Verlaque i Bonnet na tropie. Przerwane próby w Teatrze Vendome - M.L. Longworth - ebook

Verlaque i Bonnet na tropie. Przerwane próby w Teatrze Vendome ebook

Longworth M.L.

0,0
49,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kiedy Jean-Marc Sauvat, odnoszący sukcesy prawnik i najlepszy przyjaciel sędziego śledczego Aix-en-Provence, Antoine’a Verlaque’a, przyjął niewielką rolę w letniej inscenizacji sztuki Cigalon Marcela Pagnola w lokalnym teatrze, nie miał pojęcia, że ​​główną rolę w przedstawieniu zagra słynna aktorka Liliane Poncet. Jednak podekscytowanie Jeana-Marca z powodu spotkania z legendą francuskiej sceny szybko gaśnie. Wcielający się w tytułową postać inny dawny gwiazdor filmowy, Gauthier Lesage, jest grubiański i apatyczny i nikt z obsady nie rozumie, dlaczego dostał tę rolę. Za kulisami panuje chaos, spowodowany przez roztargnioną reżyserkę.

Wygląda na to, że każdy skrywa jakąś tajemnicę. Kiedy jeden z aktorów znika na dobre, komisarz policji Bruno Paulik oraz oczekujący właśnie narodzin dziecka Verlaque muszą rozwikłać zagadkę, która z każdym dniem wydaje się coraz bardziej skomplikowana…

Czy 10 tom przygód sędziego Verlaqua i dr Marine Bonet będzie naprawdę ostatnim z cyklu?

Mary Lou Longworth mieszka w Aix-en-Provence od 1997 roku. Pisała o tym regionie dla „Washington Post” „Timesa” (Wielka Brytania), „Independent” (Wielka Brytania) i czasopisma „Bon Appétit”. Jest autorką dwujęzycznego zbioru esejów Une Américaine en Provence, wydanego przez La Martinière w 2004 roku. Czas spędza w Aix, gdzie pisze, oraz w Paryżu, gdzie prowadzi kursy pisarstwa na New York University. Przerwane próby w teatrze Vendôme to dziesiąta i ostatnia książka z kryminalnej serii „Verlaque i Bonnet na tropie”. Na podstawie dwóch pierwszych tomów powstał serial Murder in Provence, nakręcony przez BBC i dostępny na BritBox.

W serii "Verlaque i Bonnet na tropie” ukazały się:

- Śmierć w Chateau Bremont;

- Morderstwo przy rue Dumas;

- Morderstwo w winnicy;

- Morderstwo na île Sordou;

- Tajemnica odnalezionego płótna Cezanne’a;

- Klątwa fontanny;

- Tajemnice Bastide Blanche;

- Zbrodnia w Boże Narodzenie;

- Zapomniane muzeum przy rue Mistral.

Przyjemna… Pełna soczystych opisów jedzenia i elementów historii kultury, to doskonały sposób na relaks w towarzystwie starych przyjaciół. – „Publishers Weekly”

Orzeźwiająca… Jej urok tkwi w lokalizacji i w czarującym towarzystwie sędziego śledczego Antoine’a Verlaque’a i jego żony Marine Bonnet. Zachwyceni czytelnicy będą chcieli zarezerwować lot. – „The Washington Post”

Rozrywkowa… Pełne wdzięku postacie uzupełniają schludną[AM5], tajemniczą fabułę. To bilet dla tych, którzy szukają zastępczych wakacji.– „Publishers Weekly”

Pełne wykwintnych dań, jedwabistych win i wystawnych domów książki Mary Lou Longworth, z ich ciekawymi tajemnicami, przeniosą Cię na południe Francji. Idealne dla smakoszy i frankofilów.– Slate

Tajemnice Verlaque’a i Bonnet… pozwolą Ci zanurzyć się w leniwy [AM8]świat epikurejskich przyjemności i dobrego życia.– NPR

Powieści Longworth… to tajemnice dla smakoszy z fabułą, która zapewnia stół, na którym podawane są zachwycające posiłki i wyśmienite wina.– Booklist

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 336

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



M. L. Longworth 

Przerwane próby w Teatrze Vendôme

Przekład:

Małgorzata Trzebiatowska

Sopot 2024

Dla Martina Crockera, z podziękowaniami

1Poniedziałek, 7 sierpnia

Jean-Marc Sauvat nie znosił się spóźniać. Szedł szybko w dół Cours Mirabeau, wymijając mieszkańców miasta i poruszających się w spacerowym tempie turystów. Zatrzymał się, by obetrzeć brwi, i pomyślał, że powolność przechodniów nie brała się z wakacyjnej atmosfery, ale raczej z dojmującego, sierpniowego upału.

Szczęśliwie podwójny rząd rosnących na tej alei wysokich platanów z grubymi liśćmi budował zacieniony tunel. Jean-Marc przyglądał się grupie przyjaciół w średnim wieku, którzy przebiegali od jednego ukrytego przed słońcem miejsca do następnego, omijając rozświetlone strefy, gdzie liście nie zacieniały całego chodnika. Kusiło go, by się zatrzymać i odpocząć – kawiarniane tarasy wypełniły się dopiero w połowie, bo było zbyt gorąco nawet na to, by usiąść i zamówić coś do picia. Większość mieszkańców spędzała teraz czas przy basenach obok swoich domów lub w głębi zaciemnionych mieszkań z zamkniętymi okiennicami. Albo też bawiła na wakacjach w Szkocji, tak jak on przed rokiem.

W tej chwili żałował – nie po raz pierwszy zresztą – że zgłosił się do castingu do roli w sztuce teatralnej, podczas gdy mógłby odpoczywać w Bretanii, gdzie, jak chwalili się jego przyjaciele ze szkoły średniej, świeciło teraz słońce, ale temperatura nie przekraczała dwudziestu stopni Celsjusza. Każdego lata wybierał się z nimi na wycieczkę, obecnie już także z ich rodzinami. Ponad połowa z nich to prawdziwi paryżanie. On jako jedyny został w Aix, chociaż Corinne, również prawniczka, mieszkała w nieodległej Marsylii. Za każdym razem, gdy rozmawiał z należącymi do ich paczki mieszkańcami Paryża, narzekali na szare niebo w stolicy i na zatłoczone ulice, i pytali z zazdrością o pogodę na południu. Ale wczorajszego wieczoru zdołał ich rozśmieszyć, opowiadając przez telefon o aixańskim upale. Żałował, że się z nimi nie zobaczy, a jednocześnie czuł ulgę, że nie okaże się jedynym singlem w towarzystwie, nie będzie musiał zapamiętywać imion wszystkich latorośli i grać z nimi w planszówki, jakby to, że jest samotnym mężczyzną, oznaczało, że lubi takie rozrywki. Ale kochał swoich starych przyjaciół. Pamiętał moment, kiedy kilka lat temu, przy stole jadalnym gdzieś w dolinie Loary, wyznał im, że jest gejem. Na kilka chwil nad stołem zapadła cisza, aż wreszcie Corinne podeszła do niego, pocałowała go w policzek, a potem go objęła. Pozostali, jeden za drugim, poszli w jej ślady. To wspomnienie wycisnęło mu łzy z oczu.

A ponieważ byli tak dobrymi przyjaciółmi, nie omieszkali głośno krytykować jego decyzji o rezygnacji z corocznych wspólnych wakacji na rzecz udziału w amatorskiej sztuce. Dlaczego nie odpoczywał z nimi w Bretanii? Czy postanowił zmienić ścieżkę kariery? Pytaniom tym towarzyszył donośny chichot. Dzielnie roześmiał się i wyjaśnił, że sztuka – Cigalon Marcela Pagnola (jeszcze większy chichot i próby imitowania ciężkiego południowego akcentu) – miała zostać wystawiona na początku czerwca, ale grająca główną rolę aktorka zachorowała na grypę.

Jean-Marc był akurat w teatrze i podpisywał umowę, gdy dotarły tam złe wieści. Nie wiedział, kim była owa aktorka, gdyż właścicielka teatru, Anouk Singer, zachowywała to jeszcze w tajemnicy. Anouk odłożyła słuchawkę, kilka razy zaklęła, po czym wzruszyła ramionami, wyjęła zza ucha ołówek i na darmowym kalendarzu ze sklepu żelaznego zmieniła datę premiery na wrzesień. Zaszokowała go jej nonszalancja, ale założył, że takie jest życie w teatrze.

I tak oto tkwił tutaj w środku sierpnia, w jednym z najgorętszych miast we Francji. Chociaż otrzymał urlop w swojej kancelarii prawnej, musiał przecież punktualnie stawiać się na próby przedstawienia. Kiedy mijał przypominającą tort weselny fontannę de la Rotonde, przeklinał Rzymian z II wieku, którzy uznali zbudowanie tego miasta, przeraźliwie zimnego zimą i dusznego latem, za fantastyczny pomysł; przeklinał wszelkich pisarzy, celebrytów i ludzi kultury, którzy rozpowszechniali wieścii, że Aix jest pięknym miejscem do odwiedzania i do życia, przez co stało się ono zatłoczone; przeklinał też swoją dumę z tego, że zdobył – i bezwstydnie przyjął, chociaż był amatorem – rolę w Cigalonie. Spojrzał na zegarek i zauważył, że jest o dziesięć minut spóźniony, ale się tym nie przejął. Było po prostu za gorąco.

Szedł dalej przez przestronny plac, który byłby całkiem pusty, gdyby nie kiosk z kwiatami. Kwiaty czekały na swoje nowe domy na mokrym chodniku – widocznie kwiaciarz musiał podlewać rośliny mniej więcej co dwadzieścia minut. Jean-Marc zatrzymał się przy ruchliwym Cours Sextius i zmarszczył brwi na widok pieszych, którzy niefrasobliwie przechodzili na czerwonych światłach, choć ruch uliczny nie ustawał. Biorąc pod uwagę ich wiek, nie powinni się tak lekkomyślnie zachowywać.

Aby o tym nie myśleć, próbował wyobrazić sobie pozostałych aktorów z obsady. Dzisiaj mają spotkać się po raz pierwszy, jeszcze nikogo z nich nie widział w teatrze – ani przed castingiem, ani już po nim. Tamtego dnia, wbrew swoim oczekiwaniom, nie zobaczył w poczekalni podenerwowanych aktorów rozgrzewających się albo powtarzających swoje kwestie. Siedział tam tylko on, na stołku naprzeciwko Anouk, która więcej niż raz upuściła swoją książkę i więcej niż raz zagubiła się na czytanej stronie. Przyszedł do domu zniechęcony, wypił szklaneczkę whisky, wypalił kubańskie cygaro – prezent od Antoine’a Verlaque’a – i całkowicie zapomniał o Anouk i jej zapyziałym Théâtre Vendôme.

Tymczasem ku swojemu zaskoczeniu kilka tygodni później otrzymał e-mail, w którym Anouk „z przyjemnością” oznajmiała, że jego przesłuchanie do roli Hrabiego było bardzo satysfakcjonujące. Umowę kopiowano wcześniej tak wiele razy, że ledwie dawało się ją odczytać. Zaskoczyło go, że nie pojawiła się informacja, którym wydaniem sztuki, znanej przede wszystkim z ekranizacji z 1935 roku, będą się posiłkować. Zatem zamówił kopię u Goularda przy Cours Mirabeau i miał nadzieję, że pozostali aktorzy zrobili to samo. W ten sposób, pomyślał, będą mieli przed oczyma ten sam tekst. Książka znajdowała się teraz w materiałowej torbie, którą miał zawieszoną na ramieniu. Oprócz niej były tam jeszcze: bloczek papieru, ołówek, butelka z wodą i telefon komórkowy. Nie do końca wiedział, co więcej zabrać ze sobą, ale miał nadzieję, że nie okaże się niedostatecznie przygotowany. Ani też przygotowany aż nazbyt dobrze. Czy cierpiał na tak zwany zespół oszusta, o którym czytał w gazetach i czasopismach? A może tylko wiecznie się martwił, jak wytykał mu jego przyjaciel Antoine. Poświęcił pięć minut na wybór odpowiedniej torby z materiału – zdecydował się na tę z Centre Pompidou. Uznał, że w ten sposób zademonstruje, iż jest człowiekiem kulturalnym i otwartym na współczesną sztukę oraz nowe idee, a to na wypadek, gdyby Anouk chciała nadać sztuce awangardowy sznyt.

Światło na przejściu dla pieszych zmieniło się na zielone i Jean-Marc przeszedł na drugą stronę. Serce biło mu coraz mocniej w miarę, jak zbliżał się do teatru, wziął więc głęboki oddech i powiedział sobie, że nie może być taki głupi. Nie ma żadnego powodu, by się obawiać. Dobrze mu poszło przesłuchanie i miał wszelkie prawo, by się tam znaleźć. Być może był amatorem, ale nie ciamajdą. Osiągał sukcesy jako prawnik, spłacił mieszkanie, a w wynajętym garażu stał jego sportowy samochód. Meble w większości zakupił w Paryżu, w domu aukcyjnym Drouota, co więcej – rozważał kupno drugiego domu w Ligurii. Jego najlepszy przyjaciel to znany aixański sędzia śledczy, czasem uznawany za kontrowersyjnego, który teraz był szczęśliwym mężem wieloletniej przyjaciółki Jeana-Marca, Marine. Antoine i Marine oczekiwali dziecka i już poprosili Jeana-Marca, by został jego ojcem chrzestnym. Uśmiechnął się. Tak, przygotowywał się i w pełni zasłużył na swoją rolę w sztuce.

Kiedy jego tętno wróciło do normy i zaczął się uspokajać, skręcił w małą rue 11 Novembre i zobaczył drzwi wejściowe do teatru. Nad nimi wisiał krzywo szyld, najwyraźniej domowej roboty, pomalowany w krzykliwe kolory, z napisem wykonanym niemodną czcionką z lat siedemdziesiątych. Ten widok sprawił, że ponownie zaczął się martwić. Czy Anouk zawsze była tak źle zorganizowana jak w czasie castingu? Czy ktokolwiek zechce zapłacić, by zobaczyć ich przedstawienie?

Przed nim szła starsza kobieta, która pomimo swego wieku miała na sobie krótką, kwiecistą spódniczkę i powiewną bluzkę z falbankami. Wydawało mu się, że coś śpiewa. Była bardzo drobna, ale mogła się poszczycić mocnym i czystym głosem. Przyspieszył kroku, by usłyszeć melodię. Z jakiegoś powodu uznał to za ważne. Kiedy się do niej zbliżył, zdołał rozpoznać pochodzącą z lat pięćdziesiątych piosenkę La Mer Charles’a Treneta.

Kobieta zatrzymała się przed drzwiami prowadzącymi do teatru i spojrzała na krzywy napis. Przestała śpiewać, potrząsnęła głową i położyła ręce na biodrach. Następnie odwróciła się do Jeana-Marca, który stanął tuż za nią. Najwyraźniej zauważyła, że słuchał jej śpiewu. Miała farbowane na blond i zebrane w duży kok włosy, a jej twarz pokrywał mocny makijaż. Wyrzucając w górę ręce w geście udawanej frustracji, zawołała:

– Jakże padli bohaterzy!*

Potem wybuchnęła śmiechem, bardzo perlistym i skądś mu znanym, a następnie otworzyła drzwi i weszła do środka.

Jean-Marc stał nieruchomo, niezdolny się poruszyć. Zdał sobie sprawę, że słowa kobiety nie odnosiły się do teatru, ale do niej samej. To Liliane Poncet, niegdyś wielka gwiazda francuskiej sceny i ekranu.

Przypisy:

* Biblia, II Księga Samuela 1:19. Nowy przekład z języków hebrajskiego i greckiego opracowany przez Komisję Przekładu Pisma Świętego, Warszawa 1975, Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne, s. 332 (przyp. tłum.).

2Poniedziałek, 7 sierpnia

Podczas gdy zdenerwowany Jean-Marc Sauvat witał się z pozostałymi aktorami, Marine Bonnet przemierzała w tę i z powrotem kuchnię swojego wiejskiego domu. Patrzyła z żalem na połyskującą w basenie wodę, wiedząc, że jest zbyt gorąco i słonecznie, by zaryzykować wyjście na zewnątrz. Po co kupili ten piękny dom? No cóż, jest tu basen, który kusił swoją turkusową wodą, i są leżaki z konstrukcją z kutego żelaza i granatową poduszką na każdym z nich. Tęskniła jednak do swojego mieszkania w centrum miasta z widokiem na dachy sąsiednich budynków. Kładąc rękę na swoim wielkim brzuchu, zastanawiała się, który dom okaże się dla dziecka lepszy. Na wsi z pewnością było czystsze powietrze, ale w mieście codzienne życie wydawało się dużo łatwiejsze.

Nagle zaczął dzwonić jej telefon komórkowy, więc podniosła go z kuchennego blatu i rzuciła okiem na wyświetlacz.

– Sylvie! – wykrzyknęła, widząc na ekranie imię swojej najlepszej przyjaciółki.

– Dostawa wina! – zawołała Sylvie. – Jestem przed twoją elegancką posiadłością.

– Już idę! – powiedziała Marine, kierując się do drzwi wejściowych. – Automatyczne otwieranie bramy się zepsuło.

Szybko podążyła ścieżką ku bogato zdobionej bramie z kutego żelaza. Widziała już czekające za nią małe, zielone twingo.

Marine była w ósmym miesiącu ciąży, ale poruszała się z dość dużą łatwością, ponieważ dziecko ułożyło się wysoko, jak mała piłka. Dokuczała jej tylko nuda, a poza tym tak bardzo chciała już je zobaczyć. Podeszła do bramy, pomachała i rozpoczęła mozolny proces otwierania kłódek i łańcuchów, które Antoine założył na czas naprawy przycisku otwierania. Po otwarciu wszystkich zamków Marine szeroko rozchyliła skrzydła bramy, aby jej przyjaciółka mogła wjechać.

Sylvie uchyliła okno.

– Dzięki Bogu, że dałaś mi swój stary samochód – powiedziała. – I dzięki Bogu, że ma klimę.

Marine poklepała dach auta, ale szybko cofnęła rękę, tak był rozgrzany.

– Sprzedawca namawiał mnie na klimatyzację i, o rany, dobrze, że go posłuchałam. Właściwie prawie mnie do tego zmusił.

Kobiety roześmiały się, a Marine wskazała Sylvie dłonią, by wjechała na długi podjazd.

– Zostaw bramy Wersalu otwarte – zawołała Sylvie. – Nie mogę być u ciebie długo, a ty potrzebujesz dwóch godzin, by je otworzyć i zamknąć! Chcesz się przejechać?

Marine pomachała ręką.

– Wolę się przejść – odparła.

Uśmiechnęła się, szczęśliwa, że widzi przyjaciółkę. I wcale nie zdziwiło jej to, że Sylvie żartuje z pretensjonalnej bramy, zainstalowanej przez poprzedniego właściciela.

Sylvie ruszyła dalej i zaparkowała obok nowego range rovera Marine, prezentu od Antoine’a. Otworzyła bagażnik swojego pojazdu i wyjęła skrzynkę wina.

– A to z jakiej okazji?

– Z okazji, że jesteś taką dobrą przyjaciółką. Poza tym w winiarni mają teraz specjalną ofertę, a ja nie mogę oprzeć się takim promocjom.

Marine spojrzała na nazwę winnicy – bardzo ekskluzywnej, położonej niedaleko ich domu, o dwadzieścia minut na północ od Aix. Znajdowała się tam współczesna, wielokrotnie nagradzana instalacja artystyczna i tak naprawdę Marine powątpiewała, czy Sylvie dokonała zakupu tak okazyjnie, jak mówiła.

– Wejdźmy do domu – zaprosiła przyjaciółkę. – W środku jest chłodniej.

– Wierzę.

Kiedy znalazły się w kuchni, obie zrzuciły sandały, wiedząc, że podłoga z terakotowych płytek nie będzie zbyt rozgrzana.

– Wody? – zaproponowała Marine.

– Poproszę. – Sylvie rozejrzała się po przestronnej, rustykalnej kuchni, z błyszczącymi, marmurowymi blatami i sześciopalnikową, tradycyjną kuchenką i zagwizdała. – Trudno mi uwierzyć, że tu mieszkasz.

– Mnie też – przyznała Marine, wręczając Sylvie szklankę z wodą. Potem usiadła naprzeciwko i wyjaśniła: – Kuchenka, na którą patrzysz, kosztowała tyle, ile mały, japoński samochód.

Sylvie roześmiała się.

– Poza tym teraz nie mogę tak po prostu do ciebie wpadać. – Upiła łyk wody i dodała: – Przepraszam, to zabrzmiało egoistycznie.

– Nie, nie. Zupełnie się zgadzam. Szczerze mówiąc, uważam, że kiedy dziecko się urodzi, będziemy spędzali więcej czasu w mieszkaniu. Ale jeszcze nie mówiłam tego Antoine’owi.

– Wiesz co? Myślę, że kiedy Antoine zobaczy maluszka, to tak się w nim zakocha, że zrobi wszystko, co mu powiesz.

Marine wypiła resztkę wody.

– Możliwe, że masz rację. Mówiłam ci, że ma takiego fioła na punkcie edukacji naszego dziecka, że policjanci i pozostali pracownicy Pałacu Sprawiedliwości prowadzą zakłady, do którego przedszkola je poślemy?

Sylvie wybuchnęła śmiechem.

– Czy Antoine wie, że wiesz?

– Nie. Dowiedziałam się od mamy.

– Co?!

– Oczywiście podsłuchała o tym na próbie chóru w Saint-Jean-de-Malte. Czyjś syn coś wiedział… Znasz te rzeczy.

Sylvie udała, że się trzęsie.

– Przypomnij mi, żebym omijała ten kościół. Tam żaden sekret się nie uchowa.

– Chcesz kawę czy coś do jedzenia? – zapytała Marine.

Sylvie uśmiechnęła się nieśmiało.

– Nie miałabym nic przeciwko zanurzeniu się w basenie.

– Oczywiście! Nie będzie ci chyba przeszkadzało, że tu zostanę. Na dworze jest za duży upał.

– Nie ma problemu! W torebce mam strój kąpielowy.

– Tam są ręczniki. Weźmiesz sobie. Możesz się przebrać w toalecie w holu.

Sylvie ruszyła we wskazanym kierunku, niosąc niewielką torebkę, której rozmiar dowodził jednoznacznie, jak małe jest jej bikini. Marine poczuła się jak wieloryb, choć w przeciwieństwie do tych zwierząt nie była wegetarianką. Nieomal od początku ciąży miała wielką ochotę na mięso. Taki rozwój wypadków uszczęśliwił Antoine’a, który, jak się wydawało, mógł jeść mięso przy każdym posiłku.

Po kilku minutach Marine usłyszała, jak Sylvie pluska się w wodzie, i zdała sobie sprawę, że kiedykolwiek jej przyjaciółka ją odwiedzała – czy to ze skrzynką wina, czy bez – zawsze miała jakiś ukryty, typowy dla niej motyw. W tym wypadku pływanie w basenie. Marine wzruszyła ramionami i włożyła szklankę do zmywarki. Znała tę samolubną stronę Sylvie i już dawno ją zaakceptowała.

W tym czasie Sylvie unosiła się na wodzie na plecach i patrzyła w błękitne niebo, obramowane szczytami wysokich sosen. Przekręciła się na brzuch i ruszyła kraulem w stronę domu. Zobaczyła w kuchennym oknie twarz przyjaciółki, która jej się przyglądała. Sylvie pomachała, a Marine odpowiedziała jej tym samym, po czym zniknęła. Sylvie przepłynęła basen jeszcze kilka razy, a później dźwignęła się na rękach na brzeg, zadowolona, że nadal ma tyle siły w ramionach, że nie musi korzystać z żadnych schodów ani drabinek. Wytrząsnęła wodę z uszu i z krótkich włosów, ale oparła się pokusie, by położyć się na jednym z leżaków – nie miała dużo czasu, a poza tym nie chciała zmoczyć eleganckich poduszek. Zresztą było tak ciepło, że na pewno wyschnie, pokonując te trzydzieści metrów dzielące ją od domu. Chwyciła torebkę i ruszyła, podziwiając wypielęgnowany, nieco burżuazyjny ogród, który został zaprojektowany w taki sposób, że nawet w sierpniu widać w nim było trochę koloru. Przesunęła dłonią po kwiatach lawendy, mających w czerwcu barwę fioletu, teraz przechodzącą w szarość. Podniosła dłoń do nosa i głęboko zaczerpnęła powietrza.

– Paradis – szepnęła i otworzyła drzwi kuchenne.

– Pływanie było boskie! – zawołała do Marine, kiedy szła przez korytarz prowadzący do kuchni. Miała ochotę wypić kawę w trakcie przebierania. – Zrobię sobie espresso, dobrze? – Włączyła ekspres i postawiła małą filiżankę pod dyszą, wybijając palcami rytm na stole. – Powiedziałam, że zrobię sobie kawę! Ty też chcesz? – Rozejrzała się po pustej kuchni. – Och, zapomniałam! Ty teraz nie znosisz kawy! Prawda, Marine? W ciąży też tak miałam!

Ekspres obudził się i zaczął terkotać i nalewać czarne espresso do filiżanki. Podniosła ją i wypiła wszystko jednym haustem.

– Gdzie jesteś, Marine? – Odstawiła pustą filiżankę, przeszła przez całą kuchnię i odwróciła się w kierunku pokoju dziennego. – Ucinasz sobie drzemkę? To też pamiętam. W szkole plastycznej zasypiałam między zajęciami. W pracowni była taka stara, skórzana kanapa, zawsze ruszałam prosto do niej…

Weszła do pokoju dziennego i tam znalazła przyjaciółkę, opartą plecami o kamienny kominek. Marine spojrzała na Sylvie szeroko otwartymi oczyma i ruchem głowy wskazała na sofę.

– Mamy gościa – szepnęła.

Sylvie obróciła głowę, spodziewając się zobaczyć Antoine’a lub któreś z rodziców Marine. Zamiast tego ujrzała rozciągniętą na kanapie młodą kobietę, która wydawała się pogrążona we śnie.

– Kto to jest? – zapytała ściszonym głosem.

Marine wzruszyła ramionami.

– Czy ona żyje?

– Tak, głuptasie – odparła Marine, siadając w fotelu. – Weszłam tutaj i zobaczyłam, jak idzie po podjeździe i się potyka. Szczęście, że zostawiłyśmy bramę otwartą. Zasnęła, kiedy tylko położyła się na sofie.

– Udar słoneczny – stwierdziła Sylvie. – Przyniosę szklankę wody i jakiś wilgotny ręcznik.

– Dziękuję ci.

3Poniedziałek, 7 sierpnia

Jean-Marc podążał za podskakującymi na małej głowie Liliane Poncet krótkimi włosami. Kobieta nadal nuciła, idąc przez frontową część budynku, gdzie znajdowały się recepcja i schody prowadzące w dół, do sali teatralnej. Przeszli przez długi hol, ozdobiony plakatami i zdjęciami z dawnych spektakli. Tutaj Jean-Marc normalnie zacząłby się ociągać, gdyż jak zwykle bardzo się denerwował, ale ponieważ był już spóźniony, szedł dalej śladem Mme Poncet. Ostatecznie była teatralną i filmową weteranką, więc niewątpliwie wiedziała, co robi.

Razem weszli do dużego pomieszczenia na zapleczu, które służyło za salon i punkt spotkań. W tym miejscu odbył się casting Jeana-Marca. Stały tu dwie, zwrócone do siebie, kanapy, obite płowiejącym aksamitem. Starał się nie krzywić na ich widok, tak były zapyziałe, a wrażenie to potęgowały jeszcze plamy i ślady od papierosów. Za nimi stał długi, drewniany stół z sześcioma niepasującymi do siebie, drewnianymi krzesłami. Od strony zachodniej znajdowały się dodatkowo dwa małe, okrągłe stoliki, każdy z czterema krzesłami. Wyobraził sobie gości teatru, którzy po nabyciu drinków podczas przerwy mogli znaleźć tutaj dla siebie miejsce. Na ścianach wisiały kolejne oprawione plakaty – z tutejszych przedstawień, ale też ze sztuk w słynnych paryskich teatrach.

– Hej! – krzyknęła znienacka Liliane. – Może powiecie nam, dokąd mamy iść!

Odwróciła się i mrugnęła do Jeana-Marca, który uśmiechnął się i zdołał wykrztusić:

– Dziękuję.

– W dół schodów na zapleczu! – odezwał się głos z piwnicy.

Jean-Marc pomyślał, że to Anouk, ale nie miał pewności.

– Widzę, że się przygotowałeś – odezwała się Liliane, patrząc na torbę mężczyzny. – Teatralny weteran?

Zakasłał.

– To moja pierwsza sztuka.

Roześmiała się i chwyciła go za ramię.

– Witamy w czarodziejskim świecie. Każda sztuka to magia.

Zeszli w dół wąskich schodów, Jean-Marc podążał za Liliane, trzymając się poręczy, bo drewniane stopnie były nierówne, a miejscami nawet popękane. Miał nadzieję, że nie będą musieli biegać w tę i z powrotem pomiędzy scenami; przecież garderoby muszą znajdować się na dole za sceną. Zebrał się na odwagę i zapytał:

– W ilu sztukach pani grała, Mme Poncet?

Obróciła się i spojrzała w górę na jego twarz.

– Wolę mademoiselle. I nie mam pojęcia. W setkach? Nie, musiało ich być od stu do stu dwudziestu.

Uśmiechnęła się szeroko, ukazując dużą przerwę między przednimi zębami, znaną każdemu Francuzowi i każdej Francuzce, którzy kiedykolwiek interesowali się teatrem lub filmem, i nazywaną Le Bonheur Poncet, co nawiązywało do zębów przynoszących szczęście – dents du bonheur. Jean-Marc odwzajemnił uśmiech. Liliane Poncet, pomimo zaawansowanego wieku, chciała, by zwracano się do niej mademoiselle, ale na tym samym oddechu swobodnie przyznawała, że pojawiła się w ponad stu sztukach, co dobitnie świadczyło o tym, ile miała lat.

Kiedy wkraczali w przestrzeń teatru i sceny, Jean-Marc trzymał się w pewnej odległości za Liliane, gdyż założył, że będzie chciała zrobić efektowne wejście. Ku jego zaskoczeniu nie wykonała żadnych zamaszystych ruchów, żadnych teatralnych gestów, nie zaintonowała też piosenki, którą słyszał wcześniej na ulicy.

Po prostu podeszła do Anouk, uścisnęła jej dłoń i powiedziała:

– Zaczynajmy.

***

W ciągu pół godziny wszyscy członkowie ekipy teatralnej zostali sobie przedstawieni. Liliane Poncet, tak jak przypuszczał Jean-Marc, miała grać główną rolę żeńską – Mme Toffi, rywalkę szefa kuchni, Cigalona. Inny profesjonalny aktor, Gauthier Lesage, wcielał się w Cigalona, który wcześniej przez trzydzieści pięć lat gotował dla wymagających klientów w Paryżu, a teraz w uroczej wiosce La Treille prowadzi piękną restaurację z tarasem wychodzącym na zieloną dolinę. Jest jednak pewien problem – Cigalon odmawia obsługiwania gości. Gotuje tylko dla siebie i dla swojej siostry, Sidonie. Jean-Marc od pierwszej chwili poczuł silną niechęć do Gauthiera, który przez całe spotkanie siedział w fotelu z grymasem niezadowolenia na twarzy. W latach dziewięćdziesiątych tego aktora nazywano w świecie francuskiej telewizji „pięknym młodzieńcem”. Według Jeana-Marca nie pasował fizycznie do roli Cigalona, który powinien mieć duży, okrągły brzuch, podwójną brodę i spełniać się w gotowaniu – oraz jedzeniu – tradycyjnych, bardzo tuczących potraw z dawnej Francji. Tymczasem Gauthier był szczupły i miał szerokie ramiona.

Sympatię Jeana-Marca wzbudziła za to najmłodsza członkini ekipy, dziesięcioletnia Brigitte Vilia, która miała wcielić się w rolę wiejskiego posłańca – małego chłopca, znanego w sztuce i w filmie po prostu jako Le Petit. Anouk wyjaśniła:

– Oczywiście będziemy nazywać Brigitte La Petit – wyjaśniła Anouk. – Ponieważ w sztuce są tylko cztery role żeńskie, pozwoliłam sobie zaprosić kolejną dziewczynę.

Po tej wypowiedzi wszyscy zaczęli klaskać, uśmiechając się do dziecka z życzliwością, z wyjątkiem Gauthiera Lesage’a, który skrzyżował ręce na umięśnionej klatce piersiowej. A Brigitte zawołała, podekscytowana:

– To moje pierwsze przedstawienie!

– Moje też – odpowiedział Jean-Marc.

– U mnie tak samo – odezwał się Abdul Khattabi, podnosząc rękę.

– Abdul – zauważyła Anouk – Od kiedy pamiętam, pracujesz w teatrach.

– Owszem, ale tylko jako oświetleniowiec albo dźwiękowiec – odparł Abdul z szerokim uśmiechem i takim samym entuzjazmem jak Brigitte. – Nigdy jako aktor!

– O mój Boże – jęknął Gauthier Lesage.

– Udamy, że tego nie słyszeliśmy – powiedziała z mocą Liliane Poncet, wpatrując się w Gauthiera.

Jean-Marc zauważył, że nie on jeden nie znosi Gauthiera. Wszystko jedno, czy starszy aktor odczuwał frustrację, że musi pracować z amatorami, czy był rasistą, czy też i jedno, i drugie. W każdym razie Jean-Marc zachichotał na myśl, że Abdul będzie grał Brygadiera, naczelnika policji. Zerknął na Anouk, która zamiast uważnie słuchać i pokazać Gauthierowi jego miejsce, tak jak zrobiła to Liliane, nerwowo bawiła się swoimi długimi, rudawymi włosami, okręcając je sobie wokół długich palców. Nagle otrząsnęła się z zadumy i podskoczyła, klaszcząc w dłonie.

– Chodźmy na górę, gdzie mamy kostiumy.

Liliane, jakby czytając w jego myślach, zapytała:

– Garderoby są na górze?

Jean-Marc przypomniał sobie zdezelowane stopnie. Patrząc na przygasłe raptem twarze pozostałych członków obsady, zgadywał, że pomyśleli o tym samym. No, może z wyjątkiem Brigitte, która wciąż uśmiechała się szeroko. Dla dziesięciolatki te schody z pewnością stanowiły dodatkową atrakcję.

– Chyba żartujesz – odezwał się Gauthier, wreszcie prostując się w fotelu. – Kostiumy znajdują się kondygnację wyżej niż scena? Połamiemy sobie karki!

Członkowie ekipy z ociąganiem podnieśli się z niedobranych krzeseł, które tworzyły audytorium. Miejsca wystarczy tu dla sześćdziesięciu, maksymalnie siedemdziesięciu widzów, szacował w myślach Jean-Marc. Tak naprawdę znajdowali się teraz w piwnicy. Półkolistą scenę, wysoką na jakieś trzydzieści centymetrów, ustawiono w północno-zachodnim narożniku sali. Z powodu małej wysokości pomieszczenia, jeszcze mniejszej nad sceną, całość sprawiała klaustrofobiczne wrażenie, jak w małym jazzowym barze w suterenie na Montmartrze, do którego zaciągnął kiedyś Jeana-Marca Antoine Verlaque. A Jean-Marc słuchał tylko klasycznej muzyki.

Na końcu przestrzeni teatralnej mieścił się bar w kształcie litery L z czterema barowymi stołkami, przy najbliższej ścianie stały dwa małe, okrągłe stoliki z siedzeniami dla kolejnych czterech osób. Jean-Marc zauważył, że nie wystarczy miejsca dla całej obsady, ale i tak będą mogli relaksować się tutaj po próbach. Wyobraził sobie komitywę, jaka będzie panowała w zespole, wzajemne klepanie się po plecach, żarty i tym podobne. Jego entuzjazm dla całego przedsięwzięcia powrócił.

Zanim Anouk zaprowadziła wszystkich na górę po stroje, zabrała ich za kulisy, mające formę wąskiego korytarza za kurtyną, który prowadził do klatki schodowej. Jak się okazało, Abdul miał nie tylko grać w przedstawieniu, ale także zaprojektować oświetlenie. Dumnie pokazał zespołowi sterownik, który według Jeana-Marca – nieznającego się bynajmniej na narzędziach i technologii – wyglądał na bardzo stary.

– Ponieważ wiele scen rozgrywa się na tarasie restauracji – zaczął Abdul, mówiąc głośno to, o czym wszyscy myśleli – nie będę musiał tak często zmieniać oświetlenia. Dwa, trzy razy powinno wystarczyć, pomiędzy aktami czy scenami.

– Scena zostanie podzielona na dwie części – dodała Anouk. – A raczej na trzy – jedna trzecia będzie kuchnią Cigalona, a pozostałe dwie trzecie znajdą się na tarasie. Po prostu zmienimy obrusy i krzesła, przenosząc się do konkurencyjnej kawiarni Mme Toffi. Osadzimy wszystko w połowie lat trzydziestych w Prowansji, tak jak chciał Pagnol. Bardzo się cieszę, że znalazłam komplet naczyń i szkieł z tej epoki. A teraz chodźmy na górę do szafy, do królestwa Sandry.

Dobiegająca pięćdziesiątki kobieta nieśmiało podniosła rękę i pomachała.

– To ja – szepnęła.

– I już wiecie, że Sandra zagra Adèle, jedną z klientek, których Cigalon nie chce obsłużyć – powiedziała Anouk.

– Amatorszczyzna – jęknął Gauthier Lesage.

– Kiedyś grałam z Fabrice’em Dufortem – zawołała Liliane Poncet. – To był jego pierwszy występ sceniczny. I nikt, powtarzam, nikt się tym nie przejmował! Po tamtej sztuce został przyjęty do Comédie-Française, a kilka lat później zdobył nagrodę dla najlepszego aktora w Cannes za swoją pierwszą rolę filmową!

Gauthier wymamrotał jakieś przeprosiny i wszyscy ruszyli gęsiego w górę schodów, przeszli przez parter z frontowym wejściem do budynku oraz hol, a następnie wspięli się na drugie piętro.

– To tutaj! – zawołała Anouk, machając ręką. – Jak widzicie, Sandra ma mnóstwo ciuchów i akcesoriów do wyboru.

Dobrą chwilę zajęło Jeanowi-Marcowi przyzwyczajenie się do panującego w tej sali chaosu.

„Szafa”, jak nazwała to miejsce Anouk, składała się z ustawionych wzdłuż wschodniej ściany czterech stojaków, obciążonych kolorowymi sukienkami, płaszczami, marynarkami, spodniami i koszulami. Na końcach stojaków wisiały torebki i jasnoróżowe boa. Anouk sięgnęła po nie i udrapowała je na swoich odkrytych ramionach, a Jean-Marc wzdrygnął się, zakłopotany. Jak ta, najwyraźniej zupełnie niezorganizowana, kobieta mogła wystawić sztukę? Jego ekscytacja znów zmalała i powróciły wcześniejsze wątpliwości.

Na najdalszym krańcu sali znajdowało się wprawdzie okno wychodzące na ulicę, ale było tak gęsto pokryte karteczkami samoprzylepnymi, małymi plakatami i fotografiami, że prawie w całości zasłaniały one naturalne światło. Pod oknem stało biurko, zastawione kubkami po kawie, papierami i stosami książek. Po jego lewej stronie ustawiono małą kuchnię, równie zabałaganioną jak reszta pomieszczenia. Na półmisku leżał niedojedzony pieczony kurczak, na którego widok jeden z członków obsady wydał stłumiony okrzyk zdumienia.

– Tutaj jest druga łazienka dla pracowników, z prysznicem – poinformowała ich Anouk, przechodząc przez salę. – Oczywiście koedukacyjna.

– Gdzie są garderoby? – zapytał Gauthier.

Anouk ruchem ręki wskazała na przestrzeń dookoła, sugerując, że może ona pełnić taką funkcję. Kiedy dostrzegła niesmak na twarzy Gauthiera, dodała:

– Przecież mamy XXI wiek! A poza tym w tej sztuce nie trzeba często zmieniać kostiumów.

– Dzięki Bogu – mruknął aktor.

– Daj spokój, Gauthier – odezwała się Liliane Poncet i uszczypnęła go w ramię. – Zawsze byłeś marudą.

Wszyscy obecni patrzyli na tę scenę jak sparaliżowani.

W końcu Brigitte przerwała ciszę:

– Jesteście przyjaciółmi?

Liliane uśmiechnęła się, a Gauthier zaszurał nogami w przód i w tył i zakaszlał.

***

Przez dwadzieścia minut Marine i Sylvie siedziały nieruchomo, szepcząc do siebie o dziecku i o nadchodzącej wystawie fotografii Sylvie. Jednocześnie zerkały na nieznajomą. Była filigranowa, tak jak Sylvie, a pasmo jej brązowych włosów wciąż przylegało do czoła z powodu upału. Spała z lekko otwartymi ustami i kobiety słyszały jej oddech. Kąciki jej ust unosiły się lekko, jakby delikatnie się uśmiechała.

– Mam wielką ochotę zrobić jej kilka zdjęć – oznajmiła Sylvie.

Marine skinęła głową.

– Wygląda jak anioł, prawda? Dzięki Bogu, że ją zobaczyłam. Jak myślisz, ile może mieć lat? Trzydzieści?

– Nie, powiedziałabym raczej, że dwadzieścia pięć. Albo nawet mniej. Mówiła coś?

– Tylko dziękowała i skarżyła się na upał.

– Po francusku? – dopytywała Sylvie. – Może to turystka.

– O tak, jak najbardziej po francusku.

Marine nawet po krótkiej rozmowie mogła stwierdzić, że ich gościni była osobą wykształconą, po dobrej uczelni w Aix albo w innym mieście – Lyonie czy Paryżu. Tak, to musiał być Paryż – zdecydowała Marine.

Obie pochyliły się do przodu i objęły się, ucieszone tym, że dziewczyna drgnęła i powoli otworzyła oczy.

– Bardzo przepraszam – szepnęła.

– Nie ma problemu – szybko zapewniła ją Marine. – Było ci za gorąco. Na zewnątrz jest chyba z czterdzieści stopni.

– Napij się trochę wody – zaproponowała Sylvie, chcąc być tak pomocna i doskonała jak Marine. – Czy możesz usiąść?

– Spróbuję.

Dziewczyna uniosła się, a Marine ujęła ją pod łokieć i pomogła jej się dźwignąć i oprzeć o miękkie poduszki leżące na sofie.

Sylvie podała młodej kobiecie szklankę z wodą.

– Utrzymasz szklankę w ręce?

Ta skinęła głową, wzięła wodę i upiła kilka łyków. Uśmiechnęła się.

– Jaka zimna. Dziękuję.

– Nie spiesz się – powiedziała Marine.

Dziewczyna zamknęła oczy i pozwoliła sobie głębiej opaść na poduszki. Sylvie zerknęła na zegarek.

– Spróbuj wypić jeszcze trochę wody – zasugerowała Marine.

Dziewczyna opróżniła szklankę i oddała ją Sylvie.

– Jak się czujesz? – zapytała Marine.

– Dużo lepiej.

Rzeczywiście, Marine dostrzegła, że dziewczyna wygląda korzystniej. Na jej szczupłą twarz wrócił kolor, a skóra przestała oblewać się potem. Nieznajoma zauważyła, że jest obserwowana, i zasłoniła twarz dłonią.

– Jestem taka zakłopotana.

– Ale dlaczego? – zawołały jednocześnie Marine i Sylvie.

– Powinnam być przyzwyczajona do tego upału.

– Mieszkasz w pobliżu? – zapytała Marine. – My sprowadziliśmy się tutaj całkiem niedawno.

– Och, nie. Mieszkamy w Paryżu.

– Ale powiedziałaś, że takie temperatury to dla ciebie żadna nowość – przypomniała Sylvie.

Już trochę nudziła ją ta rozmowa i chciała wrócić do domu.

– Mamy tu dom letni – wyjaśniła dziewczyna. – W górę drogi. Zrobiło mi się gorąco, kiedy szłam, a obok przejechał samochód – zbyt blisko, zbyt szybko – i poczułam…

Marine wyrzuciła ręce w górę.

– Nie wierzę! Już drugi raz, od kiedy kupiliśmy ten dom, dzieje się coś takiego. – Instynktownie położyła ręce na brzuchu.

Dziewczyna spojrzała na nią i powiedziała:

– Dziecko. Wow! To wielkie szczęście. Muszę już iść.

Próbowała się podnieść.

– Na pewno dobrze się czujesz? – dopytywała Marine.

– Tak, tak – odparła dziewczyna. Sięgnęła do kieszeni szortów i szeroko otworzyła oczy. – Mój telefon!

– Nie widziałam żadnego telefonu, kiedy sadzałam cię na sofie – powiedziała Marine.

– Musiałaś upuścić go na drodze – zasugerowała Sylvie.

– Czytałam coś, kiedy szłam…

Sylvie westchnęła i spojrzała znacząco na Marine, ale ta zacisnęła powieki i potrząsnęła głową, dając Sylvie znak, żeby nie pouczała dziewczyny, że nie wolno wpatrywać się w ekran telefonu, idąc ulicą.

– Muszę go znaleźć.

– Wyjdę na zewnątrz i się rozejrzę – zaoferowała Sylvie.

– Pójdę z panią – zdecydowała dziewczyna.

– Więc wszystkie pójdziemy – stwierdziła Marine, pomagając jej wstać. – Chcę mieć pewność, że dobrze się czujesz.

Kiedy wychodziły z domu i kierowały się w dół podjazdu, dziewczyna wyglądała na zdenerwowaną. Nie przestawała patrzeć pod nogi, a im bardziej zbliżały się do otwartej bramy, tym szybciej szła.

– Och – rzekła Sylvie, ujmując ją pod ramię. – Jeśli twój telefon tam leży, to nigdzie nie pójdzie.

Dziewczyna milczała, kiedy przekraczały wąską, wiejską drogę. Zaczęła też od razu przypatrywać się uważnie suchej trawie na skraju szosy. Sylvie robiła to samo po drugiej stronie. Marine stała nieruchomo, pilnując, czy nie nadjeżdża samochód.

– Voila! – zawołała Sylvie. – Nowy iPhone! Nic dziwnego, że tak się martwiłaś! – Schyliła się, podniosła srebrną komórkę i wręczyła ją dziewczynie.

– Samochód! – krzyknęła Marine, otaczając pozostałe kobiety ramionami, podczas gdy nowy mini cooper minął je z wielką prędkością. Nie zwolnił ani nie zjechał nawet trochę na lewo, i już po chwili zniknął za zakrętem. – Nie będę mogła zabierać tu dziecka na spacery.

– Z całą pewnością nie. – Sylvie odwróciła się do dziewczyny, która szybko włożyła telefon do tylnej kieszeni szortów. – Podrzucę cię do domu.

Dziewczyna zawahała się, ale Marine dodała:

– Tak, moja przyjaciółka cię odwiezie. Nie ma odwołania.

– Dobrze – zgodziła się dziewczyna i ruszyła za Sylvie i Marine przez drogę i w dół wysadzanego cyprysami podjazdu.

Sylvie otworzyła drzwi pasażera. Dziewczyna posłusznie wsiadła, zapięła pas i patrzyła przed siebie. Sylvie zamknęła drzwi i wzniosła oczy ku niebu.

– Żadnego dziękuję. Rozpieszczeni milenialsi – szepnęła.

Uściskała Marine, obeszła samochód i wsiadła od strony kierowcy. Marine zapukała w okno pasażera i dziewczyna opuściła szybę.

– Bardzo dziękuję – powiedziała, jak się wydawało, zupełnie szczerze. – Była pani dla mnie tak dobra.

– Właśnie sobie uświadomiłam, że nie znamy twojego imienia.

Dziewczyna uśmiechnęła się.

– Aurore. Jak zorza.

4Poniedziałek, 7 sierpnia

Sandra Gastaldi, wychodząc z teatru, czuła motyle w brzuchu. Od lat pracowała z Anouk, przygotowując kostiumy, a ponieważ jej mieszkanie znajdowało się tuż za rogiem, przy rue de la Paix, zawsze mogła na chwilę wpaść do domu. W ciągu dnia pracowała w banku przy Cours Mirabeau. Lubiła swoją pracę, ale teatr był dla niej czymś szczególnym – ekscytacja i energia towarzyszyła jej przy każdej produkcji, nawet jeśli nie wszystkie bilety się wyprzedały. Ale czasami Anouk doprowadzała ją do szaleństwa. Bardzo często zdarzało się, że kiedy tylko Sandra uporządkowała kostiumy na stojakach, pojawiała się Anouk i bałaganiła. Sandra nauczyła się zapamiętywać, gdzie wisiały wszystkie ciuchy, i chowała co lepsze z nich przed wprowadzającymi chaos dłońmi przyjaciółki.

Jednak Sandra nigdy dotąd nie występowała jako aktorka. Czy to pierwsze spotkanie – które trudno nazwać próbą, ponieważ nie czytali swoich kwestii – można uznać za typowe? Czy to normalne, że członkowie obsady spoglądają na siebie ze zdumieniem? Być może bałaganiarstwo Anouk ich także wprawiało w zakłopotanie? „Mnie jest łatwiej – pomyślała. – Ja z nią dorastałam”. Chodziły razem do szkoły, a Sandra przez kilka lat uczęszczała na lekcje baletu, kiedy szkołę tańca wciąż prowadzili Pauline i Léo Singerowie, rodzice Anouk. Sandra zawsze uwielbiała szycie i zakupy w sklepach ze starociami, więc niejako naturalnie zajęła się kostiumami. Początkowo pomagała Anouk wybierać oryginalne stroje do teatru, a po niedługim czasie całkowicie przejęła to zadanie, kiedy przyjaciółka się nim znudziła, czyli zaraz po pierwszej premierze. Anouk należała do tych osób, które potrafiły wejść ci na głowę i niezależnie od tego, ile razy próbowałeś ją strząsnąć, ona i tak wracała do twojego życia, być może dzięki swojemu urokowi, swojej energii lub swojemu poczuciu humoru. Ale ostatecznie najważniejsze było chyba to, że potrafiła zebrać sztukę w całość, przekonać mieszkańców do kupienia biletów, pokazywać ją przez mniej więcej tydzień, a następnie przerwać tylko po to, by wznowić ją kilka miesięcy później. Sandra nie miała pojęcia, jak przyjaciółka tego dokonywała, ale jej entuzjazm był zaraźliwy.

Sandra otworzyła drzwi wejściowe do budynku i weszła na drugie piętro, gdzie znajdowało się jej dwupokojowe mieszkanie. Dwa frontowe okna – w pokoju dziennym i w kuchni – wychodziły na ulicę i ze swojej sofy mogła patrzeć prosto w dół rue de 11 Novembre. Widziała nawet frontowe drzwi teatru. Czasem obserwowała wychodzących z niego ludzi, którzy śmiali się i rozmawiali z ożywieniem. Wprawiało ją to w uniesienie, a jej wolontariat w teatrze wydawał jej się wtedy jeszcze bardziej wartościowy. Ale w zupełności wystarczała jej praca za kulisami. Tak naprawdę była nieśmiała i uważała większość aktorów, którzy przekraczali progi teatru, za zbyt narcystycznych. Anouk raz czy dwa błagała ją, by zagrała małą rólkę i w pełni poczuła magię teatru. Ale Sandra wiedziała, że takie propozycje zdarzały się tylko wtedy, gdy któraś z aktorek wycofała się w ostatniej chwili.

Nie, Sandra nigdy nie odczuwała pokusy, by dołączyć do obsady, aż do teraz. A to przez wzgląd na Marcela Pagnola.

Poprzedni dyrektor banku zabrał kiedyś wszystkich pracowników na jednodniowy wyjazd integracyjny na wzgórza pomiędzy Marsylią a Aubagne. To było przed laty, jak pamiętała Sandra, w sobotę, ale wszyscy otrzymali wynagrodzenie. Ona była wtedy stażystką i perspektywa wyjazdu niezwykle ją ucieszyła. W połowie lat osiemdziesiątych weszły na ekrany remaki filmów Pagnola, Jean de Florette i Manon des Sources, i wkrótce chyba cały świat pokochał tego autora. Ku zaskoczeniu pracowników mieli spędzić popołudnie, podążając za trupą aktorską, która odgrywała różne sceny ze sztuk i filmów Pagnola na tych samych wzgórzach, gdzie pisarz przyjeżdżał na wakacje. Tamtego wieczoru, zmęczeni i szczęśliwi po długiej marszrucie, po śmiechach i intensywnym wsłuchiwaniu się w ciężki, południowy akcent aktorów, zjedli kolację w restauracji Cigalon, nazwanej tak od tytułu jednej ze sztuk. Restauracja znajdowała się we wsi La Treille, administracyjnie należącej do 11. dzielnicy Marsylii, co tak naprawdę wyrażało się tylko kodem pocztowym. Tarasy restauracji, zlokalizowanej w wielkim, dziewiętnastowiecznym budynku, wychodziły na wzgórza i doliny obrośnięte drzewami oliwnymi.

Tamtego dnia Sandra zakochała się w dziełach Pagnola, a zwłaszcza w Cigalonie. Wydawało się, że restauracja wygląda dokładnie tak samo jak ta opisana w sztuce. Jej szef powiedział jej później, że autor rzeczywiście się na niej wzorował, a pierwowzorem szefa kuchni był prawdziwy kuchach z wioski La Treille, który nie znosił obsługiwać klientów. Chociaż Sandra ceniła inne sztuki, Cigalon zawsze pozostał jej ulubioną, niewątpliwie ze względu na tamten dzień, ale także dlatego, że uwielbiała gotować i jeść. Anouk często wybierała sztuki, które Sandra uważała za melancholijne, ale tej wiosny zapytała ją przy kawie, czy Sandra nie mogłaby zarekomendować jakiegoś tekstu. Najlepiej osadzonego w Prowansji.

Anouk tak zachwyciła się Cigalonem, że Sandra postanowiła rzucić się na głęboką wodę i zaproponowała, że przyjmie małą rolę. Ustaliły, że zagra Adèle, matkę w czteroosobowej rodzinie, która bez powodzenia próbuje zjeść lunch w restauracji we wsi. Ta rodzina pojawia się tylko w pierwszym akcie, więc opanowanie tekstu nie nastręczało trudności. Przez resztę czasu Sandra będzie za kulisami pomagać w zmianach kostiumów.

W końcu zapadał zmierzch i Sandra otworzyła okno, mając nadzieję, że choć trochę chłodnego powietrza wpadnie do jej mieszkania. Westchnęła z żalem, szkoda, że nie przeczytali dzisiaj sztuki. Być może zrobią to na następnym spotkaniu? Powtórzyła w pamięci swoje kwestie, patrząc na zewnątrz, w stronę teatru. Nagle coś przykuło jej uwagę i przerwała swoje przygotowania. O, teraz! Zobaczyła ją znowu – kobietę, która skręciła w rue 11 Novembre z małej, bocznej uliczki, podeszła do fasady teatru i skierowała się w lewo, ku obleganemu Cours Sextius, po czym zniknęła Sandrze z oczu.

Sandra usiadła na krześle, skonsternowana. Tuziny aixańczyków chodziły w górę i w dół rue 11 Novembre – ulica była tak wąska, że mogli nią przejeżdżać wyłącznie miejscowi, a i oni potrzebowali specjalnego pozwolenia. Dlaczego aż dwa razy spojrzała na tę kobietę? Poczuła niepokój. Było za gorąco na kolację, ale uznała, że może przegryźć coś drobnego. Wyjęła z lodówki jogurt i zaczęła jeść, myśląc wciąż o tej kobiecie. „Vas-y Sandra – zastanawiała się. – C’était quoi, exactement?” Kiedy wyrzucała do śmieci kubek po jogurcie, pasmo włosów opadło jej na oczy. Odgarnęła je z czoła i zapięła spinką. Dotknęła głowy, wciąż rozgrzanej w letniej, wieczornej gorączce. Kapelusz! Ta kobieta miała na sobie kapelusz. I to nie letni, na przykład słomkowy, Sandra miała co do tego całkowitą pewność. Był wełniany, a może filcowy. Ciemny. Podobny do tych, które wybierała dla Adèle na scenę. Usiadła przy kuchennym stole. „Greta Garbo – uzmysłowiła sobie. – W filmie Ninoczka”. To dlatego tak ją to zafrapowało! Przez to dopasowane nakrycie głowy w kształcie klosza czy dzwonu, tak popularne w latach trzydziestych.

***

Był ciepły wieczór. Verlaque i Marine wyciągnęli się obok siebie na szezlongach i trzymali się za ręce. Verlaque uścisnął dłoń żony i odwrócił się w jej stronę.

– Czy mam odwołać mój wyjazd do Paryża? – zapytał. – To już jutro.

– Nie – odparła Marine. – Jeszcze trzy tygodnie do wyznaczonego terminu, a ty wracasz za dwa dni, prawda?

– Tak – potwierdził Verlaque. – Ale konferencja zaczyna się rano, więc wyjadę jutro późnym popołudniem. Zatrzymam się u ojca na dwie noce.

– Sylvie obiecała, że może się tu zjawić w każdej chwili, jeśli zajdzie taka potrzeba.

– Och, jak mi ulżyło…

– Nie bądź taki sarkastyczny…

– Ale powiedziałaś, że podczas dzisiejszej akcji z tą dziewczyną…

– Aurore.

– Tak, Aurore. Jak mówiłaś, Sylvie nie mogła się doczekać, aż się to wszystko skończy.

– Może miała coś do załatwienia w mieście.

Verlaque prychnął.

– Ale pomijając Sylvie, zanim wyszliśmy na dwór, sprawdziłem, że nie ma nic do jedzenia.

– Są oliwki – zaoponowała Marine ze śmiechem.

– Właśnie je zjadłem – oznajmił Verlaque. – A może wybiorę się do wioski i kupię pizzę?

– Brzmi świetnie. I na pewno spodoba się dziecku. – Wszyscy lubią pizzę.

– Więc nadamy dziecku włoskie imię – zaproponował Verlaque.

– Paolo.

– Albo Rosa. Bo sądzę, że to dziewczynka – powiedział, podniósł się i ruszył w kierunku domu.

Marine odprowadzała męża wzrokiem.

– Z czerwoną papryką – krzyknęła za nim. – I kiełbasą.

– Wiem, wiem! I z grzybami!

– Dziękuję!

***

Tej nocy nie spali dobrze. Marine nie mogła się umościć, nawet z trzema poduszkami wetkniętymi pod plecy. Verlaque, leżąc obok niej, zauważał każdy jej ruch i martwił się, że po takim stresującym dniu poród zacznie się wcześniej. Ale około pierwszej w nocy poczuł, że ciało żony się rozluźnia, a jej oddech pogłębia. Obrócił się na drugi bok i starał się wyobrazić sobie tę dziewczynę, Aurore, jak idzie w górę podjazdu. Myślał też o otwartej bramie ich posesji.

Sylvie, w swoim mieszkaniu w Aix, leżała na plecach, z rękoma założonymi za głowę. Myślała o nowym domu Marine, z jego białymi, lnianymi tkaninami i wypolerowanymi, terakotowymi podłogami. Tymczasem tu w Aix materac Sylvie miał dziesięć albo nawet dwadzieścia lat i to był cud, jeśli prała pościel raz na tydzień. Pod jej oknem zadźwięczał klakson i jakieś dzieciaki idące ulicą krzyczały na kierowcę, by go wyłączył. Oczyma wyobraźni zobaczyła wiejski dom Marine, teraz cichy, jeśli nie liczyć pohukiwania sowy. Uśmiechnęła się, wiedząc, że za kilka krótkich tygodni dom znacznie się ożywi, zwłaszcza w nocy, kiedy dziecko będzie domagało się karmienia. Jeśli poczuje się nieszczęśliwe, Verlaque ponosi je na rękach. Zatęskniła za Charlotte, która w czasie wakacji przebywała z przyjaciółką na obozie jeździeckim. Ten na szczęście kończy się jutro. Sylvie ją odbierze – choć raz przyjedzie na czas – i zaplanują sobie coś specjalnego, tylko we dwie. Spędzą razem tydzień, zanim Charlotte pojedzie do Berlina, do ojca, który podobnie jak Sylvie był fotografikiem. Obróciła się i jak zawsze zgięła prawą nogę, a rękę wsunęła pod poduszkę. Po kilku minutach już spała.

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Tytuł oryginału: Disaster at the Vendome Theater

Copyright © Mary Lou Longworth, 2022

Published by arrangement with Macadamia Literary Agency and Curtis Brown, Ltd.

All rights reserved. The moral rights of the author have been asserted.

Copyright © 2024 for the Polish edition by Smak Słowa

Copyright © for the Polish translation by Małgorzata Trzebiatowska

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Edytor: Anna Świtajska

Redakcja i korekta: Anna Mackiewicz

Skład: Piotr Geisler

Projekt okładki: Agnieszka Karmolińska

Druk: Drukarnia Abedik

ISBN: 978-83-67709-24-8

Wydawnictwo Smak Słowa

ul. Bohaterów Monte Cassino 6A 

81-805 Sopot

tel. 507-030-045

Zapraszamy do księgarni internetowej wydawnictwa

www.smakslowa.pl

W serii ukazały się:

Śmierć w Château Bremont

Morderstwo przy rue Dumas

Morderstwo w winnicy

Morderstwo naîle Sordou

Tajemnica odnalezionego płótna Cézanne’a

Klątwa fontanny

Tajemnice Bastide Blanche

Zbrodnia w Boże Narodzenie

Zapomniane muzeum przy rue Mistral