Tylko mnie nie budź - Trojanowski Jakub - ebook + audiobook + książka

Tylko mnie nie budź ebook

Trojanowski Jakub

3,5

Opis

W najbardziej przerażających snach ukryta jest najczystsza prawda

W lesie pod Warszawą zostają odnalezione zwłoki wykastrowanego chłopca z tajemniczymi symbolami wyciętymi na plecach. Prowadzący śledztwo aspirant Michał Adamski podejrzewa rodziców dziecka, jednak trop wkrótce okazuje się błędny. Tymczasem dla Maksymiliana Mellera, studenta ostatniego roku prawa, wiadomość o brutalnym zabójstwie staje się przyczyną powracających co noc koszmarów. Młody mężczyzna nie może oprzeć się wrażeniu, że jest w jakiś sposób powiązany z ofiarą. Obsesyjne pragnienie odzyskania spokoju sprawia, że Maks coraz bardziej zaczyna interesować się śledztwem, badając kolejne poszlaki na własną rękę… Co się wydarzy, gdy walczący z nałogiem policjant i student na granicy obłędu połączą swoje siły, by znaleźć rozwiązanie tej krwawej zagadki?

Ocknął się przywiązany do krzesła. Chociaż było ciemno, czuł, że nie jest w pomieszczeniu sam. Spróbował się poruszyć, ale więzy nie chciały puścić. Szarpnął całym ciałem. Dopiero wtedy odniósł wrażenie, że nie czuje rąk. W następnej chwili stał już na dworze. Mały chłopiec w białym prześcieradle uciekał na bosaka po betonie. Ktoś próbował podać dziecku rękę, ale cień biegnący za nim zdążył go dopaść. Nóż wbijał się w jego klatkę piersiową, a on nie mógł złapać oddechu. Maks słyszał jedynie głuchy, złowieszczy śmiech. Nie wiedział jednak, skąd może dochodzić. Dojrzał niewyraźną sylwetkę bez twarzy. Cień rzucił się w jego kierunku.

Jakub Trojanowski
Urodził się w 1996 roku w Krakowie. Większość życia spędził w Ciechanowie, gdzie skończył szkołę podstawową, gimnazjum oraz liceum. Na studia przeprowadził się do Warszawy. Jest absolwentem prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Obecnie pracuje w kancelarii prawnej, gdzie zajmuje się prawem cywilnym. Uzyskał też pozytywny wynik egzaminu wstępnego na aplikację radcowską w OIRP Warszawa. Pasjonuje się piłką nożną, kinem i literaturą. Od kilkunastu lat kibicuje Liverpoolowi. Swoją przygodę z literaturą, nie licząc lektur szkolnych, zaczął od „Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet” Stiega Larssona. Następnie przyszedł czas na książki pozostałych mistrzów kryminału.
„Tylko mnie nie budź” jest jego debiutem literackim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 444

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (11 ocen)
5
1
2
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ecs2000

Nie polecam

Zwykle nie piszę recenzji, ale tu nie wytrzymałam. Drogie wydawnictwo, zwolnijcie korektorkę! "Zresztą" w języku polskim piszemy. A nie "z resztą". Uparcie. Za każdym razem. Przez całą książkę. Oczy i mózg bolą. To nie jest jedna literówka, która może przydarzyć się każdemu...
00
Felunia1981

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca.
00

Popularność




1

Nic tak nie zakłócało świętego spokoju jak kolejna wiadomość o zabójstwie.

Aspirant Adamski pojawił się w Lesie Bielańskim jako jeden z ostatnich. Wysiadając z samochodu, zaciągnął się ostrym, chłodnym powietrzem. Chociaż kalendarzowa wiosna trwała od jakiegoś czasu, ciężko było wypatrywać jej pierwszych poważnych oznak. Rudy policjant dostrzegł jednego z młodszych kolegów, który zgięty wpół ominął go bez słowa przywitania. Chwilę później zupełnie blady mężczyzna wymiotował do rowu po drugiej stronie ulicy. Jego zachowanie wydało się Adamskiemu nieprofesjonalne. Było jednak wskazówką tego, czego można się było spodziewać na miejscu zbrodni.

– To jego pierwszy wyjazd do zabójstwa? – Adamski zapytał policjanta, który wyszedł mu na spotkanie.

– Gdyby to był nawet piętnasty taki wyjazd, nie powinieneś go winić. Nie po tym, co zobaczył.

Adamski szeroko otworzył oczy. Następnie ruszył za mężczyzną, który gestem dłoni pokazał mu drogę w głąb lasu. W powietrzu unosiła się nieprzyjemna wilgoć, a mokra ściółka przylegała do ubłoconych butów policjantów. Z oddali słychać było doniosłe odgłosy rozmów, które towarzyszyły pracy wykonywanej przez techników kryminalistycznych. W panujących warunkach niełatwo było o precyzyjne zabezpieczenie śladów.

– Uprzedzam, Adamski, jest dużo krwi.

Paczka papierosów podskakiwała rytmicznie w wewnętrznej kieszeni jego płaszcza, domagając się wręcz, by po nią sięgnąć. Adamski tak przynajmniej tłumaczył sobie potrzebę zaciągnięcia się tytoniem. To była charakterystyczna w jego przypadku asocjacja – kojarzył pracę z silną potrzebą palenia.

– Jak dużo?

Niewyraźne sylwetki ukryte we mgle stopniowo nabierały kształtów. Przypominały duchy krążące nad cmentarzyskiem. Adamski zdecydował się nie wyjmować paczki w okolicy miejsca zbrodni, przez chwilę wyobrażając sobie, że może w ten sposób zirytować okoliczne demony, a już na pewno pracujących w lesie techników. Wzrokiem objął obszar otoczony taśmą policyjną obwiązaną wokół drzew. W końcu pokazał legitymację młodemu funkcjonariuszowi i zbliżył się na odpowiednią odległość do miejsca, w którym kłębiło się najwięcej osób. W chwili, gdy powstrzymywał odruch wymiotny, kilku mężczyzn spojrzało w jego stronę oczami pozbawionymi jakiegokolwiek blasku. Wymalowany na bladych twarzach profesjonalizm był jedynie ozdobną fasadą, mającą ukryć nieprofesjonalne przejęcie sprawą. Adamski uchwycił spojrzenia kolegów. Wyrażały złość i poczucie niesprawiedliwości, które, choć częstokroć towarzyszyły pracy policjanta, nie zawsze wydostawały się na zewnątrz. Tym razem niewypowiedziane emocje z łatwością dało się wyczuć.

Adamski wziął dwa głębokie wdechy i obszedł ciało, co jakiś czas zasłaniane przez pracujących wokół techników. Zatrzymał się ponownie i przykucnął, obserwując ofiarę z odległości kilku długich kroków. To nie był pierwszy raz, kiedy widział zwłoki, jednak tym razem miał przed sobą widok makabryczny. Nieludzki. Reszta funkcjonariuszy spoglądała na czubek krótko ostrzyżonej, rudej głowy.

– A czy ktoś wie, co to, do jasnej cholery, oznacza? – w końcu zapytał Adamski.

Drobne ciało z licznymi ranami kłutymi leżało na zimnej, mokrej ziemi, delikatnie opatulone gęstniejącą mgłą. Na wystających znad jej poziomu plecach zostało właściwie więcej zaschniętej krwi niż gołej skóry. Wzory, a raczej tajemnicze symbole, przypominały element satanistycznego rytuału. Czyste zło.

Chociaż było chłodno, w ranach zaczęły zalęgać się pojedyncze robaki. Przede wszystkim na brzuchu chłopca, ale także na pozostałych częściach ciała skierowanych ku ziemi, widoczne były sinowiśniowe plamy. Miejscami przebijała zgniła zieleń. Adamski, pomimo braku specjalistycznej wiedzy, znał tę część pracy lekarza medycyny sądowej. Ciało rozpoczynało piątą fazę rozkładu – gnilną. Funkcjonariusze byli przekonani, że udało im się odnaleźć zwłoki Jasia Jakubiaka, którego zaginięcie zgłoszono dwa dni wcześniej. Tożsamość dziecka musieli jednak potwierdzić jego rodzice.

Adamski na bieżąco uzupełniał informacje, jakie udało się ustalić przed jego przyjazdem. Technicy próbowali odtworzyć drogę, którą zabójca poruszał się po lesie. Ze względu na unoszącą się nad ziemią mgłę oraz intensywne opady deszczu, które przeszły nad Warszawą w okresie pomiędzy zabójstwem a odnalezieniem ciała, było to niemal niemożliwe.

Wkrótce w Lesie Bielańskim pojawili się nadkomisarz Jacek Zajączek wraz z prokuratorem okręgowym, Czesławem Żurawskim. Adamski dostrzegł, iż mężczyźni co jakiś czas zapadają się w błocie, niszcząc przy okazji eleganckie pantofle, nieśmiało wyłaniające się spoza mgły. Przyszło mu do głowy, iż obaj dopiero co wstali od biurek w swoich przytulnych gabinetach.

Śledztwo miało zostać przeprowadzone przez prokuratora, jednak rudy policjant znał jego stosunek do pracy w terenie. Starszy mężczyzna zazwyczaj korzystał ze swojego ustawowego uprawnienia i przekazywał policji wykonanie wszystkich czynności postępowania przygotowawczego. Jak sam kiedyś stwierdził – ufał służbom, w szczególności nadkomisarzowi Zajączkowi.

– Panie prokuratorze, na pewno pan pamięta – zagaił nadkomisarz na widok jednego ze swoich podwładnych – Aspirant Michał Adamski. Chciałbym, żeby przeprowadził śledztwo wraz ze swoją partnerką. To jedni z moich najlepszych ludzi. Rzetelni, z wysoką skutecznością.

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. Wymagające spojrzenie prokuratora spotkało się z pustym wzrokiem Adamskiego. Policjant znał ten wyraz twarzy niemal na pamięć. Oznaczał gotowość do utrudnienia życia służbiście stawiającemu chociażby jeden niewłaściwy krok, przykrytą politycznym, poprawnym uśmiechem. Po chwili wymownej ciszy policjant wykonał krok w tył, poszukując w myślach odpowiedzi na pytanie, czy odczuwał przed prokuratorem okręgowym respekt. Gdy jeden z jego kolegów wprowadzał przybyłych na miejsce mężczyzn w temat śledztwa, Michał doszedł do wniosku, że potrzebował jedynie świętego spokoju. Stary, upierdliwy facet gwarantował coś zupełnie przeciwnego.

Wokół biało-czerwonych taśm zaczęli pojawiać się pierwsi dziennikarze. Pętla zaciskała się na policyjnej szyi dość szybko, nie pozwalając mundurowym nawet na chwilę wytchnienia. Biorąc pod uwagę charakter sprawy, zainteresowanie mediów już wcześniej było duże. Pierwsze doniesienia dotyczące potencjalnego porwania pojawiły się zaledwie kilka godzin po zaginięciu dziecka. Poszukiwania trwały niecałe dwie doby. Informacja o nich zdążyła przedostać się do telewizji i Internetu.

Policjanci próbowali uniemożliwić dziennikarzom wykonywanie zdjęć. Ciężko było jednak osłonić miejsce zbrodni ze wszystkich stron. Pierwsze zdjęcia z opisem bestialskiego zabójstwa pojawiały się już na stronach głównych najpopularniejszych serwisów internetowych, Adamski był tego pewien. Wiedział, że prędkość przekazania informacji była przeważnie równie ważna, co ich treść. Wypuścił zebrane w ustach powietrze, a siwa chmura pary wodnej uniosła się nad jego głową. Skroplonej pary wodnej, pomyślał policjant, w międzyczasie żegnając gestem dłoni nadkomisarza Zajączka, który ruszył wraz z prokuratorem w kierunku drogi.

Zapadający zmrok niemal uniemożliwiał wykonywanie kolejnych czynności śledztwa, do tej pory i tak utrudnionych z powodu mgły. Lampy nie wystarczały. Adamski zebrał się w kierunku samochodu chwilę po swoim przełożonym. Pozostawało mu oczekiwać na kolejne informacje zgromadzone przez techników. Święty spokój. Tego potrzebował. Jego myśli krążyły jednak gdzieś poza miejscem zbrodni, odbierając resztki odczuwanego wcześniej spokoju.

***

Lekarz medycyny sądowej zdołał określić przybliżoną godzinę zgonu. Jako jego przyczynę wskazał wstrząs hipowolemiczny. Zbliżała się noc, której Adamski nie miał zamiaru spędzać w prosektorium. Środki chemiczne, wykorzystywane do zachowania higieny w tym miejscu, wściekle wgryzły się w jego receptory węchu. Ich zapach był zaledwie odrobinę lepszy niż woń postępujących w rozkładzie ciał. Policjant poprosił lekarza, by ten się streścił z tłumaczeniem wskazanej przyczyny na język polski.

– Zmniejszenie objętości krwi z powodu krwotoku. Wykrwawił się. Wcześniej najprawdopodobniej został ogłuszony silnymi uderzeniami w głowę. Mógł być na granicy śmierci, zmarł jednak dopiero w wyniku kastracji i głębokiego ranienia torsu oraz pleców.

Lekarz zaprosił Łukasza i Annę do środka. Małżeństwo rozpoznało w chłopcu swojego syna, Jasia. Oboje wyglądali na zmęczonych. Opadające ramiona, sine zgrubienia pod oczami, pozbawiona energii aura powoli ustępująca rozpaczy. Jakubiakowie przez dwie doby żyli w niepewności, wciąż jednak mając nadzieję na pozytywne zakończenie poszukiwań chłopca. Adamski wiedział, iż do ostatniej chwili spodziewali się żądania okupu.

Chociaż Jakubiakowie przeżywali ciężkie chwile, należało ich przesłuchać. Co prawda odpowiadali na pytania już wcześniej, dotyczyły jednak samego zaginięcia. W momencie odnalezienia zwłok charakter sprawy uległ zmianie. Adamski musiał wiedzieć, co dokładnie robili w czasie śmierci swojego dziecka. Zostawiając ich w prosektorium, obejrzał się przez ramię. Rozmowa mogła poczekać.

Dym z papierosa uniósł się w górę, a policjant lekko wzdrygnął się z powodu zimna. Desperacko ściągnął tytoń po sam filtr szybkimi wdechami i pomaszerował do samochodu. Po drodze do pustego mieszkania zatrzymał się w sklepie. Szereg alejek ciągnących się niemal bez celu nie miał dla niego żadnego znaczenia. Wszystkie prowadziły do najważniejszej z półek. Adamski sięgnął po butelkę. Głos z tyłu głowy domagał się, by ją kupić, a najlepiej wypić jej zawartość od razu. To mogło być kolejne spotkanie z dawno niewidzianym przyjacielem, brązowym płynem w szkle z czarną etykietą. Szept był coraz głośniejszy, coraz pewniejszy siebie. Michał się wzdrygnął.

– Kurwa.

Szkło obiło się delikatnie o pozostałe butelki ustawione na środkowej z półek. Głos z tyłu głowy był tej nocy jedynie szeptem, możliwym do kontrolowania, uciszenia. Adamski wiedział jednak, że nie pozostanie nim na długo. Przy kasie kupił zapasową paczkę papierosów i w pośpiechu wyszedł z powrotem na zewnątrz.

***

Siedzieli w skupieniu w niewielkim pokoju. Śnieżnobiały kolor ścian tworzył wizualne poczucie chłodu, jednak zwisające spod sufitu kable przypominały raczej tropikalne rośliny. Dwaj pracownicy Zakładu Obsługi Systemu Monitoringu w ciszy obserwowali podzielone ekrany. Na jednego z nich przypadało pięć monitorów, z których każdy obejmował obraz średnio sześciu różnych miejsc. Celem pracy mężczyzn było jak najszybsze informowanie policji o potencjalnych przestępstwach lub wykroczeniach. Żaden z nich nie odnotował w poprzednich dniach takiego wydarzenia. Pojawił się za to problem, jak się wydawało, z jedną uszkodzoną kamerą. Ostatecznie wystarczyło ją przeczyścić. To było w niedzielę. Pracownik działu technicznego dotarł na miejsce i szybko odkrył źródło problemu – smar, który bez większego wysiłku udało się zmyć. W okolicy nie popełniono żadnego przestępstwa, więc nie uznano tego faktu za istotny.

Ledwo mieszczący się w krześle pracownik Zakładu przeglądał ukradkiem Internet w telefonie, gdy przed jego oczami mignęła informacja o odnalezionych w Lesie Bielańskim zwłokach. Myślami wrócił do wysmarowanej kamery. Chociaż podświadomość starała się połączyć te fakty ze sobą, nic nie wskazywało na jakikolwiek związek pomiędzy zwłokami w lesie a brudną kamerą kilka kilometrów dalej.

– Panowie, tym razem wszystko u was się zgadza? – Do pokoju zajrzał naczelnik działu technicznego.

– Wszystko się zgadza, szefie – odpowiedział szczuplejszy z pracowników.

– Tak trzymać, chłopaki – rzucił bez większego przekonania naczelnik.

Drzwi zamknęły się, zanim pulchny mężczyzna zdecydował się odezwać.

***

Zdenerwowane głosy co jakiś czas przebijały się przez panującą w lesie głuchą ciszę. Skoncentrowane spojrzenia próbowały odnaleźć w grząskiej ziemi coś, co przybliżyłoby policję do odnalezienia zabójcy. Mogło chodzić o ślady krwi czy włos sprawcy, część garderoby lub narzędzie zbrodni. Przeczucie podpowiadało Adamskiemu, że nie znajdą niczego takiego. To nie było jedno z tych prostych do rozwiązania zabójstw, w ramach których sprawca podpisywał się na miejscu przestępstwa swoim materiałem genetycznym lub w inny oczywisty sposób. Nie przeszkadzało to Michałowi ułożyć w głowie wstępnej listy osób podejrzanych. Wsunął ręce do kieszeni płaszcza. Statystyki, to od nich należało zacząć.

Mgła opadła, co w połączeniu z przebijającym się przez nagie gałęzie bladym światłem słonecznym pozwoliło technikom wykonać nowe czynności. Zabezpieczyli ślady krwi, które mieli poddać ocenie pod kątem ich pochodzenia. Mimo że liczba techników kryminalistycznych powinna być ograniczona do niezbędnego minimum, Adamski wciąż czuł się, jakby miał do czynienia z rojem os. Po chwili zdecydował się nazwać miejsce zbrodni raczej mrowiskiem. Delikatnie pociągnął nosem i poszukał w kieszeni paczki papierosów. Gdy gotów był oddalić się w stronę drogi, by zapalić, usłyszał zdecydowany okrzyk.

– Mam coś!

Technik schylił się i uwiecznił dowód na zdjęciu. Po chwili podniósł z ziemi drobny przedmiot. Spinka w kształcie fragmentu puzzli. Mężczyzna delikatnie obrócił ją w dłoniach. Adamski zbliżył się i wytężył wzrok. Dostrzegł wygrawerowaną w srebrze literę „P”, być może inicjał.

– Może należy do jakiegoś patrioty. Polska Walcząca czy coś – powiedział technik z uśmiechem.

Adamski wzruszył ramionami, próbując zignorować nieudany żart.

– Sprawdźcie tylko, czy nie ma na niej odcisków palców – wydał polecenie bez emocji w głosie.

Technik z niezadowoloną miną włożył spinkę do plastikowej torebki i przewrócił oczami. Michał po raz ostatni rozejrzał się po oznaczonym fragmencie lasu i skierował się w stronę swojej czarnej toyoty.

Kaja Majewska, partnerka Adamskiego, czekała w swoim służbowym pokoju, do którego policjant wszedł bez pukania od razu po przyjeździe na komendę. Popularna na komisariacie Kay-May obrzuciła go piorunującym spojrzeniem.

– Pukaj, to nie obora.

Adamski, jakby chcąc sprawdzić prawdziwość jej słów, rozejrzał się po schludnym pomieszczeniu. Musiał przyznać rację. Pokoju krótko ostrzyżonej brunetki nie mógłby nazwać oborą nawet w żartach. Usiadł na krześle i z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyjął notatnik z nadzieją, że w końcu uda się zapełnić go czymś pożytecznym. Wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Kaja zeskoczyła z parapetu, a jej wysportowane ciało miękko wylądowało na podłodze. Michał zazdrościł jej sylwetki, a przede wszystkim motywacji do regularnych wizyt na siłowni.

Kaja otworzyła Jakubiakom drzwi i gestem dłoni zaprosiła do środka. Wyrazy ich twarzy niewiele zmieniły się od poprzedniej nocy, gdy Michał widział je w prosektorium. Być może były o jedną bezsenną noc starsze i bardziej zmęczone. Adamski nie chciał się jednak rozczulać. Musiał podejrzewać także rodziców lub bliskich dziecka. Lubił kierować się statystyką, ponieważ ta najczęściej była skuteczna – ofiara w większości przypadków zna swojego oprawcę. Być może zabójstwo w relacji rodzic-dziecko nie było tak oczywiste, jak w sprawach pomiędzy małżonkami, musiał jednak od czegoś zacząć. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że technicy nie ustalili zbyt wielu okoliczności popełnienia przestępstwa.

– Zdaniem lekarza medycyny sądowej śmierć nastąpiła w przybliżeniu między osiemnastą trzydzieści a dwudziestą trzydzieści trzydziestego pierwszego marca. Co państwo robili w tym czasie? – Michał zapytał.

– Musimy państwa po prostu wykluczyć na samym początku. Taka procedura – wtrąciła Kaja.

Pomimo słów Kay-May małżonkowie wyglądali, jakby przełknęli gorzką pigułę. Długa dłoń mężczyzny objęła opiekuńczo drobne pięści, które już składała jego żona.

– Spokojnie, kochanie. Pani policjant powiedziała, że to tylko procedura, a my przecież chcemy pomóc im dorwać tego skurwysyna. Gdy syn zniknął nam z oczu, rozdzieliliśmy się. Ja szukałem w pobliskim lasku, żona na sąsiednim blokowisku.

W pomieszczeniu zapadła cisza, jakby wszyscy oczekiwali na to, by Anna potwierdziła słowa swojego męża. Pokiwała głową.

– Chodziłam od mieszkania do mieszkania przez cały wieczór.

– Ja sprawdziłem las, a następnie jeździłem po okolicy. Byłem w kilku sklepach. W jednym kupiłem butelkę wody. Zgłosiliśmy zaginięcie policji, a do domu wróciliśmy dopiero w nocy.

– OK, dziękujemy – powiedział Michał. – Będziemy wdzięczni za adresy tych miejsc. Może ci ludzie coś sobie przypomną w rozmowie z policją. Co z waszą rodziną lub znajomymi? Ktoś się odgrażał, zachowywał podejrzanie?

– Nikt z rodziny nie mieszka nawet w Warszawie. Nie mamy zbytnio kontaktu, ale też nie mamy napiętych relacji. Po prostu każdy żyje swoim życiem – odpowiedział Łukasz. – Znajomi byli… normalni. Nie działo się nic podejrzanego.

– Może ktoś o imieniu lub nazwisku na „P”?

Małżonkowie milczeli. Adamski wyobrażał sobie, że spojrzą na siebie lub w pustkę przed nimi w poszukiwaniu odpowiedzi. Ich oczy nie miały jednak żadnego wyrazu.

– Nikt nie przychodzi mi do głowy – włączyła się Anna, a Łukasz pokiwał głową, zgadzając się z żoną.

Po kilku kolejnych odpowiedziach, z których policjanci nie wywnioskowali niczego interesującego, Adamski pozwolił małżeństwu odejść. Nic nowego, jednak właściwie nie pojawiły się nowe kwestie wymagające wyjaśnienia. Być może poza jedną. Spinka, dość istotny trop. Policja wciąż czekała na wyniki badań kryminalistycznych. Również pytania musiały poczekać.

Po rozmowie z rodzicami ofiary Adamski wraz z Kay-May skierowali się do pokoju odpraw, w którym grupa śledcza miała podsumować rzeczy, jakie do tej pory udało się ustalić. Siedzący w rzędach funkcjonariusze zdawali się osuwać na krzesełkach. Z trudem powstrzymywali ziewanie. W powietrzu unosił się intensywny aromat kawy.

– Ciało chłopca odnaleziono kilkadziesiąt metrów od drogi. Zgłoszenia dokonało małżeństwo twierdzące, że wybrało się do lasu na poranny spacer. W ogniu pytań dość szybko ujawnili worki ze śmieciami, które w tamtym miejscu planowali wyrzucić. Niestety nie znali ofiary ani jej rodziny – relacjonowała Kaja. – Rodzice podali alibi, które należy sprawdzić. Będziemy musieli porozmawiać też z członkami rodziny i ponownie przejść się do szkoły. Oczywiście przejrzymy też okoliczny monitoring. W międzyczasie szukajmy odpowiedzi na pytanie, co miały oznaczać symbole wyżłobione na plecach chłopca. To wszystko na teraz.

2

Ciężkie drzwi uchyliły się powoli, przyciągając swoim ruchem zmęczone spojrzenia grupy młodych osób. Studenci mimowolnie obserwowali flegmatyczne ruchy rówieśnika w skórzanej kurtce, która wyróżniała się spośród marynarek i garsonek dominujących w pomieszczeniu. Zegar na czerwonej, ceglanej ścianie wskazywał ósmą dwadzieścia. Maksymilian Meller osunął się w milczeniu na skrzypiące, rozkładane siedzenie. Ból towarzyszący mu od czasu pobudki nie chciał ustąpić i, rytmicznie pulsując, obejmował każdy skrawek mózgu. Problemy z bezsennością trwały już od kilku dni. Od czasu, gdy w Lesie Bielańskim odnaleziono zwłoki małego chłopca.

Starszy mężczyzna poprawił okulary i westchnął. Zmarszczonymi dłońmi podniósł kartkę i skupił wzrok.

– Pan Meller. Znowu spóźniony. Musi pan coś z tym zrobić. Nie możemy co tydzień tracić czasu z tego samego powodu. – Wykładowca na chwilę przerwał. – Proszę się pochwalić swoimi postępami w przygotowaniu pracy magisterskiej.

– Pozwoli pan profesor, że wyślę swoje postępy drogą mailową. Nie mam przy sobie nic nowego.

– Panie Meller, proszę się do tego przyłożyć – odrzekł wykładowca, zdejmując na chwilę okulary i przecierając oczy. – Inaczej nie będę mógł pana dopuścić do obrony pracy magisterskiej. I proszę zdjąć nakrycie głowy, nie jesteśmy na zewnątrz.

Zdziwiony Maks leniwym ruchem przejechał dłonią po głowie. Dopiero wtedy zrozumiał, że jego ciemne włosy wciąż schowane były pod siwą, miękką czapką. Brunet ściągnął nakrycie, a starszy mężczyzna wrócił do prowadzenia zajęć. Niezaliczenie piątego roku studiów było ostatnią rzeczą, której Maks potrzebował. Mimo to nie potrafił zebrać się, by do tego nie dopuścić.

– Widzę, że twoja fantastyczna życiowa passa trwa. Nawet wyjątkowo korzystnie dzisiaj wyglądasz. Zrelaksowany. Uśmiechnięty.

Meller nie miał siły reagować na ironiczne uwagi Konrada. Zmierzył go jedynie krzywym spojrzeniem. Monotonny głos profesora mówiącego w tle zaczął być zaskakująco kojący. Maks wracał myślami do nieprzespanej nocy. Próbował wręcz wrócić do świata snów, w którym ponownie wcielił się w rolę małego bezbronnego dziecka. Otaczające go ciepło przerwał przeszywający ból w okolicach kolana. Dłoń Konrada ułożona była w pięść.

– Nie śpij.

– Daj mi spokój, spałem dzisiaj może ze dwie godziny. Dwa razy obudziły mnie koszmary. Nawet nie mam siły sugerować, że to reakcja na wiadomość o zabójstwie tego dzieciaka. Nigdy mnie takie rzeczy nie ruszały. Wiesz, ludzie codziennie umierają, jesteśmy tylko pyłem w przestrzeni, te sprawy… – odpowiedział Maks szeptem.

– Rozumiem, nie tłumacz się. Czasami podświadomość płata takie figle. Nie powinieneś być ubrany w coś bardziej eleganckiego?

– Co?

– Pozwalają ci w kancelarii chodzić w takich ubraniach? O! – Konrad przerwał poprzednią myśl. – Idziesz dzisiaj na imprezę? Ola mówiła, że będzie.

– Ech, stary. – Westchnął i rozmasował skronie. – Muszę się jakoś od niej uwolnić. Zaczyna robić się natarczywa. Wiesz, sceny zazdrości, krzyki, te sprawy. Dam ci znać później, okej?

– Dobrze, to teraz może pan Konrad Michalak – odezwał się profesor z drugiego końca sali.

Konrad wyjął pracę i podał ją do przodu. Starszy mężczyzna skinął głową i zaczął przepytywać kolejne osoby z listy. Zajęcia powoli zmierzały ku końcowi. Meller wiedział, że to nie koniec jego problemów tego dnia.

Te pojawiły się w momencie, w którym zdążył przekroczyć próg eleganckiego, rozległego atrium kancelarii. Miękka wykładzina rozłożona na terenie biura łagodziła twarde słowa i zbliżający się upadek jego ledwo rozpoczętej kariery. Przynajmniej chciał, żeby tak było. W rzeczywistości była równie szorstka, co uwagi, których musiał wysłuchiwać.

Już kilka tygodni wcześniej otrzymał od mecenas Klaudii Kochanowskiej maila, w którym ta prosiła go o większą odpowiedzialność za powierzone mu obowiązki. Nie mógł powiedzieć, że wziął sobie tę uwagę do serca. Tym razem znowu nie zdążył dokończyć jednego z pism procesowych. Do tego w porannym zamroczeniu ubrał się do pracy dość niestosownie. Nie mógł się dziwić, gdy liderka zespołu zaprosiła go do swojego gabinetu.

Wchodząc do przestronnego pomieszczenia, Maks poczuł uderzenie ciepła, potęgujące słodkawy zapach kobiecych perfum, jaki unosił się w powietrzu. Rozpoznał jedną z pór roku Vivaldiego delikatnie rozbrzmiewającą w tle. Rozejrzał się, chociaż znał ten gabinet niemal na wylot. W nogach masywnego biurka walały się puste kartony po butach, zamówionych przez Internet na adres kancelarii.

Wyprostowana kobieta po trzydziestce spoglądała przez okno na toczące się na dole życie ulicy. Gdyby nie muzyka, Maks uznałby te kilka sekund za niezręczną ciszę. Odchrząknął i podszedł do biurka. Zajął swoje miejsce. Po kilku taktach utworu Klaudia usiadła naprzeciwko. Wzrok jej męża padał na praktykanta z fotografii na biurku. Maks na jego widok wzdrygnął się, starając się, by gest pozostał niezauważalny. Prawnik poprawiła ramkę i spojrzała na siedzącego przed nią chłopaka. Jej wyraz twarzy lekko się zmienił, jakby kobieta w ostatniej chwili postanowiła załatwić sprawę łagodnie.

– Maks, słuchaj. Domyślasz się pewnie, o czym chciałabym z tobą porozmawiać. Chodzi o to, że wprowadzamy w najbliższym czasie nowy program praktyk. Rozmawialiśmy z mecenasem Arturem o tym, że chcemy trochę lepiej poznać rynek studentów. Zobaczyć, jak poradzą sobie inne osoby. Sam wiesz, że ostatnio opuściłeś się w pracy. I mówimy tu o sporym regresie. Z resztą, dopóki jesteś na studiach, warto próbować nowych rzeczy. Może praca w innym miejscu bardziej ci się spodoba.

– Ja… właściwie sam planowałem spróbować czegoś nowego. W końcu to ostatni moment przed zakończeniem studiów, prawda?

Meller wypowiedział słowa o planowanej zmianie ze sztucznym przekonaniem w głosie. Nie zależało mu na pozostaniu w dotychczasowej pracy. Po prostu nie zastanawiał się nad zmianą czegokolwiek w swoim życiu. Dopóki z dnia na dzień Maks organizował swoje obowiązki, nie czuł presji zaplanowania swojej przyszłości. Nikt nie pytał o to, co ma zamiar robić zawodowo albo gdzie widzi siebie za kilka lat. Bez pracy i uczelni, którą zaraz miał ukończyć, pytania o cel stawały się nieuniknione.

– Prawda. – Klaudia uśmiechnęła się serdecznie. Maks widział, że brunetka poczuła ulgę. – Twoja umowa obowiązuje jeszcze przez tydzień, ale możesz już zacząć szukać czegoś nowego. W poniedziałek załatwimy wszystkie formalności. Już teraz chciałam podziękować ci za ostatnich kilka miesięcy.

– Dzięki, Klaudia.

– Jeśli będziesz miał jakiś problem na studiach czy zawodowo, odzywaj się.

– Jasne.

Maks uśmiechnął się niezręcznie i uścisnął dłoń Klaudii. Wrócił do swojego biurka, dokończył ostatnie pismo i zaczął się pakować. Przed wyjściem pożegnał się jeszcze ze współpracownikami i oddał służbowego laptopa. Wtedy poczuł się wolny. Bez pracy. Bez obowiązków. Po prostu wolny. Odetchnął głęboko zanieczyszczonym, warszawskim powietrzem. Tak bardzo kochał nienawidzić tego miasta. Pomyślał nawet o wyjeździe; o tym, żeby skończyć studia jak najszybciej i zmienić otoczenie. Zdecydował się rozważyć swoje możliwości później. Napisał Konradowi krótką wiadomość: „będę”.

***

Impreza odbywała się w dwupokojowym mieszkaniu wynajmowanym przez Konrada wspólnie z innym studentem. Większość gości tłoczyła się już w salonie połączonym z kuchnią. Głośnym rozmowom towarzyszyły odgłosy stukających się co jakiś czas kieliszków. Niektórzy zamknęli się w pokojach. Maks z butelką wina w dłoni zatrzymał się przy półce zapełnionej płytami winylowymi ułożonymi w kolejności alfabetycznej. Obserwował ją za każdym razem, zawsze poszukując nowych, niewidzianych wcześniej tytułów. Przy okazji rzucił okiem na podręczniki prawnicze, do których tak dawno nie zaglądał. Gdy tylko podniósł wzrok i dostrzegł w jednej z grup Olę, cofnął się w głąb mieszkania.

Czerwone wino pite prosto z butelki miało tani, szorstki smak przypominający papier ścierny w płynie. Maks zdążył wlać w siebie mniej więcej połowę trunku, zanim zdołał wczuć się w klimat zabawy. Po raz ostatni przejrzał Internet w telefonie w poszukiwaniu wiadomości na temat odnalezionego w Lesie Bielańskim chłopca. Wciąż nie mógł wyzbyć się myśli, że to właśnie ta sprawa była powodem jego koszmarów sennych. Policja nie udostępniła żadnych nowych informacji. Westchnął i skupił się na uwięzionej w dłoni butelce.

Z każdym łykiem wina Mellerowi coraz łatwiej przychodziło inicjowanie tych małych rozmów, które nigdy nie były jego mocną stroną. W kuchni dostrzegł Karolinę, z którą tej nocy jeszcze nie rozmawiał. Pociągnął kolejny łyk z butelki i zebrał swoje ciało w jej kierunku. Urocza blondynka, znajoma z młodszego rocznika studiów, zalewała wódkę colą, kolorystycznie zlewającą się z jej sukienką.

– Hej, ciebie chyba kojarzę. Poznaliśmy się już wcześniej? – Maks zaczął.

Karolina spojrzała w górę lekko zdziwionym wzrokiem. Dopiero po chwili jej drobne czerwone usta ułożyły się w uśmiech.

– Proszę bardzo! Wydaje mi się, że poznaliśmy się już kilkaset razy, bo zawsze witasz się w ten sam sposób. Co u ciebie dobrego?

– Hm, z dobrych rzeczy, jestem uwolniony od pracy i niedługo otrzymam niezwykłą szansę powtórzenia piątego roku za sprawą mojego promotora – powiedział radośnie.

– Strach zapytać, jakie były te złe rzeczy.

– Z tych złych, wyrzucili mnie z pracy i mam na pieńku z promotorem. A co u ciebie? Nie musisz dokonywać podziału na sprawy złe i dobre.

Dziewczyna uśmiechnęła się. Rozmowa z biegiem czasu zaczęła toczyć się coraz płynniej, przenosząc się na tematy literatury i kina. Przynajmniej do czasu, gdy w kuchni pojawiła się Ola i poprosiła Mellera na bok. Zapach ostrych perfum mieszał się z jej alkoholowym oddechem. Usta układały się w grymas niezadowolenia. Gdy dziewczyna zbierała się, by coś powiedzieć, Maks przerwał jej.

– Przepraszam, że powiem to w takich okolicznościach. Wydaje mi się, Olu, że okręty naszych żyć zmierzają w dwóch różnych kierunkach. Nie możemy się już spotykać, przepraszam.

Wyrzucił to automatycznie, jakby na widok dziewczyny nie przyszło mu do głowy nic innego. Niezręczna cisza zdawała się trwać w nieskończoność. Meller ugryzł się w język, ale było już za późno. Mógł darować sobie pseudoliterackie wynurzenia. Zaskoczony wzrok Oli przeniósł się z jego ogolonej twarzy na drobną blondynkę w czarnej sukience.

– To przez nią?

Przez moment Mellerowi wydawało się nawet, że dziewczyna rzuci się na Karolinę. Na wszelki wypadek stanął pomiędzy nimi. Nagle poczuł, jak lepki płyn oblewa jego twarz. Szczypiący alkohol dostał się do oczu. Usłyszał tylko oddalające się kroki, miny pozostałych gości musiał sobie wyobrazić.

– Nic mi nie jest, kochani. Dzięki, że pytacie. Wracajcie do swoich rozrywek, ja chyba będę już szedł do domu.

Na twarzy ozdobionej głupawym uśmiechem poczuł miękki, ciepły materiał. Ktoś pomagał zebrać alkohol ręcznikiem.

– Czekaj, odprowadzę cię chociaż na dół – rzucił kobiecy głos.

Gdy Mellerowi udało się otworzyć oczy, dostrzegł Karolinę. Dokończył wycieranie twarzy i kiwnął głową. Poszedł za nią. Na pożegnanie wymienił jedynie zażenowane spojrzenia z Konradem i zatrzasnął za sobą drzwi. Oboje z Karoliną zatrzymali się pod blokiem.

– Mam nadzieję, że następnym razem będziemy mieli okazję dokończyć rozmowę na temat twojego ulubionego kina lat sześćdziesiątych, o którym nie mam zielonego pojęcia – powiedział Meller.

– Fakt, jesteś całkiem cliché. Należałoby cię dokształcić. Może teraz? Mogę się kawałek przejść.

Maks dostrzegł, że dziewczyna w cienkim płaszczu schowała dłonie pod pachy, lekko się trzęsąc. Zbliżył się i objął ją.

– Zmarzniesz. Następnym razem.

Uśmiechnął się i pocałował Karolinę w policzek. Dziewczyna zarumieniła się. Meller przejechał dłonią po wilgotnej od drinka koszulce, obserwując zgrabną sylwetkę znikającą za drzwiami budynku. Sam wzdrygnął się od chłodu. Uznał jednak, że spacer dobrze mu zrobi.

W mieszkaniu zasnął jak zabity, nie zdążył się nawet umyć.

Ocknął się przywiązany do krzesła. Chociaż było ciemno, czuł, że nie jest w pomieszczeniu sam. Spróbował się poruszyć, ale więzy nie chciały puścić. Szarpnął całym ciałem. Dopiero wtedy odniósł wrażenie, że nie czuje rąk. W następnej chwili stał już na dworze. Mały chłopiec w białym prześcieradle uciekał na bosaka po betonie. Ktoś próbował podać dziecku rękę, ale cień biegnący za nim zdążył go dopaść. Nóż wbijał się w jego klatkę piersiową, a on nie mógł złapać oddechu. Maks słyszał jedynie głuchy, złowieszczy śmiech. Nie wiedział jednak, skąd może dochodzić. Dojrzał niewyraźną sylwetkę bez twarzy. Cień rzucił się w jego kierunku.

Maks obudził się spocony. Wydał tylko bezgłośny jęk i spróbował złapać oddech. Znowu ten sam sen. Chłopak spojrzał na zegarek – było pięć minut po piątej. Spał dłużej niż w ciągu poprzedniej nocy. Nie wiedział jedynie, dlaczego ciągle jest uciekającym, małym chłopcem. Tej nocy już nie zasnął.

3

Radiową prognozę pogody zagłuszał warkot ekspresu do kawy. Adamski zrozumiał jedynie wiadomość o przewidywanym wzroście temperatury. Nie wiedział jednak, kiedy miał on nastąpić. Wyczuwając na wysuszonych ustach resztki kwaśnego smaku, wyjrzał przez okno budynku stołecznej komendy i sięgnął wzrokiem aż po Plac Bankowy. Ostre promienie słoneczne wdzierały się do pomieszczenia, ale surową aurę dnia Michał czuł nawet w zamkniętym pokoju. Chwilowy nawrót zimy. Ostatnie krople kawy spływały do kubka z herbem Liverpoolu, a popularna stacja radiowa grała już najnowsze hity muzyki pop. Adamski ułożył koc i rzucił go z powrotem na kanapę, na której spędził ostatnią noc. Potem zapalił papierosa, zebrał z ziemi notatki i przejrzał je po raz kolejny. Pustą flaszkę schował do torby.

Pierwsze wezwanie w sprawie odnalezionych zwłok małego chłopca śledczy otrzymał we wtorkowy wieczór. Nie mógł przyznać tego na głos, jednak zaczął cieszyć się z nowej sprawy.

Zgodnie z przewidywaniami dziecko okazało się być siedmioletnim chłopcem, którego zaginięcie Anna i Łukasz Jakubiak zgłosili w niedzielne popołudnie, trzydziestego pierwszego marca. Rodzina z bólem rozpoznała ciało syna pomimo licznych okaleczeń – kastracji, ran kłutych piersi oraz skaryfikacji pleców. Policja znała jedynie dzień i najbardziej prawdopodobną godzinę zgonu. Ślady krwi na miejscu zbrodni wskazywały, że dziecko zginęło właśnie w Lesie Bielańskim. Niestety dla śledztwa, na ten czas zarówno Anna, jak i Łukasz Jakubiak mieli mocne alibi.

Rozmowę z kobietą w godzinach zgonu potwierdziło kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu mieszkańców okolicznych bloków. Mężczyznę zarejestrowały kamery sklepów spożywczych – o dziewiętnastej w jednym miejscu i czterdzieści pięć minut później w drugim. Zdaniem techników nie zdążyłby przemieścić się do Lasu Bielańskiego i zabić chłopca.

Adamski czytał dalej.

Rodzina małżeństwa Jakubiaków faktycznie nie mieszkała w Warszawie, co potwierdzili funkcjonariusze z grupy śledczej. Żadne z nich nie mogło w czasie zabójstwa być na miejscu zbrodni. Znajomi, a także nauczyciele nie odnotowali niczego podejrzanego. Żadne z nich nie podjęło się próby określenia, do kogo mogła należeć spinka z literą „P”.

Siwa chmura uniosła się pod sam sufit, a pokój o numerze trzysta trzy już doszczętnie przesiąkał zapachem papierosów. Adamski sięgnął po telefon i wybrał numer do jednego z techników. Po kilkunastu sekundach rozmowy wiedział już wszystko, co chciał. A właściwie nie dowiedział się niczego nowego. Na spince nie było żadnych śladów łączących zabójcę z miejscem zbrodni.

Policjant wrzucił na siebie płaszcz i wyszedł do sklepu. Jego prywatna lodówka od kilku dni stała pusta. Uznał więc, że powrót do mieszkania na Mokotowie nie miałby większego sensu. Szybkie śniadanie i mecze piłki nożnej w barze przy ul. Nowolipki wydawały się idealnym pomysłem, przynajmniej do czasu olśnienia w sprawie zabójstwa. Co prawda tego dnia nie grał jego ukochany zespół, ale pozostałe angielskie drużyny też mogły zagwarantować odpowiednią dawkę emocji.

***

Litery zlewały się w ciąg znaków bez żadnej treści. Nie stała za nimi żadna substancja. Komentarz do kodeksu postępowania cywilnego z głośnym hukiem upadł na drewnianą podłogę, a Meller schował twarz w dłoniach. Do jego pokoju wpadł współlokator z pytaniem, czy nic się nie stało. Maks leżał na łóżku wpatrzony w sufit, który konsekwentnie zdawał się spadać na jego głowę.

– Pisałem pracę magisterską. Naskrobałem zdumiewające pół strony przez ostatnie pięć godzin. Prawdopodobnie słyszałeś, jak upadło moje morale.

Współlokator Maksa spojrzał na niego z politowaniem i wyszedł bez słowa. Student kontynuował spoglądanie na biel sufitu. Po mniej więcej dziesięciu minutach sięgnął po telefon i zadzwonił do Konrada. Umówili się na oglądanie meczu o szesnastej. Newcastle miało podejmować Crystal Palace. Nie był to, co prawda, hit kolejki, ale piłka nożna i piwo zawsze wydawały mu się dobrym połączeniem. Chłopak zastanawiał się, czy nie zadzwonić do Oli. Może do Karoliny. Z obu opcji jednak zrezygnował.

***

Adamski wlewał w siebie drugie piwo, a głośne oklaski w barze zagłuszyły przeciągnięty odgłos gwizdka dochodzący z kilku plazmowych telewizorów. Mecz właśnie się zaczynał, gdy drzwi do baru otworzyły się na oścież, pozwalając ostremu, świeżemu powietrzu dostać się do środka. W progu pojawiło się dwóch mężczyzn. Jeden z nich niemal zawadził bujnymi lokami o futrynę drzwi. Drugi chodził w czapce, w której i tak był niemal o głowę niższy od kolegi. Skierowali się prosto do baru. Gdy stali w tłumie z kuflami piwa w dłoniach, ich oczy błagalnie skanowały lokal w poszukiwaniu wolnych miejsc.

Adamski przyglądał im się z zainteresowaniem, chociaż nie wiedział dlaczego. Być może z powodu wzrostu, którego mógł im zazdrościć, a być może przez głupią czapkę sterczącą na głowie jednego z nich. Policjant rozejrzał się, jakby chcąc pomóc im w odnalezieniu miejsc. Całość lokalu mieściła się w jednym długim pomieszczeniu. Jasna zieleń boiska wręcz biła z ekranów po oczach. Dziesiątki zdjęć, proporczyków i koszulek piłkarskich z autografami, dumnie wiszących na drewnianych ścianach, musiały pamiętać setki okrzyków ekstazy oraz litry przelanych łez. W barze, pomiędzy suwenirami, brakowało jedynie wolnych miejsc siedzących – oprócz tych znajdujących się przy stole Adamskiego. Policjant wiedział, że nie uda mu się uniknąć towarzystwa.

Po chwili mężczyźni zmierzali już w jego kierunku.

– Hej, możemy? – brunet w czapce zapytał, wskazując na dwa drewniane krzesła.

– Tak, pewnie – odparł Michał bez entuzjazmu.

Odpowiedział mu zmęczony, lecz szczery uśmiech.

– Jestem Maks, a to mój kolega, Konrad.

– Michał – powiedział Adamski, wymieniając uścisk dłoni.

– W sumie bywamy tu często na meczach Liverpoolu, ale chyba nigdy cię nie widzieliśmy. Nowy klient? – zagaił Maks.

– Staram się nie rzucać w oczy. Zazwyczaj jest to łatwe na meczach z czołówką czy w Lidze Mistrzów. Nietrudno się ukryć w tłumie kibiców.

Mężczyźni płynnie przeszli od uprzejmości do rozmowy na tematy Premier League i szans Liverpoolu w lidze i Lidze Mistrzów, a płynący w ich żyłach alkohol ułatwił również podjęcie tematów niezwiązanych ze sportem, w tym zawodowych. Młodzi mężczyźni wydawali się wyjątkowo zainteresowani pracą policji, głównie szczegółami dotyczącymi najgłośniejszej z ostatnich spraw.

– Może to seryjny zabójca – powiedział Maks. – Badacie ten trop?

Adamski mruknął pod nosem, nie potwierdzając i nie zaprzeczając. Uświadomił sobie, że prędzej czy później policja będzie musiała to rozważyć. Wlał w siebie duży łyk piwa.

– Chłopaki, nie mogę wam nic powiedzieć.

Pod koniec trzeciego kufla Adamski czuł już przyjemne mrowienie, jednak głos z tyłu głowy domagał się więcej. Policjant gotów był ulec. W tle rozległ się odgłos gwizdka kończącego spotkanie. Crystal Palace świętowało skromne, jednobramkowe zwycięstwo. Michał dopił piwo. Po wymianie uścisków dłoni wziął płaszcz pod pachę i wyszedł.

W drodze do pustego mieszkania policjant kupił czteropak piwa. Uznał, że nie upije się nim tak szybko jak whisky. Jeszcze tego samego wieczoru wypił całość w samotności, przegryzając zamówioną pizzę. W międzyczasie próbował dodzwonić się do swojej żony. Ta jednak nie odbierała. Między kolejnymi łykami złocistego napoju z trudem próbował wysłać przygotowaną wiadomość.

„Według badań przeprowadzonych na zlecenie Fundacji Mamy i Taty rozwodom najczęściej towarzyszą: złość, gniew i stres (37 proc.), poczucie porażki (30 proc.), nienawiść (29 proc.) i smutek (23 proc.) oraz bezradność (21 proc.), ale także np. samotność (16 proc.) czy wstyd (10 proc.). Radość pojawia się rzadko (2 proc.)”.

Statystyki miały świadczyć o tym, że rozwód wcale nie dawał szczęścia. W jego głowie zrodziło się przekonanie, że wiadomość o takiej treści mogła przekonać Basię do zmiany decyzji odnośnie rozstania. Po dwóch nieudanych próbach w końcu wcisnął „wyślij”. Kiedy piwo się skończyło, rozpoczął desperackie poszukiwania resztek jakiegokolwiek alkoholu w mieszkaniu. Przeszukał pustą lodówkę, szafki w kuchni, a nawet szafę z ubraniami. Małe flaszki zdarzało mu się chować również tam. Nic jednak nie znalazł. Około północy wrócił ze sklepu z butelką whisky.

Męcząc brązową zawartość szklanki, zabrał się za przeglądanie informacji o seryjnych zabójcach. Obraz rozmywał mu się przed oczami.

***

Maks wraz z Konradem włóczyli się po mieście przez resztę wieczoru. Za namową kolegi Meller odezwał się do Karoliny, z którą umówił się na kolejny dzień. Chociaż z powodu Oli towarzyszyły mu wyrzuty sumienia, nie mógł powstrzymać uśmiechu za każdym razem, gdy spoglądał na telefon. Przynajmniej na chwilę przestał myśleć o studiach, pracy i sprawie zamordowanego chłopca.

Do czasu, gdy kolejne koszmary ponownie wyrwały go ze snu.

4

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28

Tylko mnie nie budź

ISBN: 978-83-8219-678-8

© Jakub Trojanowski i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Anna Kuciejewska

Korekta: Anna Jakubek

Okładka: Grzegorz Araszewski, alenkasm|depositphotos.com

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek