nią naprawdę zła, ale na ogół, żeby się o mnie nie martwiła. Najbardziej jednak lubiłam, kiedy byłam sama z Panem Kotem, chodziliśmy, gdzie tylko mieliśmy ochotę, i nikt mi nie mówił, że mam za gruby tyłek albo że moja skóra wygląda dziś rano jak wulkaniczna lawa. A kiedy miałam okres na wuefie (co zdarzało się zawsze) czy powiedziałam na lekcji coś głupiego, nikt tego nie zauważał. Siedziałam sobie i wyobrażałam, jak cudownie byłoby pozostawać niezauważoną.

Teraz wszystko wygląda inaczej. Ja jestem inna. Nie jestem już małą, wściekłą dziewczynką, która na lekcjach oddaje się marzeniom. Nie mieszkam na Zachodniej Osiemdziesiątej Trzeciej Ulicy, nieopodal Columbus Park w Nowym Jorku, lecz na Farmie Stourhead w hrabstwie Dorset w Anglii, razem z matką i ojczymem. Za parę miesięcy ukończę dziewiętnaście lat. Tyle ich miała moja przyjaciółka Tamsin, kiedy umarła, trzysta trzynaście lat temu.

Piszę teraz tę książkę, czy co tam właściwie z tego wyjdzie, o tym, co przytrafiło się nam wszystkim — Tamsin Willoughby, mojej mamie Sally, mnie i mojemu ojczymowi Evanowi, a także chłopakom i kotom.

To wydarzyło się sześć lat temu, gdy dotarłyśmy tu z mamą, ale wydaje się, że minęło znacznie więcej czasu, ponieważ w pewnym sensie wszystko to spotkało kogoś innego. Nie mówię już językiem tamtej osoby, a kiedy o niej myślę, czasami się jej wstydzę, ale nie chcę udawać, że nigdy nie istniała. Dlatego, zanim zacznę zapominać, muszę dokładnie opisać, kim była i co dokładnie sądziła na wszelkie możliwe tematy. Była mną znacznie dłużej niż ja do tej pory.

Nosimy to samo imię i nazwisko, Jennifer Gluckstein, ale ona go nienawidziła, a mnie ono zbytnio nie przeszkadza. Problemem nie było nazwisko. Nie mogła znieść tego cholernie głupiego i nudnego imienia. Jennifer. Imię wybrał mi ojciec. Zawsze powtarzał, że kiedy był chłopcem, nikt nie nosił tego imienia poza bohaterkami kilku książek i Jennifer Jones. Mówił: „Zawsze uważałem, że to bardzo piękne imię. Właściwie to jest Ginewra, żona króla Artura, czemu ci przeszkadza, że wszystkie dziewczyny nazywają się teraz Jennifer, chyba że noszą imiona Courtney, Asleigh albo Brittany?”. Sam nazywa się Nathan Gluckstein, ale jego artystyczny pseudonim to Norris Groves i wszyscy tak go nazywają. Wszyscy oprócz Sally, mnie i matki mojego ojca, babci Pauli. Jest śpiewakiem operowym, barytonem. Nie jest wielki, zawsze o tym wiedziałam, lecz całkiem dobry i znany wśród ludzi, którzy interesują się barytonami. Ale takich nie ma zbyt wielu. Zawsze gdzieś występuje, jest na paru płytach i daje recitale. Parę razy śpiewał w Carnegie Hall. Razem z innymi wykonawcami, ale zawsze.

Meena — to moja najlepsza przyjaciółka w Anglii — mówi, że jeśli naprawdę chcę napisać książkę, to powinnam zacząć od początku i zmierzać prosto do końca, zamiast ciągle zbaczać na wszystkie strony, co zwykle robię. Ale gdzie właściwie cokolwiek się zaczyna? Jak daleko trzeba się cofnąć? O ile wiem, początkiem wszystkiego mogła być chwila, gdy uratowałam Pana Kota — miałam wtedy osiem lat, a on był maleńkim kociątkiem — przed grupą chłopaków, którzy chcieli go zrzucić z dachu naszego domu, żeby sprawdzić, czy spadnie na cztery łapy. Może zaczęło się od ślubu Sally z Norrisem, od ich pierwszego spotkania albo od mojego przyjścia na świat. A może powinnam się cofnąć o trzysta lat, do Tamsin, Edrica Daviesa… i jego.

Ale to moja książka i zacznę ją od kwietniowego popołudnia, gdy wróciłam do domu ze szkoły imienia Williama J. Gaynora i zastałam Sally w kuchni. To mnie zaskoczyło, ponieważ był wtorek. Sally jest nauczycielką śpiewu i gry na fortepianie. Udziela lekcji ludziom, którzy chcą śpiewać w operze. Paru jej uczniów załapało się do chóru w Metropolitan Opera, mam też wrażenie, że jeden śpiewał kawałki dla City Opera. Nigdy nie uczyła nikogo, kto został sławny, i dlatego musiała udzielać też lekcji gry na fortepianie, które lubiła znacznie mniej. Śpiewacy z reguły mieszkali na Dolnym Manhattanie i jeździła do ich domów w różne dni, ale pianiści zawsze zjawiali się u nas w czwartki, jeden po drugim. Celowo tak to ułożyła, żeby jak najszybciej się z nimi uporać. Jednakże we wtorki nigdy nie wracała do domu przed szóstą. Dlatego poczułam się dziwnie, kiedy zobaczyłam, jak siedzi boso przy kuchennym stole, wspierając jedną nogę na taborecie ze schodkiem, i je marchewkę. W tej pozycji wyglądała jak jedenastolatka.

Swoją drogą, w ogóle nie jesteśmy do siebie podobne. Jest wysoka, a jej ciemne włosy wyglądają oszałamiająco w połączeniu z niebieskimi oczami. Nie jestem pewna, czy można ją nazwać piękną, ale z pewnością ma mnóstwo gracji, a o mnie nigdy nie można będzie tego powiedzieć. To akurat wiem na pewno. W ostatnich latach moja cera trochę się poprawiła — mama twierdzi, że to zasługa angielskiego klimatu — a Meena nauczyła mnie paru sztuczek z włosami i naprawdę zaczynam się dorabiać w miarę niezłej figury. Jest jeszcze dla mnie nadzieja, ale nie na grację. Nie przejmuję się tym jednak. Mogę z tym żyć.

— Zerwali z tobą umowę — stwierdziłam. — Wszyscy jednocześnie. Byłaś dla nich przeszkodą w karierze. Będziemy musiały sprzedawać koszulki na Columbus Circle.

Zerknęła na mnie z ukosa. Nigdy tak nie patrzy na nikogo innego.

— Jenny — zaczęła. — Czy znowu… no wiesz… paliłaś to świństwo?

Nigdy nie nazywała trawy ani innych narkotyków jak trzeba. Zawsze mówiła „to świństwo”. W tamtych czasach doprowadzało mnie to do szaleństwa.

— Nie paliłam — odpowiedziałam, co tamtego dnia akurat było prawdą. — To był żart, do licha. Nie muszę być upalona, żeby żartować. Daj mi spokój, dobra?

Innego dnia zapewne pokłóciłybyśmy się gwałtownie o coś równie głupiego, a następnie obie zamknęłybyśmy się w swoich pokojach, zbyt wkurzone i podenerwowane, żeby zjeść kolację. Często żartowałyśmy sobie z diety Glucksteinów — jeśli będziesz jej przestrzegać przez dwa miesiące, stracisz na wadze dwadzieścia funtów i opuści cię rodzina. Tym razem jednak Sally przechyliła tylko głowę, a jej oczy nagle otworzyły się szeroko i wypełniły łzami.

— Jenny, Jenny, Evan poprosił mnie o rękę — oznajmiła.

Nie można powiedzieć, żebym nie przygotowywała się do tej chwili. Kiedy zamknę oczy, nadal potrafię zobaczyć, jak przez cały rok co noc leżałam w łóżku, ściskając Pana Kota i wyobrażając sobie, jak będzie wyglądała, kiedy mi o tym powie, i jakiej reakcji będzie oczekiwała ode mnie. Czasami wyobrażałam sobie, że będę słodka i okażę radość z jej szczęścia, ale wtedy musiałabym się porzygać. W innych chwilach myślałam, że zapewne popłaczę chwilę, uściskam ją i zapytam, czy nadal mogę mówić na Norrisa „tata”, mimo że nie robiłam tego, odkąd skończyłam trzy lata. A w najgorszych chwilach planowałam, że powiem coś takiego jak: „Świetnie, ale mnie to już nie dotyczy, bo zamierzam wyjechać do Los Angeles, by żyć tam jako bezdomna”. Albo reżyserka filmowa bądź sławna prostytutka. Bardzo często zmieniałam ten tekst.

Ale gdy to się wydarzyło, spojrzałam tylko na nią.

— Och — powiedziałam, a właściwie nie powiedziałam. To nie było słowo, tylko dźwięk, który nagle wyrwał się z moich ust. To było wszystko, na co było mnie stać po całym tym planowaniu. „Och”. Historia mojego życia.

Sally naprawdę drżała. Zauważyłam to, ponieważ jedna noga stołu była krótsza od pozostałych i podłoga lekko wibrowała.

— Odpowiedziałam mu, że muszę zapytać ciebie — dodała.

Ledwie słyszałam jej słowa.

— W porządku — mruknęłam. — Nie mam nic przeciwko temu.

Wstała, okrążyła stół i uściskała mnie. Nie potrafiłam określić, która z nas drży.

— Jenny, to bardzo dobry człowiek. Naprawdę, kochanie. Zrozumiałabyś to, gdybyś porozmawiała z nim choć pięć minut. Jest wyrozumiały, ma poczucie humoru i kiedy jestem z nim, naprawdę czuję się sobą. Nigdy przedtem nie czułam się tak z nikim. Nigdy. — Uśmiechnęła się do mnie, znowu upodabniając się do małej dziewczynki. — Pomijając obecnych, oczywiście.

Te słowa były miłe, ale również głupie. Wiedziała lepiej. Z reguły jakoś się ze sobą dogadywaliśmy, ale to nie było to, o czym mówiła. Wtedy nie znałam jeszcze Tamsin i czułam się sobą tylko w towarzystwie Pana Kota.

Tak czy inaczej, Sally nadal mnie tuliła i mówiła o Evanie, a ja stałam bez ruchu, pragnąc poczuć coś poza odrętwieniem. Oddech jakby gęstniał w moich płucach, jak podczas ataków astmy, jakie miewałam w dzieciństwie. Nie charczałam jednak ani nic w tym rodzaju. To było raczej tak, jakby wszystko, co miałam w środku, tuliło się do siebie. Gdy wreszcie zdołałam coś z siebie wykrztusić, mój głos zabrzmiał jak głos kogoś innego, odległego i nieznajomego.

— Masz zamiar wyjechać do Anglii? Z nim?

Spojrzała na mnie z miną, jaką ma w kreskówkach lis albo kojot, kiedy wybiegnie za krawędź urwiska i nie zauważa tego od razu, lecz nadal pędzi przed siebie w powietrzu.

— Oczywiście, kochanie, pojedziemy tam — odrzekła powoli, jakby zadawała pytanie. Jej oczy znowu zrobiły się wilgotne i, rzecz jasna, przez chwilę nie mogła nic powiedzieć. Podałam jej chusteczkę, ponieważ po dziś dzień nigdy nie nosi własnych. Nie mam pojęcia, jak sobie radzi bez nich. Wydmuchała nos, złapała mnie za ramiona i potrząsnęła mną lekko.

— Kochanie — zaczęła. — Kochanie, czy myślałaś, że cię tu zostawię? Czy nie wiesz, że nigdzie nie pojechałabym bez ciebie, ani dla Evana McHugh, ani dla nikogo innego?

Jej głos również brzmiał dziwnie, jak w kreskówkach.

— Czemu on nie może przenieść się tutaj? — wymamrotałam tonem, którego nadal czasem używam, kiedy muszę coś powiedzieć, ale nie chcę, żeby ktokolwiek mnie usłyszał, a zwłaszcza osoba, do której mówię.

Meena mówi, że już prawie nigdy tego nie robię, ale ja wiem, że to nieprawda.

— Moja droga, tam jest jego praca — wyjaśniła Sally. Boże, pamiętam, że doprowadzało mnie do szaleństwa, że nigdy nie mówiła, że Evan gdzieś pracuje, tylko że tam „jest jego praca”. — Ja mogę zajmować się tym, czym się zajmuję, w dowolnym miejscu, ale Evan musi być w Anglii. W Londynie. Poza tym tam są Tony i Julian. Obaj chodzą do szkoły…

— Ja też chodzę do szkoły — przerwałam jej. — Może tego nie zauważyłaś?

Pan Kot zeskoczył z lodówki i podszedł do mnie po blacie. Znowu robił swój numer kota Frankensteina, łapy miał zupełnie sztywne. Nie widziałam go na lodówce, ale on zawsze jest „tu” albo „tam”, nigdy w jakimś punkcie po drodze. To właśnie miałam na myśli, mówiąc o niewidzialności. Większość czarnych kotów jest pod spodem rudobrązowa, jeśli przyjrzeć się im w odpowiednim oświetleniu, ale Pan Kot jest całkowicie czarny, nawet jeśli jest w połowie syjamski. „Czarny aż do szpiku kości”, jak mawiała moja przyjaciółka Marta Velez. Podniósł się na tylne łapy i objął przednimi moją szyję. Poczułam, że mruczy, bezgłośnie jak zawsze. Pachniał jak ciepła grzanka, bardzo mocno wypieczona, wyjęta z tostera na chwilę przed tym, zanim się zapali.

— Możesz go zabrać ze sobą — oznajmiła Sally bardzo pośpiesznie, jakbym o tym nie wiedziała. — Musiałby odbyć kwarantannę, ale ona chyba trwa tylko miesiąc. — Znowu spojrzała na mnie z ukosa. — No wiesz, przyszła mi do głowy szalona myśl, że mogłabyś zacząć nowe życie w zupełnie innym miejscu. Nowy kraj, nowa szkoła, nowi ludzie, nowe przyjaźnie, nowe sposoby na życie. Powiedzmy sobie szczerze, w ostatnim roku czy dwóch nie czułaś się zbyt szczęśliwa…

W tym momencie straciłam panowanie nad sobą. Muszę wszystko zapisać tak, jak to powiedziałam. Eksplodowałam. Nie wiedziałam, że to się stanie, dopóki nie usłyszałam własnego odległego głosu, drącego się na nią:

— Jasne, może moje życie nie jest w tej chwili rewelacyjne, ale przyzwyczaiłam się do niego. Pomyślałaś o tym? Może mam tylko dwoje przyjaciół i oboje są jeszcze dziwniejsi ode mnie, ale przynajmniej ich znam. Nie chcę zaczynać wszystkiego od nowa w jakimś zasranym, snobistycznym miejscu, gdzie ciągle pada deszcz, a uczniom każą nosić mundurki! — Sally próbowała mi przerwać, a Pan Kot patrzył na mnie i poruszał ogonem, jak robi po dziś dzień, kiedy jest ze mnie niezadowolony, ale ja nie chciałam się zamknąć. — No dobra, zamieszkam z Martą, z Norrisem albo z kimś innym. Zaraz zadzwonię do Norrisa. — Złapałam za słuchawkę, ale wysunęła mi się z drżących, spoconych dłoni. To rozwścieczyło mnie jeszcze bardziej. — Nie martw się o mnie. Chcesz się wyprowadzić do Anglii, proszę bardzo. Życzę ci szczęścia. Pozdrów ode mnie chłopaków, dobra?

Odłożyłam gwałtownie słuchawkę, a potem naprawdę poszłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Sally krzyczała coś o tym, że musi mnie zabrać od moich cholernych, zaćpanych kolegów. Pan Kot popędził za mną — ciągle mu powtarzam, że któregoś dnia przytrzasnę go drzwiami — a potem wskoczył na łóżko. Nie wiem, jak długo leżeliśmy tam razem. Wiele godzin. Dieta Glucksteinów.

Pewnie trochę płakałam, ale nie za dużo. Nie robię tego zbyt często. Na ogół tylko leżę na wznak i rozważam wszystkie opcje, a Pan Kot uwala się na mnie. Mój tata Norris zawsze mi mówił, że kiedy ktoś jest w złym nastroju, czuje się bezradny i nie wie, co powinien zrobić, najlepiej jest uspokoić się i na zimno przemyśleć wszystkie opcje, nawet jeśli bez wyjątku są do dupy, aż wreszcie zrozumie się, która z nich jest najmniej zła. Oczywiście, jeśli Norris mówi o opcjach, z reguły ma na myśli lepszy kontrakt, większą garderobę albo bilet pierwszej klasy zamiast konieczności latania klasą biznesową. Każdy, kto myśli, że artyści to głupawi marzyciele, którzy nie mają pojęcia o pieniądzach, nigdy nie spotkał mojego ojca.

Lista znajdujących się przede mną opcji kurczyła się szybko. Marta byłaby świetna, ale miała pięcioro rodzeństwa i wiedziałam, że ma za mało miejsca nawet dla siebie. To różni ją od Sally, która jest jedynaczką, i od Norrisa, mającego jedną siostrę — ciotkę Marcellę, mieszkającą w Riverdale. Ona również ma dziecko, kuzynkę Barbarę. Wszyscy uważali, że zostaniemy przyjaciółkami na całe życie, ale kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy — miałyśmy może ze dwa lata — próbowałyśmy się nawzajem zatłuc samochodzikami strażackimi, a od tej pory było coraz gorzej. Nie potrafię uwierzyć, że jesteśmy spokrewnione. Ktoś tu kłamie.

Wystarczyło mi półtorej minuty, by dojść do wniosku, że to musi być Norris albo nikt. Powinnam tu dodać, że lubię swojego ojca. Sally zawsze mi powtarza że to dlatego, że nie jestem jego żoną. To zabawne, ale znam Norrisa znacznie lepiej niż ona. Spędza z ludźmi sceny bardzo wiele czasu, ale nadal nie zrozumiała, że są rzeczywiści, lecz nie przez cały czas. Norris naprawdę cieszy się, że ma córkę, lubi opowiadać o mnie ludziom, często do mnie dzwoni — na przykład teraz, kiedy występuje w Londynie — i mówi: „Hej, mała, to ja, twój stary, masz ochotę odwiedzić mnie w mieście grzechu?”. Czułby się jednak znacznie szczęśliwszy, gdybym była napędzana na prąd albo wirtualna. Gdyby mógł mnie włączać i wyłączać za pomocą wtyczki bądź pilota. To cały Norris, tak samo traktuje wszystkich. Nie wiem, może byłoby inaczej, gdybyśmy mieszkali razem. Opuścił nas, kiedy miałam osiem lat.

Musiałam na chwilę zasnąć, bo nagle zrobiło się ciemno i przyjaciółka Pana Kota, Syjamska Latawica, zaczęła go nawoływać z drugiej strony ulicy. Pan Kot ziewnął, przeciągnął się i skoczył na parapet, obrzucając mnie spojrzeniem mówiącym: Taką mam robotę, co na to poradzę? Otworzyłam okno i zniknął, zostawiając po sobie tylko zapach ciepłej grzanki na mojej bluzce. Słyszałam szczekanie paru psów, ale nie przejmowałam się tym. Pan Kot nigdy nie musiał się ich bać, ani w Nowym Jorku, ani w Dorset. Rzecz w tym, jak na nie patrzy. To magia. Gdybym potrafiła spoglądać w ten sposób na ludzi, byłoby mi znacznie łatwiej.

Myślałam, że Sally może do mnie przyjść. To czasem jej się zdarzało, kiedy się pokłóciłyśmy, ale ona siedziała w sypialni i rozmawiała przez telefon. Wiedziałam, że przegada z Evanem pół nocy, jak niemal każdego dnia. Będzie chichotała, kląskała i mruczała, jak wszystkie cholerne Tiffany i Courtney na korytarzach i na klatkach schodowych, ze swymi Jasonami, Joshuami i Seanami. Położyłam się z powrotem i zaczęłam się intensywnie zastanawiać nad tym, co jutro powiem Norrisowi, żeby nie myśleć o tym, co Sally i Evan zapewne mówią teraz o mnie. Nagle przypomniałam sobie kołysankę, którą Norris śpiewał mi bardzo dawno temu. Wyglądało to tak, że nucił jedną linijkę, a potem ja musiałam ją powtarzać. Za każdym razem robiliśmy to coraz szybciej, aż wreszcie nasze głosy zaczynały się mieszać, tworząc niezrozumiały bełkot. Wtedy przychodziła Sally, żeby sprawdzić, co się dzieje. Próbowałam sobie przypomnieć, jak brzmiały słowa piosenki, ale zasnęłam.

2

Kiedy się obudziłam, Pana Kota jeszcze nie było. Sally wstała już, ubrała się i była gotowa do wyjścia. W środy o ósmej musiała być w Brooklyn Academy of Music, żeby poprowadzić lekcję akompaniamentu, a potem czekały ją cztery wizyty u ludzi, których uczyła śpiewu, oraz praca w niepełnym wymiarze godzin w prowadzonej przez jej znajomego szkole tańca, gdzie grała na fortepianie. Mijałyśmy się w kuchni, nie mówiąc zbyt wiele, aż wreszcie Sally zapytała, czy chciałabym zjeść z nią i Evanem późną kolację na mieście. Odrzekłam, że dziękuję, ale będę chciała po szkole spotkać się z Norrisem i zapewne sami gdzieś pójdziemy. Nie sądzę, żebym była złośliwa, powiedziałam to dość obojętnym tonem.

Sally odpowiedziała mi takim samym.

— Może powinnyśmy zadzwonić do niego jutro. Wczoraj późno wrócił z Chicago i dzisiaj na pewno będzie diabelnie zmęczony.

Rzadko się spotykają z Norrisem, ale bardzo często rozmawiają ze sobą przez telefon — częściowo z mojego powodu, a częściowo dlatego, że w świecie muzyków wszyscy się znają i prędzej czy później będą musieli pracować razem. Dogadują się ze sobą całkiem nieźle.

— Chciałabym mu zadać kilka pytań — wyjaśniłam. — Na przykład, czy jeśli z nim zamieszkam, będę mogła nadal chodzić do tej samej szkoły. Takie tam drobiazgi.

No dobra, byłam złośliwa, nie mogę kłamać we własnej książce. I tak, nadal czasami tak się zachowuję, choć już nie tak często, odkąd poznałam Tamsin. Naprawdę wierzę, że zdarza mi się to rzadko.

Sally odwróciła się, spojrzała na mnie i zaczerpnęła tchu, żeby coś powiedzieć. Powstrzymała się jednak i powiedziała coś zupełnie innego. Łatwo było to zauważyć.

— Jeśli zmienisz zdanie w sprawie kolacji, będziemy w kubańskiej restauracji na Houston Street, Casa Pepe. Zapewne około ósmej trzydzieści.

— Może i tam zajrzę — odpowiedziałam. — Nigdy nie wiadomo.

Sally skinęła głową i przypomniała mi o zamknięciu okna. Zawsze to powtarza, mimo że niezmiennie to robię. Potem wyszła. Siedziałam w mieszkaniu tak długo, jak tylko mogłam, w nadziei, że Pan Kot wróci, zanim będę musiała złapać autobus. Nic z tego. W końcu zamknęłam okno. Nie znoszę tego robić, bo wtedy musi spędzić cały dzień na dworze. Pan Kot się nie przejmuje. Jest ponad to.

Chciałam jak najszybciej zadzwonić do Norrisa, bo trzeba mu dać czas, żeby się przyzwyczaił do nowości, takich jak spotkanie ze mną niebędące jego pomysłem. Chciałam też załatwić sprawę kolacji, bo jeśli mój tata jest w czymś dobry, to z pewnością w jedzeniu w restauracjach. Dlatego podczas przerwy na spotkanie z wychowawcą pobiegłam do pralni samoobsługowej po drugiej stronie ulicy i zadzwoniłam do niego z automatu.

— Jennifer, bardzo mi miło — rzekł tym swoim niskim, powolnym głosem kogoś, kto przed chwilą się obudził. Jego brzmienie zapewne doprowadza kobiety do szaleństwa. Jest jedyną osobą na świecie, która mówi na mnie Jennifer, a nigdy Jenny, nawet jeśli całymi miesiącami nie odpowiadam na to imię. Norris ma niewiarygodną umiejętność czynienia ludzi takimi, jakimi pragnie ich widzieć. Po prostu męczy ich swoją osobowością i zmusza do kapitulacji. O ile mi wiadomo, to działa na wszystkich oprócz Sally.

— Miałam nadzieję, że będę mogła wpaść do ciebie po lekcjach — poinformowałam go. Nadal nie znoszę tego, jaka się staję, kiedy rozmawiam z ojcem. Znam go dobrze i jestem przekonana, że się zmieniłam, ale gdyby zadzwonił do mnie w tej chwili, kiedy piszę te słowa, zaczęłabym się zachowywać jak jego fanka. Boże, nawet w moim głosie słyszałoby się ekscytację. Norris z pewnością spodziewał się telefonu ode mnie, bo odpowiedział mi bez wahania:

— Oczywiście. Bardzo się cieszyłem na myśl, że zobaczysz moje nowe mieszkanie. Jest tu nawet specjalny pokój gościnny dla dziwnych córek, jeśli jakąś znasz.

— Poszukam jakiejś — odpowiedziałam. — Do zobaczenia o czwartej. Muszę już kończyć, bo ktoś chce zadzwonić.

Nie było żadnej kolejki, ale nie chciałam, żeby Norris usłyszał niepokój w moim głosie. Potrafi tego dokonać bardzo szybko. Wie, że czegoś od niego chcę, niemalże wcześniej niż ja. Pamiętam jednak, że czułam też nadzieję, z powodu tego pokoju gościnnego. Dlatego że o nim wspomniał.

Przy obiedzie siedziałam z Jakiem Walkowitzem i Martą, jak zawsze od trzeciej klasy. Nasz stolik łatwo można poznać. Jake jest wysoki, piegowaty i jeśli nie zmienił się przez te sześć lat, zapewne nadal wygląda, jakby ważył jakieś osiemdziesiąt pięć funtów. Marta jest drobna, ma bardzo ciemną cerę i jakąś wadę genetyczną w jednym stawie barkowym czy może w plecach, nigdy nie byłam tego pewna. Dlatego jest trochę krzywa. Ja wyglądam jak hydrant przeciwpożarowy z trądzikiem. Łatwo się domyślić, dlaczego zawsze jedliśmy obiad razem. Niemniej lubiliśmy się nawzajem. Właściwie nie miało to znaczenia, bo i tak byliśmy skazani na własne towarzystwo, ale to była prawda.

Trudno mi było się wtedy z kimś zaprzyjaźnić. To się nie zmieniło, ale teraz nie przejmuję się już tym tak bardzo jak w latach szkolnych. Kiedy mamy trzynaście lat — czy to w Nowym Jorku, czy w Dorset — nawet nie jesteśmy sobą, tylko odbiciem naszych kolegów. Nie ma w nas nic poza nimi. Większość ludzi zapomina, jak to było, kiedy byli w tym wieku. To pewnie konieczne, tak samo jak kobiety zapominają, ile bólu kosztuje urodzenie dziecka. Przysięgałam sobie, że nigdy nie zapomnę, jak było, gdy miałam trzynaście lat, ale wszyscy o tym zapominają. Nie ma innego wyjścia.

Tak czy inaczej, kiedy opowiedziałam im o mamie i Evanie, Jake pokręcił tylko głową, potrząsając na wszystkie strony czupryną rudych, kręconych włosów.

— Ojej, ojej. Evan McBurak. — Poczułam się trochę winna, bo już wtedy wiedziałam, że Evan wcale nie jest burakiem, mimo że zniszczył całe moje życie. Niemniej tak go wtedy nazywałam, a Jake i Marta szli za moim przykładem. — Twoja mama będzie panią McBurak, a ty będziesz musiała się nazywać Jenny McBurak. Nawet nie poznamy twojego nazwiska, kiedy będziesz do nas pisała.

— I w jednej chwili dostaniesz dwóch nowych braci — dodała Marta. — To wielki fart.

Oboje z Jakiem co chwila spoglądali dwa stoły w lewo, gdzie jeden z jej braci — chyba Paco — ciągłe łypał na Jake’a, jakby ten zamierzał zaraz zedrzeć ubranie z jego siostry. Marta ma czterech starszych braci i gdziekolwiek by spojrzeć — w szkole czy gdzie indziej — zobaczy się jednego z szablastozębnych Velezów, kierujących na nią odstraszające spojrzenia. Nie wiem, jak Marta to znosi. Nie byli tacy, dopóki nie przeszliśmy do gimnazjum.

— Powiem wam jedno. Na pewno nie zmienię nazwiska — odpowiedziałam. — I nie przeniosę się do Anglii.

Wyjaśniłam, że mam zamiar po lekcjach spotkać się z Norrisem i namówić go, żeby pozwolił mi zamieszkać u siebie. Jake raz jeszcze zerknął na Paco i odsunął się od Marty na taką odległość, że połowa jego chudego tyłka zwisała za brzegiem ławki.

— A co, jeśli z ojcem ci nie wyjdzie? — zapytał. — Powinniśmy rozważyć taką możliwość.

— Kuratela sądowa — zasugerowała natychmiast Marta. — Tak zrobiła moja kuzynka Vicky. Matka ciągle ją biła, a tata się do niej dobierał. Sędzia umieścił ją w domu dziecka, a potem dostała własne mieszkanie. To najlepsze rozwiązanie!

Jake kręcił już głową, ale Marta uderzyła otwartą dłonią o blat, zerkając na brata.

— To najlepsze rozwiązanie, Jenny! — zawołała podniesionym głosem. — Będziesz miała własne mieszkanie, a ja wprowadzę się do ciebie i nie powiemy mojej cholernej rodzince, gdzie mieszkamy!

— Matka mnie nie bije — sprzeciwiłam się. — Nie miałaby pojęcia, jak to zrobić. — Pamiętam, że rozśmieszyła mnie myśl, że Sally nie umiałaby nikogo uderzyć. — Zresztą nie przeszkadza mi mieszkanie z nią — dodałam. — Po prostu nie chcę się wyprowadzać do Anglii.

— Ojczymów lepiej unikać — stwierdził Jake. — Z zasady.

Miał drugiego, a jego matka już rozglądała się za trzecim.

— Jasne — zgodziłam się.

— Kuratela sądowa — powtórzyła Marta. — Mówię ci, Jenny.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki