10,99 zł
Zoe Collins marzy o tym, by zostać fotografem mody. Choć nie ma akredytacji, udaje jej się dostać na pokaz najnowszej kolekcji w Paryżu. Wśród gości dostrzega niezwykle przystojnego i intrygującego mężczyznę. Odruchowo sięga po aparat, by zrobić mu zdjęcie. Popełnia błąd. Ten mężczyzna to Maks Marchetti, właściciel domu mody i organizator eventu, który wyjątkowo nienawidzi, gdy robi mu się zdjęcia. Zabiera Zoe aparat i wyrzuca ją z za drzwi. Zoe jest przekonana, że właśnie straciła życiową szansę. Dwa tygodnie później ponownie spotyka Maksa w Londynie…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 155
Abby Green
Uchwycone chwile
Tłumaczenie: Agnieszka Wąsowska
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2022
Tytuł oryginału: The Innocent Behind the Scandal
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2020
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2020 by Abby Green
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2022
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-7965-9
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Paryż
Był najpiękniejszym mężczyzną, jakiego Zoe Collins zdarzyło się w życiu spotkać. A trzeba powiedzieć, że tu, gdzie była, na Paryskim Tygodniu Mody, pięknych mężczyzn nie brakowało.
Siedział w pierwszym rzędzie, więc zapewne był kimś ważnym.
Kiedy spostrzegła, że na nią patrzy, odwróciła wzrok. Rozejrzała się po przestronnej sali balowej, która została tak udekorowana, jakby byli w lesie. Sprowadzono nawet prawdziwe drzewa i rozpylono aromat przypominający zapach lasu. Zgromadzeni goście z niecierpliwością oczekiwali na rozpoczęcie pokazu.
Zoe była bardzo z siebie zadowolona.
Stała przed wejściem do Grand Palais, robiąc zdjęcia wchodzącym do środka ludziom. Ktoś z personelu wyszedł zapalić papierosa, a kiedy wszedł do środka, pozostawił uchylone drzwi. Bez chwili wahania Zoe wkradła się do wewnątrz.
Wiedziała, że jeśli uda jej się dotrzeć do loży zajmowanej przez oficjalnych fotografów, jakoś zdoła ich przekonać, że jest jedną z nich. Choć prawda była taka, że była amatorką, która sama się wszystkiego nauczyła.
Nie było takiej możliwości, żeby zdobyła akredytację na tę imprezę. Nic dziwnego, że niektórzy przyglądali jej się podejrzliwie. Zasłoniła pół twarzy włosami, mając nadzieję, że nikt nie dostrzeże braku identyfikatora.
Zoe była podekscytowana. Zawsze marzyła o tym, żeby zobaczyć taki pokaz mody i móc go sfotografować. Odkąd sięgała pamięcią, fascynował ją świat mody. Już jako dziecko oglądała kolorowe magazyny, podziwiając zdjęcia robione przez najbardziej cenionych na świecie fotografów.
Jednak dostanie się do tego biznesu było mniej więcej tak samo łatwe jak zdobycie Mont Everestu bez maski tlenowej. Bez odpowiednich kontaktów i doświadczenia było to praktycznie niemożliwe.
Wiedziała, że nie powinna zwracać na siebie uwagi, ale nie potrafiła powstrzymać się przed tym, żeby ponownie nie spojrzeć na tajemniczego mężczyznę. Kiedy odszukała go wzrokiem, serce odruchowo zaczęło jej bić szybciej.
Był nie tylko przystojny, ale roztaczał wokół siebie specyficzną aurę. Z nikim nie rozmawiał, na nikogo nie patrzył. Utkwił wzrok w ekranie swojego smartfona, jakby nic, co działo się wokół niego, go nie interesowało.
Był wysoki, dobrze zbudowany, choć raczej szczupły. Miał krótkie włosy w kolorze ciemnego blondu.
Zoe odruchowo uniosła aparat do oczu i spojrzała na niego przez obiektyw. Kiedy zobaczyła jego twarz w powiększeniu, serce przestało jej bić.
Powiedzieć, że jest piękny, to mało. Był uderzająco piękny. Widok jego twarzy literalnie zapierał w dech piersiach. Miał wysokie kości policzkowe i głęboko osadzone oczy. Mocno zarysowaną szczękę i zmysłowe usta, niosące obietnicę grzechu. Jego skóra miała lekko oliwkowy odcień.
Podniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Zoe zadrżała. Miał zimne, ciemnoszare oczy o hipnotyzującym spojrzeniu.
Zoe zadziałała instynktownie. Jej palec nacisnął migawkę i uwieczniła jego twarz na zawsze.
Zanim jeszcze zdążyła odsunąć aparat od twarzy, poczuła, że ktoś chwyta ją za ramię i wyciąga z tłumu fotografów.
– Kim ty, do diabła, jesteś i dlaczego robisz mi zdjęcia?
Jego głos był głęboki i bardzo władczy. Przekonała się też, że jest znacznie wyższy, niż sądziła.
Mężczyzna nie spuszczał z niej wzroku.
– Kim jesteś? Gdzie jest twoja akredytacja?
– Ja… – zawahała się, czując, jak opuszcza ją odwaga. – Nie mam akredytacji.
Usłyszała pełne niezadowolenia pomruki innych fotografów i oblała ją fala gorąca.
– Zobaczyłam, że drzwi są otwarte, więc weszłam…
– Więc jesteś tu nielegalnie?
– Nie uważasz, że to zbyt mocno powiedziane?
Pociągnął ją za ramię w stronę głównego wyjścia, które znajdowało się po przeciwnej stronie sali. Twarz Zoe płonęła ze wstydu. Kim on jest, że uważa, że może się tak zachowywać? Wdarcie się na pokaz mody to nie była znowu jakaś zbrodnia stulecia!
Na twarzach niektórych z mijanych ludzi dostrzegła ironiczne uśmieszki bądź nawet wyraz niesmaku czy oburzenia.
Kiedy znaleźli się za drzwiami, wyzwoliła się z jego uścisku. W jej żyłach krążyła adrenalina, a policzki płonęły.
– Kim ty jesteś? – spytała, pocierając ramię.
Nie odpowiedział. Sięgnął po jej aparat i, nie zważając na jej protesty, zdjął jej pasek przez głowę.
– Hej, to mój aparat. Nie możesz tak po prostu…
Uciszył ją gestem ręki i zaczął przeglądać zdjęcia, żeby odnaleźć swoje.
– Zabieram go – oznajmił. – Możesz iść.
– Nie możesz tak po prostu zabrać mi aparatu. To moja własność.
I to najcenniejsza, jaką miała.
Aparat należał do jej ojca i zabierała go ze sobą wszędzie.
– Jesteś z ochrony? Możesz skasować wszystkie zdjęcia, ale proszę, oddaj mi aparat. – Wyciągnęła rękę.
– Naprawdę nie wiesz, kim jestem? – W głosie mężczyzny dało się słyszeć niedowierzanie.
Popatrzyła na niego uważnie. Była prawie pewna, że nie jest aktorem ani piosenkarzem, choć jego twarz wydała jej się znajoma. Może był modelem?
– Myślałam, że jesteś z ochrony.
– Nazywam się Maks Marchetti.
Maks Marchetti. Zoe była zszokowana.
– Moja firma jest właścicielem domu mody, który zorganizował ten pokaz.
Zoe poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
– Wiem, kim jesteś – powiedziała słabo.
Nie poznała go, ponieważ Maks, jeden z trzech braci, który odziedziczyli po zmarłym ojcu firmę, był tym, który najbardziej strzegł swojej prywatności.
Do Marchetti Group należało wiele znanych światowych marek. Te, które nie były ich własnością, nie były warte wspominania.
I oto stał przed nią Marchetti. Człowiek, który mógł kupić i sprzedać wszystko, co znajdowało się na tej sali.
Usłyszała dźwięki muzyki. Pokaz się rozpoczynał.
– Nie powinieneś być w środku? Oddaj mi mój aparat i nigdy więcej się nie zobaczymy.
Maks Marchetti popatrzył na stojącą przed nim kobietę. Na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie zupełnie przeciętnej. Drobna, specjalnie niczym się niewyróżniająca. Było w niej jednak coś, co przykuło jego uwagę. Miała sięgające ramion włosy o miodowym odcieniu, pięknie zarysowane brwi i delikatną szczękę. Prosty nos i zielononiebieskie oczy. Ładna.
Nawet więcej niż ładna.
Ale miała na twarzy bliznę, a nawet dwie. Jedna obok górnej wargi, druga biegła od kości policzkowej do linii włosów. Te blizny przyciągnęły jego uwagę.
Kobieta potrząsnęła głową, żeby zasłonić twarz włosami.
– To niegrzeczne tak się w kogoś wpatrywać.
Poczuł nagłą ochotę, żeby unieść jej twarz i spojrzeć w oczy.
– To niegrzeczne zakradać się na imprezę bez zaproszenia.
Popatrzyła na niego. Nie miała na sobie makijażu, a jej skóra miała kremoworóżowy odcień. Ciekawe, jak wyglądała, gdy była podniecona. Czy jej policzki rumieniły się, a oczy ciemniały?
Odczuł nagły przypływ pożądania, który go zaskoczył. Widział w życiu wiele pięknych kobiet, ale piękno tej było inne. Urzekające. Ukryte. Nie było wyzywające.
Dio. Co się z nim działo?
– Jeśli teraz sobie pójdziesz, nie oskarżę cię o wtargnięcie.
Dziewczyna pobladła.
– Nie wpuszczamy na nasze pokazy paparazzi.
Jego oczy znów odruchowo powędrowały w stronę jej blizny.
– Nie jestem paparazzi.
Wyprostowała się, jakby jego słowa ją uraziły. Musiał przyznać, że była dobrą aktorką. Zignorował uczucie niepokoju, jakie w nim wzbudziła.
– Cóż, obawiam się, że takie zachowanie wzbudza we mnie podejrzenia. Tak czy tak, nie mamy o czym dyskutować.
Maks spojrzał ponad jej głową. Zoe odwróciła się i dostrzegła zbliżających się w ich stronę dwóch rosłych ochroniarzy.
– Posłuchaj, naprawdę nie jestem paparazzi. Nie chciałam nikomu zaszkodzić.
Jednak jej słowa pozostały bez odpowiedzi.
– Proszę wyprowadzić tę panią na zewnątrz. I dopilnować, żeby tu nie wróciła.
Ochroniarze delikatnie, ale stanowczo ujęli ją pod ramiona.
– A co z moim aparatem?
– Straciłaś go w momencie, gdy tu weszłaś. Żegnam. Mam nadzieję, że nigdy więcej się nie zobaczymy. Dla twojego dobra.
Ochroniarze pociągnęli ją do tyłu, ale ona nie mogła przestać patrzeć na tego mężczyznę.
Dlaczego powiedział, że ma nadzieję, że nigdy więcej się nie zobaczą? O co mu chodziło?
– Nie ma obaw. Jesteś ostatnią osobą na świecie, którą chciałabym kiedykolwiek spotkać ponownie.
W odpowiedzi uniósł rękę w geście pożegnania.
– Ciao.
Maks patrzył, jak mężczyźni zabierają kobietę i znikają. To szaleństwo, ale przez chwilę miał ochotę powiedzieć im, żeby ją puścili.
Tylko po co? Żeby na nią jeszcze popatrzeć?
Potrząsnął głową i wrócił na galę. Patrzył na prezentujące wybitne kreacje kobiety, z których jednak żadna nie przykuła jego uwagi. Wciąż nie mógł zapomnieć o parze akwamarynowych oczu okolonych długimi rzęsami.
Zdał sobie sprawę z tego, że tak mu zawróciła w głowie, że nawet nie zapytał, jak się nazywa.
Popatrzył na trzymany w ręku aparat. Stary Nikon, mocno już zużyty i wyeksploatowany. Powinien wyrzucić go do najbliższego kosza i zapomnieć o całej sprawie. I tak nigdy więcej nie zobaczy już jego właścicielki.
Kilka godzin później Zoe znalazła się w pociągu jadącym do Londynu. Był początek jesieni i niebo było pokryte szarymi chmurami. Nie poprawiło jej to nastroju. Za każdym razem, kiedy przypomniała sobie Maksa Marchettiego trzymającego w ręku jej aparat i nonszalancko mówiącego jej „ciao”, chciało jej się płakać.
Teraz też pod powiekami zebrały jej się łzy. Jak mogła dopuścić do tego, żeby utracić w taki sposób aparat, należący do ukochanego ojca? Leżał już teraz zapewne w jakimś koszu na śmieci ze zniszczoną kartą pamięci.
Bezwiednym ruchem dotknęła blizny na twarzy. To właśnie przez ten aparat dorobiła się tych blizn. Siedemnaście lat temu, kiedy ich samochód się rozbił, a rodzice i młodszy brat zginęli na miejscu. Miała wówczas osiem lat. Ben zaledwie pięć.
Trzymała w rękach aparat i ojciec odwrócił się na chwilę, by jej powiedzieć, żeby na niego uważała. I wtedy nastąpił wybuch. Jej życie zmieniło się w jednej chwili. Została sierotą. Ona i ten aparat jako jedyni przetrwali wypadek.
Zacisnęła mocno powieki, jakby to mogło zablokować niechciane wspomnienia. Nie chciała do nich wracać. I tak zbyt często nawiedzały ją w snach.
Otworzyła oczy. To była jej wina, że straciła aparat. Nie powinna iść na ten pokaz. Namówił ją na to znajomy, który przekonał ją, że gdyby udało jej się wejść na ten pokaz, być może poznałaby kogoś, kto pomógłby jej dostać się do tego środowiska.
Maks Marchetti. Był taki… Intensywny. Przytłaczający. Musiała przyznać, że, rozmawiając z nim, poczuła ożywienie niemające nic wspólnego z adrenaliną, która krążyła w jej żyłach.
Patrzył na blizny. Wszyscy tak robili. Przywykła już do reakcji ludzi. Ich oczy rozszerzały się, a potem zwężały. Spoglądali jej w oczy, żeby się przekonać, czy zauważyła, że na nie patrzą. Przepraszający uśmiech. Zakłopotanie.
Zoe wiedziała, że miała szczęście. Jej blizny nie rzucały się bardzo w oczy. Kiedy patrzył na nie Maks Marchetti, wcale nie miała zwykłego w tych okolicznościach odczucia, że ktoś narusza jej intymność.
Pociąg zwolnił i Zoe popatrzyła na zbliżający się budynek stacji St Pancras.
Jej myśli znów pobiegły w stronę Maksa Marchettiego. Dlaczego taką przykrość sprawiała jej myśl, że nigdy więcej już go nie spotka?
To śmieszne. Zapewne był teraz na przyjęciu, które zorganizowano po pokazie, podczas gdy ona szła w kierunku stacji metra, które miało zawieźć ją do maleńkiego mieszkanka we wschodnim Londynie. Ich światy były oddalone od siebie o miliony lat świetlnych.
Koniec marzeń, teraz trzeba się zająć zarabianiem na chleb.
Londyn, dwa tygodnie później
Bolało ją ramię od dźwigania tacy i twarz od rozciągania jej w fałszywym uśmiechu. Częstowała szampanem możnych tego świata, którzy zebrali się tego wieczora na wielkiej gali.
Jak na ironię, firma cateringowa, dla której pracowała, obsługiwała dziś pokaz mody. Prezentowała kolekcję mało znanego projektanta, który w ten sposób miał zadebiutować. Pokaz odbywał się w jednym z ich największych sklepów przy Bond Street, należących oczywiście do Marchetti Group.
Choć wiedziała, że to zupełnie niemożliwe, podświadomie miała nadzieję, że na pokazie pojawi się Maks Marchetti.
Ruszyła w tłum z kolejną tacą napełnioną kieliszkami, mając nadzieję, że wkrótce zostanie opróżniona.
I wtedy jej wzrok padł na stojącego po przeciwnej stronie sali mężczyznę. Wysoki, ubrany w stalowoszary garnitur, rozmawiał z jakąś rudowłosą, długonogą pięknością, która miała na sobie bardzo krótką spódniczkę.
To był on.
Jakby czując jej wzrok, podniósł głowę i ich spojrzenia się spotkały. Chwilę trwało, zanim ją rozpoznał, ale kiedy już przypomniał sobie, kogo widzi, jego twarz przybrała lodowaty wyraz.
Nie spuszczając z niej wzroku, powiedział coś do swojej towarzyszki i odstawił kieliszek na stolik.
Zoe stała nieruchomo, patrząc, jak się do niej zbliża. Zatrzymał się tuż przed nią i spojrzał na nią zimno.
– Jak się tu dostałaś?
– Pracuję dla Stellar Events.
– Mam w to uwierzyć?
Chwycił za brzeg tacy, którą trzymała, i kieliszki niebezpiecznie się zachwiały.
– Uważaj! Naprawdę tu pracuję.
– Bardzo wątpię. Daj mi tę tacę i zmykaj.
– Nic z tego. Pracuję tu i nie dam się tak po prostu wyrzucić.
Zoe pociągnęła tacę dokładnie w tej samej chwili, w której on ją puścił. Zachwiała się, z przerażeniem patrząc, jak dwanaście kieliszków przechyla się w jej stronę, po czym spada na wypolerowaną marmurową podłogę, a ich zawartość rozlewa się wokół nich.
Miała szampana na twarzy, włosach i sukience.
Popatrzyła na Maksa Marchettiego. Spoglądał na nią ponuro. W jednej chwili obok niej znalazł się jej szef. Sprawiał wrażenie człowieka, który za chwilę eksploduje ze złości.
Zoe przycisnęła tacę do piersi niczym tarczę.
– Steven, tak mi przykro…
– Sprzątnij to i przyjdź do mnie do kuchni.
Ktoś podszedł ze szczotką, jeszcze ktoś inny ze stertą papierowych ręczników. Nie patrząc na Maksa, pochyliła się, żeby pozbierać najgrubsze kawałki szkła. Skaleczyła się jednym z nich i z jej palca popłynęła krew.
– Zostaw to, zanim zrobisz sobie większą krzywdę – usłyszała nad głową głos Marchettiego.
Podniosła głowę.
– A co ciebie może to obchodzić? Zostaw mnie w spokoju! Już i tak narobiłeś wystarczająco dużo kłopotu.
Zignorowała krwawiący palec i dalej zbierała odłamki szkła. Kiedy się wreszcie podniosła, po Marchettim nie było śladu.
Poszła do kuchni, gdzie czekał już na nią szef. Jeśli to możliwe, jego twarz była jeszcze bardziej czerwona niż przed chwilą. Podał jej kopertę.
– Masz pojęcie, kto to był?
– Tak się składa, że mam.
– Co ci przyszło do głowy, żeby się z nim siłować? – Machnął ręką, jakby nawet nie chciał usłyszeć odpowiedzi. – Maks Marchetti jest jednym z najbardziej wpływowych ludzi w tym biznesie. Jego brat, Nikos, też tu dziś jest. Przykro mi, Zoe, ale nie możesz tu dziś zostać. I nie licz na współpracę w przyszłości.
Zoe nawet nie próbowała się bronić. Nikt jej nie wybaczy tego, co się wydarzyło.
Steven spojrzał na jej rękę.
– Pobrudzisz wszystko krwią. Owiń to czymś i idź.
Popatrzyła na swoją rękę. Rzeczywiście, z palca wciąż sączyła się krew. Znalazła apteczkę i zakleiła ranę plastrem. Niech diabli wezmą tego całego Marchettiego. Teraz naprawdę miała nadzieję, że nigdy więcej go nie zobaczy.
Niestety, było to tylko pobożne życzenie. Kiedy bowiem wyszła wyjściem dla personelu, dostrzegła przy krawężniku niski srebrny samochód, którego drzwi się otworzyły i wysiadł wysoki mężczyzna.
Maks Marchetti.
Ruszyła energicznie chodnikiem, ale on poszedł za nią. Kiedy zrozumiała, że się go nie pozbędzie, zatrzymała się i spojrzała na niego.
– Czego jeszcze ode mnie chcesz? Zostałam zwolniona. To cię nie zadowala? Z tego, co ostatnio słyszałam, ulica jest miejscem publicznym, nie wydaje mi się więc, żebym bezprawnie znajdowała się na terenie należącym do Marchetti Group, czyż nie?
Maks uniósł rękę. Ku jej zdumieniu sprawiał wrażenie lekko onieśmielonego.
– Jestem ci winien przeprosiny.
– Żebyś wiedział, że tak.
– Nie chodziło mi o to, żeby wyrzucili cię z pracy. Po prostu zobaczyłem cię i…
Urwał. Po raz pierwszy w życiu zabrakło mu słów. Przez ostatnie dwa tygodnie ta kobieta nieustannie nawiedzała go w myślach, a teraz po prostu nie wiedział, co ma powiedzieć.
Prawda była taka, że zrobiła na nim ogromne wrażenie. I to od chwili, w której skierowała na niego obiektyw swojego aparatu.
On potraktował to jako naruszenie swojej prywatności. Cały czas się zastanawiał, czy nie zareagował zbyt gwałtownie.
Kiedy zobaczył ją dzisiaj ponownie, coś w nim drgnęło. Ochota, żeby wejść z nią w bliższy kontakt, walczyła w nim z impulsem każącym mu ją odepchnąć. A tym razem nawet nie miała ze sobą aparatu.
Ponieważ go jej zabrał.
Rozpuściła włosy, ale to i tak nie zakryło jej twarzy. Widać było, jak jest piękna, i widać było blizny. Miał ochotę ich dotknąć, przesunąć po nich palcami.
Zacisnął dłoń w pięść.
– Po co zakradałaś się na ten pokaz w Paryżu? Na pewno chciałaś zrobić zdjęcia znanych osób, żeby je potem sprzedać.
– Nie wierzysz mi, że nie jestem paparazzi?
– Oglądałem twoje zdjęcia. Moda. Krajobrazy. Architektura. Ludzie.
Zoe westchnęła.
– Podjęłam tę decyzję pod wpływem impulsu. Nigdy wcześniej nie byłam na pokazie, a one mnie fascynują. Miałam nadzieję, że może uda mi się nawiązać jakieś kontakty z innymi fotografami… Dostać się w jakiś sposób do ich środowiska. Tylko tyle.
– Chcesz się zająć fotografowaniem mody?
Nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówiła.
– Zawsze mnie to pociągało, ale wiem, że to jest poza moim zasięgiem.
– A w międzyczasie pracujesz jako kelnerka?
Wzruszyła ramionami.
– Między innymi. Zajmuję się też dziećmi, uczę obcokrajowców angielskiego, sprzątam. Zależy od tego, co się trafi. – Urwała, zdając sobie sprawę, że tego człowieka niekoniecznie musi to interesować. Był wszakże jednym z najbogatszych ludzi na świecie.
– Przeprosiny przyjęte. Ja już sobie pójdę, a ty na pewno zechcesz wrócić do środka.
– Poczekaj!
Zatrzymała się w pół kroku. Serce waliło jej jak oszalałe.
Maks Marchetti podszedł do niej i stanął naprzeciw.
– Możemy zacząć od początku? – Wyciągnął rękę. – Jestem Maks Marchetti.
Wiedziała, że powinna go obejść, mówiąc coś w stylu „muszę wracać do domu”, ale kiedy się do niej uśmiechnął, po prostu oddech uwiązł jej w płucach. Wszystkie dobre postanowienia legły w gruzach.
Wobec uśmiechu Maksa Marchettiego była całkowicie bezbronna.
Od początku uważała, że jest absolutnie wspaniały, ale kiedy się uśmiechnął, był po prostu zniewalający. Nie miała siły mu się oprzeć.
Zanim zdążyła pomyśleć nad tym, co robi, wyciągnęła w jego kierunku rękę.
– Zoe. Jestem Zoe Collins.
Ich dłonie złączyły się i Zoe poczuła prąd. Mimo to nie cofnęła ręki.
– Zoe. Pasuje ci to imię. Jest takie ostre jak ty.
Cofnęła rękę, jakby jego słowa ją uraziły.
– Zazwyczaj nie jestem taka. To ty wydobywasz ze mnie to, co najgorsze.
– Przeze mnie straciłaś pracę.
Wzruszyła ramionami.
– Nic takiego się nie stało. I tak pracowałam dla nich tylko kilka razy w miesiącu.
Popatrzył na nią przez chwilę w milczeniu.
– Mimo to chciałbym ci to jakoś wynagrodzić. Dasz się zaprosić na drinka?
Dalsza część dostępna w wersji pełnej