Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
18 osób interesuje się tą książką
Dziewczyna. Morderca. Samochód.
Listopad 1991 roku. George H. W. Bush jest prezydentem, w radiu leci Nirvana, a Charlie Jordan jedzie w samochodzie mężczyzny, który najprawdopodobniej jest seryjnym mordercą.
Nie znali się wcześniej. Po prostu oboje zmierzali w stronę Ohio. Widocznie on też miał powód, by opuścić uniwersytet w połowie semestru.
Po drodze rozmawiają, ostrożnie unikając dominującego w wiadomościach tematu – Kampusowego Zabójcy. Coraz bardziej zaniepokojona Charlie ma wątpliwości. W Joshu jest coś podejrzanego… Kiedy mkną pustą autostradą w środku nocy, pasażerka zaczyna podejrzewać, że podróżuje razem z mordercą z kampusu.
A to znaczy, że może skończyć jako jego następna ofiara.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 348
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkim tym wspaniałym ludziom pogrążonym w mroku.
Zapnijcie pasy. Zanosi się na ciężką noc.
– Wszystko o Ewie
Rozjaśnienie.
Parking.
Środek nocy.
Odludzie.
Początek, który jest zakończeniem, jak w świetnym filmie noir. Bill Holden martwy w basenie. Fred MacMurray przyznający się do winy.
Historia zatacza krąg. Zaciska się niczym pętla.
Widać samochód, tanią restauracyjkę, neon parkingu rozmywający się w lusterku wstecznym odjeżdżającego auta. W środku siedzą dwie osoby – młoda kobieta na miejscu pasażera i mężczyzna za kierownicą. Wpatrują się w drogę za przednią szybą, wyraźnie niepewni.
Co do tego, kim są.
Dokąd zmierzają.
Jak się znaleźli w tym właśnie miejscu, w tej konkretnej chwili. Tuż przed północą. W ostatnich sekundach wtorku, 19 listopada 1991 roku.
Jednak Charlie wie, co przywiodło ich na sam próg tego niepewnego nowego dnia. Sytuacja rozwija się klatka po klatce, niczym taśma filmowa w projektorze, a ona doskonale wie, jak to wszystko się stało.
Wie, bo to nie jest film.
To się dzieje tu i teraz.
To ona jest tą dziewczyną w samochodzie.
A mężczyzna za kierownicą jest zabójcą.
I Charlie zdaje sobie sprawę – z pewnością kogoś, kto widział ze sto takich filmów – że tylko jedno z nich dotrwa świtu.
Nie może zostać, to nie wchodzi w grę.
Dlatego Charlie zgodziła się wsiąść do samochodu z nieznajomym.
Obiecała Robbiemu – i sobie – że pryśnie, jeśli cokolwiek wyda jej się podejrzane. Lepiej nie ryzykować. Zwłaszcza teraz.
Nie po tym, co spotkało Maddy.
Jest gotowa dać nogę w każdej chwili. Wie, co powinno ją zaalarmować. Gdyby samochód wyglądał na poobijany i/lub miał przyciemniane szyby. Gdyby w środku siedział ktoś jeszcze – nieważne, jak by próbowali to tłumaczyć. Gdyby kierowca zbyt szybko chciał ruszać w drogę albo przeciwnie, za bardzo się ociągał. Przysięgła – Robbiemu, sobie samej i Maddy, z którą wciąż czasem rozmawia, choć ta od dwóch miesięcy leży w grobie – że wystarczy jedno złe przeczucie, a biegiem wróci do akademika.
Wątpliwe, czy do tego dojdzie. Bo on wydaje się miły. Życzliwy. Nie wygląda na typa zdolnego do tego, co ktoś zrobił Maddy i innym.
Poza tym nie jest obcy. Nie tak całkiem. Już kiedyś się spotkali. Na kampusie, przy tablicy ogłoszeń, ledwie widocznej spod gąszczu karteluszków z anonsami studentów szukających podwózki do domu i tych, którzy chętnie by kogoś podwieźli w zamian za pieniądze na paliwo. Facet podszedł akurat w chwili, kiedy Charlie powiesiła swoje ogłoszenie – starannie wydrukowane, z numerem telefonu skrupulatnie wypisanym na każdym pasku do odrywania.
– Jedziesz do Youngstown? – spytał, przenosząc spojrzenie z niej na ogłoszenie i z powrotem.
Charlie zawahała się przed odpowiedzią. Taki nawyk od śmierci Maddy. Zawsze niechętnie zadawała się z ludźmi, których nie znała. Dopóki nie mogła być pewna ich zamiarów. Może on tylko próbował do niej zagadać. Albo chciał ją poderwać. Mało prawdopodobne, ale nie całkiem niemożliwe. W końcu tak właśnie poznała Robbiego. Kiedyś była ładna, zanim poczucie winy i smutek zatopiły w niej szpony.
– Tak – odpowiedziała w końcu, gdy znowu skierował wzrok na tablicę, co przekonało ją, że przyszedł tu w tym samym celu co ona. – Wybierasz się tam?
– Do Akron – odparł.
Słysząc to, aż się wyprostowała. Nie jechał do Youngstown, ale miałby po drodze. Szybki przystanek, zanim sam dotrze do celu.
– Pasażer czy kierowca? – spytała.
– Kierowca. Miałem nadzieję, że znajdę kogoś, kto się dorzuci do benzyny.
– Może to będę ja – powiedziała, pozwalając, żeby jej się przyjrzał i ocenił, czy chce z nią spędzić kilka godzin sam na sam w samochodzie.
Wiedziała, jakie sprawia wrażenie – najeżonej ponuraczki, której faceci tacy jak on mówiliby, żeby się więcej uśmiechała, gdyby nie myśleli, że im za to przywali. Posępne fatum wisiało nad nią jak czarna chmura.
Charlie też mu się przyjrzała. Wydawał się o parę lat starszy niż typowy student, choć może to przez jego wzrost. Był wielki. Wysoki, atletyczny, z kwadratową szczęką. W dżinsach i bluzie Uniwersytetu Olyphant wyglądał, zdaniem Charlie, jak bohater komedii kampusowej z lat czterdziestych. Albo czarny charakter z takiej z lat osiemdziesiątych.
Uznała, że to absolwent, jak Robbie. Jeden z tych, co zasmakowali w życiu studenckim i nie chcą go porzucić. Ale miał ładne włosy – coś, co Charlie wciąż zauważała, choć sama nie dbała o własne, cienkie i wiotkie. I uroczy uśmiech, którym błysnął, odpowiadając:
– Możliwe. Na kiedy planowałaś wyjazd?
Charlie machnęła ręką na ogłoszenie i dwa wyrazy wypisane wersalikami na samym środku kartki:
JAK NAJSZYBCIEJ
Oderwał jeden z pasków, po którym została luka przywodząca Charlie na myśl brakujący ząb. Wzdrygnęła się.
Mężczyzna włożył karteczkę do portfela.
– Zobaczę, co da się zrobić.
Charlie nie spodziewała się odpowiedzi. Była połowa tygodnia w środku listopada, do Święta Dziękczynienia zostało ledwie dziesięć dni. W takim terminie nikt nie zamierzał wyjeżdżać z kampusu.
Nikt oprócz niej.
Ale wieczorem zadzwonił telefon i jakby znajomy głos po drugiej stronie powiedział:
– Cześć, mówi Josh. Spod tablicy ogłoszeń.
Charlie, która siedziała w swoim pokoju, gapiąc się na jego drugą połowę, kiedyś pełną rzeczy należących do Maddy, a teraz pustą i bez życia, zadziwiła samą siebie własną odpowiedzią:
– Cześć, Joshu spod tablicy ogłoszeń.
– Cześć… – Urwał, pewnie sprawdzając na oderwanym od ogłoszenia pasku imię dziewczyny, do której dzwoni. – Charlie. Chciałem ci powiedzieć, że mogę wyjechać jutro, ale dość późno. O dziewiątej wieczorem. Jeśli chcesz, to mam wolne miejsce podpisane twoim imieniem.
– Poproszę.
I tyle.
Wczorajsze jutro to dzisiaj i Charlie ostatni raz obrzuca spojrzeniem swój pokój w akademiku, do którego najprawdopodobniej już nigdy nie wróci. Jej wzrok powoli omiata całe pomieszczenie, chłonąc każdy centymetr miejsca, które przez ostatnie trzy lata nazywała domem. Na biurkach nieład. Łóżka zarzucone poduszkami. Sznur lampek choinkowych, który Maddy rozwiesiła przed ich pierwszymi świętami Bożego Narodzenia i którego nigdy nie zdjęła. Teraz światełka migoczą na całego.
Przez okno wpadają złociste promienie popołudniowego jesiennego słońca, nadając wszystkiemu sepiowy połysk i napawając Charlie mieszaniną radości i smutku. Nostalgia… Ten piękny ból.
Ktoś wchodzi do pokoju za jej plecami.
Maddy.
Charlie czuje jej perfumy. Chanel No. 5.
– Co za nora – mówi Maddy.
Przez usta Charlie przemyka melancholijny uśmiech.
– Chyba cię…
– Charlie.
Głos Robbiego dobiegający zza jej pleców przerywa czar jak pstryknięcie palcami. W mgnieniu oka pokój traci całą magię. Blaty biurek są puste. Łóżka bez pościeli. Lampki choinkowe wciąż wiszą, ale wtyczka jest wyłączona z kontaktu od bardzo dawna. Przez okno nie wpada już ciepły blask słońca, to tylko goły prostokąt wypełniony mrokiem. A co do Maddy… od dawna jej nie ma. Nie pozostał po niej nawet najlżejszy zapach perfum.
– Dziewiąta – mówi Robbie. – Trzeba się zbierać.
Charlie stoi na środku pokoju, przez chwilę jeszcze zagubiona. Co za dziwne uczucie – wręcz szokujące – gdy filmy oglądane oczyma duszy zastępuje znienacka surowa rzeczywistość. W tym pokoju nie ma już szczęścia. Teraz to dostrzega. To tylko pudełko o białych ścianach, pełne wspomnień, które zatruła tragedia.
Robbie przygląda się jej, stojąc w drzwiach. Wie, co się stało.
Co chwilę wcześniej miała przed oczami.
Robbie nigdy nie przejmował się tymi jej filmami. I między innymi za to go kocha. On zna jej historię, zna jej obsesje, a resztę rozumie.
– Wzięłaś dzisiaj pigułkę?
Charlie przełyka ślinę i przytakuje głową.
– Tak.
– Spakowana? – dopytuje Robbie, jakby po prostu wyjeżdżała na weekend, a nie, według wszelkiego prawdopodobieństwa, na zawsze.
– Chyba tak. Choć łatwo nie było.
Przez większość dnia sortowała swoje rzeczy, dzieląc je na dwa stosy: do zabrania i do wyrzucenia. Koniec końców zabiera bardzo niewiele. Dwie walizki, do których wepchnęła wszystkie ciuchy, oraz pudełko z pamiątkami i ukochanymi taśmami wideo. Reszta trafiła do pudeł, które skrupulatnie postawiła na środku pokoju, żeby ułatwić sprawę temu, kogo wyznaczą do ich wyniesienia, kiedy już stanie się jasne, że ona nie wróci.
– Nie ma pośpiechu – stwierdza Robbie. – Nie musisz wyjeżdżać dzisiaj. No i sam mogę cię odwieźć, jeśli poczekasz do weekendu.
Charlie rozumie. Ale czekanie – choćby kilka dni – jest dla niej równie niewyobrażalne jak zostanie.
– Chyba już za późno, żeby się wycofać.
Sięga po swój płaszcz. A właściwie płaszcz Maddy, który jej przyjaciółka miała po babci. Przeoczono go, gdy zabierano z akademika jej rzeczy. Leżał pod łóżkiem Maddy i Charlie go sobie przywłaszczyła. Jest stary – z lat pięćdziesiątych – i nietypowo ekstrawagancki jak na Charlie, która zwykle woli rzeczy pozwalające jej się wtopić w tłum. Płaszcz zrobiono z jaskrawoczerwonej wełny, a gdy Charlie zapina go aż pod szyję, pokaźny kołnierz przypomina kształtem motyle skrzydła.
Robbie chwyta jej walizki, zostawiając Charlie pudełko i plecaczek JanSport, który służy jej za torebkę. Dziewczyna nie zamyka drzwi na klucz. Po co? Ostatnie, co robi po opuszczeniu pokoju, to starcie imion nabazgranych ścieralnym markerem na tabliczce przymocowanej do drzwi.
„Charlie + Maddy”.
Na jej dłoni zostaje smuga tuszu.
Odchodzą szybko i cicho, niezauważeni przez inne dziewczyny mieszkające na piętrze, których większość siedzi w pokoju telewizyjnym na końcu korytarza. Charlie słyszy ryczący głos Roseanne Barr, a potem nagrany śmiech publiczności. Choć nigdy nie rozumiała telewizyjnej obsesji swoich koleżanek z akademika – bo po co komu telewizja, skoro filmy są o niebo lepsze? – dzisiaj się cieszy, że wszystkie są zajęte. Woli oszczędzić sobie pożegnań. Kiedyś przyjaźniła się z wieloma dziewczynami z piętra, ale trwało to tylko do czasu, gdy zginęła Maddy. Teraz najlepiej będzie po prostu zniknąć. W jednej chwili tu jest, w następnej już jej nie ma. Tak jak Maddy.
– Dobrze ci to zrobi – mówi Robbie, gdy zjeżdżają windą na parter. Charlie wyczuwa nieszczerość w jego głosie, to jasne, że w rzeczywistości wcale tak nie myśli. – Przyda ci się krótka odskocznia.
Przez te trzy dni, odkąd Charlie oznajmiła mu, że zamierza rzucić studia, Robbie uroczo udawał, że nie wie, co to oznacza dla ich związku. Mimo zapewnień, że pozostaną sobie wierni, i chaotycznego planowania jego przyjazdu do Youngstown podczas przerwy świątecznej, Charlie doskonale rozumie sytuację.
Ten związek się kończy.
Nie tak, że każdy idzie w swoją stronę. I na pewno nie w stylu Rhetta Butlera: „Szczerze mówiąc, moja droga, nic mnie to nie obchodzi”. Ale Charlie wie, że takie czy inne rozstanie jest nieuniknione. Będą ich dzielić dwa stany i sześćset pięćdziesiąt kilometrów. On zostanie na Olyphant i wciąż będzie ciachem, jak nazwała go Maddy, gdy go poznała. Robbie Wilson, kampusowy nerd matematyczny i asystent trenera pływania o podbródku Richarda Gere’a i sześciopaku Brada Pitta. Już teraz dziewczyny krążą wokół niego, tylko czyhając, by zająć jej miejsce. Nietrudno przewidzieć, że w końcu którejś się to uda.
Jeśli jest to cena, jaką musi zapłacić, żeby się stąd wynieść, to trudno. Charlie ma tylko nadzieję, że kiedyś tego nie pożałuje.
Gdy wychodzą z windy, hol akademika jest pusty. Podobnie jak pokryty śniegiem dziedziniec, przez który przechodzą w drodze na parking. Choć przyszła zima, w kilku pokojach na wyższym piętrze są pootwierane okna – dobiegają z nich znajome odgłosy studenckiego życia. Śmiech. Brzęknięcie jednej ze słynnych kapryśnych mikrofalówek. Muzyka, która grzmi głośniej, niż zezwala regulamin akademika. Charlie rozpoznaje melodię. To Siouxsie and the Banshees. Kiss Them for Me.
Maddy uwielbiała tę piosenkę.
Po opuszczeniu dziedzińca Robbie stawia walizki na chodniku obok latarni – to wyznaczone miejsce spotkania.
– To by było na tyle – mówi.
Charlie szykuje się na kolejną wariację rozmowy, którą odbywali już wielokrotnie. Czy na pewno musi wyjeżdżać? Czy istnieje szansa, że jakoś wytrzyma do końca semestru?
Za każdym razem odpowiadała tak samo. Tak, musi wyjechać. Nie, nie dotrwa do sesji. Przez pewien czas, krótko po śmierci Maddy, myślała, że taki scenariusz jest możliwy.
Ale już tak nie myśli.
Teraz wie z niezbitą pewnością, że musi się stąd wyrwać.
Przestała chodzić na zajęcia, przestała rozmawiać ze znajomymi, przestała zajmować się niemal wszystkim, co absorbowało ją do tej pory. Raz za razem wciskała w swoim życiu jakiś hamulec. Aż wreszcie nadeszła pora, by znów ruszyć naprzód, nawet jeśli oznacza to ucieczkę.
A jednak Robbie już nie próbuje jej zatrzymać, trzeba mu to przyznać. Charlie podejrzewa, że w końcu skapitulował. Teraz pozostało im już się tylko pożegnać.
Robbie się nachyla, żeby ją pocałować i mocno uściskać. W jego ramionach Charlie ogarnia poczucie winy za decyzję o wyjeździe, którą też podjęła pod wpływem poczucia winy, choć zupełnie innego rodzaju. Jeden wyrzut sumienia ukryty w drugim, niczym matrioszki. Czuje się winna, bo czuje się winna, że niszczy jedyną rzecz, która jeszcze nie została zniszczona.
– Przepraszam – mówi i zaskoczona gulą w gardle, musi przełknąć ślinę. – Wiem, że to trudne.
– Dla ciebie trudniejsze – odpowiada Robbie. – Rozumiem, dlaczego musisz to zrobić. Szkoda, że dopiero teraz. Mam nadzieję, że ten wyjazd okaże się właśnie tym, czego ci trzeba, i że kiedy zacznie się wiosenny semestr, będziesz gotowa do mnie wrócić.
Patrzy na nią z góry tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami, a Charlie znów kłuje poczucie winy. Oczy Bambi, jak mawiała Maddy. Tak okrągłe i głębokie, że Charlie poczuła się zahipnotyzowana, gdy po raz pierwszy w nie spojrzała.
Choć podejrzewa, że tamto pierwsze spotkanie było zupełnie zwyczajne, w jej wspomnieniach przypomina scenę z klasycznej komedii romantycznej. Spotkali się w bibliotece, ona – studentka drugiego roku uzależniona od dietetycznej coli i zestresowana egzaminami śródsemestralnymi, on – niedorzecznie przystojny pierwszoroczny magistrant, który po prostu chciał gdzieś usiąść. Wybrał miejsce przy jej stole, gdzie bez trudu zmieściłyby się cztery osoby, ale Charlie zajęła prawie cały, rozkładając na nim wszystkie swoje książki.
– Znajdzie się miejsce? – zapytał.
Charlie uniosła głowę znad książki krytyczki filmowej Pauline Kael, którą właśnie czytała, ujrzała te oczy i w jednej chwili znieruchomiała.
– Eee… jasne.
Nie odsunęła swoich rzeczy. W ogóle się nie poruszyła. Tylko się gapiła. Tak bardzo, że Robbie potarł się po policzku i spytał:
– Mam coś na twarzy?
Roześmiała się. Usiadł. Zaczęli rozmawiać. O egzaminach. I studenckim życiu. I życiu w ogóle. Dowiedziała się, że Robbie zrobił licencjat na Uniwersytecie Olyphant i postanowił kontynuować tu studia, bo chce zostać profesorem matematyki. On dowiedział się, że rodzice Charlie trzy razy zabierali ją do kina na E.T. i że wracając do domu po każdym seansie, ryczała jak bóbr.
Rozmawiali do zamknięcia biblioteki. A potem dalej, w całonocnej knajpce poza kampusem. Kontynuowali rozmowę, kiedy Robbie odprowadzał Charlie do akademika o drugiej nad ranem. To wtedy powiedział:
– Tak na marginesie: w bibliotece wcale nie szukałem miejsca. Potrzebowałem wymówki, żeby do ciebie zagadać.
– Dlaczego?
– Bo jesteś wyjątkowa. Wiedziałem to od pierwszej chwili.
I tak właśnie Charlie została zauroczona. Robbie podobał jej się fizycznie, to jasne, zwłaszcza że sam nie zwracał uwagi na własny wygląd. Lubiła jego poczucie humoru. I to, że wcale nie obchodziły go filmy, co uznała za rzecz inspirująco wręcz osobliwą. Był zupełnie inny niż te wszystkie dzieciaki z obsesją na punkcie Ojca chrzestnego, które tłumnie okupowały zajęcia z filmoznawstwa.
Przez pewien czas dobrze się między nimi układało. Nawet wspaniale. Potem zginęła Maddy, a Charlie się zmieniła i nigdy nie będzie na powrót tamtą dziewczyną z biblioteki.
Robbie zerka na zegarek i mówi, że już pięć po dziewiątej. Josh się spóźnia. Charlie się zastanawia, jak bardzo powinno ją to zaniepokoić.
– Nie musisz ze mną czekać – mówi.
– Ale chcę – odpowiada Robbie.
Charlie wie, że ona też powinna tego chcieć. Czymś normalnym byłoby chcieć spędzić z nim jak najwięcej czasu, zanim się rozstaną. Ale dla niej normalna jest chęć uniknięcia pospiesznego pożegnania na oczach niemal całkiem nieznajomego faceta. Normalne jest to, że woli smutne, ciche pożegnanie, którego jedynymi świadkami będą oni sami. Jak Bogart wsadzający Bergman do samolotu w końcowych scenach Casablanki. Streisand poprawiająca włosy Redfordowi w Tacy byliśmy.
– Jest zimno – dodaje dziewczyna. – Wracaj do siebie. Wiem, że jutro rano masz zajęcia.
– Na pewno tego chcesz?
Charlie kiwa głową.
– Nic mi nie będzie. Słowo.
– Zadzwoń, kiedy dojedziesz do domu – mówi Robbie. – Choćby było bardzo późno. I zadzwoń z drogi, jeśli gdzieś znajdziesz budkę telefoniczną. Żebym wiedział, że jesteś bezpieczna.
– Jedziemy z New Jersey do Ohio. Po drodze mogę umrzeć jedynie z nudów.
– Nie o to mi chodzi.
Charlie wie, bo myśli o tym samym co Robbie. O tym, czego żadne z nich nie chce powiedzieć na głos, żeby nie zrujnować tego pożegnania.
Maddy została zabita.
Przez nieznajomego.
Który wciąż jest na wolności. Gdzieś krąży. Zapewne czyhając na nową ofiarę.
– Postaram się zadzwonić – obiecuje Charlie. – Słowo.
– Udawaj, że to jeden z tych filmów, które wciąż każesz mi oglądać – proponuje Robbie. – Z gatunku o takiej francuskiej nazwie.
– Film noir? – Charlie kręci głową. Spotykali się przez rok i niczego go nie nauczyła?
– Właśnie. Jesteś przetrzymywana wbrew woli, a jedynym ratunkiem jest przekazanie zaniepokojonemu chłopakowi zaszyfrowanej wiadomości.
– Jakiej? – pyta Charlie, podchwytując żart, wdzięczna, że Robbie próbuje pożegnać się w ten sposób.
Nie na smutno.
Jak w kinie.
– „Nastąpiły pewne komplikacje”.
Charlie jest pewna, że Robbie usiłuje naśladować Bogarta, choć w jej uszach brzmi raczej jak Jimmy Stewart.
– A jeśli wszystko będzie w porządku?
– „Jedziemy jak po sznurku, kochanie”.
Tym razem naprawdę mówi jak Bogart i Charlie czuje w sercu lekkie piknięcie.
– Kocham cię – mówi.
– Wiem.
Charlie nie jest pewna, czy ta odpowiedź celowo nawiązuje do Gwiezdnych wojen, czy to tylko miły przypadek. Zresztą nieważne, bo Robbie właśnie znów ją całuje i tuli – już po raz ostatni – naprawdę się żegnając, i to smutniej niż we wszystkich filmach. Ból w jej sercu się potęguje i Charlie podejrzewa, że będzie jej towarzyszył przez całą drogę do domu.
– Wciąż jesteś wyjątkowa, Charlie – mówi Robbie. – Pamiętaj o tym.
Odchodzi, a ona zostaje sama. Stoi na chodniku z pudełkiem i dwiema walizkami i w końcu czuje, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Naprawdę to robi.
Naprawdę wyjeżdża.
Za kilka godzin będzie w domu, pewnie razem z Babą Normą obejrzą jakiś film i może wkrótce znów stanie się tą osobą, którą była kiedyś.
Charlie otwiera plecak i z samego dna wyławia walającą się tam od września pomarańczową fiolkę z pigułkami. Wewnątrz niej też jest coś pomarańczowego – maleńkie tabletki, które przypominały jej m&m’sy, ilekroć zażywała jedną z nich. Kiedy jeszcze je zażywała.
Okłamała Robbiego. Od trzech dni nie wzięła ani jednej, choć psychiatrka, która je przepisała, obiecywała, że wygaszą filmy w jej głowie. I tak zrobiły. Ale sprawiły też, że czuła się na zmianę ospała i nerwowa, a jej ciało miotało się między tymi dwiema skrajnościami. Rezultat: kilka tygodni bezsennych nocy i straconych dni. Została wampirem. Oto, w co zmieniały ją te pigułki.
Aby temu zapobiec, lekarka dała Charlie drugą receptę, na małe białe pigułki, żeby pomóc jej zasnąć.
Te były jeszcze gorsze.
Do tego stopnia, że już się ich pozbyła.
Teraz pora pożegnać się także z pomarańczowymi. Dość ma pigułek każdego koloru.
Charlie schodzi z chodnika i pokonuje kilka metrów dzielących ją od wpuszczonej w asfalt studzienki. Wysypuje nad nią pigułki, przyglądając się z lubością, jak odbijają się od metalowej kraty, zanim znikną w mrocznej czeluści. Fiolkę wyrzuca do pobliskiego kosza na śmieci.
Wróciwszy do swoich walizek i pudełka, Charlie opatula się ciaśniej płaszczem. Listopadowa noc balansuje między jesienią a zimą. Niebo jest czyste i usiane gwiazdami, lecz ostry chłód powietrza przenika jej ciało dreszczem. A może o drżenie przyprawia ją fakt, że jest tu całkiem sama, gdy na wolności grasuje zabójca.
Nawet gdyby nie przyszło jej do głowy, że coś jej grozi, dowiedziałaby się tego z ulotki Take Back the Night przylepionej taśmą do pobliskiej latarni. Te ulotki to bezpośredni skutek zamordowania Maddy. Tak jak nocne czuwania. I gościnni prelegenci. I terapeuci od żałoby, którzy zjechali na kampus uzbrojeni w broszury i dobre zamiary.
Charlie unikała tego wszystkiego, wolała odbyć żałobę w samotności. W rezultacie ominął ją też przestrach, który na dwa miesiące ogarnął cały kampus. Większość czasu spędziła zamknięta w pokoju, więc nie miała powodów, żeby się bać.
Teraz jednak zimne ciarki przebiegają jej po karku. A do tego ta ulotka z listą ostrzeżeń, których większość już zdążyła zlekceważyć.
Nigdy nie wychodź sama w nocy.
Zawsze spaceruj w towarzystwie.
Zawsze mów komuś, dokąd idziesz.
Nigdy nie ufaj nieznajomym.
Ostatnia przestroga zmusza ją do refleksji. Bo choć chciałaby myśleć inaczej, Josh jest nieznajomym. A raczej będzie, jeśli w ogóle się zjawi. Charlie nie nosi zegarka i nie ma pojęcia, która jest godzina. Podejrzewa, że już prawie kwadrans po dziewiątej. Jeśli Josh zaraz się nie pojawi, nie będzie miała wyboru i wróci do akademika. Pewnie już i tak za długo tu czeka. Do diabła, według ulotki Take Back the Night wcale nie powinno jej tutaj być – stojącej samotnie na chodniku, z walizkami i pudełkiem, jak ktoś, kto właśnie wyjeżdża i za kim przez parę dni nikt nie będzie tęsknił.
Jednak pragnienie ucieczki tak bardzo przewyższa strach, że Charlie nie rusza się z miejsca i nie spuszcza oka z wjazdu na parking. Po chwili na horyzoncie pojawiają się dwa świetlne punkty.
Reflektory. Sięgają dalej w głąb parkingu, po czym zataczają szeroki łuk i celują prosto w nią. Dziewczyna mruży oczy przed ich blaskiem i odwraca wzrok na chodnik, gdzie pada jej cień, który niczym zjawa rozciąga się na oprószoną śniegiem trawę.
Sekundę później przy krawężniku zatrzymuje się samochód. Otwierają się drzwiczki po stronie kierowcy i wysiada Josh.
– Charlie, cześć – mówi z nieśmiałym uśmiechem, jakby to była ich pierwsza randka.
– Hej.
– Wybacz, że jedziemy w nocy. Inaczej się nie dało.
– Nie szkodzi.
Przez ostatnie dwa miesiące Charlie dobrze obeznała się z ciemnością. Więcej nocy spędziła bezsennie, niż ich przespała, trochę przez te pigułki, a trochę przez zalewający pokój blask telewizora i filmy, które akurat oglądała.
– W takim razie rydwan zajechał – oznajmia Josh, poklepując dach samochodu. – Nie jest to limuzyna, ale zawiezie nas, dokąd trzeba.
Charlie przez chwilę taksuje pojazd wzrokiem. Niebieskoszary pontiac grand am – jak na jej oko – na grata nie wygląda. Karoseria świeżo umyta. Bez widocznych zadrapań czy wgnieceń. Żadnych przyciemnianych szyb. Charlie wyraźnie widzi przednie siedzenie, które na szczęście jest puste. Takim samochodem mógłby jeździć jej ojciec, gdyby żył. Praktyczny. Oby tylko niezawodny. Zaprojektowany, żeby się nie wyróżniać.
Josh obrzuca wzrokiem pudełko i walizki u jej stóp.
– Nie spodziewałem się, że zabierzesz tyle bagażu. Wyjeżdżasz na dłużej?
– Mam nadzieję, że nie – odpowiada Charlie.
Wcale tak nie myśli, choć jednocześnie się zastanawia, czy w głębi ducha nie liczy na powrót. Bo właściwie dlaczego miałaby tego nie chcieć? Czy ze względu na Robbiego nie powinna przynajmniej postarać się wrócić na wiosenny semestr? Czy nie jest tego winna sobie samej? Dobrze wie, że Maddy jej wyjazd by się nie spodobał, choć Charlie robi to wszystko z jej powodu.
„Ty chyba zwariowałaś, kochana”. Tak właśnie Maddy skwitowałaby jej plan opuszczenia kampusu.
– Masz miejsce, żeby to wszystko zmieścić? – pyta Charlie.
– Mnóstwo – odpowiada Josh. Szybko okrąża samochód i otwiera bagażnik.
Charlie rusza w jego stronę z pudełkiem w objęciach, ale Josh czym prędzej podbiega, by je od niej odebrać. Zostawia jej tylko plecak.
– Ja to zaniosę – oświadcza.
Znienacka uwolniona od ciężaru, Charlie przez kilka sekund przygląda się, jak Josh załadowuje jej rzeczy. Ta krótka chwila wystarczy, by zauważyć, że mężczyzna stoi jakoś dziwnie. Zamiast ustawić się na wprost tylnej części samochodu, Josh stoi z boku, tak że jego szerokie bary przesłaniają Charlie widok wnętrza bagażnika. Prawie tak, jakby w środku było coś jeszcze. Coś, czego nie chce jej pokazać.
Charlie podejrzewa, że to nic takiego.
Wie, że to nic takiego.
Ludzie czasem dziwnie się zachowują. Ona jest dziewczyną, która ogląda w głowie filmy, a Josh to facet, który dziwacznie pakuje bagażnik. I tyle.
Ale gdy Josh zatrzaskuje klapę i się odwraca, Charlie zauważa coś jeszcze. Coś, co wydaje jej się nawet dziwniejsze niż sposób, w jaki pakował jej bagaż.
Jest ubrany tak samo jak wtedy, przy tablicy ogłoszeń.
Dokładnie tak samo.
Te same dżinsy. Ta sama bluza. I takie same ładne włosy. Owszem, są na kampusie i wszyscy się tak ubierają – to taki nieoficjalny uniwersytecki uniform. Ale Josh wydaje się w nim skrępowany, jakby nie był to jego codzienny strój. Przypomina statystę, stwierdza Charlie, zatrudnionego przez agencję castingową. Typowy student mięśniak numer dwa.
Josh znów się uśmiecha, a Charlie zauważa, że robi to absolutnie doskonale. To uśmiech bożyszcza kobiet, onieśmielający w swej pełnej chwale. Seksowny. A może złowieszczy. Charlie nie umie się zdecydować.
– Wszystko gotowe – oznajmia Josh. – Gotowa wynieść się z tej dziury?
Charlie nie odpowiada, rozkojarzona myślą, że to mogą być znaki ostrzegawcze. Bagażnik. Ubranie. Właśnie przez takie rzeczy miała obrócić się na pięcie i wrócić do akademika.
Jeszcze nie jest na to za późno. Mogłaby po prostu powiedzieć Joshowi, że zmieniła zdanie i żeby wyjął z bagażnika jej rzeczy. Zamiast tego karci się w myślach, że jest taka podejrzliwa. Nie chodzi o Josha. Ani o jego ciuchy. Ani o sposób załadunku bagażu. Chodzi o nią i o to, że gdy wreszcie ma stąd wyjechać, nagle zaczyna szukać powodów, żeby zostać.
A takie powody istnieją. Powinna zdobyć wykształcenie. Uwielbia swój kierunek studiów. No i jeszcze fakt, że uszczęśliwiłoby to Robbiego.
Ale czy uszczęśliwiłoby ją?
Raczej nie.
Mogłaby udawać, dla Robbiego. Mogłaby zachowywać pozory, tak jak robi to od września. I może – kto wie – te czarne chmury, które nad nią wiszą, w końcu by się rozwiały, a ona znów byłaby normalną studentką. No, prawie normalną. Charlie ma dość samoświadomości, by wiedzieć, że nigdy nie będzie taka jak inni. Zawsze było i zawsze będzie w niej coś dziwacznego. I w porządku.
Ale nie jest w porządku, przynajmniej dla Charlie, utknięcie w miejscu, gdzie czuje się nieszczęśliwa. Gdzie codziennie wszystko przypomina jej o głębokiej, bolesnej stracie. Gdzie wspomnienia bolą, a poczucie winy wciąż ją prześladuje i nie ma tygodnia, dnia ani godziny, żeby nie pomyślała: „Nie powinnam była jej zostawiać. Powinnam była go powstrzymać. Mogłam ją ocalić”.
Patrzy na Josha, który cierpliwie czeka na odpowiedź.
– Bardziej gotowa nie będę – odpowiada.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Survive the Night
Redaktorki prowadzące: Ewelina Kapelewska, Ewa Pustelnik
Wydawczyni: Agata Garbowska-Karolczuk
Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania
Korekta: Beata Wójcik
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcie na okładce: © Fran Now / Stock.Adobe.com
Copyright © 2021 by Todd Ritter
Copyright © 2022 for the Polish edition by Mova
an imprint of Wydawnictwo Kobiece sp. z o.o.
Copyright © for the Polish translation by Ryszard Oślizło, 2022
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2022
ISBN 978-83-8321-075-9
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek