Ułamek Sekundy - Douglas E. Richards - ebook

Ułamek Sekundy ebook

Douglas E. Richards

4,0

Opis

Zupełnie niesamowita wersja podróży w czasie autora bestsellerów z listy New York Timesa, którego książki zostały sprzedane w ponad milionie egzemplarzy.

Pozycja, która przez ponad 7 miesięcy nie opuszczała listy 100 najlepiej sprzedających się książek serwisu Kindle.

Co jeśli znalazłbyś sposób, by wysłać coś w przeszłość? Nie tę sprzed tygodni, dni, czy nawet minut. Co jeśli mógłbyś to przenieść zaledwie o mgnienie oka? Czy mogłoby się to w ogóle do czegoś przydać? Nie zdążyłbyś naprawić wyrządzonego zła, zmienić biegu wydarzeń, skreślić odpowiednich liczb na loterii.

Nathan Wexler jest genialnym fizykiem, który sądzi, że znalazł sposób na wysyłanie materii o ułamek sekundy w przeszłość. Jednak zanim zdoła potwierdzić swoje odkrycie, on i jego narzeczona, Jenna Morrison, będą musieli walczyć o życie. Choć na pierwszy rzut oka przeniesienie czegoś w czasie o chwilę wstecz wydaje się nieprzydatne, Jenna stopniowo dochodzi do wniosku, że żadne odkrycie w historii ludzkości nie było ważniejsze i nie miało dalej idących konsekwencji.

Gdy Jenna usiłuje stawić czoła potężnym siłom, jakie sprzysięgły się przeciwko niej, na szali leży los całej ludzkości…

„UŁAMEK SEKUNDY” to thriller pełen zwrotów akcji, po przeczytaniu którego jeszcze długo będziesz się zastanawiać nad naturą czasu i wszechświata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 513

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (34 oceny)
11
16
4
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
magya

Nie oderwiesz się od lektury

super! polecam
00
bobolin

Dobrze spędzony czas

bardzo ciekawa i wartka akcja, czasem przewidywalna i dłużąca się.
00

Popularność




Tytuł oryginału

Split second

Copyright © 2015 by Douglas E. Richards

All rights reserved.

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2018

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Tłumaczenie:

Marcin Żuchowski

Redakcja:

Paweł Grystzar

Korekta:

Dariusz Marszałek

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl

Numer ISBN: 978-83-7889-594-7

Skład wersji elektronicznej:

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

Co jeśli znalazłbyś sposób, by wysłać coś w przeszłość? Nie tę sprzed tygodni, dni, czy nawet minut. Co jeśli mógłbyś to przenieść zaledwie o mgnienie oka? Czy mogłoby się to w ogóle do czegoś przydać? Nie zdążyłbyś naprawić wyrządzonego zła, zmienić biegu wydarzeń, skreślić odpowiednich liczb na loterii.

Nathan Wexler jest genialnym fizykiem, który sądzi, że znalazł sposób na wysyłanie materii o ułamek sekundy w przeszłość. Jednak zanim zdoła potwierdzić swoje odkrycie, on i jego narzeczona, Jenna Morrison, będą musieli walczyć o życie. Choć na pierwszy rzut oka przeniesienie czegoś w czasie o chwilę wstecz wydaje się nieprzydatne, Jenna stopniowo dochodzi do wniosku, że żadne odkrycie w historii ludzkości nie było ważniejsze i nie miało dalej idących konsekwencji.

Gdy Jenna usiłuje stawić czoła potężnym siłom, jakie sprzysięgły się przeciwko niej, na szali leży los całej ludzkości…

„UŁAMEK SEKUNDY” to thriller pełen zwrotów akcji, po przeczytaniu którego jeszcze długo będziesz się zastanawiać nad naturą czasu i wszechświata.

CZĘŚĆ 1Przełom

Ułamek sekundy:

bardzo krótki odcinek czasu

synonimy:

mgnienie oka, moment

– Wikisłownik

„To nie przeszłość pamięta o przeszłości. Przyszłość nie zdoła stworzyć przyszłości. Cieniutka krawędź ostrza naszego tu i teraz to wszystko, co w danym momencie istnieje”.

– Robert Pirsig

1

Jenna Morrison pocałowała na pożegnanie swoją siostrę Amber, ignorując wrzaski malutkiej Sophii, która była tak dokumentnie owinięta w dziecięcy kocyk, że nie dało się jej dostrzec, jak gdyby zatonęła w mięciutkiej, bawełnianej czarnej dziurze o miętowozielonym kolorze. To opatulenie jednak w żaden sposób nie tłumiło świdrujących uszy krzyków Sophii, tak właśnie ukształtowanych przez ewolucję, by były niezmiernie dokuczliwe i nie dało się ich zignorować.

Amber poklepała lekko Sophię po plecach i mocno ją przytuliła, w nadziei że straszny jazgot spowodowany był tym, że dziecku nie odbiło się po jedzeniu. Rzuciła swojej siostrze wyrażające bezradność, przepraszające spojrzenie. Niemowlę nie mogło wybrać gorszego momentu.

– Dzięki za przyjazd, Jen – powiedziała Amber. – Uratowałaś mi tyłek.

– Chyba żartujesz? – odpowiedziała Jenna, trochę głośniej niż zwykle, aby przekrzyczeć wrzaski swojej siostrzenicy. – Nie opuściłabym tego za żadne skarby. Musiałam zobaczyć, jak sobie radzisz. Zaprzyjaźnić się z Sophią. Nie wspominając o tym, że zaspokoiłam potrzebę kontaktu z dzieckiem. To ja powinnam podziękować tobie.

– Serio, jesteś cudowna – powiedziała Amber, nie umiejąc powstrzymać zarówno smutku z powodu odjazdu siostry, jak i rosnącej paniki, której Jenna mogła się domyślać z wyrazu jej twarzy.

Ale kto mógł ją winić za panikowanie? Jedna sprawa zostać matką w wieku dwudziestu lat, a druga – zostać porzuconą przez ojca dziecka dwa miesiące po porodzie, co rozstroiłoby nerwowo niemal każdego, niezależnie od odporności psychicznej.

Po tym jak Amber dowiedziała się, że będzie wychowywać dziecko samotnie, Jenna wyleciała z San Diego najszybciej, jak się dało. Chciała pomóc siostrze przy Sophii i podtrzymać ją na duchu, przynajmniej przez tydzień. Odwiedziny się udały i Jenna była przekonana, że jej siostra zaczęła wracać do równowagi psychicznej, jakkolwiek pełne jej odzyskanie mogło równie dobrze zająć Amber miesiące, a nawet lata.

Było to jednak bardzo pokrzepiające, że Amber nie tylko nie zdradzała żadnych śladów depresji poporodowej, ale była jedną z tych mam, które promieniały szczęściem. Rozkoszowała się macierzyństwem i pławiła w kojącej fali oksytocyny, wydzielanej na skutek niestrudzonych wysiłków niemowlęcia, by przyssać się do jej sutków najmocniej, jak tylko mogło.

Jenna chciałaby zostać dłużej, jednak była w trakcie robienia ambitnego i pracochłonnego doktoratu z genetyki i musiała wrócić do swoich zajęć. Oraz do swojego narzeczonego, Nathana Wexlera.

– Trzymaj się – powiedziała poważnie Jenna. – I pamiętaj, nie pozwól, żeby cokolwiek cię zdołowało. Każdy ma gorsze dni. Ale ty masz przed sobą wspaniałe życie. Jestem tego pewna. Sophia nie ma pojęcia, jak dobrze trafiła.

Amber przytaknęła, a w kąciku jej oka pojawiła się łza. Jenna pocałowała na pożegnanie miętowozielony kocyk, przyciskając usta do materiału, by krzyczące dziecko poczuło pieszczotę z tyłu głowy, a potem, już bez słowa, wsiadła na tylne siedzenie czekającej taksówki.

Podczas gdy samochód podążał w stronę portu lotniczego O’Hare, Jenna myślała o swoim życiu. Nie życzyłaby nikomu tego, co przydarzyło się jej siostrze, a jednak dzieci były z całą pewnością urocze i mnóstwo kobiet świetnie dawało sobie radę jako samotne matki. W dodatku Jenna z zaskoczeniem odkryła, że też miała silny instynkt macierzyński, który po prostu ujawnił się na widok dziecka.

Zastanawiała się kiedy ona i Nathan założą rodzinę? I ile będą mieć dzieci?

Nathan Wexler był genialnym fizykiem i matematykiem, a ona co prawda nie dorastała mu do pięt – a kto dorastał? – jednak również była uważana za utalentowaną. Kariery ich obojga były bez wątpienia wymagające, ale stanowiły także źródło spełnienia oraz satysfakcji i nic nie zapowiadało, by w przyszłości miało się to zmienić.

Zgodzili się, że chcą kiedyś mieć dzieci, ale rozmawiali o tym wyłącznie w formie bliżej nieokreślonych ogólników. To prawda, mieli mnóstwo czasu. Ostatecznie, Nathan mógł mieć te dwadzieścia dziewięć lat, ale ona miała tylko dwadzieścia sześć. Jednak czy kiedykolwiek uznają, że nadszedł właściwy moment? Pomiędzy pracą i pogonią za odkryciami naukowymi, które mogą zmienić świat – zwłaszcza w przypadku Nathana.

W końcu nie zdołali się nawet zabrać za oficjalne potwierdzenie ich związku. Mieszkali razem od osiemnastu miesięcy i już myśleli o sobie jak o małżeństwie, ale Jennie coraz mniej zależało na sformalizowaniu związku, biorąc pod uwagę, ile czasu musiałaby na to poświęcić kosztem innych zajęć. Szybki, potajemny ślub w Vegas również odpadał, ponieważ rodzina Nathana nigdy by im tego nie wybaczyła.

Zatem musieliby znaleźć miejsce ceremonii. Wszystko zaplanować. Zaprosić gości.

Wzdrygnęła się na samą myśl. Wolałaby chyba usiąść na kopcu czerwonych mrówek.

Jenna zastanawiała się, jak długo zajmie jej i Nathanowi połączenie się węzłem małżeńskim. A jeśli wyglądało na to, że nie umieją znaleźć czasu, by zaplanować wesele, kiedy znajdą czas na dzieci? Być może nigdy.

Akurat rok temu oglądali z Nathanem stary film, Idiokracja, który był całkiem zabawny, ze sporą dawką świetnego, zjadliwego humoru, ale trafił też w ich czuły punkt. Motyw przewodni filmu stanowiła sytuacja, w której ludzkość od wielu lat podążała ścieżką ku powszechnej głupocie, zamiast rozwoju.

Ta myśl została świetnie przedstawiona. Narrator dawał do zrozumienia, że proces selekcji naturalnej kiedyś zapewniał przede wszystkim rozmnażanie najsilniejszych, najmądrzejszych lub najszybszych. Teraz jednak, we współczesnym społeczeństwie, niezagrożonym przez żadne drapieżniki, ewolucja nie faworyzowała ludzi z najwyższym ilorazem inteligencji, a po prostu tych, którzy spłodzili najwięcej potomstwa.

Przedstawiono to na przykładach niewykształconych próżniaków, którzy pieprzyli wszystko, co się ruszało, wliczając w to również krewnych, a za rozrywkę na najwyższym poziomie uważali rzucanie w siebie krzesłami w odpowiedzi na najmniejszą zaczepkę. Ludzie ci rozmnażali się bez opamiętania, jak uzależnione od seksu króliki.

Czemu? Bo nie mieli nic innego do roboty. Ponieważ działali pod wpływem impulsu i nie byli w stanie nawet pojąć znaczenia antykoncepcji. I ponieważ im więcej mieli dzieci, tym wyższe dostawali zasiłki i bony żywnościowe.

Ta orgia była przeciwstawiona scenie, w której dwoje przemądrzałych inteligentów rozważało posiadanie dzieci. Zgodzili się, że założenie rodziny to istotna decyzja i że potrzebują więcej czasu, ponieważ w ciążę nie powinno się zachodzić pochopnie. Ostatecznie umarli bezpotomnie.

Morał: półgłówki i ludzie impulsywni być może nie są w stanie dostać pracy lub nauczyć się algebry, ale z całą pewnością wiedzą, jak się bzykać – i robią to na potęgę.

Akcja filmu miała miejsce wiele pokoleń w przyszłość, kiedy postępująca degeneracja w nieunikniony sposób doprowadziła do społeczeństwa złożonego głównie z kretynów.

Co prawda była to komedia, a jej przewidywania kwestionowało wielu naukowców, jednak Jenna musiała przyznać, że coś jest na rzeczy.

Była wybitnie uzdolniona, zdecydowanie bardziej niż jej siostra, która z kolei zachowywała się dużo bardziej spontanicznie. Jenna zastanawiała się, ile dzieci będzie mieć Amber. A także czy ona sama i jej genialny mąż w ogóle będą je mieli.

Na lotnisku Lindbergh Field w San Diego przywitał ją Nathan, rozradowany, choć z podkrążonymi oczami. Wyglądał tak samo, jak podczas ich rozmów przez Skype’a w ciągu całego tygodnia – jakby był uczulony na sen.

Po długim powitalnym uścisku, gdy jej bagaż w końcu pojawił się na taśmociągu (lotnisko było znane z długiego czasu oczekiwania), wsiedli do samochodu i Wexler pojechał w stronę ich małego, wynajmowanego domku w La Jolla. Był tam zdecydowanie najmłodszym profesorem na wydziale fizyki Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego, mając na koncie przełomowe prace z kilku dziedzin fizyki i matematyki.

W drodze Nathan zasypał Jennę pytaniami o jej odwiedziny u siostry i zdanie na temat stanu psychiki Amber, mimo że rozmawiali o tym codziennie przez Skype’a. Gdy zajechali na miejsce, wyciągnął butelkę drogiego, czerwonego wina i dwa wysokie, wytworne, kryształowe kieliszki i napełnił je z błyskiem w oku.

– Witaj w domu – powiedział.

Jenna była pod wrażeniem. Tylko na specjalne okazje używali czegoś innego niż plastikowe kubki. Oboje mieli na sobie stare dżinsy i koszulki, podobnie uważając, że wygoda jest ważniejsza od elegancji, więc wykwintne wino w kryształowych kieliszkach niezbyt pasowało do ich ubioru.

Zbliżała się północ i Jenna była wykończona. W przeciągu paru minut niedziela miała oficjalnie zmienić się w poniedziałek, jednak w Chicago stało się to już kilka godzin wcześniej i jej organizm wciąż był przyzwyczajony do tamtej strefy czasowej. Nathan sprawiał wrażenie jeszcze bardziej wyczerpanego niż ona, ale promieniował dumą i radością, jakby dopiero co wygrał na loterii.

Odkąd zamieszkali razem nigdy dotąd nie rozstali się na tak długo, więc może ta rozłąka wpłynęła na niego silniej, niż którekolwiek z nich się spodziewało.

– Wiesz, że nie musisz mnie upić, żeby zaciągnąć do łóżka, prawda? – zapytała Jenna z kpiącym uśmieszkiem igrającym w kącikach ust.

Na co czekał? Do tego czasu powinni już zdzierać z siebie ubrania. Czasem zmęczenie, zwłaszcza psychiczne, prowadziło do fantastycznego seksu. Im mniej się myślało, pozwalając pierwotnym instynktom przejąć kontrolę, tym było lepiej.

– Dobrze wiedzieć – odpowiedział Nathan odwzajemniając uśmieszek. – Ale nie chcę cię upić. Gdyby o to chodziło, nalałbym tego, co zwykle. No wiesz. Z wielkiego kartonu wina w lodówce.

– Taa. Najlepsze roczniki są z ostatniego tygodnia – wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– Mam nadzieję, że zauważyłaś, że to wino pochodzi z prawdziwej butelki. Z autentycznym korkiem, zrobionym z… no wiesz, korka.

– Robi wrażenie. – Uniosła brwi ze zdziwienia. – Tak mocno za mną tęskniłeś?

– Pewnie, że tęskniłem – powiedział Wexler. – Ale muszę się przyznać, że chodzi o coś innego. – Chwilę odczekał. – Nigdy tego nie zgadniesz.

– Dostałeś wielką podwyżkę? – spytała Jenna.

– Nie chodziło mi o to, żebyś zgadywała. Po prostu, dosłownie, mogłabyś próbować setki lat i nigdy byś nie zgadła.

Jenna się roześmiała. Bywał czasem dziwny, ale, biorąc pod uwagę jego intelekt, mniej niż można by się tego spodziewać. Potrafił być dowcipny i kochający, i tak bystry, że przyprawiał o zawroty głowy.

Nigdy nie lubiła tępych facetów. Gdy spotkała Nathana, pomimo że była najlepszą absolwentką swojego rocznika i uzyskała niemal idealny wynik z egzaminów po szkole średniej, nagle to ona stała się tą wolniej kojarzącą. Dyskusje z nim były rozkoszne.

Ale musiało to być trudne również dla niego. Tak dalece wszystkich wyprzedzać. Nawet najtęższe umysły na wydziale fizyki mu nie dorównywały. A jeśli geniusze za nim nie nadążali, jak wiele cierpliwości wymagała od niego rozmowa z przeciętniakami?

Jenna nie miała wątpliwości, że inspirujący wpływ jego niezwykłej umysłowości był wart znoszenia pewnych dziwactw. I, ostatecznie, szło się do nich przyzwyczaić. Oglądała kiedyś film o Stephenie Hawkingu, którego żona nie tylko musiała tolerować fanaberie wielkiego geniusza, ale też opiekować się mężczyzną, który był całkowicie sparaliżowany. No może z wyjątkiem penisa, bo w końcu mieli trójkę dzieci, chociaż wolała sobie nie wyobrażać, jak do tego doszło.

Sytuacja żony Hawkinga była sto razy trudniejsza niż cokolwiek, z czym ona miała do czynienia. Nathan niezbyt przejmował się swoim wyglądem, był roztargniony i czasem zbyt dosłowny. Dosyć często mówił do siebie pod nosem i przeważnie zapominał, gdzie coś położył, jak gdyby jego intelekt był zbyt ogromny, by mógł się skupić na przyziemnych detalach. Wszystkie te cechy uważała obecnie za urocze.

– Dobra, skoro nigdy tego nie zgadnę, co ty na to, żeby mi zdradzić odpowiedź – powiedziała, wznosząc kieliszek do toastu.

– Już myślałem, że nigdy tego nie powiesz – odparł z uśmiechem. – Miałem olśnienie w dniu twojego wyjazdu i potem pracowałem nad tym dzień i noc. Naprawdę zdumiewające. Natknąłem się na pewne osobliwe formuły matematyczne, dla których nigdy dotąd nie znaleziono praktycznego zastosowania, a wtedy nagle mnie oświeciło i odkryłem coś naprawdę niezwykłego.

– Jak bardzo niezwykłego?

– Tak niezwykłego, że warto było otworzyć na tę okazję wino z najwyższej półki. Tak niezwykłego, że może dostanę za to Nagrodę Nobla. Nie zdążyłem jeszcze ustalić, czy będą jakieś praktyczne zastosowania, ale choćby z punktu widzenia teorii może to być wielki przełom. Ogromny. Nie mówię, że na poziomie teorii względności, ale jak to dopracuję, kto wie? A jeśli nawet nie osiągnie takiego znaczenia, myślę, że będzie tak samo zaskakujące, jak teoria Einsteina. I być może równie rewolucyjne.

– I pracowałeś nad tym cały tydzień?

Pokiwał głową.

Zdała sobie sprawę, że to wyjaśniało brak snu. W ferworze pracy nad nowym pomysłem potrafił ślęczeć po nocach, aż padał ze zmęczenia.

– Czemu nie powiedziałeś nic przez Skype’a?

– Cóż, miałaś do czynienia z sytuacją kryzysową i nie chciałem cię rozpraszać. Poza tym nie byłem pewien, czy nie mam omamów. Dalej nie jestem.

– Dobijasz mnie. Powiesz mi w końcu, co odkryłeś?

Wexler uśmiechnął się.

– No nie wiem – powiedział, drocząc się z nią. – Może powinienem poczekać, aż będę całkowicie pewien. Trzeba jeszcze sprawdzić po raz trzeci obliczenia i spójność, i muszą to zweryfikować najlepsi naukowcy jakich znam, żebym był pewien, że się nie ośmieszę. Możliwe, że przeoczyłem coś ważnego.

– Oboje wiemy, że to mało prawdopodobne.

– Doceniam twoją wiarę we mnie – odparł Wexler zmieszanym głosem. – Ale w tym przypadku poziom skomplikowania obliczeń i logiki przyćmiewa wszystko, co robiłem do tej pory. Teoria strun wygląda przy tym jak proste dodawanie. Napisałem już do Dana Walsha, informując go o swoim potencjalnym odkryciu, i poprosiłem, żeby chwilowo odłożył swoje projekty i pomógł mi w sprawdzaniu tej pracy.

Dan Walsh był fizykiem pracującym na pobliskim Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, a od wielu lat także bliskim przyjacielem Nathana.

– Dobra – powiedziała Jenna. – Wszystko super i w ogóle, Nathan. Doceniam to, jak budujesz napięcie. Ale już wystarczy. Nie mogę usiedzieć na miejscu z podekscytowania.

Odstawiła kieliszek z winem na stoliku obok.

– Zdradź mi to wreszcie. Nie wypiję toastu za przełomowe odkrycie, dopóki nie dowiem się o co w nim mniej więcej chodzi.

Wexler dotknął ekranu swojej komórki i z głośniczka rozległy się werble.

– Serio? – śmiała się Jenna. Najwyraźniej wino nie było jedyną atrakcją przygotowaną przez Nathana. – Nie miałam pojęcia, że tak kochasz teatr.

– Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz – odparł z szerokim uśmiechem, podczas gdy werble powtarzały się w nieskończoność.

Drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie uderzając o ścianę i trzech mężczyzn wtargnęło do ich mieszkania, jakby dźwięk werbli stanowił dla nich sygnał.

Przez krótką chwilę Jenna myślała, że mogą stanowić część programu, ale coś w ich spojrzeniu i zdecydowaniu zdusiło szybko tę myśl i wzbudziło w niej wyraźne przeczucie, że ci mężczyźni są wyjątkowo niebezpieczni. A reakcja Nathana – któremu ze zdumienia opadła szczęka, a oczy prawie wyszły na wierzch – upewniła ją w tym, że ci goście nie byli zaproszeni.

Nie wiedziała kim oni są i dlaczego wtargnęli do ich domu, ale jedną rzecz wiedziała na pewno – byli profesjonalistami. Nie tylko zdołali po cichu otworzyć zamek, ale jakoś udało im się też wyłączyć alarm antywłamaniowy założony przez Nathana.

Co się do cholery działo?

Faceci stali nieporuszeni, w ciszy, czekając na reakcję dwojga naukowców.

– Kim jesteście? – wykrztusił z siebie Nathan Wexler, przestraszony najściem tej trójki nieproszonych gości. – I co tu robicie?

2

Jenna od razu zdała sobie sprawę, że mężczyźni nie chcieli ich okraść. Ludzie tak dobrzy w swoim fachu wybraliby dużo bardziej wartościową zdobycz. Bogatą rezydencję lub muzeum sztuki. Ale na pewno nie mały domek, który oni wynajmowali.

– Doktorze Wexler – powiedział najwyższy z trójki, skinąwszy głową w stronę Nathana. – Panno Morrison. Proszę wybaczyć to najście. Obawiam się jednak, że muszą państwo pójść z nami. Jeśli będziecie współpracować – kontynuował – mogę obiecać, że nie stanie się wam krzywda.

Dwaj towarzysze mężczyzny, niski, przysadzisty Murzyn oraz jasny blondyn, na oko o niemieckich korzeniach, zachowali milczenie i czujność.

– Kim jesteście? – powtórzył Wexler. – I o co w tym wszystkim chodzi?

– O odkrycie, którego pan ostatnio dokonał. Muszę pana zaprowadzić do kogoś, kto chce o tym z panem porozmawiać.

– Skąd u licha mielibyście wiedzieć, jakich odkryć mogłem ostatnio dokonać?

– Proszę posłuchać, mam ścisłe wytyczne. Już ujawniłem więcej, niż powinienem. Moim zadaniem jest przyprowadzić was na miejsce, w uprzejmy sposób, ale proszę odłożyć wszelkie pytania do momentu, gdy spotkacie się z moim szefem. Widać nie płacą mi za prowadzenie z wami dyskusji.

– A co, jeśli odmówimy? – spytała Jenna.

Mężczyzna pokręcił głową, podczas gdy dwaj jego kompani utrzymywali spokojny, ale zdecydowany wyraz twarzy.

– Obawiam się, że odmowa nie wchodzi w grę.

Umysł Jenny pracował na przyspieszonych obrotach. Mężczyzna nie uczynił otwartej groźby, nie wydobył również broni. Ale z drugiej strony nie musiał. Nie miała wątpliwości, że każdy z tych facetów, nawet nieuzbrojony, pokonałby ją i Nathana, choćby trzymali w rękach karabiny maszynowe.

Co takiego odkrył Nathan? Jakim cudem dowiedzieli się o tym tak szybko? W dodatku, Nathan powiedział, że jego odkrycie było w dużej mierze teoretyczne, z niejasnymi zastosowaniami praktycznymi, więc skąd to gwałtowne zainteresowanie?

– Za chwilę musimy wychodzić – powiedział ten przedstawiciel włamywaczy. – Jeszcze raz najmocniej przepraszam, ale najpierw musimy załatwić kilka spraw.

Skinął głową w stronę swoich towarzyszy, a oni zaczęli wykonywać czynności, które w oczywisty sposób były zaplanowane z wyprzedzeniem. Blondyn skierował się w stronę stacjonarnego komputera Wexlera i wyjął mały śrubokręt, a następnie profesjonalnie rozkręcił sprzęt i wyjął z niego twardy dysk. Całość zajęła mu mniej niż minutę.

Jego kolega po fachu przez kilka minut przeszukiwał mieszkanie i wrócił, trzymając w rękach laptopa Wexlera.

– Upewniłem się, że posiada tylko jeden komputer stacjonarny i jednego laptopa, zgodnie z naszymi informacjami – przekazał. – Usunąłem też wszystkie pluskwy.

Wysoki mężczyzna pokiwał głową, podczas gdy serce Jenny podskoczyło jej do gardła. Byli podsłuchiwani? Od jak dawna? I po co?

Ale jeśli to wszystko było z powodu ostatniego odkrycia Nathana, myślała, przecież powiedział jej o tym zaledwie kilka minut temu. Niemożliwe, żeby przeprowadzili akcję w tak krótkim czasie. Wniosek był nieubłagany. Nie tylko zamontowali podsłuchy, ale też inwigilowali telefon i komputer Nathana. Narzeczony powiedział jej, że wysłał niedawno maila o swoim odkryciu do Dana Walsha. To właśnie musiało stanowić impuls do wtargnięcia do ich domu.

Wysoki mężczyzna przystawił telefon do ucha. Nie zawisł przed nim żaden trójwymiarowy obraz, co oznaczało, że umyślnie wybrał połączenie wyłącznie głosowe.

– Zakładam, że skopiowałeś wszystko z konta Wexlera w chmurze sieciowej? – powiedział do słuchawki.

Wysłuchał odpowiedzi, która musiała być twierdząca.

– Świetnie. Możesz więc przystąpić do czyszczenia konta – polecił, a następnie zakończył rozmowę.

Odwrócił się w stronę dwojga naukowców.

– Obawiam się, że musicie mi oddać swoje telefony – powiedział, wyciągając rękę.

Jenna spojrzała na Nathana. Jej narzeczony zrobił głęboki wydech i kiwnął głową, przekazując swoją komórkę rosłemu przywódcy włamywaczy, a Jenna poszła za jego przykładem. Gdy to zostało załatwione, mężczyzna machnął ręką w kierunku drzwi wejściowych, ignorując laptopa Jenny, który wciąż znajdował się w nierozpakowanym bagażu podręcznym. Z jakiegoś powodu była pewna, że ci mężczyźni wiedzieli o laptopie, ale nie interesowała ich jej praca.

– Chciałbym, żeby wszystko odbyło się kulturalnie – powiedział wysoki intruz, ewidentnie przywódca i przedstawiciel szajki. – Czy mogę liczyć na to, że nie będziecie krzyczeć lub w inny sposób przyciągać uwagi? Takie działania nic nie zmienią, a jestem pewien, że wolelibyście nie zostać zakneblowani. Znikniemy, zanim ktokolwiek zdąży zainterweniować lub wezwać gliny. – Wzruszył ramionami. – A szczerze mówiąc, nawet jeśli by zdążył, nic by to nie zmieniło.

Powiedział to z taką pewnością w głosie, że Jenna uwierzyła mu bez zastrzeżeń.

3

Niebo nad La Jolla było jak zwykle bezchmurne i w normalnych okolicznościach widok konstelacji gwiazd budziłby zachwyt. W tej sytuacji jednak Jenna starała się za wszelką cenę uspokoić i stać opanowanym, rzeczowym obserwatorem otoczenia.

Wyczerpanie fizyczne i psychiczne, które wcześniej odczuwała, zniknęło bez śladu pod wpływem kolejnych fal adrenaliny i była całkowicie skupiona, gdy obchodzili budynek, by ostatecznie zatrzymać się przed ciężarówką z naczepą. Pojazd był mały jak na osiemnastokołowca, ale wciąż był osiemnastokołowcem i wyglądał zupełnie nie na miejscu w otoczeniu domków jednorodzinnych. Zdawał się górować nad ulicą niczym meblowozy do przeprowadzek, które pojawiały się w okolicy co kilka lat.

Jakby ta noc nie była już wystarczająco odrealniona, pojazd po obydwu stronach zdobiło niebieskie logo firmy Smakołyki Gosposi. Napis okalało kilka czerwonych serduszek, a obudowa ciężarówki była upstrzona wielkimi obrazkami babeczek, czekoladowych roladek i biszkoptowych ciasteczek. Co prawda księżyc znajdował się w nowiu, ale gwiazdy świeciły wystarczająco jasno, by Jenna mogła dostrzec te dekoracje, a także numer rejestracyjny ciężarówki, który zapamiętała.

Kolejny mężczyzna siedział na miejscu kierowcy, najwyraźniej czekając na powrót swoich towarzyszy. Porywacze poprowadzili ich w stronę słabo oświetlonego tyłu pojazdu, a następnie, po rampie załadunkowej, do środka.

Wewnątrz czekało jeszcze trzech facetów, którzy siedzieli oparci o ścianę. Gdy ich dwaj kumple pojawili się z tyłu ciężarówki, ci ze środka skinęli im głowami.

Wexler obrócił się w stronę niskiego, przysadzistego mężczyzny stojącego koło niego i uniósł brwi.

– Na pewno wzięliście wystarczająco dużo ludzi? – zapytał ironicznie.

– Taa, gruba przesada – zgodził się facet wzruszając ramionami. – Muszę to przyznać. Niech pan to uzna za komplement, doktorze Wexler. Wskazuje to, jaki pan jest ważny.

Ten niski, ewidentnie zastępca przywódcy, dał znak porwanym, by usiedli naprzeciwko trójki jego kompanów. Następnie położył obok siebie dysk twardy i laptopa Wexlera, po czym wraz z blondynem usiedli koło swoich kolegów po fachu, na wprost dwojga więźniów. Chwilę później zawarczał włączany silnik pojazdu i wielka ciężarówka ruszyła, kierując się w nieznane.

Przyczepa nie miała okien. Ciężki sprzęt bliżej nieokreślonego rodzaju był poustawiany i ciasno przymocowany pasami po stronie przeciwległej do wejścia. Dodatkowo obok każdego z porywaczy leżała wielka nylonowa torba wojskowa. Jenna nie miała pojęcia, co znajdowało się w środku, ale na pewno nie była to dostawa ciasteczek. Domyślała się, że jakaś broń, chociaż jak dotąd niczym takim im nie grożono, starając się utrzymywać pozory dobrowolności.

Jenna spojrzała na przysadzistego mężczyznę i przywołała na twarz uśmiech.

– Na pewno może nam pan coś powiedzieć – stwierdziła. – Rozumiem, że wasz szef chce porozmawiać z doktorem Wexlerem osobiście, ale co szkodzi poinformować nas, dokąd jedziemy? Ostatecznie, jesteśmy amerykańskimi obywatelami, a wy jesteście wojskowymi, zgadza się?

Facet uśmiechnął się i pokręcił głową.

– Niezła próba. Może pani myśleć, co się żywnie podoba, jednak ja nic więcej nie mogę wam przekazać. Ale proszę się nie niepokoić. Nie wyrządzimy wam krzywdy, a odpowiedzi znajdują się o kilka godzin drogi stąd.

Jenna zmarszczyła brwi, ale uświadomiła sobie, że jej wysiłek nie poszedł całkowicie na marne. Przynajmniej wiedzieli, że ich podróż z tyłu ciężarówki będzie w miarę krótka.

Pojazd skręcił kilka razy, wydostając się z obszarów zamieszkanych. Po dziesięciu minutach przyspieszyli, ewidentnie wjeżdżając na autostradę, a niecałą godzinę później zaczęli powoli piąć się pod górę. Chociaż niedaleko San Diego znajdowało się kilka wzgórz i pasm górskich, po dwudziestu minutach stałego zwiększania wysokości było już jasne, gdzie się obecnie znajdowali. Tylko jedna z okolicznych gór była tak wysoka: Palomar.

Park Stanowy Góry Palomar był położony zaledwie około 100 km na północny wschód od San Diego, ale wjechanie na szczyt o wysokości ponad 1800 m n.p.m. zajmowało sporo czasu, więc dojazd mógł potrwać półtorej, a nawet dwie godziny. Park był gęsto porośnięty dębami i drzewami iglastymi, takimi jak sosny, cedry, czy jodły, jak również dużą ilością paproci.

Najbardziej znaną atrakcją góry było znajdujące się niedaleko jej wierzchołka Obserwatorium Palomar, w którym znajdował się Teleskop Hale’a, przez wiele lat uważany za najważniejszy teleskop na świecie.

Po kolejnych pięciu minutach powolnego wjeżdżania wijącą się drogą, ciężarówka ostro zahamowała i wszyscy znajdujący się w naczepie polecieli kawałek w stronę kabiny kierowcy, walcząc o odzyskanie równowagi i próbując się złapać jednego z pasów zwisających ze ścian.

– Zmiana planów – powiedział bezcielesny męski głos, pełen napięcia i zdenerwowania, bez wątpienia należący do kierowcy ciężarówki mówiącego przez jakieś głośniki. – Ekipa z samochodu zwiadowczego spostrzegła grupę uderzeniową półtora kilometra przed nami. Postarają się ich powstrzymać, a my w tym czasie wycofamy się w dół. Nie możemy wykluczyć, że wpadniemy tam na drugą grupę, która zorganizowała zasadzkę, więc przygotujcie się do natychmiastowego działania. Wzywamy posiłki.

Reakcja wewnątrz przyczepy była natychmiastowa i gorączkowa. Mężczyźni wyciągnęli ze swoich toreb kompaktowe pistolety maszynowe oraz liczne magazynki długości kartonu papierosów i przygotowali się na możliwy atak. Kilku rzuciło z rozdrażnieniem różne wersje pytania „Co jest, kurwa?”, podczas gdy pojazd zawrócił i popędził niebezpiecznie szybko z powrotem po wąskiej drodze wijącej się w dół góry. Znajdujący się w naczepie złapali kurczowo pasy i uwiesili się na nich z całej siły, ale mimo to byli gwałtownie rzucani w tę i z powrotem.

– Co się dzieje? – domagała się odpowiedzi Jenna, niezdolna już kontrolować swoich starganych nerwów, bardziej wrzeszcząc, niż mówiąc.

– Nie wiem – odpowiedział przywódca, kontynuując przygotowania do obrony przed spodziewanym atakiem. – Wiadomo, że pojawiła się konkurencyjna grupa. Ale to niemożliwe, żeby się dowiedzieli o tej operacji. Nie ma takiej opcji – powtórzył skonsternowany. – To miała być standardowa akcja. Rutyna. Nasz liczny oddział i samochód zwiadowczy to zwykłe środki ostrożności. Nie spodziewaliśmy się żadnych problemów.

– Uspokoił mnie pan – burknął Wexler, ściskając kurczowo pasek, który dzielił z Jenną, podczas gdy ciężarówka wciąż zjeżdżała, chwiejąc się niebezpiecznie.

Nagle, ni stąd, ni zowąd, mały odcinek Parku Stanowego Góry Palomar, na którym się znajdowali, stał się strefą działań wojennych.

Kierowca po raz kolejny gwałtownie nadepnął na hamulec, prawie wyrywając Jennie rękę ze stawu, gdy walczyła o utrzymanie uchwytu, a równocześnie przyczepę wypełniły przerażające odgłosy wybuchów i intensywnego ognia maszynowego. Siły działające na hamującą ciężarówkę dostawczą firmy Smakołyki Gosposi stały się zbyt wielkie i zarzuciło nią potężnie.

Naczepa przewróciła się na bok i spadła z drogi, odrywając się od kabiny kierowcy i ześlizgując w dół stromego zbocza.

Wewnątrz pojazdu ciała frunęły we wszystkich możliwych kierunkach, a sprzęty umieszczone wcześniej z tyłu urwały się ze swoich zapięć i uderzały w tych ludzi, którzy akurat się napatoczyli. Po dziesięciu czy piętnastu sekundach koziołkowania przyczepa wpadła na równy rząd drzew i tam się ostatecznie zatrzymała, leżąc ukośnie na boku.

Oświetlenie w środku padło natychmiast po wypadnięciu z drogi, a oni byli miotani w tę i z powrotem w całkowitej ciemności, jakby wrzucono ich do wnętrza olbrzymiej pralki, dodatkowo wypełnionej ciężarkami.

Podczas gdy dookoła nich wciąż trwał ostrzał, jeden z porywaczy zdołał wyjąć pałeczkę fluorescencyjną i zgiął ją, aż zaświeciła, a dwóch kolejnych poszło w jego ślady, dając wystarczająco dużo światła, by Jenna mogła ogarnąć wzrokiem dzieło zniszczenia. Miała kilka drobnych skaleczeń i otarć, ale generalnie rzecz biorąc wyszła bez szwanku. Dwóch z pięciu porywaczy było nieprzytomnych, a wnioskując po strużkach krwi wypływających im z głów, prawdopodobnie już nie żyli.

A Nathan miał złamane obie nogi!

Żył, ale coś ciężkiego z niewiarygodną siłą wpadło na dolną część jego ciała. Jęczał w męczarniach, z nogami rozrzuconymi pod dziwnymi kątami. Z prawej dolnej kończyny, która krwawiła obficie, wystawała naga kość.

Przesunęła się w jego stronę i podłożyła mu ręce pod głowę, unosząc ją lekko. Po jej twarzy spływały potoki łez. Dźwięk serii broni automatycznej wciąż odbijał się echem w środku pojazdu.

– Jak kiepsko to wygląda? – zapytał Nathan cienkim, trzęsącym się głosem.

Szczęście w nieszczęściu, że Nathan zachował wystarczająco dużo rozsądku, by nie patrzeć na obrażenia samemu – ich widok mógłby nim wstrząsnąć na tyle, że straciłby przytomność.

– Nie jest tak źle – skłamała poprzez łzy. – Paru dobrych lekarzy i będą jak nowe – dodała, siląc się na uśmiech.

Musiała rozmawiać z nim tak łagodnie, jak tylko się dało. Utrzymać go w pozytywnym stanie ducha.

Podczas gdy mówiła do Nathana, pozostali trzej porywacze, którzy nie ucierpieli zbytnio, ubrali skomplikowane noktowizory, zapewne wyjęte z ich tajemniczych toreb.

– McFadden, idziesz ze mną – powiedział jeden z nich, po czym natychmiast zaczął się skradać w stronę wyjścia z przyczepy. Za nim podążył kolejny, bez wątpienia McFadden.

Drzwi zostały tak zaprojektowane, by otwierały się pionowo, ale teraz przewrócony do góry nogami pojazd można było opuścić jedynie szarpiąc je w prawo .

– Simkin – warknął rozkaz obecny dowódca, gdy już wraz z McFaddenem odsunęli drzwi na tyle szeroko, by dało się wyjść – ty zostajesz tutaj i pilnujesz naszych gości. I nie zapominaj, o jaką stawkę toczy się gra – dodał z ponurą determinacją.

W chwilę po tym, jak dwójka mężczyzn opuściła naczepę, gdzieś bardzo blisko rozległa się kolejna seria strzałów i Jenna nie miała wątpliwości, że wpadli w zasadzkę zaraz po wyjściu.

Kilka sekund później z zewnątrz rozległ się głos.

– Simkin – powiedziano. – Chcę tylko, żebyś wypuścił doktora Wexlera. Nie musisz umierać. Odłóż broń, a pozwolę ci odejść w spokoju.

Ten, do którego skierowane były słowa, nie odpowiedział, tylko gorączkowo ogarnął wzrokiem chaos we wnętrzu przyczepy. Po chwili znalazł to, czego szukał, czyli twardy dysk i laptopa Wexlera, a następnie wystrzelił kilka serii w stronę każdego z urządzeń, tak by nawet najlepsze laboratorium kryminalistyczne na świecie nie było w stanie wydobyć z nich niczego przydatnego.

Na dźwięk strzałów, mężczyźni znajdujący się na zewnątrz wdarli się do środka i otworzyli ogień.

A Simkin, zamiast nań odpowiedzieć, uczynił coś niespodziewanego. Niewyobrażalnego.

Podczas gdy pociski wierciły w nim dziury, wyciągnął rękę i szarpnął Jennę, odrywając ją od ukochanego, a jednocześnie drugą ręką skierował broń w stronę głowy Nathana.

I wtedy, ostatnim czynem nim nieuchronnie wpadł w objęcia śmierci, mężczyzna zwany Simkinem posłał serię pocisków w kierunku niesamowitego mózgu doktora Nathana Wexlera, momentalnie i całkowicie unicestwiając jeden z najwspanialszych umysłów w historii ludzkości.

4

Jenna Morrison usłyszała mrożący krew w żyłach krzyk, a chwilę później zdała sobie sprawę, że to ona wrzeszczy.

Dwaj mężczyźni, którzy wcześniej wdarli się do środka, przeszli pod gładką ścianą naczepy i stanęli dokładnie naprzeciw miejsca, w którym parę chwil przedtem znajdowała się Jenna. Obrzucili wzrokiem jatkę w środku.

Simkin i Nathan Wexler byli martwi, ale w przypadku naukowca głowa zmieniła się w krwawą, niemożliwą do rozpoznania miazgę, tak iż nie zostało z niego nic prócz tułowia i pary zakrwawionych, potrzaskanych nóg. Szkarłatna ciecz była wszędzie i w niektórych miejscach przyczepy utworzyła kałuże, ściągnięta nieubłaganą siłą grawitacji.

– Szlag by to trafił! – krzyknął jeden z mężczyzn, prawie tak samo udręczonym głosem, jak Jenna, która nie zwymiotowała tylko dlatego, że nie miała czym. – Kurwa mać!

– Jenna, chodź ze mną – powiedział drugi z nich, obracając się do niej. – Będę cię ochraniał.

Wzrok miała utkwiony gdzieś w przestrzeń i nie dawała znaku, czy w ogóle zrozumiała, co do niej mówił.

– Jenna, proszę cię! Jenna! – powtórzył po raz trzeci. – Otrząśnij się!

Jego słowa do niej nie docierały. Popadła w odrętwienie, sparaliżowana z bólu i rozpaczy. Zdawało jej się, że wszystko słyszy jak przez grubą zasłonę mgły – łącznie z niekończącymi się odgłosami strzałów na zewnątrz. Jej myśli i uczucia nie były w stanie przyjąć do wiadomości gwałtownej, bestialskiej śmierci Nathana.

Dopiero co dziś rano spędzała czas ze swoją siostrą i siostrzenicą w Chicago. Zaledwie kilka godzin temu – z Nathanem w ich przytulnym domku w La Jolla.

A teraz?

Trafiła do piekła. W sam środek wojny. W pięknym parku stanowym w Kalifornii, który obecnie przypominał raczej Afganistan czy Irak.

Nathan był martwy! Tak po prostu. Miłość jej życia. Jego wspaniały umysł był w kawałkach, rozbryźnięty po całej przyczepie ciężarówki dostarczającej ciasteczka. Czy to się mogło dziać naprawdę?

Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że świat przybrał zieloną barwę. Kilka sekund po tym, jak człowiek, który do niej mówił, skończył jej zakładać noktowizor. Zupełnie do niej nie docierało, co robił.

– Jenna, no dalej – błagał po raz kolejny. – Niech to szlag! – Uderzył ją w twarz, mocno. – Rusz się! To, że dasz się zabić, nie ożywi doktora Wexlera! – krzyknął, jeszcze raz wymierzając jej policzek.

Tym razem w końcu poczuła ból i wróciła do rzeczywistości. Ostatnie słowa mężczyzny odbijały się echem w jej powracającej świadomości.

Miał rację. Nie była w stanie przywrócić Nathana do życia. Ale mogła dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodziło i dlaczego musiał umrzeć. Mogła, w jakikolwiek sposób, upewnić się, że odpowiedzialni za śmierć Nathana zgniją w piekle.

– Jestem Andy – powiedział wybawca, spojrzawszy jej w oczy i przekonawszy się, że uderzenia wyrwały ją z otępienia. – Andy Cavnar. Mam zamiar się upewnić, że jesteś bezpieczna od tych skurwieli. Ale musisz pójść ze mną.

Dała się mężczyźnie pociągnąć do wyjścia, skupiając w końcu wzrok, zaskoczona tym, jak jaskrawy wydawał się neonowo-zielony świat widoczny przez okulary noktowizora.

Wyślizgnęli się z pojazdu, ubezpieczani z tyłu przez kompana Cavnara. Mgliście zdała sobie sprawę z piekielnego grzmotu wirnika helikoptera, docierającego do nich poprzez zimne, nocne powietrze. Chwilę później uświadomiła sobie, że wielki śmigłowiec odpowiedzialny za ten hałas unosił się nad wierzchołkami drzew, nie więcej niż dwadzieścia parę metrów od nich, pojawiając się zaskakująco wyraźnie w jej polu widzenia.

Cavnar zaczął pospiesznie oddalać się od naczepy, ale wciąż byli na nierównym, wyjątkowo stromym terenie i Jenna przewróciła się, niezdolna zwalczyć zawrotów głowy, które nagle ją ogarnęły.

I które uratowały jej życie.

Czterech facetów zjeżdżało właśnie po linach opuszczonych z helikoptera, już w trakcie opadania otwierając ogień i ostrzeliwując na wysokości klatki piersiowej miejsce, w którym przed chwilą stała. Jeden z dwóch eskortujących ją mężczyzn został praktycznie rozerwany na pół, podczas gdy ona przywarła do chłodnego, usianego szyszkami podłoża, a trafiony w nogę Andy Cavnar upadł na leśną ściółkę obok niej.

Jeszcze zanim zsuwający się po linie dotknęli ziemi, zostali zaatakowani z tyłu, co odwróciło na moment ich uwagę od Cavnara, a Jennie dało kilka sekund, by doszła do siebie i odzyskała równowagę.

Cavnar strzelał w stronę czterech mężczyzn, teraz złapanych w ogień krzyżowy, a tymczasem kolejna czwórka zaczęła zjeżdżać z helikoptera. Przerwał na chwilę i wepchnął w ręce Jenny pistolet maszynowy swojego kompana.

– Uciekaj stąd! – nakazał. – Biegiem!

Jenna wzięła głęboki wdech i kurczowo ścisnęła broń w rękach. Trzymając się nisko przy ziemi, ruszyła pchana przez adrenalinę i instynkt przetrwania silniejszy, niż by u siebie podejrzewała. Tak szybko jak się dało na poły biegła, na poły ześlizgiwała się w dół zadrzewionego zbocza, podczas gdy Cavnar z powrotem włączył się w wymianę ognia.

Jenna spoglądała co jakiś czas przez ramię. Strzelanina osłabła i strzały padały już z rzadka, jak gdyby obie walczące siły nawzajem się unicestwiły, nie zostawiając nikogo przy życiu. Jeden z dogorywających zdołał trafić w śmigłowiec, z którego zaczął się unosić czarny dym. Chyboczący helikopter zawrócił, gdyż w innym przypadku rozbiłby się o drzewa i zamienił w wielką kulę ognia.

Po pięciu minutach gnania w dół stoku, Jenna dotarła do drogi, a zatem przebyła dystans od jednego z zakrętów serpentyn do kolejnego, położonego niżej. Prawie wszędzie naokoło latały nietoperze, których nocne życie ukazało jej się w pełnej krasie dzięki noktowizorowi. Normalnie napędziłoby jej to wielkiego stracha, ale po tym co właśnie przeszła, nie wywołały u niej szybszego bicia serca. To zwierzęta nocy, niewątpliwie żywiące się owadami i unikające ludzi. A przynajmniej taką miała nadzieję.

Po dwudziestu minutach marszu wzdłuż jezdni, niespodziewanie ujrzała przednie światła nadjeżdżającego z góry samochodu. Bez chwili zawahania zamknęła oczy i wyskoczyła na środek drogi, stając tam z prawą ręką wyciągniętą przed siebie, wnętrzem dłoni w kierunku pojazdu. Jeżeli kierowca był choć trochę skupiony na jeździe, zatrzyma się. Jeśli nie, miała skończyć jako padlina na drodze.

Jak można się było spodziewać, prowadzący zobaczył ją z dużej odległości i zahamował ostro tuż przed nią. Zerwała noktowizor i podbiegła do samochodu od strony kierowcy. Był nim pyzaty mężczyzna po trzydziestce, z zaznaczającą się już łysiną. Uniosła pistolet automatyczny i wycelowała w niego, wypierając jakiekolwiek poczucie winy.

– Wyłaź! – rozkazała, wystarczająco głośno, by usłyszał ją przez zasuniętą szybę.

Facet spojrzał na nią ze zgrozą i niedowierzaniem, ale zarówno broń w jej rękach, jak i pokrywające ją rany oraz plamy krwi były bardzo realne.

– Już! – krzyknęła Jenna, podczas gdy kierowca wciąż się wahał, sparaliżowany strachem. Ta część jej umysłu, która pozostała całkowicie beznamiętna i pozbawiona emocji, zdała sobie sprawę, jak szybko instynkt przetrwania mógł zmienić uprzejmego naukowca, takiego jak ona, w barbarzyńcę. Było to niezwykłe, ale i przerażające.

Mężczyzna wyszedł z samochodu na chwiejnych nogach, z rękami podniesionymi do góry.

– Nie mam zamiaru cię skrzywdzić – powiedziała tak łagodnie, jak umiała. – Ale muszę pożyczyć twój samochód. To kwestia życia i śmierci. Wierz albo nie, to ja jestem ofiarą, a nie przestępcą.

Mężczyzna nie sprawiał wrażenia, by ufał choćby w jedno słowo, ale zachował milczenie. „Pewnie modli się o życie – pomyślała – nawet jeśli chwilę wcześniej był ateistą”.

– Daj mi swój telefon – dodała Jenna.

Wykonał polecenie, a ona wcisnęła komórkę do przedniej kieszeni dżinsów.

– Nie mogę pozwolić, żebyś już teraz wezwał gliny – wyjaśniła. – Ale obiecuję, że nic ci się nie stanie. Zadzwonię do jednej z twoich bliskich osób za trzy albo cztery godziny. Powiem, gdzie można cię znaleźć i gdzie zostawiłam twój samochód. Tak jak mówiłam, po prostu jest mi teraz potrzebny.

Podała mu noktowizor.

– Trzymaj – powiedziała. – Miej to założone aż do rana.

Była zadowolona, że nie zostawiła tego biednego kolesia zdanego na własne siły w całkowitej ciemności. Chociaż tyle.

Zastanawiała się, czy o tej porze minie ją jeszcze jakiś samochód, a jeśli tak, czy wyrzucony kierowca weźmie z niej przykład i go zatrzyma. Wątpiła w to. Teraz raczej będzie chciał się ukryć i przeczekać aż do świtu, by wtedy ocenić swoją sytuację. Nie był w najmniejszym stopniu tak zdesperowany, jak ona. Patrzenie wprost w zbliżające się reflektory, by zatrzymać nadjeżdżający samochód, było tylko dla osób o mocnych nerwach.

Upewniła się, że łysiejący mężczyzna odszedł na parę metrów od samochodu, trzymając w ręce noktowizor. Dopiero wtedy wsiadła do środka i wyregulowała siedzenie oraz lusterka. Opuściła nieco szybę.

– Naprawdę bardzo, bardzo mi przykro – powiedziała. – Ale przyrzekam, że niedługo odzyska pan swój samochód.

Powiedziawszy to, Jenna Morrison zasunęła z powrotem szybę, wcisnęła gaz i pomknęła w noc.

5

Jenna skoncentrowała się, jadąc w dół tak szybko, jak na to pozwalały prawa fizyki i wąska, pełna zakrętów droga. Przynajmniej wymagało to wytężonej uwagi, zostawiając mniej czasu na rozwodzenie się nad jej ciężką sytuacją, czy przywoływanie przerażających obrazów Nathana z połamanymi nogami i głową oderwaną od ciała.

Oczywiście, tak jak wszyscy widziała na filmach następstwa długich strzelanin, ale teraz już znała okrutną prawdę, że jatka na ekranie nie oddaje totalnej masakry, której doświadcza się w rzeczywistości. Kaliber i siła rażenia współczesnej broni niemal rozrywały ofiarę na strzępy. Tego, na szczęście, nie pokazywano na filmach.

Mimo że musiała skupić całą uwagę na tym, by nie wypaść z drogi po raz kolejny w ciągu niecałej godziny, zanim zdołała dojechać do podnóża góry kilka razy wybuchła płaczem.

W końcu, przy pomocy resztek silnej woli, która została poddana próbie przekraczającej granice wytrzymałości, zdołała schować obraz Nathana głęboko w duszy i skoncentrować się na obecnej sytuacji.

Kim byli mężczyźni, którzy zaatakowali z zaskoczenia ciężarówkę Smakołyków Gosposi? Czy chcieli uratować ją i Nathana?

Na pierwszy rzut oka tak to wyglądało. Simkin nie strzelał na chybił trafił, ale z odrażającą celowością. Andy Cavnar natomiast próbował ją chronić. Przerwał na chwilę ogień w środku walki, by upewnić się, że uciekła bezpiecznie.

A więc co teraz? Iść na policję? Do służb specjalnych? Do mediów?

Do wszystkich naraz?

Być może. Ale po kolei. Musiała wrócić do domu. Ponieważ jednego była pewna – wszystko zaczęło się od odkrycia Nathana. Simkin wolał zniszczyć dane znajdujące się na komputerach, byle tylko nie wpadły w ręce kogoś innego. A potem wyeliminował również twórcę danych, tak samo bezwzględnie i definitywnie.

Wcześniej wyczyścili wszystko, co Nathan przechowywał na swoim koncie w chmurze sieciowej, a później wykasowali także samo konto.

Byli bardzo skrupulatni. Ale coś przeoczyli. Nathan nigdy nie przechowywałby czegoś tak ważnego w chmurze. Był to jeden z jego dziwnych nawyków. Miał lekką paranoję. Wszyscy uważali go za dobrze się zapowiadającego młodego geniusza – ambitne, cudowne dziecko. Jednak w wieku dwudziestu dziewięciu lat trudno było go nazwać dzieckiem i zdążył osiągnąć dużo więcej, niż można by sądzić po jego wieku. Wielu zazdrościło mu sukcesu, a większość jego kolegów po fachu była świetnymi hakerami. Nie chciał zatem ryzykować z chmurą. Co noc robił zapasowe kopie najważniejszych plików – tylko nie przechowywał ich w sieci, jak większość ludzi.

Jenna zwykła uważać ten środek ostrożności po prostu za jedną z jego fanaberii, ale przekonała się, że to zachowanie było bardziej rozważne, niż wcześniej sądziła.

Wszelkie zapiski, które Nathan uważał za wystarczająco oryginalne, a zwłaszcza prace, które uznawał za przełomowe, były przechowywane w bezpiecznym miejscu i chronione hasłem. Zawsze zapisywał kopię na dysku twardym, a do tego zapasową kopię na pendrivie ukrytym w mieszkaniu – drogim modelu, umożliwiającym bezprzewodowy transfer danych, tak że Nathan nie musiał go wkładać do portu USB komputera. Podręczny dysk służył jako prywatna pamięć masowa do przechowywania danych poza chmurą sieciową. Rozwiązanie wygodne i niewymagające łączenia się z Internetem.

Zaprogramował dysk w ten sposób, że w razie podania nieprawidłowego hasła trzy razy z rzędu wszystkie dane zostałyby usunięte. Nawet Jenna nie znała kodu dostępu. Niestety podejrzewała, że ktoś z dużą ilością pieniędzy i determinacji byłby w stanie ostatecznie obejść te zabezpieczenia.

Nie miała zamiaru ryzykować. Nie po tym, co się wydarzyło. Najpierw więc musiała odzyskać pendrive’a. Później może go przekazać ekspertom, którzy pewnie znajdą sposób na dobranie się do danych i będzie szansa na poznanie prawdy o najważniejszym – co sprawiło, że Nathan musiał umrzeć, a także zniszczyło jej własne życie. Nie spocznie, póki się nie dowie.

Kalifornia wciąż była skąpana w mroku, gdy dotarła do swego domu – ich domu – miejsca radosnego spotkania sprzed kilku godzin, które obecnie boleśnie jej przypomniało o wszystkim, co straciła.

Weszła do sypialni geniusza, ponownie walcząc z napływającymi łzami. Na szafce Nathana leżała zabawka powszechnie znana jako wahadło Newtona. Nazwany na cześć niezrównanego naukowca, przedmiot składał się z pięciu błyszczących srebrnych kulek, zawieszonych rzędem pomiędzy dwiema podtrzymującymi je poprzeczkami. Była to ulubiona zabawka fizyków, demonstrująca zasady zachowania pędu i energii. Gdy kulka znajdująca się na jednym końcu została pociągnięta i następnie puszczona, uderzała z charakterystycznym stuknięciem w te, które wisiały nieruchomo, przekazując poprzez nie siłę, dzięki której kulka po przeciwległej stronie odskakiwała w górę. Ta z kolei wracała na zasadzie wahadła, powtarzając proces w odwrotnym kierunku. Działo się tak wiele razy, aż ciepło i tarcie wyczerpały energię układu.

Jednak Nathan zmodyfikował nieco przyrząd, wkomponowując w jego podstawkę pendrive’a. Jenna ostrożnie wyjęła mały dysk, mniej więcej wielkości jej kciuka – w końcu potocznie zwano je pendrakami. Nośniki danych mogły być jeszcze mniejsze, ale wtedy łatwiej byłoby je zgubić, więc taki rozmiar stał się standardem.

Jenna wypadła z sypialni, pogrążona w myślach, starając się ustalić dalszy plan działania. Jednak po przejściu dwóch kroków w stronę salonu, zatrzymała się gwałtownie, wydając zduszony okrzyk przerażenia.

W drzwiach wejściowych stał obcy człowiek, cierpliwie czekając, aż Jenna wróci z sypialni. To nie był gliniarz. Tak jak poprzedni włamywacze tej nocy, był dobrze zbudowany i emanował aurą bezlitosnego profesjonalizmu.

Albo ich pierwsi porywacze zostawili jednego człowieka, by miał oko na dom, i on zobaczył ją, gdy wchodziła, albo jedna z walczących stron, wiedząc że dziewczyna uciekła, miała na tyle przytomności umysłu, by szybko kogoś tutaj przysłać, właśnie na wypadek, gdyby Jenna chciała wrócić.

W przeciwieństwie jednak do poprzednich włamywaczy, ten bez wahania uniósł pistolet i wycelował w nią z groźnym spojrzeniem. Na jego twarzy widać było podekscytowanie, gdy dostrzegł dysk w jej dłoni.

– Bingo! – wykrzyknął z radością. – Opłacało się czekać!

– Czego ode mnie chcesz? – wrzasnęła Jenna na całe gardło, a spokój umysłu, który starała się zachować, znów ustąpił miejsca panice. – Zostaw mnie w spokoju!

– Chcę tylko tego pendrive’a. Daj mi go. Gdy upewnię się, że jestem w stanie otworzyć zawartość, będziesz wolna. Czy jest zabezpieczony hasłem?

Jenna przytaknęła, oddychając z trudem i walcząc z przeplatającymi się uczuciami wściekłości i przegranej. Bała się, że jest na granicy płaczu.

– Znasz hasło?

Jenna zamrugała zdziwiona, jak gdyby nie zrozumiała pytania.

– Czy znasz hasło? – warknął niecierpliwie włamywacz.

– Oczywiście – skłamała, ponownie zaczynając myśleć. Najwyższy czas.

Wyciągnął rękę.

– Podaj mi dysk. I hasło. Przyrzekam, że wtedy zostawimy cię w spokoju. Definitywnie.

Nie odpowiedziała przez kilka sekund, rozpaczliwie szukając wyjścia z beznadziejnej sytuacji.

– Wierz mi, to najlepsze, co mogę ci zaproponować.

W przebłysku natchnienia, Jenna ułożyła plan – rozpaczliwy, to prawda, ale nie bardziej niż jej sytuacja. I prawdopodobnie była to jedyna szansa.

– Dlaczego do cholery miałabym ci zaufać? – zapytała, by zyskać na czasie, jednocześnie przesuwając się w stronę pobliskiego stolika.

Zanim włamywacz miał szansę odpowiedzieć, dopadła blatu i porwała wysoki kieliszek z winem, który postawiła tam kilka godzin wcześniej, tuż przed tym, jak Nathan z uśmiechem na ustach uruchomił dźwięk werbli, co było jej ostatnim pozytywnym wspomnieniem, nim przeszła przez wszystkie dziewięć kręgów piekła.

– Cofnij się! – krzyknęła, zatrzymując podręczny dysk tuż nad powierzchnią czerwonej cieczy, prawie jej dotykając. – Upuszczę to i dane znikną na zawsze. To ostatnia kopia, a jedyny człowiek, który zna zawartość, jest martwy.

Na twarzy włamywacza spokój zaczął ustępować panice, gdy zdobycz zawisła niepewnie nad wytwornym kryształowym kieliszkiem.

Jenna zobaczyła w jego oczach, że zrozumiał powagę sytuacji. Wyprowadziła go w pole. Uznał, że postara się wydusić z niej hasło, by uprościć sobie życie, zamiast ją zastrzelić i wziąć pendrive’a. Ale teraz siedział po uszy w gównie. Postawiła go przed diabelskim dylematem. Jeżeli teraz do niej strzeli, nośnik wpadnie do wina i dane znikną.

Tak naprawdę wcale nie była taka pewna. Z tego co wiedziała, pendrive był wodoodporny. Ale nawet jeśli tak, czy dane przetrwają zanurzenie w alkoholu? Nie wiedziała, ale na szczęście włamywacz potraktował ten połowiczny blef całkowicie poważnie.

– Rzuć mi swój pistolet i kluczyki od samochodu – zażądała, nie oddając przewagi ani na moment. – Już! Albo to puszczę – zagroziła, wskazując głową malutki dysk w swojej prawej ręce. W dodatku lewa ręka Jenny, w której trzymała kryształowy kieliszek, lekko drżała i mężczyzna pewnie obawiał się, że wino może chlapnąć w górę i zniszczyć dysk przez przypadek.

– Zrobię to – zagroziła ponownie.

– Słuchaj, daj mi pendrive’a – powiedział włamywacz tak spokojnie, jak tylko umiał. – Jeżeli go zniszczysz – dodał z ustami wykrzywionymi w grymasie – zabiję cię. Masz to jak w banku.

Uniósł wyżej pistolet i wyciągnął w stronę jej głowy, by zaakcentować swoją groźbę.

– Ale jeśli mi go dasz – kontynuował tak miłym tonem, jak tylko potrafił – puszczę cię wolno. Nie zrobię ci krzywdy. Obiecuję.

– Twoje obietnice nic dla mnie nie znaczą! – prychnęła Jenna przez zaciśnięte zęby. – Po tym, co zobaczyłam dziś w nocy, jestem pewna, że zabijesz mnie jak tylko dostaniesz to w swoje łapska. Tak więc nie mam już nic do stracenia. – Uniosła brwi. – Możesz powiedzieć to samo o sobie?

Mężczyzna spojrzał na nią niepewnie.

Jenna przybrała jeszcze bardziej zdecydowany wyraz twarzy.

– Masz trzydzieści sekund, by rzucić mi swoje kluczyki i pistolet. Jeśli tego nie zrobisz, zniszczę twój łup, a ty będziesz się tłumaczyć przed szefem.

Po jego bladości Jenna widziała, że go zagięła. Nie spuszczał wzroku z jej rąk, które wciąż drżały na tyle, by mógł się obawiać, że dysk w każdej chwili może przypadkiem wpaść do kieliszka.

– Zostało ci dwadzieścia sekund – przypomniała Jenna. – Naprawdę to zrobię, nawet wiedząc, że mnie zastrzelisz. Myślisz, że się boję? Mój ukochany został dopiero co zamordowany na moich oczach. Tej nocy straciłam wszystko! Nie mam zbyt wielu powodów, by żyć. Prawie mam nadzieję, że nie spełnisz moich żądań i wtedy ja zniszczę ten cholerny dysk, a ty mnie uwolnisz od cierpienia.

Jenna wypowiedziała te słowa tak przekonująco, że sama nie była całkiem pewna, w jakiej części stanowiły prawdę.

Zamilkła jeszcze na moment.

– Dziesięć – powiedziała po prostu. – Dziewięć. Osiem. Siedem–

– Zaczekaj! – krzyknął w popłochu facet, patrząc jej prosto w oczy – Powiedzmy, że cię wypuszczę. Kto mi zagwarantuje, że nie zniszczysz dysku zaraz po wyjściu?

– Nikt – odpowiedziała Jenna. – Będziesz musiał uwierzyć mi na słowo.

– Czy mam twoje słowo?

Jenna kiwnęła głową.

– Tak, daję słowo. Zależy mi tak samo jak tobie na poznaniu jego zawartości. Tak więc tym razem przegrałeś. Oddaj pistolet oraz kluczyki i pozwól mi wyjść. Wtedy źródło informacji, które chcesz zdobyć, przetrwa. A biorąc pod uwagę, na jakich spryciarzy wyglądacie, ty i twoja banda zbirów, jestem pewna, że wciąż będziecie w stanie mnie złapać i odzyskać łup, mam rację?

– Przedstawiłaś ciekawą propozycję. Ale jeśli mam cię wypuścić, musisz mi przyrzec jeszcze jedną rzecz. Nie ujawnisz nic z tego, co znajdziesz na dysku. Nie pozwolisz, by cokolwiek dotarło do publicznej wiadomości.

– Dlaczego?

– Myśl sobie o mnie, co chcesz, ale zaufaj mi w tej kwestii. To by się źle skończyło dla wszystkich. Obstawiam, że tylko kilkoro ludzi na świecie jest w stanie zrozumieć, o co w tym chodzi. Ale postępuj z tymi informacjami bardzo ostrożnie, nawet jeśli nie masz zielonego pojęcia, co oznaczają. Tak jakby to była prosta instrukcja budowy bomby wodorowej.

Oczy Jenny rozszerzyły się.

– Czy to jest potężny materiał wybuchowy?

Pokręcił przecząco głową.

– Nie. Nic z tych rzeczy. Ale zaufaj mi, byłoby źle, gdyby wieść o tym się rozniosła. Wierzysz mi?

Popatrzyła mu głęboko w oczy i z jakiegoś powodu uwierzyła. Teraz przynajmniej sprawa się trochę rozjaśniła. Obie grupy pragnęły odkrycia Nathana dla siebie, ale były gotowe zrobić wszystko, by nie dorwał go ktoś inny.

– Zdradź mi, co jest na pendrivie – powiedziała.

Pokręcił głową.

– Nie mogę. Nie jestem upoważniony do udzielania ci jakichkolwiek informacji. Nie powinienem ujawniać nawet tego, co już powiedziałem. Zrobiłem to tylko dlatego, że nie dałaś mi wyboru i musiałem decydować w pośpiechu. Zatem obiecaj mi, że nie zniszczysz nośnika oraz że zachowasz w tajemnicy zawarte na nim informacje, a ja puszczę cię wolno. Ale jeśli mnie zmusisz, sam go zaraz rozwalę.

– Dobra. Wierzę ci. Cokolwiek się tutaj znajduje, jest niebezpieczne i podejdę do tego ostrożnie. Będę to traktować jak instrukcję skonstruowania bomby. Tak jak powiedziałeś.

I zdała sobie sprawę, że faktycznie miała zamiar dotrzymać słowa. A przynajmniej dopóty, dopóki nie uzyska pełnego rozeznania w sytuacji. Wtedy sama podejmie decyzję, czy to odkrycie jest z gatunku tych, które należy zakopać głęboko pod ziemią, czy przeciwnie – które mogą zbawić świat.

Jenna stała jakieś pięć metrów od niego. Bez słowa i nie zbliżając się do niej, rzucił ostrożnie w jej stronę swój pistolet oraz kluczyki. Wylądowały na miękkim, beżowym dywanie parę kroków od niej.

– Jeszcze twój telefon – dodała, zdając sobie sprawę, że nie może pozwolić, by zaraz gdzieś zadzwonił.

Grymas złości wykrzywił jego twarz, ale rzucił pod nogi Jenny również komórkę.

– Teraz wejdź do szafy na płaszcze i zamknij drzwi, podczas gdy ja będę to wszystko zbierać – rozkazała, nie tracąc czujności. Póki była w zasięgu jego wzroku, ryzykowała, że rzuci się na nią i ją obezwładni.

Pokręcił głową z niedowierzaniem i przeszył ją prawdziwie morderczym wzrokiem. Ewidentnie nie był przyzwyczajony do przyjmowania rozkazów w ten sposób i to od kogoś, kogo powinien móc rozłożyć jedną ręką. Sytuacja pozostawała groteskowa, ale nie miała czasu zastanawiać się nad tym, jak kuriozalne było powstrzymanie ataku bezwzględnego zabójcy i pokonanie go za pomocą szklanki wina.

– Do szafy! – powtórzyła, a on wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę i w końcu spełnił jej żądanie.

Jenna podniosła pistolet, komórkę oraz kluczyki i wepchnęła je do kieszeni.

– Przez kuchnię wychodzi się drzwiami do garażu – krzyknęła tak, by usłyszał ją z wnętrza szafki. – Bądź tam za minutę. Jeśli nie pojawisz się w ciągu dwóch minut, zniszczę dysk z danymi na miejscu.

Znalazła swoją torebkę i chwyciła portfel. Popędziła do garażu i otworzyła pusty bagażnik ich białego, czterodrzwiowego samochodu marki Hyundai Sonata rocznik 2018, który Nathan prowadził kilka godzin temu, przywożąc ją z lotniska. Był dosyć tani, ale solidny i masywny, a więc właśnie taki, jakiego teraz potrzebowała.

W chwili, gdy jej nieproszony gość wkroczył do garażu, była tak daleko od bagażnika, jak się dało. Klęczała z kieliszkiem wina przed sobą, wciąż trzymając pendrive tuż nad powierzchnią czerwonego trunku.

– Właź do bagażnika i zamknij go od środka – rozkazała.

– Nie ma takiej jebanej opcji! Chyba kurwa oszalałaś!

– Nie sądzę. Weź pod uwagę, że teraz mam twój pistolet. Więc rób, co mówię, albo nie tylko zniszczę dysk, ale też podziurawię cię tak, że będziesz przypominał sito. Chodziłam na strzelnicę już jak miałam osiem lat – skłamała. – Mój ojciec był gliniarzem – dodała, znowu blefując.

– Módl się o to, żebym to nie ja cię znalazł – prychnął, po czym skulił się i wcisnął do środka bagażnika Sonaty. Gdy już był w środku, sięgnął jedną ręką i udało mu się pociągnąć pokrywę w dół. Wreszcie dało się usłyszeć charakterystyczne kliknięcie, oznaczające że bagażnik został zamknięty.

Jenna pośpieszyła na zewnątrz, do samochodu, który ukradła na Górze Palomar. Hyundai służył jako więzienie, a nawet gdyby rodzinny samochód nie był zajęty, czuła się bezpieczniej wsiadając do pojazdu, którego, przynajmniej na ten moment, nikt nie mógł powiązać z nią.

Zajęła miejsce kierowcy, wsunęła pendrive do kieszeni i wypiła jednym haustem cały kieliszek wina, przez moment pragnąc mieć całą butelkę, którą ukoiłaby swoje napięte jak postronki nerwy i w której utopiłaby smutki.

6

Lee Cargill miał oczy podkrążone ze zmęczenia i był wkurzony. Więcej niż wkurzony. Był wściekły. Kipiał z gniewu.

Przemierzał w tę i z powrotem ogromny pokój wypełniony ciężkim sprzętem, stanowiący część olbrzymiej placówki, na potrzeby której w 1935 roku, podczas budowy Teleskopu Hale’a, Korpus Inżynieryjny Armii Stanów Zjednoczonych wydrążył przestrzeń pod wierzchołkiem Góry Palomar, łącznie z miejscem na sale konferencyjne i kwatery noclegowe. Prace prowadzono równolegle z Obserwatorium Hale’a, tak więc przeszły w zasadzie niezauważone.

– Szlag by to trafił! – ciskał się Cargill.

Uwielbiał bazę Palomar. Jej położenie, tuż pod szczytem malowniczej góry, było doskonałe. Nie tylko sama placówka była przestronna i dobrze wyposażona. Do jej zalet należała również możliwość wyjścia w nocy na zewnątrz, by rozkoszować się świeżym powietrzem i niebem pełnym wyjątkowo dobrze widocznych gwiazd. To ostatnie było zresztą głównym powodem, dla którego góra została wybrana na siedzibę niegdyś najbardziej imponującego teleskopu na świecie.

Teraz jednak wszystko się schrzaniło.

– Pierdol się, Edgarze Knight! – krzyczał do pustego pomieszczenia.

Akurat kiedy przebrzmiało echo krzyku Cargilla, do pokoju wszedł jego zastępca, Joe Allen, z równie ponurym wyrazem twarzy.

– Zameldowała się trzecia z wysłanych grup – powiedział.

– No i? – warknął niecierpliwie Cargill.

– Prawie nikt nie przeżył. Po obydwu stronach. Wszyscy ludzie z naszej pierwszej grupy operacyjnej są martwi. Ten sam los spotkał członków wszystkich ekip, które wysłaliśmy w odpowiedzi na ogłoszony przez pierwszą grupę alarm. Ocalał tylko pilot helikoptera, ale jego maszyna została uszkodzona. Miał szczęście, że udało mu się stamtąd wydostać. Kurwa, wyobrażasz to sobie? Gdyby się rozbił, dopiero mielibyśmy problem, niezależnie od tego, czy wybuchłby pożar.

– Już mamy problem – prychnął Cargill. – Ale masz rację, wtedy byłby jeszcze większy. – Zamilkł na chwilę. – Jesteś pewien, że nikt oprócz niego nie przeżył?

– Możliwe, że Jenna Morrison, ale nie jesteśmy pewni. Niektórych zwłok nie dało się rozpoznać.

– Serio? – krzyknął Cargill. – Czy ona nie była tam jedyną kobietą? To jest dość istotna pierdolona wskazówka, nie?

Joe Allen głośno przełknął ślinę.

– Nie znaleźliśmy ciała żadnej kobiety – powiedział. – Może ona żyje, a może jest martwa, a my jeszcze nie zlokalizowaliśmy zwłok. Niewykluczone, że została ranna i udało jej się uciec. Wciąż przeszukujemy lasy.

– Rozpoznaliście kogoś po ich stronie?

– Jeszcze nie.

– To skąd wiemy, że wszyscy ich ludzie zginęli?

– Mieliśmy dane na temat liczebności ich ekip, a ilość ciał mniej więcej im odpowiada.

– W ogniu bitwy można się pomylić w rachunkach. Nie mamy pewności, że żaden z nich nie uciekł. A zwłaszcza nie możemy być pewni, że nie schwytali Jenny Morrison.

– Zgadza się, ale nic im to nie da. Nie ma już Nathana Wexlera, a wszelkie ślady jego odkrycia zostały zniszczone. Mógłbyś do woli przesłuchiwać żonę Einsteina i nie dowiedziałbyś się niczego nowego o ogólnej teorii względności.

– Wielkie dzięki za wykład, Joe. Sam bym do tego nie doszedł. Jestem taki, kurwa, tępy – pokręcił głową, rozeźlony. – To musi być dzieło Edgara Knighta. Na bank. Pomyśleć, że nazywałem tego kutasa przyjacielem. Po prostu nie mogę się, kurwa, doczekać następnego spotkania z prezydentem. Straciliśmy dobrych ludzi. Niezastąpionych. Knight nie miał prawa wiedzieć o tej bazie. Odłączył się od nas zanim się tutaj wprowadziliśmy i jestem pewien, że nie miał pojęcia o istnieniu tej placówki. To był jeden z głównych powodów, dla których ją wybrałem.

– Mamy kreta. To jedyne wyjaśnienie.

– Co ty nie powiesz – odparł Cargill. – Musiał szpiegować od samego początku. Czekał na odpowiedni moment. Knight wiedział, że tu jesteśmy, ale uznał, iż bezpośredni atak na naszą bazę ma małe szanse powodzenia. Pewnie zadecydował, że zachowają cierpliwość i wykorzystają nasz świetny wywiad. Zaczekają, aż sami natrafimy na trop czegoś, co będzie stanowiło przełom.

Allen przytaknął.

– To właśnie się nam udało.

– Obserwowaliśmy Wexlera – powiedział Cargill z rozdrażnieniem – a Knight śledził nas.

Odwrócił się z płonącym wzrokiem.

– Czy komukolwiek mogę teraz ufać? Skąd mam, cholera, wiedzieć, czy ty nie pracujesz dla Edgara Knighta?

– Daj spokój, Lee. Znamy się od bardzo dawna. Powinieneś wiedzieć, że to nieprawda.

Twarz Cargilla złagodniała.

– Masz rację, Joe. Wiem. Ale jestem skonany. I sądziłem, że dobrze znam wszystkich naszych ludzi. Najwyraźniej się myliłem.

– Co teraz zrobimy?

– Musimy opuścić tę bazę i znaleźć nową. Nasza aktualna placówka jest w zasadzie nie do zdobycia i niełatwo się tutaj dostać, więc wątpię, by groziło nam w tym momencie jakieś niebezpieczeństwo. Ale nie doceniłem Edgara Knighta i już więcej nie powtórzę tego błędu – Cargill zmarszczył brwi. – Przede wszystkim jednak naszym priorytetem powinno być wytropienie człowieka, albo ludzi, którzy przeniknęli do naszej organizacji. Dopóki tego nie zrobimy, zmiana siedziby, czy jakiekolwiek inne działania, gówno dadzą.

7

Jenna dojechała do gmachu szkoły średniej La Jolla Country Day i zatrzymała się wewnątrz labiryntu budynków i miejsc parkingowych. W okolicy stało tylko kilka samochodów, z niewiadomych przyczyn zostawionych na noc. Było parę minut po czwartej nad ranem.

Wyłączyła światła, przymknęła oczy i wysiliła zmęczony umył, by ustalić plan działania. Nie dała rady.

Była wykończona już wtedy, gdy koło północy, czyli o drugiej w nocy według strefy czasowej Chicago, wrócili z lotniska. Teraz natomiast minęła prawie doba od czasu, kiedy ostatnio spała. Jej ciało zalało ją w ciągu ostatnich kilku godzin falami adrenaliny, która właśnie przestawała działać i Jenna padała ze zmęczenia.

Zatonęła w fotelu kierowcy, tocząc beznadziejną walkę z opadającymi powiekami, ale szybko zapadła w niespokojny sen. Otworzyła oczy niecałą godzinę później i energicznie potrząsnęła głową, by w pełni się rozbudzić.

Nawet ta krótka drzemka była dla niej wybawieniem i czuła, że na powrót może się skoncentrować i działać. Nie potrzebowała lustra ściennego by wiedzieć, że wygląda, jakby przeszła przez piekło. Przeszła. Pokrywały ją rany, otarcia i krew, głównie cudza.

A więc, co teraz?

„Myśl!” – nakazała sobie.

Co powinna zrobić?

Stwierdziła, że najpierw sprawdzi, co ma przy sobie. Jedynymi użytecznymi przedmiotami w jej portfelu były dwie dwudziestodolarówki oraz karty: bankomatowa i kredytowa. Uznała, że nie może ryzykować użycia karty kredytowej, dopóki nie dowie się z kim, lub z czym, walczy.

Jej komórka została zarekwirowana, ale teraz miała dwie inne, jedną należącą do pyzatego kierowcy z Góry Palomar, a drugą – człowieka zamkniętego w bagażniku jej samochodu.

No i miała broń – dwa pistolety, jeden maszynowy, drugi zwykły.

Przede wszystkim musiała zdobyć pieniądze. Podjechała do pobliskiego bankomatu i wypłaciła pięć stówek, równowartość maksymalnego limitu na jedną transakcję w jej banku. Zatankowała na całodobowej stacji benzynowej, po czym wróciła na parking liceum, by zastanowić się nad dalszymi krokami.

Dochodziła teraz piąta trzydzieści. Słońce wzejdzie za niecałą godzinę. Ile czasu upłynie, zanim właścicielowi samochodu uda się zgłosić kradzież?

Może powinna uprzedzić jego ruch i sama stawić się na komisariacie? Ludzie, którzy porwali ją i Nathana, nie obawiali się tego, że ktoś zawiadomi lokalną policję. Przywódca porywaczy właśnie tak powiedział, a ona mu wierzyła.

Czyżby mundurowi siedzieli im w kieszeni?