Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
O TYM, ŻE LAURA JEST OFIARĄ, WIEDZĄ TYLKO ONA I JEJ OPRAWCA.
Laura od dzieciństwa sprawiała problemy. Po śmierci ukochanego ojca życie już nigdy nie było dla niej takie samo. Gdy tylko osiągnęła pełnoletność, wyprowadziła się z domu i ograniczyła kontakty z najbliższą rodziną.
Na jakiś czas zniknęła, a gdy się odnalazła, nikt jej nie uwierzył, gdy mówiła, że ran nie zadała sobie sama. Po jakimś czasie bloger, który bada niewyjaśnione zbrodnie, zaczyna rozumieć, że Laura mówi prawdę, twierdząc, że ją porwano i torturowano.
Ponadto niedawno w okolicy w podobnych okolicznościach zaginęła dziewczyna podobna do Laury. To oznacza, że oprawca jest nadal na wolności. Z czasem okaże się, że dziewczyna musi zmierzyć się nie tylko z mordercą, ale także z okolicznościami, w jakich zmarł jej ojciec.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 330
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Yesterday, upon the stair,
I met a man who wasn’t there
He wasn’t there again today
I wish, I wish he’d go away...
William Hughes Mearns, Antigonish
[I met a man who wasn’t there]
Sam jednak, z własnej woli, postradałem równowagę psychiczną, która nawet najgorszym z ludzi pozwala niekiedy stawiać czoła pokusom. W moim wszelako przypadku każda pokusa oznaczała upadek.
Robert Louis Stevenson, Doktor Jekyll i pan Hyde
Prolog
Bolesny, zduszony krzyk wyrywa się z mojego wnętrza, gdy czuję ostrze przecinające skórę na prawym nadgarstku. I mimo że bardzo boli, to cieszę się, że to już ostatni. Czuję, jak ciepła krew spływa po moich palcach i nawet słyszę, jak krople upadają na posadzkę. Myślę, że mój słuch się wyostrzył po czasie, który spędziłam w ciemności.
Krew wypływa ze mnie i więdnę jak kwiat.
Ile minęło czasu? Kilka dni? Kilka tygodni, miesięcy? Czasami mam wrażenie, że spędziłam tu całą wieczność. Przypominają mi się opowieści mamy o piekle i czyśćcu, którymi straszyła mnie, gdy byłam mała, i zastanawiam się, czy ten koszmar kiedyś się skończy? Czy wszystkie moje męki będą odtwarzane raz po raz, w kółko, aż odpokutuję za wszystkie moje grzechy? Czy jednak w pewnym momencie moje serce po prostu się zatrzyma, nastanie wieczna cisza, a ja w końcu przestanę cierpieć?
Zastanawiam się, za czym będę najbardziej tęsknić. Myślałam o naprawdę wielu rzeczach. Miałam czas na myślenie.
Podzieliłam wszystko według kategorii zmysłów.
Moje oczy najbardziej będą tęsknić za widokiem czerwonych maków, które obradzały co roku na łące za moim rodzinnym domem. Ich kolor był tak głęboki i intensywny. Pamiętam, jak razem z mamą wiłyśmy z nich wianki. Zawsze gdy działo się coś złego, starałam się powrócić do tych pięknych wspomnień i kwiatów w kolorze krwi.
Będzie brakować mi śpiewu ptaków zamieszkujących wysokie drzewo, które rośnie obok mojego balkonu. Zaczynały swoje arie wczesnym porankiem, czasem gdy było jeszcze całkowicie ciemno. To one towarzyszyły mi w ciemnej jak piekło bezsenności.
Będzie mi brakowało smaku wczesnych, kwaśnych malin, które zbieraliśmy z braciszkiem, pomimo wyraźnych słów mamy, że to jeszcze nie czas. I choć miały smak o wiele gorszy niż słodycz dojrzałych owoców, był to nasz rytuał, nasze małe nieposłuszeństwo i nasz wspólny sekret.
Będzie mi brakowało słodkiego, lekko mdlącego zapachu więdnących róż umierających w wazonie na moim stole. Mimo że zawsze, gdy je kupowałam w kwiaciarni, czy ścinałam w ogrodzie rodziców, zawsze, gdy brałam w dłonie bukiet, uważając, by przypadkiem się nie ukłuć, wiedziałam, że będą powoli umierać, a ja będę na tę śmierć patrzeć. A mimo to nie przestawałam. Nie mogłam odzwyczaić się od waszego, zwiastującego własną śmierć, zapachu.
Będzie mi brakowało delikatnej sierści mojego starego, kochanego kota, który mruczał za każdym razem, gdy go głaskałam. Gdy wracałam późnym wieczorem do domu, gdy nasypywałam mu jedzenia do miski. Mam nadzieję, że ktoś się nim zaopiekuje. Mam nadzieję, że nie trafi do schroniska, że nie umrze z głodu.
Szkoda, że to wszystko tak się skończy. Żałuję tak wielu rzeczy.
Tylu rzeczy, które wcale nie były nieuniknione.
Nagle słyszę gwałtowny hałas metalu uderzającego o betonową posadzkę i wzdrygam się. Rozmyślania uspokajają mnie, ale nie na długo. Znów zaczyna ogarniać mnie ogromny, przeraźliwy, paraliżujący strach przed śmiercią. Wiem, że on tu jest.
Wtem czuję przeszywający ból w przedramionach, najpierw w lewym, chwilę później w prawym – zostały gwałtownie uniesione do góry. Kajdanki przesuwają się po mojej delikatnej, przeciętej skórze. Silę się na kolejny krzyk, ale knebel w moich ustach skutecznie go tłumi.
– Chodź – mówi szeptem mój oprawca. – Musisz się podnieść. Podłożę ci pod plecy poduszki, żebyś nie wisiała na kajdankach. Twoja skóra się napina. Nie potrzebujemy tego.
Nie ruszam się, moje ciało jest jak worek kamieni. Poddałam się już jakiś czas temu.
Po chwili dociera do mnie smród alkoholu i krzyczę, gdy czuję piekące rany na nadgarstku. Opatruje moje rany. Najpierw na jednej, potem na drugiej ręce. Łzy płyną intensywnie po moich policzkach.
Gdy kończy, z mojego gardła wydobywa się gulgot. Oprawca przez chwilę się nie rusza, po czym delikatnie zdejmuje knebel. Oddycham ciężko, starając się nabrać jak najwięcej powietrza, jakbym chciała zrobić to na zapas.
– Proszę – szepczę przez popękane wargi. – Proszę, niech to już będzie ostatni raz.
Duża, ciepła dłoń dotyka mojego policzka, przesuwa się na szyję, a później na tył głowy i delikatnie gładzi mnie po włosach, po czym obce usta całują czubek mojej głowy.
– Ciii... – mruczy mężczyzna i delikatnie mnie przytula. Gdy robił to pierwszy raz, wyrywałam się. Gdy zrobił to znów, miałam nadzieję, że okazanie uczucia to zwiastun tego, że mnie wypuści. Dziś wiem, że się myliłam. Dziś już nie reaguję. Starałam się rozpoznać jego głos, wyczuć zapach, wyobrazić sobie jego postać, ale wszystko na nic. – Będzie dobrze, obiecuję. Tym razem z tobą będę. Tym razem nie będziesz musiała przechodzić przez to wszystko sama.
– Proszę, zabij mnie albo mnie wypuść.
– Spokojnie. – Całuje mnie w czoło. – Nie pozwolę ci się wykrwawić. Musisz przeżyć, żebym mógł się z tobą pożegnać. Musisz przeżyć, żebym mógł cię zakopać.
***
Deszcz rytmicznie uderza w szybę. Zazwyczaj ten kojący dźwięk sprawiał, że ogarniała mnie senność, ale nie dziś. Księżyc delikatnie oświetla wnętrze pokoju, ale nie muszę nic widzieć, aby czuć to przewracające się koło mnie, niespokojne, cuchnące śmiercią ciało. Zazwyczaj delikatnie pachniało mydłem, dziś wydaje obrzydliwy odór strachu i szaleństwa. Znowu.
Leżę w bezruchu jak kłoda, bojąc się poruszyć, bojąc się oddychać. Tak bardzo przeraża mnie ten pokój, pełen demonów i zjaw, jednak nie mogę drgnąć, bo jakaś część mnie chce zostać i czuć ciepło tego ciała, póki jeszcze jest to możliwe. Czuć się bezpiecznie jak kiedyś.
Ale tej nocy po raz kolejny ogarnia mnie bezkresne, paraliżujące przerażenie.
– To koniec. – Słaby głos przecina ciszę jak sztylet. – Wszystko się kiedyś kończy.
Naglę słyszę głuche plaśnięcie, jakby ktoś mlasnął albo wdepnął w głęboką kałużę. Oddech przyspiesza, słyszę zduszony jęk.
– Strach kiedyś się kończy. Cierpienie też. – Ze stęknięciem odwraca się do mnie, zakrywa mi usta dłonią, po czym czuję ostry, przeszywający ból w podbrzuszu i przez kilka sekund jestem w zawieszeniu – nie oddycham, nie czuję, gdy ręka zsuwa się z moich ust, zostawiając na nich lepką substancję, a ja, odruchowo oblizując wargi, czuję metaliczny, obrzydliwy smak.
– Proszę, pójdź ze mną.
Jedną ręką odrzucam kołdrę, dotykając mokrego, nasiąkniętego krwią prześcieradła, a drugą dotykam podbrzusza, z którego wydobywa się lepka ciecz.
Spoglądam na leżące obok mnie nieruchome ciało i zaczynam krzyczeć.
Destruction after all is a form of creation.
Graham Greene, The Destructors
We were hungry before we were born.
Fever Ray, Keep the streets empty for me
Rozdział I
– Umarła pani?
Poruszam się gwałtownie i spoglądam w kierunku źródła głosu. Po moich plecach przechodzi dreszcz, świat czernieje i odruchowo łapię się za brzuch.
– Słucham?
– Pytam, czy umarła pani? Mówię od dłuższej chwili, a pani nie reaguje. Czy mogę złożyć zamówienie?
Mrugam szybko kilka razy, starając się przejrzeć na oczy i oddalić wirującą czerń, która podąża za mną od dawna. Bo ja od dawna żyję w dwóch światach – w tym świecie „przed” i w tym świecie „po”. Spoglądam na ładnego chłopaka, młodszego ode mnie o dobrych kilka lat. Spodziewałam się, że będzie na mnie patrzył z irytacją, ale jedyne co widzę w jego oczach to zaciekawienie.
– Przepraszam. Co podać?
– Dużą kawę z mlekiem, na wynos.
– Cukier?
– Bez.
Chwilę później nalewam do kubka kawę z ekspresu i staram się przestać myśleć o tym, o czym myślałam przed chwilą, ale bez powodzenia. Im bardziej staram się przestać o tym myśleć, tym bardziej przylepia się do mnie, staje przed oczami i zatapia pazury w moim ciele.
Podaję chłopakowi napój i rachunek. Szef bardzo tego pilnuje. Układam już w głowie plan, czym mam się zająć, minuta po minucie, żeby tylko nie myśleć, nie wspominać – udawać, że zapomniałam. Dziś nie mogłam się skupić, musiałam być najwyraźniej niewystarczająco zajęta, bo wszystko znowu zaczęło wypływać z mojej głowy wprost przed oczy jak przerażający, krwawy wodospad.
Chcę się odwrócić, ale dostrzegam, że on tam cały czas stoi i mi się przypatruje.
Też przez chwilę na niego spoglądam i zastanawiam się, co takiego zobaczył. Czy spostrzegł, że gładzę nadgarstki? Może widział blizny? Czego on chce?
– Czy mogę jeszcze w czymś pomóc? – pytam cicho.
– Z jakiego powodu była pani tak zamyślona? Nad czym pani tak intensywnie myślała?
Silne ręce ściskające moje nadgarstki.
Zapach lasu. Bezdenna, wieczna ciemność.
Zabarwiona krwią z przygryzionego języka, brudna woda i zamykający się w jej wirujących bąbelkach, skutecznie tłumiony wrzask konającego.
Wstrząsam ramionami i biorę głęboki wdech, zanim oddalę się znowu drogą pełną bólu i ciemności, daremnie szukając światła księżyca, które wskaże mi drogę.
– O niczym konkretnym. Mnóstwo różnych myśli przebiegało przez moją głowę. Czemu pytasz?
– Kilka razy panią wołałem, również po imieniu. – Wskazuje palcem na plakietkę przypiętą do mojej piersi. – Zareagowała pani dopiero, jak zapytałem, czy pani umarła.
Przekrzywiam głowę i patrzę na niego spod wpółprzymkniętych powiek, znowu gładząc nadgarstek. Myślałam, że czasy, gdy miałam na twarzy wypisane to, co mi się przydarzyło, dawno minęły. Robiłam wszystko, żeby tak właśnie się stało, bo nie miałam innego wyjścia. Miałam do wyboru udawane normalne życie albo prawdziwą śmierć.
– Ciężko pracuję, młody, dniami i nocami. Dlatego czasem czuję się, jakbym nie żyła. A teraz muszę cię przeprosić, zrobiła się kolejka.
Chłopak jeszcze przez chwilę wbija we mnie zafascynowany wzrok, po czym odrywa się od lady i wychodzi, rzucając mi ostatnie spojrzenie w trakcie zamykania ciężkich drzwi. Przez chwilę zastanawiam się, czy to był przypadek? Czy po prostu chciał mnie poderwać, czy rzeczywiście wyczuł, że jest we mnie śmierć, którą tak bardzo staram się ukryć?
Ile razy można zaczynać od nowa?
Ile razy można umknąć śmierci?
Przez resztę wieczoru staram się, jak tylko mogę, skupić na kawie, na klientach, na wyrzucaniu fusów, na liście zakupów do zrobienia w sklepie całodobowym, do którego muszę wejść, zanim wrócę do domu. Ćwiczę to od kilku lat i jestem z siebie zadowolona. Czasami mam gorsze dni jak ten dzisiejszy, ale przyzwyczaiłam się do potknięć. Nienawidzę ich, ale je akceptuję.
Jest prawie północ, gdy wreszcie kończę sprzątanie i zamykam lokal. Wkładam klucze do kieszeni kurtki i zaczynam spacer do domu. Powinnam być tam w maksymalnie trzydzieści minut. Przez ten czas układam sobie niemalże co do minuty plan na kolejny dzień i powtarzam go wiele razy, tak aby wrył się w pamięć. Staram się nie myśleć o niczym innym, ale bardzo dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że prędzej czy później mnie to dopadnie.
Na samym początku łudziłam się, że zapomnę i to, co się stało, nie będzie miało wpływu na moje życie. A przynajmniej na życie, które zaczęło się, gdy światło oślepiło mnie tak bardzo, że bolesny prąd rozszedł się na całe ciało, a ja sama upadłam na asfalt przed hamującym z wizgiem opon samochodem.
Stoję na przejściu dla pieszych i czekam, aż zapali się zielone światło. Piąta trzydzieści – pobudka. Piąta czterdzieści pięć – prysznic. Szósta – płatki z mlekiem. Dziesięć minut później schodzę ze schodów i przebiegam sześć kilometrów. Bieganie jest nużące, ale nie zakładam słuchawek, żeby posłuchać podcastu czy muzyki. Siódma piętnaście – wychodzę na balkon i podlewam kwiaty. Siódma trzydzieści – biorę prysznic. Ósma – wychodzę do pracy. Co dalej, Laura? Co dalej?
Nie planuję dalej. Wybiegam w przód na maksymalnie dwadzieścia cztery godziny i powtarzam mój plan jak mantrę, jakby miało mnie to uchronić przed czymś, czego nie jestem w stanie opisać.
Kiedyś planowałam wszystko – kolejne dni, tygodnie, lata, moją przejrzałą młodość i cuchnącą śmiercią starość.
Aż przestałam.
Nie miałam już wyboru, bo zrozumiałam, że nigdy nie dożyję starości.
Z początku dlatego, że nie chciałam. A później dlatego, że nie mogłam.
Zrozumiałam, że wcale nie chcę umierać. Że tak naprawdę nie jestem w stanie poświęcić wszystkiego, żeby cię zobaczyć.
Nie mogę oszukać moich instynktów.
I to zmieniło wszystko.
Załamał się cały mój świat.
Podskakuję, a z mojej piersi wyrywa się krzyk, gdy stojący przy przejściu dla pieszych samochód pogania mnie klaksonem, abym zeszła z chodnika i przeszła przez ulicę. Automatycznie łapię się za brzuch, otwieram usta i oddycham głośno, po czym rzucam się przed siebie, jakby ktoś mnie gonił. Nienawidzę. Tak bardzo nienawidzę cię za to, że odkąd to się stało, jestem wyczulona na każdy pieprzony dźwięk. Wszystko co dzieje się wokół mnie, odbieram ze zdwojoną, a nawet potrojoną siłą i nie jestem w stanie tego opanować.
Tak bardzo mnie zmieniłeś. Tak bardzo wypaczyłeś.
Tak bardzo cię nienawidzę.
Mimo że to właśnie dzięki tobie żyję. Bo popełniłeś błąd.
Zatrzymuję się po kilkudziesięciu metrach, siadam na wąskiej ławce i chowam twarz w dłoniach.
Tak bardzo mnie zmieniłeś. Tyle razy powtarzałeś, że moje cierpienie się skończy. Że pomożesz mi zrozumieć przez co przechodzę i jak to się musi zakończyć. Że będziesz ze mną i dla mnie, i że podtrzymasz mnie zawsze, gdy będę upadać.
Kłamałeś! – wrzeszczy wyrywające się z mojej klatki piersiowej serce. Kłamałeś! – wrzeszczą blizny na moich nadgarstkach, w które wbijam paznokcie aż do krwi.
Minęło tyle lat, a ja nie posunęłam się naprzód ani o centymetr.
– Spokojnie, kochana. – Ciepłe dłonie ślizgają się od mojej szyi wzdłuż kręgosłupa, podczas gdy wymiotuję śliną i krwią do podanej przez niego miski. Nawet po wypiciu pół litra wódki nie miałam takich torsji. – Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Tym razem wszystko będzie dobrze. Niedługo wszystko się skończy i wtedy nastanie spokój.
Żołądek podchodzi mi do gardła. Ściskam dłońmi głowę, starając się odpędzić od siebie ten koszmar, ale odruch wymiotny mi na to nie pozwala – w towarzystwie kilku obrzydliwych dźwięków pozbywam się wymieszanej z sokami żołądkowymi śliny i oddycham ciężko.
– Pieprzona pijaczka. – Słyszę żeński głos, i mimo że chciałabym spojrzeć jej w oczy, nie podnoszę się.
Ściskam głowę tak mocno, że słyszę chrzęst, ale nie jestem w stanie określić, co chrzęści – kości czy żwir pod moimi tenisówkami. Gorące łzy wypływają mi spod powiek. Nie mrugam, chcę jak najszybciej się ich pozbyć.
Podnoszę się po kilku minutach i ze zwieszoną głową, ciągnąc za sobą zdjęty uprzednio sweter, wchodzę na klatkę schodową. Nogi mam jak ołów, ale udaje mi się wspiąć na trzecie piętro. Wkładam klucz do zamka, przekręcam go i popycham drzwi. Chwytam pęk kluczy w dłoń i ten największy wysuwam spomiędzy palców. Wbiję ci go prosto w oko, rozumiesz? Tym razem nie dam się zabrać!
Podnoszę dłoń na wysokość mojej twarzy i wiem, że uderzę mocno. Po chwili słyszę miauczenie. Okruszek wybiega z mieszkania i ociera się o moją nogę, spoglądając na mnie szeroko otwartymi, szafirowymi oczami. Wzdycham głęboko.
Gdyby tylko coś było nie w porządku, pokazałbyś mi drogę ucieczki. Jeśli jesteś tak zrelaksowany, to nic mi nie grozi. Biorę cię na ręce, wchodzę do mieszkania i powoli, dokładnie zamykam wszystkie zamki. Opieram czoło o zimne drewno antywłamaniowych drzwi.
Chwilę później wchodzę do kuchni i wypuszczam z objęć Okruszka – ten zeskakuje z blatu i siada koło miski, patrząc na mnie wyczekująco. Otwieram lodówkę, wyciągam puszkę i nakładam mu karmę. Gdy nachylam się, moje plecy przenika zimne powietrze. Wzdrygam się i prostuję, rozglądając dookoła. To okno koło fotela jest uchylone. Czy zostawiłam je tak przed wyjściem do pracy? Robię się nieostrożna. Nic nie powinno uśpić mojej czujności, nawet upływający czas.
Podchodzę do okna i z impetem je zamykam, starając się nie patrzeć na zewnątrz, aby przypadkiem nie ujrzeć tam obcej twarzy. Okruszek wzdryga się, ale nie wyciąga mordki z miski.
Mój telefon wibruje. Odblokowuję go i spoglądam na wiadomość od Piotra: „Chłopacy jutro wracają do domów na święta. Chcesz wpaść do mnie, zamówić pizzę i obejrzeć jakiś straszny film?”.
Nie wiem, co mam napisać, dlatego nie odpisuję wcale. Idę do łazienki, zrzucam z siebie ubrania i wchodzę pod prysznic. Delikatnie myję włosy, a następnie całe ciało. Mimo że to boli, otwieram szeroko oczy, które zalewa woda z prysznica. Po chwili zakręcam kran, wychodzę na miękki chodniczek i wycieram się puchatym ręcznikiem tak szybko, jak mogę.
Staram się nie otwierać oczu, ale odbicie łapie moje spojrzenie i je zatrzymuje. Mój żołądek się kurczy. Rachunek zysków i strat, Laura. Przypomnij sobie, co straciłaś i co dzięki tej stracie zyskałaś.
Powoli podnoszę powieki, delikatnie omiatając wzrokiem odbijającą się w lustrze nagą postać.
Nagie chude łydki i uda.
Odchylam delikatnie prawą nogę i z pieszczotą wiodę palcami po bliźnie, od dołu do góry. To uczyniło cię silniejszą. To też dzięki niej zrozumiałaś, gdzie tak naprawdę chcesz być… To ty o tym zadecydowałaś.
Szerokie biodra. Płaski, zapadły brzuch, a na nim, po prawej stronie, blizna. Dotykam jej delikatnie opuszkami palców i wodzę z góry na dół. To tylko uczyniło mnie silniejszą.
On mi to zabrał.
Odwracam do lustra wnętrza moich obrzydliwych, pofałdowanych nadgarstków i patrzę na nie, nie mrugając, czując rozlewający się po moim ciele gniew. Tak wiele mi zabrałeś.
Rozerwałabym te blizny palcami, gdybym dzięki temu mogła zrobić tobie to, co zrobiłeś mi. Odpłacić ci się. Zniszczyć cię w ten sposób, w jaki ty zniszczyłeś mnie.
Rumieniec wykwita na moich policzkach, gdy wyobrażam sobie ciebie bezbronnego, ze związanymi na plecach dłońmi. Mój oddech przyspiesza, gdy chwytam cię mocno za włosy i wciskam twoją głowę pod taflę śmierdzącej wody w starej, zardzewiałej wannie.
Szarpiesz się, wijesz jak ja wtedy. I tak jak ty moją, ja trzymam twoją głowę pod wodą, aż przestajesz się szarpać i następuje ta chwila zawieszenia, podczas której to ja podejmuję decyzję, wpatrując się w odbicie w tafli wody, obnażające moje zaciśnięte zęby i podwinięte wargi. Moje niemrugające, szeroko otwarte oczy.
Czy ty naprawdę wtedy zabrałeś ode mnie ciężar decyzji?
Rozciąć moją skórę. Zagłębić się we wnętrzu mojego ciała. Przeszyć mnie na wylot. Czuć gorącą krew. Zaciskać palce na mojej szyi. Zanurzać moją głowę pod wodą. Zabijać na tak wiele sposobów, podczas gdy w bólu i strachu zaczynałam rozumieć, że już nigdy nie wrócę.
Myślę, że gdybym wtedy wiedziała, co mnie spotka, nigdy nie walczyłabym, aby się uwolnić. Czasami myślę, że oszukałam przeznaczenie, a ono się o mnie upomina, starając się strącić mnie w przepaść. Unicestwić byt, który nie miał prawa się narodzić.
Nie powinien się narodzić!
Miałam tyle możliwości, aby umrzeć, ale mój egoistyczny instynkt przetrwania mi na to nie pozwolił, chociaż powinien. Powinnam odpuścić i się poddać. Ta śmierć przepełniona ciszą i jednocześnie szeptami, wydaje się lepsza niż to, co mnie po niej spotkało.
Przecież powinnam umrzeć.
Tak bardzo za tobą tęsknię, mimo że to przez ciebie! To przez ciebie upadłam tak nisko, bo ciebie zabrakło. Gdybyś wtedy był koło mnie… moje życie potoczyłoby się inaczej.
Tymczasem zostałam ofiarą. I za to znienawidzili mnie wszyscy dookoła. Za to mnie napiętnowali. A ja mogłam im tylko przyznać rację i zrosić się łzami wstydu.
Wiesz, o kim myślałam, gdy mnie topił? Gdy gwałcił ostrzem moje ciało? Gdy zakładał mi pętlę na szyję?
Cały czas myślałam o tobie.
I o tym, co pocieszało mnie przed śmiercią: to, że wiedziałam, że, mimo bólu i przerażenia, w końcu cię zobaczę. W końcu spojrzysz mi w oczy, pocałujesz w czoło i powiesz: – Laura, nareszcie! Tęskniłem za tobą! Nic się nie stało, kochanie. To, co zrobiłaś i czego nie zrobiłaś, nie miało znaczenia.
I tego tak bardzo pragnęłam, tak bardzo, jak spojrzeć w twoje oczy i wykrzyczeć pełną piersią:
– Przepraszam! Wybacz mi, błagam! Nie chciałam, żeby tak to się skończyło! Nie chciałam tego zrobić!
Topię się. Topię się w twoich słowach i gestach, i w tej śmierdzącej, zatęchłej wodzie. Pomóż mi odejść, nie pozwól mi wrócić! Ja już po prostu nie dam rady.
Wymiotuję brudną wodą i oddalam się od twoich tęczówek, w które wpatrywałam się, próbując zatrzymać czas w naszym spojrzeniu, ale on tym jednym szarpnięciem zniweczył kolejny plan mojego odejścia.
– Musisz pozwolić się zakopać.
Potrząsam głową, a przez moje ciało przechodzi gwałtowny dreszcz.
Ty zawsze wiedziałeś, co dla mnie najlepsze.
Sięgam po wiszącą koło drzwi piżamę i szybko ją zakładam. Spoglądam w lustro.
Tak jest idealnie.
Nie widać moich blizn.
Rozdział II
Chyba nigdy nie czułam się tak bezbronna jak teraz.
Pamiętam, jak na studiach spotykałam się z chłopakiem z roku. Płeć męska stanowiła na naszym kierunku mniejszość, a on był najprzystojniejszy z nich wszystkich. Dziewczyny od razu zrobiły wywiad przed przystąpieniem do ataku. Był wolny, więc nie mógł się od nich opędzić. Nawet nie wiem, jak to się stało, że skończyliśmy razem i spotykaliśmy się prawie rok.
Wiele dziewczyn mi zazdrościło, dorobiłam się przez to kilku wrogów, ale nie interesowało mnie to za bardzo. Nigdy nie zależało mi na tym, aby mieć wielu znajomych, więc utrata kilku wcale mnie nie bolała.
To były wspaniałe miesiące i w mojej głowie zaczęła się rodzić idiotyczna myśl, że może to ten jedyny. I tak sądziłam do czasu sylwestrowej zabawy w dużym gronie znajomych, podczas której upił się i zrobił karczemną awanturę z zazdrości, bo nie spodobało mu się to, że jeden z moich kolegów zbyt długo ze mną rozmawia i za blisko mnie stoi.
Może nawet wybaczyłabym mu później tę scenę, gdyby nie to, że kiedy zaczęłam spokojnie tłumaczyć, że nie ma o co być zazdrosnym, uderzył mnie w twarz tak mocno, że aż odbiłam się od ściany.
Osunęłam się na kolana i spojrzałam mu w oczy, tak bardzo mi teraz obce, przepełnione furią. Zobaczyłam jego uniesioną dłoń szykującą się do kolejnego uderzenia i to właśnie wtedy poczułam się bezbronna jak nigdy wcześniej. Przez chwilę miałam wrażenie, że moje życie i bezpieczeństwo zależały od osoby, która właśnie mnie skrzywdziła, a której kiedyś ufałam. Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje.
Dziś ta sytuacja mnie niemalże śmieszy. Tamto uczucie było niczym w porównaniu do tego, co czuję teraz. Teraz nie mogę się ruszyć. Mój oprawca mocno ściska mnie za gardło, a ja zastanawiam się, czy to już teraz? Czy nastał koniec?
Obrzydliwy, gorzki płyn spływa po moim gardle. Staram się go za wszelką cenę wypluć, próbując się przy tym nie zakrztusić. Boli mnie szyja, policzki, głowa, bo od kilkudziesięciu minut walczę, aby przeżyć. Nie chcę pić tego, co wlewa mi do gardła. Bałam się, że to trucizna, ale teraz bardziej boję się tego, że on po prostu mnie udusi. Wyrywam się jak mogę, od czasu do czasu słysząc pełne złości posapywanie. Po jakimś czasie on traci cierpliwość i w furii zaczyna mnie bić po twarzy. Sama już nie wiem, co lepsze – wypić to, co próbuje we mnie wlać, czy dać roztrzaskać sobie czaszkę.
Jestem żałosna. Zasmarkana, zakrwawiona idiotka, która może walczyć, ile chce, ale nigdy nie da rady uwolnić się z więzów. Przecież to logiczne. Nie pokonam praw fizyki, nie mam nadprzyrodzonych mocy.
Nigdy nie czułam się tak bardzo bezbronna jak teraz, decydując się odpuścić i umrzeć.
Mimo że tam ktoś na mnie czeka.
Przestaję się szamotać, przestaję walczyć i połykam płyn… Po chwili mężczyzna delikatnie kładzie moją głowę na poduszkę i słyszę, jak wychodzi z pomieszczenia, zamykając za sobą skrzypiące drzwi.
Przechylam się na prawo, bo tak mniej boli i zastanawiam się, czym zasłużyłam na to, żeby się tu znaleźć. Żeby to właśnie tak się skończyło. Co takiego zrobiłam?
Próbuję zanucić jakąś znaną mi melodię, aby dodać sobie choć trochę otuchy, ale żadna nie przychodzi mi do głowy. Zaczynam zapadać się w sobie. Mam wrażenie, że brak mi czucia w dłoniach i stopach.
Coś szczypie mnie najpierw w przedramiona, a później w uda, na przemian z jednej i drugiej strony. Podrywam się za każdym razem, gdy czuję ten dotyk. Napina się całe moje ciało. Odruchowo próbuję wyswobodzić się z przytwierdzających mnie do łóżka pasów, wyrwać zapięte w kajdany dłonie i stopy, mimo że doskonale wiem, że mi się to nie uda.
Czy to ty mnie męczysz? Czy to ty się nade mną znęcasz? Czy to, co mi zrobiłeś, to dla ciebie za mało? Proszę, daj mi umrzeć w spokoju!
– Berek! Gonisz!
Moje obolałe, poranione od własnych paznokci dłonie zaciskają się w pięści.
– Gonisz!
Napinam całe ciało, próbując poderwać się do góry. Kręcę głową na wszystkie strony, dobrze wiedząc, że nic nie zobaczę, bo opaska jest przyklejona do mojej skóry, ale to nieważne. W tym momencie już nic nie jest istotne.
– Wstawaj! Twoja kolej, gonisz!
– Janek? – Obcy, ochrypły, niknący głos wypływa z mojego gardła.
– No jasne, że to ja! – Kolejne uszczypnięcie w ramię, które sprawia, że zapadam się we własnym ciele, czując, jakby spadało ono przez zmurszałe podłogi wysokiego budynku na samo dno. A uderzenia mojego serca to każda rozbita przez moje ciało podłoga.
Sięgam dna. Słyszę huk, który boleśnie wibruje w moich uszach i powoli się wycisza, zastępując hałas śpiewem ptaków i szumem wysokich traw, pośród których spędziłam dzieciństwo. Widzę twoje plecy, jak przede mną uciekasz, a ja z całych sił chciałabym do ciebie dobiec, dotknąć cię, poczuć twoje ciepło i krzyknąć: „Berek! Gonisz!”. Choć wiem, że to niemożliwe. Nie powinno cię tu być.
Oddalasz się ode mnie, mimo że próbuję cię gonić, a za tobą biegnie ciemność, która otacza mnie z każdej strony, aż nic nie widzę. Nie jestem w stanie się ruszyć, nie czuję kompletnie nic.
– Janek – charczę cicho i resztę sił, które w sobie mam, marnuję na ledwo słyszalny płacz.
Mija dużo czasu, zanim drzwi do lochu ponownie się otwierają i czuję ciepło ciała mojego mordercy. Obruszam się, gdy na mojej twarzy ląduje letni, wilgotny ręcznik. Mężczyzna powoli przemywa mi twarz, nucąc bardzo cicho melodię, której nie jestem w stanie rozpoznać. Gdy przestaje, zapada cisza, ale dobrze wiem, że nie odszedł. Czuję go obok siebie. Delikatnie dotyka moich włosów, a ja się wzdrygam.
– Proszę – mówię cicho przez zdarte do bólu gardło. – Daj mi umrzeć w spokoju…
Mężczyzna nachyla się, po czym składa delikatny pocałunek na moim czole. Jego usta są wilgotne i ciepłe.
– Tylko tego pragnę – szepcze, a ja czuję w jego głosie pieszczotę. – I tak się stanie. Ale jeszcze nie teraz.
Chwilę po tym czułym geście i ciepłych słowach znów czuję mocną dłoń zaciskającą się na moim gardle. Otwieram usta jak ryba i, zanim się spostrzegam, on wciska przez nie giętką rurkę, która szybko wędruje przez gardło i dociera do żołądka. I gdy myślę, że to tak bardzo boli, po chwili przekonuję się, że to nie koniec, bo przez tę rurkę do wnętrza mojego ciała zaczyna wlewać się woda.
Rozdział III
Po porannym biegu biorę gorący prysznic. Myję się, nie dotykając szpecących ran – po tylu latach uciekania i ukrywania tego, co się stało, ktokolwiek mógłby obudzić mnie pijaną w środku nocy i kazać mi się umyć – nigdy nie dotknęłabym tych blizn. Dotykam ich tylko wtedy, gdy przypominam sobie to, co się wtedy działo, choć tak bardzo staram się o tym nie myśleć.
Ale gdy już się to dzieje, wiem, że muszę ich dotknąć, żeby uzmysłowić sobie, że wciąż tu jestem, że jeszcze nie umarłam, a one są tego dowodem.
Tylko wtedy ich dotykam.
Nie wyobrażam sobie, aby mógł ich dotknąć ktoś inny niż ja w tych momentach słabości. Nigdy na to nie pozwolę. Już nie. Nie po tym jak w bieliźnie, z krzykiem na ustach wybiegałam z mieszkania chłopaka, którego imienia nawet nie pamiętałam, czując się, jakby goniło mnie stado demonów.
Obiecywałeś, że wszystko będzie dobrze.
Obiecywałeś, że zaznam spokoju.
Tak bardzo chciałabym spojrzeć w twoje oczy, których nigdy nie widziałam, i wykrzyczeć, że zrobiłeś coś gorszego – mimo że przeżyłam, to zamieszkałam w piekle, w niekończącej się, koszmarnej pętli. Nie powinnam była walczyć. Nie powinnam była wygrzebywać się z grobu. Powinieneś spełnić swoją obietnicę i mnie zabić. I najbardziej nienawidzę ciebie nie za to, że mnie porwałeś i torturowałeś. Nienawidzę cię za to, że tego nie dokończyłeś.
Sprawdzam, czy wszystkie okna w mieszkaniu są zamknięte, wychodzę i zatrzaskuję za sobą drzwi wejściowe zamykane na trzy różne zamki. Przekręcam klucz w każdym z nich, po czym naciskam na klamkę i napieram na drzwi, sprawdzając, czy na pewno są zamknięte.
Zbiegam po schodach i zatrzymuję się gwałtownie na półpiętrze.
Odwracam się i spoglądam w górę, zastygając. Ten zapach. Obcy zapach. Ten, który poczułam wczoraj, gdy wracałam do mieszkania. Moja klatka piersiowa szybko podnosi się i opada. Spokojnie, Laura. To niemożliwe. Odwracam się, zbiegam ze schodów i wypadam z impetem z budynku.
Gdy dochodzę do kamienicy, w której znajduje się kawiarnia, przystaję i z ulgą głęboko oddycham. Kilka kroków dalej znajduje się alejka, wzdłuż której ustawione są ławki i śmietniki. Podchodzę do jednej z nich i dostrzegam siedzącą parę metrów ode mnie pochyloną postać, zapatrzoną w ekran telefonu, ubraną w kawowy płaszcz, który wydaje mi się znajomy.
Sięgam do torebki, wyciągam paczkę papierosów i zapalniczkę. Odpalam jednego i głęboko się zaciągam. To mój rytuał, który odprawiam każdego poranka przed pracą i który pozwala mi się wyciszyć. Wiem, że to paskudny nałóg, ale nic nie poradzę na to, że pomaga mi się odprężyć.
– Laura?
Otwieram szeroko oczy i, podskoczywszy, odwracam się całym ciałem do źródła głosu, zaciskając pięść i unosząc ją na wysokość twarzy.
Przede mną, w kawowym płaszczu, stoi młody chłopak, który poprzedniego dnia w kawiarni pytał mnie, czy umarłam.
– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.
Patrzy na mnie z niepokojem w oczach. Dużych, jasnych oczach, otoczonych firanami ciemnych rzęs. Uświadamiam sobie, że cały czas jestem w pozycji obronnej z uniesioną pięścią. Rozluźniam się i opuszczam dłoń, oddychając głęboko.
– Cholera, przestraszyłeś mnie!
– Przepraszam, nie chciałem.
Odwracam twarz i zaciągam się mocno papierosem, po chwili delikatnie wydmuchując dym.
– Co tu robisz tak wcześnie? – pytam, nie patrząc na niego. Rozglądam się dookoła. Nie widzę żywej duszy. Zazwyczaj obserwuję tu porannych biegaczy i ludzi wyprowadzających psy, ale dziś jak na złość nie ma nikogo.
Dosłownie nikogo.
– Czekałem na ciebie.
Zastygam i przestaję oddychać. Nie. To niemożliwe. Laura, do cholery, przestań!
Spoglądam na niego, zastanawiając się, czy zdąży mnie uderzyć.
Chłopak, jakby wyczuwając moje napięcie, wbija dłonie w kieszenie i odchyla się ode mnie.
– Możemy chwilę porozmawiać?
– O czym?
– O tobie. O tym, co ci się przytrafiło.
Cholera.
Te gnojki są coraz młodsze. A już myślałam, że mam od nich spokój.
– Czyli o czym?
– O mężczyźnie, który cię torturował.
Prycham lekceważąco, rzucam pod stopy niedopałek i z impetem wciskam go piętą w żwir. Odwracam się i idę w stronę kawiarni. Cała się trzęsę.
– Nie chcesz o nim rozmawiać? Proszę, daj mi pięć minut! Nie, dwie minuty! Chciałbym po prostu zadać ci kilka pytań!
Chłopak podąża za mną, a ja już się nie boję, jestem wściekła. Tak długo tym razem udało mi się pozostać anonimową, a ten szczeniak właśnie wszystko zniszczył!
„Zmęczą się tym tematem, Laura. Prędzej czy później”.
Nieprawda!
– Laura, proszę, daj mi choć chwilę, obiecuję, że już nie będę cię nagabywał…
Zatrzymuję się gwałtownie, a on wpada na mnie. Odwracam się, ale chłopak jest już kilka kroków za mną, jakby wiedział, że nie powinien się do mnie zbliżać.
– Czego chcesz? – pytam cicho, zaciskając dłonie, bo jedyne czego pragnę, to go uderzyć.
Wyznaczyć granicę.
– Chcę porozmawiać o tobie i o tym, co ci się przydarzyło.
– Rozwodził się nad tym każdy pieprzony tabloid i rozgrzebywały to niemalże wszystkie stacje telewizyjne.
– Wiem, ale one mnie nie interesują, ja chcę porozmawiać z tobą.
– O czym?! – wybucham. – O tym, że jestem nienormalna? Że jestem wariatką, samobójczynią, że zniszczyłam siebie i moją rodzinę? Tego chcesz? Nie musisz ze mną rozmawiać, wystarczy, że wpiszesz moje nazwisko w wyszukiwarkę internetową. Tam zdiagnozowano mnie pod każdym możliwym kątem.
Łzy płyną mi po policzkach, pierś szybko unosi się i opada. Niech to szlag! Dawno już nie pozwoliłam tym wspomnieniom wypłynąć, dawno tak gwałtownie nie straciłam nad sobą kontroli.
Zaciskam powieki, wypychając spod nich ostatnią porcję łez, po czym próbuję uspokoić oddech. Po kilku chwilach udaje mi się, rozluźniają się też moje pięści. Spoglądam na przyglądającego mi się chłopaka i widzę w jego oczach coś innego, niż się spodziewałam.
Nie współczucie, tylko smutek. I zastanawiam się, czy smuci się z mojego powodu, czy z własnego?
– Przepraszam – mówi cicho. – Nie chciałem sprawić ci przykrości. Po prostu chciałem z tobą porozmawiać. Nic więcej.
– Nie chcę o tym rozmawiać.
– Jesteś pewna?
– Tak.
– Nawet przez chwilę? Obiecuję zadać ci pytania, których nie zadał do tej pory żaden dziennikarz od momentu, gdy cię oskarżono.
Biorę głęboki wdech.
– Dobrze, tylko jedno pytanie. Teraz.
Chłopak szeroko otwiera oczy i przekrzywia głowę w prawą stronę, przypatrując mi się w milczeniu, po czym nabiera powietrza.
– Czy kiedykolwiek domyśliłaś się, kim był mężczyzna, który cię porwał?
Wpatrujemy się tak w siebie przez chwilę, później gwałtownym ruchem chwytam swój plecak rzucony wcześniej pod nogi i wyjmuję z niego klucze do kawiarni.
Blizny na moim ciele palą żywym ogniem, manifestując swoją obecność bardziej niż kiedykolwiek.
Odwracam się od niego, powoli przekręcam klucze w dwóch wielkich zamkach, słyszę chrobot przesuwających się zapadek i otwieram drzwi. Wchodzę do środka i zanim je za sobą zatrzaskuję, spoglądam na chłopaka ubranego w kawowy płaszcz, z nasuniętą na czoło wełnianą czapką, przypatrującego mi się wyczekująco.
– Powinieneś popracować nad swoim researchem, młody – mówię twardym, stanowczym głosem. – Wszyscy dobrze wiemy, że nie było żadnego porywacza.
Zatrzaskuję za sobą drzwi i przekręcam jeden z zamków, próbując okiełznać wyrywający się ze mnie wrzask i powstrzymać się przed zrobieniem tego, na co od tak dawna mam ochotę. Staram się zdusić wyrywający się ze mnie destrukcyjny gniew, za który przyjdzie mi zapłacić.
Ciąg dalaszy w wersji pełnej
Copyright © by Olga Kruk, 2022
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce: © Andy Feliciotti/Unsplash
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-217-7
Wydawnictwo Filia
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.